Bajki ze starej szafy. Opowieści prababci - ebook
Bajki ze starej szafy. Opowieści prababci - ebook
Była raz sobie mama, która układała dla swoich dzieci bajki i różne historyjki. Potem dzieci dorosły, a opowieści mamy trafiły na dno szuflady. Wiele lat później odnalazł je syn autorki, który sam był już dziadkiem.
„A gdyby tak wydać te powiastki, żeby je poznały inne dzieci?” – pomyślał. Te historie nie dzieją się dawno temu, i nie za górami, za lasami. Baśniowość wnika tu w świat bliski dziecku, dobrze mu znany. Ale świat dobrze znany małemu człowiekowi z pierwszej połowy zeszłego wieku dla współczesnych dzieci jest równie niezwykły, co najbardziej fantastyczna opowieść.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-394-4 |
Rozmiar pliku: | 3,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W dużym, ciemnym lesie, pod wielkim rozłożystym dębem siedział mały chłopiec.
Miał duże, smutne oczy i ciemny kosmyk włosów spadający na czoło. Siedział nieruchomo, snując swe dziecinne myśli. Był to mały Jasio z pobliskiej wioski. Jasio był sierotą; miał wprawdzie ojca, ale nie miał matki, która dawno, dawno temu umarła, kiedy chłopiec był jeszcze malutki. Tatuś pracował całymi dniami poza domem; wracał późno wieczorem, zjadał wieczerzę i szedł spać. Nie miał czasu ani chęci pobawić się ze swym synkiem, gdyż był bardzo zmęczony. Oprócz ojca Jaś miał macochę, która nie była ani dobra, ani zła. Nigdy Jasia nie biła, ale też nigdy nie odezwała się do niego czule i serdecznie, jak prawdziwa mamusia. I to właśnie było przyczyną smutku małego chłopczyka. Jasio nieraz widział, jak mamusie śmiały się i żartowały ze swoimi dziećmi, pieściły je i całowały. Czasem wprawdzie dzieci bywały karane, ale to przecież nic nie szkodziło, skoro kiedy indziej mamusia brała dziecko w ramiona, ściskała i całowała. Jasia nikt nie bił, nie karał, ale też nikt nie pieścił. Macocha cały dzień pracowała, milcząca i pochmurna, rzadko tylko odzywając się do Jasia. A i to odezwanie nie było takie, jak słowa innych mam. Stawiała przed nim miskę z zupą i mówiła:
– Masz, jedz!
Prawdziwa mamusia na pewno by powiedziała: „Chodź, syneczku, zjedz zupkę, zjedz wszystko, nic nie zostawiaj, to urośniesz duży, duży!”. Zawiązałaby mu serwetkę pod brodą i pogłaskałaby po główce. A gdyby dziecku nie smakowała zupka, tak ładnie umiałaby zachęcić, a może nawet bajkę opowiedzieć. Jasio wie, że dzieci powinny jeść bez bajek i bez grymasów, ale to tak przyjemnie posłuchać jakiejś ciekawej bajeczki, a czasem troszkę pogrymasić. Jasia nikt nigdy do jedzenia nie zachęcał, nikomu nie zależało, żeby urósł duży i silny, a o bajkach to nie było nawet co marzyć. Macocha mu nigdy żadnej bajki nie opowiedziała, a chyba musiała jakąś znać. Ale najgorzej to było wieczorem, kiedy chłopiec szedł spać. Wiedział, jak mamusie ścielą łóżeczka, myją dzieciom buzie i rączki, kładą piżamkę, każą zmówić paciorek, a potem biorą na kolanka, pieszczą i całują na dobranoc. „Ach! Jakie to musi być cudowne!”.
U Jasia było inaczej, zupełnie inaczej! Macocha posłała mu łóżko i mówiła:
– Rozbieraj się, mów pacierz i idź spać.
I mały Jasio sam się rozbierał, wsuwał pod kołderkę, i na tym koniec. Nikt nie przyszedł go popieścić i ucałować. Jasio długo leżał cichutko w łóżeczku, zanim usnął, a łzy mu płynęły z dużych, ciemnych ocząt; spływały po policzkach, a wreszcie spadały na szczuplutką szyjkę.
O tych wszystkich smutnych rzeczach myślał mały Jasio, siedząc pod tajemniczo szumiącym dębem. Jasio, chociaż miał dopiero sześć lat, mógł sobie wędrować cały dzień, gdzie tylko chciał, byle tylko wracał do domu w porze posiłków. Czasami, zatopiony w myślach o mamusi, zapominał o jedzeniu i się spóźniał, a wtedy macocha gniewała się na niego.
Nagle Jasio drgnął: „Co to takiego? Rzeczywistość czy urojenie?”. Przetarł oczy – nie, mały, malutki człowieczek stojący przed nim wcale nie znika.
Ma na sobie czerwony kubraczek, szpiczastą czapeczkę i długą, białą brodę. Ależ to krasnoludek! Prawdziwy, najprawdziwszy krasnoludek! Jasio szeroko otworzył oczy z wielkiego zdziwienia. Nie bał się ani troszkę tego małego człowieczka, tylko ogromnie się dziwił. Słyszał, jak mamusie opowiadały bajki o dobrych krasnoludkach, które pomagają grzecznym dzieciom, ale nigdy jeszcze krasnoludka nie widział. Wierzył, że krasnoludki istnieją, ale Jasio widocznie nie był dość grzeczny, ażeby je zobaczyć. I oto stoi przed nim taki mały człowieczek z brodą! Jasio cały drży z emocji.
Krasnoludek stał przed chłopczykiem, kręcił głową i też się czemuś bardzo dziwił. W końcu zapytał:
– Czemu ty, taki malutki i smutny, siedzisz sam pod tym wielkim dębem?
Jasio popatrzył w dobre, jasne oczy krasnoludka i poczuł do niego wielką sympatię i zaufanie. Krasnoludki przecież pomagają dzieciom, to może i jemu ten pomoże. Opowiedział mu więc o swoim wielkim zmartwieniu, o tym, że nie ma mamusi, która by go kochała i pieściła. Krasnoludek, siedząc na mchu obok Jasia, z powagą wysłuchał jego smutnego dziecinnego opowiadania, zsunął na czoło okulary i zamyślił się głęboko. Siedział tak milcząco dłuższą chwilę, potem nagle twarz mu się rozjaśniła, klasnął w dłonie i zawołał:
– Chodź, pójdziemy do wróżki Mądrutki, może ona pomoże w twej niedoli!
Wstał z miękkiego posłania z mchu, wziął Jasia za rączkę i zaczął go prowadzić w głąb ciemnego lasu. Jasio trochę poweselał; nadzieja wstąpiła w jego obolałe serduszko i maszerował dzielnie obok krasnoludka. Było to trochę zabawne, jak taki malutki człowieczek prowadził z powagą większego od siebie Jasia. Szli tak dość długo, aż wreszcie przyszli na jasną polanę, na której stał mały, biały domek, cały opleciony pnącymi różami. Jasio znów ogromnie się zdziwił. Nigdy nie widział w lesie takiego pięknego domku, całego w purpurowych różach. Może dlatego, że nigdy w lesie tak daleko nie był, a może tego domku przedtem tu nie było? Jasio sam nie wiedział. Krasnoludek zbliżył się do domku i zastukał w drzwiczki. Te za chwilę się otworzyły i ukazała się w nich młoda i piękna kobieta. Była to wróżka Mądrutka. Powitała Jasia i krasnoludka przemiłym uśmiechem i spytała, czego sobie życzą. Jasio stał wzruszony i milczący i patrzył tylko na piękną panią, a krasnoludek opowiadał jej smutne dzieje Jasia. Wróżka, wysłuchawszy opowiadania, uśmiechnęła się znów prześlicznie, wzięła Jasia za rączkę i powiedziała:
– Chodź, malutki, wejdziemy do domku, odpoczniesz sobie, a ja pomyślę i postaram się odnaleźć twoją mamusię.
Jasiowi aż dech zaparło z wielkiego wrażenia i ze zdziwienia. Jak wróżka Mądrutka może odnaleźć jego mamusię, skoro mamusia dawno już nie żyje? Ale wróżka była tak miła, tak słodko się do Jasia uśmiechała, że chłopiec jej uwierzył. Najpierw uśmiech opromienił jego buzię, a potem, chyba pierwszy raz w życiu, roześmiał się wesoło. Wróżka wprowadziła go do małego, ślicznego mieszkanka, ugotowała kaszkę z mleczkiem i dała mu duże czerwone jabłuszko. Później przygotowała Jasiowi posłanie, rozebrała go, położyła do łóżeczka i trzymając za rączkę, usiadła przy nim, nucąc cichą piosenkę. Jasio zasnął z uśmiechem na usteczkach, pierwszy raz w życiu szczęśliwy. Spał długo, aż wreszcie obudził go delikatny dotyk ręki. Usiadł szybko na łóżku, zapominając, gdzie się znajduje, ale zaraz się uspokoił, widząc schyloną nad sobą wróżkę Mądrutkę.
– Już wiem, Jasiu, gdzie się znajduje twoja mamusia – powiedziała wróżka. – Mieszka obecnie na tej oto gwiazdeczce. – To mówiąc, pokazała mu przez okno jedną, jasno błyszczącą na niebie gwiazdkę. – Widzisz, jak ona jasno świeci? Ściągnę z tej gwiazdeczki jeden promyczek i na tym promyczku pojedziesz do swojej mamusi.
Jasio jednym susem wyskoczył z łóżeczka, ogromna radość aż mu dech zaparła.
Jak to? Mamusia przebywa na tej małej gwiazdeczce, a on, Jasio, może się do niej dostać?
Tego dnia chłopiec ciągle musiał się tak bardzo dziwić, to był naprawdę jakiś dzień czarów. Wyszedł z Wróżką na polankę i spojrzał w gwiaździste niebo. Wróżka wyciągnęła rękę uzbrojoną w złotą różdżkę w stronę gwiazdki, którą pokazywała Jasiowi. Z gwiazdeczki wytrysnął natychmiast srebrny promień, który zsunął się szybko w dół, aż dosięgnął ziemi w tym właśnie miejscu, w którym stał Jasio z wróżką. Promień był cały srebrny i wyglądał tak delikatnie, a gdy go Jasio dotknął rączką, taki był mocny jak żelazo. Wróżka Mądrutka posadziła Jasia na promieniu jak na koniu. Kazała go trzymać mocno rączkami, potem machnęła złotą różdżką i Jasio zaczął w błyskawicznym tempie sunąć po promieniu w górę wyżej i wyżej, coraz szybciej, aż wreszcie pęd był tak wielki, że Jasia oszołomiło i niemal stracił przytomność. Nagle pęd ustał. Gdy Jasio, oszołomiony jeszcze, rozejrzał się wkoło, zauważył, że leży na czymś bardzo miękkim, a koło niego klęczy jakaś bardzo miła kobieta i uśmiecha się do niego przez łzy. Kobieta miała duże, ciemne oczy pełne wyrazu, takie jak Jasio, i ciemne włosy. Jasio patrzył uważnie w szczęśliwe, choć mokre od łez oczy kobiety i nagle, jak w olśnieniu, zawołał:
– Mamusia, mamusia!
– Tak, jestem twoją mamusią – odpowiedziała kobieta.
Potem wzięła Jasia na ręce, posadziła go sobie na kolanach, objęła czule ramionami i uśmiechając się ciągle przez łzy, zaczęła go pieścić i całować. Jasio też objął jej szyję swoimi małymi rączkami i tulił się do niej z całej siły, bo wiedział, że to naprawdę była jego mamusia. Drżał cały ze szczęścia, dręczyła go tylko maleńka obawa, czy zostanie już na zawsze z mamusią, czy mamusia nie rozwieje się nagle jak sen.
– Nie bój się, mój mały syneczku – powiedziała mamusia, jakby odgadła jego myśli – teraz się już nigdy, nigdy więcej z sobą nie rozstaniemy.
Mamusia i synek długo się jeszcze tulili do siebie, a pieszczotom nie było końca. Jasio był szczęśliwy, niewypowiedzianie szczęśliwy, tak jak jeszcze nigdy w życiu szczęśliwy nie był.
Tymczasem tam, na Ziemi, macocha gniewała się na Jasia, że tak długo nie wraca do domu na obiad. Gdy jednak nie wrócił i na kolację, zaczęła się o niego niepokoić. Wyszła przed dom; zaczęła Jasia wołać, nawoływać. Odpowiedzią było milczenie. Gdy późno wieczorem wrócił do domu tatuś Jasia, macocha opowiedziała mu, że Jasia cały dzień w domu nie było i nawet na kolację nie wrócił. Tatuś, chociaż był bardzo zmęczony, zerwał się szybko i udał się na poszukiwanie Jasia. Jednak na próżno go szukał. Całą noc i dnia następnego i jeszcze jeden dzień – Jasia nigdzie nie było.
– A więc spotkało go jakieś nieszczęście – powiedział sobie wreszcie i wrócił do domu.
Usiadł na progu chaty i zapatrzył się smutno na płynący po niebie księżyc i migocące gwiazdy. Żałował poniewczasie, że nigdy nie miał czasu dla synka, a macocha nie umiała mu zastąpić mamusi. Gdyby tatuś Jasia miał na oczach czarodziejskie szkła, zobaczyłby, jak tam wysoko, na jednej z błyszczących gwiazdek, siedzi Jasio, wtulony w ramiona mamusi, taki bardzo, bardzo szczęśliwy. Ale tatuś nie miał czarodziejskich okularów i tego wszystkiego widzieć już nie mógł.