Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Autoportret reportera - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Autoportret reportera - ebook

„Autoportret reportera” to kolaż fragmentów z 48 wywiadów z Ryszardem Kapuścińskim, które składają się na swego rodzaju „katechizm” reportera. Kapuściński opowiada w nich o swojej młodości, pasji, doświadczeniach z podróży – a ponieważ widzi świat globalnie, jego wspomnienia mogą być wyjątkową okazją do przeniknięcia materii współczesności. W pomieszczonych w książce wywiadach Kapuściński mówi o tym, jak poznaje się drugiego człowieka i obserwuje świat w czasie wielkiej przemiany. Wyjaśnia, co skłoniło go do rezygnacji z podróży luksusowych, czysto turystycznych na rzecz tych antropologicznych, reporterskich. Wspomina początki swojej kariery, gdy następnego dnia po maturze rozpoczął pracę w „Sztandarze Młodych”. Przygląda się metodom tworzenia tekstów, omawia wykładnię reportażu i bezkompromisowo ocenia działalność mediów publicznych. Słowem – jawi się jako przenikliwy obserwator, doświadczony dziennikarz i ciekawy świata podróżnik, dla którego reporterski fach jest jak los wygrany na loterii.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-0163-1
Rozmiar pliku: 559 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Powiem tak, jak było. Mnie w szkole fascynowała jedna rzecz – piłka nożna. Byłem bramkarzem w reprezentacji szkoły. Potem w „Legii”, w drużynie juniorów. Całe dnie spędzałem na boisku. To była moja pasja, największa namiętność. Teraz nie pamiętam już, dlaczego napisałem kiedyś wiersz i wysłałem do redakcji, która go wydrukowała. I to zadecydowało o tym, co robię dzisiaj. Pisanie wierszy zaczęło się spontanicznie, bez żadnych marzeń, oczekiwań. Pisałem wiersze, ale wszystkie bardzo złe. Byłem wtedy pod wpływem Majakowskiego, ale udawało mi się naśladować tylko jego „schodki”. Wiersze były najczęściej okolicznościowe i to właśnie one wprowadziły mnie do dziennikarstwa, jeszcze w czasach szkolnych. Gdy tworzono redakcję „Sztandaru Młodych”, zaproponowano mi pracę. Powiedziałem, że muszę zrobić maturę, poczekano więc na mnie. Dosłownie następnego dnia po zdaniu wszystkich egzaminów zacząłem pracować w redakcji. To, że zostałem dziennikarzem, zawdzięczam poezji, nie najlepszej, ale za to mojej. A marzyłem, żeby grać w reprezentacji Polski na pozycji bramkarza. (Numery w klamrach odsyłają do bibliografii zamieszczonej na końcu książki.)I

Urodziłem się na Polesiu. Jestem w ogóle wykorzenionym człowiekiem. Z mojego rodzinnego miasteczka, Pińska, rozpocząłem wędrówkę. Jako dziecko wędrowałem całą wojnę. Ciągle uciekaliśmy: najpierw z Pińska na stronę niemiecką, a potem przed Niemcami. Zacząłem moje wędrowanie, mając lat siedem, i wędruję do dnia dzisiejszego.

Kiedyś często mnie pytano – a zdarza się to i teraz – czy nie zamierzam emigrować. A ja odpowiadam: przecież już wyemigrowałem. Mój dom jest gdzie indziej, w innym państwie. Ja muszę podróżować, muszę jeździć. Kiedy posiedzę w jakimś miejscu, niekoniecznie w Polsce, gdziekolwiek, zaczynam się nudzić, zaczynam być chory, muszę jechać dalej. Strasznie jestem ciekaw świata. Zawsze ubolewałem, że jeszcze nie byłem tu i tam.

Reporterska ciekawość świata to rzecz charakteru. Są ludzie, których świat w ogóle nie interesuje. Własny świat uważają za cały świat. I to też trzeba cenić. Konfucjusz powiedział, że świat najlepiej poznawać, nie wychodząc ze swojego domu. Jest w tym jakaś prawda. Nie trzeba koniecznie podróżować w przestrzeni. Można odbywać podróże w głąb własnej duszy. Pojęcie podróży jest bardzo rozciągliwe i zróżnicowane.

Są jednak ludzie, którzy muszą poznawać świat w całej jego różnorodności – stanowi to część ich natury. Takich ludzi nie jest wielu.

Są różne podróże. Większość ludzi – statystyki mówią, że dziewięćdziesiąt pięć procent – wyjeżdża po to, aby odpocząć. Chcą mieszkać w luksusowych hotelach na skraju plaży i smacznie jeść. A czy to będą Wyspy Kanaryjskie, czy Fidżi, jest dla nich sprawą drugorzędną. Młodzi ludzie chętnie podróżują wyczynowo, podejmują na przykład próby przejechania Afryki z północy na południe albo przepłynięcia Dunaju kajakiem. Nie interesują ich ludzie spotkani po drodze, ich celem jest sprawdzenie się i satysfakcja z pokonywania trudności. Niektóre podróże wynikają z charakteru pracy lub z przymusu – przemieszczanie się pilotów samolotów i uchodźców to także swoisty rodzaj podróżowania. Dla mnie najcenniejsze są podróże reporterskie, etnograficzne, antropologiczne, których celem jest lepsze poznanie świata, historii, przemian, które się dokonują, a potem dzielenie się zdobytą wiedzą. Wymagają one skupienia i uwagi, ale dzięki nim mogę lepiej zrozumieć świat i rządzące nim prawa.

Im lepiej zna się świat, tym bardziej rośnie w nas poczucie jego nieznajomości i przekonanie o jego ogromie, i to nie przestrzennym, ale o bogactwie kulturowym, tak olbrzymim, że nie da się go zewidencjonować. W czasach Jamesa Frazera, kiedy pisał Złotą gałąź, kiedy wielu antropologów XIX wieku myślało, że na świecie żyje określona liczba plemion czy narodów, próba ich klasyfikacji czy opisu była jeszcze możliwa. Dzisiaj mamy świadomość, że kulturowość świata jest nieskończona w swoim ogromie, w swoim bogactwie. Myślę, że po przeszło czterdziestu pięciu latach dość intensywnego jeżdżenia świata właściwie nie znam, choć o wiele lepiej go znam niż ci, którzy niewiele jeździli.

Moją główną ambicją jest pokazać Europejczykom, że nasza mentalność jest bardzo eurocentryczna, że Europa, a raczej jej część, nie jest jedyną na świecie. Że Europa jest otoczona przez niezmierną i wciąż wzmagającą się różnorodność kultur, społeczeństw, religii i cywilizacji. Życie na planecie, na której jest coraz więcej wzajemnych powiązań, wymaga tej świadomości i dostosowania się do radykalnie nowych warunków globalnych.

W przypadku podróży reporterskiej nie ma mowy o jakiejkolwiek turystyce. Podróż reporterska wymaga ciężkiej pracy i wielkiego przygotowania teoretycznego. Zdobycia wiedzy o terenie, na który się jedzie. Podróż ta nie zna relaksu. Odbywa się w pełnej koncentracji, skupieniu. Musimy mieć świadomość, że miejsce, do którego dotarliśmy, być może jest nam dane tylko raz w życiu. Nigdy tu nie wrócimy, a mamy godzinę, żeby je poznać. Przez godzinę musimy wszystko zobaczyć, zapamiętać, usłyszeć, utrwalić nastrój, sytuację, atmosferę.

Reporterska podróż po świecie, jeśli wyjechać poza krąg Europy i USA, jest podróżą ciężką, nieraz morderczą, bo świat jest źle komunikacyjnie zorganizowany. Reportera czeka ogromny wysiłek logistyczny, fizyczny i intelektualny. Podróż reporterska wyczerpuje i wycieńcza. W czasie ostatniej podróży do Afryki straciłem dziesięć kilogramów. Podczas ostatniej podróży do Azji – sześć kilo. Jeśli ktoś dowie się, że reporter był w Kongo, i mówi: a, ja też tam byłem i zwiedzałem, to mówi o dwóch różnych rzeczach. To jest zupełnie inny typ doświadczenia i percepcji świata. Dlatego reporterskie podróżowanie wymaga pewnej nadwyżki emocjonalnej, wymaga pasji. Oprócz pasji nie ma innego powodu, żeby to robić. Stąd ludzi uprawiających poważny reportaż w skali światowej jest niewielu. Za to wielu takich, którzy po pewnym czasie mówią: dość, wycofują się, robią co innego. Z grupy reporterów jeżdżących po świecie w latach sześćdziesiątych pozostałem tylko ja. Inni są dyrektorami sieci telewizyjnych, stacji radiowych, redaktorami naczelnymi wydawnictw i gazet. To już są ludzie osiadli. Trudno mieć o to pretensje, taka jest specyfika tej profesji. Można ją porównać do zawodu pilota oblatywacza: wykonuje się go tylko do pewnego czasu.

Kto panu towarzyszy w podróżach?

Towarzyszą mi moje myśli i nikt więcej. Proszę się nie dziwić. Gwoli przykładu opowiem o moim koledze, Amerykaninie, którego spotkałem kilka dni temu w Berlinie. Otóż pisuje on przewodniki turystyczne i proszę sobie wyobrazić – zwalcza turystykę.

Pisze przewodniki i zwalcza turystykę?

Tak. Właśnie w swych przewodnikach zwalcza turystykę. Zwalcza turystykę zbiorową. Dlatego że, jak słusznie twierdzi, kiedy się jest w grupie, nic się nie widzi, bo zajmuje się grupą. Za to propaguje turystykę indywidualną, twierdząc, że jakakolwiek inna osoba rozprasza. Słusznie uważa, że poznawanie świata jest wysiłkiem. To nie jest żadna przyjemność, ale wysiłek wymagający pewnego skupienia, pewnej koncentracji, pewnego dążenia do poznawania innych ludzi, kultur itd. To może robić tylko człowiek, który jest na tym wysiłku skupiony. Musi więc być sam; wszelka praca twórcza wymaga skupienia i samotności. Wiersze się pisze, kiedy się jest samemu, obrazy maluje, kiedy się jest samemu. I jeżeli w ten sposób ujmować poznawanie świata, to w czasie podróży też trzeba być samemu.

Piszę „z jeżdżenia”. Nie jestem „wymyślaczem”. Nie opisuję jakiegoś wyobrażanego czy własnego świata. Opisuję świat, który realnie istnieje.

Czy kiedykolwiek to, co pan wcześniej napisał, podlega jakiejś weryfikacji? Jeśli pan na przykład wraca w określone rejony świata?

Oczywiście, to musi się zmieniać. To przecież, co się ponownie obserwuje – też już bywa inne. Świat jest tak żywym i dynamicznym organizmem, że nawet samo oglądanie jego zmian jest pasjonujące. Gdy przyjeżdża się do jakiegoś kraju po dziesięciu czy po dwudziestu latach nieobecności – i widzi się, że już niemal wszystko jest nowe, to tym bardziej uzasadniona jest ta ustawiczna pokusa, ustawiczna próba, by pokazywać świat w ruchu, w jego własnej akcji, w trakcie jego ustawicznej wielkiej przemiany, która szczególnie teraz – na przełomie tysiącleci – jest czasem ogromnego przyspieszenia. Bardzo trudno jest to śledzić, bo dużo rzeczy dzieje się równocześnie. A te nieskończone ilości pól: ludzkiego doświadczenia, ludzkiego poznania – wymagają od czynnego obserwatora nieustannej czujności, otwarcia się, chęci, ciekawości przede wszystkim. Myślę nawet, że podstawowym kryterium tego typu działań i takiego pisania jest właśnie ciekawość. Miałem wielu kolegów, którzy w pewnym momencie stracili zainteresowanie tym, co oglądali. I w tym momencie przestali pisać. Tak długo, jak będzie mnie to interesować, a więc jak długo będę miał przekonanie, że powinienem i chcę o tym napisać – tak długo będę starał się to robić.

Jestem historykiem z wykształcenia, ale w historii fascynuje mnie to, jak się ona tworzy, jak reagują ludzie. A żeby o takiej historii pisać, oczywiście trzeba być w środku wydarzeń, bo potem i z zewnątrz to wszystko inaczej wygląda. A ja mam silną potrzebę empatii, muszę to przeżywać razem z tymi ludźmi, to mi jest w jakiś sposób potrzebne.

Studiując, miałem teoretycznie do wyboru karierę pedagogiczną albo akademicką, ale mnie – jako urodzonego reportera – fascynowało już wtedy samo dzianie się historii. Historia, która się tworzy, którą możemy obserwować, w której sami możemy uczestniczyć. I taką historią były narodziny Trzeciego Świata. Połowa naszego wieku, lata pięćdziesiąte zaznaczone historyczną konferencją w Bandungu w 1955 roku, którą się przyjmuje jako moment narodzin Trzeciego Świata, moment narodzin pewnej kultury, pewnej samoświadomej sytuacji. Pierwsza moja podróż do Azji w 1956 i późniejsze podróże do Afryki uświadomiły mi, że jestem świadkiem niezwykłego wydarzenia, które jest jednym z najważniejszych momentów historii XX wieku. Zwykle mówi się o historii dwóch wojen światowych czy historii. systemów totalitarnych, nazizmu i komunizmu, a mało podkreśla się fakt, że XX wiek to między innymi narodziny Trzeciego Świata, nowej mapy polityczno-geograficznej ludzkości. Miałem szczęście, że byłem świadkiem tego historycznego fenomenu, historii, która się staje, kształtuje, typu historii nieksiążkowej, nieakademickiej.

Literaturze łatwiej jest zajmować się rzeczami stabilnymi, wielka literatura zawsze była opisywaniem społeczeństw stabilnych. Przykładem choćby Buddenbrookowie Tomasza Manna: jest dom, w tym domu panują określone obyczaje, stosunki między osobami są znane. Tu nie może wydarzyć się nic nadzwyczajnego, nie może być żadnej niespodzianki. Autor siada za biurkiem i spokojnie opisuje ten mieszczański, ułożony i zhierarchizowany świat.

Piszący o współczesności ma natomiast do czynienia z domem wariatów, w którym rozpoczął się bunt pacjentów, wybuchł pożar, zalało piwnicę, a sytuacja zmienia się co pięć minut. Dlatego opisywanie teraźniejszości jest bardzo trudne, ale dla autora zmierzenie się z tym wyzwaniem to tym większa pokusa i ambicja. Można oczywiście uznać, że problem nie istnieje, że nasze czasy nie różnią się od innych, bo mocarstwa powstawały i upadały od zawsze, można też odciąć się od rozważań na ten temat i zająć pobocznymi nurtami rzeczywistości. Myślę jednak, że próba uchwycenia momentu wejścia w nową fazę rozwoju ludzkości, próba udowodnienia istnienia takiego fenomenu i opisania go jest czymś ważnym i zarazem fascynującym, czymś, czemu warto się poświęcić.

Dzisiaj każda książka o współczesności może być tylko tekstem otwartym, pierwszym tomem jakiegoś nieistniejącego cyklu. Następne tomy będzie dopisywać historia, a ich autorami mogą być zupełnie inni ludzie. Musimy się pogodzić z tym, że publikujemy książki niedokończone.

Pisząc o współczesności, musimy mieć zatem świadomość niedoskonałości naszych pisarskich instrumentów, musimy nieustannie zastanawiać się, w jaki sposób wzbogacić nasz warsztat, aby był zdolny oddać rzeczywisty sens dziejącej się historii. Pracując nad Imperium, wiedziałem, że muszę się z tymi problemami zmierzyć. Nie chodziło mi o to, żeby po prostu napisać książkę, i nawet nie o to, żeby była lepsza czy gorsza. Miałem świadomość, że chodzi o sprawę znacznie większą – o nasz sposób myślenia, o granice naszej wyobraźni, o możliwość pokuszenia się o przybliżoną odpowiedź na pytanie, jakimi drogami rozwoju pójdzie świat.

Pisząc, zawsze stykamy się z zagrożeniem spłaszczenia przeszłości, rozmywania historii, która jest przecież niesłychanie różnorodnym procesem, łączącym wiele elementów. Jeżeli patrzymy nań z dalszej perspektywy czasowej, to istnieje niebezpieczeństwo, że zobaczymy to wszystko spłaszczone i wyrównane. I wtedy te najróżniejsze elementy – nadzwyczajne i płaskie, i dobre, i złe – utworzą pewną przeciętną. I dlatego najbliższe życia, rzeczywistości wydaje mi się pisanie o danym momencie, takim, jakim on jawił się nam wówczas, kiedy się dział, a nie takim, jakim się go widzi z perspektywy, powiedzmy, kilku dziesiątków lat. W innym przypadku zgubimy jego specyfikę, koloryt, sens. I tak na przykład – sensem polskiego Sierpnia było to, że wydarzenia na Wybrzeżu stały się niezwykłym odbiciem od szarzyzny lat siedemdziesiątych, to znaczy od płaskości, poniżenia, robolstwa, rozpicia. Pojechałem do stoczni na strajk i co widzę? Tych samych stoczniowców, których mogłem oglądać dwa tygodnie wcześniej, ale nagle przemienionych w anioły. Nie piją, nie kradną, wszyscy sobie pomagają. I to jest piękny moment.

Bardzo cenię francuską szkołę Annales. Należę do miłośników Blocha, Braudela, Febvre’a i reprezentowanego przez nich sposobu myślenia, polegającego na próbach budowania obrazu całości ze szczegółów i wydobywaniu z dziejów elementów trwających przez długie okresy, niezmiennych. O wydobywanie tych elementów chodziło mi również przy pisaniu Imperium. Nie ma już komunizmu, nie ma Gorbaczowa, wkrótce może nie być Jelcyna, ale ta babcia, którą gdzieś tam na Syberii odnajduję, jej drewniany domek, bieda, która tam panuje, i sposób myślenia babci, jej mentalność, jej próby znalezienia ładu wewnętrznego, spokoju i odporności na przeciwności losu – to było zawsze, jest i myślę, że jeszcze długo będzie.

Tymczasem środki, masowego przekazu stworzyły wizję świata bardzo politycznego, chaotycznego i zupełnie oderwanego od „długiego trwania”, czyli od instytucji społecznych, postaw, mentalności i kłopotów zwykłych ludzi, którzy stanowią dziewięćdziesiąt dziewięć procent każdego społeczeństwa.

Dlaczego jestem pisarzem? Dlaczego tyle razy ryzykowałem życie, podchodziłem tak blisko do umierania? Czy po to, żeby złożyć sprawozdanie z tajemnic losu lub zarobić na pensję? Moja praca to powołanie, to misja. Nie poddałbym się tym niebezpieczeństwom, gdybym nie czuł, że jest to coś niezwykle ważnego, że dotyczy historii, nas samych – tak, że czułem się zmuszony przez to przejść. To więcej niż dziennikarstwo.

Jak tę misję zdefiniować?

Misja to coś takiego, czego owoce wychodzą poza nas samych. Nie robimy tego tylko po to, by kupić samochód lub zbudować willę. Robimy to dla innych.

Czyli wierzymy, że istnieje dobro wspólne...

Ono niewątpliwie istnieje w każdym społeczeństwie i jest zasadniczym obowiązkiem, choć nigdy nie jest to odczucie masowe. Jest jednak pewna liczba ludzi, którzy są obdarzeni taką – mówiąc językiem religii – łaską albo darem czynienia czegoś, co wykracza poza ich partykularne życie.

Do tego, żeby uprawiać, dziennikarstwo, przede wszystkim trzeba być dobrym człowiekiem. Źli ludzie nie mogą być dobrymi dziennikarzami. Jedynie dobry człowiek usiłuje zrozumieć innych, ich intencje, ich wiarę, ich zainteresowania, ich trudności, ich tragedie. I natychmiast, od pierwszej chwili, stać się częścią ich losu.

Otóż najczęściej określiłbym swoją profesję jako bycie tłumaczem. Tylko tłumaczem nie z języka na język – ale z kultury na kulturę. Jeszcze w 1912 roku Bronisław Malinowski zwrócił uwagę, ze świat kultur nie jest światem hierarchicznym (było to wówczas bluźnierstwo dla wszystkich eurocentryków), że nie ma kultur wyższych i niższych, że wszystkie są równe, tylko po prostu – różne.

Jest to tym bardziej prawdziwe dziś, w naszym wielokulturowym świecie, tak bardzo zróżnicowanym, ale w którym poszczególne kultury coraz silniej są ze sobą powiązane i wzajem się przenikają. Rzecz w tym, żeby między kulturami udało się stworzyć stosunki nie zależności i podległości, ale porozumienia i partnerstwa. Tylko wówczas jest szansa, aby w naszej rodzinie człowieczej nad wszystkimi wrogościami i konfliktami górę brały zgoda i życzliwość. Na swoim maleńkim, mikroskopijnym odcinku chciałbym się do tego przyczynić i oto – dlaczego piszę.

Czy pisze pan po to, żeby zmienić świat, czy też kieruje panem ciekawość?

To nie jest czysto techniczna, pozbawiona uczuć ciekawość. W naszej polskiej tradycji najwięksi pisarze są romantykami. W poważnym reportażu należy być odrobinę romantycznym. Nie można traktować literatury jako czysto technicznej profesji.

Wielka nierówność jest teraz wpisana w strukturę ludzkości. Nie mamy obecnie środków i nie będziemy ich prędko mieli, by tę nierówność przezwyciężyć. Nikt się do tego nie przyzna, ale ludzie nie wierzą, że każdy może żyć na względnie przyzwoitym poziomie. Nasze historyczne doświadczenie pokazuje, że tylko część ludzkości może wieść takie życie. Zatem teraz, pod koniec XX wieku, wiemy, iż w wiek XXI wkroczymy wraz z niesprawiedliwością. I pisanie o tym jest, moim zdaniem, obowiązkiem tego, kto podróżuje i widzi obie strony medalu.

Trzy lata temu pojechałem z Wysokim Komisarzem ds. Uchodźców, żeby obejrzeć obozy dla uchodźców na granicy Sudanu i Etiopii, i przeżyłem coś szalenie dramatycznego. Pojechaliśmy do najbardziej straszliwych miejsc, jakie można sobie wyobrazić. Ludzie dostawali dziennie trzy litry wody, co miało starczyć na mycie, gotowanie, pranie, picie. Jedli pół kilo kukurydzy dziennie, żadnego mięsa, żadnych warzyw. Setki, tysiące ludzi umierało.

Wróciliśmy do Addis Abeby. Następnego dnia poleciałem do Europy. Wylądowałem w Rzymie. To był letni wieczór. Na Piazza Navone kłębiły się tłumy ludzi, wokół pełno restauracji, ludzie cieszyli się życiem, muzyką, jedzeniem. A we mnie tkwiło to, co zobaczyłem przed moim odlotem. W tym wszystkim można ujrzeć dramat współczesnego świata. Ci ludzie z Piazza nigdy nie dowiedzą się, jak żyją ich bracia i siostry zaledwie dwa lub trzy tysiące kilometrów dalej. Zrobiłem masę zdjęć. Tamci ludzie to tylko szkielet i skóra. Trzydziestolatkowie, ale wyglądali na sześćdziesięcio-, siedemdziesięcioletnich starców. I umierali. Kobiety z tego obozu ubrane były w worki po kukurydzy, worki z ONZ. Życie w dwóch tak odmiennych światach stwarza, jak sądzę, moralne zobowiązanie do tego, by o tym mówić.

Moją pierwszą podróż odbyłem do Indii, Pakistanu i Afganistanu w 1956 roku, a więc już od ponad czterdziestu lat podróżuję do tych krajów. Mieszkałem w nich bez przerwy przez ponad dwadzieścia lat – nie można przecież poznać innych cywilizacji i kultur przy okazji trzydniowej lub tygodniowej wizyty. Kiedy zacząłem pisać o tych miejscach, gdzie większość ludzi żyje w nędzy, zdałem sobie sprawę, że to jest właśnie ten temat, któremu chcę się poświęcić. Pisałem również z powodów etycznych, między innymi dlatego, że ubodzy na ogół są cisi. Nędza nie płacze, nędza nie ma głosu. Nędza cierpi, ale cierpi w milczeniu. Nędza się nie buntuje. Z buntem biedaków spotkacie się tylko wtedy, gdy żywią oni jakieś nadzieje – buntują się, kiedy wierzą, że uda się coś poprawić. Na ogół się mylą, lecz tylko nadzieja jest w stanie poderwać ludzi do działania. A główną cechą świata, w którym od zawsze panuje nędza, jest brak nadziei. Jeśli jesteś biednym rolnikiem w jakiejś zagubionej hinduskiej wiosce, wówczas nie ma dla ciebie nadziei. Ludzie wiedzą to doskonale. Wiedzą od niepamiętnych czasów.

Ci ludzie nigdy się nie zbuntują, więc potrzebują kogoś, kto za nich przemówi. To jeden z obowiązków moralnych, jakie spoczywają na tych, którzy piszą o tej nieszczęśliwej części rodziny ludzkiej. Bo oni są naszymi braćmi i siostrami. Lecz, na nieszczęście, są braćmi i siostrami, którzy żyją w nędzy. Którzy nie mają głosu.

W moim przekonaniu, biegu historii nie da się zmienić. Nie jest to zatem kwestia, czy należy zaakceptować wojny, czy nie, lecz by ograniczyć ich okrucieństwo. Jestem jednak pisarzem, nie politykiem, i moim zadaniem jest spowodować, by ludzie zostali wysłuchani, zwłaszcza przez tych, którzy nie chcą słuchać, w szczególności polityków.

A czy pana interesują zmiany „doraźne”, to znaczy czy wyobraża pan sobie siebie jako kogoś w rodzaju korespondenta wojennego?

Ja ciągle jestem po trosze korespondentem wojennym. Niedawno miałem propozycję, aby pojechać do Kosowa. Tylko że ja niestety nie znam Bałkanów, nie znam języka, nie znam ich historii i kultury, a uważam, ze w tym zawodzie jest potrzebna specjalizacja. Jadę więc na kolejną wojnę, ale taką, o której mam coś do powiedzenia. A więc znam jej przeszłość, znam jej sytuację. Jeśli to się dzieje na przykład w Afryce... to takie wyjazdy są naturalne. O, nawet w tym roku wróciłem z wojny! Byłem na takiej, która od czterdziestu lat toczy się w Sudanie, choć niewielu ludzi o niej wie. Bo tak europocentryczne jest nasze myślenie, że gdy coś wybucha w Europie, to wszyscy o tym wiedzą, tymczasem na świecie jest wiele wojen, które trwają wiele, wiele lat, a dla świadomości świata są to wciąż „niezauważone” lub „zapomniane” wojny... A to jest dla mnie jedna z funkcji, które w dalszym ciągu pełnię.

Odczuwam silny związek z Polesiem. Ten temat jest we mnie, ale jeszcze mnie nie przywołuje. Wciąż słyszę wołanie z dalekich regionów naszego świata. Być może kiedyś, gdy nie starczy mi już sił na odległe światy, sięgnę po to, co tuż obok, za miedzą...
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: