Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Armia graczy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 grudnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Armia graczy - ebook

Dwunastoletni Rogan Webber jest mistrzem w Laser-Kobrze, swojej ulubionej grze wideo. Kiedy światowej sławy twórca gier zaprasza go, by wraz z pięciorgiem najlepszych pro graczy w kraju wziął udział w ekskluzywnym turnieju, jest megaszczęśliwy. Cała piątka ma zamieszkać w luksusowych apartamentach i testować najnowocześniejszy sprzęt do gier wirtualnych – marzenie każdego gracza… i największe możliwe wyróżnienie!

Teraz jako potężne roboty bojowe biorą udział w cyfrowej bitwie, jednak ich misje stają się coraz trudniejsze. Część graczy rezygnuje, a pozostali zaczynają podejrzewać, że gra nie jest tym, czym wydawała się na początku…

Dlaczego żołnierze i roboty, z którymi walczą w Laser-Kobrze, zachowują się tak dziwnie? Co kryje się za nietypowymi błędami? I dlaczego gra wydaje się być taka… prawdziwa?

Rogan i jego rywale muszą współpracować, aby odkryć prawdę i zrobić to, co trzeba... bo świat, w którym gry wideo atakują rzeczywistość, już dawno przestał być bezpieczny.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7229-815-7
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Rogan Webber roześmiał się, założył ręce na opancerzonej piersi i wyprowadził pozostałe laser-kobry – zaawansowane roboty bojowe – przez rozsuwane stalowe wrota na pusty korytarz.

– To wcale nie takie śmieszne – powiedział TytanMistrz. Był to najbardziej lamerski Tytan, jaki kiedykolwiek trafił się Roganowi w oddziale. W realu ten ojciec i nauczyciel miał trzydzieści dziewięć lat i dopiero niedawno postanowił wrócić do grania.

– Mówiłem, zaczynać w trybie łatwym albo trenować w kampaniach solo – odparł Rogan. – Kogoś z was naprawdę dziwi, że to właśnie ja złapałem wrogiego terrorystę i zniszczyłem superbota wysłanego przez Skorpiona? Nie rozumiem dlaczego.

Shaylyn Spero, Lotniczka i jedyna w oddziale, poza Roganem, laser-kobra z prawie maksymalną liczbą punktów doświadczenia, szturchnęła go w ramię i wyprzedziła, jakby wcale się nie liczył.

– Puszysz się, jakbyś wszystko zrobił sam. A przecież pomogłam rozwalić tego robota i to dzięki mnie nie miałeś na karku tych małych artyleryjskich dronów. – Lotniczka odwróciła się, nie przerywając marszu, i zaczęła iść tyłem, szeroko rozkładając ręce swojego smukłego, aerodynamicznego robota o pancerzu z zielonymi akcentami. – Następnym razem wyprzedzę cię, zrealizuję misję i załatwię całą organizację terrorystyczną Skorpion, zanim zdążysz choćby zbliżyć się do celu. Tak tylko mówię.

Jej śladem ruszyły kobry klasy Technik i Medyk – bez słowa, pewnie wściekłe albo zażenowane tym, że praktycznie nie zdążyły wziąć udziału w ostatniej walce.

TytanMistrz został z tyłu z Roganem. Kiedy szli, jego olbrzymie stopy ze szczękiem uderzały w podłogę. Tytany były wielkie, miały na sobie od groma pancerza i uzbrojenia, a że Rogan nie był byle noobem i jego Komandos był nieźle wyposażony, obaj z trudem mieścili się obok siebie.

– Niezły z ciebie gracz, młody. Jeden z najlepszych, jakich spotkałem w życiu.

Rogan westchnął ciężko. Oto kolejny wapniak mówił do niego „młody” i zachowywał się jak ktoś dużo lepszy tylko dlatego, że był stary. Tak jakby nie umiał pogodzić się z tym, że dobry gracz może mieć dwanaście lat. Nie licząc pewnych ściśle przestrzeganych limitów wieku dotyczących wstępu do nocnych klubów dla dorosłych i miejscówek dla nastolatków w Wirtuopolis, co znaczył wiek w cyfrosferze? Rogan rozłożył już na łopatki mnóstwo wapniaków w całej masie gier, a zwłaszcza w swojej ulubionej Laser-Kobrze.

Weszli do ogromnej sali narad wojennych Laser-Kobry, rozległej i opatrzonej kopulastym sklepieniem, w której roiło się od zaawansowanych robotów bojowych. To miejsce było poczekalnią graczy. Tutaj mogli się spotykać i żartować, formować w oddziały na potrzeby kampanii grupowych, a także dawać sobie nawzajem cynk o realizowanych misjach.

– Nic dziwnego, że tak o nim myślisz – wtrąciła Shay. – Rogan zawsze musi być ze swoim Komandosem na pierwszej linii, a reszta oddziału niech się martwi. Dla niego liczy się tylko to, żeby świsnąć innym sprzed nosa wszystkie osiągi i punkty doświadczenia, nawet jeśli wypracowało się coś wspólnymi siłami.

– Byłem w samym centrum zagrożenia – odparł Rogan. Gdyby nie rzucił się w sam środek akcji, pewnie wszyscy zostaliby zniszczeni. Czemu nie miałby zbierać najbardziej wypasionych nagród, skoro to on najwięcej ryzykował? – Wszyscy trochę pomogliście, ale to właśnie ja wykonałem zadanie.

– A kto nadleciał, żeby uratować cię przed lawiną? – zaprotestowała Shaylyn.

– Przecież mówię, że pomogliście. Było fajnie. Ale teraz to ja mam kobrę na poziomie sto i do tego trzy punkty unowocześnienia. Więc idę do terminalu modernizacji odpicować swojego Komandosa. Nie martw się. Jeszcze się kiedyś podciągniesz. No wiesz? Ego sum optimus.

Shaylyn trzasnęła się metalowymi dłońmi w stalową głowę.

– Przestań to powtarzać! Co za bzdura!

Pewnego razu w trakcie kampanii MMORPG jakiś ogr przed przypuszczeniem miażdżącego ataku toporem bojowym rzucił łacińskim zwrotem. Z Wikipedii Rogan dowiedział się później, że słowa te znaczyły: „Odważnym szczęście sprzyja”. Brzmiały jednak tak czadersko, że chłopak spóźnił się z obroną. W jakiś czas potem, dzięki szybkiemu wpisowi w Tłumaczu Google, Rogan znalazł sobie własne motto: Ego sum optimus, co po łacinie znaczyło podobno: „Jestem najlepszy”. Może i pobrzmiewała w nim pyszałkowatość, ale tę miał we krwi każdy wielki gracz, a jeśli przy okazji powiedzenie wytrącało Shay z równowagi – no cóż, ten rodzaj przewagi też mógł się mu przydać.

Rogan zostawił innych i poszedł do terminali modernizacji. Osiągnięcie poziomu setnego dało mu dostęp do nowych funkcji, dzięki którym jego Komandos mógł się stać jeszcze silniejszy. Rogan doinstalował mu wykonane ze stopu tytanu szpony do walki wręcz – po trzy piętnastocentymetrowe, ostre jak brzytwa pazury na każdej ręce, które wysuwały się jak u Wolverine’a.

A jeszcze jakby tego było mało, podłączył sobie wreszcie moduł, na który czekał od dawna: wystrzeliwane z obu rąk piętnastometrowe chwytne liny. Ich końce wyglądały jak zwykła postrzępiona lina ze stali, ale tak naprawdę były to programowane stalowe mikrowłókna. Gdy strzeliło się nimi w mur albo inne ciało stałe, drobniutkie włókna wpijały się w mikroskopijne ubytki na powierzchni materiału. Wtedy można było zwinąć linę, przyciągając do siebie przedmiot – albo przyciągając się do przedmiotu. Rogan oglądał już filmiki, na których inni maksymalnie doposażeni Komandosi za pomocą takich właśnie lin dawali czadu, przefruwając za ich pomocą przez środek pola bitwy jak Spider-Man. Uśmiechnął się. Lotniczka Shaylyn nie będzie już jedynym graczem wzbijającym się w powietrze.

Kiedy Rogan skończył się modernizować, wyszedł z budynku Laser-Kobry na Alei Graczy, w ułamku sekundy przeistaczając się z mocarnej maszyny bojowej w swoją zwykłą postać – nieznacznie tylko spersonalizowanego awatara. W dość pospolitym ciele chłopca, któremu dokupił swego czasu czarną skórzaną kurtkę i T-shirt z napisem Gamer 4 Life, przyspieszył kroku – musiał jak najszybciej dostać się do domu.

Mówiło się: „W Wirtuopolis zawsze świeci słońce”, ale nie do końca była to prawda. W mieście panował czas wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych, ale godziny percepcji światła dziennego były różne dla różnych użytkowników. W Nowym Jorku mogła być północ, ale przybysz z Hongkongu, w którym akurat było południe, widział Wirtuopolis w pełnym świetle dnia. Zaś z punktu widzenia Rogana, ponieważ dzień w Seattle miał się ku końcowi, sześćdziesięciometrowy pomnik Williama J. Culuma rzucał długi cień na plac jego imienia.

Ulicą, przez którą miał właśnie przejść, przemknęły: lamborghini, ferrari i stary Batmobil w wersji z lat sześćdziesiątych. Jakiś facet gnał za nimi na awiacyklu, śmiejąc się jak szalony. Rogan odprowadził ich wzrokiem, patrząc, jak pędzą kanionem utworzonym przez stupiętrowe budynki.

Jakiś klaun rzucił się na niego z rykiem, rozciągając twarz i pokazując długie, ostre kły. Rogan szedł dalej. Z niebieskozielonego holoskryptowego biodymku nad głową klauna wynikało, że ma dziewiętnaście lat. Jak można było w tym wieku nadal uważać, że takie straszenie innych jest śmieszne i że w ogóle się sprawdza? Od samego początku William Culum i jego zespół z Atomowych Rubieży zaprogramowali Wirtuopolis tak, żeby cyfrowe miasto było pozbawione przemocy. Nikt nie mógł tu zrobić krzywdy nikomu innego, więc czego się było bać?

Nie po raz pierwszy Rogan pożałował, że ma za mało kredytów i pieniędzy z realu, żeby włączyć funkcję transportu z punktu do punktu. Co kilka lat pojawiały się oddolne ruchy żądające darmowego udostępnienia tej funkcji wszystkim użytkownikom cyfrosfery, ale ich starania zawsze spełzały na niczym. Zbyt wiele firm handlowało wirtualnymi pojazdami albo chciało, by piesi przechodzili obok ich reklam i sklepów. Rogan szedł więc dalej ulicą, mijając kino, klub karaoke i kafejkę. Kawałek dalej jaskrawe światła wylewały się z zatłoczonego sklepu, w którym ludzie kupowali cyfrową odzież dla swoich awatarów. W sklepie można było kupić wszystko: od smokingów i sukni balowych przez zwykłe dżinsy i T-shirty aż po skafandry kosmiczne, sombrera i sari.

Trzech czternastolatków rzuciło się w dół z dachu dwustupiętrowego Sky Malla, śmiejąc się i koziołkując w powietrzu. Jeden stchórzył i jakieś piętnaście metrów nad ziemią wylogował się z powrotem do realu. Dwaj pozostali w chwili uderzenia w ziemię zniknęli w białym rozbłysku – ich awatary zostały cofnięte do punktów startowych Wirtuopolis z ostrzeżeniami o nieprzestrzeganiu przepisów bezpieczeństwa.

Dwie przecznice dalej około stu osób ze wszystkich stron świata unosiło w górę transparenty i skandowało, domagając się oficjalnego uznania Wirtuopolis przez Organizację Narodów Zjednoczonych za niepodległe państwo o statusie identycznym z pozostałymi państwami z realu.

Wysoko nad drapaczami chmur żeglował po niebie olbrzymi zielono-żółty sterowiec. Takie statki powietrzne kosztowały miliony kredytów – dziesiątki tysięcy realdolarów. W gondoli podwieszonej pod tym konkretnym zeppelinem mieścił się wirtuopolitalny dom Mario Alvereza, piątego gracza w światowym rankingu. Rogan oglądał raz filmik o tym sterowcu. Na jego trzech pokładach mieściły się sala dyskotekowa, ring bokserski oraz uroczy salon gier wideo w stylu retro z wbudowanymi automatami.

W Wirtuopolis grały i zarabiały pieniądze miliony ludzi. Niektórzy pracowali tam na pełny etat, inni spędzali prawie cały swój czas. Do Mario Alvereza należał aktualny rekord świata: dziewięć i pół miesiąca spędzonych bez przerwy w cyfrosferze.

Mario Alverez był najlepszy. Ale Rogan wiedział, że kiedyś odbierze mu tytuł i stanie się jeszcze sławniejszy.

Bez przerwy i wszędzie – na ścianach budynków, autobusów, sterowców, nawet na ludziach – reklamy konkurowały ze sobą o grokredyty i realdolary, obiecując satysfakcję, natychmiastowy dostęp w cyfrosferze, a w ciągu jednego dnia – ba, czasem w ciągu godziny – także dostawę dronem w realu.

W Wirtuopolis był to prostu dzień jak co dzień.

Rogan z uśmiechem zbliżał się do swojego mieszkania na pięćdziesiątym piętrze. Jego radość jednak legła w gruzach u samego wejścia, bo na drzwiach ktoś przytwierdził świecącą paskudnym pomarańczem kartkę cyfrowego papieru:

WEZWANIE DO ZAPŁATY POD GROŹBĄ E-KSMISJI! ZALEGŁOŚCI W CZYNSZU! DRUGIE WEZWANIE!

Niniejszym ponownie zawiadamia się Rogana Webbera, aktualnego mieszkańca lokalu nr 509 w budynku Mega Modern 5 w Wirtuopolis, że czynsz należny jest w całości, wraz z karą za zwłokę wynoszącą 450 kredytów, w terminie do…

Rogan darował sobie dalszy prawniczy bełkot, który znał już z poprzedniego wezwania. Jego wzrok przyciągnęły ponownie ostatnie linijki tekstu:

…do ww. dnia i godziny poskutkuje natychmiastową e-ksmisją spod ww. adresu oraz zablokowaniem wszelkiego dostępu do lokalu. Jednocześnie całe mienie cyfrowe znajdujące się w lokalu przejdzie w posiadanie Agencji Zarządzania Mieniem Cyfrowym Mega Modern.

Rogan westchnął i wszedł do swojej kawalerki. Zalegał za nią z czynszem, ale była zaciszna i przytulna. Uwielbiał to mieszkanko i z jego powodu uważał się za szczęściarza. Nieruchomości w Wirtuopolis były drogie, a niektóre cyfrodomy i cyfrobiura kosztowały więcej realdolarów niż część lokali w realu. Mieszkanie Rogana było cenniejsze niż mnóstwo tradycyjnych, murowanych budynków porzuconych w trakcie kryzysu rynku nieruchomości, kiedy większość biznesów przeniosła się do cyfrosfery. Żeby zdobyć tę kawalerkę, Rogan przez trzy lata oszczędzał gamingowe kredyty, ale nie przemyślał za dobrze tego, jak uda mu się opłacać regularny czynsz. Zakładał po prostu, że do czasu, kiedy nadejdzie termin zapłaty, stanie się jeszcze lepszym graczem i zarobi jeszcze więcej kredytów.

Tylko że jakoś nie wyszło mu to tak, jak sobie zaplanował.

Nie mógł stracić tego mieszkania. To był jego azyl. Kiedy przebywał w swojej wirtualnej kawalerce, wynikało to z jego własnego wyboru – z tego, że wolał być sam, bezpieczny w swoim własnym miejscu, bo jakimś cudem czuł się tu dużo mniej znudzony i samotny niż w swoim rzeczywistym domu, gdzie rodzice często byli zbyt zajęci, by spędzić z nim trochę czasu.

Ściany swojego mieszkania Rogan przemalował na czarno i ozdobił błyszczącymi gwiazdami. Trochę kredytów wydał na fajne plakaty Zeldy, Mario i Metroida, z ruchomymi postaciami jak w filmach o Harrym Potterze: Link ciął mieczem octoroka, Mario podskakiwał po grzybek dodatkowego życia, a Samus Aran nawalała w Mother Brain. Rogan uwielbiał te gry. Mimo dekad, jakie upłynęły od ich premiery, i mimo dziesiątek sequeli klasyka nigdy nie straciła na popularności. W kawalerce nie było kuchni, no bo jaki by to miało sens? I tak nie dało się tu zjeść niczego, czego nie wskanowało się z realnego świata. Najlepsze było to, że łóżko, pufę wypełnioną plastikowymi kuleczkami, a także całe biurko i komputer Rogan wskanował sobie z realnych odpowiedników. Unoszący się nad podłogą stalowy fotel był więc w realu zwykłym obrotowym krzesłem biurowym z plastiku i tkaniny, ale nadającym się do użytku tutaj, w Wirtuopolis. Rogan mógł siadać przy biurku w domu i odrabiać lekcje, pozostając w swojej cyfrowej kawalerce.

Zaburczało mu w brzuchu. Popatrzył na stojący w kącie staroświecki zegar szafkowy. Było już prawie dwadzieścia po szóstej wieczorem, ale kiedy Rogan skrzyżował palce, żeby uaktywnić w powietrzu przed sobą niebieskozielony ekran holoskryptu, wcale się nie zdziwił, że na liście zalogowanych online kontaktów rodzinnych są już jego tata i mama. Nie chciało mu się wylogowywać i wyłączać, więc tylko zsunął z twarzy gogle VR, a z rąk rękawice do gry. Znowu, jak zawsze, zaskoczyła go ciemność panująca poza cyfrosferą. W swojej wirtualnej kawalerce miał włączone laserowe światła, ale jego pokój w realu pogrążony był w mroku.

Poczuł na dłoni lekkie szturchnięcie czegoś spiczastego i uśmiechnął się.

– Hej, Wiggles. – Wyciągnął rękę do swojego kudłatego czarno-białego półspaniela i podrapał go za uszami. – Przepraszam, piesku, ale byłem właśnie w Laser-Kobrze, w samym środku bitwy. – Rogan włączył lampę, ujął mordę psiska w obie dłonie i uniósł różowy nosek Wigglesa do własnej twarzy. – Też zgłodniałeś, kolego?

Wiggles zaczął skakać w kółko – głodny, zadyszany, ale szczęśliwy.

Po drodze do pokoju gier ojca Rogan włączył światło w przedpokoju, nie przestając głaskać niecierpliwego psa w ramach przeprosin za spóźnienie z cowieczorną porcją suchej karmy.

– Tato? – odezwał się, zaglądając do środka.

Jego ojciec stał pośrodku pokoju z założonymi goglami VR i rękawicami do gry. Jedyne światło w pomieszczeniu zapewniała mała lampka stojąca na biurku obok komputera. Tata kroczył w miejscu, poruszając swoją postacią w grze i dzierżąc w dłoni Orli Miecz z Azeroth. Zamówił tę broń w jednym ze sklepów Wirtuopolis za ponad pięćdziesiąt tysięcy kredytów, a już w kilka godzin później dron dostawczy podrzucił mu ją w specjalnym futerale. Miecz miał wbudowane układy komputerowe, które dużo lepiej współdziałały z czujnikami wirtualnej rzeczywistości w pokoju gier taty, i był idealnie wyważony, aby poprawić umiejętności bojowe właściciela.

– Tato? – ponownie odezwał się Rogan.

– Aha – powiedział tata.

– Zjemy jakiś obiad? – zapytał Rogan.

– Nie – odparł tata.

– No bo, wiesz, robi się późno. Trochę jestem głodny i…

– Mówię ci, jest tuż za tymi skałami. To naprawdę wielki ogr! – Tata roześmiał się. – Przyda ci się na niego mój miecz, Zarganonie.

Rogan westchnął ciężko. Tata miał jedne z najlepszych gogli VR dostępnych na rynku oraz słuchawki z najnowocześniejszym układem wyciszania otoczenia. Nie słyszał teraz nic poza swoją grą.

Rogan mógł oczywiście zalogować się do Uniwersum Warcrafta i poszukać awatara taty we wszystkich siedmiu światach, ale zajęłoby mu to całe wieki.

Nieśmiało wyciągnął rękę, żeby musnąć tatę w ramię.

– Uwaga! Piorun! – wykrzyknął tata, uskoczył i machnął mieczem.

Plastikowo-piankowa klinga trzasnęła Rogana prosto w twarz. Chłopiec cofnął się, przykładając dłoń do rozpalonego boleśnie policzka i oka, które nabiegło łzami.

– Co jest?! – Tata podniósł nieco gogle i popatrzył. – Rogan?! Co ty wyprawiasz?! Nic ci nie jest? Ej! – Tata nasunął gogle z powrotem i szaleńczo zamachał mieczem. – Oberwałem! Naprawdę mocno! Już prawie… gdzie nasz uzdrowiciel?! – Znowu uniósł na chwilę gogle. – Serio, nic ci nie jest? Przecież mówiłem, żebyś nie zawracał mi głowy, kiedy biorę udział w kampanii!

Rogan skinął głową. Co miał odpowiedzieć?

Tata z powrotem nasunął gogle.

– Nic, nic, wszystko w porządku. Syn mi tylko przeszkodził. Oj! – Okręcił się na pięcie i spróbował unieść miecz, ale tylko zaklął, a potem cisnął broń na podłogę i zerwał gogle z oczu. – No super, jakiś goblin właśnie ściął mi głowę! Tyci, nieważny goblin!

Tata obrócił się w stronę Rogana, trochę czerwony na twarzy. Wyglądał, jakby z trudem starał się opanować.

– Naprawdę super. Mój paladyn nie żyje i musi się zrespawnować. Cała moja gildia zaczyna właśnie skok na niebezpieczny loch pełen złota, a ja nie mogę im pomóc! Co jest tak ważne, Roganie, że nie mogło poczekać? Co?

– Nic takiego. – Rogan nadal trzymał się za szczypiący policzek. – Przepraszam. Nie wiedziałem, że jesteś w trakcie takiej ważnej gry.

– „Nic takiego”. – Tata wyrzucił ręce w górę. – Ekstra. Zginąłem przez „nic takiego”. – Roztarł sobie ręką oczy i czoło w miejscu, w którym gogle VR najmocniej przylegały mu do twarzy. – Dałbyś spokój, Ro. Jesteś już na tyle duży, że powinieneś wiedzieć lepiej. Ciągle mi mówisz, jakim to chcesz być dobrym graczem i może dołączyć kiedyś do mojej gildii. Ja też bym tego chciał, ale nie jeśli będziesz wykręcał mi takie numery.

Rogan nie potrafił spojrzeć ojcu w oczy.

– Przepraszam.

– Zaraz, zaraz… – Tata nagle się ożywił. – Jeśli wykorzystam swój ostatni gwizdek przywołujący Pegaza, może zdążę dolecieć do nich na czas, żeby pomóc im choćby w końcówce bitwy…

Rogan podniósł wzrok, uśmiechając się od ucha do ucha, ale było za późno. Tata zdążył już schować się za goglami i wrócić do swojej gry. Rogan stał dłuższą chwilę w cieniu na progu pokoju i patrzył, jak jego ojciec podnosi z ziemi miecz, a po pewnym czasie wraca do swojej gildii, witając wszystkich entuzjastycznym okrzykiem. Chłopiec odwrócił się i wyszedł do przedpokoju.

Drzwi gabinetu mamy były jak zwykle zamknięte na klucz, więc Rogan dał jeść Wigglesowi, a potem wrócił online do swojej kawalerki. Na liście rodzinnych kontaktów sprawdził, że mama prowadzi kolejne spotkanie w swoim Forum. Wyszedł z kawalerki, poszedł do portalu na róg ulicy i za kilka kredytów teleportował się do Forum.

Rodzice Rogana poznali się na uniwersyteckim kursie informatyki, a potem oboje zaczęli karierę w branży projektowania i programowania gier komputerowych. Tata pozostał przy tym, a mama zaczęła prowadzić wideoblog na tematy techniczne, polityczne i społeczne. Zyskała liczną grupę odbiorców dzięki swoim wideofelietonom o zasadach prywatności w sieci, roli państwa w internecie, cyberbezpieczeństwie, cyberzagrożeniach i tym podobnych tematach. To było jeszcze na długo, zanim wszystko przeniosło się do rzeczywistości wirtualnej.

Mama Rogana była jedną z pierwszych osób, które przeprowadziły się do Wirtuopolis zaraz po jego otwarciu, a że wraz z nią trafili tam jej wierni odbiorcy, zapewniło jej to szybko dość grokredytów, by mogła wykupić jedne z najlepszych cyfrowych nieruchomości. Założyła Forum Globalne, nowoczesną salę wykładową na cztery tysiące miejsc, do której zapraszała na wykłady liderów branży technologicznej, polityków i organizatorów ruchów społeczno-politycznych z całego świata. Mogli dyskutować o tym, jak ważna lub niebezpieczna jest jakaś nowo proponowana ustawa o cyfrosferze, organizować wiece poparcia na rzecz politycznych kandydatów lub w ramach sprzeciwu wobec nich albo dyskutować o najlepszych sposobach inicjowania politycznych przemian w danym kraju czy regionie. Forum Globalnym interesowali się ludzie z całego świata, więc organizowano w nim wydarzenia o najróżniejszych porach, czasem w środku nocy. A ponieważ Forum stworzyła matka Rogana, często przemawiała podczas wieców sama, tak jak właśnie tego wieczora. Była w pewnym sensie sławna. I zwykle bardzo zajęta. Rogan ustawił swoje krzesło w realu tak, żeby odpowiadało pustemu miejscu na tyłach zatłoczonej sali, usiadł i zaczął śledzić pełne pasji wystąpienie swojej mamy.

– …a ponieważ obojętność ze strony wybranych przez nas reprezentantów to nasz własny problem, obojętność pośród nas samych nie może w żadnej mierze prowadzić do jego rozwiązania. Suma dwóch obojętnych sił jedynie wzmacnia i legitymizuje status quo!

Tu mama Rogana zrobiła przerwę na oklaski i przeszła się po scenie, pozdrawiając Rogana skinieniem głowy – nie żeby widziała go na samym końcu widowni, ale dlatego, że zaprogramowała swój system VR tak, by informował ją o każdorazowej wizycie syna w Forum.

– Niektórzy przedstawiciele mass mediów próbują bagatelizować nasze niepokoje dotyczące cyfrosfery jako argumenty miałkie, nieistotne i tendencyjne, ale w rzeczywistości żadna partia polityczna w Stanach Zjednoczonych i znakomita większość partii z reszty świata nie traktuje ich z należytą powagą. Wszystkim bardzo zależy na tak zwanych inicjatywach świata realnego, w ramach których starają się nakłonić ludzi do wychodzenia z cyfrosfery, ale nikt nie rozumie, że świat wirtualny stanowi już niezwykle realną sferę ludzkiego życia. Obowiązkiem rządów państw jest zapewnienie stabilności zarówno internetowi, jak i hipernetowi, oraz ochrona przebywających w nim obywateli!

Na widowni rozległy się donośne oklaski, a nawet kilka okrzyków.

– Te tak zwane „chwilowe zakłócenia hipernetu”, które wielu przywódców z całego świata próbuje bagatelizować jako zwykłe niedogodności, są de facto katastrofalne w skutkach. Kiedy strony internetowe i biura w cyfrosferze zamykają się na wiele godzin albo wręcz dni, gdy ulegają zerwaniu ważne więzi komunikacyjne, a czasem nawet tracimy kontakt z najbliższymi, należą nam się wyjaśnienia na temat przyczyn tego typu katastrof i informacje o tym, jakie wysiłki podejmują nasze rządy w celu zapobiegania takim przypadkom w przyszłości. Chciałabym teraz wyliczyć w kilku punktach praktyczne sposoby, w jakie każdy z nas może wpłynąć na polityków…

Rogan zsunął z oczu gogle. Wyglądało na to, że czeka go kolejny wieczór z gotowymi daniami Hot Pocket. Chłopiec, który stał się już prawdziwym mistrzem kuchni, gdy chodziło o podgrzewanie mrożonek, miał nadzieję, że w zamrażarce jest jeszcze jedno danie o smaku steku po filadelfijsku. Jeśli nie i jeśli zostały mu tylko zwyczajne Hot Pockets o smaku pepperoni, będzie musiał podgrzać sobie w mikrofali jakieś paluszki rybne. Nie byłby już w stanie przełknąć niczego z pepperoni.

Dziesięć minut później miał wskanowane do wirtualu zarówno danie Hot Pocket, jak i napój energetyczny PowerSlam, żeby móc widzieć posiłek z goglami VR na oczach, i wracał do swojej kawalerki. Wiggles otarł się o niego i chłopiec pogłaskał psa, a potem nasunął mu na głowę jego własne gogle. Rogan sam przerobił dodatkowy zestaw tylko po to, żeby jego kudłaty kumpel mógł razem z nim przenosić się do kawalerki. Pies początkowo stawiał opór, pozbywając się gogli przy każdej próbie założenia mu ich, aż w końcu Rogan udobruchał go mnóstwem przysmaków z bekonem, co przekonało szczeniaka, że wirtualna rzeczywistość nie jest wcale taka straszna.

Rogan musiał jednak uważać. Po tym, jak Wiggles wystarczająco wiele razy wpadł na realne ściany, psiak zrozumiał w końcu, co oznacza niebieskozielona siatka z napisem „Granica marszu”, ale czasem, kiedy naprawdę się emocjonował, zapominał o jej znaczeniu albo nie zdążał na czas zareagować na jej wyświetlenie.

Rogan komendą głosową polecił komputerowi w kawalerce, by ten puścił muzykę z kanału z soundtrackami do gier wideo, po czym usiadł, żeby zjeść posiłek i przejrzeć pracę domową. Nie pierwszy raz ucieszył się, że chodzi do gimnazjum imienia Steve’a Jobsa w Wirtuopolis, gdzie cały system nauczania zaprogramowano jak grę, w której uczniowie nie muszą czekać do końca półrocza na sprawdzian semestralny, tylko pracowicie przerabiają własny indywidualny kurs, sprawdzając, jak daleko i jak szybko mogą zajść na ścieżce edukacyjnej oraz zdobywając po drodze odjazdowe premie za kolejne odblokowane osiągnięcia w nauce. Rogan wypracował już sobie ścieżkę edukacji o lata świetlne wykraczającą poza podstawę programową, więc teraz mógł spokojnie przeglądać vlogi o grach, przy okazji pałaszując obiad. I tak pewnie czekało go spędzenie nocy w kawalerce.

Wielokrotnie zostawał w swoim mieszkaniu na noc. Uwielbiał tak robić. Marzył wręcz o dniu, kiedy wreszcie będzie mógł zalogować się i nigdy już nie opuszczać wirtualu – oczywiście pod warunkiem, że najpierw wymyśli, jak spłacić zaległy czynsz. Inne dzieciaki mogły sobie być beksami płaczącymi za mamą i tatą, ale on zawsze szczycił się tym, że bycie samemu całkowicie mu odpowiadało.

Naprawdę. Całkowicie odpowiadało.

Z kęsem Hot Pocket w ustach Rogan podszedł do okna. Po niebie szybował sterowiec Mario Alvereza, zasłaniając większość ogromnego księżyca w pełni. Rogan po raz kolejny rozmarzył się: jak wspaniale byłoby mieć, zamiast małej kawalerki – choć i tak była fajna – taki odjechany zeppelin, gigantyczny symbol, który oznajmiałby wszem wobec, że chłopak nie żartował, kiedy twierdził: Ego sum optimus. Tata wjeżdżałby do niego na górę pograć w gry wideo. Mama wspomniałaby o sterowcu w jednym ze swoich przemówień, a może nawet urządziłaby na pokładzie jakiś polityczny wiec. A w dodatku Shaylyn Spero nie miałaby już wątpliwości, że z nich dwojga to on jest lepszym graczem.

Rogana wytrącił z marzeń główny temat muzyczny z Super Mario Bros. Roześmiał się krótko na dźwięk prymitywnej, starej melodyjki, którą zainstalował kiedyś w roli dzwonka u drzwi. Prawie już o tym zapomniał. Nikt nigdy nie odwiedzał go w jego wirtualnej kawalerce.

Odwrócił się tyłem do okna i uśmiechnął. Może to mama albo tata?

Gdy sięgał po klamkę, czuł w sobie ciepłe, pulsujące światełko nadziei. Otworzył drzwi na oścież. I zamarł w bezruchu.

Czy to był jakiś podstęp?

Na korytarzu stali jakiś pan i jakaś pani, których nigdy wcześniej nie widział, między nimi zaś – William J. Culum.

Ten William J. Culum, geniusz komputerowy, światowej sławy wynalazca, twórca Wirtuopolis oraz założyciel i prezes firmy Atomowe Rubieże.ROZDZIAŁ 2

Najdziwniejsze było, że to nie William Culum odezwał się pierwszy. Zanim zdążyło się zdarzyć cokolwiek innego, Wiggles zaczął szczekać na nowo przybyłych jak szalony i Rogan musiał go uspokoić psim przysmakiem. Potem kobieta podeszła o krok bliżej. Miała długie i proste czarne włosy, a ubrana była w jaskrawoczerwony kostium biznesowy ze złotymi guzikami i usztywnianymi ramionami. I ona, i pozostała dwójka musiała też mieć na sobie monitory ekspresji, drogie miniskanery, które zakładało się z boków gogli VR w celu przekazywania do awatara mimiki twarzy użytkownika. Uśmiechnęła się promiennie.

– Rogan Webber?

Rogan skinął głową.

– Nazywam się Sophia Hahn.

Rogan już dawno zauważył, że starsi ludzie strasznie często mówili w wirtualu pewne rzeczy oczywiste dla każdego, kto spojrzał na ich biodymek. .

Sophia ciągnęła:

– Jestem prezesem działu marketingu i spraw publicznych w departamencie gier Atomowych Rubieży. – Dała krok w bok i wskazała na Williama Culuma jak prezenterka teleturnieju demonstrująca nagrodę główną. – A to jest pan William J. Culum.

Od uśmiechu panu Culumowi pogłębiły się zmarszczki na czole i w kącikach oczu. Ruchem ręki wygładził swój legendarny wielki kardigan, równie szary jak jego siwizna.

– Wspaniale móc cię poznać, Roganie! – powiedział i przedstawił się, recytując dane unoszące się nad nim w dymku holoskryptu: . Informacje te znał każdy szanujący się gracz. A nawet niejeden niegracz.

William Culum był jedną z najbardziej znanych osób na świecie. Nie licząc tego, że miał majątek wartości ponad osiemdziesięciu miliardów dolarów, był też laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki za swój wkład w stworzenie niewiarygodnie wydajnego kabla do hiperstreamingu informacji. Jego wynalazek pozwalał na dużo szybszą transmisję ogromnych ilości danych, co umożliwiło stworzenie nie tylko Wirtuopolis, ale i całej cyfrosfery. Culum otrzymał również Pokojową Nagrodę Nobla za sfinansowanie z własnych środków rozbudowy hipernetu na całym świecie, także w najodleglejszych państwach i regionach, co zapewniło ludziom dostęp do cyfrosfery na niespotykaną nigdy wcześniej skalę. O Williamie Culumie Rogan wiedział wszystko.

Ale to przecież nie mógł być prawdziwy pan Culum, prawda? W Wirtuopolis podawanie się za rozmaite sławy i osobistości było skomplikowaną kwestią. Udawanie realnie żyjących osób albo osób zmarłych w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat było nielegalne. Mimo to każdy przyzwoity twórca awatarów potrafił zmienić wzrost, kolor włosów czy inne elementy wyglądu znanej osoby choćby odrobinę, tak by użytkownik awatara mógł twierdzić, że nie podaje się za kogoś znanego, tylko swym wyglądem oddaje mu hołd. Zupełnie osobny problem stwarzali ci, którzy chcieli wyglądać jak Luke Skywalker, ale niekoniecznie jak grający go aktor Mark Hamill. Kwestia przywłaszczania sobie cudzej tożsamości w cyfrosferze stanowiła przedmiot niekończących się sporów na wielu forach i w salach sądowych, ale największą determinacją w pozywaniu innych za wykorzystywanie swej cyfrowej podobizny cechował się właśnie William Culum. Rogan czytał gdzieś, że nawet najbardziej szemrani programiści nie śmieli tworzyć postaci niezależnych w grach ani żadnych awatarów, które choć odrobinę przypominałyby wynalazcę. Może więc widniejący przed chłopcem awatar należał do autentycznego właściciela?

– A to mój współpracownik Xavier Johnson. – Pan Culum wskazał na stojącego za nim zwalistego faceta o wyglądzie twardziela. Refleksy światła pełgały jak po szkle po brązowej, gładko ogolonej czaszce mężczyzny, który bez słowa skinął głową.

Roganowi przemknęła myśl, że może pan Johnson przyszedł tu jako ochroniarz. Wyglądał prawie jak wojskowy albo żołnierz piechoty morskiej ze znanych Roganowi gier wojennych. Tylko po co był komu ochroniarz w Wirtuopolis? Mama Rogana podczas swoich spotkań mówiła nieraz o tym, jak to rzeczywistość wirtualna może zbliżać do siebie ludzi z całego świata, z wszelkich kultur i środowisk, bo pozwala im na wzajemną interakcję pozbawioną zagrożenia przemocą fizyczną.

– Proszę, niech państwo wejdą – powiedział Rogan.

– Ktoś tu chyba zapomina o środkach kontroli rodzicielskiej zajmowanego lokalu – zaśmiał się pan Culum, sięgając, czy też usiłując sięgnąć, ręką przez próg. Na linii drzwi przedramię mężczyzny zniknęło, kończąc się w łokciu równym, jakby odciętym przez promień lasera, roziskrzonym kikutem. Kiedy cofnął się o krok, pojawiło się na nowo. – Dorośli nie mają tu wstępu. Właściwie to nawet czas na rozmowę z tobą mamy ograniczony, zanim ulegniemy respawnowaniu do swoich punktów startowych.

Sophia Hahn powtórzyła swój uśmiech.

– Dlatego chcielibyśmy, żebyś teleportował się razem z nami do wirtualnej siedziby Atomowych Rubieży! – Każda jej wypowiedź ociekała egzaltowanym entuzjazmem, jak u dziecka rozpakowującego prezenty pod choinką. – Mamy dla ciebie niezwykle ekscytującą propozycję. Jesteśmy pewni, że będziesz nią zachwycony.

– Chyba najpierw powinienem zapytać rodziców – powiedział Rogan.

– Oczywiście! – zgodził się pan Culum. – I jak najbardziej mogą się do nas przyłączyć.

– Są naprawdę zajęci – zreflektował się Rogan. Ale uznał, że nie ma się o co martwić. Jego prawdziwe ciało było bezpieczne w jego rzeczywistej sypialni. A gdyby jakimś cudem ta trójka dorosłych ominęła zabezpieczenia Wirtuopolis dla nieletnich i zechciała powiedzieć mu lub pokazać coś dziwnego? Jego rękawice do grania miały wbudowane podstawowy program, dzięki któremu trzy mocne pacnięcia w wierzch lewej dłoni powodowały natychmiastowe zawiadomienie policji Wirtuopolis i wylogowanie osoby zgłaszającej zawiadomienie z dowolnej sytuacji. Poza tym… przecież to był sam William Culum!

Rogan podjął decyzję.

– Tylko zdejmę gogle mojemu psu. Kiedy przenoszę się do innego wirtualnego miejsca, zaczyna za mną tęsknić. Jak wróci do realu i będę w zasięgu jego wzroku, nic mu nie będzie. – Zdjął Wigglesowi gogle i wyprostował się. – Dobrze, no to ruszajmy.

Pan Culum najwyraźniej nie musiał zawracać sobie głowy portalami, bo w jednej chwili wszyscy czworo zostali teleportowani. Stanęli w wielkiej ośmiobocznej rotundzie z wysokim sklepieniem w kształcie kopuły i korytarzami na piętrze, z których przechodzący mogli zaglądać do głównej sali. Z ogromnych okien roztaczał się widok na drugi brzeg rzeki z pomnikami Lincolna i Waszyngtona oraz budynkiem Kapitolu w oddali. Pośrodku koła w centrum podłogi wyłożonej czarnymi płytkami widniało logo Atomowych Rubieży: trzy elektrony krążyły po orbitach wokół jądra atomu – kuli ziemskiej – tworząc coś na kształt gwiazdy.

Z sufitu na czterech stalowych linach zwisała jakieś cztery metry nad ziemią olbrzymia rzeźba z mosiądzu. W jej górnej części cztery wielkie sześciokątne panele wspierały się na kilku mosiężnych belkach. Każda z belek wystawała z dużej środkowej kolumny, w której świeciło kilka maleńkich okienek. U podstawy tej centralnej konstrukcji widniał wielki talerz z wystającym pośrodku prętem skierowanym w dół pod pewnym kątem w stosunku do podłogi. Z rozpór stanowiących oparcie dla sześciokątów zwisały na cienkich, błyszczących złotych drucikach trzy kapsuły kosmiczne. Rogan rozpoznał obiekt od razu i bez trudu.

Chłopiec widział w życiu kilkanaście filmów z serii Gwiezdne wojny w 3D i w VR. Wielokrotnie pilotował w rozmaitych grach kosmiczne myśliwce i nieodmiennie czuł zawód, że wszystkie fajne rzeczy, które były do zrobienia w kosmosie w realu, zdążyły się zdarzyć, zanim się urodził. W porównaniu z Gwiazdą Śmierci dawna Międzynarodowa Stacja Kosmiczna wyglądała jak złom – kilka połączonych puszek szybujących bez celu po orbicie. Ale przed kilku laty rozpoczęła się konstrukcja tego oto cudu.

Rogan ogarnął wzrokiem model eleganckiej stacji kosmicznej i uśmiechnął się.

– Stacja Słoneczna Jeden.

– Cieszę się, że poznajesz! – odpowiedział mu pan Culum głosem, który aż odbił się echem w otwartej przestrzeni sali. – Trzymamy jej model w atrium jako przypomnienie o naszym najnowszym starcie techniką w przyszłość, a także dla uczczenia jednego ze szczytowych osiągnięć Atomowych Rubieży. Już niebawem stacja uzyska pełną gotowość operacyjną. Kiedy tak się stanie, zacznie gromadzić w swoim kolektorze-konwerterze ogromną ilość energii słonecznej, a potem transmitować ją do wielkiego odbiornika na Ziemi. Energii tej będzie tyle, że za jej pomocą da się nieprzerwanie zasilać jedno z dużych, nowoczesnych miast. A wszystko to bez zanieczyszczania środowiska.

Sophia położyła dłoń na ramieniu pana Culuma i uśmiechnęła się promiennie do Rogana.

– Atomowe Rubieże od zawsze przekraczają kolejne granice nauki i techniki, Roganie. Jesteś dziś tutaj, bo zrobiliśmy to znowu – tym razem w dziedzinie gier wideo.

– Czy to taka jakby reklama jakiejś gry? – To przecież ci ludzie wyprodukowali Laser-Kobrę. Może zauważyli, że Rogan często w nią gra, i chcieli sprzedać mu inne tytuły.

– Absolutnie nie – odpowiedziała Sophia. – Szczegółowe informacje zostały już wysłane do twojej skrzynki mailowej. Tymczasem chciałabym jako pierwsza ci pogratulować. Twoja dzisiejsza rozgrywka w Laser-Kobrze była imponująca! Przyglądamy się twoim postępom i zaawansowanemu stylowi gry już jakiś czas. Są niewiarygodne. Jesteś jednym z pięciorga najlepszych amerykańskich graczy w Laser-Kobrze w swoim przedziale wiekowym, czyli w grupie liczącej setki tysięcy osób. Jednym z najlepszych na świecie! Dzięki swojemu zaangażowaniu i umiejętnościom bojowym wywalczyłeś sobie szansę współzawodnictwa w najbardziej ekskluzywnym i prestiżowym turnieju w historii gier komputerowych. Atomowe Rubieże z dumą zapraszają cię do udziału w finałach mistrzostw w Laser-Kobrze!

– Serio?

Pan Culum schylił się, by znaleźć się w polu widzenia Rogana, szczerząc zęby w wyjątkowo pogodnym uśmiechu.

– Mamy nadzieję, że za dwa tygodnie od teraz zobaczymy cię już osobiście właśnie tutaj, w stolicy naszego kraju, gdzie razem z czwórką innych graczy zostaniesz gwiazdą pierwszego promocyjnego reality show Atomowych Rubieży. Wszyscy pięcioro będziecie konkurować o tytuł pierwszego arcymistrza Laser-Kobry.

– W Waszyngtonie? – upewnił się Rogan. – Nie wiem, czy moją rodzinę stać na tak daleką podróż.

– Nie martw się. – Sophia poklepała go po ramieniu. – Jak już powiedziałam, wszystkie szczegółowe informacje znajdziesz w swojej skrzynce mailowej, ale na tę wycieczkę pojedziesz sam. Pokryjemy koszty przelotów i zapewnimy ci zakwaterowanie z wyżywieniem. A jak zobaczysz, gdzie będziesz mieszkać…! Przekształciliśmy duży fragment jednego z pięter siedziby Atomowych Rubieży w luksusowe kwatery, a finałowa rozgrywka przerośnie wszystko, czego miałeś okazję doświadczyć za pośrednictwem swoich prostych gogli VR i rękawic gamingowych. Opracowaliśmy supernowoczesny system zapewniający wrażenie kompletnego zanurzenia w grze, który bardzo ci się spodoba. – Gwałtownie zamachała rękami w powietrzu. – Ech. Tego się nie da opisać. Będziesz musiał po prostu sam to przeżyć, żeby uwierzyć.

Rogan próbował udawać przed dorosłymi, że go to nie rusza, ale miał ochotę krzyczeć i tańczyć z radości. Niech no tylko Shaylyn o tym usłyszy! Zawsze mu dokucza i próbuje być od niego lepsza w każdej grze, a już zwłaszcza w Laser-Kobrze. Kiedy sam zdobędzie tytuł arcymistrza Laser-Kobry, dowiedzie niezbicie, że to on jest najlepszy.

Sophia roześmiała się.

– A właśnie, czyżbym zapomniała o czymś wspomnieć? Że arcymistrz Laser-Kobry otrzyma w nagrodę ćwierć miliona dolarów w gotówce, a oprócz tego milion grokredytów?

– O rany – powiedział cicho Rogan. Roześmiał się, przypominając sobie pomarańczowe wezwanie do zapłaty pod groźbą e-ksmisji na drzwiach swojej kawalerki w Wirtuopolis. Czy w wirtualnym mieście byli jacyś dwunastoletni milionerzy? Chyba niezbyt wielu.

Agencja Mega Modern może sobie zatrzymać jego mieszkanie. Za milion grokredytów mógłby mieć cały dom. Posiadanie własnego sterowca stałoby się o wiele realniejsze.

– Liczę na to, że nawet twoi zapracowani rodzice nie będą w stanie zignorować takiej okazji – powiedział pan Culum.

– Ależ się ucieszą, jacy będą dumni! – zawtórowała mu Sophia.

– Rzecz jasna będzie ci potrzebna ich zgoda. – Pan Culum uśmiechnął się. – Sophia zajęła się tym i przygotowała już wszelkie potrzebne formularze. Wszystko to jest…

– W mojej skrzynce mailowej – dopowiedział Rogan.

Pan Culum wybuchnął dobrodusznym śmiechem.

– On już wszystko wie! Chyba będziemy go musieli u nas zatrudnić, Sophio! – Sophia roześmiała się wraz z nim. Xavier nie. – Ale, już serio, Roganie: zakładając, że rodzice zgodzą się na twój udział w finale, nadal jeszcze nie usłyszeliśmy, co ty o tym wszystkim myślisz.

– Myślę… – Jak opisać myśli czy uczucia na temat czegoś tak niewiarygodnie superowego jak ten turniej? – …że zawsze chciałem tylko być świetnym graczem.

– Ależ jesteś nim – zapewniła go Sophia. – Tyle że finały mistrzostw w Laser-Kobrze będą wspaniałym sposobem na uhonorowanie i wylansowanie ciebie i innych świetnych graczy w twoim wieku. Pozwoli to naprawdę zabłysnąć i wam, i samej grze.

– No tak, ale chodzi mi o to, że… – Rogan wykonał gest w stronę stojącego przed nim geniusza komputerowego, który odmieniał świat. – Proszę pana, w ubiegłym roku na zajęcia z techniki przygotowałem wideoreferat właśnie o panu. Mój tata ma figurkę Williama J. Culuma. Kiedy naciśnie się guzik, słychać, jak mówi…

– „Techniką startujemy w przyszłość!” – z dumą zacytował sam siebie pan Culum.

– Tak jest! – potwierdził Rogan. – To znaczy, tak jest, figurka tak właśnie mówi, ale tak jest, jak nie wiem co chcę zagrać w tym finałowym turnieju i chcę go wygrać! – Sam też się roześmiał. To się działo naprawdę.

Kiedy już się wszyscy pożegnali, Rogan przeteleportował się do swojej kawalerki. Zamiast tracić czas na wyłączanie systemu, po prostu rzucił zestaw VR na łóżko. Jedzenie i picie były już nieważne. Rogan wybiegł z sypialni do rodziców. Nie dbał o to, jak bardzo są zajęci: musiał zaraz im wszystko opowiedzieć.

– Mamotato! – Mrugając szybko, żeby rozproszyć powidok po cyfrosferze (chwilowy efekt uboczny występujący u każdego hardkorowego wirtuogracza), przejechał w skarpetkach po parkiecie, pośliznął się i wywalił z hukiem. Komandos Rogana może i był nadludzko wysportowany, ale sam chłopiec nie bardzo. Zerwał się na równe nogi i popędził przez przedpokój szybciej niż jeż Sonic. – Nie uwierzycie, jak wam opowiem…

Mama Rogana wyszła z uśmiechem ze swojego pokoju, także szybko mrugając. Wokół oczu miała odciśnięty czerwony prostokąt od gogli VR. Uniosła na chwilę palec we wszechpotężnym geście oznaczającym „momencik”, a potem zaczęła wystukiwać coś na tablecie.

– Poczekaj… – Przestała stukać i z namysłem wpatrzyła się w ekran. – Muszę tylko skończyć jedną rzecz…

Do przedpokoju wyszedł tata.

– Hej, Ro. Jeszcze raz przepraszam, że wcześniej tak się zdenerwowałem. – Z zakłopotaniem uśmiechnął się do Rogana. – Musisz po prostu się nauczyć, że czasem trzeba cierpliwie poczekać.

– Aha… – Mama mówiła mechanicznie, głosem niemal jak u zombi. – Musisz czasem cierpliwie poczekać, Roganie. Albo, no wiesz, wysłać nam wiadomość do skrzynek mailowych i w ten sposób zwrócić naszą uwagę. Musisz się nauczyć, że nie wszystko na świecie możesz mieć od razu.

Rogan pomyślał, czyby może nie wytknąć mamie, że zabolało go, przynajmniej trochę, kiedy tata trafił go mieczem, a samej mamie sprawdzanie skrzynki mailowej szło zazwyczaj nie lepiej niż wychodzenie z gabinetu. Ale nie chciał stracić okazji do rozmowy z rodzicami, więc odłożył te uwagi na później i opowiedział im wielką nowinę.

– Poważnie, młody? – Tata poklepał Rogana po plecach. – To fantastycznie!

Mama, która skończyła już pracować i usłyszała większość z tego, co chłopiec miał do powiedzenia o turnieju, przytuliła Rogana serdecznie.

– RoRo! To cudownie! Musimy to uczcić!

Tego wieczora wszyscy troje, siedząc przy pizzy i napojach, z ożywieniem rozmawiali o turnieju. Rodzice Rogana uważnie wczytywali się w umowy i oświadczenia o zrzeczeniu się odpowiedzialności, które nadeszły do skrzynki mailowej chłopca.

W końcu mama odłożyła tablet.

– Wszystko wygląda na zgodne z prawem. Oczywiście jutro na pewno zadzwonię dopytać o pewne rzeczy. Moje największe wątpliwości w tym niejasnym języku budzi paragraf siedemnasty, podpunkt C, w którym mowa jest o tym, jak stosunkowo niewielki kontakt rodzice będą mieć ze swoimi dziećmi w czasie tego turnieju.

Rogan miał już powiedzieć, że i tak nie spędzają za wiele czasu razem, kiedy jego ojciec wtrącił:

– To tylko dla zachowania poufności, żeby nie było żadnych spoilerów na temat reality show. W podpunkcie D podano listę awaryjnych numerów kontaktowych i wynika z niego dość jasno, że w razie jakichkolwiek poważnych problemów możemy się z Roganem skomunikować. – Zachichotał. – O rany. William J. Culum… We własnej osobie. „Atomowe Rubieże: Techniką startujemy w przyszłość!”.

Mama zmarszczyła brwi.

– Będziesz tak daleko od domu, RoRo. Pierwszy raz poza domem i to sam. Na pewno jesteś na to gotowy?

Rogan przewrócił oczami. Czy jest gotowy? Przecież ma dwanaście lat, a nie dwa! A sam bywał już mnóstwo razy, kiedy jego rodzice byli zajęci w cyfrosferze. Miał już nawet własne mieszkanie. Praktycznie rzecz biorąc.

– Tak! – odpowiedział odrobinę za głośno. – Tak, jestem na to gotowy. Proszę was. Dla gracza to największe marzenie. Po to się urodziłem.

Tata roześmiał się.

– Roganie, wykapany z ciebie ja. W twoim wieku za taką szansę też oddałbym wszystko. Więcej: żałuję, że dzisiaj nie mogę wziąć udziału w tym turnieju. Nie martw się, młody. Musimy jeszcze sprawdzić kilka rzeczy, ale chyba wszystko gra.

– Serio? – Rogan poczuł, że serce podskoczyło mu w piersi jak Mario na trampolinie.

– Serio! – odpowiedział tata.

– Prawdopodobnie – sprostowała mama.

– Najprawdopodobniej – poprawił tata.

– Dziękuję! – krzyknął Rogan. – Strasznie wam dziękuję!

Mama spojrzała na tablet.

– Robi się późno. Zaraz mam w Wirtuopolis spotkanie z aktywistami z Korei, a ty powinieneś iść spać. Porozmawiamy o tym jeszcze rano. Umyj zęby i nie zapomnij o aktualizacjach.

Rogan poszedł przygotować się do snu, chociaż nie bardzo wierzył, że będzie w stanie zasnąć. Najpierw umył twarz. Potem sięgnął za prawe ucho, odchylił nakładkę z synteciała i do odsłoniętego w ten sposób portu danych podłączył kabelek modułu serwisowego. Kiedy mył zęby, automatycznie uruchamiały się aktualizacje implantu elektrostymulacji neuronów. Na szczęście moduł serwisowy łączył się z hipernetem, więc Rogan wiedział, że będzie mógł odpalać aktualizacje także po wyjeździe na turniej. Odkąd zainstalowano mu implant, nie przydarzył mu się ani jeden atak z tych, które kiedyś miewał. Urządzenie działało o wiele skuteczniej niż dawne prymitywne leki, tylko – jak zawsze powtarzał mu lekarz – najważniejsze, by nie zapominać o aktualizacjach oprogramowania.

Po mniej więcej pół minucie czerwone światełko na module zmieniło się na zielone, sygnalizując Roganowi, że może odłączyć się od modułu i zasłonić port. Z lekkim zgrzytokliknięciem wyciągnął kabelek przesyłu danych z portu w głowie, wypluł wodę z pastą, wypłukał usta i odłożył szczoteczkę, gotów do pójścia spać.

Rogan wrócił do swojego pokoju – tego w realu – i wyciągnął się na łóżku oparty o stertę poduszek pod plakatem gry Call of Duty: Alien Wars. Próbował rozegrać na tablecie szybką partię Castle Crushers, ale nie mógł się skupić. Zbyt wiele strzałów z jego katapulty lądowało daleko od celu, więc w końcu dał za wygraną.

Położył tablet na piersi i zamknął oczy. Był w stanie tylko raz po raz odtwarzać w myśli wydarzenia minionego dnia. Czy to wszystko naprawdę się zdarzyło? Czy William Culum naprawdę pojawił się na progu jego kawalerki? Czy naprawdę zaprosił go do udziału w najbardziej czaderskim turnieju w historii gier komputerowych?

To wszystko było niewiarygodne. Jeśli wygra, już nikt nigdy nie będzie go ignorować.

Rogan właśnie zaczął zapadać w sen, kiedy piknięcie tabletu zawiadomiło go o nadejściu wiadomości. Chłopiec podniósł urządzenie i stuknął w ekran.

Shaylyn: Zgadnij, co sobie właśnie załatwiłam!!!

Ech. Wcinanie mu się w idealny wieczór przez najgorszą przeciwniczkę w grach wideo – która pewnie chciała się pochwalić jakimś fajnym bonusem odblokowanym przez jej nowy poziom – to była ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebował. Tym razem to on, Rogan, może się poprzechwalać. Roześmiał się. Ale ją skręci, jak usłyszy, co go czeka.

To ja mam coś do powiedzenia TOBIE – zaczął pisać, ale w tym momencie na ekranie wyskoczyła mu jej następna wiadomość.

Shaylyn: Jadę na finały mistrzostw w Laser-Kobrze! Ćwierć melona baksów i milion grokredytów! Wszystko moje!

Nowoczesny tablet Rogana był wart sporo pieniędzy – pieniędzy, których jego rodzice nie byliby skłonni zbyt szybko wydać ponownie. Był to jeden jedyny powód, dla którego w tym momencie nie rozbił urządzenia o ścianę. Tak bardzo starał się pozbyć tej dziewczyny, pokonać ją we wszystkich grach po kolei i zostawić daleko w tyle, przysypaną cyfrowym pyłem spod jego wirtualnych stóp. Jeśli on był Mario, Shaylyn była Bowserem; jeśli on Linkiem, Shaylyn – Ganonem; jeśli on Master Chiefem, ona – Covenantem.

Shaylyn: A co ty mi miałeś do powiedzenia?

Odchylił głowę do tyłu tak, że stuknął nią w ścianę. Popatrzył na swoje gogle VR i rękawice do grania, które spoczywały na stojaku obok łóżka.

– No dobra – odezwał się cicho, jakby do całego wszechświata. – Shaylyn i reszta niech sobie robią, co chcą. Laser-Kobra to moja gra, a ja ten turniej wygram. Ego sum optimus.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: