Blizny - ebook
Blizny - ebook
Życie w poczuciu winy, brak umiejętności mowienia o swoich uczuciach i emocjach może nawet doprowadzić do samookaleczania. Istnieje jednak droga uzdrowienia.
Potworny wypadek, rozwód rodziców i emocjonalne katusze rozrywające Kirsten od środka… Ukojenie znalazła w nacinaniu skóry. Radziła sobie. Tak przynajmniej jej się wydawało. Ale osiem lat później, tej nocy gdy spodziewa się oświadczyn swojej wieloletniej sympatii, Kirsten dowiaduje się, że po kryjomu spotykał się z jej najlepszą przyjaciółką. Desperacko próbując uciec od własnych uczuć, sięga po jedyną rzecz, która daje jej poczucie kontroli pośród chaosu. Jednak tym razem nacięcie prowadzi niemal do tragedii…
„niezwykle poruszająca powieść i fantastyczna lektura, która z pewnością trafi do młodych kobiet”
Kari Jobe – laureatka Dove Award, artystka
Rebecca St. James to znana piosenkarka i autorka tekstów piosenek, zdobywczyni nagród Grammy i Dove, a także aktorka i pisarka – ma już na swym koncie bestsellerowe powieści.
Nancy Rue jest autorką ponad stu książek dla nastolatków, dzieci i dorosłych. Większość z nich to bestsellery. Nancy jest też częstym gościem programów radiowych jako ekspert w sprawach dotyczących nastolatków.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8065-000-8 |
Rozmiar pliku: | 807 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kari Jobe, laureatka Dove Award, artystka,
prelegentka podczas zjazdu Revolve
„Razem z Joelem rozmawiamy po koncertach z młodymi ludźmi z całego kraju. Jesteśmy więc przekonani, że przesłanie tej książki przystaje do naszych czasów i jest jak najbardziej trafne! Mieszanka humoru, wnikliwości i dramatu sprawia, że powieść Blizny pomaga z całą mocą w głoszeniu prawdy. Gratulujemy Rebecce i Nancy, że napisały tak wspaniałą książkę!”
Luke Smallbone z zespołu For King and Country
„Blizny to piękna, wnikliwa książka zajmująca się trudnym tematem. Nancy Rue i Rebecca St. James stworzyły historię chwytającą za serce, która wydaje się bardziej prawdziwa, niż można by przypuszczać. Podczas lektury nie powinno się zapominać o tym, że wszystkie postaci są fikcyjne. Fabuła, zwroty akcji i wstrząsające sytuacje tak mocno porwą cię za serce, że nie będziesz w stanie przejść obok nich obojętnie”.
Lori Twichell, nałogowa czytelniczka literatury pięknejRozdział pierwszy
Tylko raz pokłóciliśmy się z Wesem. Nigdy w życiu z nikim się nie kłóciłam. Pewnie dlatego nie poszło mi to najlepiej.
Dyskusje… zdarzały się nam. Właśnie wszystko się zaczęło tamtej nocy. Kolejny raz rozmawialiśmy o przeprowadzce Wesa do mojego mieszkania.
Powinnam się domyślić, że do tego właśnie zmierzał, kiedy pociągnął mnie za koszulkę, przyciągnął do swojego smukłego ciała i powiedział: – Wiesz, co uwielbiam w twojej kanapie?
– Że nie musisz z niej schodzić od momentu, kiedy przekraczasz próg tego domu? – powiedziałam.
Skrzywił się, aż kąciki oczu zaczęły się stykać z jego kośćmi policzkowymi. W ten sposób Wes udawał zranionego. – Czy według ciebie jestem kanapowym leniem?
– Mówię tylko, że obsługuję ciebie, jakbyś był kanapowym księciem. – Nachyliłam się, żeby podnieść wcale nie wylizany do czysta talerz ze stolika kawowego z Ikei. – Może jeszcze trochę quesadillas, jaśnie panie?
Wes zagarnął mnie do siebie łącznie z talerzem. – Nie musiałoby tak być, gdybym nie był tutaj gościem, Kirsty.
No tak, znowu to samo.
– Po pierwsze – powiedziałam – wiesz, że nie cierpię, kiedy mówisz tak do mnie. Czuję się, jakbym występowała w reklamie z Jenny Craig.
– Co takiego?
– Kirstie Alley. Była twarzą ich kampanii przed Valerie Bertinelli.
– Zmieniasz temat.
– Jaki temat?
Wes obrócił się do mnie bokiem, żeby móc patrzeć mi w oczy, jednocześnie trzymając mnie przy sobie. On tak jak ja dobrze wiedział, że chciałam się uwolnić z jego uścisku i pójść zrobić cokolwiek, byle nie toczyć tej samej dyskusji po raz dziewięćdziesiąty szósty.
– Daj spokój, kochanie. Wiesz, co mam na myśli. Nie ma sensu, żebym załatwiał sobie mieszkanie na lato, skoro u ciebie jest tyle miejsca.
– Mam jedną sypialnię. – Z wielkim trudem udało mi się to powiedzieć, gdyż jego dłonie z długimi palcami trzymały moją twarz, a jego nos zmierzał w stronę mojego, by w znany sobie obezwładniający sposób przygotować mnie do pocałunku. – A poza tym potrzebuję mojego drugiego pokoju na swoją pracownię.
– Wiem.
– Wiesz także, jakie jest moje stanowisko w tej sprawie.
– Tak. Nie zmieniło się od trzech lat, sześciu miesięcy, dwóch tygodni, czterech dni i… – zerknął na swój zegarek – dwudziestu siedmiu minut.
Pozwolił, by jego usta przeskoczyły z mojego nosa w stronę moich ust, ale zamiast poddać się pocałunkowi, powiedziałam:
– To znowu potrwa nie wiadomo jak długo, więc przyzwyczaj się do tego.
W takim wypadku zazwyczaj mówił: „Dobijasz mnie Kirsten. Dobijasz mnie”. Wtedy pozwalałam się raz pocałować, po czym wstawałam, by przygotować kolejną porcję quesadillas. Właśnie takiej już wielokrotnie przeprowadzanej rozmowy się spodziewałam.
Ale Wes w całej swojej rozciągłości – a miał niemal 190 centymetrów wzrostu – zesztywniał, schwycił mnie za ramiona i odstawił na bok, jakbym była składanym krzesłem. Patrzyłam, jak przechodzi nad stolikiem kawowym, wsuwa ręce do kieszeni swoich szortów i podchodzi z powrotem do okna – z wyprostowaną szyją i zaciśniętymi ustami, a jego blond włosy jeżą mu się na głowie. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby przyjmował taką pozę. W tym momencie zaczęła mnie palić skóra.
– Co rozumiesz przez „nie wiadomo jak długo”, Kirsten?
Dopóki się nie pobierzemy. Taka była moja odpowiedź uwięziona w moim gardle już od trzech lat, sześciu miesięcy, dwóch tygodni, czterech dni i siedemdziesięciu dwóch minut. Zamknęłam oczy, skrzyżowałam ramiona, by móc nimi pocierać. Pieczenie nie ustawało.
Wes spojrzał w moją stronę, widać było, jak pracują mięśnie jego kwadratowej szczęki. – Czy wiesz, jak trudno jest ciebie kochać i nie móc się… z tobą kochać?
Próbowałam przybrać cierpki wyraz twarzy. – No tak, wiem.
– No to – podszedł do stolika kawowego i usiadł na nim. – Posłuchaj, wydaje mi się, że byłem wyjątkowo cierpliwy w porównaniu z każdym innym facetem, który byłby na moim miejscu.
– Całe szczęście, że nie chcę żadnego innego faceta.
– Daj spokój, dobrze? Już skończ z tym.
– Ale z czym?
– Z tymi słodkimi uwagami i tym swoim małym tańcem. Chcę o tym porozmawiać. Teraz.
Przylgnęłam mocno do kanapy. – Rozmawialiśmy o tym już z tysiąc razy, Wes. Wyczerpaliśmy już ten temat.
– To w takim razie chcesz w nieskończoność chodzić na randki?
Z trudem przełknęłam ślinę. – Dawno temu, kiedy zaczęliśmy się spotykać, oboje ustaliliśmy, że żadne z nas nie chce uprawiać seksu pozamałżeńskiego.
Wes pozwolił, by jego rysy nieco złagodniały i ujął moje dłonie. – Ile mieliśmy wtedy lat, skarbie? Osiemnaście, dziewiętnaście? Byliśmy wtedy dosyć naiwni.
Jeszcze nigdy tak daleko nie zabrnęliśmy w tej dyskusji. Gdybyśmy mieli już to za sobą, może wpadłabym na jakąś ripostę, która zamknęłaby ten temat. Mogłabym rzucić coś w stylu: „Nie, naiwni bylibyśmy wtedy, gdybyśmy myśleli, że uda nam się zgubić dziesięć funtów tuż przed świętami Bożego Narodzenia”. Ale tak nie było, a ja czułam, jak moja determinacja, by uniknąć przyznania tego jako pierwsza, aż kipi pod skórą.
– Myślałam, że będziemy postępować zgodnie z wiarą, którą, z tego, co pamiętam, poznałam dzięki tobie – powiedziałam.
– Jakoś ci nie wierzę. Nie byliśmy w domu modlitwy od momentu, kiedy zaczęłaś studia magisterskie. Czyli od jakichś dziewięciu miesięcy? Kiedy ostatnim razem byliśmy w kościele?
– To wcale nie oznacza, że przestałam wierzyć.
– Nie, wcale – Wes puścił moje dłonie i machnął ręką, jakby wymazywał moje słowa. – To nie o to w tym wszystkim chodzi. Ty chcesz, żebyśmy się pobrali, prawda?
Poczułam, jak moje gardło się zaciska. Przynajmniej raz w tygodniu przez ostatnie trzy lata i dwadzieścia siedem minut, czy ile tam tego było, wyobrażałam sobie, że Wes poruszy temat małżeństwa. Przed oczami miałam zarówno Wesa klęczącego na jednym kolanie w blasku migoczących świec, jak i oświadczyny w postaci pierścionka wetkniętego w opakowanie po Big Macu. Ale w żadnym z tych scenariuszy nie przewidziałam, że zobaczę wyraz zarzutu w tych niebieskich oczach czy że poczuję narastający niepokój pod powierzchnią mojego ciała.
– To o to chodzi, prawda? – powiedział. – Dlaczego mi nic o tym nie powiedziałaś?
– Bo chciałam, żebyś ty to pierwszy powiedział!
Słowa wydarły się ze mnie, zanim udało mi się je powstrzymać, i wydawać się mogło, że nie chciały przestać, tylko żyły własnym życiem.
– Nie chcę, żebyśmy skończyli jak wszystkie inne pary – tylko seks i wspólne mieszkanie, i kiedyś może zdecydujemy się na ślub. Spójrz tylko na Caleba i Tessę. Oni są jak para rozkładanych foteli. Ja nie chcę pójść tą drogą, Wes, po prostu nie chcę.
Przyglądał mi się, jakbym była intruzem, który nagle wtrącił się do rozmowy, która tak na dobrą sprawę już dawno przestała przypominać rozmowę.
– Wiesz co – powiedział – odkąd pamiętam, niemal błagam cię o to, żebyś się przede mną otworzyła i powiedziała, co ci naprawdę leży na sercu.
– Chciałam, żebyś miał na myśli to samo co ja. – Moje słowa straciły nieco impet. Od innych kręciło mi się w głowie. Sprytnie, Kirsten, bardzo sprytnie. Wybrałaś doskonały moment, żeby, no nie wiem, by nagle stać się autorytetem moralnym.
Wes opadł na kanapę tuż obok mnie. – Posłuchaj, skarbie, to nie jest dla mnie odpowiedni moment na tego typu rzeczy. Nie skończyłem jeszcze studiów, muszę ponadrabiać zaległości w te wakacje. Nie wiem, co będę robił potem.
– Wiem o tym.
– Ale ty… ty jesteś taka poukładana. Zawsze taka byłaś. Dlatego jesteś moją skałą. Potrzebuję, żebyś była przy mnie jeszcze przez jakiś czas. Czy mogłabyś to dla mnie zrobić?
Co to tak naprawdę znaczy? Miałam ochotę krzyczeć. Ale już wystarczająco dużo rozdzierania szat jak na jedną noc. Przynajmniej tego rodzaju.
– Okej, wiesz co, ja już pójdę – powiedział Wes.
– Teraz?
Piękne posunięcie. Wzbudzanie współczucia, to zawsze działa.
– Teraz. – Wes uśmiechnął się do mnie jak zwykle trochę protekcjonalnie, ale tym razem tylko półgębkiem. – Zanim ciebie upiję i wykorzystam.
Odpowiedziałam automatycznie: – Przecież i tak żadna z tych rzeczy się nie wydarzy.
Znowu jakby chciał powiedzieć, dobijasz mnie, mała. W rzeczywistości powiedział jednak – Tak. – Po prostu, tak.
Podniósł mnie do góry z kanapy i poszedł przede mną w stronę drzwi. Z ręką na gałce odwrócił się nieznacznie w moją stronę. – Kilka osób z mojej klasy wybiera się jutro na wspinaczkę do M.
Po cichu jęknęłam. Wspinanie się na M było tradycją wśród absolwentów stanu Montana. Polegała ona na pokonaniu stromego szlaku i długiego grzbietu górskiego w świetle bezlitosnego słońca Montany po to, by dotrzeć do olbrzymiego M ułożonego z białych kamieni, a później na imprezowaniu, zawracaniu i powrocie przy jeszcze bardziej doskwierającym słońcu, by balować dalej. Podarowałam to sobie, gdy sama byłam absolwentką w zeszłym roku; prawda jest taka, że wolałabym włożyć sobie widelec w oko niż bawić się w ten sposób. Wes także nie załapał się na swoje absolutorium, bo jeden rok zawalił, więc jemu także nie było dane uczestniczyć w tej zabawie.
– Przepraszam – powiedziałam.
– Nie, oni chcą, żebym z nimi poszedł. Co to takiego trzy zaliczenia? Dla nich to tak, jakbym z nimi był. Nie musiałem tylko siedzieć na kilku przemówieniach owinięty w płaszcz kąpielowy i z deską na głowie.
– Nie wiem nawet, co powiedzieć na to wszystko – powiedziałam. – To o której godzinie?
– Wyruszamy od Caleba i Tessy o siódmej. – Wes podniósł swoją brew w kolorze piasku. – Jeśli uda mi się ich przekonać, by ruszyli się ze swoich rozkładanych foteli.
Au! To musiało cię trafić prosto w serce.
– Chcesz, żebym przygotowała jakiś prowiant? – zapytałam.
Wzrok Wesa powędrował w inną stronę, a on pogładził ręką swoje przyklepane jasne kosmyki.
– Albo możemy coś kupić rano w sklepie – powiedziałam.
– Sprawa wygląda następująco… wydaje mi się, że powinienem pojechać tam sam. Większości z tych ludzi już nigdy nie zobaczę, co jest dla mnie tym dziwniejsze, że ja się nigdzie stąd nie ruszam. Sam nie wiem, po prostu tak mam.
To już nawet nie był cios prosto w serce. To, co powiedział, dotknęło mnie do żywego. Nie chciałam tam wcale jechać. Chciałam tylko, żeby to jemu zależało, bym pojechała.
To już przekracza granice bycia żałosnym. Teraz to już całkowita żenada. Naprawdę, na całego.
– Okej… no to okej – powiedziałam.
– Wiedziałem, że zrozumiesz. – Wes pocałował mnie w szyję. – Ty zawsze rozumiesz.
Mój wewnętrzny głos Nudziary nawet nie czekał, aż Wes zamknie za sobą drzwi, by rozpocząć swoje zrzędzenie. Nudziara od zawsze kojarzyła mi się z określeniem, jakiego używała wobec dzieci moja opiekunka z przedszkola, gdy wyprowadzaliśmy ją z równowagi. Po prostu pięknie, wtrąciła się teraz Nudziara. Stworzyłaś pozory, że wszystko jest w porządku, gdy najwyraźniej tak nie jest. Kolejna warstwa złej energii w czystej postaci jest tuż pod twoją skórą.
Zapomnij o tym. Nie będę tego robić. Nie robiłam tego od – już sama nie wiem – od długiego czasu.
Nie od Walentynek, kiedy nasz uroczy Wesley znowu się nie spisał i nie sprezentował ci pierścionka? A może to była Wielkanoc? Tak, zrobiłaś to w Wielkanoc. Ale czy ktoś to pamięta?
Ty pamiętasz! Chciałam powiedzieć na głos. Jednak zawsze powstrzymywałam się przed głośną odpowiedzią na pytanie Nudziary. Gdybym to zrobiła, to naprawdę musiałabym przyznać sama przed sobą, że mam nierówno pod sufitem.
Ale ona miała rację. Od sześciu miesięcy to w sobie tłumiłam, od początku kwietnia. Obiecałam sobie, że to już ostatni raz, ponieważ byłam przekonana, że Wes po ukończeniu studiów oświadczy mi się. Jednak tak się nie stało. W ostatnią sobotę ukrywał się u mnie (graliśmy w scrabble), zamiast pójść ze swoją klasą na rozdanie dyplomów. To nie był najlepszy moment na oświadczyny. Jak się okazuje, nigdy nie było na to odpowiedniego momentu.
Nudziara siedziała już cicho, chociaż i tak bym jej teraz nie usłyszała ze względu na okrzyki, jakie wydawała moja skóra. Domagała się mojej uwagi.
Zanim wślizgnęłam się do swojej sypialni i zamknęłam za sobą drzwi, upewniłam się, że mini cooper Wesa – ten sam, do którego wsiadała jego tyczkowata postać, co zawsze obserwowałam z czułością – odjechał. Nawet jeśli zostawałam zupełnie sama w domu, zawsze pilnowałam swojej prywatności. To jedyna rzecz, która była wyłącznie moja.
Instrumenty znajdowały się w wypolerowanym pudełku z afrykańskiego mahoniu, schowanym pod moim łóżkiem, ale nie zdążyłam go jeszcze wyjąć. Usiadłam na dywaniku i zdjęłam turkusową bluzkę, która zdaniem Wesa wydobywała z moich oczu niebieski odcień topazu. Jak ktoś tak do bólu romantyczny mógł być przyczyną tylu ran?
Kiedy przebiegałam palcami po śladach delikatnych nacięć na moich barkach, spojrzałam na te mniej widoczne na moim brzuchu. One nie były spowodowane kłopotami w relacjach damsko-męskich. Tak naprawdę, to potrafiłam podać przyczynę każdego z nich.
Te nierówne na linii moich żeber odzwierciedlały moją panikę na pierwszym roku studiów, kiedy poczułam się nagle bardzo samotna, tu, w Bozeman, z perspektywą czterech lat oczekiwań rozciągających się przede mną jak niekończąca się górska droga.
Urwane kreski poniżej mojego pępka to wspomnienie lata przed drugim rokiem studiów, kiedy po raz pierwszy pojechałam do domu, do Missouri. A długie precyzyjne nacięcia po bokach to pozostałości po poczuciu beznadziei pierwszego tygodnia drugiego roku studiów, gdy miałam wrażenie, że tracę zarówno nadzieję, jak i pomysły na znalezienie miejsc, w których mogłabym dać upust swoim emocjom z dala od innych.
To wszystko miało miejsce, zanim poznałam Wesa. Te rany, jak i te, na które teraz patrzyłam – te zabliźnione, ale nadal głębokie na moich udach. I ta jedna na wewnętrznej stronie lewego uda. Tej nocy, kiedy ją zrobiłam, obiecałam sobie, że już nigdy na nią nie spojrzę. Były tak stare jak sam ból, który do nich doprowadził. Tylko te na barkach należały do Wesa.
Jasne, zrzuć winę na biednego Wesa, którego jedynym przewinieniem jest to, że chce cię zaciągnąć do łóżka. Co ci się w ogóle nie podoba w tym pełnym werwy amerykańskim chłopaku?
Nie obwiniałam Wesa. Właściwie to nie obwiniałam nikogo poza sobą. Ale co tak naprawdę było w moim życiu takiego złego, że aż paliło mnie pod skórą do tego stopnia, że byłam zmuszona znaleźć jakieś ujście i pozwolić, by to uczucie mnie opuściło? Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć sobie na to pytanie. W takich chwilach, gdy moje ciało błagało o przyniesienie mu ulgi, nie musiałam tego wiedzieć. Po prostu musiałam coś zrobić, by to wszystko się skończyło.
Uniosłam pofałdowaną narzutę i wyciągnęłam na zewnątrz drewniane pudełko. W środku instrumenty były ułożone w rzędzie na złożonej śnieżnobiałej poszewce od poduszki, nadal sterylne i błyszczące od ostatniej Wielkanocy.
Operację czas zacząć. Siostro, poproszę skalpel.
Ale to wcale tak nie wyglądało. Nie było w tym nic klinicznego. To była ulga. Im dłużej patrzyłam na srebrną brzytwę i cynowy nóż do papieru, jak i pióro z ostro zakończoną stalówką, tym bardziej moja skóra domagała się pomocy. Wybrałam pióro do kaligrafii, prezent na zakończenie studiów od Wesa, którego nie używałam do żadnego innego celu poza tym właśnie. W drodze do łazienki z piórem w dłoni, gdy po cichu sama się zapewniałam, że za chwilę wszystko będzie dobrze, nagle usłyszałam, jak mój telefon wygrywa bluesową melodię.
To był Wes. Z piórem w dłoni pobiegłam w stronę kuchennego blatu, gdzie zostawiłam swoją komórkę, i odebrałam, z trudem łapiąc oddech.
– Skarbie?
Jego głos był rozedrgany, jakby jakaś struna w nim pękła. Przyłożyłam dłoń do gardła. – Wes, co się stało?
– Nie mogę, nie chcę rozmawiać o tym przez telefon.
– Chcesz do mnie przyjechać? Wszystko w porządku – możesz do mnie przyjechać.
– Nie, nie teraz. Chciałbym tylko powiedzieć, że cię kocham, Kirsten. Wiesz o tym, prawda?
– No tak. Kochanie, o co chodzi?
– Powiedz tylko, że o tym wiesz.
– Tak, wiem.
Moja druga ręka zostawiła spocony ślad na granitowym blacie.
– Okej. Okej, tylko nigdy nie przestań mnie kochać, rozumiesz – powiedział.
– A dlaczego miałabym to zrobić?
– Ze względu na to, jak się dzisiaj zachowałem. Bardzo mi przykro, skarbie, uwierz mi, że tak jest.
Nie dał mi nawet szansy powiedzieć, czy mu wierzyłam czy nie. I tak moje gardło było zaciśnięte.
– Powiem ci, co chcę zrobić – powiedział. – Jutro uporządkuję myśli, dobrze?
– Dobrze.
– A później chcę do ciebie przyjechać. Może urządzimy sobie miłą kolację. Pomogę ci…
Nie mogłam mu nawet przypomnieć, że nie wiedział, jak obsługiwać mikrofalówkę. Tylko cały czas mówiłam: – Okej.
– A później chcę porozmawiać z tobą. Naprawdę, jestem gotowy na to, by rozmawiać o przyszłości.
To zasługiwało na więcej niż zwykłe „okej”. – Co się z tobą działo od momentu kiedy wyszedłeś?
– Po prostu uświadomiłem sobie, jak bardzo cię kocham. Musimy porozmawiać. Jutro. Będę o szóstej.
– O szóstej – powtórzyłam.
– Powiedz, że mnie kochasz.
– Kocham cię.
– Bogu dzięki.
Dopiero po tym, gdy się rozłączył, zorientowałam się, że nadal trzymam w ręce pióro do kaligrafii. Otworzyłam dłoń i pozwoliłam mu potoczyć się po blacie. Wylądowało tuż obok ceramicznego pojemnika na ciasteczka, do którego zawsze zaglądał Wes.
Zaraz, czy ja dobrze rozumiem? Właśnie masz zamiar dać upust swojej nerwicy, po czym dzwoni do ciebie Pan Wspaniały i jakimś magicznym sposobem jesteś już uleczona. Na jakim świecie dzieją się takie rzeczy?
Na takim świecie, gdzie bronisz tego, co uważasz za słuszne, a mężczyzna, który wydawał ci się wspaniały, naprawdę taki jest. Na świecie, który nagle przestał się tak szybko kręcić, że aż trudno było nadążyć.
Odłożyłam pióro do pudełka i wsunęłam całą swoją kolekcję pod łóżko. Jutro pozbędę się tego wszystkiego. Przed pójściem spać, dobrze wiedząc, że i tak ciężko mi będzie dzisiaj zmrużyć oko, chciałam jeszcze porozmawiać z Isabel. Z moją najlepszą przyjaciółką. No dobrze, prawda jest taka, że była jedyną moją przyjaciółką, jedyną dziewczyną, której ufałam, że nie umieści negatywnego komentarza na moim profilu na Facebooku. Zbliżyłyśmy się do siebie już na pierwszym roku, kiedy wspólnie z Wesem poznaliśmy ją w domu modlitwy po tym, jak przeniosła się z college’u, i od tego czasu ta znajomość przerodziła się w przyjaźń, zwłaszcza po tym, jak obie dostałyśmy się na architekturę. Ona była jedyną osobą, która wiedziała o moich rozterkach sercowych dotyczących Wesa. Miała na to nawet specjalną nazwę „Wesowa trwoga”.
Wysłałam do niej wiadomość: „Dobre wieści już wkrótce”!
Jej odpowiedź zawsze przychodziła błyskawicznie. Jej kciuki non stop były przyklejone do telefonu. Nawet kiedyś widziałam, jak nimi porusza w głębokim śnie, jakby wystukiwała swoje sny.
Kiedy po dwóch minutach nadal nie otrzymałam odpowiedzi, ponownie do niej napisałam: „Czy utknęłaś pod czymś ciężkim?”.
Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Isabel nie odpisywała mi z prędkością nanosekundy tylko wtedy, kiedy spędzała czas w towarzystwie jakiegoś faceta. W wieku dwudziestu trzech lat była przekonana, że zostanie – jak to sama określiła – starą panną z siedmioma kotami i hemoroidami, jeśli sobie szybko kogoś nie znajdzie. Nie byłam do końca pewna, jak hemoroidy miały się do tego wszystkiego, ale jej życie towarzyskie było nieustającym przyjęciem, na które zapraszani byli głównie potencjalni kandydaci na stanowisko męża. Z kręconymi włosami, niewielkiej postury i zawadiacka z natury – moje totalne przeciwieństwo co do wyglądu – miała w sobie na tyle wdzięku, że spokojnie mogłaby już zostać kilkukrotną mężatką, z tym że była niezmiernie wybredna w kwestii wyboru przyszłego małżonka.
Z pewnością była teraz zajęta przeprowadzaniem rozmowy kwalifikacyjnej, ale musiałam się z nią koniecznie skontaktować. Włączyłam swojego laptopa i sprawdziłam pocztę. Podczas pisania słyszałam jej głos: „Dlaczego piszesz mi o rzeczach, które już od dawna próbowałam tobie uświadomić? Czy możemy w końcu dać sobie spokój z Wesową trwogą i zająć się moimi problemami?”.
Izzy,
wiem, że znajdziesz piętnaście sposobów na to, by powiedzieć mi: „a nie mówiłam” i mi to wcale nie przeszkadza. Nie będę się wdawać we wszystkie szczegóły, chociaż wiem, że umierasz z ciekawości, żeby je usłyszeć, ale nie są one zupełnie twoją sprawą. Jednak dzisiaj Wes powiedział, że chce porozmawiać ze mną poważnie o przyszłości. On naprawdę tego chce. Nadal wydaje mi się to surrealistyczne. W końcu czekałam na to tak długo – układałam w głowie wszystkie możliwe scenariusze. Zresztą wiesz o tym. A teraz, kiedy to naprawdę się dzieje, mam wrażenie, jakby to dotyczyło zupełnie innej osoby. Czy jestem skończoną neurotyczką? Jestem, prawda? Powinnam wystąpić w filmie Woody’ego Allena. Chyba nawet jestem samym Woodym Allenem. No dobrze, już od pięciu zdań plotę głupoty. Tak to się kończy, kiedy nie ma Ciebie przy mnie, by przemówić mi do rozumu. Dlatego zadzwoń do mnie, jak tylko zdecydujesz, że osoba, która Ci teraz towarzyszy, nie zostanie Twoim wybrankiem. Będę siedzieć do późna.
Kocham cię, Siostro
Kirsten
Patrzyłam na swoje imię przez kilka sekund, zanim wcisnęłam „wyślij”. Ta Kirsten, która napisała tego maila i sączyła latte ze swoją najlepszą przyjaciółką w ich ulubionej kawiarni, wspólnie użalając się nad groteskowym mizoginizmem, który był powszechnym zjawiskiem na wydziale architektury, to nie ta sama Kirsten, która pół godziny temu była o krok od powiększenia kolekcji ran na swoim ciele. Nie była także tą Kirsten, która nieustannie była sztorcowana przez wyimaginowany, szyderczy głos. Te Kirsten były prawdziwe, tak samo jak ta Kirsten, która spędzała czas z Isabel, tak samo jak każdy kawałek ciasta jest prawdziwy. Najłatwiej przychodziło mi być tą Kirsten. Wcisnęłam „wyślij” i pozwoliłam na to, by Kirsten przekazała dobre wieści swojej najlepszej przyjaciółce.
***
Kiedy obudziłam się następnego ranka, nadal nie miałam żadnej wiadomości od Izzy, co mogło oznaczać rzeczy, których nawet nie chciałam sobie wyobrażać. Czasami jej „przesłuchania” wkraczały w trzecią fazę.
Poza tym, miałam co robić. Śmiejąc się do rozpuku na samą myśl, że Wes miałby pomagać mi przy obiedzie, wypiłam kawę i opracowałam listę zakupów. Już o dziewiątej rano byłam poza domem gotowa do akcji.
Mieszkałam w starej części Bozeman, odgrodzonej od tej nowej, jasnej, uniwersyteckiej części drzewami i dwukondygnacyjnymi wiktoriańskimi budynkami. Większość studentów mojego kierunku mieszkała w pobliżu kampusu z widokiem na bezkresną Montanę, jednak gdy mój ojciec wyruszył ze mną na poszukiwanie mieszkania tuż przed rozpoczęciem moich studiów magisterskich, nalegał, żeby znaleźć coś bardziej w moim stylu. Jakby wiedział, czym charakteryzuje się styl „Kirsten”. Jego wyobrażenie o tym, kim byłam, zaowocowało ulokowaniem mnie w osobliwym dwupokojowym domku, w otoczeniu bujnych ogrodów należących do właścicielki tej posiadłości, a rozpościerających się od jej dużego domu do mojej chatki. Wokół rosły świerki charakterystyczne dla Colorado, będące formą tarczy ochronnej przed wszelkimi zagrożeniami, które zdaniem mojego ojca mogły na mnie czyhać. Biorąc pod uwagę fakt, że wspólnie spędzony czas we dwójkę w całym moim życiu mogłabym podsumować w jednym akapicie, ojciec miał zdumiewająco dobrą intuicję w wyborze idealnego dla mnie miejsca zamieszkania. Podobało mi się wrażenie, że jestem otulona kokonem.
Ale kiedy jechałam swoim samochodem – no dobra, to była używana beemka, którą mój tata kupił po okazyjnej cenie – rozciągał się przede mną słoneczny bezkres i czułam, że wszystko jest w porządku. Łańcuchy górskie po każdej stronie dawały mi dzisiaj wystarczające poczucie bezpieczeństwa.
Ominęłam pasaż na 19. ulicy ze względu na niekończący się szereg hipermarketów i udałam się niezwłocznie w kierunku targu hrabstwa Gallatin. To był pierwszy weekend jego funkcjonowania, dlatego liczyłam się z tym, że nie będzie wielu produktów, ale wiedziałam, że sprzedawcy mięsa tam będą, a zależało mi na zdobyciu świeżych steków z wołowiny black angus, które chciałam przygotować po mistrzowsku. Gdy wysiadłam z samochodu i przebiłam się przez gęstniejący tłum spragnionych lata mieszkańców Montany, przesłoniłam oczy ręką i spojrzałam na olbrzymią literę M z białego kamienia. Wes już co najmniej od godziny się wspinał, a ja wyobrażałam sobie, jak jego głowa stawała się coraz bardziej widoczna z każdym kolejnym krokiem. Nie zastanawiałam się nad tym, jak uda mu się tego dokonać w towarzystwie Caleba i całej reszty wdającej się w bójki, gdzie tylko się da. Po prostu miałam pełne zaufanie do głosu, który usłyszałam zeszłej nocy w telefonie.
Pomiędzy targiem a modnymi do bólu sklepami przy głównej ulicy nie potrzebowałam zbyt dużo czasu, by pozbyć się nadmiaru gotówki. Nigdy tak naprawdę nie przesadzałam z wydawaniem pieniędzy z konta założonego dla mnie przez mojego tatę. Prawdopodobnie odziedziczyłam zdolność do oszczędzania po skąpej mieszkance Missouri… co tu dużo kryć, mojej matce. Dzisiaj nie miałam żadnych wyrzutów sumienia, gdy pakowałam do samochodu siatki pełne kruchej młodej sałaty, antrykotów odpowiednio marmurkowatych, chrupiącego chleba domowej roboty, jak i siatki mieszczące nową kreację, świece zapachowe i ręcznie szlifowane kieliszki, którymi wspólnie z Wesem wzniesiemy toast. Mój ojciec bardzo polubił Wesa od czasu, gdy spędziliśmy z nim święta Bożego Narodzenia w Big Sky. Na pewno pochwaliłby to zakupowe szaleństwo.
Po drodze do domu zatrzymałam się w jeszcze jednym miejscu. Dwoje małych dzieci, chłopiec z niemal białymi włosami i jego siostra z włosami o jeszcze jaśniejszym odcieniu, właśnie zabierało się do rozstawiania swojego nieco rachitycznego stoiska z lemoniadą, kiedy przejeżdżałam obok nich, znikając za rogiem. Chłopiec, który był o głowę wyższy od swojej skromnej wspólniczki, trzymał plastikowy kubek wielkości kufla do piwa, wypełniony ich produktem i zachlupotał nim w moją stronę, krzycząc przy tym jak rasowy sprzedawca na meczu bejsbola: – Lemoniada! Zapraszamy na lodowatą lemoniadę!
Ta scena tak bardzo przywodziła na myśl małego Wesa i małą Kirsten, że musiałam zjechać na żwirowe pobocze i cofnąć się kilka kroków z portfelem w dłoni. Będziemy mieli dzieci. Z platynowymi włosami zupełnie jak nasze. Będą tak samo chude i wątłe i niebieskookie jak my. To był dla mnie taki przedsmak przyszłości.
Ponieważ było wręcz niemożliwe, by przeżyć spokojnie dzień bez towarzystwa mojej wewnętrznej Nudziary, jej zrzędzenie zaczęło się właśnie wtedy, gdy zaczęłam nakrywać do stołu na cztery godziny przed planowaną wizytą Wesa.
Dzieci, tak? Wiesz chyba, że aby mieć z nim dzieci, będziesz musiała się najpierw z nim przespać?
No nie żartuj. Wesowi może się wydaje, że jestem naiwna, ale mi też było trudno oprzeć się pokusie pójścia do łóżka, tak samo jak i jemu. Doszliśmy już do takiego etapu, że zdążyłam się przekonać, na czym polega namiętność.
To uroczo. Na pewno będzie tak namiętnie, że nigdy nie zauważy śladów tego, co robiłaś przez ostanie – ile to już minęło – siedem lat.
Opadłam na krzesło, które dopiero co owinęłam muślinem. Nie da się ukryć, że w pewnej mierze mój sprzeciw wobec sypiania z Wesem był podyktowany strachem przed tym, co Wes powiedziałby na temat moich blizn. Zawsze ostrożnie wybierałam miejsca cięć, po to by nikt ich nie zauważył. Gdy skończyły mi się wolne miejsca i zaczęłam ciąć swoje ramiona, najprostszym rozwiązaniem było zawsze włożenie koszulki z krótkim rękawem, co przez większość czasu w Montanie nie stanowiło problemu. Ale nie mogłam tego dalej ukrywać przed Wesem. Musiałam znaleźć jakiś sposób, by mu to wytłumaczyć.
Tak myślisz? Naturalnie, mogłabyś go jeszcze trochę zwodzić i zdecydować się na operację plastyczną. Nie, poczekaj, przecież tatuś za to nie zapłaci, prawda? W końcu tatuś o niczym nie wie!
Dziarsko wkroczyłam do kuchni, wyjęłam nożyczki i przypuściłam ostry atak na łodygi zakupionych wcześniej róż. Teraz tylko muszę skrócić te maleństwa, by pasowały do wazonu. Będą prezentowały się idealnie na stole. Albo zaniosę je do sypialni.
Nie, nie będę dłużej przetrzymywać Wesa. Może nawet dzisiaj wieczorem skończę z tym przetrzymywaniem. Teraz, gdy nasza przyszłość nareszcie rozwija się przed nami jak biały dywan w nawie głównej kościoła, co to zmieni, jeśli wtulimy się w czystą pościel – w bieliźniarce miałam zestaw, którego wcześniej nie używałam – i spędzimy noc w swoich ramionach?
Przy zgaszonych światłach, rzecz jasna.
Po tym, jak opowiem o wszystkim Wesowi. Przygotowywałam swoje wyznanie podczas siekania orzechów włoskich.
Kochanie, wiem, że na początku, gdy mnie zobaczysz, pomyślisz sobie, że miałam bliskie spotkanie ze stadem jeżozwierzy.
Nie, to zbyt nieprawdopodobne.
Kochanie, bardzo dawno temu przechodziłam przez bardzo trudny okres w życiu i ja…
O nie. Nie mogę się nawet zdobyć na powiedzenie prawdy.
Wiem, że to zupełnie absurdalne, ale znasz mnie.
Zdecydowanie zbyt dosadnie.
A może tak: czasami stres, jak i problemy z przeszłości, z którymi nadal się zmagam, kotłują się pod powierzchnią mojej skóry i po prostu muszę je uwolnić. Ale nie będę musiała już nigdy tego robić. Mogę ci to obiecać.
Zamknęłam oczy i zobaczyłam zrozumienie w zaszklonych błękitnych oczach Wesa.
Nie zapomnij o skrzypcach w tle.
Nie, tym razem miałam zamiar zapomnieć o pannie Nudziarze. Niech inne głosy ją zagłuszą.
Udało mi się ją całkowicie uciszyć podczas marynowania steków i mieszania sałatki, której nie powstydziłaby się sama Rachael Ray, po czym wzięłam relaksującą kąpiel z bąbelkami. Potem wślizgnęłam się w jedwabną tunikę, która z jednej strony przylegała do mojego ciała, a z drugiej nie. Odpięłam dwa górne guziki. Potem kolejne dwa. Chichocząc, tak, chichocząc do siebie, upięłam grzywkę, zostawiając jeden wyprostowany blond kosmyk, by opadał na jedno z moich błękitnych oczu. O tak, kochanie.
***
Zbliżające się lato w Montanie oznaczało, że zmrok zapadał dopiero po siódmej. Kiedy coraz słabsze światło rzucało srebrzystą poświatę na świerki, Wesa nadal nie było. Próbując pozbyć się złych przeczuć dotyczących niedźwiedzi grizli, osuwającej się ziemi, zgrai bandytów grasujących w okolicach M, wysłałam do niego wiadomość z subtelnym „Gdzie jesteś?”
Chociaż Wes nie miał kciuków tak szybkich i sprawnych w pisaniu jak Isabel, to zawsze odpowiadał w przeciągu pięciu minut. Po upływie sześciu napisałam do niego jeszcze raz. Po dziesięciu zadzwoniłam do niego, ale odezwała się tylko poczta głosowa. Potem zaczęłam chodzić tam i z powrotem i za każdym razem, gdy zaskrzeczała sroka albo wiatr zasyczał wśród świerków, natychmiast biegłam do okna, by wypatrywać mini coopera.
Gdy nie odezwał się do godziny ósmej, napisałam do Isabel, a potem do niej zadzwoniłam. Ona także nie odpowiadała, nawet po tym, gdy napisałam, że to PILNE!!! Miałam tak ściśnięte gardło, że czułam, jak sztywnieje moja szczęka. Drżącymi palcami, napisałam do Caleba. Był na pewno bliżej zaprzyjaźniony z Wesem niż ze mną – jak się nad tym zastanowić, oni wszyscy byli jego przyjaciółmi – no ale odpisałby na moją wiadomość czy nie? Jeśliby tego nie zrobił, wiedziałabym, że Wes spadł z górskiego pobocza, a oni, Tess i Isabel, próbowali znaleźć sposób na to, jak mi o tym powiedzieć. Inaczej nie da się tego wyjaśnić.
Gdy na moim telefonie pojawiła się informacja o przychodzącej wiadomości, omal nie wyskoczyłam ze swojej teraz już rozgrzanej skóry. To był Caleb: „Nie widziałem Wesa przez cały dzień. Nie przyszedł na wspinaczkę”.
Nie wiedziałam, jak mam na to zareagować. Nie jestem pewna, co bym zrobiła, gdybym nie usłyszała wtedy samochodu wjeżdżającego na podjazd. Nadal nie wiem, dlaczego wyjrzałam przez okno, zamiast najpierw otworzyć drzwi. Może dlatego, że silnik samochodu pracował inaczej niż ten Wesa. Mini cooper nie warczał. Tak na dobrą sprawę to żaden silnik nie warczał z wyjątkiem miaty należącej do Isabel.
Odsunęłam zasłony na oknie w drzwiach i spojrzałam na zewnątrz. Było zupełnie ciemno, nie licząc światła padającego na ganek, które tworzyło żółtą plamę na schodkach. Mimo to byłam w stanie rozpoznać długą sylwetkę Wesa nachylającego się w stronę kierowcy czarnego sportowego samochodu. Nadal nie otwierałam drzwi, co było być może jedyną słuszną decyzją, którą podjęłam tej nocy, ponieważ gdy wyglądałam zza muślinowych paneli na ten żółtawy półmrok, zobaczyłam, jak Wes wpycha swoją głowę przez otwarte okno samochodu i długo, i czule całuje kierowcę. Kierowcę. Moją najlepszą przyjaciółkę Isabel.
Zanim Wesowi udało się wynurzyć z okna, ja błyskawicznie zasunęłam zasłony i zaczęłam latać po pokoju w mojej jedwabnej, srebrnej tunice powiewającej z tyłu za mną. Jedną drżącą dłonią zgarnęłam kwiaty ze stołu, drugą zgasiłam świece, nie zaprzątając sobie głowy zwilżeniem wcześniej palców. Wrzuciłam to wszystko do kuchennego kosza na śmieci i wracałam, by sprzątnąć ze stołu – obrus, porcelanę, kryształy i całą resztę – gdy otworzyły się drzwi wejściowe. Zrezygnowałam więc z tego pomysłu i odwrócona plecami do Wesa, zapięłam guziki w tunice aż po samą brodę.
– Bardzo cię przepraszam, że się spóźniłem – powiedział. Obróciłam się w jego stronę, a on już wiedział. Zorientowałam się, że już wie, po tym, jak dostrzegłam przebłysk paniki w jego oczach. Paniki, która była nieporównywalna z tym, co działo się w moim gardle.
– Kirsten, to nie tak, jak myślisz – powiedział.
Potrząsnęłam mocno głową i odrzuciłam gwałtownie włosy, które nie wyglądały już tak ponętnie. – Dlaczego oni zawsze tak mówią? – odezwał się jakiś inny głos należący do Kirsten.
– Kto, kotku?
– Mężczyźni, którzy zostają przyłapani z najlepszą przyjaciółką swojej dziewczyny. Dlaczego oni zawsze mówią, że to nie tak, jak ona myśli, kiedy jest dokładnie tak, jak ona myśli?
– Wcale tak nie jest. Przysięgam ci, że tak nie jest.
Wes podszedł do mnie, a ja wyciągnęłam ręce, żeby go od siebie odepchnąć. On i tak je schwycił i przyciągnął mnie na kanapę, i trzymał mnie tak długo, aż nie przestałam się z nim siłować. Trzymał mnie tak mocno, jak nigdy dotąd.
– Pozwól mi wytłumaczyć – powiedział.
Tylko dlatego, że mówił do mnie tym samym głosem, który słyszałam przez telefon poprzedniej nocy, przytaknęłam. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa, i ten jeden raz Nudziara też siedziała cicho. Kręciło mi się od tego wszystkiego w głowie.
– Nie poszedłem dzisiaj na wspinaczkę.
– Okłamałeś mnie.
– Nie. Wysłuchaj mnie, proszę. – O mało nie zaczął mną trząść. – Miałem taki zamiar, ale po tym, jak wczoraj wieczorem stąd wyszedłem, zadzwoniła do mnie roztrzęsiona Isabel. Potrzebowała dzisiaj mojej pomocy i musiałem jej towarzyszyć.
– To nie ma żadnego sensu. Dlaczego mi tego wczoraj nie powiedziałeś, kiedy do mnie zadzwoniłeś?
– Nie mogłem. Musiałem jej to obiecać.
– Nie rozumiem. Skoro miała tak poważne kłopoty, dlaczego do mnie nie zadzwoniła?
Widziałam, jak przełyka ślinę. – Nie chciała, żebyś o tym się dowiedziała.
– O czym?
Próbowałam się uwolnić, ale on wzmocnił swój uścisk. – Nie mogę ci tego powiedzieć. Ale to już teraz nie ma znaczenia. Wszystko już załatwione.
– Naprawdę? Czy całowanie jej w taki sposób na moim podjeździe było w ramach załatwiania tej sprawy?
– Tak, było. To był pocałunek pożegnalny.
Wszystko, co kotłowało się w moim ciele, nagle przybrało na sile i eksplodowało. Wyrwałam się z objęć Wesa i wycofałam się do innej części pokoju. Kiedy wpadłam na stół, który nakrywałam z taką nadzieją, kryształowy kielich przewrócił się, uderzając w stojący obok talerz, i roztrzaskał się przykładnie na drobne odłamki.
– Dlaczego się z nią żegnałeś, Wes?
– To się po prostu zdarzyło, kotku.
– Długo to trwało?
Wes wstał, ale ja uniosłam dłoń w ostrzegawczym geście. Tym razem nie protestował. Przez chwilę myślałam, że uniesie dwie ręce do góry, jakby chciał się poddać.
– Zaczęliśmy po prostu rozmawiać. Ty nie chciałaś ze mną rozmawiać, dlatego poszedłem do niej.
– Zmieniłam zdanie. Przestań.
– Kochanie, proszę, daj mi dokończyć.
– Nie – powiedziałam to pomimo jego błagalnego tonu, desperacko wyciągniętych ramion i oczu zamglonych łzami, które miałam nadzieję zobaczyć, ale z innego powodu. Nie mogłam mu pozwolić, by opowiedział mi całą resztę. Przynajmniej do czasu, gdy opanuję swoje emocje.
– Chcę, żebyś już sobie poszedł – powiedziałam.
– Nie wyjdę, dopóki mnie nie wysłuchasz.
– No to zostań – powiedziałam i jakimś cudem doszłam o własnych siłach do łazienki.
Chwilę po tym, jak zatrzasnęłam drzwi, usłyszałam, jak zatrzaskują się drzwi wejściowe. Nie byłam pewna, które z nich wstrząsnęły domem, a może to ja się trzęsłam? Bez wątpienia byłam bliska paniki tak silnej, że musiałam ją powstrzymać, zanim doprowadziłaby mnie do krawędzi, z której mogłabym już nie wrócić.
Zrobiłam coś, co jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło od siedmiu lat, kiedy po raz pierwszy wbiłam paznokcie w swoją skórę. Działałam instynktownie, nie miałam planu ani pewności, że to całe zło skupione we mnie za chwilę się ze mnie wyleje. Po prostu chwyciłam nożyczki, których używałam w poprzednim życiu, by zrobić się na bóstwo, i trzymałam je w okolicy wewnętrznej strony mojego przedramienia. Jakie to teraz miało znaczenie, jeśli skaleczę się w miejscu, które wszyscy będą mogli zobaczyć.
Wzięłam długi, głęboki oddech, taki, który pozwala uspokoić szalone myśli kłębiące się w mojej głowie. Z dużą wprawą przycisnęłam końcówkę ostrza i pozwoliłam, by gładko wbiło się w skórę aż do momentu, gdy pojawiła się pierwsza kropla krwi. Opierałam się o drzwi łazienki, które dawały mi poczucie bezpieczeństwa, zaczęłam delikatnie przesuwać ostrze w niemalże prostej linii – dopóki klamka nie podskoczyła i nie usłyszałam przeszywającego głosu Wesa.
– Kirsten! Proszę, otwórz drzwi! Musimy porozmawiać!
Nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Kiedy się poderwałam, ostrze nożyczek wbiło się głębiej niż zamierzałam. Krew wypływała zbyt szybko. Nie tak to miało być.
– Kirsten! Co ty robisz? Co się dzieje?
Wes walił do drzwi i otworzył je z impetem, przez co uderzyłam się o umywalkę. Czułam, jak nożyczki wdzierają się w moje ramię – głęboko, a potem jeszcze głębiej, kiedy Wes szarpnął mną, bym się do niego odwróciła. Patrzyłam z przerażeniem na ostrze zanurzone w mojej skórze znacznie poniżej przyjętego przeze mnie poziomu. Jednak moje przerażenie nie mogło się równać ze zgrozą w oczach Wesa. Zanim zdołałam go powstrzymać, gwałtownie wyrwał nożyczki z rany – co spowodowało silny krwotok. Tym razem utrata krwi nie przyniosła mi upragnionej ulgi. Tym razem wraz z upływem krwi, wypływało ze mnie życie.
„M” to wielka litera z białych kamieni ułożona na górze Sentinel w stanie Montana (USA). Jest symbolem Uniwersytetu w Montanie (przyp. tłum.).
Black angus – szkocka rasa bydła domowego (przyp. tłum.).
Big Sky (Wielkie Niebo) – przydomek stanu Montana (przyp. tłum.).
Rachael Ray – amerykańska prezenterka telewizyjna znana z programów kulinarnych (przyp. tłum.).