Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 września 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Autorka - ebook

A gdy się zejdą, raz i drugi, kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością, powstaje wspólna powieść, nie obyczajowa, charakterystyczna dla Marii Ulatowskiej, i nie czysta sensacja, typowa dla Jacka Skowrońskiego. Powieść, która łączy oba gatunki.

Nagle ludzie z otoczenia autorki poczytnych powieści zaczynają ginąć w dziwnych okolicznościach. Jej mozolna, chwilami monotonna praca pisarki zostaje zaburzona informacjami o następnych tragicznych wydarzeniach, a ona sama staje się celem wyrachowanego prześladowcy. Policyjna profilerka i prowadzący niekonwencjonalne śledztwo nadkomisarz usiłują przerwać łańcuch niewytłumaczalnych na pozór zbrodni. Tymczasem giną kolejne osoby.

Relacje osobiste między bohaterami komplikują się coraz bardziej, zegar tyka, różne tropy wiodą na manowce, a rozwiązania zagadki nie widać…

Maria Ulatowska – autorka bestsellerowych powieści obyczajowych („Sosnowe dziedzictwo”, „Pensjonat Sosnówka”, „Domek nad morzem”, „Przypadki pani Eustaszyny”, „Kamienica przy Kruczej”, „Całkiem nowe życie”, „Prawie siostry”). Miłośniczka przyrody, zwierząt, książek i dobrej muzyki. Jest warszawianką z urodzenia i z wyboru, choć chciałaby żyć w kilku miejscach jednocześnie.

Jacek Skowroński – współzałożyciel i zastępca redaktora naczelnego magazynu fantastyczno-kryminalnego Qfant, laureat Grand Prix Ogólnopolskiego Konkursu na Opowiadanie Kryminalne. Autor powieści sensacyjno-kryminalnych („Mucha”, „Był sobie złodziej”, „Zabić, zniknąć, zapomnieć”). Potrafi skakać ze spadochronem, prowadzić lokomotywy i strzelać z karabinu maszynowego.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7961-848-4
Rozmiar pliku: 508 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Opisałam tę historię tak, jak ją zapamiętałam, a to, czego nie wiedziałam lub nie mogłam się dowiedzieć od policjantów, po prostu dopowiedziałam, zdając się na wyobraźnię i życiowe doświadczenia. Bez zwracania uwagi na ścisłe trzymanie się faktów. Wolno mi, w końcu piszę powieść. Dotyczy to zwłaszcza prowadzącego śledztwo nadkomisarza i jego przyjaciółki, gdyż nie o wszystko zdążyłam ich zapytać; w niektóre sprawy dotyczące ich życia osobistego nawet nie chciałam wnikać.

Moi znajomi, bliżsi i dalsi, są ważnymi postaciami, ale co dokładnie robili w tej historii, tego do końca sama nie wiem. Myślę jednak, że zbliżyłam się do prawdy tak, jak to tylko było możliwe.

A raczej – jak tylko autorka potrafi.

Piszę więc, lecz końca jeszcze nie znam. Dopisze go samo życie lub… sprawca.Rozdział 2

Przyniosłam sobie z kuchni kawę i usiadłam przed komputerem. Kubek z kawą ostrożnie ustawiłam na porcelanowej podkładce, umieszczonej na szafce przytulonej do biurka. Tej klawiatury już nie zaleję, obiecałam sobie, pamiętając, co się stało, gdy po raz pierwszy naciśnięcie klawisza Enter spowodowało wysłanie w eter mojej debiutanckiej książki. W eter, czyli do wszystkich wydawców, których adresy mejlowe udało mi się wtedy wyszukać.

Westchnęłam, przypominając sobie uczucie, jakie towarzyszyło mi przy wpisywaniu swojego nazwiska – Justyna Sobolewska – nad tytułem książki: Wojenna miłość. Miałam trzydzieści dwa lata i pewność, że przede mną świat. Pomimo tego, co się stało w moim życiu ściśle prywatnym. Wtedy, pewnego majowego dnia, dwa lata temu, usiadłam przy komputerze i rozpoczęłam nowe życie. Pisałam kilka miesięcy. Wydawało mi się, że nigdy nie skończę, miałam więcej upadków niż wzlotów. Nie podobało mi się to, co napisałam, więc poprawiałam, a gdy poprawiłam, okazywało się, że poprzednia wersja była lepsza, więc poprawiałam znowu. Ale wreszcie skończyłam, ogólnie zadowolona. Uznałam książkę – no cóż – za świetną. Historia miłosna dziejąca się podczas drugiej wojny światowej.

Dobrze znałam te czasy – z opowieści rodzinnych, lektur i filmów. Historia zawsze mnie pasjonowała, a czasy drugiej wojny światowej chyba najbardziej. Ileż tam było namiętności, tragizmu, okrucieństwa i okropności. Ale przecież i wesołe momenty się zdarzały, ludzie byli tylko ludźmi, chcieli się śmiać także w trudnych czasach. Taka więc była ta moja pierwsza powieść. Tragiczna, gdzieniegdzie z lżejszymi elementami. Opowieść o ludziach żyjących w trudnych czasach.

Gdy wysłałam treść elektronicznie już do wszystkich, w geście triumfu wyrzuciłam ręce do góry, potrącając kubek z kawą. Zalałam całą klawiaturę, a że pisałam wtedy na laptopie, udało mi się unieruchomić cały sprzęt. Na szczęście mój zaprzyjaźniony fachowiec dał sobie z tym radę, ale oddał mi komputer z pouczeniem, żebym raczej piła i jadła w innym miejscu, najlepiej w ogóle w innym pokoju.

Od tamtej pory więc wszystkie kubki, szklanki i talerzyki, które MUSZĘ mieć przy sobie, gdy piszę, stoją nie na biurku – lecz na stoliku obok.

Popijając kawę, tak głęboko zatopiłam się we wspomnieniach, że teraźniejszość na chwilę przestała istnieć.

– Tak tkwisz przed tym komputerem, że można by cię ukraść wraz z całym mieszkaniem i w ogóle byś tego nie zauważyła – usłyszałam raptem i aż podskoczyłam, o mały włos nie upuszczając kubka z kawą. Rany boskie…

– Cholera jasna, zawału dostanę! – wrzasnęłam ze złością, patrząc na byłego męża, który zmaterializował się za moimi plecami. – Jak tu wlazłeś i czego chcesz? – spytałam wściekła jak wszyscy diabli.

– No przecież to też moje mieszkanie i mam klucze, zapomniałaś? – odparł słodko Janusz, uśmiechając się zjadliwie.

Nie chciało mi się po raz kolejny wszczynać dyskusji o prawach własności do mieszkania i tak dalej, wyciągnęłam więc tylko rękę.

– Oddaj te klucze – zażądałam. – Mów, o co chodzi, i wynoś się. Zajęta jestem, chyba widzisz.

Były mąż tymczasem podszedł do komputera i ze zdziwieniem patrzył na komentarze o próbach związanych z wydawaniem książek. Komentarze te przed chwilą sobie otworzyłam, wspominając całą historię swojego debiutu i planując napisanie powieści, której bohaterką będzie młoda pisarka.

– Co ty czytasz w tym komputerze? Wszystko jak leci, z nudów, tak? Lepiej posprzątałabyś mieszkanie, spójrz, ile tu kurzu. – Przetarł palcem regał z książkami. Istotnie, kurz był.

– Mój kurz, nie twoja sprawa… – zaczęłam, zaraz jednak się zmitygowałam. Nie dam się sprowokować. Nie dam się wciągnąć w żadne dyskusje. Muszę tylko odzyskać klucze albo jutro zmienię zamki. Tak, to lepszy pomysł, bo jak znam Janusza, mogę podejrzewać, że dorobił sobie jeszcze jedną parę kluczy – te odda, a jutro przyjdzie znowu. – Czego chcesz? – spytałam raz jeszcze.

– Wiesz, czego chcę. Chcę odzyskać swój obraz. – Mój mąż się skrzywił. Mój były mąż. – Widzę, że gdzieś go schowałaś, bo na ścianie nie wisi. A może już sprzedałaś? – spytał z obawą.

– Obraz nie jest twój. Doskonale wiesz, że Marek podarował go mnie, na moje imieniny. A schowałam go, bo przypuszczałam, że tu przyleziesz i po prostu go ukradniesz. Nie wpadło ci do głowy, żeby tak zrobić? Żeby tu przyjść pod moją nieobecność?

Spłoszone spojrzenie Janusza uzmysłowiło mi, że właśnie tak zrobił. Był w mieszkaniu pod moją nieobecność, ale obraz schowałam wcześniej. Na szczęście w porę wpadłam na ten pomysł. Nie schowałam go oczywiście w mieszkaniu, bo nawet nie byłoby go tu gdzie schować. Dałam go do przechowania Małgośce, na co Janusz może i wpadnie, lecz nic mu po tym.

Obraz, stanowiący przedmiot sporu, rzeczywiście był moją własnością, ale jego twórcą był przyjaciel Janusza i pewnie dlatego Janusz uważał, że obraz po prostu musi być jego. Autorem obrazu był Marek Cygler, przyjaciel męża z lat studenckich, świadek na naszym ślubie, deklarujący się następnie jako przyjaciel obojga. Justyny i Janusza Zamorskich. Rzecz w tym, że już nie jestem Zamorska. Po rozwodzie wróciłam do panieńskiego nazwiska. A na odwrocie obrazu jest dedykacja: „Moim kochanym Zamorskim”, choć zgodnie z intencją Marka, który to właśnie mnie podarował ten obraz na imieniny, powinno być: „Mojej kochanej Zamorskiej”. Lub po prostu, i tak byłoby najlepiej: „Justynie” („kochanej” mógłby sobie darować).

To właśnie mu wytknęłam. „Nie daje się jednej osobie prezentu zadedykowanego dla dwóch osób” – skomentowałam żartobliwie, oglądając obraz zaraz po jego otrzymaniu. „Wy dwoje to jak jedna osoba, więc Zamorskim czy Zamorskiej – to wszystko jedno – roześmiał się autor dzieła. – A pomyślałem sobie, wpisując dedykację, że jeśli napiszę «Zamorskim», obejmie ona jeszcze wasze dziecko lub dzieci. I te dzieci będą miały po was w spadku arcydzieło bardzo sławnego twórcy, a spadek będzie ogromny, jako że dzieła sławnych twórców stają się bardzo cenne”.

Przepowiednia co do dzieci, czy nawet jednego dziecka, się nie spełniła. Natomiast autor dzieła istotnie stał się – może jeszcze nie sławny, jednakże już dość znany. Znany coraz bardziej, popularny coraz bardziej i jego obrazy rosły w cenę. Wystawiał, sprzedawał i robił się modny.

Nic więc dziwnego, że Janusz chciał mieć ten obraz.

– To z naszego wspólnego dobytku małżeńskiego rzecz najcenniejsza – argumentował. – Zostawiłem ci mieszkanie z całym wyposażeniem, ale chcę tylko tę jedną rzecz – obraz Marka – upierał się.

Nie chciał słyszeć, że mieszkanie stanowiło moją własność przedmałżeńską, a jego wyposażenie, z całym szacunkiem, było warte dwukrotnie mniej niż samochód (nabyty w czasie trwania małżeństwa), który bez żadnej dyskusji zabrał mój eks.

Może nawet i oddałabym Januszowi ten obraz, specjalnie mi na tym arcydziele nie zależało, może nawet wolałabym się go pozbyć, bo budził pewne wspomnienia, o których chętnie bym zapomniała, ale – widząc determinację męża (byłego męża) – po prostu się zaparłam. Chciałam chociaż w ten sposób zrobić mu na złość, i już. Moja najserdeczniejsza przyjaciółka, Małgorzata Słodka, trochę wydziwiała i kręciła nosem.

– To jest obraz? – kpiła. – To jakiś bohomaz, po co ci takie coś? Kicz, i tyle – marudziła.

– Słodziaczku, nie wydziwiaj, nie oddam obrazu Zamorskiemu, i już.

Gośka spojrzała na mnie spode łba. Wiedziałam, że się rozzłości o tego „słodziaczka”. To nazwisko było jej zmorą, od dziecka musiała znosić różne przezwiska.

– Naprawdę, żebym chociaż miała słodkie życie – jęczała. – Ale przecież dostaję same kopniaki. Zmienię to głupie nazwisko – odgrażała się, jednak do tej pory tego nie zrobiła.

– Wyjdziesz za mąż, to będzie po problemie – tłumaczyłam jej. – I daj już spokój, naprawdę są gorsze nazwiska.

– Jasne, łatwo tak mówić komuś, kto się nazywa Sobolewska – odpowiadała przygnębionym głosem i na tym zazwyczaj kończyły się takie dyskusje. – Za tego „słodziaczka” powinnam wyrzucić cię z domu, razem z tym malarskim arcydziełem!

Uff, myślałam, że bardziej mi się oberwie. Ale cóż, przyjaźń zobowiązuje, więc w obliczu argumentu, że to Januszowi na złość, Gośka ustąpiła i powiesiła malowidło w swoim mieszkaniu. W przedpokoju, dość ciemnym. Obraz jednak było widać. Artysta namalował nadmorski pejzaż, fale, kawałek pustej plaży i niewyraźną kobiecą postać na wydmach. Po niebie przemykały pierzaste obłoki, a między nimi przebłyskiwało słońce. Nad postacią kobiecą fruwał jakiś ptak, najprawdopodobniej mewa.

Tylko ja i Marek wiedzieliśmy, kim jest owa tajemnicza kobieta na obrazie. Do tej pory jednak pozostawało to naszą tajemnicą.

Bohomazem obraz nie był, z pewnością. Jednak jakimś wielkim dziełem sztuki chyba też nie. Przedmiotem sporu – owszem.

– No cóż – powiedziałam – widzisz, że obrazu tu nie ma. Może go sprzedałam, może komuś podarowałam, może zaniosłam do sejfu w banku. Jest mój i mogłam z nim zrobić, co chcę. A ty oddawaj klucze i wynoś się. Więcej mi tu nie przyłaź, bo cię nie wpuszczę. I daj mi wreszcie święty spokój. Czy ta twoja dziumdzia już ci się znudziła, że nie masz nic lepszego do roboty jak nękanie byłej żony?

„Dziumdzia”, powód rozwodu, była, jak mi się wówczas wydawało, koleżanką z pracy Janusza i jego najnowszą miłością. Dość prędko dowiedziałam się o zdradzie męża, Janusz kilka razy późno wrócił z pracy, jakoś dziwnie pachniał, był roztargniony, nieobecny, nie miał ochoty na seks. A gdy przypadkiem, korzystając z komputera małżonka, odkryłam korespondencję między nim a „Kochaniem”, jak do tej „dziumdzi” pisał, wszystko stało się jasne. Komputer pozostawiłam włączony na stronie mężowskiej poczty, a przy nim położyłam kartkę: „Nie słyszałeś o haśle zabezpieczającym pocztę?”. Obok postawiłam dwie walizki z ubraniami małżonka; na kartce widniało także: „Nawet się nie waż wejść do sypialni, a rano ma już tu cię nie być”.

Nie miałam pojęcia, że „Kochanie” i „dziumdzia” to dwie osoby.

Co nie zmieniało istoty rzeczy…

Janusz ze złością rzucił klucze na szafkę w przedpokoju, z zapowiedzią, że jeszcze się zobaczymy, a jeśli nie oddam obrazu, spotkamy się w sądzie.

Pomyślałam, że oszalał, i gdy tylko za tym moim byłym mężem zamknęły się drzwi, szybko wyszukałam w gazecie pana z ogłoszenia i umówiłam się na następny dzień. Wkrótce przestałam się martwić, bo zamki zostały zmienione, a wszystkie komplety kluczy były w rękach właścicielki mieszkania. Jedynej właścicielki.Rozdział 3

Weronika Malicka była studencką miłością Janusza. Byli ze sobą od początku studiów. Na trzecim roku Janusz znalazł się przed życiową szansą, ciotka – starsza siostra mamy – zaprosiła go do siebie, do Nowego Jorku. Pojechał, planując pobyt wakacyjny, został pięć lat. Wrócił, gdy ciotka zmarła, a mama umierała na raka i chciał być przy niej chociaż w tych ostatnich chwilach. Nawet nie próbował odnaleźć Weroniki, bo całkowicie o niej zapomniał. W Nowym Jorku miał kilka dziewczyn, z jedną omal się nie ożenił. Wrócił jednak do kraju, poznał Justynę, pobrali się i byli szczęśliwi. Ale po pewnym czasie wszystko zaczęło iść nie tak. Po sukcesach pierwszych książek podróżniczych i reportażach z Nowego Jorku dla Janusza nastał czas posuchy. Praca w redakcji nie dawała mu zadowolenia, nie trafił się żaden sponsor, nie mógł marzyć o żadnym atrakcyjnym wyjeździe.

Właściwie źle powiedziane, marzyć to mógł. I marzył. O Alasce. Ale do tej pory nie stało się nic, co mogłoby przybliżyć realizację tego marzenia. I nie można powiedzieć, żeby Janusz się o to nie starał. Cóż, niestety bez rezultatu.

A dzisiaj… Zamorski siedział podekscytowany w restauracji jednego z warszawskich hoteli, dobrej i wychwalanej. Czekał na kogoś, kto być może sprawi, że tematem następnej książki będzie Alaska. Tym kimś była bardzo ważna osoba z Orlenu, firmy, która z pewnością mogła sfinansować wyjazd na Alaskę i objąć patronatem nową książkę.

Szkopuł tylko w tym, że umówiona godzina spotkania minęła – trzydzieści minut temu – a tej bardzo ważnej osoby widać nie było. Janusz już miał zadzwonić do rzecznika prasowego Orlenu, gdy sam usłyszał dzwonek telefonu. Ktoś tam, po drugiej stronie słuchawki, bardzo grzecznie przeprosił, wyjaśniając, że niestety firma musi na razie zrezygnować z przedsięwzięcia.

– Jak tylko coś się zmieni, natychmiast odezwiemy się do pana.

No nie, jak w kinie: Niech pan nie dzwoni, to my do pana zadzwonimy, pomyślał wkurzony na maksa Zamorski i skinął na kelnera. Zamówił jakieś danie, specjalność szefa kuchni, oraz duże piwo. Najwyżej zostawi samochód na parkingu, do domu ma stąd świetne połączenie komunikacją miejską. Wypił jedno piwo, potem drugie i trzecie. Siedział i rozżalał się nad sobą. Ktoś tam w górze przestał się nim opiekować. Najpierw porąbało mu się życie zawodowe, potem zaczęło się kiełbasić małżeństwo. I Alaska się oddala, do jasnej, nieprzemakalnej cholery.

– Janusz? Zamorski? – Powiódł wzrokiem w poszukiwaniu głosu wypowiadającego jego dane personalne i poznał właścicielkę od pierwszego spojrzenia.

– Werka! Chodź, siadaj tu, możesz? Skąd się wzięłaś?

Malicka chętnie przysiadła przy stole, dołączając się do konsumpcji piwa. Ona też miała za sobą pewien smuteczek, służbowy. Coś, co się jej należało, ominęło ją, niestety, i dostało się komuś innemu. Wpadła do restauracji, bo pracowała tu jej przyjaciółka, której chciała się zwierzyć. Niestety, dziewczyna miała dziś ranną zmianę, teraz więc już jej nie było. Spotkała Zamorskiego, po tylu latach… Tak więc siedzieli oboje, użalając się nad sobą i wspólnie zalewając robaka. Wreszcie doszły do głosu stare wspomnienia, obojgu przypomniała się dawna fascynacja – a że restauracja była w hotelu, łatwo przyszło przenieść się piętro wyżej.

Weronika miała Januszowi coś do powiedzenia, postanowiła, że zrobi to następnym razem. Następnego razu jednak nie było, bo stało się coś, co wywróciło życie Janusza do góry nogami. A życie jej samej…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: