- W empik go
Bluzgaj zdrowo. O pożytkach z przeklinania - ebook
Bluzgaj zdrowo. O pożytkach z przeklinania - ebook
Książka popularnonaukowa, przedstawiająca mechanizmy stojące za przeklinaniem, historię badań nad przekleństwami, historię samych przekleństw oraz procesy zachodzące w mózgu ludzi używających soczystego języka. Autorka stawia zadziwiające pytania i kompetentnie na nie odpowiada. Czy przeklinanie potrafi działać znieczulająco? Czy kobiety klną inaczej niż mężczyźni?
Czy szympansy używają brzydkich wyrazów? Czy przeklinanie w miejscu pracy pomaga zbudować kreatywny zespół?
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-5788-3 |
Rozmiar pliku: | 4,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Większość wiedzy na temat ludzkiego mózgu zdobyliśmy metodą prób i błędów, zwykle zresztą z przewagą tych drugich. Niektórych z najbardziej przełomowych odkryć w neurobiologii dokonano w wyniku tak skomplikowanych działań jak wtykanie palca w dziurę w czyjejś głowie, spacerowanie po wiktoriańskich szpitalach psychiatrycznych oraz – rzecz jasna – badanie przekleństw.
Dzięki skatalogowaniu funkcji i obszarów mózgu neurobiologia pomaga nam zrozumieć, jak i dlaczego przeklinamy. Działa to zresztą dwutorowo: zrozumienie, dlaczego i jak przeklinamy, pomaga nam odtworzyć strukturę mózgu. Weźmy na przykład jedną z pierwszych i najsławniejszych spraw w historii neurobiologii, przypadek robotnika kolejowego Phineasa Gage’a.
Pewnego popołudnia pod koniec sierpnia w 1848 roku Phineas Gage tyrał w pocie czoła przy wysadzaniu skał w głębi stanu Vermont. Ze wszystkich opowieści wynika, że był robotny i powszechnie lubiany, a rozwój amerykańskiej kolei w latach czterdziestych dziewiętnastego wieku dodał mu skrzydeł. Szefostwo twierdziło, że był ich najbardziej wydajnym i najzdolniejszym pracownikiem, a w raportach opisywano go jako „zapalczywego i upartego”. I to właśnie upór oraz zapalczywość zadecydowały o jego losie: jedna decyzja, która sprawiła, że z modelowego pracownika i budowniczego kolei zamienił się w cyrkową atrakcję i cud medycyny.
Jego grupa zajmowała się wierceniem w skałach, które następnie wysadzano, by przygotować miejsce pod tory. Był to ryzykowny proces: po dokonaniu odwiertu dziurę wypełniano materiałem wybuchowym i wkładano do niej lont. Na końcu całość przysypywano piaskiem i „ubijano” za pomocą metrowego, sześciokilowego żelaznego drąga. Nie do końca wiadomo, co tamtego dnia poszło nie tak, kiedy jednak Gage wepchnął swój drąg w głąb odwiertu, musiała powstać iskra, która doprowadziła do eksplozji. Metalowy pręt przebił się przez głowę Phineasa i poleciał dwadzieścia pięć metrów dalej.
Pierwszy z obecnych na miejscu lekarzy, doktor Edward H. Williams, pisał później, że dziura w głowie Gage’a była tak wielka, że dostrzegł ją, zanim jeszcze wysiadł z powozu, „widać było też wyraźną pulsację mózgu”. Spodziewalibyśmy się, że ktoś z tak poważnym urazem głowy powinien w najlepszym przypadku siedzieć spokojnie, pogrążony w cichej rozpaczy, ale jeśli wierzyć wspomnieniom doktora Williamsa oraz kilku innych świadków, Phineas Gage stał o własnych siłach i rozmawiał z kolegami o szczegółach wypadku.
„Pan Gage upierał się, że pręt przeszył jego głowę na wylot” – pisze Williams. Doktor z początku nie chciał uwierzyć i podejrzewał, że robotnik oberwał w głowę kawałkiem eksplodującej skały. Wtedy jednak Gage „wstał i zwymiotował, wydalając z siebie w tym procesie około połowy filiżanki materii mózgowej”. Nie jest to może dokładna miara, ale trudno odmówić plastyczności temu opisowi. A po wszystkim pacjent wciąż był całkiem przytomny i rozbudzony.
Najciekawsze w tej sprawie jest nawet nie to, że Gage przeżył, ale fakt, że robotnik kolejowy stał się najistotniejszym elementem debaty na temat budowy ludzkiego mózgu. W czasie, gdy przytrafił mu się wypadek, zachodziła właśnie gigantyczna zmiana w myśleniu na ten temat, a naukowcy spierali się, czy nasze mózgi bardziej przypominają deser biszkoptowy czy budyń. Krótkie wyjaśnienie: teoria „budyniu” (nazwa nieoficjalna) zakładała, że nasze mózgi to jednolita masa. W myśl tych założeń każdy fragment mózgu miał wyglądać tak samo, dokładnie jak w budyniu. Zwolennicy „deseru biszkoptowego” utrzymywali, że mózg składa się z różnych elementów i każdy z nich odgrywa odmienną rolę. Jeśli usuniemy jedną trzecią budyniu, nadal mamy jednolity budyń. Jeśli odejmiemy którąś warstwę deseru biszkoptowego, otrzymamy coś jeszcze bardziej żałosnego niż deser biszkoptowy. Z dzisiejszej perspektywy zadziwiające jest, że w ogóle na ten temat dyskutowano, ale w 1848 roku nie znano metod skanowania mózgu, nie udawały się też poszukiwania szczęśliwców po urazach mózgu, których można by było poddać szczegółowej obserwacji. W takich warunkach debata nie milkła.
Większość naszej wiedzy na temat Gage’a pochodzi z obserwacji doktora Johna Martyna Harlowa, który przejął ten przypadek. Jest on autorem dwóch prac, w których szczegółowo opisał obrażenia pacjenta oraz ich następstwa. Pierwsza z nich nosiła przekonujący tytuł Passage of an Iron Rod through the Head , a jej kontynuacja została zatytułowana równie wymyślnie: Recovery from the Passage of an Iron Bar through the Head .
Harlow miał dociekliwy umysł, stalowy żołądek i musiał się odznaczać wielkim talentem przekonywania, opisuje bowiem, że całkiem dosłownie dostał się do wnętrza głowy Gage’a, by zbadać – za pomocą samego dotyku – dokładny kształt rany. Chciał też sprawdzić, czy nie utknęły w niej odłamki lub kawałki kości, więc jakieś trzy godziny po wypadku wetknął palec w głowę pacjenta:
„Mój palec wskazujący pogrążył się aż do samego końca, nie napotykając żadnego oporu, i podążył w kierunku rany wylotowej w policzku, w której umieściłem drugi palec wskazujący”.
Uderzający obraz, prawda? A to tylko jedna z wielu skrupulatnych metod, do których musiał się uciec. W następnych latach Gage był wielokrotnie rysowany, wykonywano odlewy jego głowy, poddawano go niezliczonym badaniom i pomiarom. Ostatecznie Harlow doszedł do wniosku, że zniszczeniu uległa lewa półkula mózgu pacjenta (pamiętne pół filiżanki), a prawa pozostała w nienaruszonym stanie.
Dziś wiemy, że jego diagnoza była bezbłędna. Poczynione przez niego obserwacje zostały potwierdzone w 2004 roku przez lekarzy z bostońskiego szpitala Brigham and Womens, którzy wykonali trójwymiarowy model czaszki Gage’a – Harlow dostał ją od rodziny robotnika po jego śmierci – i pokazali dokładną trajektorię stalowego pocisku. We wszystkich detalach odpowiadała ona opisom Harlowa¹⁸.
Szczegółowa natura jego zapisków jest niezwykle ważna, odegrała bowiem znaczną rolę w zrozumieniu, jak istotna jest budowa naszych mózgów. Po wypadku Gage całkowicie odzyskał zdrowie, ale stał się innym człowiekiem – do tego stopnia, że ci sami szefowie, którzy opisywali go jako „bystrego i zdolnego”, rok później nie chcieli go przyjąć na poprzednie stanowisko pracy. Zanim umarł, dwanaście lat po wypadku, pracował jako najemny robotnik sezonowy. Wśród wielu symptomów, jakie pojawiły się u niego po wypadku, było zupełnie nowe upodobanie od przekleństw. Harlow wspomina, że robotnik kolejowy stał się „niespokojny, niepokorny i nader często pławił się w najgorszych bluźnierstwach (choć wcześniej nie leżało to w jego zwyczaju)”.
Z tych właśnie powodów Gage był tak ważnym elementem deserowej debaty na temat budowy mózgu. Gdyby rację mieli budyniści, pacjent mógłby stracić fragment mózgu i wciąż normalnie funkcjonować. Jego mózg działałby jak zawsze, tylko byłby trochę mniejszy. Wypadek jednakże całkowicie go odmienił i to na zbyt wiele znaczących, zawiłych sposobów, by przypisać to jedynie uderzeniu w twarz sześciokilowym pociskiem. „Wygląda na to, że zniszczeniu uległa równowaga pomiędzy jego zdolnościami intelektualnymi i zwierzęcymi popędami” – pisał Harlow. Pamięć, inteligencja i umiejętności pozostały w nienaruszonym stanie, ale samokontrola runęła. Nowa skłonność do przekleństw – używania „najgorszych bluźnierstw” – wskazywała, że w lewej części płata czołowego musiała mieścić się jakiś istotny fragment jego dawnej osobowości.
!
Ludzie, którzy optowali za złożoną budową mózgów, nie rozumieli tego zjawiska w taki sposób, jak dziś je rozumiemy. Większość teoretyków była wówczas zafascynowana frenologią: nauką, która głosiła, że można wyczytać czyjąś osobowość z ukształtowania czaszki.
Była to tak popularna w owym czasie moda naukowa, że gazety i tygodniki z lubością donosiły o frenologicznych „dowodach” w sprawach kryminalnych. Frenologia i sprawa Gage’a połączyły się na łamach kilku gazet z epoki, między innymi w tekście Alive from the Dead, Almost , opublikowanym przez „North Star” z Danville w stanie Vermont. Jego autor uznał, że frenologia to doskonałe narzędzie do wyjaśnienia zmian, jakie zaszły w Phineasie. „Po uderzeniu go w twarz tuż pod kością policzkową przebił się przez czubek głowy i przeszedł przez obszar zwany we frenologii ośrodkiem czci”. W roku 1851 „American Phrenological Journal” donosił w tekście A Most Remarkable Case , że uszkodzeniu w mózgu Gage’a uległy dwa ośrodki – życzliwości oraz czci – co miało tłumaczyć jego „wulgarność oraz brak szacunku i uprzejmości”. Był to jeden z pierwszych przykładów na wykorzystanie tej sprawy, by poprzeć neurobiologiczne teorie. Będzie się to powtarzało jeszcze kilkakrotnie w ciągu następnych stu pięćdziesięciu lat.
Dziś frenologię uznaje się za pseudonaukę; teorii, na których opierali się badacze, nie potwierdzały prawie żadne dowody. Jednak to właśnie ci pierwsi obserwatorzy temperamentów i zachowań uchylili furtkę, która prowadziła ku myśleniu, że mózg składa się z wyspecjalizowanych obszarów. Od tamtej pory lekarze zaczęli zwracać baczniejszą uwagę na uszkodzenia mózgu i ich konsekwencje. Rozpoczęły się systematyczne badania nad jego budową i jej wpływem na ludzkie zachowania, a teoria „budyniu” nigdy nie zyskała wielkiej popularności. Gdy zakończyła się moda na frenologię, naukowcy zaczęli się zastanawiać, czy sprawa metalowego pręta nie miała donioślejszego znaczenia. Odpowiedź na to pytanie przyniosły wiktoriańskie badania nad przeklinaniem.