Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Blaszak - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
27 lutego 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Blaszak - ebook

"Roboty jeszcze nigdy nie wydawały się tak ludzkie. Jedyna w swoim rodzaju, absolutnie fantastyczna powieść".
Eoin Colfer

Osierocony Christopher pracuje dla pana Absaloma – inżyniera, który zajmuje się konstruowaniem robotów. W przeciwieństwie do reszty swojej mechanicznej, zbudowanej ze złomu przybranej rodziny chłopiec jest człowiekiem. A przynajmniej żyje w takim przekonaniu – do chwili, gdy wypadek ujawnia wszystkim okropną prawdę.

Aby uratować Christophera, jego przyjaciele wyruszają w niebezpieczną, pełną przygód podróż, w czasie której poznają odpowiedź na pytania, kim są i co tak naprawdę jest istotą człowieczeństwa.

 

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-6728-8
Rozmiar pliku: 3,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wiadomość od wydawcy oryginału

Dziwnym trafem w fantastycznych historiach o niezwykłych stworach – Toy Story, E.T. czy Czarnoksiężniku z Krainy Oz – odnajduję najprawdziwszy sens tego, co oznacza bycie człowiekiem. W końcu nigdy nie wierzyłem w to, że rzeczywistość oferuje wszystkie (czy jakiekolwiek) odpowiedzi na pytania dotyczące życia. W Blaszaku Pádraig stworzył nową rzeczywistość w zupełnie nieoczekiwany, ekscytujący sposób. Zachęcam Was do wyobrażenia sobie wraz z nim tego świata, miejsca, w którym żyją mechaniczne dzieci, zdecydowane bronić swych przyjaciół i odkryć sens życia. Można odnaleźć tutaj to, co naprawdę się liczy – serce i duszę, nity i stal, ciało i krew – i któż może osądzić, co jest lepsze? Ta historia jest wspaniała, budująca i cóż... bardzo prawdziwa.

Barry Cunningham

Redaktor naczelny

Wydawnictwo Chicken HousePrawa mechaniki

1. Mechanicznych mają prawo ożywiać wyłącznie inżynierowie zarejestrowani i licencjonowani.

2. Nie wolno nadawać życia ani świadomości żadnemu surowemu tworzywu, które pasuje do standardowych, ustalonych wymiarów osoby dorosłej czy „właściwego” człowieka.

3. Wszelkie urządzenia mechaniczne, które otrzymały „życie”, należy tworzyć na podstawie reguł Podstawowego Impulsu i mechanizmu glifów.

4. Wzbrania się nadawać życie mechanicznemu na podstawie reguł Wyrafinowanego Impulsu, znanego też pod nazwą „uduchowienia”.Rozdział 1

Z nocnego nieba sypał śnieg. Cały świat spowijały zimno oraz cisza, jeśli nie liczyć regularnych metalicznych skrzypnięć dobywających się z przegubów Jacka. Christopher łypnął na niego okiem, lecz mechaniczny patrzył przed siebie, nie zwracając uwagi na hałas. W niewielkiej odległości przed nimi szedł pan Absalom, odziany w cienki czarny płaszcz łopoczący wokół jego sylwetki.

Skrzyp-skrzyp.

Christopher wolałby nie słyszeć tego dźwięku.

Skrzyp-skrzyp.

Pan Absalom odwrócił się, prostując swą szczupłą, pajęczą sylwetkę, zerknął na Christophera i rzekł:

– Zdawało mi się, że poleciłem ci go naoliwić przed opuszczeniem zakładu.

– I tak zrobiłem, panie Absalom – odparł Christopher.

Lecz tak naprawdę, przy całej panice, jaka towarzyszyła ich pospiesznemu wyruszeniu w drogę, chłopiec zupełnie zapomniał o nasmarowaniu przegubów Jacka.

Mężczyzna spojrzał na młodzieńca z wielkim niezadowoleniem.

– Zrobił to – odezwał się Jack. – A nawet sprawdził, czy nie mam luźnych nitów.

– Popraw włosy – zakomenderował pan Absalom, machając nerwowo ręką w jego stronę.

Mechaniczny naciągnął perukę na czoło i wyszczerzył się do Christophera. Ten odwzajemnił się zdawkowym uśmiechem. Odkąd pryncypał poinformował go, że może się pojawić szansa na sprzedaż w Aylesbury, w jego piersi zagnieździło się jakieś okropne, zimne uczucie.

Pan Absalom od dawna nie przeprowadził żadnej prawdziwej transakcji, nie licząc tych swoich strachów na wróble, które były, szczerze mówiąc, żenującym badziewiem. Ostatni zszedł sobie z pola, znaleziono go dopiero po trzech miesiącach, dziesięć mil dalej, z głową zanurzoną w rzece.

Tym razem jednak, jak to ujął pan Absalom, „gwiazdy znajdowały się w koniunkcji”. Tak, tę transakcję zapisano w kartach. Po krótkiej sesji radosnego brykania wokół swego biura mężczyzna nakazał Jackowi zastąpić rude włosy brązową peruką, tłumacząc, że „nikt nie zechce kupić rudzielców, tych wyglądających na niezdrowe okropieństw”. Jack nie miał nic przeciwko temu. Ba, potajemnie się cieszył na perspektywę bycia sprzedanym, ale – jak to on – nie pokazał tego po sobie. Za bardzo był na to pragmatyczny. A jednak Christopher przez całą podróż furgonetką bez przerwy przyłapywał go na szczerzeniu się do samego siebie.

Chłopiec raz jeszcze zerknął na niego ukradkiem, gdy szli ulicą. Jack wciąż się uśmiechał pod nosem. Tym razem, choć Christopher szybko odwrócił wzrok, mechaniczny spostrzegł, że jest obserwowany.

– Coś nie tak? – spytał.

– Nie, nic – padła odpowiedź.

Tymczasem panu Absalomowi poprawiał się humor. Zadarł głowę i z zachwytem spoglądał na padający śnieg.

– Pięknie! – zawołał. – Nie mógłbym tego lepiej zaplanować, nawet gdybym wszystko aranżował osobiście.

Dał im znak, by się zatrzymali w połowie rzędu domków z czerwonej cegły, po czym klasnął w dłonie i uśmiechnął się do obu chłopców.

– Dotarliśmy – oznajmił. – Numer dziesięć to poszukiwane przez nas domostwo. Pamiętaj o tym, co przećwiczyliśmy, Jack.

– Tak, panie Absalom.

– Christopherze.

– Tak, panie Absalom?

– Wyprostuj się, wyglądaj na bystrego. Pamiętaj, jesteś asystentem najwybitniejszego inżyniera w całej Wielkiej Brytanii!

– Tak, panie Absalom.

Ciemnozielone drzwi, przed którymi stanęli, wieńczyła nudna mosiężna kołatka. Mężczyzna wyprostował się, ujął ją w dłoń i zastukał stanowczo trzy razy. Po czym, nie patrząc na swych towarzyszy, rzekł:

– Uśmiech, młodzieńcy!

Jeszcze przez chwilę trwała cisza, zakłócana jedynie szmerem padającego śniegu, a potem trzasnął odsuwany skobel. Absalom uśmiechnął się najszerzej, jak potrafił, gdy drzwi stanęły otworem.

Wystawił zza nich głowę mężczyzna po trzydziestce, z burzą kręconych włosów.

– Tak? – spytał.

Przybysz skłonił się lekko.

– Panie Chapman, pan pozwoli, że się przedstawię. Jestem Gregory Absalom, twórca artykułów pierwszej potrzeby, manekinów, mechanicznych i maszyn o różnym stopniu świadomości i ożywienia, a zastosowań wszelakich.

Po czym wykonał szybki ruch nadgarstkiem, a w jego dłoni ni stąd, ni zowąd pojawiła się wizytówka. Nim pan Chapman się zorientował, na co się zanosi, już miał ją w dłoni i wpatrywał się w nią skonfundowany. Podniósł wzrok, głowa mu podskoczyła, a oczy zamrugały, jak gdyby otrzymał przed chwilą cios.

– Ja... przepraszam… – wyjąkał – ale o co chodzi?

Pan Absalom złączył dłonie, jakby składając je do modlitwy, i sposępniał.

– Doszły mnie słuchy o pańskiej osobistej tragedii, sir. Proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje, choć nieco spóźnione.

Twarz mężczyzny pobielała.

– Kto panu powiedział? Dlaczego pana to w ogóle... Kto panu powiedział?

Christopher zrobił się nagle nerwowy. Usiłował pochwycić spojrzenie pana Absaloma, ale chlebodawca był zbyt zajęty mierzeniem mężczyzny wzrokiem tyleż litościwym, co drapieżnym.

– Mam przyjaciół w wiosce, panie Chapman – podjął Absalom po chwili. – Przybyli do mnie z dobroci swych serc i opowiedzieli o pana niedoli.

Chapman gapił się na niego z rozszerzonymi źrenicami, opierając dłoń o framugę, jak gdyby miał zaraz runąć.

– Ile czasu już minęło, panie Chapman? – spytał Absalom, przechylając głowę i wbijając w mężczyznę wilgotne, miękkie spojrzenie pełne wyćwiczonego współczucia.

Pan Chapman na moment zadrżał.

– Sześć tygodni – odparł w końcu głosem chropawym z rozpaczy.

– I był pana jedynym dzieckiem.

Mężczyzna pokiwał głową.

Christopher poczuł, jak płoną mu policzki i czoło. Dotąd zakładał, że będzie to normalna transakcja. Nie zdawał sobie sprawy z towarzyszących jej okoliczności i teraz ogarnęła go wściekłość na Absaloma wykorzystującego nieszczęście tego mężczyzny. Już chciał postąpić krok do przodu i coś powiedzieć, ale majster, bez patrzenia, precyzyjnie wysunął przed niego dłoń i użył akurat tyle siły, by zatrzymać go w miejscu.

– Straszliwie smutne, zaiste, straszliwie smutne. – Pan Absalom westchnął.

Christopher dostrzegł chytry błysk w jego oczach.

– Ale co by pan powiedział, sir – ciągnął Absalom – gdybym oznajmił, że znam sposób na złagodzenie pańskiego żalu i bólu, no… przynajmniej w niewielkim stopniu?

Oczy pana Chapmana zrobiły się okrągłe jak spodki. Wyrażały kompletną bezbronność. Christopher już wiedział, że biedny człowiek jest zdany na łaskę i niełaskę Absaloma.

Majster wykonał teatralny gest w stronę Jacka.

– Niechże mi wolno będzie zaprezentować model z najwyższej półki, panie Chapman. Śmiało twierdzę, że to jedna z mych najlepszych kreacji.

Jack postąpił krok do przodu i uśmiechnął się do pana Chapmana. Pochylił głowę, tak jak go nauczył stwórca, i spojrzał na mężczyznę z pokorą i pełen nadziei. Christopherowi zrobiło się niedobrze.

– Zwiemy go Jack, choć oczywiście jego imię jest kwestią jak najbardziej podlegającą pańskim ustaleniom, jeśli zechce go pan nabyć. Ma on w zanadrzu wszelkie cechy chłopaka w wieku, na który wygląda. Skłonność do zabawy...

Jack uśmiechnął się i zaczął podrygiwać niczym komediant z przedstawienia muzycznego, przebierając na zmianę łokciami.

– ...inteligencję, którą znacznie przewyższa rówieśników...

Obiekt transakcji chwycił się za brodę, spojrzał z mądrością ku przestworzom i rzekł:

– Trzysta dziewięćdziesiąt pięć pomnożone przez sześćset siedemdziesiąt dwa daje dwieście sześćdziesiąt pięć tysięcy czterysta czterdzieści.

– ...wraz z doskonałą ruchliwością i motoryką – dokończył Absalom.

Jack wykręcił gwiazdę, po czym stanął na rękach. Zaskrzypiały mu przy tym stawy, majster więc wykorzystał ten moment, by wwiercić w Christophera niechętne spojrzenie. Ten spiorunował go wzrokiem, zaś mina majstra na powrót złagodniała i znów patrzał z uśmiechem na zdumionego pana Chapmana.

– Jak pan widzi, sir – ćwierkał Absalom – jest to model godzien największych pochwał, cud inżynierii dostępny za, mogę zapewnić, niezwykle przystępną cenę, jeśli zdecyduje się pan go nabyć.

– Thomas, kto to? – Z wnętrza domu dobiegł głos. – Kto do nas kołatał?

Po chwili ciszy zza pleców pana Chapmana wyłoniła się kobieta. Jej włosy były w nieładzie, miała też podkrążone oczy, najpewniej z bezsenności.

– Kim oni są, Thomasie? – spytała. – Czego chcą?

Pan Chapman wyglądał na podenerwowanego.

– Niczego, Ruth – odparł. – Wróć do środka. To nikt.

Słysząc to, Absalom wystrzelił do przodu ze zwinnością grzechotnika.

– Pani Chapman – zaczął – składałem właśnie pani mężowi najszczersze kondolencje. Z tego, co wiem od naszych wspólnych przyjaciół, wasz syn William – Christopher dostrzegł, że w tym momencie pan Chapman się wzdrygnął, a dłoń jego żony powędrowała ku ustom – był wielce szanowanym i przyzwoitym młodzieńcem.

Zdanie to majster zakończył załamaniem głosu oraz otarciem oczu chustką. Po chwili na nowo podjął wątek:

– Prezentowałem pani mężowi nasz najnowszy model, który w mym odczuciu może zaoferować jakże bliską postaci waszego syna niewielką porcję emocjonalnego wsparcia tudzież rodzinnego ciepła w tym najpomyślniejszym przecież okresie roku.

Jack chodził w kółko na rękach. Pani Chapman patrzyła na niego z czymś w rodzaju nerwowego zdumienia. Pochyliła się odrobinę, by mu się lepiej przyjrzeć.

On zaś fiknął do tyłu, stanął na nogach i po raz pierwszy spojrzał na kobietę. Powolutku ruszył w jej kierunku z wyrazem szczerej uczciwości na twarzy.

– Oto Jack, pani Chapman – rzekł łagodnym głosem Absalom i chwytając go za ramiona, pchnął zachęcająco.

Ponownie nastała cisza. Christopher słyszał tylko niski pogłos ponurego wietrzyska.

– Ruth... – odezwał się pan Chapman.

Żona zdawała się go nie słyszeć. Jej głowa dygotała, gdy pochylała się coraz niżej, w miarę jak Jack się zbliżał.

– Jedno z moich najlepszych dzieł, pani Chapman. Subtelna mechaniczna reprodukcja człowieczeństwa pod względem tak formy, jak i treści. Jack może być pracownikiem, przyjacielem, towarzyszem...

Absalom urwał, gdy źrenice pani Chapman się rozszerzyły.

– ...synem – dokończył.

Kobieta chlipnęła cicho. Pan Chapman pochylił się ku niej i wyszeptał płaczliwie:

– Ruth, proszę...

Jack podszedł, a serce Christophera na moment stanęło, gdy dojrzał w oczach kobiety iskrę nadziei. Absalom zaś szeroko rozpostarł ręce i powiedział:

– Gdy tak prószy śnieg, pomyślcie: jakże dobrze i stosownie, i słusznie byłoby zgromadzić rodzinę w całości na Boże Narodzenie. Strojenie choinki, uśmiechy, oczekiwanie, zapach pomarańczy i przypraw korzennych, melodyjna słodycz kolęd. I z kim lepiej byłoby dzielić te chwile niż z własnym potomstwem, będąc razem jako kompletna rodzina spojona więzami miłości i radości, oczekująca wizyty samego Świętego Mikołaja...

I wtedy Absalom zaczął swobodnie przedstawiać oferty cenowe oraz wyjaśniać niuanse wynajmu i sprzedaży. Christopher z całych sił pragnął stłumić gorący, pełen ohydy gniew, który nim targnął. Spoglądał w zaszklone, pełne nadziei i bólu oczy pani Chapman. Jej mąż spuścił głowę, jakby już poddał się nieuniknionemu. Tymczasem tembr głosu majstra stał się wyższy, jak gdyby jego właściciel sam nie wierzył w to, co się miało stać. Nozdrza mu drgały, wyczuwał już zapach pieniędzy, które miały zaraz zmienić właściciela. Widok ten napawał Christophera obrzydzeniem.

Wystarczyło jedno słowo, by wszystko runęło.

Jack postąpił jeszcze krok do przodu i uśmiechnął się z nadzieją.

Jedno słowo.

– Mamusia? – rzekł.

Wyglądało to tak, jakby śnieg wokół pana Chapmana nagle zmienił się w szalony wir. Christopher nigdy jeszcze nie widział takiego szału.

– Nie! – wrzasnął mężczyzna.

Z całej siły kopnął Jacka w klatkę piersiową, ten zaś z metalicznym łoskotem runął na ośnieżoną ziemię.

Pan Chapman wciągnął żonę do domu i zatrzasnął Absalomowi drzwi przed nosem. W ciszy, która nastąpiła, słychać było jedynie szmer padającego śniegu.Rozdział 2

Gdy Jack wrócił do ciężarówki, zerwał z głowy brązową perukę. Sięgnął pod siedzenie i wydobył spod niego swą zwykłą rudą czuprynę, po czym wsunął ją na głowę. Wreszcie, zadowolony z efektu, zaczął wiercić się w miejscu. Wsunął rękę pod jedną z nóg i się zmarszczył.

– Coś mi się zdaje, że wgniotłem sobie cztery litery.

Christopher na te słowa parsknął śmiechem, Jack zaś do niego dołączył. Obaj chichotali, podczas gdy Absalom siłował się z kierownicą, ze złością wyjeżdżając furgonetką na drogę, a i potem nie przestawali trząść się ze śmiechu. Majster nie mógł już tego znieść.

– No i ty! – warknął, odwracając się do Christophera.

Śmiech chłopaka przygasł.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: