Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Autor bestsellerów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 października 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Autor bestsellerów - ebook

Historia mężczyzny, który w nadmiarze wszystkiego odkrywa brak najważniejszego.

Bogaty, uwielbiany przez czytelników.
Przystojny, pożądany przez kobiety.
Jerzy Grobicki. Autor bestsellerów.
Ma talent, ma warsztat, ma wszystko.

Gdy w przerwie między erotycznymi przygodami rozważa zgodęna
na publikację swoich książek w Chinach i negocjuje kontrakty na kolejne
seriale dla światowej telewizji, nagle musi zmierzyć się z myślą, że jest… śmiertelny.

To opowieść o dojrzewaniu, odpowiedzialności, stawaniu się mężczyzną,
a przede wszystkim o kobietach, bez których każdy facet pozostaje chłopcem.

Prawdziwy hołd dla kobiet autorstwa Marcina Ciszewskiego.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65904-47-8
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 2

Wi­dzę na­gie ko­bie­ce cia­ło.

Nie na­le­ży do ni­ko­go kon­kret­nie, to ra­czej ja­kiś uogól­nio­ny wzo­rzec, może mam do czy­nie­nia z pro­jek­cją wy­obra­żeń o wszyst­kich zna­jo­mych pa­niach, może czu­ję ja­kieś stłu­mio­ne pra­gnie­nie. Za­baw­ne, nic nie wiem, bym miał tłu­mio­ne pra­gnie­nia do­ty­czą­ce ko­biet, ra­czej wszyst­ko na wierz­chu, żad­nych ta­jem­nic, pe­łen eks­hi­bi­cjo­nizm mo­ral­ny i cie­le­sny, wszyst­ko szcze­rze, szyb­ko, bez za­sta­no­wie­nia, po­pęd w czy­stej po­sta­ci, cze­mu nie, sko­ro wo­kół tyle chęt­nych? Ulu­bio­na śred­nia: pier­si nie za duże, bio­dra ra­czej obłe i kon­kret­ne, wzgó­rek ło­no­wy wy­pu­kły, co cza­sem prze­szka­dza, ale jest do­wo­dem na zdro­wą ana­to­mię słu­żą­cą wy­da­wa­niu po­tom­stwa na świat. Nogi dłu­gie, umię­śnio­ne, żad­nych pa­ty­ków o ko­ści­stych ko­la­nach, pal­ce u stóp fo­rem­ne, dło­nie za­dba­ne. Wszyst­ko na­tu­ral­ne – z za­sa­dy nie cho­dzę do łóż­ka z ko­bie­ta­mi do­tknię­ty­mi skal­pe­lem, kwa­sem hia­lu­ro­no­wym, bo­tok­sem czy in­nym fe­ty­szem no­wo­cze­snych, wy­zwo­lo­nych dziew­cząt. Wy­zwo­le­nie tak, ale au na­tu­rel. Cia­ło musi być peł­ne, do fu­rii do­pro­wa­dza mnie kult chu­dych i kan­cia­stych, mo­del­ki uwa­żam za isto­ty nie­szczę­śli­we, nad któ­ry­mi ma­ki­ja­ży­sta do spół­ki ze sty­li­stą mu­szą pra­co­wać pół dnia, by moż­na je było po­ka­zać świa­tu i by świat nie uciekł z okrzy­kiem prze­ra­że­nia na ustach.

Sły­szę gniew­ny głos re­ali­za­to­ra, dziw­ny­mi me­an­dra­mi bie­ga­ją moje my­śli, je­stem w środ­ku czy­ta­nia wo­jen­nej, krwa­wej opo­wie­ści, a my­ślę o ko­bie­tach i moim do nich sto­sun­ku. Z tru­dem, ospa­le, nie­mal brnąc przez za­spy ma­ja­ków na ja­wie, wra­cam do rze­czy­wi­sto­ści. Pa­trzę przez szy­bę, wi­dzę złe oczy, może rów­nież szy­der­cze, na pew­no nie­chęt­ne. Po­pra­wiam się w fo­te­lu, mam wra­że­nie, że sie­dzę nie­rów­no, lewa stro­na cią­ży bar­dziej, pra­wa spo­czy­wa jak­by wy­żej. Może to sta­rość. Mię­śnie za­czy­na­ją ćmić, do­pie­ro dru­ga go­dzi­na se­sji, chy­ba za­czy­nam ża­ło­wać, że w ogó­le tu je­stem, myśl o tym, ile zo­sta­ło do koń­ca, na­pa­wa mnie głę­bo­kim znie­chę­ce­niem.

– Mo­że­my? – pyta re­ali­za­tor, wprost prze­wier­ca­jąc mnie wzro­kiem.

– Już – od­po­wia­dam.

Fa­cet o złych oczach kiwa dło­nią, czy­tam.

„Trzej człon­ko­wie za­ło­gi Twar­de­go klę­li na ca­łe­go. Mie­li tyl­ko dwa­dzie­ścia po­ci­sków do dzia­ła i zszar­ga­ne ner­wy. Z ze­wnątrz do­cho­dzi­ły od­gło­sy co­raz bar­dziej za­żar­tej wal­ki. Nie­przy­ja­ciel wpro­wa­dził na plac boju dzia­ła, po­jaz­dy pan­cer­ne i licz­ne od­dzia­ły pie­cho­ty. Co chwi­lę o pan­cerz czoł­gu dzwo­ni­ły ry­ko­sze­ty, co z pew­no­ścią nie po­pra­wia­ło hu­mo­rów za­ło­gi.

Ale roz­kaz to roz­kaz. Byli aż nad­to świa­do­mi, że sta­no­wią ostat­ni pan­cer­ny ar­gu­ment ba­ta­lio­nu.

Czołg po­wo­li po­su­wał się do przo­du.

Do­wód­ca uj­rzał w ce­low­ni­ku ścia­nę ka­mie­ni­cy. Dłu­ga lufa Twar­de­go znie­ru­cho­mia­ła.

– Odłam­ko­wym – po­wie­dział.

Za ple­ca­mi usły­szał zna­jo­my zgrzyt me­cha­ni­zmu ła­du­ją­ce­go.

– Jest – za­mel­do­wał ce­low­ni­czy.

– Ognia.

Huk roz­darł po­wie­trze.

Pięć­dzie­się­cio­to­no­wy czołg za­ko­ły­sał się. Po­cisk w ułam­ku se­kun­dy prze­był dzie­lą­cy go od celu dy­stans, po czym eks­plo­do­wał. Gdy opadł dym, do­wód­ca po­now­nie przy­tknął oczy do oku­la­ru. Dziu­ra w mu­rze mia­ła trzy me­try sze­ro­ko­ści. Włą­czył me­cha­nizm od­wra­ca­ją­cy wie­żę. Lufa po­je­cha­ła do tyłu.

– Na­przód – za­ko­men­de­ro­wał”.

Mylę się w ostat­nim sło­wie, milk­nę, wła­sny głos jesz­cze brzmi mi w uszach, po se­kun­dzie sły­szę re­ali­za­to­ra:

– Pa­nie Je­rzy, po­pra­wia­my cały frag­ment.

– Co było źle? – py­tam.

Czło­wiek zza kon­so­le­ty uśmie­cha się z za­kło­po­ta­niem, choć w jego oczach jest, jak mó­wi­łem, nie tyl­ko za­kło­po­ta­nie, ale też nie­chęć, szy­der­stwo, może jesz­cze coś, cze­go na ra­zie nie umiem od­gad­nąć. Wiel­kie ekra­ny kom­pu­te­rów mi­go­cą przy­tłu­mio­nym bla­skiem, oświe­tle­nie dys­kret­ne i w re­ży­ser­ce, i w stu­diu, wszyst­ko dla kom­for­tu lek­to­ra, szklan­ka z nie­ga­zo­wa­ną wodą mi­ne­ral­ną pod ręką, eks­pe­ry­men­ty z zim­nym pi­wem i czymś moc­niej­szym z colą lub so­kiem po­mi­do­ro­wym mamy już za sobą, nic z tego nie wy­cho­dzi­ło, choć po­cząt­ko­wo wszy­scy, ze mną na cze­le, wie­rzy­li, że al­ko­hol po­mo­że mi się roz­luź­nić.

– Po­wtó­rzy pan cały ka­wa­łek? Od słów: „Trzej człon­ko­wie za­ło­gi Twar­de­go”? – od­po­wia­da py­ta­niem, z za­uwa­żal­nym wy­sił­kiem na­da­jąc gło­so­wi miłe brzmie­nie. To już czwar­te po­dej­ście. Obaj za­czy­na­my być zmę­cze­ni. Wła­ści­wie je­stem zmę­czo­ny, od­kąd tu wsze­dłem. Po­wi­nie­nem za­jąć się włas­nym zdro­wiem, nie czy­ta­niem.

– Puść od po­cząt­ku – mó­wię.

Re­ali­za­tor przez chwi­lę trwa w nie­mym upo­rze, po­tem nie­chęt­nie się­ga do mysz­ki kom­pu­te­ra.

Przez gło­wę prze­bie­ga kil­ka złych my­śli, od­ga­niam je, sta­ram się nie sznu­ro­wać ust w wą­ską kre­skę, He­le­na za­wsze w ta­kich ra­zach po­wta­rza­ła, że wy­glą­dam jak fu­riat, któ­re­mu bra­ku­je ar­gu­men­tów. Zda­nie He­le­ny nie po­win­no mnie w naj­mniej­szym stop­niu ob­cho­dzić, nie po to pra­co­wi­cie bu­rzy­łem do­tych­cza­so­we ży­cie, żeby te­raz się przej­mo­wać jej opi­nia­mi na mój te­mat, ży­cie jed­nak śmiesz­nie się ukła­da; nie po­wi­nie­nem i nie chcę, a na­dal się sto­su­ję do nie­któ­rych rad, sta­ram się nie być dzie­cin­ny, nie chcę na złość pra­wie by­łej żo­nie od­mra­żać so­bie uszu.

Słu­cham przed chwi­lą na­gra­ne­go frag­men­tu. Głos brzmi wy­raź­nie, wi­bru­je, wzbu­dza re­zo­nan­se tam, gdzie trze­ba, dy­na­mi­zu­je ak­cję, tembr do­stoj­ny, na­masz­czo­ny, dyk­cja wię­cej niż po­praw­na. Słu­cham uważ­nie, sta­ra­jąc się wy­ła­pać fałsz czy nie­czy­ste brzmie­nie – nie znaj­du­ję ni­cze­go.

– Nie wi­dzę tu ni­cze­go do po­pra­wy – oznaj­miam.

Re­ali­za­tor krzy­wi się, wi­dzę za szy­bą pro­du­cent­kę, jesz­cze wczo­raj mó­wi­ła, że się spóź­ni, bar­dzo na­le­ga­łem na jej obec­ność, twier­dząc, że wpły­wa na mnie sty­mu­lu­ją­co. Pro­du­cent­ka ma trzy­dzie­ści lat i może jesz­cze ze dwa lub trzy, na­zy­wa się Tola Pa­sek, krót­ko ob­cię­ta, pie­go­wa­ta, ruda, kol­czyk w uchu, dłu­ga blu­za jak po star­szym bra­cie, wą­skie dżin­sy i gla­ny od Dok­to­ra Mar­ten­sa, moda na Ja­ro­cin z lat mo­jej mło­do­ści pa­su­je jej jak dru­ga skó­ra, pie­gi tyl­ko do­da­ją uro­ku, biust nie­po­mpo­wa­na trój­ka, z tych naj­bar­dziej po­ręcz­nych.

– Cześć, Je­rzy – mówi przez in­ter­kom, głos ma ni­ski, schryp­nię­ty, gdy­by była czar­na, mo­gła­by śpie­wać jazz w klu­bach No­we­go Or­le­anu.

– Cześć, Tola – od­po­wia­dam, uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko. Po­pra­wiam się na krze­śle, przez mo­ment my­ślę o wczo­raj­szej wi­zy­cie u Sta­re­go Lwa, szyb­ko sku­piam się na tym, co te­raz, na ra­zie przy­cho­dzi mi to bez tru­du.

– Może wo­lisz czy­tać mniej­szy­mi ka­wał­ka­mi? – pyta.

– Nie. Jedź­my da­lej.

Re­ali­za­tor jest zły. Tola kła­dzie mu rękę na ra­mie­niu.

– Czy­ta­nie mniej­szych frag­men­tów po­zwa­la le­piej pa­no­wać nad tech­ni­ką – tłu­ma­czy, a ja do­pie­ro po chwi­li orien­tu­ję się, że mówi do mnie. – Je­śli się sku­piasz na po­je­dyn­czych zda­niach, mo­żesz znacz­nie le­piej in­ter­pre­to­wać tekst.

– Co było źle? – drą­żę.

– Nie było źle. Cho­dzi o to, żeby było świet­nie.

Prze­krzy­wia gło­wę, pa­trzy mi w oczy, mimo szy­by wy­da­je mi się, że jest tuż przy mnie, czu­ję jej za­pach, wi­dzę wy­raź­nie opra­wę oczu, fak­tu­rę skó­ry, mi­ni­mal­nie opad­nię­ty lewy ką­cik ust. Rudy ko­smyk za­glą­da jej do oka, rzę­sa po­ciąg­nię­ta le­ciut­ką czar­ną kre­ską, Tola wie, że przy ala­ba­stro­wej ce­rze nad­mier­na czerń nie słu­ży uro­dzie, zie­leń oczu obro­ni się sama, ma ko­lor mo­rza, oka­la­ją­ce­go o po­ran­ku da­le­kie, eg­zo­tycz­ne wy­spy.

– Do­brze. – Ki­wam gło­wą.

Czu­ję, że coś za­czy­na pul­so­wać w żo­łąd­ku, krew pły­nie szyb­ciej, ad­re­na­li­na bu­dzi się z le­tar­gu, za­czy­na po­bu­dzać or­ga­nizm do wal­ki, wal­ka jest czymś, co ko­cham, z cze­go żyję od wie­lu lat i cze­go nie za­mie­nił­bym na inne za­ję­cie, tak mi się przy­naj­mniej wy­da­je w tych mo­men­tach, gdy wiem, po co żyję.

Re­ali­za­tor pusz­cza po­przed­ni frag­ment, sły­szę w słu­chaw­kach swój głos, wi­dzę unie­sio­ny pa­lec, szy­cie, wcho­dzę, nie­mal krzy­czę, je­stem tam, w Po­wsta­niu, na polu bi­twy, czu­ję smród kor­dy­tu, krwi, łza­wią mi oczy, ran­ni krzy­czą, po­ci­ski la­ta­ją nad gło­wą, zgrzyt gą­sie­nic wbi­ja się w mózg.

„Trzej człon­ko­wie za­ło­gi Twar­de­go klę­li na ca­łe­go. Mie­li tyl­ko dwa­dzie­ścia po­ci­sków do dzia­ła i zszar­ga­ne ner­wy. Z ze­wnątrz do­cho­dzi­ły od­gło­sy co­raz bar­dziej za­żar­tej wal­ki”.

Prze­ry­wa­my, Tola pod­no­si kciuk, re­ali­za­tor kiwa gło­wą, je­dzie­my da­lej, na­resz­cie idzie gład­ko, roz­krę­cam się, sło­wa pły­ną, co ja­kiś czas cię­cia, już się nie złosz­czę, za­wo­dow­stwo i spo­kój, po­wta­rzam, co i kie­dy chcą. Wszy­scy wy­glą­da­ją na za­do­wo­lo­nych, na­wet fa­cet za kon­so­le­tą, po­nu­ry i ma­ło­mów­ny drab przed czter­dziest­ką, któ­ry na­ba­wił się skrzy­wie­nia krę­go­słu­pa od sie­dze­nia w stu­diu, wi­dział już wszyst­ko i do­świad­czył wszyst­kie­go. Sły­sza­łem, że po­tra­fi zro­bić gwiaz­dę z wo­ka­list­ki po­zba­wio­nej słu­chu, któ­rej je­dy­ną kwa­li­fi­ka­cją do za­ist­nie­nia w szoł­biz­ne­sie jest wpra­wa w krę­ce­niu od­wło­kiem i pod­sta­wia­niu go komu trze­ba, nadać brzmie­nie Me­tal­li­ki ga­ra­żo­wym ka­pe­lom, we­sel­nym ze­spo­łom kle­zmer­skim przy­dać rys ory­gi­nal­no­ści i roz­ryw­ki na wy­so­kim po­zio­mie.

Ro­bi­my prze­rwę, piję dusz­kiem wodę ze szklan­ki, wcho­dzi Tola z nową bu­tel­ką, na­le­wa mi, sta­je bli­sko, jej udo przy moim, cie­pła jest i mięk­ka, nie pa­trzy na mnie, choć wi­dzi mój wzrok, nie przy­su­wa się, ale i nie od­da­la, mam ją w za­się­gu, trzy­mam dło­nie na bla­cie, Tola sta­wia bu­tel­kę, upew­nia się, że mam jesz­cze czas, mam, oczy­wi­ście, że mam, tyle, ile trze­ba. Wy­cho­dzi, na­gry­wam da­lej, ostat­nia część mo­jej naj­gło­śniej­szej sagi wo­jen­nej, dłu­go ocze­ki­wa­na pre­mie­ra, do­mknię­cie lo­sów bo­ha­te­rów, gorz­ko-słod­ki fi­nał.

Gdy po­nad dzie­sięć lat temu de­biu­to­wa­łem pierw­szym to­mem, nie mia­łem po­ję­cia, że pi­szę pierw­szy tom cze­go­kol­wiek. Uwa­ża­łem się za nie­by­wa­łe­go szczę­ścia­rza, że kto­kol­wiek za­in­te­re­so­wał się tek­stem. Fakt, że był to wy­daw­ca pierw­szo­li­go­wy, wte­dy nie za bar­dzo do mnie do­tarł, a na­wet gdy­by, i tak by mnie nie ob­cho­dził. Chcia­łem na pół­kach księ­gar­ni zo­ba­czyć książ­kę ze swo­im na­zwi­skiem na okład­ce i tyle. Gdy za­czę­ła się sprze­da­wać, mia­łem po­czu­cie wzno­sze­nia się ku nie­bu. By­łem pierw­szy na ryn­ku z ta­kim po­dej­ściem do hi­sto­rii, dru­ga woj­na świa­to­wa po­łą­czo­na z fan­ta­sty­ką, ba­ta­li­sty­ka z nie­śmia­ły­mi am­bi­cja­mi do sien­kie­wi­czow­skich na­wią­zań, in­try­ga sen­sa­cyj­na i styl Ali­sta­ira Mac­Le­ana, wsze­dłem w lukę ryn­ko­wą i za­be­to­no­wa­łem wej­ście, przez dwa lata uzu­peł­ni­łem pierw­szą książ­kę trze­ma ko­lej­ny­mi, kon­ku­ren­cja do­bi­ja­ła się, ko­pa­ła, plu­ła i smar­ka­ła, by­łem pierw­szy, resz­ta mo­gła za­do­wo­lić się rolą epi­go­nów, za­ro­iło się po­tem od nie­udol­nych pod­ró­bek, wy­daw­ca opo­wia­dał mi o tym ze śmie­chem gło­śnym i szy­der­czym.

Zer­kam na wiel­ki ze­gar, mi­nę­ła czwar­ta go­dzi­na se­sji, czu­ję się jak po prze­bie­gnię­ciu ma­ra­to­nu, koń­czę bu­tel­kę wody, mimo tego w gar­dle pia­sek, oczy cho­dzą cięż­ko, za­czy­na mnie bo­leć kark, drę­twie­je lewe ra­mię, roz­ma­so­wu­ję, wsta­ję, coś mi strzy­ka w ko­la­nach, je­stem sta­ry i zmę­czo­ny, bie­ga­nie chy­ba mniej wy­czer­pu­je. Re­ali­za­tor pa­ku­je ma­nat­ki, kiwa dło­nią i wy­cho­dzi, wy­glą­da go­rzej niż ja, mimo po­pra­wy sto­sun­ków jed­nak nie pała do mnie prze­sad­ną sym­pa­tią. Zo­sta­je­my sami z pro­du­cent­ką, idę do re­ży­ser­ki.

– Jak wra­że­nia? – py­tam.

– Było nie­źle – mówi Tola. Zer­ka na drzwi, po­tem na mnie, po­tem zno­wu na drzwi. – Ro­bisz po­stę­py. Z każ­dą se­sją jest le­piej.

– W oko­li­cy koń­ca bę­dzie już bar­dzo do­brze – do­po­wia­dam.

Tola chi­cho­cze.

Pod­cho­dzę bli­sko, uj­mu­ję w dło­nie jej twarz, po­chy­lam się. War­gi Toli Pa­sek sma­ku­ją i pach­ną doj­rza­ły­mi owo­ca­mi, są sprę­ży­ste i mięk­kie. Zrzu­cam z niej blu­zę, sta­nik typu push-up…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: