Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Assassin's Creed: Czarna bandera - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 marca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Assassin's Creed: Czarna bandera - ebook

Urzekł mnie swym dziełem ów zakapturzony mężczyzna,
zahipnotyzował mnie ten posłaniec śmierci,
który zdawał się nie zauważać otaczającej go jatki,
w skupieniu czekając na właściwy moment,
by jak najskuteczniej uderzyć.


Złota era piractwa. Śmiałków w rodzaju Edwarda Kenwaya – aroganckiego syna walijskiego hodowcy owiec i męża pięknej Caroline, opętanego obsesją zdobycia majątku i szacunku otoczenia – werbownicy mamią korsarskim rzemiosłem na morzu.

Po tym, jak jego rodzinne gospodarstwo padło ofiarą ataku, Edward podąża za swoim pragnieniem, by zyskać sławę jednego z najniebezpieczniejszych piratów swoich czasów.

Jego drogę znaczą chciwość, ambicje i zdrady. A kiedy na jaw wychodzi spisek grożący zniszczeniem wszystkiego, co drogie jego sercu, w Kenwayu budzi się żądza zemsty.

I tak oto Edward Kenway zostaje wciągnięty w odwieczną walkę asasynów i templariuszy.

Powieść na podstawie bestsellerowej gry firmy Ubisoft - Assassin's Creed IV: BLACK FLAG.


Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63944-39-1
Rozmiar pliku: 920 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

1719 (albo coś koło tego)

Obciąłem człowiekowi nos.

Nie pamiętam dokładnie, kiedy to było: w 1719 albo coś koło tego. Ani gdzie. Ale zdarzyło się to podczas abordażu na hiszpański bryg. Chcieliśmy im oczywiście zabrać zapasy. Chlubię się tym, że dbam o zaopatrzenie „Kawki”. Na pokładzie tamtego statku było jednak coś jeszcze. Coś, czego nie mieliśmy, a potrzebowaliśmy. Ktoś, mówiąc ściślej. Okrętowy kucharz.

Nasz własny kuk i jego pomocnik nie żyli. Pomocnik został przyłapany na sikaniu do balastu, na co nie pozwalałem, dostał więc tradycyjną karę – kazaliśmy mu wypić kubek szczyn załogi. Muszę przyznać, że nie widziałem jeszcze, by karny kubek szczyn kogoś zabił, ale to właśnie spotkało pomocnika kucharza. Wypił szczyny, wieczorem położył się spać i już się nie obudził. Kuk przez jakiś czas radził sobie sam, ale lubił łyknąć rumu, a po łyku rumu lubił zaczerpnąć świeżego powietrza na achterdeku. Usłyszałem, jak się tłucze nad moją kajutą, tańczy gigę – potem tylko krzyk i plusk.

Rozdzwonił się dzwonek, załoga wybiegła na pokład. Rzuciliśmy kotwicę, zapaliliśmy latarnie i pochodnie, ale po kucharzu nie było śladu.

W kambuzie pracowało oczywiście jeszcze paru chłopców, ale to byli pomywacze; w kuchni potrafili jedynie zamieszać zupę albo obrać kartofle, od tamtej pory wszyscy więc żywiliśmy się surowizną. Żaden z nas nie potrafił nawet zagotować wody.

Jakiś czas temu zdobyliśmy okręt wojenny. Wynieśliśmy z niego nowiutką baterię dział burtowych i całą ładownię broni: kordelasy, piki, muszkiety, pistolety, proch i kule. Od jednego z pojmanych marynarzy, który potem przeszedł pod moją komendę, dowiedziałem się, że na pewnym hiszpańskim statku zaopatrzeniowym służył wyjątkowo biegły kucharz. Chodziły słuchy, że niegdyś gotował na dworze, ale obraził czymś królową i go wygnano. Nie wierzyłem ani jednemu jego słowu, ale nie przeszkodziło mi to powtórzyć tej pogłoski i obiecać załodze, że ów kucharz będzie dla nas gotował jeszcze przed najbliższą niedzielą. Zawzięliśmy się więc na ten bryg, a kiedy go wytropiliśmy, zaatakowaliśmy bez zwłoki.

Nasze nowe armaty bardzo się przydały. Podeszliśmy do brygu, tak by płynąć burta w burtę, i faszerowaliśmy go ołowiem, aż stał się wrakiem, z żaglami w strzępach i strzaskanym sterem.

Statek już nabierał wody, kiedy moja załoga rzuciła się do abordażu, wspinając się na burty jak szczury, wśród smrodu prochu, trzasku muszkietów i pierwszych szczęknięć kordelasów. Jak zwykle byłem wśród moich ludzi, z kordem do szermierki i wysuniętym sekretnym ostrzem do walki w zwarciu. Skoczyło na mnie dwóch – z pierwszym rozprawiłem się szybko; tnąc go kordelasem w czubek głowy, rozpołowiłem mu trójgraniasty kapelusz i rozłupałem głowę niemal na pół. Padł na kolana z moim ostrzem między oczami; utkwiło ono tak głęboko, że kiedy szarpnąłem kordelas do siebie, trup poleciał razem z nim. Tymczasem dopadł mnie drugi marynarz, w oczach miał strach. Znać było, że nie nawykł do walki. Szybkim ruchem nadgarstka odciąłem mu nos, co wywołało zamierzony efekt – zatoczył się do tyłu, bryzgając krwią z dziury ziejącej w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą był jego kinol. Ja zaś w końcu oburącz wyrwałem kordelas z czaszki pierwszego napastnika i mogłem ruszyć do dalszej walki. Wkrótce było po wszystkim, staraliśmy się ograniczyć, jak się tylko dało, straty wśród obcej załogi – wydałem instrukcje, by pod żadnym pozorem nic złego nie spotkało kucharza: „cokolwiek się stanie, powiedziałem, kuka musimy wziąć żywcem”.

Kiedy ich bryg zniknął pod wodą, a my odpłynęliśmy, zostawiając za sobą unoszący się dym prochowy i szczątki kadłuba kołyszące się na falach, zebraliśmy pojmaną załogę na pokładzie, by wyłowić spośród niej kucharza. Nie było chyba wśród nas takiego, któremu by nie ciekła ślinka i nie burczało w brzuchu. Nie uszło naszej uwadze, jak dobrze odżywiona jest tamta załoga. Nic a nic.

To Caroline nauczyła mnie doceniać dobre jedzenie. Caroline, moja jedyna, prawdziwa miłość. Przez ten krótki – o wiele za krótki! – czas, który ze sobą spędziliśmy, sprawiła, że moje podniebienie stało się bardziej finezyjne i lubiłem sobie wyobrażać, że pochwalałaby moje podejście do jedzenia oraz to, że natchnąłem upodobaniem do luksusu swoją załogę, wiedząc – również to mi pokazała – że najedzony człowiek to człowiek zadowolony, a człowiek zadowolony jest mniej skłonny kwestionować rozkazy kapitana, dzięki czemu przez wszystkie lata na morzu nigdy nie groził mi bunt. Ani razu.

– Tu jestem – powiedział kucharz, występując z szeregu. Tyle że zabrzmiało to raczej jak „Du jezdem”; miał zabandażowaną twarz, bo jakiś dureń obciął mu nos.2

1711

Ale o czym to ja mówiłem? Caroline. Pytałaś, jak ją poznałem.

To, jak zwykło się mawiać, dłuższa historia. Muszę się cofnąć bardzo daleko w przeszłość, do czasów, kiedy byłem zwyczajnym hodowcą owiec, kiedy nie miałem pojęcia o asasynach i templariuszach, o Czarnobrodym, o Benjaminie Hornigoldzie, o Nassau i Obserwatorium i tak by może było dalej, gdyby nie przypadkowe spotkanie w Auld Shillelagh pewnego upalnego letniego dnia w 1711 roku.

Byłem jednym z tych młodych zawadiaków, co to lubią sobie wypić, chociaż często wpadałem przez to w tarapaty. Nie raz i nie dwa kończyło się to… incydentami, tak to nazwijmy, z których bynajmniej nie jestem dumny. Ale to krzyż, który trzeba dźwigać, kiedy ma się słabość do gorzałki; rzadko spotyka się pijaka o czystym sumieniu. Większość z nas przynajmniej raz w życiu myślała, żeby z tym skończyć, odmienić swoje życie, oddać się w służbę Bogu czy spróbować do czegoś dojść. Ale zaraz potem przychodzi południe i człowiek wie, że na ból głowy najlepszy jest klin, więc idzie do gospody.

Gospody, o których mówię, znajdowały się w Bristolu, na południowo-wschodnim wybrzeżu kochanej starej Anglii, gdzie zimy były mroźne, a lata cudowne. Owego roku, tego szczególnego roku 1711, kiedy ją spotkałem, miałem zaledwie siedemnaście lat.

I owszem – byłem wtedy pijany. W tamtych dniach bywałem pijany nader często. Może… no, nie przesadzajmy, nie chciałbym się stawiać w złym świetle. Ale często. Może nawet całkiem często.

Mój dom stał na obrzeżach wioski Hatherton, dziesięć kilometrów od Bristolu. Mieliśmy małe gospodarstwo, hodowaliśmy owce. Ojciec zajmował się głównie zwierzętami. Zawsze tak było, obecność mojej osoby uwolniła go więc od tych aspektów hodowli, których nie znosił, czyli wypraw do miasta z towarem, targowania się z kupcami, handlowania, zawierania umów. Odkąd tylko osiągnąłem pełnoletniość, czytaj: nabrałem wyglądu na tyle dojrzałego, żeby moi kontrahenci traktowali mnie poważnie, tym właśnie się zajmowałem. A ojciec był zachwycony, mogąc mi to powierzyć.

Na imię miał Bernard. Moja matka – Linette. Pochodzili ze Swansea, ale kiedy miałem dziesięć lat, przywędrowali do West Country. Wciąż mówiliśmy z walijskim akcentem. Nie przeszkadzało mi, że nas to wyróżnia. Byłem hodowcą owiec, a nie owcą.

Ojciec i matka mawiali, że miałem gadane; zwłaszcza matka powtarzała mi, że jestem przystojnym młodzieńcem i że potrafiłbym omotać każdego. To prawda, chociaż mówię to sam o sobie – miałem łatwość do dam. Ujmijmy to tak: negocjacje szły mi o wiele lepiej z żonami kupców niż z ich mężami.

To, jak spędzałem czas, zależało od pory roku. Od stycznia do maja kociły się owce, mieliśmy wtedy najwięcej pracy. W stodole byłem od bladego świtu, czy bolała mnie głowa, czy nie; musiałem sprawdzać, czy w nocy coś się urodziło. Jeśli tak, zabierałem okocone owce do jednej z mniejszych stodół i zamykałem w zagrodach – nazywaliśmy je kotnikami. Tam zajmował się nimi ojciec, a ja czyściłem żłoby, napełniałem je, wymieniałem siano i wodę. Matka zaś pieczołowicie zapisywała szczegóły nowych okoceń w dzienniku. Nie umiałem wtedy jeszcze pisać. Teraz oczywiście już tak, Caroline nauczyła mnie liter; ale wtedy nie umiałem, obowiązek ten przypadł więc matce, która sama radziła sobie z tym niewiele lepiej, jednak była przynajmniej w stanie prowadzić notatki.

Matka i ojciec uwielbiali ze sobą pracować. Między innymi właśnie dlatego ojciec wolał, żebym to ja wyprawiał się do miasta. On i moja matka byli jak zrośnięci. Nigdy nie widziałem, żeby dwoje ludzi tak się kochało i zarazem tak bardzo nie czuło potrzeby, żeby to okazywać. Widać było jak na dłoni, że są dla siebie stworzeni, a widok ten był jak balsam dla duszy.

Jesienią wypuszczaliśmy barany na pastwiska, by pasły się z owcami i by na wiosnę na naszej farmie przyszło na świat więcej jagniąt. Trzeba było też zająć się łąkami, postawić i naprawić płoty i murki.

Zimą, jeśli pogoda była bardzo zła, zamykaliśmy owce w stodołach, żeby miały ciepło do stycznia, kiedy to zaczynały wydawać na świat potomstwo.

Za to latem mogłem rozwinąć skrzydła. W porze strzyżenia matka i ojciec brali na siebie większość obowiązków, a ja wyprawiałem się częściej do miasta, nie z tuszami na mięso, ale wozem wyładowanym wełną. A mając więcej okazji, coraz częściej odwiedzałem miejskie gospody. Można powiedzieć, że stałem się w nich stałym bywalcem, w swoim długim surducie, spodniach do kolan, białych pończochach i nieco wyświechtanym, brązowym, trójgraniastym kapeluszu, który lubiłem uważać za swój znak rozpoznawczy, bo matka mówiła, że pasuje mi do włosów (zawsze trochę za długich, ale za to w bardzo ładnym, piaskowym odcieniu).

To w gospodach odkryłem, że mój dar wymowy poprawia się po paru kuflach ale w południe. Alkohol tak na człowieka działa, prawda? Rozwiązuje języki, usuwa zahamowania, osłabia sumienia… Nie żebym był wyjątkowo nieśmiały czy powściągliwy na trzeźwo, ale piwo wyostrzało mi dowcip. Poza tym dodatkowe dochody ze sprzedaży, które zawdzięczałem moim podlanym piwem zdolnościom negocjacyjnym, z nawiązką pokrywały koszty ale. A przynajmniej tak sobie wtedy powtarzałem.

I było coś jeszcze oprócz głupiego przekonania, że Edward po kielichu jest lepszym handlarzem niż Edward trzeźwy – tym czymś był mój stan umysłu.

Otóż uważałem, że jestem inny niż wszyscy. Nie, ja o tym wiedziałem. Bywało tak, że siedziałem w nocy sam i miałem pewność, że postrzegam świat w zupełnie wyjątkowy sposób. Teraz wiem, co to znaczy, ale wtedy nie umiałem tego ubrać w słowa, określić inaczej niż mówiąc, że czuję się inny.

Dlatego właśnie, a może mimo to, uznałem, że nie chcę przez całe życie zajmować się owcami. Zrozumiałem to pierwszego dnia, kiedy obudziłem się na farmie jako pracownik, a nie jako dziecko. Zobaczyłem tam siebie, potem spojrzałem na ojca i dotarło do mnie, że to już nie zabawa, że kładąc się spać, będę marzył o żegludze po morzach i oceanach. Nie – to była moja przyszłość, do końca życia będę hodowcą owiec, będę pracował u ojca, ożenię się z miejscową dziewczyną, spłodzę chłopców i wychowam ich na hodowców owiec, takich jak ich ojciec, takich jak ich dziadek. Zobaczyłem całą swoją przyszłość ułożoną przede mną schludnie jak robocze ubranie na łóżku i zamiast poczuć ciepłą falę zadowolenia i szczęścia, byłem przerażony.

Prawda więc była taka, i nie da się tego ująć delikatniej – przepraszam, ojcze, niech ci Bóg da wieczny odpoczynek – nienawidziłem swojego zajęcia. A po paru kuflach nienawidziłem go trochę mniej, i tyle. Czy zalewałem swoje śmiałe marzenia piwem? Zapewne. Wtedy się nad tym nie zastanawiałem. Wiedziałem tylko, że na moim ramieniu, niczym parszywy kocur, przycupnęła jątrząca się niechęć do kierunku, w jakim zmierzało moje życie – czy, co gorsza, do tego, jakie już było.

Być może byłem nieco niedyskretny co do moich prawdziwych uczuć. Raz czy dwa mogłem swoim kompanom od kieliszka dać do zrozumienia, że mnie w życiu czeka coś lepszego niż ich. Co mogę powiedzieć? Byłem młodym, zarozumiałym pijakiem. To zabójcze połączenie nawet w najpomyślniejszych okolicznościach. A to zdecydowanie nie były najpomyślniejsze okoliczności.

„Wydaje ci się, że jesteś od nas wszystkich lepszy, co?”

Często to słyszałem. A przynajmniej coś w tym rodzaju.

Być może dyplomatycznie należało zaprzeczyć, ale ja nie zaprzeczałem i bardzo często kończyło się na bijatyce. Może chciałem udowodnić, że jestem od nich lepszy we wszystkim, z mordobiciem włącznie. Może we własnym przekonaniu broniłem honoru rodziny. Mogłem być pijakiem. Cudzołożnikiem. Zarozumialcem. Lekkomyślnym głupcem. Ale nie byłem tchórzem. O nie, nigdy nie cofałem się przed walką.

I tego lata moja lekkomyślność osiągnęła szczyt; byłem wtedy najbardziej pijany i najbardziej zadziorny, i ogólnie dla wszystkich męczący. Zarazem najbardziej skłonny, by pomóc młodej damie w opałach.Spis postaci

Adewalé – niewolnik, późniejszy kwatermistrz i asasyn

Ah Tabai – asasyn

Blaney – żeglarz

Stede Bonnet – kupiec, później pirat

Anne Bonny – barmanka u Starego Avery’ego, później piratka

Seth Cobleigh – syn Toma Cobleigha

Tom Cobleigh – ojciec Setha Cobleigha

Alexander Dolzell – pierwszy kapitan Edwarda

Julien DuCasse – templariusz

El Tiburón – kat i ochroniarz Torresa

Matthew Hague – odtrącony zalotnik Caroline Scott, syn sir Aubreya Hague’a

Benjamin Hornigold – pirat, założyciel Nassau, templariusz

Julian – przyjaciel Cobleighów

Bernard Kenway – ojciec Edwarda

Caroline Kenway, z domu Scott – żona Edwarda

Edward Kenway – asasyn

Jennifer (Jenny) Kenway – córka Edwarda i Caroline

Linette Kenway – matka Edwarda

James Kidd – pirat

Laurens Prins – holenderski handlarz niewolników

Jack Calico Rackham – pirat

Mary Read – podawała się za Jamesa Kidda, asasynka

Bartholomew Roberts vel Czarny Bart – Mędrzec i pirat

Woodes Rogers – templariusz, łowca piratów i, później, gubernator Bahamów

Rose – służąca Scottów

Emmett Scott – ojciec Caroline, kupiec herbaciany

Pani Scott – matka Caroline

Edward Thatch vel Czarnobrody – korsarz, później pirat

Laureano Torres – templariusz, gubernator Hawany

Charles Vane – pirat

Dylan Wallace – werbownik

Duncan Walpole – templariusz

Wilson – sługa Matthew Hague’aPodziękowania

Specjalne podziękowania dla:

Yvesa Guillemota

Juliena Cuny’ego

Aymara Azaizii

Jeana Guesdona

Darby’ego McDevitta

A także

Alaina Corre’a Laurenta Detoca

Sébastiena Puela

Geoffroya Sardina

Xaviera Guilberta

Tommy’ego François

Cecile’a Russeila

Joshuy Meyera

działu prawnego Ubisoftu

Chrisa Marcusa

Etienne’a Alloniera

Antoine’a Ceszynskiego

Maxime’a Desmettre’a Two Dots

Juliena Delalande’a Damiena Guillotina

Gwenn Berhault

Alex Clarke

Hany Osman

Andrew Holmesa

Virginie Sergent

Clémence Deleuze
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: