Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bohun - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 kwietnia 2011
Ebook
29,93 zł
Audiobook
37,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,93

Bohun - ebook

Ani historia alternatywna, ani kontynuacja Trylogi

Wsłuchaj się w słowa opowieści o bitwie pod Batohem. Zwanej staropolskim Katyniem. Objętej zmową milczenia historyków i dawnych pamiętnikarzy. Oto zapis zdarzeń poprzedzających najstraszniejszą klęskę w dziejach Rzeczypospolitej...

Komuda zaprasza do XVII-wiecznej Rzeczpospolitej, opisanej bez upiększeń. Krwawe waśnie, zemsta, zdrada, szpiegostwo i dyplomacja splatają się w sugestywną wizję świata jednocześnie pięknego i śmiertelnie niebezpiecznego

Andrzej Pilipiuk

Bohaterowie z krwi i kości, kochający i nienawidzący pełną piersią. Mordujący w pijanym szale, a jednocześnie pełni głębokiej wiary w Boga. Zajmująca fabuła, nietuzinkowe postaci, wszystko w przejmującej scenerii Dzikich Pól, spowitych dymem płonących chutorów i rozbrzmiewających jękami mordowanych

Jacek Piekara

Kategoria: Fantastyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7574-349-4
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

Biesy

Śmierć atamana • Dola kozacza • Rezat’ Lacha albo za garść szelągów • Szable nie rdzewiały • Widzenie Tarasa • Krywo idet, pane mistru! • Biesy zadnieprzańskie • Chmel zdradnyk! • Piernaczem w łeb albo pogrzeb pułkownika

Iwan Bohun, pułkownik kalnicki, przesławny mołojec, zwycięski wódz Kozaków, który z niejednej bitwy i zasadzki wyniósł cało głowę, umierał. Nie odchodził jednak jak prosty Zaporożec – w stepie, w samotności, słuchając łopotu skrzydeł kruków i wycia wilków, zwabionych świeżą krwią. Leżał na posłaniu ze skór śmierdzących dziegciem, nakryty wspaniałą karmazynową delią z sobolowym kołnierzem, a głowę wspierał na tureckiej kulbace. Oto przyszła nań ostatnia godzina, tuż za ścianą namiotu czaiła się śmierć. Kiedy wstrząsany paroksyzmami bólu miotał się na posłaniu, niemal słyszał zbliżający się tętent kopyt jej karego konia; zdawało mu się, że chwila jeszcze, a Pani Małodobra wpadnie tu na krótką chwilę, aby ściąć jednym ruchem kosy siwy, poznaczony bliznami łeb Kozaka.

Rany, które odniósł na brzegach Płaszowej, na skraju krwawego beresteckiego pola bitwy, gdzie kwiat mołojeckiej armii Chmielnickiego padł stratowany kopytami polskich koni, nie chciały się zagoić, a wraża kula wciąż tkwiła w boku atamana. Pułkownik spluwał krwią, charczał, kiedy prosił o driakiew czy palankę. Przez całe miesiące leżał na wpół żywy, czasem zrywał się, wołał o konia i szablę. Kilka razy poczuł się lepiej – wówczas siadał na rumaka i gnał w step. Lecz zawsze w końcu dopadała go niemoc. Tak było teraz – miast cwałować na zdobycznym polskim dzianecie, stękał na posłaniu, a w słabnącym ręku ściskał złotą buławę pułkownikowską, zdobytą ongiś w obozie pod Piławcami. Kozacy modlili się wokół niego.

– Cariu Niebiesnyj, Utieszytielu, Dusze istiny, Iże wiezdie syj i wsia ispołniajaj, Sokrowiszcze błahich i żyzni Podatielu, Priid i wsielisia w ny, i oczisti nyu ot wsiakija skwierny, i spasi, Błaże, duszy nasza – szeptał klęczący przy posłaniu stary Fyłyp, zwany Kulasem, a to dlatego, iż lata temu, broniąc się w obozowisku pod Starycą utracił nogę i odtąd wspierał się na drewnianej kuli. Chodziły słuchy, że najlepiej w całym Kalniku znał się na zamawianiu chorób i wyciąganiu kul, a takoż na puszczaniu krwi, wycinaniu czyraków i odpędzaniu kołtuna.

– Kraczesz jak kruk, didu! – warknął Kozak Sirko, nie wypuszczając spomiędzy żółtych, poszczerbionych zębów cybucha zdobycznej tureckiej fajki. – Horyłki przynieś lepiej, a nie tropariony odmawiaj.

– Chudo z nim – mruknął Krysa, zwany tak od ciemnej blizny przecinającej lewą brew, nos i policzek. – Dawaliście palankę z prochem?

– Nie tylko z prochem, ale nawet z popiołem – mruknął Fyłyp.

– I co?

– Nie pomogła.

– Co komu pisane, to go nie ominie. – Krysa z namaszczeniem zakręcił nasmołowany osełedec wokół prawego ucha. – Jak horyłka z popiołem nie wygodziła, to już śmierć pewna jako amen w pacierzu.

– Kula siedzi głęboko – rzekł Fyłyp. – Nie wyciągniesz jej świdrem, nie wydłubiesz dłutem. Ja takem myślał, że może sama wyjdzie, ale widać do serca ją ciągnie, a nie do ziemi. Co tu gadać – chudo bude!

Bohun jęknął. Krysa wysmarkał się przez dwa palce, otarł rękę o lity pas polski, do którego przyszytych miał bodaj ze sto lackich pierścieni herbowych. Kozak powiadał zawsze, że były to sygnety jego wrogów, wszyscy wiedzieli jednak, że znaczną część zebrał z trupów na pobojowisku, a niektóre, co znaczniejsze, wykupił za gorzałkę od czerni i Tatarów. Pochylił się nad Bohunem, spojrzał na jego bladą twarz i zroszone potem czoło.

– Bat’ko – rzekł cicho. – Ja znaju. Tobie smert pisana. Tak ty powiedz, gdzie ciebie chować mamy? Tu, na stepie, czy w Kijowie, u świętego Michała, pod Złotym Dachem?

– Bat’ko godny mołojec – mruknął Sirko. – Jemu się hetmański pogrzeb należy i katafalk, z chorągwiami, muzyką. W Peczerskim monastyrze mu leżeć, w pieczarze, między świętymi, a nie u Michała, z chacharami i popami.

– Skur... wy... że... – wycharczał Bohun przez zaciśnięte zęby. – Ja wam... pecze... Z Pesztą... chować chcecie? W jednym grobie, dytcze syny?! – urwał i splunął krwią, bo chwycił go paroksyzm bólu.

Kozacy stropili się, popatrzyli na siebie. Wreszcie Krysa palnął się pięścią w podgolony łeb. Na śmierć zapomnieli, że nieboszczyk Peszta, co przed śmiercią postrzygł się w mnichy w klasztorze kijowskim, miał wielki rankor do Bohuna.

– Tedy gdzie cię, bat’ko, chować mamy? – zapytał Sirko. – Chyba w Kalniku?

– Zawrzyj gębę, stary capie! – warknął Krysa. – O jakim Kalniku gadasz? W Trechtymirowie bat’ko zlegnie. Trumnę każę zrobić z sośniny zadnieprzańskiej, mocniejszej niźli pale i szubienice, co mołojcom dobrym kniaź Jarema stawiał. Do sklepu 1 pod klasztorem ciało spuścimy. Będzie ci tam, bat’ko, całkiem jak w łożu pod pierzyną puchową. A i dziewek ci nie zbraknie, bo tam pod Trechtymirowem z dawnych czasów chowali duńki zacne, a niektóre to chyba nawet dziewice. A jak ci dziesięć lat zleci, tak będziesz wyglądał, jako one zewłoki z Ziemi Świętej, co z nich Żydzi kamienieccy driakiew i antydota czynią.

Sirko strzyknął śliną przez połamane zęby. Zarzucił za ucho koniec długiego, nasmołowanego wąsa.

– Poskrom ty jęzor, Krysa – zawarczał – cobyś go razem z hołową nie stracił. Nie w Trechtymirowie, jeno w Kalniku pułkownika pochowamy. A nie chcesz moich racji uznać, tedy wychodź na kułaczyj boj!

– Nie w kułaczym boju, ale szablą osełedec ci podgolę! – krzyknął Krysa, a potem rzucił się do Sirki, chwycił go za żupan pod szyją, szarpnął, powlókł ku sobie. Szybko rozdzielili ich pozostali Kozacy – złapali za ręce, dali po łbach, odciągnęli na bok.

– Pierwszemu, co za szablę chwyci, łeb rozwalę! – warknął Fyłyp i porwał się do obuszka. – Precz! Precz z kurwy synowie, świniopasy pohańskie!

Kozacy posłuchali. Wyrzucili z namiotu awanturników i wyszli, tłocząc się przy wejściu. Stary już był Fyłyp i niemrawy, jednak wszyscy mieli w pamięci dawną awanturę z atamanem Hołotą w Bracławiu o nierządną dziewkę, kiedy w pół pacierza tak oporządził Kozaka czekanikiem i wygniótł drewnianym kulasem, że medyk sprowadzony z Humania i stara worożycha Galina ledwie poskładali Hołotę do kupy.

Stary Kozak został sam na sam z umierającym. Bohun rzęził, krew pojawiała się na jego poranionych wargach. Poorana bliznami twarz pułkownika stawała się coraz bledsza.

– To koniec, Fy... łyp... – wydyszał. – Dziś umrę.

– Dola kozacza. Dzisiaj żyjem – jutro gnijem. Wczora horyłkę pijaliśmy, jutro już na Sądzie będziemy u Hospodyna.

– Ile to ja lat... żyłem... Liczyłeś ty, Fyłyp?

– Będzie już ze czterdzieści i kilka roków, bat’ko. Ale na więcej wyglądacie. Nie posłużyła wam ta lacka kula spod Beresteczka.

– Pochowajcie mnie w Perejasławiu... przy soborze świętego Michała...

– Będzie jak chcecie, bat’ko.

– Nie chcę katafalku. Jeno w mniszy habit ciało obleczcie. A jakbyście nie dowieźli, bo gnić bym począł, tedy w stepie złóżcie. Pod kamieniem, coby wilki nie wygrzebały... I na głazie wyryjcie...

– Nie wygrzebią. Dopilnuję.

– Wiem... Fyłyp... Ja muszę... widzieć Tarasa. Zawołaj go. Zaraz!

Stary Kozak rozejrzał się dokoła.

– Nie masz tu Tarasa – rzekł cicho. – Wszak wasza mość go wypędził.

– Jak to wy... wypędził... – wycharczał Bohun. – Nie może być.

– To było wtedy, kiedy się nie chciał was Taras słuchać i Lachów, co ich wzięliśmy pod Białą Cerkwią, wyścinać. Wasza mość kazał mu się na oczy nie pokazywać. I Weresaj jako kamień w wodzie przepadł. Tylko jego ojciec z nami ostał, bo ślepy już i stary.

– Jak to?! – zaszlochał półprzytomny Bohun. – Jak to być może?

– Ano tak to i było. Nie masz już Tarasa. A wyście, bat’ko, potem w gniewie horyłkę pili. Mołojcom po gębach nakładli, ziemię gryźli. I tak z apopleksyjej rany się wam pootwierały.

– Źle uczyniłem – wydyszał umierający. – Na Światuju Pereczystuju, popełniłem grzech. Wybacz mi, Panie, gniew! Jak mogłem wygnać bandurzystę, co był mi jak syn rodzony! Toż ja sam jestem jedyny na świecie. Fyłyp!

– Sługa waszej miłości.

– Ja Tarasa... Ja mu wszystko oddaję. Całą moją sławę, majętności z lackich gardeł wydarte... Ty go znajdź... Ty mu wszystko powiedz... i rzeknij... rzeknij... że w grobie będę czekał jego zmiłowania! Fyłyp! Spasi Chryste!

Bohun poderwał się z łoża, chwycił za świtę starego Kozaka, potrząsnął nim, a potem opadł na plecy. Krwawa piana wystąpiła mu na wargi.

– Będzie jak każecie, bat’ko – wyszeptał Fyłyp. Bohun miotał się i rzęził. Krew plamiła pyszną polską delię, spływała na szlachetne jedwabie i adamaszki, na szczerozłotą buławę, na futra wilcze, kunie i sobole.

– Tylem lat wojował – wycharczał Bohun – biłem Lachów... Tysiące mołojców na śmierć wiodłem... I po co to wszystko? Co z tej chwały mieć będę w Królestwie Niebieskim...?

Poderwał się i zadygotał. Krew puściła się z jego ust, krwawe plamy wystąpiły na bandaże i szarpie. Fyłyp modlił się cicho, ze spuszczoną głową. Czerwona posoka pułkownika plamiła skóry i płótno. Spływała po jedwabnych pasach, po wilczych i sobolich futrach, po złotogłowiach i aksamitach. Po szabli ormiance w pochwie nabijanej jaspisami, po kindżale, po pułkownikowskiej buławie nabijanej turkusami. Po kołpaku z rysiego futra zwieńczonym trzęsieniem i diamentem wartym połowę wsi. Krew spływała z posłania, skapywała na rozdartą kopytami koni, wstrząsaną wystrzałami z dział i arkebuzów ziemię Ukrainy. Fyłyp miał wrażenie, że ściekała też z góry po ścianach namiotu, sączyła się z dachu, omywała drzewca spis, na których rozpięto namiot; wszystko było skąpane w szkarłacie.

A potem Bohun poderwał się z łoża, chwycił zakrwawioną ręką za szablę i krzyknął przerażającym głosem:

– Taras! Bywaj tu! Taras... Com ja ci uczynił...

Zakaszlał i na powrót padł bez sił na posłanie. Znieruchomiał.

Minęła długa chwila, nim Fyłyp odmówił modlitwę i wyszedł z namiotu, splamiony krwią atamana. Spojrzał na Kozaków, którzy zgromadzili się przed wejściem i dwie łzy stoczyły się po jego ogorzałej, poznaczonej bliznami twarzy.

– Mości panowie mołojcy i wszystka starszyzno pułku kalnickiego ze wszystkim towarzystwem wojska zaporoskiego... Wszystka Rzeczpospolita Ukraińska... – urwał. Głos Fyłypa się załamał, lecz po chwili podjął przemowę:

– Iwan Bohun, pułkownik kalnicki, mołojec sławny, wódz wielki, wolności wojska zaporoskiego strażnik i miłośnik... Wojennik niepospolity... oddał ducha. Bohun nie żyje!

Kozacy pospuszczali głowy.

• • •

– Tyś naprawdę wierzył, że Sonka dziewica?! He, he, he! Wszystkim mołojcom piczy dawała; gziła się z semenami jakoby klacz na wiosnę, tylko z tobą jednym nie chciała. A wiesz czemu?

– Nie wiem.

– Boś kiep i nigdyś baby nie chędożył!

Kozacy, paskudni, obdarci zawalidrodzy roztaczający wokół siebie woń dziegciu i gorzałki, zarechotali tak głośno, że aż konie stuliły uszy. Taras Weresaj spuścił wzrok, spłonił się jak niewinna mołodycia na widok rzyci Zaporożca.

– Mają baby swoje sposoby sekretne, że i sam mąż nie pozna, czy ją kto wcześniej na ławie heblował – rzekł ze znawstwem Sysun, podciągając przykrótki rękaw zdobycznego giermaka i mrużąc skośnawe oczy. – Wszystkie baby na Bracławszczyźnie to murwy. Z wyjątkiem mojej i waszych matek. Ale długo by o tym gadać. W konie, bracia!

Zjechali do głębokiego jaru, przemknęli z pluskiem przez strumień. Kopyta bachmatów i wołoszynów załomotały na kamieniach starej, zarośniętej trawą drogi.

– Nie za mało nas do tej chadzki? – zapytał Ołeś, zawołany lirnik i bandurzysta bractwa świętego Michała z Bracławia. – Jak będzie Lach dworu bronił, chudo z nami bude!

– Dudy w miech, mości panowie mołojcy! Jednego Lacha się boicie? Nie tacy to już panowie, co nas bijali. Nie Żółkiewscy i Koniecpolscy, jeno Tchórzowscy i Zajączkowscy, baby w żelazo poubierane. Dobrze będzie, mówię wam.

– A pewnie! – zakrzyknął młodszy z braci Horyłków. – Już tam czekają na nas w Kopyśnicy beczki z dukatami we dworze. Dziewki przaśne i materie pozłociste. Wszystko po kozacku weźmiem!

– Żal dać przepadać dobru! – dorzucił starszy Horyłko, rozparty wygodnie w kulbace.

– Na swą zgubę Lach tu wrócił – wyszczerzył żółte zęby Sysun. – Po smert!

– Jutro w Kalniku poswawolim – rozmarzył się Morozowicki, który powiadał się szlachcicem, a w rzeczy samej był najzwyklejszym osierckiem i to – jak szeptano po karczmach – pozostałym ponoć po żydowskim arendarzu. – Powiadam wam, panowie bracia, że małpy bracławskie jako stare kobyły zajeździmy. Nie będą mogły przez miesiąc kurwy nogami poruszać!

– Graj, Taras! – krzyknął Sysun. – Graj, do kroćset! Toż jak na weselisko jedziem!

Taras chwycił bandurę i zagrał.

Wtedy to Kozak, biedny nieborak,

Kiedy te słowa posłyszał

W końcu stoła siadał, trzosik wyjmował

I młodej szynkarce,

Naści karczmarce

Cały stół czerwieńcami zaściełał.

Wtedy wielmoże kozaccy – bogaccy,

Gdy czerwieńce dojrzeli u niego

Zaraz częstować go jęli

Miodu szklanką

I gorzałki czarką...

• • •

– Bat’ko... pomrzemy tutaj! – zapłakała Luba.

– Co ty mówisz, dziecino? – spytał brat Michał.

– Biesy do nas idut... – załkała dziewczynka. Łzy grube niczym groch spływały po jej ślicznej bladej twarzyczce.

– Cicho, detyno. – Zakonnik utulił ją w ramionach, gładził i pocieszał. Pozostałe dzieci poruszyły się niespokojnie. Któreś poczęło chlipać.

– Jarema ide! – jęknął Mykoła, któremu wiśniowiecczycy odrąbali prawą rękę.

– Bat’ko, Lachy nas dostaną!

– Nie znajdą nas ni Lachy, ni Kozacy. Toż dwór opuszczony od lat. Cały ród tu czerń wygubiła. Nikt o nas nie wie...

– One idą... Biesy pędzą na koniach wronych, ojcze – piszczała Luba. Dzieci płakały coraz głośniej, nawet Mykoła przetarł oczy lewą ręką.

– Matka Boska nas obroni – westchnął brat Michał. – Chodźmy do niej, moje dziateczki.

Wszedł do świetlicy, ukląkł przed figurą Marii Bogurodzicy. Dzieci cisnęły się do niego, przyklękały, szlochając.

I modliły się...

• • •

I wtedy to Feśko Handża Andyber,

Hetman zaporoski

Z cicha słowami przemawiał:

Ej, Kozacy, mówi, dzieci, druhowie – mołojcy,

Proszę was dobrze się starajcie,

Tych wielmożów kozackich – bogackich

Zza stołu niby woły za łeb wyprowadzajcie

Przed oknami pokładajcie,

Po trzykroć brzeziną osmagajcie!

To śpiewał i grał Ołeś. Słowa dumy porywał wiatr, głuszyły je końskie kopyta. Wypadli z jaru na szeroki step, otworzyło się przed nimi morze traw, zielonych bodiaków, ostów i kwiatów. Teraz pomknęli skokiem, pokrzykując wesoło.

– Na sławu! – huknął Sysun.

– Na szczastie! – zawtórowali mu Kozacy.

• • •

Na majdanie załomotały końskie kopyta. Któryś z wierzchowców zarżał, poskromiony silną ręką. Dzieci rozszlochały się, rzuciły zakonnikowi do stóp. Brat Michał skłonił siwą głowę; jego szczupłe ręce dygotały lekko. Palec zakonnika nadal zdobił szlachecki sygnet z Kościeszą. Modlił się z całych sił, wpatrzony w posąg Maryi i widział, jak po obliczu Bogurodzicy toczyły się dwie łzy... A może tylko mu się zdawało?

Mały Mykoła przycisnął zdrową ręką płaczącą Lubę. Zadrżał, gdy w sieni trzasnęły drzwi, kiedy deski podłogi zadudniły pod podkutymi butami.

– Smert – wyszeptała Luba. – Smert idzie.

Brat Michał przytulił oboje do siebie.

– Bóg nas obroni, moje dzieciny – wyszeptał cicho przez łzy.

------------------------------------------------------------------------

1 Sklep – tu w znaczeniu piwnicy, lochuJacek L. Komuda

Pierwsza szabla polskiej literatury. Szlachcic z przekonania, historyk z wykształcenia, pisarz z profesji. Nie lukruje. Odmalowuje historię żywą do bólu. Pieczołowicie rekonstruuje realia. Za morskie opowieści miesięcznik „Żagle” uhonorował go w roku 2009 Nagrodą im. Leonida Teligi.

Z Fabryką Słów wydał: „ukraińskie” Wilcze gniazdo (2002), kresowe Opowieści z Dzikich Pól (2004), Bohuna (2006) przywołującego pamięć straszliwej bitwy pod Batohem, „bieszczadzkie”: Czarną szablę i Diabła Łańcuckiego (2007), Herezjarchę (2008), kolejny po Imieniu Bestii (2005) zbiór o F. Villonie, oraz sarmacki thriller Banita (2010). Wydana w 2010 r. Krzyżacka zawierucha była literackim hołdem dla 600-lecia bitwy pod Grunwaldem.

Dwutomowe Galeony Wojny (2007) poświęcone bałtyckim bataliom z czasów Zygmunta III Wazy oraz Czarna bandera (2008) odkrywająca brutalny świat korsarzy i buntowników stały się dowodem na to, że Jacek Komuda świetnie czuje się także w marynistyce.

Samozwaniec (2009, 2010, 2011) należący do wciąż powstającego, monumentalnego cyklu Orły na Kremlu, to w dorobku pisarza pozycja wyjątkowa – popis literackich umiejętności, wizytówka pisarskiego temperamentu i jego bodaj najbardziej rozpoznawalna marka.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: