Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

B jak Bejrut - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 listopada 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,00

B jak Bejrut - ebook

B jak Bejrut to cztery przenikające się opowieści kobiet mieszkających w tym samym apartamentowcu w Bejrucie podczas libańskiej wojny domowej.

Przyglądając się z bliska najbardziej intymnym szczegółom z ich życia, Younes odmalowuje niezapomniany obraz nie tylko stworzonych przez siebie postaci, lecz także natury wojny. Jedynym niezmiennym elementem krajobrazu miasta jest strata i to ona z czasem nieuchronnie przyćmiewa wszystko inne.

Na tę niezwykłą powieść składają się cztery splatające się ze sobą narracje – opowieści o czterech kobietach mieszkających w tym samym budynku w Bejrucie podczas libańskiej wojny domowej. Lilian, matka dwójki dzieci, rozpaczliwie pragnie wyjechać z kraju, razem z mężem albo bez niego. Warda nie potrafi się pogodzić z utratą córki i odkrywa, że historia jej życia bezpowrotnie zgubiła sens, niezależnie od tego, ile razy odtwarza ją w pamięci. Camilia wraca do Bejrutu, żeby nakręcić film o swojej ojczyźnie, ale zostaje porwana przez falę szerzącej się w kraju przemocy. Maha nie opuszcza budynku, nawet gdy wokół niej rozpadają się jej rodzina, dzielnica, miasto i całe państwo. Z każdym kolejnym dniem niekończącej się wojny coraz bardziej zaczynają się kruszyć bariery pomiędzy przeszłością a teraźniejszością.

„Wielka literatura. Przywiązanie uwagi do każdego szczegółu sprawia, że powieść – choć fikcyjna – zdaje się naprawdę bliska rzeczywistości”.

Midwest Book Review

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66460-30-0
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

Lilian

W szafie nie było już nic mojego. Wszystko, czego potrzebowałam, zostało spakowane do walizek. Lama i Karim nie chodzili do szkoły od zeszłego semestru. Przez dzień, może dwa sama próbowałam ich uczyć, ale w końcu się poddałam. Upchnęłam swoje rzeczy do walizek miesiąc temu, zostawiając na wierzchu tylko parę jeansów i trochę sportowych ubrań. Kiedy Talal widział, jak po raz kolejny otwieram walizki, żeby je przepakować, pytał, dokąd się wybieram. Za każdym razem słyszał ode mnie tę samą odpowiedź: jadę do mojego brata Tony’ego do Australii. Znajdę tam pracę. Zatrudnię się w tej samej restauracji co on. Mogę pracować na zmywaku albo w kuchni. Albo uczyć muzyki. Podczas tych przesłuchań otwierała się między nami przepaść wypełniona ciszą. Starałam się unikać odpowiedzi na pytania płynące z ust Talala. W oczekiwaniu na kolejną niekończącą się dyskusję, której głównym tematem była moja osoba, żeby czymś innym zająć myśli, sięgałam po powieści, które zostawiła mi Josefa – historie o ludziach wiodących zupełnie inne życie niż my tutaj.

Wszystkie nasze ubrania, to znaczy moje i dzieci, były spakowane. Kiedy czegoś potrzebowałam, musiałam opróżnić całą walizkę, żeby cokolwiek znaleźć. Próbowałam wprowadzić w ten chaos jakiś ład: swoje rzeczy trzymałam w jednej walizce, rzeczy dzieci w drugiej. Co rusz wyrzucałam ich zawartość na dywan, strzepywałam kurz, po czym znów wszystko przepakowywałam. Ubrania dzieci odkładałam na bok. A potem zaczynałam je na nowo składać; bawełniane koszule po jednej stronie, spodnie po drugiej. Bieliznę zwijałam i utykałam po rogach. Jak już skończyłam, spoglądałam w rozwarte paszcze walizek, a następnie przysuwałam się bliżej, żeby je zamknąć, w duchu napawając się triumfem, jaki odniosłam dzięki umiejętnościom i precyzji. Ubrania – czyste, posegregowane, wyprasowane i poskładane – czekały spokojnie, by razem ze mną przenieść się z jednego miejsca w drugie. Jednak po jakimś czasie cały ten rytuał pakowania wydał mi się absurdalny. I znów zaczęłam mieszać ciuchy z innymi rzeczami. W pośpiechu wrzucałam do walizek wszystko jak popadnie. Twierdziłam, że to wcale mnie nie męczy, a wręcz przeciwnie, dodaje mi sił. Budziłam się rano i mój wzrok natychmiast wędrował w stronę walizek, bo musiałam się upewnić, czy wciąż są na swoim miejscu, czy czekają zamknięte, aż przyjdzie ich czas. Nieraz przychodziło mi na myśl, że są zupełnie jak ja: zamknięta i wiecznie na coś czekająca. Czekałam, by wreszcie móc przekroczyć próg, trawiona od środka podnieceniem, którego nie byłam w stanie ukryć. Czekałam na dokumenty podróżne i wizę. Bez końca odliczałam dni. Kiedy złożyliśmy wniosek imigracyjny w ambasadzie australijskiej na Cyprze, Talal był podekscytowany wizją wyjazdu. Mówił, że dobrze mu to zrobi i że wreszcie będzie mógł poświęcić więcej czasu na pisanie. Za pierwszym razem popłynął na Cypr razem z nami. W ambasadzie powiedzieli nam, że trzeba będzie poczekać, więc wróciliśmy do domu, no i czekaliśmy.

Kiedy w pośpiechu biegliśmy do schronu, chwytałam walizki i zabierałam ze sobą, co tylko mogłam. Talala irytowała moja nadmierna zapobiegliwość, te stosy rzeczy, które taszczyłam w ramionach. Czasami powtarzałam sobie, że przecież nie mam wyboru: a co, jeśli przyjdzie nam spędzić w schronie kilka dni? Przecież muszę być przygotowana, muszę zabrać jedzenie, koce, gry, książki. Gdy już miałam wszystko naszykowane, jeszcze raz robiłam szybki przegląd, by się upewnić, czy czegoś nie zapomniałam. Czasem zastanawiałam się, co będzie, jeżeli w nasz dom uderzy pocisk: zburzy ściany, zerwie zasłony i wymiecie wszystkie nasze rzeczy z szuflad, rozrzucając po podłodze tylko strzępy tego, co zostało. Paszporty całej rodziny trzymałam w małej plecionej torebce, którą zarzucałam na ramię za każdym razem, gdy wychodziłam z domu. Sama myśl o tym, że mogłabym je stracić, wzbudzała we mnie przerażenie.

Talal podchodził, żeby zabrać część bagaży, utyskując pod nosem na tę moja przezorność i ilość rzeczy, jakie zamierzałam zabrać do schronu. „Naprawdę tego wszystkiego potrzebujesz?” – pytał kpiącym tonem, wskazując głową w kierunku stosu plastikowych toreb i małych walizek leżących dookoła moich stóp. Schylał się i zaczynał je otwierać, żeby zajrzeć do środka i sprawdzić, co można zostawić w mieszkaniu, bo na pewno się nam nie przyda. Ja jednak odsuwałam jego rękę, nie zważając na uszczypliwe komentarze, i z powrotem zamykałam walizki. Kiedy czułam, że kończy mi się do niego cierpliwość, mówiłam: „Idź na dół, no idź. Nie chcę twojej pomocy. I zabierz ze sobą Lamę”. Zawsze mogłam liczyć na wsparcie Mahy, która stawała po mojej stronie za każdym razem, gdy widziała, co się dzieje. Ghassan także mi pomagał, chociaż nigdy nie schodził z nami do schronu – po prostu brał moje rzeczy, szedł za mną po schodach, po czym stawiał je pod drzwiami schronu i wracał do mieszkania Mahy.

Odkąd zabrakło Ghassana, rzadziej widywałam Mahę. Przez pierwsze dwa miesiące po jego śmierci odwiedzałam ją regularnie. Czasami wyjeżdżała do swojego rodzinnego miasta w górach, gdzie zostawała nawet na kilka tygodni. Po powrocie opowiadała mi o podjętych przez siebie postanowieniach: zmieni styl życia, pomaluje ściany w mieszkaniu na inny kolor, obije krzesła nowym materiałem, wymieni zasłony. Czas mijał, wojna nadal trwała, a ona z powrotem zaczęła sypiać w mieszkaniu Wardy albo w schronie przeciwlotniczym, nie zmieniając absolutnie niczego. Coraz częściej dopadały ją ataki paniki. Wyglądała wtedy, jakby zaraz się miała udusić. Za każdym razem kiedy akurat przy niej byłam, prosiła, żebym mocno chwyciła ją za nadgarstek: „Ściśnij tutaj! W tym miejscu!”. Przyciągała mnie do siebie i skinieniem głowy wskazywała na sczepione dłonie; gdyby tylko miała trzecią rękę, złapałaby się sama. „Proszę cię! Nie mogę oddychać!” – krzyczała, po czym głos grzązł jej w gardle, a do moich uszu docierały już tylko dobywające się z jej piersi postękiwania i świsty jeszcze ciepłego powietrza. Poruszała ustami jak ktoś, kto stracił mowę.

Kiedy Ghassan żył, spędzaliśmy razem cudowne wieczory. Czasami miałam wrażenie, że jesteśmy przyjaciółmi od zarania dziejów, a nie od czasu studiów. Siedzieliśmy do późna, a Ghassan śpiewał nam serenady. Nie mogłam się nadziwić, jak Maha jest w stanie tyle czekać na to, by ją poślubił. Była od niego o kilka lat starsza, a jednak to ona, chcąc zostać jego żoną, musiała uzbroić się w cierpliwość. Kiedy pytałam, dlaczego tak zwlekają z tym ślubem, odpowiadała, że matka Ghassana się jeszcze nie zgodziła, po czym dodawała: „Ale w końcu się zgodzi, wiem to na pewno”.

Śmierć Ghassana położyła kres naszym wieczornym spotkaniom. Talal opowiadał mi o historiach, które pisał z myślą o wydaniu. Minęło wiele czasu, odkąd ukończył ostatnią. Miał całą stertę początków: kulawych historii z amputowanymi zakończeniami. Przez długi czas powtarzał, że napisze powieść. To było na studiach. Kiedy potem pytałam go, czy pamięta, jak o tym mówił, odpowiadał, że nie. Czy tamto wspomnienie bolało jak otwarta rana? Czy moje pytania też sprawiały mu ból? Widziałam, jak przyciska dłoń do piersi. I słyszałam, jak mówi: „aaa”. Nie chciał rozmawiać. Rozmowa zniknęła z naszego życia, a ja z tej nieobecności słów zaczęłam wyczytywać wszystkie drobne szczegóły rozproszone w ciszy. I w wiecznym czekaniu.

Byłam w ciąży z Karimem, kiedy rodzina Talala uciekła z południa i wprowadziła się do nas. Nasze ciasne mieszkanie stało się jeszcze ciaśniejsze. Musieliśmy zrezygnować z dotychczasowych przyzwyczajeń i wprowadzić zmiany, żeby się jakoś pomieścić w przestrzeni, która kurczyła się z dnia na dzień. Z utęsknieniem wyczekiwałam wieczorów, gdy wreszcie mogłam pobyć z Talalem sam na sam. Gdy zostawaliśmy w naszym pokoju tylko we dwoje, przywierałam do niego całym ciałem. Dotykałam palcami jego gładkiej skóry, jakbym chciała go na nowo poznać. Patrzyłam, jak poprawia to, co napisał. Przyciskałam twarz do jego szyi i piersi, muskając nosem i wargami wszystkie wypukłości i zagłębienia. Z zamkniętymi oczami wdychałam jego zapach. Starałam się jak najdłużej wstrzymywać oddech, pragnąc zagrzebać tę woń na samym dnie duszy. W końcu odkładał papiery na bok, przyciągał mnie bliżej, obejmował ramieniem i z uśmiechem stwierdzał: „Stąpasz po niebezpiecznym gruncie...”.

W naszym życiu wydarzyło się wiele rzeczy, piętrzących się drobiazgów, które nas ze sobą związały. Być może będziemy pamiętać o wszystkich, być może zapamiętamy tylko niektóre, lecz z pewnością nie zrozumiemy trajektorii tych wszystkich zdarzeń. W którymś momencie po prostu musimy zaakceptować to, co nas spotyka, bo pytania stają się luksusem. Życie, zamiast spełnienia dziecięcych marzeń, przynosi nam ciągłe rozczarowania. Ból rośnie każdego dnia. Cierpimy, kiedy się rodzimy, cierpimy, kiedy kochamy, kiedy odchodzimy i kiedy inni nas opuszczają. Cierpimy tak długo, aż nie pozostaje nam nic innego, jak tylko roześmiać się cierpieniu prosto w twarz.

Rodzina Talala zaanektowała całe mieszkanie. Czuli się jak u siebie w domu, wszędzie było pełno ich rzeczy. Rodzice spali w małym pokoju z Lamą. Siostra, Salwa, i brat, Abbas, który szykował się do wyjazdu do Niemiec, spali w kącie salonu gdzie dawniej stał stół, Talal rozebrał go i postawił pod ścianą jeszcze przed ich przyjazdem. Zaczęliśmy korzystać ze stolika kawowego, czasem jedliśmy w kuchni. Przestaliśmy robić plany. Zwalczałam swoją irytację pragmatyzmem, który pochłaniał całą moją energię, jakbym chciała przekonać samą siebie, że jestem bardzo praktyczną kobietą i że w czasach przemocy, jakie teraz nastały, praktycznej kobiecie nie wypada wieść wygodnej egzystencji we własnym domu czy pozwalać sobie na intymność z mężem, z którym już nigdy nie zostaje sam na sam.

Od czasu wypadku, w którym Talal stracił prawą rękę, pragnienie opuszczenia kraju rosło we mnie z każdym dniem. „Muszę się stąd wydostać” – powtarzałam, gdy tylko widziałam, że jest nieobecny myślami, a wokół niego walają się puste butelki po winie. Czasem odpowiadał powoli, poważnym tonem: „Nie musimy nigdzie wyjeżdżać, bo już nas tu nie ma”, czasem drwił: „Tak, tak, jedźmy, póki jeszcze tu jesteśmy”, a czasem pytał: „Ludzie emigrują, żeby zarobić, a po co my mamy emigrować? Po to, żeby tu wrócić z utraconym czasem? Z rewolucją i miłością jest jak z życiem: nie da się niczego powtórzyć, więc po co w ogóle zawracać sobie głowę?”. Milkł na moment, podnosił wzrok, jakby chciał na mnie spojrzeć, ale tego nie robił, po czym znów zamykał oczy i opuszczał głowę. „Myślisz, że cokolwiek się zmieni, jeśli wyjedziesz?” Tłumaczyłam, że chcę to zrobić dla Lamy i Karima. „W takim razie uciekaj, kryj się za plecami swoich dzieci!” Czy chciałam uciec od Talala? Od terroru zalewającego to miasto? Od ciszy, której nie była w stanie przełamać żadna rozmowa? A może uciekałam od samej siebie? Od kobiety, która utraciła bezpieczną przystań? Od miejsca, w którym się urodziła? A może od wyobcowania, jakiego tu doświadczała?

Któregoś razu Talal włączył radio. W pokoju rozległ się szumiący głos spikera czytającego wiadomości. Podeszłam do odbiornika i zmniejszyłam głośność. Talal zareagował krzykiem. Nie odpowiedziałam. Podszedł do radia i zrobił głośniej, więc znów ściszyłam. Wtedy zrobił jeszcze głośniej, a ja wyłączyłam radio.

Po wypadku Talal przestał chodzić do redakcji gazety. Siadał przy biurku z ołówkiem w dłoni, pisał jedno słowo, po czym go odkładał. Prosił swoją matkę, hajjeh, o filiżankę kawy. Szedł po butelkę wina. Nalewał sobie kieliszek. Wracał do biurka. Brał ołówek. Pisał. Dostawał kawę. Kawa stygła. Zmazywał to, co napisał. Miął kartkę jedną ręką i rzucał ją na podłogę, tak samo jak wszystkie poprzednie kartki. Napełniał okrągłą miedzianą popielniczkę niedopałkami papierosów. Opróżniał całą butelkę do dna.

Miał trudności z pisaniem lewą ręką, po tym jak amputowali mu prawą. Musiał nauczyć się wszystkiego od nowa. „Nie mam już nic do powiedzenia. O czym mam pisać? O tym, gdzie jest moja ręka? Czy wciąż leży na ulicy, tam skąd zabrała mnie karetka, czy może na sali operacyjnej, gdzie jej resztki odciął chirurg? To w mojej ręce zapisana jest historia, a ja jej nie znam, więc nie mogę przelać jej na papier”. „A co to za różnica, czy twoja ręka nadal tkwi na ulicy w kałuży krwi i wody z wozu strażackiego, czy gnije gdzieś w szpitalnym koszu na odpady medyczne, jak zużyty przedmiot, którego nikt już nie chce?” – odpowiadałam pytaniem na pytanie.

Kiedy leżał w szpitalu, jego czoło pokrywały kropelki potu. Pielęgniarka delikatnie przecierała mu twarz i szyję papierowym ręcznikiem, a gdy już całkiem nasiąkł, odkładała go na bok, brała następny i powtarzała tę samą czynność.

Którejś nocy ciałem Talala zaczęły wstrząsać drgawki. Chwilę to trwało, zanim się uspokoił. Pielęgniarka podała mu zastrzyk ze środkiem przeciwbólowym i wyszła. Delikatnie zaczęłam głaskać go po ramieniu. Przebiegłam palcami po jego włosach. Nachyliłam się nad nim. Na moment rozluźnił mięśnie twarzy, po czym znów je zacisnął. Pocałowałam go. Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. Wiedziałam, że jest gdzieś daleko, w krainie koszmarów, w której przebywał od sześciu nocy i do której ja nie miałam wstępu. „Gdzie jest moja ręka?” – mruknął niewyraźnie, zaciskając lewą pięść. Dotknął prawego nadgarstka w najbardziej bolesnym miejscu. Palący ból wciąż przeszywał jego ciało z taką samą mocą, jak tuż po wypadku. Talal znów pogrążył się w milczeniu. Na sali panowała niczym niezmącona cisza. Wstałam z krzesła i podeszłam do wielkiego okna. Wycie syren wnikało do środka przez betonowe ściany i brzęczało w moich uszach. Huk odległych eksplozji zamierał równie szybko, jak się pojawiał. Z okna rozciągał się widok na błękitną taflę morza, na ogromny ocean przylegający swoimi wodami do szerokiego, bezkresnego nieba. Wyobraziłam sobie kobietę stojącą na parapecie, która łopocze ramionami jak ptak po raz pierwszy próbujący oderwać się od ziemi. Oczyma wyobraźni widziałam, jak kobieta wzbija się w powietrze i szybuje po nieboskłonie, zupełnie nie wiedząc, dokąd zmierza.

Usiadłam na plastikowym siedzeniu metalowego krzesła. Salę wypełniał sztuczny zapach, podobny do tego, który czuje się w pięciogwiazdkowych hotelach. Siedziałam przy Talalu godzinami, czekając, aż zaczną drgać mu powieki, aż otworzy oczy i o coś mnie zapyta. Kiedy po raz pierwszy poruszył głową, aż podskoczyłam. Natychmiast wstałam i przysunęłam krzesło bliżej łóżka. Nachyliłam się nad nim, dotykając uchem jego warg. Na swojej skórze poczułam ukłucie gorącego oddechu. I to było wszystko.

Minęło wiele nocy, odkąd ostatni raz spałam we własnym łóżku. Lamę i Karima wysłałam do swojej siostry Janet. Przyjechała odwiedzić Talala i zabrała dzieci ze sobą do Ajaltoun. Przestałam patrzeć na zegar wiszący w korytarzu na pierwszym piętrze, gdzie leżał Talal. Przyzwyczaiłam się do czasu pozbawionego minut i godzin. Siedząca w dyżurce pielęgniarka spała z głową opartą o blat biurka. Za cienką szybą wyglądała niczym wyblakły portret w ramie. Obudziłam ją, żeby jej powiedzieć, że już pora podać mu lekarstwa. Spojrzała na mnie półprzytomnym wzrokiem. Lekko skinęła głową, jakby nieraz słyszała podobne słowa, po czym znów ciężko opadła na biurko, przyciskając policzek do spoczywającego na blacie ramienia. Kiedy szturchnęłam ją ponownie, wymamrotała coś pod nosem, nie podnosząc głowy. Nie zrozumiałam, co powiedziała, ale ogólny sens jej słów był mniej więcej taki: po pierwsze, powinnam dziękować Bogu za to, że w ogóle przyjęli mojego męża do szpitala, gdzie jakimś cudem znalazło się dla niego wolne łóżko; po drugie, co za różnica, jeśli dostanie lekarstwo trochę później.

Tamta noc była cicha i ponura. Usłyszałam czyjeś kroki na korytarzu. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Wstałam i wyszłam z sali. Przytłumione światło ślizgało się po białych ścianach tego zimnego miejsca, potęgując samotność przenikającą mnie aż do szpiku kości. Czekałam, by ktoś mnie minął, ktokolwiek – pacjent, lekarz, pielęgniarka albo ktoś, kto tak jak ja nie może zasnąć. Chciałam, żeby ktoś mnie minął, ktoś, kogo mogłabym zatrzymać i poprosić o papierosa. Wypilibyśmy po kubku kawy z termosu, który przyniosła mi Maha. Powiedziałabym mu o Talalu, o sobie i o ręce, której już nie ma. Pewnie przysunęłabym się bliżej do tej osoby, kobiety czy mężczyzny, wszystko jedno, i poprosiłabym, by objęła mnie ramieniem. Wtedy ten ktoś zapewniłby mnie, że to się nie dzieje naprawdę, że Talal ma się dobrze, że nic się nie zmieniło. I że w ogóle to wszystko, tam na zewnątrz, to iluzja, gra, dziecięca igraszka, nic więcej. Czekałam, że coś się wydarzy, ale na próżno. W sali nadal panowała głucha cisza, którą od czasu do czasu przerywało jedynie skrzypienie uchylanych i przymykanych drzwi. Zza okien dobiegał łagodny szum powietrza. Przez szybę widziałam gałęzie drzewa kołyszące się wysoko, w samotności. Trącane wiatrem ocierały się o ścianę budynku. Ich szmer co rusz mącił lodowatą ciszę, dając mi znać, że życie na zewnątrz toczy się dalej.

Nogi miałam ociężałe, a głowę rozsadzał przeszywający ból. Wstałam. Zamknęłam drzwi. Wróciłam na metalowe krzesło. Przeciągnęłam się i opatuliłam cienkim szarym kocem. Pod powoli opadającymi powiekami zaczęły się pojawiać obrazy Lamy i Karima. I nagle ogarnęło mnie przemożne pragnienie, by zobaczyć dzieci. W końcu, mimo mrowienia w zdrętwiałych kończynach, udało mi się zasnąć.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: