Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bogowie i wojownicy. T. 2. Wypalony znak - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 sierpnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Bogowie i wojownicy. T. 2. Wypalony znak - ebook

12-letni Hylas, nieufny i zbuntowany chłopiec, który poprzysiągł odnaleźć zaginioną siostrę Issi powraca w kolejnej powieści z serii “Bogowie i wojownicy”.

Hylas - zwykle ostrożny i czujny - z powodu chwilowej nieuwagi wpada w ręce handlarzy niewolnikami. Trafia na nieprzyjazną i mroczną wyspę Talakreja, która skrywa w sobie ogromną kopalnię brązu. Tylko tutejsi niewolnicy wiedzą, że kto raz zostanie pochwycony do pracy pod ziemią, ten nigdy nie wraca…

Chłopak zaczyna jednak rozumieć w jakim znalazł się niebezpieczeństwie dopiero wtedy, gdy odkrywa, że wypalony na jego ramieniu tatuaż jest znakiem jego największych wrogów - okrutnych Kruków. A cała wyspa jest własnością i ponurą siedzibą ich władcy - Kreona.

Tymczasem Pirra - dawna  towarzyszka Hylasa - także marzy o wolności. Jest więźniem swojej  matki, najwyższej kapłanki i choć żyje w bogactwie, to cały czas planuje ucieczkę. Na jej drodze stanie kobieta imieniem Hecabi, która skrywa pewną tajemnicę.

Bogowie znów wpadają w gniew… Bogini Ognia pragnie zemsty za głębokie blizny, które drążą w ziemi chciwi i żądni władzy Krukowie.

Czy Hylasowi uda się ochronić wyspę, powstrzymać Kreona i odnaleźć swoją siostrę? Tym razem u jego boku stanie mała lwica Havoc…

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-2320-8
Rozmiar pliku: 4,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Odejdź! – krzyknął Hylas.

Locha rzuciła mu gniewne spojrzenie i wróciła do taplania się w błocie. Wraz z warchlakami miło spędzała czas przy strumyku i nie zamierzała ustępować miejsca jakiemuś chudemu przybłędzie, któremu akurat zachciało się pić.

Zimny wschodni wiatr zaciął od gór, zaszeleścił w ostach i wcisnął się w dziury tuniki Hylasa. Chłopak był zmęczony, bolały go nogi, a bukłak miał od zeszłego wieczoru pusty. Musiał się dostać do strumienia.

Wsunął kamień do procy i posłał go w zad dzika, ale locha to zignorowała. Hylas wziął głęboki oddech. Co teraz?

Nieoczekiwanie locha zerwała się, uniosła sztywno ogon i uciekła, a warchlaki pognały za nią.

Hylas przykucnął za ciernistym krzewem. „Co takiego wyczuła?”.

Wiatr ucichł. Chłopcu włos zjeżył się na karku. Cisza była przytłaczająca.

Lew pojawił się znikąd.

Zeskoczył ze stromizny powyżej i zatrzymał się dwa kroki od kryjówki Hylasa.

Chłopak nie śmiał nawet odetchnąć. Drapieżca znajdował się tak blisko, że czuł woń jego sierści i słyszał piasek chrzęszczący pod ogromnymi pazurami. Hylas widział gęstą grzywę falującą w nieruchomym powietrzu. W milczeniu błagał ogromne zwierzę o życie.

Lew odwrócił wielki łeb i spojrzał mu prosto w twarz. Złote oczy wydawały się jaśniejsze niż słońce. Ten lew znał Hylasa. Widział ducha chłopaka niczym kamyk na dnie głębokiego, czystego stawu. Zwierzę czegoś od Hylasa chciało. Nie wiedział czego, ale wyczuwał nakaz, aby coś uczynić.

Lew ponownie uniósł łeb i powęszył, po czym zbiegł ze stoku. Hylas przyglądał się, jak ogromny drapieżca przeskakuje bezszelestnie z głazu na głaz, a potem znika wśród krzewów. Pozostał po nim tylko wyraźny zapach i odciski wielkich łap.

Wiatr powrócił, z sykiem sypnął Hylasowi pyłem w oczy. Chłopak podniósł się chwiejnie.

Przy strumieniu ślady lwa wypełniły się wodą. Hylas ukląkł przy jednym, wielkim jak jego głowa. Woda z tropu lwa dawała siłę. Chłopiec pochylił się i napił.

Ciężkie uderzenie zwaliło go z nóg.

– Może ta woda daje siłę – usłyszał. – Ale szczęścia nie przynosi.

– Dokąd nas zabierają? – jęknął chłopak obok Hylasa.

Nikt nie odpowiedział. Nikt nie wiedział.

Okręt był przepełniony – dziesięciu niewolników siedziało przypiętych do wioseł przy burtach, a dwudziestu tłoczyło się na pokładzie. Pilnowało ich ośmiu grubych nadzorców z biczami o miedzianych końcówkach.

Hylas siedział wciśnięty między innych przy burcie trzeszczącego, rozkołysanego okrętu. Obroża z niewyprawionej skóry ściskała mu szyję, bolały go nadgarstki i skóra na głowie. Dwa dni wcześniej jeden z niewolników obciął mu na krótko jasne włosy.

– Skąd jesteś? – warknął.

Zdarł chłopakowi ubranie i związał go z brutalną wprawą.

– Ucieka – mruknął towarzysz niewolnika, po czym rozchylił Hylasowi wargi, aby sprawdzić zęby. – Tacy zawsze uciekają.

– To prawda, chłopcze? Dlaczego brakuje ci kawałka ucha? Pewnie tam, skąd pochodzisz, tak się znakuje złodziei, co?

Hylas zachował ponure milczenie. Resztkami złota Pirry zapłacił napotkanemu pasterzowi za obcięcie dolnej części ucha, ponieważ znajdujące się tam nacięcie zdradzało, że chłopak jest Osobnym.

– Skoro rozumie, musi być Akajczykiem – zauważył mniejszy niewolnik. – Z której części, chłopcze? Z Arkadii? Messenii? Lykonii?

– To bez znaczenia – warknął drugi. – Wygląda na silnego, nada się na pająka.

„Na co?” – pomyślał z odrętwieniem Hylas.

Kim właściwie byli ci ludzie? Nosili tuniki z surowej wełny i płaszcze z natłuszczonej owczej skóry. Przypominali bardziej wieśniaków niż wojowników Kruków. Ale może tylko pracowali dla Kruków. Lepiej, żeby się nie dowiedzieli, kim naprawdę jest Hylas.

Fala prysnęła mu w twarz i chłopak wrócił do teraźniejszości. Młody niewolnik obok niego jęknął i zwymiotował Hylasowi na kolana.

– Dzięki – mruknął Hylas.

Chłopak tylko słabo prychnął.

Hylas starał się nie zwracać uwagi na smród wymiocin. Spojrzał w Morze. Statek płynął głęboko zanurzony, a młodzieniec rozglądał się za delfinami. Jak dotąd nie dostrzegł ani jednego. Wspomniał Ducha, z którym zaprzyjaźnił się zeszłego lata. Przynajmniej delfin był szczęśliwy i wolny ze swoim stadem. Hylas pocieszał się tą myślą.

I może gdzieś daleko stąd, na Keftiu, Pirze udało się uciec. Była córką Najwyższej Kapłanki i była niewyobrażalnie bogata, ale kiedyś przyznała, że zrobiłaby wszystko, byle się uwolnić. Wtedy Hylas myślał, że dziewczyna jest szalona. Teraz lepiej ją rozumiał.

Płetwa grzbietowa przecięła wodę przerażająco blisko burty. Rekin łypnął na Hylasa swoim czarnym beznamiętnym okiem, po czym zniknął w głębinach.

„Dlatego nie ma tutaj ani jednego delfina – pomyślał Hylas. – Zbyt wiele rekinów”.

– To już siódmy, odkąd odbiliśmy od brzegu – zauważył mężczyzna siedzący obok młodego niewolnika cierpiącego na chorobę morską. Nieznajomy miał złamany, krzywy nos, a w jego brązowych oczach błyskała czujność, jakby w swoim życiu widział już zbyt wiele zła.

– Dlaczego za nami płyną? – wymamrotał chory.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Martwych niewolników wyrzuca się za burtę. Łatwa zdobycz.

Trzasnął bicz, końcówka uderzyła mężczyznę w policzek.

– Żadnego gadania! – krzyknął brzuchaty nadzorca.

Na brodę mężczyzny pociekła krew. Jego twarz nie zmieniła wyrazu, ale spojrzenie powiedziało Hylasowi, że gdyby nieznajomy miał nóż, chętnie wraziłby ostrze we włochatą pierś nadzorcy.

Po pozycji słońca chłopak domyślił się, że statek od zmierzchu płynie na południowy wschód, co znaczyło, że oddala się od Akai. Hylasa ogarnął gniew. Zmarnował tyle wysiłku przez chwilę nieuwagi.

„Wybacz, Issi” – przeprosił siostrę w duchu.

Powróciło znajome poczucie winy. Hylas pamiętał tylko, że matka kazała mu się opiekować młodszą siostrą, a on zawiódł. Tamtej nocy, gdy Kruki zaatakowały obozowisko, Hylas odciągnął je daleko, ale kiedy wrócił, nie odnalazł już Issi. Czy wiedziała, że zrobił to dla niej? Czy też myślała, że brat ją porzucił, aby ocalić własną skórę?

Od tamtego zdarzenia minął rok. Hylasowi udało się tylko dowiedzieć, że Issi mogła przebywać w Messenii, najdalej położonej na zachód krainie podległej Akai. Zeszłego lata wykupił miejsce na pokładzie, ale okazało się, że statek tułał się od wyspy do wyspy, zanim zacumował w Makedonii – beznadziejnie daleko na północy.

Przez osiem księżyców Hylas przedzierał się przez nieznane ziemie wrogich wieśniaków i dzikich psów, zawsze w ukryciu, zawsze samotnie. Obraz pełnej wigoru, gadatliwej siostry powoli zacierał mu się w pamięci. Chłopak ledwie już pamiętał twarz Issi. Nic nie przerażało go bardziej.

Hylasa obudziło poruszenie wśród niewolników, musiał chyba zapaść w drzemkę. Okazało się, że statek zbliża się do lądu.

W czerwonej łunie zachodu ukazała się wielka góra wznosząca się wśród fal. Jej spowity chmurami wierzchołek wydawał się dziwnie płaski, jakby jakiś bóg ściął go w porywie gniewu.

Poniżej znajdowała się zatoka i brzeg z czarnym jak węgiel piaskiem. Ląd rozciągał się po obu jej stronach jak rozwarta paszcza. Kiedy statek wpłynął między dwa wysunięte w Morze cyple, Hylas usłyszał krzyk morskich ptaków i słabe odgłosy uderzeń. Jego nozdrza wypełnił odór zgniłych jaj.

Kiedy wyciągnął szyję, na zachodnim cyplu dostrzegł ognie. Półwysep po drugiej stronie zatoki wznosił się stromym skalistym zboczem najeżonym pochodniami. Wyglądały jak wszystkowidzące ślepia. Zapewne tam mieściła się twierdza wodza – ze szczytu jak z lotu ptaka można było zobaczyć całą wyspę. I wszystko dostrzec.

– Co to za miejsce? – wyszeptał chory niewolnik.

Mężczyzna ze złamanym nosem pobladł pod opalenizną.

– To Talakreja. Zesłano nas do kopalni.

– Co to jest kopalnia? – zainteresował się Hylas.

Mężczyzna zerknął na niego ostro, ale wtedy właśnie nadzorca chwycił chłopaka za obrożę i szarpnięciem postawił na nogi.

– To miejsce, gdzie spędzisz resztę swojego życia.Co to jest kopalnia? – szepnął ponownie Hylas do mężczyzny ze złamanym nosem.

Po niełatwym przejściu z brzegu dotarli do rozwidlenia dróg. Ślady wiodły w kierunku obu cyplów oraz w głąb lądu, a czwarty kończył się tutaj, przy kopalni – ogromnym czerwonym stoku, pod którym tłoczyli się niewolnicy. Mężczyźni odłupywali złowrogą zielonkawą skałę, kobiety i dziewczynki przepłukiwały ją, a mali chłopcy odnosili urobek. Wszystko to pod czujnym okiem nadzorców. Wyżej na zboczu jeszcze więcej niewolników wchodziło do dziur w skale i wychodziło z nich. Przypominali muchy rojące się w ranie.

– Kopalnia to miejsce, w którym człowiek wydobywa brąz – wyjaśnił mężczyzna ze złamanym nosem. – Trzeba kopać, dopóki nie znajdzie się zielonego łupku. Odłupuje się go, kruszy i wypala, aż wytopi się miedź. A potem wystarczy połączyć ją z cyną.

Skinieniem głowy wskazał zadymiony płaskowyż.

– Piece do wypalania metali. Domena kowala.

Hylas przełknął nerwowo. W Lykonii, gdzie dorastał, wieśniacy przepraszali Ziemię przed orką pod zasiew jęczmienia, chociaż bruzdy od pługa tak naprawdę wcale Jej nie raniły i wkrótce znikały. Jednak to wzgórze zostało zamęczone i zranione zbyt głęboko, aby mogło się zagoić.

Hylasowi i reszcie zdjęto pęta. Nadzorca przeszedł wzdłuż szeregu nowych i zaczął oceniać każdego niewolnika.

– Do młota – mruknął i mężczyzna ze złamanym nosem został odprowadzony. – Do noszenia. Do kruszenia.

Spojrzał na Hylasa.

– Pająk głębinowy.

Wyższy młodzieniec skinieniem głowy nakazał Hylasowi, aby szedł za nim. Zaczęli kluczyć między stosami czerwonych odłamków z pojedynczymi kawałkami czarnej skały. Hylas rozpoznał obsydian. Wojownicy Kruków używali grotów strzał zrobionych właśnie z obsydianu. Zeszłego lata wydobył jeden ze swojego ramienia. Udając, że się potknął, Hylas chwycił odłamek i ukrył w dłoni.

Dotarli do płytkiego parowu na niższym stoku. Postawny młodzieniec nakazał poczekać na pozostałych, po czym odszedł.

Zagłębienie wyglądało na jakieś legowisko: znajdowały się tutaj cztery sterty szmat przy czterech wydeptanych ścieżkach. Hylas opadł na ziemię, zbyt zmęczony, aby przejmować się tym, gdzie usiadł. Nie pamiętał, kiedy ostatnio jadł lub pił, a uderzenia młotów przyprawiały go o ból głowy. Nowy tatuaż też mu dokuczał. Kiedy statek odbił od brzegu, jeden z nadzorców chwycił Hylasa za przedramię i nakłuwał mu skórę raz po raz igłą z kości, po czym wcierał w ranki maź, która pachniała jak popiół. W ten sposób powstał brudny zygzak. Jak góra o podwójnym wierzchołku, znak właściciela Hylasa.

Słońce zaszło i parów spowił cień. Młoty umilkły, poza jednym, którego brzęk dochodził od strony pieców.

Z jaskini, do której sięgał parów, wyszło czterech chłopców. Spojrzeli na Hylasa niechętnie, jak na śmiecia. Pokryci byli czerwonym pyłem, a ich chude kończyny znaczyły dziwne, zielonkawe blizny. Nie nosili prawie nic, tylko przesiąknięte potem szmaty zawiązane na czołach, biodrach i kolanach.

Najwyższy wyglądał na parę lat starszego niż Hylas, miał haczykowaty nos i zrośnięte, ciemne brwi. Na szyi nosił rzemień z kawałkiem wysuszonego mięsa wielkości palca. Bez wątpienia był tu przywódcą. Popatrzył na Hylasa wyzywająco.

Najmłodszy liczył sobie najwyżej siedem lat. Nogi miał krzywe, oczy zamglone i zmrużone. Niepewnie zerkał na starszych.

Trzeci z przybyszów miał ciemne włosy i ptasie rysy twarzy. Przypominał Hylasowi Egipcjanina widzianego zeszłego lata.

Czwarty z chłopców wyglądał jak szkielet z błyszczącymi oczami, żebra i obojczyki wystawały mu przez skórę. Nieustannie obracał głowę i oglądał się ze strachem przez ramię.

Egipcjanin zbliżył się do Hylasa.

– Wynocha – warknął. – To moje miejsce.

Hylas dobrze wiedział, że nie wolno ustępować.

– Teraz już moje – odparł twardo i pozwolił, aby chłopak zobaczył obsydianowy odłamek w dłoni.

Egipcjanin przygryzł usta. Pozostali czekali. Chłopak z sykiem wyszarpnął swoje szmaty i znalazł sobie inne miejsce.

Najmniejszy z chłopców i ten bojaźliwy zerknęli na przywódcę. Najstarszy wyrostek tylko splunął czerwoną śliną, po czym zajął się rozwiązywaniem opaski na swoim czole.

Hylas przymknął oczy. Na razie oznaczało to koniec sporów, ale domyślał się, że wcześniej czy później nastąpi kolejne starcie.

– Ile masz lat? – zapytał szorstko przywódca.

Hylas otworzył jedno oko.

– Trzynaście.

– Skąd jesteś?

– Stąd i stamtąd.

– Imię.

Hylas się zawahał.

– Pchła. – Przezywał go tak żeglarz, który ocalał z zatopionego okrętu. Imię dobre jak każde inne. – A ty?

– Zan.

Rozmowa się urwała, ale przywódca zaraz wskazał skinieniem głowy najmłodszego z czwórki.

– A to Gacek.

Potem pokazał na egipskiego chłopaka.

– Żuk.

I wreszcie na chudego.

– Szpic.

Szpic zachichotał nerwowo, odsłaniając połamane zęby.

– Czego on się tak boi? – zapytał Hylas.

Zan wzruszył tylko ramionami.

– Parę dni temu dorwał go łapacz.

– Kim jest łapacz?

Pozostali chłopcy podnieśli głowy, a Zan się skrzywił.

– Nic nie wiesz, co?

– Kim jest łapacz? – powtórzył cierpliwie Hylas.

– Zły duch. – Gacek chwycił futrzasty amulet, który okazał się zmiażdżoną myszą. – Żyje w dole i śledzi ludzi w ciem-ności. Te duchy wyglądają zupełnie jak my, rozumiesz? Łapacz może stać tuż obok i nikt nawet się nie domyśli.

– Skoro wygląda jak ty, skąd wiadomo, że to łapacz? – zauważył Hylas.

– Um… – Drobna twarzyczka Gacka skrzywiła się ze zmieszania.

Egipcjanin Żuk potarł zagłębienie między swoim nosem a górną wargą.

– Łapacze zajęli grań. Właśnie dlatego. Ale nigdy nie widać ich na tyle długo, żeby mieć pewność.

– Żyją w skałach – szepnął z przestrachem Szpic. – Pojawiają się i znikają jak cienie.

Hylas zastanowił się nad tym, a potem zmienił temat.

– Dlaczego nazywa się was pająkami głębinowymi?

– Dowiesz się wkrótce – parsknął Zan.

A potem wszyscy czterej przestali się interesować nowym i zajęli się rozwijaniem szmat z głów i kolan i rozkładaniem ich do wysuszenia.

Hylasa ogarnęła tęsknota za domem. Brakowało mu Issi i Hyca, psa, którego zabiły Kruki. Tęsknił też za delfinem Duchem i za Pirrą. Nawet za Telamonem, synem wodza, który był jego przyjacielem, dopóki nie okazał się Krukiem.

Hylas tracił wszystkich, na których mu zależało. Zawsze zostawał sam i był zdany tylko na siebie. Nienawidził tego.

„No i co z tego” – napomniał się gniewnie. Krok po kroku, najpierw musi się stąd wydostać.

– Nawet nie myśl o ucieczce – mruknął Zan, jakby Hylas powiedział to na głos.

– A tobie co do tego? – obruszył się Hylas.

– Nie uda ci się, a my zostaniemy ukarani i potem ukarzemy ciebie.

Hylas przyjrzał się chłopakowi uważnie.

– Założę się, że nigdy nawet nie próbowałeś.

– Bo nie ma dokąd uciec. – Zan ponownie wzruszył ramionami. – Wyspiarze za bardzo się boją, żeby pomóc, a w Morzu pełno rekinów. W głębi wyspy napotkasz tylko wrzące strumienie i lwy ludojady. Jeżeli one cię nie dopadną, zrobią to ludzie Kreona.

– A Kreon to kto?

Zan skinieniem głowy wskazał górującą nad okolicą twierdzę.

– Ta wyspa należy do Kreona. I kopalnia. I my.

– Ja nie należę do nikogo – zapewnił Hylas.

Wszyscy czterej chłopcy wybuchli śmiechem. Śmiali się głośno, bijąc pięściami w ziemię. Ten atak wesołości został przerwany dopiero przez świdrujący gwizd. Chłopcy zerwali się ze swoich posłań. Hylas poszedł za nimi w nadziei, że było to wezwanie na posiłek.

Hordy niewolników walczyły o pożywienie. Pająki złapały koszyk i bukłak z niewygarbowanej skóry, a Hylas przepchnął się łokciami do paru łyków kwaśnej wody i garści gorzkiej szarej mazi, która smakowała jak starte żołędzie i żwir.

Właśnie zlizywał resztki z palców, gdy usłyszał tętent i terkot kół.

– Ustawić się! – krzyknął Zan.

Czerwony tuman uniósł się od zachodu, a strach przetoczył się przez zbocza niczym wiatr przez łany jęczmienia. Hylas zobaczył, że niewolnicy chylą głowy i przyciskają ręce do boków. Nadzorcy poklepywali się końcami rękojeści biczów w uda i ocierali spocone karki.

Najpierw zza zakrętu wybiegło stado psów myśliwskich o kudłatej rudej sierści i w obrożach nabitych kolcami z brązu. Oczy zwierząt wydawały się rozgorączkowane i tępe jak u bestii, które bito i głodzono, aby uczynić je zabójcami. Potem pojawiła się grupa wojowników – postaci jak z koszmaru, w napierśnikach i przepaskach z czarnej skóry. Dzierżyli włócznie i złowrogie noże o ostrzach z brązu. Pomimo upału za plecami wojowników czarne płaszcze łopotały niczym skrzydła. Twarze mieli szare od popiołu.

Hylas się zachwiał. Widział już takich wojowników.

Wśród nich, na rydwanie ciągniętym przez dwa czarne konie, jechał wódz. Kiedy mijał niewolników w drodze do twierdzy, Hylas dostrzegł przymknięte oczy i szczeciniastą czarną brodę. W twarzy tego mężczyzny było coś przerażająco znajomego.

– Spuść głowę – szepnął Zan i szturchnął go łokciem w żebra.

Hylas ze zgrozą popatrzył na wodza, a potem na tatuaż na swoim przedramieniu.

– To nie jest góra – wyszeptał. – To Kruk.

– Jasne, że Kruk – syknął Zan. – Przecież to Kreon, syn Koronosa. On jest Krukiem!

Hylasowi zdawało się, że spada w bardzo głęboką przepaść.

Został niewolnikiem w kopalni Kruków.

Gdyby wiedziały, że tu jest, zabiłyby go w okamgnieniu.Choć słońce jeszcze nie wstało, Hylas zerwał się ze snu. Inni przygotowywali się do odejścia. Nie pofatygowali się, aby go obudzić. Nie obchodziło ich, czy chłopak dostanie baty.

Hylas pośpiesznie odarł pasy ze swojej tuniki i owiązał nimi kolana oraz czoło. Potem owinął sobie biodra i wsunął w fałdę przy pasie kawałek obsydianu.

Żuk poradził mu, aby zabrał jeszcze jedną szmatkę.

– W dole nasikaj na nią i owiń sobie wokół nosa i ust. Powstrzymuje pył.

– Dzięki – odparł Hylas.

Okazało się, że „dół” to dwa szyby wbijające się w zbocze wzgórza. W pierwszym, szerokim na wyciągnięte ramię, zwisała lina przywiązana do kłody leżącej na otworze. Hylas domyślił się, że to jakiś rodzaj wyciągarki. Drugi szyb był węższy, a przed otworem stała kolejka mężczyzn, którzy czekali, aby do niego zejść. Ich skórę znaczyły zielonkawe blizny, niektórym brakowało palców u rąk lub nóg. Wszyscy mieli przekrwione oczy. Na ich twarzach zastygło poczucie klęski.

– Kim oni są? – zapytał Hylas Żuka.

– Młotnicy – mruknął egipski chłopak. – Trzymaj się od nich z daleka.

Gdy stanęli w kolejce, Hylas dostrzegł wojowników pilnujących kopalni. Twierdza Kreona groźnie górowała nad wyspą. Chłopiec powtarzał sobie w duchu, że Kruki uznały go za zmarłego – myślą, że utonął w Morzu zeszłego lata. Niestety, niewiele to pomagało.

Szybko zauważył, że niewolników było więcej niż nadzorców. Zapytał Zana, dlaczego robotnicy nie próbują się zbuntować.

Starszy chłopak przewrócił oczami.

– Dół ma dziewięć poziomów, wiesz? Spróbuj ucieczki, a zostaniesz posłany na najniższy.

– No i co z tego?

Zan nie odpowiedział. Rzucił garść pyłu przez ramię i splunął trzy razy.

– To powstrzymuje łapacze – szepnął Gacek i mocniej ścisnął swoją mysz.

Szpic garbił chude ramiona i wyraźnie trząsł się ze strachu. Żuk mamrotał po egipsku zaklęcia.

Hylas zapytał Gacka, czy jego mysz to amulet, a chłopiec potwierdził.

– Myszy tunelowe są sprytne, zawsze zdążą uciec, zanim nastąpi zawał. Zan też ma amulet, palec młotnika.

– Zamknij się, Gacek! – warknął Zan.

Młotnik przed nimi dostrzegł Hylasa. Był to mężczyzna ze złamanym nosem.

– Jesteś Lykończykiem – stwierdził cicho.

Hylas poczuł ucisk w brzuchu.

– Nie zaprzeczaj, rozpoznałem po tym, jak mówisz. Słyszałem, że Kruki miały zeszłej wiosny kłopoty. Zabijały Osobnych, ale wszystkich nie dopadły.

– Źle słyszałeś – mruknął Hylas i próbował uniknąć zaciekawionych spojrzeń pająków.

– Nie sądzę – szepnął młotnik. – Pochodzę z Messenii. Tam też ścigali Osobnych, ale kilku uciekło. Dlaczego Kruki się na nich uwzięły?

Messenia. Właśnie tam zaginęła Issi.

– Czy wśród tych, co uciekli, była mała dziewczynka? Taka dziesięcioletnia? – zapytał cicho Hylas.

Nadzorca krzyknął, aby mężczyzna się pośpieszył. Młotnik rzucił Hylasowi zagadkowe spojrzenie, a potem zniknął w szybie.

– Kto to jest Osobny? – zapytał Zan z goryczą.

– Ktoś, kto urodził się poza osadą – wyjaśnił Hylas.

– I to czyni cię wyjątkowym? – prychnął starszy wyrostek.

– Nie jestem Osobnym – skłamał Hylas.

Pozostali chłopcy wzięli torby z niewyprawionej skóry, które leżały przy szybie. Zan rzucił jedną Hylasowi. Wystarczyło wsunąć ręce w pasy, aby torba zawisła na plecach. Hylas naśladował każdy ruch Zana. Rzucił za siebie garść pyłu i splunął trzy razy, po czym pomodlił się do Pani Dzikich Stworzeń, aby go strzegła. Wydawało się, że Akaja jest bardzo daleko. Chłopiec nie wiedział, czy Pani go usłyszy.

Gacek pierwszy wszedł do szybu, za nim Zan, Szpic i Żuk.

Egipcjanin wyglądał na równie przerażonego jak Szpic.

– Uważaj na głowę – ostrzegł Hylasa. – I oddychaj przez usta.

– Dlaczego?

– Dowiesz się.

Hylas z trudem schodził po sznurowej drabinie. Wokół unosił się odór jak ze sterty gnoju. Chłopiec musiał oddychać przez usta.

Pięćdziesiąt szczebli… Sto… Całkiem stracił rachubę, zanim dotarł na dół.

Znalazł się w tunelu tak niskim, że nie można się było wyprostować. Panowała tu ciemność, a od ścian odbijał się echem chrapliwy oddech. Kłoda wspierająca sklepienie trzeszczała. Chłopak miał przerażającą świadomość, że naciska na nią ciężar wzgórza. Gdzieniegdzie migotały i kopciły gliniane kaganki ustawione na kamiennych występach. Cienie szybko przybliżały się i cofały. Hylas pomyślał o łapaczach, po czym ruszył za resztą chłopców.

Droga wiła się w niewiarygodnych zakrętach i nagłych uskokach, a od smrodu łzawiły oczy. Hylas powąchał swoją dłoń i omal nie zwymiotował. Szedł na czworakach wśród odchodów setek ludzi.

Zza ścian dochodziły stłumione głosy. Chłopiec rozpoznał głos Zana i domyślił się, że tunel zawraca.

– Nikt mu nie pomaga – mówił właśnie Zan. – Niech sobie radzi sam.

Im głębiej schodzili, tym robiło się goręcej. Wkrótce Hylas zaczął się pocić. Usłyszał w oddali uderzenia młotów.

„Dziewięć poziomów – pomyślał. – Całe wzgórze było zapewne podziurawione tunelami i szybami”. Próbował nie myśleć o Ziemiotrzęścu – bogu, którego tupnięcie zwalało góry.

Daleki stuk młotów nieoczekiwanie zmienił się w potężny łomot. Hylas znalazł się w wielkiej, ciemnej jaskini. Powietrze tutaj było gęste od pyłu, a tu i ówdzie małe kręgi światła migotliwie rozpraszały mrok. Na półkach wyciosanych w ścianach nadzy mężczyźni leżeli na plecach i łupali kamiennymi młotami żyły zielonej skały. Chłopcy i dziewczęta, najwyżej pięcioletni, warowali czujnie w pobliżu i zbierali odłamki, które układali w sterty. Hylasowi zrobiło się niedobrze. Młotnicy wyrywali Ziemi zielone żyły, szarpali Jej ciało. Chłopiec znajdował się wewnątrz ogromnej rany.

Pająki głębinowe owinęły sobie usta i nosy wilgotnymi kawałkami szmat, po czym zaczęły napełniać torby zielonymi odłamkami. Hylas uczynił to samo. Kiedy torby były pełne, Zan poprowadził ich do innego tunelu. Pasy podtrzymujące sakwę na plecach wbijały się Hylasowi w ramiona. Miał wrażenie, że taszczy zwłoki.

Po wspinaczce, która wydawała się nie mieć końca, chłopcy dotarli do głównego szybu. Dwóch mężczyzn chwyciło torbę Hylasa, owiązało ją liną i pociągnęło. Sakwa uniosła się z szarpnięciem.

A zaraz potem pękła i ładunek kamieni spadł lawiną, która omal nie uderzyła w Hylasa.

– Czyja to torba? – zawołał rozgniewany ładowacz.

Bez trudu dostrzegł Hylasa.

– Ty! Nie sprawdziłeś jej!

– Zawsze sprawdzaj ładunek – zachichotał Zan.

Hylas zacisnął zęby. Zan specjalnie dał mu uszkodzoną torbę.

„No to jeszcze zobaczymy – pomyślał chłopiec. – Pora to załatwić”.

Kiedy wrócili do jaskini i zaczęli gromadzić kolejny ładunek, Hylas starał się pracować blisko Zana. Zwłaszcza gdy ruszyli z powrotem do szybu. W połowie drogi Zan złapał się za pierś, a potem zaczął nerwowo macać grunt. Gdy dotarli do szybu, wyraźnie się trząsł.

– Tego szukasz? – zapytał Hylas cicho.

Oddał Zanowi zasuszony palec, a potem przyciągnął chłopaka bliżej i spojrzał mu w oczy.

– Niech to zostanie między nami. Nie chcę zająć twojego miejsca i zostać przywódcą, ale… nigdy więcej ze mną nie zadzieraj. Rozumiesz?

Zan powoli skinął głową.

Wykonali jeszcze dwa wyczerpujące kursy, a potem nadzorca zarządził przerwę. Zan przekazał polecenie pozostałym, ponieważ pająki zrobiły Hylasowi miejsce i podzieliły się bukłakiem wody z octem oraz brudnym podpłomykiem.

Zan i Żuk jedli w ponurym skupieniu, a Gacek wsuwał okruszki dla myszy w pęknięcia ścian. Szpic nie jadł wcale, tylko kulił się w ciemności.

Hylas zapytał cicho Zana, co łapacze robią ludziom.

– Czasami szepczą albo chodzą za tobą jak cień, dopóki nie oszalejesz. Czasami sięgają ci do gardła i zatrzymują bicie serca.

Hylas przełknął nerwowo.

– I żyją w skałach?

– W kamieniach, w tunelach. To duchy, mogą się dostać wszędzie.

– Cii… – syknął Żuk, krzywiąc się gniewnie.

Na powierzchni zachowywał się niemal przyjaźnie, ale pod ziemią stał się milczący i zupełnie się wycofał.

Zan zerknął na Hylasa.

– Byłeś wcześniej pod ziemią?

– Raz – przyznał Hylas. – Podczas trzęsienia ziemi.

Zan gwizdnął.

– I co zrobiłeś?

– Wydostałem się.

Chłopak parsknął śmiechem.

Hylas zapytał, czy na Talakrei też występują trzęsienia ziemi, a starszy chłopak pokręcił głową.

– Tylko zawały i dym z Góry, nic więcej.

– Dym? Z Góry?

– Mieszka tam Bogini. Dym to Jej tchnienie. Albo oddech duchów ognia. Kryją się w szczelinach ziemi, wąskich, głębokich i gorących.

Hylas zastanowił się nad tym, co usłyszał.

– Czy Bogini się czasami gniewa?

– Nie wiem. Pojawia się tylko dym.

Zaraz potem nadzorca rozkazał pająkom iść po urobek na ósmy poziom.

Chłopcy zadrżeli.

– Tylko nie tak głęboko – jęknął Szpic.

Żuk również jęknął i zamknął oczy, nawet Zan wyglądał na przestraszonego.

– Dobra – oznajmił. – Trzymajcie się blisko.

Zan poprowadził ich w dół siecią tuneli na poziom piąty, potem szósty i siódmy. Robiło się coraz goręcej i coraz bardziej duszno. Hylas otarł się o stertę liści i coś futrzastego i martwego. Domyślił się, że to pewnie ofiara dla łapaczy.

Poczuł falę cuchnącego powietrza, a podłoże zatrzeszczało. Znalazł się na kładce z drewnianych bali nad przepastnym szybem. Głęboko w dole chłopiec dostrzegł robotników i płomyki kaganków. Jeden z pracujących podniósł głowę i spojrzał na Hylasa. Mężczyzna ze złamanym nosem.

– Pchła! Trzymaj się blisko! – ostrzegł Zan.

Hylas szybko przeszedł kładkę.

– Ten szyb, czy to…

– Najgłębsze poziomy – potwierdził starszy chłopak.

– Ale tam nie było drabiny. Jak ludzie stamtąd wychodzą?

– Nie wychodzą. Jeżeli zostaniesz zesłany na najniższy poziom, nie opuszczasz go już do śmierci… – głos Zana ścichł, gdy chłopak skręcił za załom korytarza.

Hylas zamarł przerażony. Ci ludzie byli uwięzieni w ciemności na zawsze…

Pusta torba zahaczyła o wystający kawałek skały. Przy odczepianiu jej chłopiec uderzył się w czoło. Zaraz potem pośpieszył za resztą.

– Zan! Poczekaj!

Żadnej odpowiedzi. Hylas musiał skręcić w złą stronę.

Kiedy się cofał, usłyszał uderzenia młotów i zaczął iść w tamtym kierunku. Wyczuł, że tunel opada. Nie, nie tędy.

Dotarł do miejsca, w którym ściany tunelu się wybrzuszały. Na pewno nie szedł w dobrym kierunku, ale wciąż słyszał uderzenia młotów, a to znaczyło, że są tam ludzie, dlatego mimo wszystko przecisnął się wąskim przejściem.

Uderzenia dochodziły coraz wyraźniej. Był to tylko jeden młot. Łup. Łup. Łup.

Hylas znalazł się w niskiej jaskini oświetlonej tylko ociosanym niedbale kamiennym kagankiem. Chłopiec nikogo nie dostrzegł, ale uderzenia młota zdawały się dochodzić z bliska. Łup. Łup.

Podszedł kilka kroków.

Uderzenia się urwały.

– Kto tu jest? – zawołał Hylas.

Kaganek zgasł.

Cisza. Chłopiec wyczuł czyjąś obecność w ciemności.

Na twarzy poczuł oddech – ziemisty i chłodny jak mokra glina.

Rzucił się do ucieczki. Torba się zaklinowała. Pociągnął ją, żeby się uwolnić.

Poczuł szarpnięcie w tył.

Hylas zrzucił szybko torbę i przylgnął do ściany. Wydawała się poruszać pod dłońmi chłopaka. Czy to była skała, czy ciało? Palce Hylasa wymacały chyba usta, ale zaraz potem zatrzymały się na twardym kamieniu. Chłopiec odskoczył z krzykiem.

Ciemność była tak głęboka, że niemal namacalna. Hylas nie miał pojęcia, dokąd ucieka. A potem szmer jego oddechu zmienił ton – chłopiec znowu znalazł się w tunelu.

Udało mu się dotrzeć do miejsca, gdzie ściany się wybrzuszały i musiał się przecisnąć na drugą stronę.

Poczuł, że ktoś chwyta go za kostkę. Kopnął. Stopa uderzyła w zimne, ziemiste ciało. W panice Hylas kopnął jeszcze raz. Dłoń zsunęła się z kostki jak mokra glina. Chłopak szybko przecisnął się przez szczelinę na drugą stronę korytarza. Za plecami usłyszał chrapliwe, gniewne dyszenie.

Hylas zaczął uciekać z piskiem. Kamienny śmiech odbił się echem w ciemności.

„Łapacze mieszkają w skałach, tunelach… Chodzą za tobą jak cień…”.

– Pchło! – rozległo się z przodu wołanie Zana.

Z Hylasem ktoś się zderzył.

– Odsuń się! – pisnął Szpic.

– Idziesz w złą stronę – wydyszał Hylas.

Szpic złapał go za gardło.

– Odsuń się ode mnie!

Okazał się niebezpiecznie silny. Hylas wbił palce w jego ręce, potem wymacał oczy i wcisnął w jedno kciuk. Szpic zawył i odskoczył w mrok.

– Pchło! – wołanie Zana rozległo się znacznie bliżej. – Gdzie się podziewasz?

Kiedy Zan z Hylasem dotarli do pozostałych, Szpic również się odnalazł. Hylas pchnął go na ścianę tunelu.

– Czemu mnie dusiłeś? – krzyknął. – Nic ci nie zrobiłem!

– My-myślałem, że to łapacz! – wyjąkał Szpic.

– Zostaw go, Pchło! – warknął Zan.

Hylas odwrócił się do niego z gniewem.

– To jakiś podstęp? Zawarliśmy rozejm!

– Szpic się pomylił. Chodź, mamy robotę.

W ponurym milczeniu odszukali sterty zielonych łupków i wypełnili sakwy. Hylas pilnował, aby mieć Szpica na oku. Chłopak albo był wyjątkowo przebiegły… albo łapacze doprowadziły go do szaleństwa. Hylas nie wiedział, co gorsze.

Wreszcie zabrzmiał barani róg i niewolnicy zaczęli wychodzić z kopalni.

Hylas był wyczerpany, ale gdy wydostał się z szybu, nadzorca wręczył mu trzy bukłaki i kazał napełnić je przy „kałuży”.

Gacek zaproponował, że pokaże, gdzie to jest, dołączył się też Żuk, który po wyjściu na powierzchnię wydawał się zupełnie inny.

Zapadał zmierzch i kopalnia cichła, ale na płaskowyżu z piecami do wytopu metali pojedynczy młot wybijał samotny rytm. Hylas zapytał, kto tam pracuje.

– To kowal – wyjaśnił Żuk. – Czasami pracuje całą noc. Nikogo nie dopuszcza w pobliże swojej kuźni. Strzegą jej niewolnicy, którzy nie mogą mówić. Jeżeli ktoś podejdzie za blisko, ostrzegają kowala biciem w bębenki.

– Dlaczego? – zdziwił się Hylas.

Żuk wzruszył ramionami.

– Kowale są inni, znają tajemnicę wytwarzania brązu. Nawet Kruki wolą z nimi nie zadzierać.

Okrążyli wzgórze. Hylas zobaczył, że wyspa zwęża się, a potem wybrzusza jak jakiś garbaty stwór. Przy jego karku, Przesmyku, Kruki założyły obozowisko i trzymały wartę.

„Zatem i tędy nie da się uciec” – pomyślał.

– Właśnie tam trzyma się konie – powiedział tęsknie Gacek.

Hylas nie odpowiedział. Za Przesmykiem spieczony słońcem płaskowyż łączył się ze stokiem Góry. Jej zbocza odcinały się na tle nieba, a z dziwnego, spłaszczonego szczytu unosił się dym.

Pirra powiedziała kiedyś, że istnieje tylko jedna Bogini, ale Hylas uważał, że to niemożliwe. Nieśmiertelna, która władała tą ziemią, wydawała się całkowicie niepodobna do Pani Dzikich Stworzeń albo lśniącej błękitem Bogini Morza.

„Kałuża” okazała się trzema małymi stawami obsypanymi liśćmi z kilku zakurzonych wierzb, pod którymi głośno kumkały żaby. Parę jaskółek przysiadło na brzegu, aby się napić, a Gacek wskazał na nie z dumą.

– Ale najbardziej lubię żaby. Są takie piękne!

Żaby boleśnie przypomniały Hylasowi o Issi – były jej ulubionymi stworzeniami.

– Wcale nie są piękne! – warknął. – To tylko żaby!

Gacek zamrugał zaskoczony.

Hylas potarł ze znużeniem twarz.

– Wybacz – westchnął. – Wracaj z Żukiem do pozostałych. Poradzę sobie…

Kiedy obaj chłopcy odeszli, Hylas zanurzył bukłaki w wodzie. Rozdymały się jak rozkładające się ciała. Wszystko go bolało, myśli miał ponure i mroczne. Groza wzbudzona przez łapacze. I to gniewne, nieludzkie dyszenie…

W oddali na zboczu Góry zaryczał lew.

Jaskółki zerwały się czujnie. Hylas znieruchomiał. Nawet na zboczu z dymiącymi piecami kowal przestał walić młotem. On także nasłuchiwał.

Na górze Lykas, gdzie Hylas dorastał, też żyły lwy. Nie niepokoiły jednak ani jego, ani kóz, ponieważ Hyc był bardzo dobrym stróżem. Czasami nocą Hylas i Issi leżeli przy ognisku i słuchali ryków wielkich bestii.

Kiedy lew ryczy, ogłasza innym stworzeniom, do kogo tak naprawdę należy ta ziemia.

„Jest moja! Moja! Moja!” – powtarza.

„Jest moja!” – zaryczał lew z Talakrei.

Kiedy Hylas tego słuchał, rosło w nim pragnienie buntu. Oto był głos z gór – dziki, silny i wolny. Mówił, że pewnego dnia chłopak też będzie wolny.

Ryk zmienił się w ochrypłe pomruki, a potem zamilkł, ale Hylas pamiętał go jeszcze długo po tym, jak ucichło nawet echo.

Przypomniał sobie lwa, którego spotkał przy strumieniu. Hylas napił się wtedy wody z odcisku lwiej łapy. Może trochę siły wielkiego zwierzęcia przeniknęło do jego duszy.

Chłopiec przerzucił przez ramię napełnione bukłaki i ruszył do swoich towarzyszy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: