Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Baronowa jazzu - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
6 czerwca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Baronowa jazzu - ebook

Pannonica Rothschild urodziła się w 1913 roku w rodzinie, która w ciągu zaledwie pięciu pokoleń przebyła drogę z frankfurckiej dzielnicy żydowskiej do grona bajecznie bogatej arystokracji. Jako dziecko ubrana na biało Nica spacerowała z siostrami oraz guwernantką po parku pełnym kangurów, wielkich żółwi, emu i zebr – zwierząt z egzotycznej kolekcji wuja Waltera. Jako nastoletnia debiutantka poznała i poślubiła barona Julesa de Koenigswartera, który nauczył ją pilotować samolot i porwał do château we Francji. Po wybuchu wojny Nica z dwójką dzieci w ostatniej chwili uciekła do Anglii, ale wkrótce wróciła na front, by działać w ruchu Wolna Francja. Wydawało się, że ma wszystko: dzieci, przystojnego męża i fundusz powierniczy. Ale na początku lat 50. usłyszała ’Round Midnight Theloniousa Monka, legendy jazzu. Musiała go poznać.

Baronowa jazzu to muzyczna odyseja i przepiękna historia miłosna. Opowieść o niezwykłym życiu wiodącym z brytyjskiej posiadłości, przez ciemność Holokaustu, aż do szalonego środowiska nowojorskiej sceny jazzowej.

Thelonious Monk napisał „Pannonicę”, bawiąc się jednym drobnym motywem, wodząc nim w górę i w dół, na granicy trybu światła i mroku. Melodia wyemancypowana z harmonii wędruje samotnie bez dominanty celu. Ani do tańca, ani do uniesień, ani do przytulania. Wyłącznie do bycia sobą. Niezwykła i ważna dla mnie książka.

Anna Maria Jopek

Niezwykłe osiągnięcie – perfekcyjnie skonstruowana, zdumiewająco obiektywna, mądra, wnikliwa i pięknie napisana książka.

Antony Beevor

Piękne wspomnienia o ekscentrycznej członkini jednego z najbogatszych dziewiętnastowiecznych rodów, która oddała życie jazzowi […]. Prawdziwy portret niezwykłej egzystencji. Fascynująca historia udowadniająca, że życie potrafi być dziwniejsze niż fikcja literacka.

Anne Sebba, „Literary Review”

Bogato udokumentowana i pięknie opowiedziana historia, zaskakująca tak samo jak jej bohaterka. Biografia Niki Rothschild to poruszający hołd oddany fascynującej kobiecie.

Martin Williams, „Country Life”

Hannah Rothschild opowiada tę historię z wrażliwością, równoważąc napięcie fabularne z pragnieniem zaprezentowania wszystkich faktów, by czytelnicy mogli wyrobić sobie własne zdanie… Pasjonująca.

Rachel Cooke, „Guardian”

Poruszająca… Czarująca książka i opowieść.

Libby Purves, „Midweek”, Radio 4

Intrygująca opowieść Hannah Rothschild o jej ekscentrycznej ciotecznej babce Nice wyróżnia się zręcznym stylem i świetną narracją.

„Independent”, 50 Best Summer Reads

Barwny, interesujący portret odważnej, lojalnej, niezależnej, śmiałej i lekko szalonej poszukiwaczki przygód, traktowanej z ogromną sympatią i humorem.

Alison Kerr, „The Herald”

Jej historia jest interesująca i ciepła. Była dobrą kobietą z charakterem.

Sam Leith, „Spektator”

Hannah Rothschild wykonała niesamowitą pracę, opowiadając historię jednocześnie poruszającą, szokującą i inspirującą. Pełna fotografii i zaskakujących szczegółów jest naprawdę wciągająca.

„Elle”

Opowieść tajemnicza, intrygująca i egzotyczna.

Simon Yaffe, „Jewish Telegrach”

Fascynujące spojrzenie na trudne życie muzyków jazzowych i powstanie dynastii Rothschildów.

BBC Music

Hannah Rothschild nadała długiej, smutnej historii upadku Niki romantyczne zabarwienie. Elokwentna, trudna książka napisana z miłością.

Christopher Hudson, „Daily Mail”

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7536-813-0
Rozmiar pliku: 5,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1 Ta trzecia

Pierwszy wspomniał o niej dziadek Victor: pewnego razu próbował nauczyć mnie, jak grać prostego dwunastotaktowego bluesa, lecz dłonie jedenastolatki były na to zbyt niezgrabne i za małe.

– Jesteś jak moja siostra – powiedział. – Kochasz jazz, ale za diabła nie chcesz się uczyć, jak go grać.

– Która siostra? Miriam czy Liberty? – spytałam, ignorując przytyk.

– Nie, ta trzecia.

Jaka trzecia?

Jeszcze tego samego dnia znalazłam ją na drzewie genealogicznym Rothschildów: Pannonica.

– Kim jest Pannonica? – spytałam swojego ojca Jacoba, jej bratanka.

– Nazywa się ją Nica, ale nie wiem nic ponad to – odparł. – Nikt nigdy o niej nie wspomina. – Nasza rodzina jest tak ogromna i rozrzucona po świecie, że ojca nawet nie zdziwiło, że nie zna przecież bliskiej krewnej.

Nie dałam się zbyć. Zaczęłam męczyć Miriam, drugą cioteczną babkę, świetnego naukowca i siostrę Niki. Rzuciła tylko: „Nica mieszka w Nowym Jorku”, nie chciała jednak powiedzieć nic więcej. Inna krewna za to zdradziła: „Nica jest mecenaską jazzu, kimś w rodzaju Peggy Guggenheim albo Medyceuszy”.

Potem usłyszałam jeszcze plotki: Mówią o niej „baronowa jazzu”. Mieszka z czarnoskórym mężczyzną, pianistą. W czasie wojny pilotowała bombowce. W jej mieszkaniu zmarł saksofonista i narkoman Charlie Parker. Miała pięcioro dzieci, mieszkała z trzystu sześcioma kotami. Rodzina ją wyklęła (wcale nie, ktoś zaprotestował). Napisano dla niej dwadzieścia piosenek (nie, dwadzieścia cztery). Ścigała się z Milesem Davisem po Piątej Alei. A słyszałaś o narkotykach? Poszła do więzienia, żeby g o uratować. O kogo chodzi? O Theloniousa Monka. To była prawdziwa historia miłosna, jedna z najwspanialszych.

– A więc jaka jest Nica? – spytałam ponownie Miriam.

– Wulgarna. Jest wulgarna – odparła z irytacją.

– W jakim sensie? – drążyłam.

Miriam nie powiedziała nic więcej, ale dała mi numer telefonu swojej siostry. Kiedy w 1984 roku po raz pierwszy pojechałam do Nowego Jorku, już kilka godzin po przyjeździe zadzwoniłam do Niki.

– Chciałabyś się ze mną spotkać? – spytałam nerwowo.

– Szaleńczo – odpowiedziała zupełnie nie jak cioteczna babka i siedemdziesięciojednolatka. – Przyjdź po północy do klubu w śródmieściu.

Tej części miasta jeszcze wówczas nie ucywilizowano, a znana była głównie z melin, w których sprzedawano crack, i z napadów rabunkowych.

– Jak znajdę ten klub? – spytałam.

Nica się zaśmiała.

– Poszukaj samochodu – rzuciła i się rozłączyła.

Samochodu nie można było nie zauważyć. Na skórzanych kanapach w krzywo zaparkowanym dużym jasnoniebieskim bentleyu siedziało dwóch pijaczków.

– I dobrze, przynajmniej nikt nie ukradnie wozu – wyjaśniła mi później Nica.

Zapukałam głośno do drzwi prowadzących najwyraźniej do jakiejś piwnicy. Chwilę później otworzyły się małe drzwiczki i za kratą pojawiła się ciemna twarz.

– Czego?

– Szukam Pannoniki – oznajmiłam.

– Kogo?

– Pannoniki! – powtórzyłam już nieco zdesperowana, z wyraźnym angielskim akcentem. – Mówią o niej Nica.

– Chodzi ci o Baronową! Dlaczego od razu nie mówiłaś?

Drzwi otworzyły się szeroko, odsłaniając maleńką piwniczkę, obskurną, zadymioną i zatłoczoną. Kilkanaście osób słuchało tam grającego pianisty.

– Siedzi przy swoim stoliku.

Łatwo było ją zauważyć: jedyna biała osoba w tym miejscu siedziała najbliżej sceny.

Prawie wcale nie przypominała kobiety, którą znałam z fotografii w rodzinnych albumach. Tamta Nica była olśniewającą młodą kobietą, starannie układającą kruczoczarne włosy, depilującą brwi w modne łuki, malującą usta w idealny dziubek. Na jednym z portretów widziałam też mniej grzeczną Nicę, z rozpuszczonymi włosami, bez makijażu; wyglądała jak hollywoodzka wersja podwójnej agentki z czasów drugiej wojny. Nica, którą poznałam, w niczym nie przypominała siebie z młodości. Niesamowita uroda gdzieś zniknęła, a dawniej delikatne rysy bardziej przypominały teraz męskie. Jej głos zapamiętam na zawsze: zdarty od nadmiaru whisky, papierosów i nieprzespanych nocy; po części grzmot, po części charkot, często przerywany astmatycznymi atakami śmiechu.

Paliła papierosa w długiej czarnej lufce. Na oparciu wysokiego krzesła leżało futro. Nica gestem wskazała mi wolne miejsce, podniosła ze stołu imbryk i nalała coś do dwóch wyszczerbionych porcelanowych filiżanek. Uniosłyśmy je do góry w milczeniu. Spodziewałam się herbaty, ale w moje gardło wżarła się whisky. Zakrztusiłam się, oczy zaszły mi łzami. Nica odrzuciła głowę do tyłu i się zaśmiała.

– Dzięki – zachrypiałam.

Przyłożyła palec do ust i skinąwszy w stronę sceny, powiedziała:

– Sza, słuchaj muzyki, Hannah. Po prostu słuchaj.

Miałam wtedy dwadzieścia lat i nie spełniałam oczekiwań – prawdziwych czy też wyobrażonych – naszej wymagającej rodziny. Czułam się nie na miejscu, nie potrafiłam żyć samodzielnie, ale nie umiałam także wykorzystać możliwości i przywilejów, jakie dawało mi nazwisko.

Tak jak Nica nie mogłam pracować w rodzinnym banku, jego założyciel N. M. Rothschild zastrzegł bowiem, że kobietom z rodziny wolno w familijnym biznesie pełnić funkcje wyłącznie księgowych lub archiwistek. Niepewna, czy wybrać uniwersytet, czy karierę zawodową, pragnęłam pracować w BBC, ale dostawałam ze stacji tylko kolejne odmowne odpowiedzi. Mimo że ojciec, który zgodnie z tradycją zajmował się finansami, znajdował dla mnie po znajomości kolejne posady, beznadziejnie szły mi zarówno prowadzenie księgarni, jak i praca w nieruchomościach czy katalogowanie dzieł sztuki. Zniechęcona i przygnębiona nie szukałam wzoru do naśladowania, ale jakiegoś życiowego rozwiązania. A sedno tych poszukiwań leżało w pytaniu: czy można uciec od swojej przeszłości, czy na zawsze jesteśmy uwięzieni pod grubą warstwą odziedziczonych postaw i dawnych oczekiwań?

Zerknęłam przez stół na swoją dopiero co odnalezioną cioteczną babkę i poczułam nagły, niewytłumaczalny przypływ nadziei. Ktoś wchodzący do klubu zobaczyłby tylko starszą panią zaciągającą się papierosem i słuchającą koncertu. Być może zastanawiałby się, kim jest dama w futrze, ze sznurem pereł na szyi, kołysząca się do dźwięków muzyki, skinieniem głowy wyrażająca aprobatę dla szczególnie wymyślnej solówki. Ja jednak widziałam kobietę, która czuła się tu jak w domu i wiedziała, gdzie jest jej miejsce. Dała mi tę najważniejszą radę: „Pamiętaj, masz tylko jedno życie”.

Wkrótce po naszym pierwszym spotkaniu wróciłam do Anglii, gdzie w końcu udało mi się dostać pracę w BBC, i zaczęłam kręcić dla stacji filmy dokumentalne. Moje myśli wielokrotnie krążyły wokół Niki. W czasach bez internetu i tanich biletów za Atlantyk podróże do Ameryki i utrzymywanie międzykontynentalnej przyjaźni były bardzo trudne. Spotkałyśmy się raz w Ashton Wold w Anglii, domu Miriam, a także ponownie w trakcie mojej następnej wizyty w Nowym Jorku. Wysyłałam Nice pocztówki, ona mnie – nagrania, w tym płytę zatytułowaną Thelonica. Był to album Tommy’ego Flanagana i muzyczny hołd dla przyjaźni Niki z pianistą jazzowym Theloniousem Monkiem. Jedno z nagrań nosiło tytuł Pannonica. Na okładce Nica napisała: „Drogiej Hannah, z miłością, Pannonica”. Zaciekawili mnie Thelonious i Pannonica. Jak spotkali się ci ludzie o dziwnych imionach i tak różnej przeszłości? Co ich połączyło?

Nica poprosiła, bym puściła płytę dziadkowi Victorowi, ale on nie okazał zbytniego entuzjazmu dla tej muzyki. „On też nie rozumiał Monka”, powiedziała wtedy Nica. Podobała mi się rola muzycznego pośrednika między bratem a siostrą. Innym razem poprosiła mnie, bym przekazała dziadkowi płytę Barry’ego Harrisa. I tym razem się nie zachwycił. Przy następnym spotkaniu opowiedziałam o tym Nice. „Poddaję się – rzuciła wtedy. – On lubi tylko tradycyjny jazz”. I roześmiała się głośno.

Nica była świetna. Żyła chwilą, nie lubiła wspominać przeszłości ani prawić kazań, nie próbowała też obarczać mnie swoją wiedzą czy doświadczeniem. I dobrze, szczególnie gdy porównało się ją z bratem Victorem i siostrą Miriam – w ich obecności każda rozmowa stawała się intelektualnym wyzwaniem, umysłowym dziesięciobojem, w którym musiałeś wykazać, ile wiesz i jak skutecznie potrafisz wyrazić swoje racje, sposób myślenia, obeznanie i odwagę w prezentowaniu poglądów. Kiedy dostałam się na Oksford, dziadek zadzwonił do mnie i spytał: „Z jakiego stypendium?”. Przyznałam, że cudem udało mi się w ogóle zdobyć miejsce. A on po prostu rozłączył się rozczarowany. Dziewięćdziesięcioczteroletnia Miriam zapytała mnie, ile książek piszę. Jeszcze żadnej, odparłam, ale kręcę kolejny film. „Filmów zrobiłam tyle, że straciłam rachubę – powiedziała. – A książek piszę dziesięć, w tym jedną o japońskim haiku”. I także się rozłączyła.

Niewiele wiedziałam o jazzie, lecz Nica nigdy nie dawała mi odczuć, że jestem „nieoblatana” czy niemodna; nie interesowało jej, że zupełnie obce są mi słowa typu zoot, cat, tubs, dig, Jack, fly czy goof¹. W jednym tylko pozostawała nieugięta: Thelonious Monk był geniuszem równym Beethovenowi. Nazywała go Einsteinem muzyki. Jeśli rzeczywiście istniało siedem cudów świata, mówiła Nica, Monk był ósmym.

Kiedy w grudniu 1988 roku planowałam podróż do Nowego Jorku, by kręcić tam dokument o sztuce, zostawiłam sobie trzy wolne wieczory, żeby spotkać się z Nicą, i spisałam pytania, które chciałam jej zadać. Jednak Nica zmarła nagle 30 listopada 1988 roku po operacji wszczepienia by-passów. Straciłam swoją szansę. Straciłam cioteczną babkę.

Tamte niezadane pytania wciąż krążyły mi po głowie. Przypominały się nagle w nieoczekiwanych momentach: nowo­jorski pejzaż w jakimś filmie; refren z piosenki Monka; spotkanie z Kari, córką Niki; zapach whisky. Pracowałam, kręcąc filmowe portrety różnych ludzi, żyjących i zmarłych, a w głowie formował się inny plan. Robiłam filmy o kolekcjonerach, artystach i outsiderach, na tematy związane z Niką i jej życiem. Być może jej niespodziewana śmierć nie oznaczała wcale końca naszych relacji; może pytania mogłam zadać jej przyjaciołom i bliskim, którzy jeszcze żyli.

Powoli zaczęłam składać w całość wydarzenia z życia Pannoniki. Urodziła się w 1913 roku, przed pierwszą wojną, w czasie kiedy nasza rodzina była u szczytu władzy. Dzieciństwo Niki przebiegło spokojnie i radośnie w posiadłościach pełnych sztuki. Poślubiła przystojnego barona, z którym miała pięcioro dzieci; została właścicielką wspaniałego château we Francji, nosiła najpiękniejsze suknie i drogą biżuterię, latała samolotami, jeździła sportowymi autami, a także konno. Należała do elity, mieszkała w kosmopolitycznym świecie magnatów finansowych, arystokratów, inteligencji, polityków i playboyów. Mogła poznawać, kogo chciała, jeździć, dokąd zapragnęła – i zwykle to robiła. Tym, którzy mają niewiele lub nic, żywot Niki zapewne wyda się rajem. A jednak pewnego dnia w 1951 roku Pannonica bez ostrzeżenia zostawiła wszystko i zamieszkała w Nowym Jorku, zamieniając eleganckie towarzystwo na grupę wybitnych, choć wiodących nieustabilizowany żywot czarnoskórych muzyków.

Całkowicie porzuciła swoje brytyjskie życie; pozostała w kontakcie jedynie z dziećmi i z najbliższymi członkami rodziny. Większość ludzi usłyszała o Nice dopiero, gdy w gazetach po obu stronach Atlantyku ukazały się skandalizujące nagłówki: Król bopu umiera w buduarze Baronowej, a potem informacje, że Nica trafi do więzienia za posiadanie narkotyków. Jej postać pojawiła się w filmie Bird w reżyserii Clinta Eastwooda (grana przez Diane Salinger), Pannonica wystąpiła też w dokumencie Straight, No Chaser ². Materiał do niego nakręcili w 1968 roku bracia Christian i Michael Blackwoodowie, którzy z niewielką kamerą chodzili za Monkiem od łóżka do sali koncertowej, przez lotniska i zaułki, zapisując na taśmie filmowej dole i niedole codziennego życia muzyka. W filmie znalazły się sceny z udziałem przyjaciółki jazzmana baronowej Niki de Koenigswarter, z domu Rothschild.

To właśnie w tym dokumencie po raz pierwszy zobaczyłam Theloniousa Monka. W tle dostrzegłam również postać mojej ciotecznej babki.

– Wiecie, kim ona jest? – pyta Najwyższy Kapłan Jazzu ekipę filmową, tańcząc po niewielkiej piwnicy. Ważący prawie sto kilogramów, niemal dwumetrowy pianista wydaje się jednocześnie ogromny i zgrabny, gdy tak wiruje dokoła w eleganckim garniturze, choć na jego ciemnym czole lśnią krople potu. Monk nuci coś, przechodząc od umywalki do stołu, a ciężkie złote pierścienie dźwięcznie obijają się o szklankę whisky. Nagle z rozmysłem obraca się do kamery.

– Pytałem, czy wiecie, kim ona jest? – burczy na filmowców.

Nikt nie odpowiada, więc Monk wskazuje na drugą stronę piwnicy. Kamera podąża za jego spojrzeniem i zatrzymuje się na białej kobiecie. To Nica, otoczona czterema czarnoskórymi mężczyznami w wąskim, ciasnym kuchennym pomieszczeniu, poczekalni między ulicą i sceną. Kamera ogarnia scenę; nie ma tu ani odrobiny blichtru, tylko goła żarówka i stos brudnych naczyń. Kobieta również nie wygląda jak zwykła fanka. Jest mocno po czterdziestce, włosy opadają jej na ramiona, pasiasta koszulka i marynarka skrywają zgrabą figurę. Zdecydowanie nie przypomina ani dziedziczki fortuny, ani femme fatale.

– To Rothschildówna – oznajmia Monk. – Jej rodzina dała kasę angielskiemu królowi, żeby pokonał Napoleona. – Odwraca się do Niki i dodaje: – Wszystkim o tobie opowiadam. Jestem z ciebie dumny.

– Nie zapominaj, że dorzucili też Kanał Sueski – mówi ona, najwyraźniej lekko wstawiona. Patrzy na Monka z mieszaniną miłości i podziwu, a potem znów zajmuje się papierosem.

– To chyba było z rok temu albo dawniej – wtrąca któryś muzyk.

– Proszę, oto wasz Kanał Sueski – żartuje Nica, ściskając papierosa w zębach, i wyciąga otwartą dłoń.

– Niezły numer – komentuje ten sam młodszy chłopak.

– Wszystkim mówię, kim jesteś – dorzuca Monk. Jak na człowieka, który zwykle milczy, zdaje się zaskakująco wygadany. – Wiecie, kto to jest? – powtarza pytanie, powoli zbliżając się do kamery, by upewnić się, że wszyscy słuchają. – Jest milionerką, z Rothschildów.

Wiele razy oglądałam ten materiał, szukając wskazówek na temat Niki i próbując sobie wyobrazić reakcję jej dawnych przyjaciół i ogromnej rodziny. Spytałam mojego ojca, co wtedy myśleli.

– Nie rozmawialiśmy o niej zbyt często – odparł.

– A kiedy usłyszeliście, że ma pójść do więzienia, albo gdy w jej mieszkaniu znaleziono tego martwego saksofonistę? – nalegałam.

Ojciec się zawahał.

– Chyba byliśmy lekko zdezorientowani i nieco zaszokowani.

Zmieniłam się w detektywa amatora. Co sprawiło, że Nica wybrała obskurne piwnice zamiast pięknych salonów? Odejście miało przecież poważne konsekwencje. W owym czasie rozwód powodował natychmiastowy towarzyski ostracyzm, a opiekę nad dziećmi rzadko przyznawano w takiej sytuacji kobietom. Bez kwalifikacji zawodowych i doświadczenia Nica była całkowicie uzależniona materialnie od swojej rodziny. Czy to jakaś mroczna tajemnica sprawiła, że tak nagle uciekła z kraju w zupełnie obce sobie środowisko?

A może była szalona? W końcu kilkakrotnie wygłaszała publicznie dość dziwne komentarze. Zapytana, dlaczego skończyło się jej małżeństwo, Nica odparła: „Ponieważ mój mąż lubił granie werbli”. Filmowcowi Bruce’owi Rickerowi powiedziała, że motywem przeprowadzki do Nowego Jorku było pewne nagranie. „Przesłuchałam je chyba ze dwadzieścia razy z rzędu, a potem jeszcze więcej. Spóźniłam się na samolot i nigdy nie wróciłam do domu”.

– Kupiła cadillaca Artowi Blakeyowi, a wiesz, co to oznacza – usłyszałam od kogoś.

– Co masz na myśli?

– No wiesz, przecież nie kupuje się komuś samochodu tak po prostu, prawda?

Plotkowano także o innych mężczyznach. A jeśli okaże się, że moja ciotka była jedynie rozwiązłą kobietą, którą zafascynował egzotyczny styl życia? Przypuśćmy, że tak właśnie było? Co zrobię z taką wiedzą?

Jednak Nica, którą poznałam, stojąca mocno na ziemi i zdecydowana, nie mogła się okazać szaloną harpią. Straciła prawo do opieki nad młodszymi dziećmi, ale nigdy ich nie porzuciła: najstarsza córka Janka przyjechała do matki do Nowego Jorku w wieku szesnastu lat. Nica nie chciała opuszczać tych, których kochała; pragnęła jedynie uciec od życia, które nazywała „klatką wysadzaną szlachetnymi kamieniami”.

– Na pewno wiesz, co robisz? Wielu ludziom się to nie spodoba – przestraszył mnie stary przyjaciel Niki, puzonista Curtis Fuller, gdy dowiedział się, że zbieram informacje. – Babrzesz się w niezłym gównie.

W swojej naiwności nie pomyślałam o tym, że wiele osób, szczególnie z rodziny, wolałoby, aby imię Niki pozostało jedynie przypisem w opowieściach o innych.

Nie powinno mnie to dziwić: obsesyjna skrytość w tej rodzinie to rzecz normalna, a tajemniczość wiele razy bardzo nam pomogła. To sekrety pozwoliły Rothschildom przejść przez frankfurckie getto w XVIII wieku, przetrwać kolejne pogromy i z niewielkimi wyjątkami także Holokaust. Tajemnice były źródłem fortuny zdobytej na polach bitewnych Wellingtona, w szybach naftowych w Baku, a w nieodległej przeszłości pomogły przeżyć finansowy kryzys na światowych rynkach.

Wiele kobiet w rodzinie, włącznie z tymi, które dobrze znałam, ignorowało moje pytania i nie odbierało telefonów. Dostałam nawet dwa nieprzyjemne listy z ostrzeżeniami. Jak się okazało, to samo przytrafiło się Miriam, siostrze Niki, kiedy pisała biografię swojego wuja pod tytułem Dear Lord Roth­schild . Zawarła w niej historie samobójstw w rodzinie. Choć o jednym z nich pisała nawet krajowa prasa, „zbrodnią” Miriam było wyjście przed szereg i publiczne wywlekanie tej tajemnicy. Któraś krewna strofowała ją: „Uznałaś, że zdobędziesz czytelników tym bezeceństwem, ale nigdy nie wyobrażałam sobie, że tak pokalasz własne gniazdo, czyniąc z naszej historii sensację”.

Dzieci Niki na początku z entuzjazmem odniosły się do moich poszukiwań, ale potem zmieniły zdanie, twierdząc, że ich matce nie spodobałaby się żadna forma biografii. Ich opinia była dla mnie ważna, dlatego też porzuciłam projekt na kilka lat. Później same opublikowały esej biograficzny o Nice wraz z kolekcją prywatnych zdjęć i wywiadów, zatytułowany The Musicians and Their Three Wishes , w wyjątkowy sposób ukazujący życie Baronowej. Nica prosiła wszystkich spotykanych muzyków o wymienienie trzech rzeczy, których najbardziej pragnęli. Odpowiedzi były krótkie, ale bardzo znaczące. Monk: „Mieć wspaniałego przyjaciela, takiego jak ty”. Miles Davis: „Być białym”. Louis Armstrong: „Żyć sto lat”. Nica przed śmiercią próbowała złożyć i wydać z tych wypowiedzi książkę mającą być hołdem dla przyjaciół, ale wszyscy wydawcy ją odrzucili. Dzieci dodały zdjęcia matki do oryginalnego rękopisu i te fotografie przydały tekstom życia. Niepozowane, przypadkowo oświetlone, zniszczone – nie miało to jednak znaczenia, bo dają niezwykły, poruszający wgląd w nieistniejący już świat.

Poznałam Sonny’ego Rollinsa, wielkiego saksofonistę oraz przyjaciela Niki, i opowiedziałam mu o zawieszonym projekcie.

– Musisz go kontynuować – nalegał. – Jej historia jest również naszą. Musi zostać opowiedziana.

Wróciłam do pracy i badań. Jadąc na kolejne plany czy wakacje, zawsze miałam ze sobą kamerę i notes, na wypadek gdybym spotkała kogoś, kto coś pamięta. Przeprowadziłam dziesiątki wywiadów, zgromadziłam stosy wycinków z gazet, okładek albumów, dokumentów, zdjęć, listów, e-maili, nagrań i innych wspomnień. To moja przygoda, która rozpoczęła się u Miriam, w jednej z rodzinnych posiadłości w Ashton Wold, w Peterborough, i prowadziła mnie od Harlemu do Holandii, z Meksyku na Manhattan, z Hiszpanii do San Francisco.

Zrobiłam o Nice reportaż radiowy, a potem film dokumentalny – oba pod tytułem Baronowa jazzu. Film pokazywano w BBC i HBO, wciąż prezentowany jest też na światowych festiwalach. Opowiadanie na taśmie filmowej to jeden rodzaj biografii, ale portret pisany daje wiele innych możliwości. Chciałam wykorzystać je wszystkie, niczego nie pominąć. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że historia Niki jest wyjątkowa; to muzyczna odyseja rozgrywająca się w ciągu wieku w wielu miejscach świata, łącząca w sobie składniki prawdziwego melodramatu: dziedziczka i cierpiący artysta, motyle i depresja, miłość, szaleństwo, wojna i śmierć.

Były też inne, osobiste powody. Choć urodziłyśmy się w odstępie pół wieku, w zupełnie różnych okolicznościach, i miałyśmy całkiem inne osobowości, odtwarzanie życia Niki pomogło mi zrozumieć własne. To ona nauczyła mnie, by szukać podobieństw, nie różnic, by przedkładać wolną wolę nad konwenanse, a przede wszystkim by być odważniejszą. Dlaczego ukończenie tego projektu zajęło mi prawie dwadzieścia pięć lat? Jakaś część mnie zastanawia się wciąż, czy mogłam jeszcze trochę go przedłużyć. Pytałam raz po raz: kim jesteś, Nico? Bohaterką czy pijaczką? Bojowniczką o wolność czy dyletantką? Buntowniczką czy ofiarą?Rozdział 2 Królowa pcheł

– Dlaczego to robisz, Hannah? Chcesz zdobyć popularność? – pytała Miriam.

– Są inne sposoby na reklamę – odparłam obronnym ­tonem.

– Nie możesz znaleźć sobie czegoś innego do roboty? Dlaczego musisz się zajmować rodziną?

– Ty napisałaś wielką biografię wuja Waltera – przypomniałam.

– To coś innego.

– Niby dlaczego?

– Bo ja pisałam o nauce. Nauka jest ważna.

– Dla wielu muzyka też jest ważna.

Miriam nie podobała się ta myśl.

– Mam przestać przychodzić? – spytałam.

– Tak będzie lepiej – odparła.

Jednak jeśli nie pojawiałam się u Miriam przez jakiś czas, dzwoniła do mnie.

– Kiedy przyjedziesz? Niedługo umrę.

I się rozłączała.

Dla świata zewnętrznego moja cioteczna babka Miriam była cenionym entomologiem, a dla swoich krewnych – budzącą respekt, wymagającą, inspirującą damą, która wyciągała hojnie, choć kapryśnie pomocną dłoń do potrzebujących. Aż do swojej śmierci w 2005 roku, w wieku dziewięćdziesięciu sześciu lat, większość czasu spędzała w Ashton Wold, rodzinnej posiadłości Rothschildów. Dom ten zawsze stanowił azyl dla bliskich i przyjaciół, w tym również od czasu do czasu dla Niki, jej dzieci i mnie. Miriam była ekspertką od rodzinnej historii, niezgłębionym źródłem informacji o naszych przodkach. Stanowiła kwintesencję swojego pokolenia i stała się nieodzowną częścią mojego projektu. Co więcej, dobrze o tym wiedziała.

Wiele razy w ciągu następnych kilku lat odwiedzałam Miriam; jeździłam samochodem autostradą A1 przez północny Londyn aż do serca środkowej Anglii. To piękne miejsca, jeśli ktoś lubi nizinny krajobraz i rolnicze tereny. Czułam ulgę, skręcając z zatłoczonej drogi, zostawiając za sobą ceglaną poświatę miasteczka Oundle i wjeżdżając do cudownej leśnej krainy Miriam.

Ojciec Niki i Miriam, Charles, entomolog amator, zakochał się w tej posiadłości, kiedy zobaczył, że będzie to doskonały rezerwat dla motyli i ważek. Próbował kupić ziemię, jednak agent nieruchomości przekazał mu, że właściciele nie zamierzają jej sprzedawać, bo po prostu nie muszą. Przypadkiem okazało się, że jest ona własnością ojca Charlesa – Nathana Rothschilda. W 1900 roku rozpoczął on budowę dużego trzypiętrowego domu, a także ogrodów, szklarni, stawów i parku.

Choć to Victor, brat Niki, syn i spadkobierca, odziedziczył większość rodzinnych przedmiotów i wszystkie nieruchomości, w 1937 roku przekazał Ashton swojej siostrze Miriam. By zaoszczędzić na ogrzewaniu, Miriam zburzyła całe górne piętro domu, obniżając imponującą kiedyś fasadę. Następnie zakazując wycinania choćby jednej roślinki, pozwoliła, by natura dokończyła dzieła. Niedługo później wszystkie ściany i większość okien oplecione były pnączami, a wokół rosły bujnie i swobodnie bluszcze, róże, wiciokrzewy, glicynie i inne gatunki. W środku lata Ashton Wold przypominało bardziej brzęczącą, szeleszczącą górę zieleni niż dom. Ziemia, otoczona prawie osiemdziesięciohektarowym parkiem pełnym jeleni, na które Miriam zakazała polować, usiana była także łąkami pełnymi dzikich kwiatów, tak bardzo reklamowanych przez właścicielkę.

Wizyta u Miriam zawsze była dla mnie przygodą. Czułam narastającą ekscytację, kiedy jechałam przez wioskę i mijałam lokalny pub nazwany oczywiście na cześć pewnego motyla Chequered Skipper (kosternik palemon). Brama wjazdowa oznaczała początek długiej i sfatygowanej drogi wijącej się wśród pól i łąk. Po przejechaniu półtora kilometra mijało się otoczony wysokim ceglanym murem ogród warzywny, w którym kiedyś mieściło się kilkanaście akrów grządek i szklarni. Z nich w latach dwudziestych ubiegłego wieku przez cały rok zbierano kwiaty do domu i warzywa dla mieszkańców posiadłości. Za czasów Miriam pozostały już tylko fundamenty i powybijane okna. Kilka szklarni pozostawiono, by trzymać w nich na przykład sowy, prowadzić motylarnię i hodować egzotyczne rośliny.

W ogrodach ledwo już było widać zarysy równych kiedyś sadzawek, przycinanych cisowych żywopłotów, letnich domków i klombów. Od czterdziestu lat pozostawione same sobie zarosły chwastami, a te zdusiły zbiorniki wodne i ukryły ścieżki, zmuszając drzewa do walki o miejsce.

W tych warunkach natura mogła swobodnie rozkwitać. Wczesnym latem w trawie wiły się zaskrońce. Dzika budleja i ukwiecone łąki sprzyjały rozwojowi najróżniejszych gatunków insektów i motyli.

– Witajcie w Liberty Hall! – wołała Miriam do przybywających gości. – Róbcie to, na co macie ochotę.

Można tu było spotkać profesorów, krewnych, od czasu do czasu jakąś hrabinę, filozofa Isaiaha Berlina, naukowca Johna Sparrowa, a także najróżniejszych znajomych Miriam (głównie płci męskiej), których poznawała w trakcie swoich podróży. Na długim stole w salonie zawsze stały herbata i przekąski, żeby każdy, włącznie z ogromną populacją domowych myszy, mógł się poczęstować, gdy mu przyjdzie ochota. Kiedyś zauważyłam, że kilku małych czworonożnych gości objada się biszkoptem.

– Cóż, ciesz się, że to myszy, bo to oznacza, że w pobliżu nie ma szczurów. Myszy i szczury nie mieszkają obok siebie – oznajmiła najspokojniej w świecie Miriam.

Lunch zawsze podawano z winem Rothschildów, a stół nakrywano dla przynajmniej dziesięciu osób, na wypadek gdyby pojawili się nieoczekiwani goście.

Miriam podobnie jak Nica kochała towarzystwo zwierząt. Nica uwielbiała koty, a Miriam wolała psy, a przez jakiś czas hodowała nawet udomowionego lisa. Miriam i Victor trzymali także sowy. Kiedy umarła któraś należąca do Miriam, wypychano ją i stawiano z powrotem na półce z książkami, gdzie sowa przesiadywała za życia. Długi hol za drzwiami Ashton Wold zastawiony był pudłami zawierającymi efekty eksperymentów naukowych Miriam, a ściany w dolnej toalecie zdobione były konkursowymi rozetkami zdobytymi przez wystawowe krowy. W pokoju, w którym sypiałam, było tyle myszy, że podłogę często pokrywała warstwa ich odchodów. Narzekanie nie miało sensu, bo Miriam i tak nie zrozumiałaby, w czym problem.

Pod koniec życia Miriam przeniosła swoją sypialnię do dużego pokoju na parterze, zajętego głównie przez biurko, mikroskopy, dokumenty i rodzinne fotografie.

– Pchły trzymam w plastikowych torebkach przy łóżku – lubiła mawiać. – Przyzwyczaiłam się tak robić, kiedy dzieci były małe i nie chciałam, by przeszkadzały owadom.

Cała rodzina miała hopla na punkcie owadów. Dowiedziałam się, że imię Niki także pochodzi od jednego z gatunków. Pewnego dnia znajomy z Ameryki przysłał mi pirackie nagranie kawałka Pannonica, który Monk napisał dla mojej ciotecznej babki. Nagrano go w Five Spot Café, a w tle słychać rozmowy publiczności i brzęk kieliszków. Nica była wśród słuchaczy i to ona nagrała melodię, co zresztą robiła dość często. Monk, który rzadko w ogóle się odzywał, odchrząknął, by zwrócić uwagę obecnych.

– Dobry wieczór, panie i panowie – powiedział spokojnie. – Zagram melodię, którą napisałem dla obecnej tu pięknej damy. Podobno ojciec dał jej takie imię na cześć motyla, którego próbował złapać. Ale chyba go nie złapał.

Spytałam Miriam o motyla, po którym Nica otrzymała swoje imię.

– Motyl! – Miriam zawołała z pogardą, a potem wyjechała z pokoju na swoim elektrycznym wózku inwalidzkim.

Załamałam się – dlaczego tak się zdenerwowała?

Dedykacja Monka dała mi wyraźną wskazówkę na temat Niki i jej legendy. Pannonica lubiła się prezentować jako egzotyczne, nieuchwytne stworzenie. Analogia była intrygująca: łapanie Niki przypominało łapanie motyla, wirującego, tańczącego, wzlatującego i opadającego nad ogrodem, miotanego lekkim wiatrem, przyciąganego delikatnymi zapachami, lśniącego kolorami w promieniach słońca. Nagle motyl znikał w jakimś kwiatku lub zamykał skrzydła i kamuflował się, stając się liściem lub płatkiem.

Postanowiłam się dowiedzieć, czy motyla o nazwie pannonica można znaleźć w kolekcjach entomologicznych Charlesa, ojca Niki, lub jej wuja Waltera. Obaj zgromadzili niesamowite zbiory, których większość po śmierci właścicieli została przekazana państwu: ponad sześć milionów okazów trafiło do londyńskiego Muzeum Historii Naturalnej, formując trzon tamtejszej kolekcji owadów. Nie miałam zbyt wielkich nadziei – szanse na znalezienie jednego motyla wśród tylu innych były minimalne. Mimo to napisałam do muzeum i z zaskoczeniem odebrałam wkrótce zaproszenie do skarbca, gdzie miałam obejrzeć gatunek pannonica. Nasi przodkowie okazali się nie tylko wspaniałymi kolekcjonerami, ale także obsesyjnymi wręcz archiwistami: wszystko zostało skrupulatnie skatalogowane i opisane, nic nie zaginęło.

W pewien paskudny listopadowy poranek w 2007 roku pojechałam do Muzeum Historii Naturalnej na rozmowę z entomologiem Gadenem Robinsonem. Spotkaliśmy się pod ogromnym szkieletem dinozaura w głównym holu i przeszliśmy wykafelkowanymi ścieżkami, mijając dziwne i piękne stworzenia, by trafić w końcu do magazynów. Robinson prowadził mnie między wielkimi metalowymi regałami. Zobaczyłam tam ogromnego wypchanego żółwia, na którym za życia we wspaniałym parku w Tring jeździli Charles z córkami. Biedne zwierzę zmarło ponoć z powodu nieodwzajemnionego pożądania (Miriam zapewniała, że nie chodziło o nią ani o Nicę). Piwnice były niezmierzone: długie rzędy gablot pełnych mahoniowych tac z okazami.

– Jesteśmy mniej więcej we właściwym miejscu – powiedział Robinson, idąc środkiem. Skąd wiedział, czego szukać? – Motyle na prawo, ćmy na lewo. Tu jest podrodzaj, Eublemma.

Ku mojemu zdziwieniu skręcił w lewo, nie w prawo, i ruszył dalej alejką.

– Ale to sekcja ciem – zauważyłam.

– Pannonica to j e s t ćma.

– Ćma. Jest pan pewien?

– Raczej tak. To tutaj – odparł i zaczął otwierać szklane szuflady.

– Ale Nica opowiadała wszystkim, że jest motylem – wyjaśniłam Robinsonowi. – Istnieje nawet napisana dla niej piosenka pod tytułem My Little Butterfly i inne wyjaśnienia tego imienia.

Robinson odwrócił się do mnie i z nieskrywaną irytacją powiedział:

– Motyle to także ćmy, tyle że szybciej latają. Ludzie uważają, że niezwykle się różnią, ale motyle to po prostu trzy z wielu dziesiątek rodzin ciem, które przystosowały się do wysokiego latania. Jako że latają w świetle dnia, mają też bardziej jaskrawe kolory. Z całym szacunkiem dla osób, którym motyle wydają się niesamowicie seksowne: to tylko przebrane ćmy.

– A dlaczego motyle są mniej interesujące? – spytałam.

– Nie mówię, że są mniej interesujące, ale stawiam je na przynależnym im miejscu. Ludzie często uważają motyle za urocze, a ćmy za obrzydliwe, ale to tylko stereotyp. Na dodatek błędny. Motyle to ćmy, mają jednak lepszy PR.

Pannonica, gdy ją znaleźliśmy, okazała się nieefektownym małym owadem wielkości niewielkiego paznokcia. Zanieśliśmy tacę z okazami do biura Robinsona. Każdy egzemplarz został delikatnie nabity na szpilkę i indywidualnie opisany pięknym wiktoriańskim pismem. Używając szkła powiększającego, odczytaliśmy słowa. Najpierw: „NC Rothschild” (Charles, ojciec Niki), potem datę: „sierpień 1913 roku”, a w końcu miejsce, w którym została znaleziona ćma: „­Nagyvárad, Bihor” – tam urodziła się matka Niki. W tym mieście Charles poznał Rozsikę i tam przed wybuchem wojny rodzina wracała co lato, by odwiedzić krewnych.

Miałam przed sobą mniej więcej dziesięć małych okazów pannonica złapanych między 1910 a 1914 rokiem. Spojrzałam na ostatni, świadoma istoty tej daty: wtedy po raz ostatni Charles polował na ćmy, potem jego zdrowie zaczęło się pogarszać. Uniosłam okaz do światła i dostrzegłam, że nie jest to niepozorna mała ćma: miała piękne cytrynowożółte skrzydła z czubkami koloru doskonałego wina Château Lafite. Zaśmiałam się, uświadomiwszy sobie, że imię nocnego stworzenia było dla Niki idealne – ona także ożywała dopiero po zmierzchu.

Walter Rothschild na ogromnym żółwiu

– Czy Nica wiedziała, że jej imię pochodzi od nazwy ćmy? – spytałam Miriam kilka tygodni później.

– Oczywiście – odparła zdziwiona moim banalnym pytaniem. – Słowo „pannonica” oznacza „pochodząca z Węgier”, podobną nazwę nosi również pewien gatunek mięczaka i wyki. Gdyby chciało ci się zajrzeć do katalogów Lepidoptera, znalazłabyś tę ćmę: Eublemma pannonica. Po raz pierwszy opisał ją Freyer w 1840 roku.

– Dlaczego Nica mówiła, że jej imię pochodzi od nazwy motyla?

Miriam z irytacją wzniosła oczy do nieba, głośno chrząknęła i opuściła pokój. Powinnam była pobiec za nią i spytać, co oznaczało to chrząknięcie, ale właściwie nie musiałam. Miriam – najstarsza siostra, która została przy rodzinie, zajmowała się interesami, kontynuowała prace ojca, opiekowała się krewnymi – była się wyraźnie poirytowana niektórymi zachowaniami najmłodszej siostry.

Jako córka i siostra entomologów Nica doskonale wiedziała, od jakiego owada pochodzi jej imię. Zastanawiało mnie, dlaczego wolała legendę od prawdy. Czy pragnęła zostać w cieniu, nie dopowiadać całej historii, nie zdradzać wszystkiego?

Mimo że była dumna ze swojego dziedzictwa i od niego zależna, zdystansowała się od Rothschildów, wybrała życie na drugim kontynencie, zajmowanie się zupełnie czymś innym i nie wróciła do panieńskiego nazwiska nawet po rozwodzie. Zastanawiałam się także, co tak bardzo różniło Nicę od Miriam i Victora, głęboko zanurzonych w życiu Rothschildów. Kontynuując badania, zrozumiałam, że Nica miała ambiwalentne odczucia zarówno co do swojego nazwiska, jak i co do pochodzenia. Wiedziała, że dla Rothschildów jej narodziny były rozczarowaniem. Pragnęli chłopca.Rozdział 3 Węgierska róża

W 1913 roku, kiedy urodziła się Nica, rodzina Rothschildów musiała stawić czoło dwóm kryzysom. Pierwszy wywołali sami, na drugi nie mieli żadnego wpływu. W ciągu poprzedniego stulecia zbudowali ogromne międzynarodowe imperium, jednak świat, w którym działali, chylił się ku upadkowi. Nieunikniona klęska monarchii austro-węgierskiej, ekspansjonistyczna polityka jej sąsiadów – Niemiec i Francji – oraz Wielkiej Brytanii oznaczały zmianę dynamiki w polityce kontynentu.

W czasie wojny i pokoju Rothschildowie byli finansistami rządów oraz monarchii, ubezpieczającymi marzenia i obawy państw europejskich. Jako że finansowali wojsko i przemysł, oczywiste stało się, że nikt nie szedł na wojnę ani nie rozważał pokoju przed skonsultowaniem tego z Rothschildami. W czasie kryzysu francusko-polskiego w 1836 roku jedna z seniorek rodu oznajmiła: „Nie będzie żadnej wojny, ponieważ moi synowie nie dadzą na nią pieniędzy”. Nie była to czcza pogróżka: Rothschildowie zarządzali międzynarodową korporacją finansową kontrolującą światowe rynki. Rodzinne imperium rozpościerało się od pól naftowych Baku do sieci kolejowej rozciągającej się przez Francję i Belgię oraz z Hiszpanii przez Austrię do Włoch. Arbitraż rynkowy, handel, kopalnie, nieruchomości – ręce Rothschildów sięgały od Republiki Południowej Afryki do Birmy, od Montany po Kaukaz i jeszcze dalej.

Dobrze prosperujące imperia finansowe zależą od stabilnej sytuacji politycznej. Choć rodzina miała wpływ na przywódców politycznych i ich działania, nawet Rothschildowie nie potrafili ustabilizować kontynentu i mogli tylko z niepokojem patrzeć, jak Europa dryfuje w stronę wojny.

Pojawił się również dużo istotniejszy kryzys wewnętrzny: brak męskich potomków. Rodzinny biznes został założony i był zarządzany według zasady, że wyłącznie mężczyźni mogą dziedziczyć i prowadzić interesy. Tę regułę wprowadził ojciec założyciel Mayer Amschel jeszcze w 1812 roku, a obowiązuje ona do dzisiaj.

Moje córki, zięciowie i ich spadkobiercy nie mają udziałów w firmie handlowej prowadzonej pod szyldem Mayer Amschel Rothschild i Synowie , należy ona wyłącznie do moich synów. Moje córki, zięciowie i ich spadkobiercy nie mają prawa do przeprowadzania transakcji. Nigdy nie wybaczę dzieciom, jeśli sprzeciwiając się ojcowskim życzeniom, któreś z nich przeszkodzi moim synom w spokojnym posiadaniu i rozwijaniu ich zainteresowań biznesowych.

Co więcej, jeśli któryś z partnerów firmy umrze, wdowy i dzieci po nim nie przejmują automatycznie udziałów – prawo własności przechodzi na ojców, braci lub synów. Córki powinny według wskazówek wyjść za mąż w wierze żydowskiej, a jeśli to możliwe – wewnątrz rodziny. James, pisząc do brata w 1824 roku o swojej nowej żonie, a jednocześnie bratanicy Betty, twierdził: „Żona jest dla mężczyzny niezbędną częścią umeblowania”.

Na początku pięciu synów prowadziło pięć europejskich oddziałów firmy, lecz w ostatnich dekadach XIX wieku los spłatał rodzinie psikusa. Brak męskich potomków doprowadził w 1901 roku do zamknięcia oddziału we Frankfurcie. Dwóch dziedziców – Mayer Carl i Wilhelm Carl – miało łącznie dziesięć córek i żadnego syna. Oddział w Neapolu został zlikwidowany w 1863 roku, ponieważ ­Adolph Rothschild również nie spłodził chłopca, który przejąłby firmę. Na przełomie wieków także w angielskiej filii brakowało chromosomów Y. Choć nikt nie chciał przyznać tego otwarcie, absolutna zależność interesów od męskich przedstawicieli rodu zagrażała interesom równie mocno, jak wojna i zmiany podatkowe.

Nic więc dziwnego, że w grudniu 1913 roku członkowie rodziny z niepokojem czekali na wieści o narodzinach dziecka kuzyna Charlesa i jego żony Rozsiki. Miał to być ich czwarty potomek. Spłodzili już dziedzica Victora, urodzonego w 1910 roku, potrzebowali jednak drugiego, na wszelki wypadek. Jak dotąd rodziły się tylko dziewczynki: w 1908 roku Miriam, a w 1909 Liberty.

Mężczyźni prowadzili banki, a kobiety zostawały w domach i nimi rządziły. W Tring Park w Hertfordshire czekali więc dziadkowie – Nathan (Natty) i Emma. Oboje urodzili się jako Rothschildowie, poślubili Rothschilda i płodzili ­Rothschildów. Natty Rothschild jako pierwszy niechrześcijanin zajął miejsce w Izbie Lordów i jako pierwszy został zaproszony przez królową Wiktorię do Windsoru (królowa poleciła kucharzom przygotowanie specjalnej wersji zapiekanki bez szynki). Nathan stał się szefem brytyjskiego oddziału banku Rothschildów w 1879 roku. Działał międzynarodowo: udzielał pożyczek rządom USA, Austrii i Rosji, finansował Cecila Rhodesa w Republice Południowej Afryki, założony przez Rhodesa diamentowy konglomerat De Beers oraz budowę Kanału Sueskiego. Natty doradzał własnemu rządowi w kolejnych kadencjach, najmocniej związany był z Benjaminem Disraelim; z jego uwag korzystali Randolph Churchill i Arthur Balfour. W niespokojnym 1914 roku Lloyd George zwołał spotkanie najważniejszych bankierów, biznesmenów i ekonomistów, by omówić finansowanie działań wojennych. Choć przyszły premier i żydowski bankier w przeszłości często się nie zgadzali, Lloyd George przyznał później, że „tylko ten stary Żyd mówił z sensem”.

Walter Rothschild powożący bryczką zaprzężoną w zebry. Na zdjęciu nie widać czwartego zwierzęcia, kucyka, którego zadaniem było utrzymać trudne do opanowania zebry na drodze

Natty miał żyłkę do interesów i duszę filantropa. Przerażony pogromami w Rosji dla zasady zrezygnował z lukratywnej umowy z tamtejszym rządem. Przekazał duże kwoty i otwarcie występował przeciwko prześladowaniom Żydów w Rumunii, Maroku, Rosji i w innych krajach. W Wielkiej Brytanii odbudował rynek nieruchomości publicznych w Tring, gdzie powstało czterysta nowych, zmodernizowanych domów, stworzył również firmę Four Per Cent Industrial Dwellings, której szefował, a która łączyła interesy i działalność charytatywną. Dzięki niej powstało sześć i pół tysiąca nowych domów. Dla dzieci Natty’ego problemem miało się okazać to, że ojciec był przedsiębiorczy, wymagający i tak krytyczny, że aby dorównać jego standardom, nie starczyłoby i kilkunastu synów. Miał zaś tylko troje dzieci, w tym dwóch niespecjalnie obiecujących chłopców. Siedemdziesięciotrzyletni, coraz słabszy Natty tak samo jak reszta rodziny z nadzieją czekał na nadejście następnego pokolenia.

Żona Natty’ego Emma urodziła się w 1844 roku i miała dożyć dziewięćdziesięciu jeden lat. W 1867 przyjechała z Frankfurtu, żeby poślubić swojego kuzyna, wtedy też dowiedziała się, że wybrano już dla nich dom – Tring Park, leżący w sercu ziemi Rothschildów, w dystrykcie Aylesbury Vale. Aby ułatwić młodym życie, rodzina doprowadziła kolej pod same drzwi posiadłości. Emma po raz pierwszy ujrzała dom dzień po ślubie. Był to jak zawsze hojny, choć arogancki podarunek.

Jak wiele kobiet w rodzinie Rothschildów była szczera i odważna. Nie bała się zmierzyć z premierem Disraelim i skrytykować jego powieści, oznajmiając, że choć są całkiem dobrze napisane, to autor zupełnie nie rozumie kobiet. Emma mówiła w trzech językach, zawsze z lekkim niemieckim akcentem, i w każdym śmiała się nieco inaczej. Długowieczność zawdzięczała prawdopodobnie codziennym energicznym ćwiczeniom fizycznym oraz zimnej kąpieli każdego ranka.

Brat Charlesa Walter – lord Rothschild, najstarszy syn Emmy i spadkobierca – również czekał w Tring Park. Jako dziecko delikatnego zdrowia uczył się w domu. Wyrósł na potężnego, jąkającego się mężczyznę, ważącego prawie sto trzydzieści kilogramów, który jak twierdziły jego siostrzenice, potrafił cały dom obudzić swoim chrapaniem.

Nigdy się nie ożenił, choć miał dwie kochanki: jedna dała mu nieślubną córkę, druga przez większość życia go szantażowała, grożąc, że powie Emmie o ich związku. Dwiema wielkimi miłościami Waltera były matka i – żywe lub martwe – zwierzęta. Jako lord Rothschild był także adresatem słynnej deklaracji Balfoura – napisanego przez brytyjski rząd w 1917 roku listu wyrażającego aprobatę powstania państwa żydowskiego w Palestynie. List ten utorował drogę do budowy Izraela. Choć Waltera interesował judaizm i sprawy Palestyny, nic nie mogło odwrócić jego uwagi od największej pasji – studiów nad zwierzętami i owadami.

Walter nie odziedziczył rodzinnych zdolności do zarabiania pieniędzy. Przez wiele lat miał w banku swoje biurko, ale udając, że analizuje kwestie finansowe, tak naprawdę wykorzystywał odziedziczoną fortunę do stworzenia największej kolekcji zwierząt, jaką kiedykolwiek zgromadził jeden człowiek. W jej skład wchodziły ponad dwa miliony okazów motyli i ciem, sto czterdzieści cztery ogromne żółwie, dwieście tysięcy ptasich jaj, trzysta ptasich skór oraz innych rzadkich, wyjątkowych gatunków – od rozgwiazdy po żyrafy. Wszystkie one stanowią dziś ważną część kolekcji muzeów historii naturalnej w ­Londynie i w Stanach Zjednoczonych. Zbiory Waltera były niezwykłe nie tylko z powodu swoich rozmiarów i zasięgu, ale także drobiazgowego skatalogowania. Każde maleńkie stworzenie było oznaczone i spisane wraz z odsyłaczami.

Walter zatrudniał na całym świecie specjalnych agentów, którzy poszukiwali nowych gatunków i je zbierali. Był więc Meek szukający ptaków na Luizjadach i w Queensland, kapitan Gifford na Gold Coast, doktor Doherty na wyspach Sula, pan Everett w Timorze, dwóch Japończyków na wyspie Guam oraz pan Waterstrade w Himalajach. A to tylko kilku z wielu poszukiwaczy. Kiedy Walterowi nie udało się czegoś złapać, kupował. Niczym szalony klient przeczesywał domy aukcyjne i prywatne kolekcje, by powiększyć swoje zbiory. Wśród zwierząt nazwanych na cześć Waltera są żyrafa, słoń, jeżozwierz, kangur, zając, ryba, jaszczurka, kazuar, nandu, rajski ptak, zięba z Galapagos i niesamowita muchówka, której samice mają oczy na końcu długich czułków. Walter także nazwał niektóre ze swoich odkryć na cześć podziwianych przez siebie osób, w tym królowej Wiktorii i księżniczki Aleksandry, które odwiedził w pałacu Buckingham, dokąd dotarł powozem zaprzężonym w zebry.

W Tring Park zbudował prywatne muzeum, gdzie przechowywał swoje zbiory. W czasie deszczu jego bratankowie i bratanice bawili się w chowanego między wypchanymi zwierzętami. Ja również bywałam tam jako dziecko, a później zabierałam ze sobą córki. W wyjątkowe dni chodziliśmy jeszcze dalej, do skarbca, w którym trzymane są ptasie jaja, a nawet ptasie skórki, włącznie z tymi znalezionymi przez Darwina w trakcie rejsu żaglowcem Beagle. W jednej z gablot znajduje się szkielet wymarłego już ptaka dodo, a w innej para ubranych pcheł, które kiedyś występowały w meksykańskim cyrku.

Oglądając ogromną kolekcję przechowywaną przez Waltera w muzeum i przez innych krewnych w ich domach, zastanawiałam się, skąd bierze się ów impuls nabywania, a także dlaczego występuje u tak wielu członków mojej rodziny. W pewnym sensie to chyba forma robienia zapasów oraz pragnienie znalezienia się na czele stawki czy rzucania się w oczy. Jednak tej ostentacji towarzyszy też pragnienie kolekcjonera, aby stworzyć idealny, uporządkowany świat, nad którym można sprawować kontrolę; może istotą zbierania jest zwykła potrzeba tworzenia zewnętrznego porządku w wewnętrznym chaosie.

Walter tak jak wszyscy chciał, by jego szwagierka urodziła kolejnego syna. Wiedział, że sam zawiódł oczekiwania rodziny, a brakiem finansowych kompetencji wielu rozczarował.

Charles, oczekujący ojciec, był niezwykle przystojnym mężczyzną o kruchej psychice. Od dzieciństwa charakteryzowały go zaburzenia nastroju. Także kochał zwierzęta, ale niestety okazał się wystarczająco dobrym finansistą. Gdyby tak jak Walterowi pozwolono mu całkowicie oddać się maniackiej pasji natury, życie Charlesa mogło się potoczyć inaczej. Tyle że wszystkie oczekiwania ojca oraz krewnych skupiły się właśnie na nim, a takiego ciężaru nikt nie potrafiłby unieść.

Ośmioletniego Charlesa wysłano do szkoły z internatem, skąd patetycznie pisał do matki, że kocha swój dom „10 000 000 000 000 razy bardziej niż wszystko inne”. Tę tęsknotę rodzice zignorowali i w wieku trzynastu lat Charles przeniósł się do Harrow, gdzie miał się uczyć z przyszłymi arystokratami, generałami, biskupami i politykami, w tym z Winstonem Churchillem. Krewni mieli nadzieję, że tak szybkie wprowadzenie Charlesa w życie najważniejszych osób w Anglii pomoże mu w późniejszej karierze zawodowej. Pisał potem: „Jeśli kiedyś będę miał syna, zanim wyślę go do szkoły, przejdzie kurs boksu i ju jitsu, ponieważ polowanie na Żydów, którego doświadczyłem, to rozrywka bardzo jednostronna, w której z zasady brakuje współczucia między polującymi a zwierzyną”. W Harrow Charlesa regularnie wypuszczano niczym lisa i kazano mu biec przed siebie, podczas gdy koledzy, ujadając jak psy myśliwskie, próbowali go złapać. Kiedy dopadli, bili do krwi. Nauczyciele przymykali oko. „Myśliwi” nie spisali swoich doświadczeń, ale jeden z uczniów, historyk George Trevelyan, potwierdził ogromny smutek przyjaciela. Pamiętał ­ Charlesa, jak oprawiał skórki małych zwierząt i preparował motyle.

Wyobrażam sobie biednego Charlesa skulonego nad swoją kolekcją paziowatych, przeszywającego je szpilką, wcierającego formaldehyd w ich delikatne ciałka, a potem ostrożnie, precyzyjnym pismem notującego ich opisy na niewielkich kartkach. Zapisał później te zbiory szkole z nadzieją, że inni młodzi mężczyźni znajdą spokój w ich badaniu. Polowania na Żydów częściowo wyjaśniały, dlaczego Charles nie zdecydował się wysłać swoich córek do szkoły z internatem, nie tłumaczyły jednak tego, że postanowił umieścić swojego syna, a mojego dziadka Victora właśnie w Harrow, swojej Alma Mater. Może uznał, że motyle go ochronią.

Niedawno Harrow postanowiła sprzedać dziedzictwo Charlesa na aukcji, więc i tuż przed tym wydarzeniem pojechałam do szkoły, by obejrzeć kolekcję. W wilgotnej piwnicy pod pracownią naukową, za stosem starych komputerów, zepsutych lamp i innych edukacyjnych antyków, odnalazłam motyle Charlesa, marzenie każdego lepidopterologa: największą kolekcję paziowatych pozostającą w prywatnych rękach, z którą konkurować mogły jedynie trzy duże muzea. Ponad trzy i pół tysiąca okazów, łącznie trzysta różnych podgatunków w szklanych szufladach, w pięknych mahoniowych gablotach.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: