Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bolesta, kasztelan wizki: powieść historyczna na tle XII wieku - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bolesta, kasztelan wizki: powieść historyczna na tle XII wieku - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 379 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

War­sza­wa. Druk Sy­nów St. Nie­mi­ry, Plac Wa­rec­ki

ZA­CNE­MU PRZY­JA­CIE­LO­WI

FRAN­CISZ­KO­WI PU­GE­TO­WI

PRA­CĘ NI­NIEJ­SZĄ

W UPO­MIN­KU SER­DECZ­NYM OFIA­RU­JE

AU­TOR.

I.

Na roz­le­glej po­la­nie, do­ko­ła gę­ste­mi la­sa­mi ob­wie­dzio­nej, mno­gie wid­nia­ły na­mio­ty. Za­tknię­te ua ich szczy­tach pro­por­ce lek­ki wiatr ko­ły­sał, niby do snu je spo­so­biąc po dzien­nym zno­ju. W na­mio­tach spo­czy­wa­li znacz­niej­si ry­ce­rze, pod go­łem nie­bem zaś po­mniej­si wo­jow­ni­cy i cze­ladź. Woj­ska była moc nie­la­da, wszyst­ko uzbro­jo­ne do­stat­nio, rześ­kie, spraw­ne, dziel­ne­go po­zo­ru, peł­ne ocho­ty.

Huf­ce te pro­wa­dził król pol­ski Bo­le­sław, Kę­dzie­rza­wym zwa­ny, na sro­gich Pru­sów, któ­rzy usta-wicz­ne­mi na­pa­da­mi nie­po­ko­ili jego kra­je, nisz­cząc je ogniem i mie­czem, oraz tłu­my całe miesz­kań­ców upro­wa­dza­jąc w nie­wo­lę. Z Bo­le­sła­wem cią­gnę­li bra­cia jego, Mie­czy­sław i wsła­wio­ny już wy­pra­wą krzy­żo­wą do Zie­mi Ś-tej, w obro­nie wia­ry, Hen­ryk; każ­dy z nich wiódł rów­nie licz­ne i dziel­ne za­stę­py.

Gwar wiel­ki wrzał w obo­zie, ze­wsząd do­la­ty­wa­ły okrzy­ki i pie­śni we­so­łe, dnia tego bo­wiem sto­czo­no z po­gań­ski­mi jesz­cze Pru­sa­mi bi­twę po­myśl­ną; nie­przy­ja­ciel, pierw­sze­go na­wet nie wy­trzy­maw­szy na­po­ru, pierzch­nął, siła zdo­by­czy zo­sta­wu­jąc zwy­cięz­com. Ra­do­wa­no się tedy i do­brej o ca­łej wy­pra­wie na­bra­no otu­chy.

Po­środ­ku obo­zo­wi­ska wzno­sił się ozdob­niej­szy nad wszyst­kie na­miot, przy­stro­jo­ny szkar­ła­tem, z pro­por­cem, na któ­rym Orzeł Bia­ły w zło­tej ko­ro­nie, w polu czer­wo­nem, z roz­wi­nię­te­mi do lota skrzy­dła­mi, był wy­obra­żo­ny. Przed wej­ściem do tego na­mio­tu czu­wał straż­nik w zbroi lśnią­cej, z mie­czem u pasa i dzi­dą w reku. Czu­wa­jąc, to prze­cha­dzał się, to roz­glą­dał się do­ko­ła, przy­słu­chu­jąc się we­so­łe­mu gwa­ro­wi, gdy z ubo­cza czwo­ro wy­su­nę­ło się mę­żów. Zo­czyw­szy ich, war­tow­nik po­stą­pił na­przód i za­gra­dza­jąc im dzi­dą dro­gę do na­mio­tu, za­py­tał nie­chęt­nie:

– Cze­go znów chce­cie?

– Do pana mi­ło­ści­we­go idziem, przez nie­go we­zwa­ni – od­parł je­den z przy­by­szów.

– Za­cze­kaj­cie. Mu­szę was wprzód oznaj­mić. To rze­kł­szy, war­tow­nik pod­niósł opo­nę na­mio­tu, wszedł do wnę­trza, po chwi­li zaś wró­cił.

– Wnijdż­cie – rzekł krót­ko. Przy­by­sze we­szli do na­mio­tu.

Tam, na do­ko­ła po­roz­wie­sza­nych ma­ka­tach barw­nych, wid­nia­ły pan­ce­rze po­zło­ci­ste, heł­my mi­ster­nej ro­bo­ty, mie­cze i inne ry­cer­skie przy­na­le­ży­to­ści. W głę­bi, na skó­rach niedź­wie­dzich, spo­czy­wał mąż już nie­mło­dy, gło­wę na ręku wsparł­szy. Twarz miał po­waż­ną, o ry­sach re­gu­lar­nych, oczy prze­ni­kli­we, czo­ło wy­so­ko za­to­czo­ne, dłu­ga bro­da na pier­si mu spa­da­ła, a włos, gdzie­nieg­dzie srebr­ne­mi pa­sma­mi ja­śnie­ją­cy, w buj­ne wił się kę­dzio­ry. Cała po­stać jego mia­ła wy­raz pań­ski, wład­ny, na­ka­zy­wa­ła po­słuch i usza­no­wa­nie.

Był to Bol­ko Cri­spus, mo­nar­cha pol­ski, ry­cerz wa­lecz­ny, lecz rząd­ca kra­ju nie­zbyt prze­zor­ny.

Nie­opo­dal sie­dział mąż rów­ne­go nie­mal z kró­lem wie­ku, nie­co po­chy­lo­ny, z twa­rzą jak­by znu­żo­ną, o za­pa­dłych po­licz­kach, a przy nim, wspar­ty na dłu­gim mie­czu fran­koń­skim, znacz­nie młod­szy, pięk­nych ry­sów i by­stre­go spoj­rze­nia. Byli to bra­cia kró­lew­scy: star­szy – Mie­czy­sław, Wiel­ko­pol­ską wła­dał; młod­szy – Hen­ryk, Księ­stwem San­do­mier­skiem rzą­dził.

Przy­by­sze, od­daw­szy niz­ki ukłon panu i ksią­żę­tom, w mil­cze­niu na roz­ka­zy cze­ka­li.

Bo­le­sław spoj­rzał na nich, brwi nie­co zsu­nął, usta mu się skrzy­wi­ły wy­ra­zem po­gar­dy; stłu­mił jed­nak w so­bie to uczu­cie i po chwi­li w te sło­wa prze­mó­wił:

– Dziś, za ła­ską Boga Wszech­moc­ne­go i dzię­ki wa­lecz­no­ści wo­jow­ni­ków na­szych, szczę­śli­wą mie­li­śmy z wro­giem roz­pra­wę. Wy­ście się rów­nież przy­czy­ni­li do tego. Za­pa­mię­tam to. Bądź­cie pew­ni, że na­gro­dę otrzy­ma­cie hoj­ną. W na­ro­dzie na­szym zwy­czaj jest, iż się trud każ­dy na­leż­nie oce­nia.

Przy­by­sze dzięk­czy­ni­li panu, a je­den z nich ozwał się:

– Wszyst­kich sił do­ło­żym, aby ci jak naj­le­piej usłu­żyć, mi­ło­ści­wy pa­nie.

– Nie wąt­pię. Słu­chaj­cie tedy. Ju­tro, sko­ro świt, po­cią­gnie­my da­lej. Po­trecht i Cir­ma moje huf.y wieść będą, a Milg z Usto­nem za­stę­pom bra­ci mo­ich dro­gę wska­zy­wać mają.

Tu przy­bysz, Usto­nem przez kró­la na­zwa­ny, wtrą­cił:

– Snad­niej te­raz pój­dzie, bo po­raż­ka stra­chem wro­gów prze­ję­ta tak, iż na du­chu upa­dli. Zresz­tą za­zwy­czaj do­bry po­czą­tek po­myśl­ność za sobą wie­dzie.

– W Bo­dzie na­dzie­ja i w orę­żu na­szym! – rze­ki król, po chwi­li zaś za­py­ta): – Któ­rę­dyż te­raz zwró­ci­my?

– Ku wschod­niej stro­nie dą­żąc, osa­czy­my ich do­ko­ła – od­parł Po­trecht. – Przej­ścia zna­my wszel­kie. Nie wśród ob­czy­zny je­ste­śmy, nie­raz kro­czy­li­śmy tędy.

– Pil­nie wszyst­ko roz­waż­cie – rzekł Bo­le­sław – po­myśl­ność wy­pra­wy i wam znacz­ną ko­rzyść przy­nie­sie. Kwa­pić się na­zbyt nie jest do­brze, ale też z mi­trę­gi nic do­bre­go nie wy­pły­wa.

Rzu­ciw­szy jesz­cze kil­ka py­tań i prze­stróg, Bo­le­sław od­pra­wił owych lu­dzi, gdy zaś ra­miot opu­ści­li, ode­zwał się Miesz­ko:

– Bra­cie mój, żali moż­na im do­wie­rzać pew­nie?

– Cze­mu nie? –za­py­tał Bo­le­sław, czo­ło marsz­cząc.

– Zdraj­cy są… na kraj wła­sny nie­przy­ja­cie­la pro­wa­dzą- – od­parł Mie­czy­sław.

– Ja tak samo mnie­ma­ni – do­dał Hen­ryk. – Ze zdraj­cą za­wz­dy na bacz­no­ści trza się mieć.

– Nie­wąt­pli­wie – po­tak­nął Bo­le­sław. – To leż mam ich na oku, stra­że krok ich każ­dy nie­znacz­nie śle­dzą. My­ślę jed­nak, że ci nie za­wio­dą. Pru­so­wie mści­wy to na­ród. Oni czte­rej zo­sta­li

To mó­wiąc, wska­zał na wór z mio­dem i na reszt­ki uskwa­rzonS­go mię­si­wa.

Po­trecht drgnął, po­cie­ra­jąc czo­ło, wpa­try­wał się w twarz przy­by­łe­go, któ­rej jed­nak wśród ciem­no­ści nie mogł doj­rzeć. Głos mu był zna­jo­my, ale da­rem­nie usi­ło­wał so­bie przy­po­mnieć, do kogo i na­le­żał.

– Któś ty zacz? – za­py­tał.

– Zna­cie mnie do­brze – od­parł przy­by­ły. – Praw­da, daw­no ju­że­śmy się nie wi­dzie­li, ale prze­cież nie­ry­chło za­po­mi­na się sta­rych zna­jom­ków.

To rze­kł­szy, siadł przy ogni­sku i na­chy­lił się ku czte­rem to­wa­rzy­szom.

– Wał­gierz?! – za­wo­łał zdu­mio­ny Po­trecht, gdy ogień oświe­cił twarz przy­by­łe­go, a jed­no­cze­śnie do mie­cza się­gnął.

Milg, Cir­ma i Uston rów­nież żywo się po­ru­szy­li, lecz Wał­gierz dał im znak ręką, by przy­ci­chli, po­czem rzekł:

– Nie jako wróg tu przy­cho­dzę, ale jako brat, jako po­jed­naw­ca. Zgo­dę wam nio­sę, prze­ba­cze­nie win i na­gro­dy wiel­kie, je­że­li szko­dzić nam za­nie­cha­cie.

– Ha! ha! – roz­śmiał się dzi­ko Po­trecht. – Te­raz z proś­bą przy­cho­dzą! A po­mnisz, jak owo sma­gać nas ka­za­łeś, gdy­śmy ci łupu od­dać nie chcie­li?

– Wina za­wz­dy prze­cież po­cią­ga karę… – mruk­nął Wał­gierz.

– Wina? – pod­chwy­cił go­rą­co Milg. – Winy nie było żad­nej! Każ­dy ma pra­wo do tego, co sam za­gar­nął… Chci­wość cię do po­krzyw­dze­nia nas na kło­ni­ła, tego się chy­ba nie za­przesz.

– Po­słu­chaj­cie jeno – prze­rwał Wał­gierz. – Wszyst­ko daw­ne niech idzie w nie­pa­mięć. Taj mówi wódz i je­że­li go słu­chać ze­chce­cie…

Po­trecht dło­nią za­ma­chał, do­da­jąc:

– Nie wy­si­laj się na pięk­ne sło­wa, nie złu­dzisz nas, nie uj­miesz, nie prze­jed­nasz. Skoń­czy­li siny z wami raz na za­wsze…

– Po­my­śl­cie, iż zgu­bę na bra­ci pro­wa­dzi­cie! Zdraj­ca­mi was zwą… pa­mięć wa­sza w wie­czy­stej bez­cze­ści osta­nie, ze wzgar­dą i prze­kleń­stwy wspo mi­nae was wnu­ki i pra­wnu­ki na­sze będą…

– Nie oma­misz nas, nie na­mó­wisz… Próż­noś szedł tu­taj, próż­ny twój trud – opie­rał się Po­trecht.

– A wy za­li­ście zdraj­ca­mi nie byli, gdy­ście nie­tyl­ko lup… nam na­leż­ny, wy­dar­li, ale­ście nas jesz­cze znie­wa­ży­li sma­ga­jąc pu­blicz­nie, jak psy? wtrą­cił Usi on.

– Wódz was bła­ga! nie ustę­po­wał Wał-gie­ra – gdy za­nie­cha­cie ze­msty i wró­ci­cie, ob­da­rzy was po kró­lew­sku.

– Na­szym wo­dzem i pa­nem te­raz Bol­ko! – rzekł Po­trecht. – On jako oj­ciec nas przy­jął, przy­gar­nął, za­ufał nam.

– Zważ­cież jeno, kogo oj­cem zo­wie­cie? Go­dzi się ta­kie mia­no da­wać po­lań­skie­mu ksią­żę­ciu, któ­ry krew na­szą prze­le­wa, bra­ci na­szych mor­du­je i w nie­wo­lę pę­dzi"! – pod­jął go­rą­co Wal­gierz. – Cóż zy­ska­cie u Bol­ka? Słu­żeb­ni­ka­mi do zgo­nu bę­dzie­cie. Każ­dy tu na was krzy­wo pa­trzy, a za oczy zdraj­ca­mi i szpie­ga­mi was zo­wią, wzgar­dą ob­rzu­ca­ją… Ża­den oj­czyc tu­tej­szy dziew­ki wam nie odda, gdyż splu­ga­wił­by przez to swój ród. U Bol­ka la­skę ma­cie, do­pó­ki was po­trze­bu­je, a po­tem od­trą­ci was, nogą kop­nie. Czu­je­cie chy­ba do­brze sami, że tu, wśród ob­cych, je­ste­ście tyl­ko po­zor­nie zno­sze­ni, zaś w sa­mej rze­czy nie­na­wiść was i nie­uf­ność ota­cza. U nas bę­dzie wam in­a­czej. Wódz wy­so­ko was po­sta­wi, ob­da­rzy, moż­ny­mi uczy­ni…

– Próż­ne two­je tu­ma­ny, da­rem­ne si­dła – trząsł gło­wą prze­czą­co Po­trecht. – Sa­mi­ście win­ni, sa­mi­ście nas od­trą­ci­li.

– Ha! ha! – śmiał się Cir­ma – te­raz proch z pod stóp go­to­wi­ście nam zli­zy­wać, a jak­że to było ongi? Ta­kich krzywd nig­dy się nie za­po­mi­na.

– Miej­cież ser­ce, za­sta­nów­cie się: jak moż­na na kraj wła­sny, na bra­ci wro­ga na­pro­wa­dzać? Nam się zda, iże­ście umyśl­nie prze­wod­nic­twa wojsk po­lań­skich – się pod­ję­li, aby nam do­po­módz. – na­po­mknął chy­trze Wał­gierz.

– Nig­dy!–za­prze­czył Uston.–Bol­ko te­raz nasz pan, jemu słu­żym, jego słu­cha­my!

– Zważ­cie też, że losy woj­ny róż­ne by­wa­ją… A nuż w na­sze ręce wpad­nie­cie, jako zdraj­cy, co wte­dy? Smierć okrut­na was wów­czas cze­ka.

– A! my­śli­cie już o tem? To chy­ba sił po­lań­skich nie zna­cie.

– Zna­my je, ale też wie­my, że nie za­wsze swy­cię­stwo przy sil­niej­szym osta­je.

– Gdzie siła jest, a w pier­si mę­stwo, tam bój wy­gra­ny. Po­lan zna­cie, ba! zna ich chy­ba świat cały. Bit­ny to Iud, a gdy się w wal­ce zgrze­ją, nikt im nie po­do­la.

– Bła­gam was, czas jesz­cze! Le­piej być moż­nym, ani­że­li słu­żal­cem. Zważ­cież to. Gdy wró­ci­cie, na rów­ni z wo­dzem sta­nie­cie, słu­chać i sza­no­wa­li wszy­scy was będą. Miej­cie wzgląd na Oj­czy­znę swo­ją i bra­ci. W wa­szych ręku losy kra­iny ca­łej. Nie idzie o pod­le­głość Po­la­nom i o dani im pła­ce – i nie, co już samo jest sro­mo­tą wiel­ką i nie­do­lą, lecz upad­nie i zgi­nie kraj cały, gdy zwy­cię­ża. Tu prze­cież ko­leb­ka wa­sza! Tu­ście zro­dze­ni i wy­ro­śli! Oj­co­wie wasi tu żyli, bra­ci i sio­stry ma­cie… Ze-; chciej­cie tyl­ko, a wszyst­ko bę­dzie do­brze, imio­na wa­sze na­ród wiecz­nie czcić bę­dzie…

– Da­rem­ne na­mo­wy! Próż­ny twój trud! – po­wta­rzał Po­trecht, ale znać było, że już miękł pod na­ci­skiem Wał­gie­rza.

Trzej jego to­wa­rzy­sze rów­nież byli po­ru­sze­ni.

Za­uwa­żyw­szy to, Wał­gierz jesz­cze go­rę­cej prze­ma­wiać po­czął, nie szczę­dząc naj­świet­niej­szych obiet­nic, naj­uro­czyst­szych przy­rze­czeń i za­klęć.

– Ha… – rzekł wresz­cie Po­trecht – gdy­by­śmy ci za­ufać mo­gli… – lecz po­wie­dziaw­szy to, wstrzą­snął się i do­dał: – Wier­no­ści Bol­ko­wi do­cho­wa­my. In­a­czej nie może być.

– Sro­dześ twar­dy! – mruk­nął Wał­gierz. – Nie ba­czysz na sie­bie, ni na Oj­czy­znę two­ją.

– Tu bez­piecz­ny je­stem, a tam, gdy wró­ci­my, kto wie, czy nie po­stą­pi­cie z nami prze­nie­wier­czo…

– Na bogi wam się kię, że nic po­dob­ne­go się i nie sta­nie… – za­wo­łał żywo Wał­gierz. – Wszyst­kie przy­rze­cze­nia będą do­trzy­ma­ne, żad­ne nie chy­bi. Moż­ność, cześć i sła­wa was cze­ka.

Mil­cze­nie za­le­gło na chwi­lę, wresz­cie Cir­ma szep­nął:

– Może i praw­dę mó­wisz. Lecz jak ujść, gdy stra­że do­ko­ła?

Wał­gierz roz­śmiał się i ra­mio­na­mi wzru­szył.

– Wa­sze stra­żel – rzekł. – A ja prze­cież przy­sze­dłem swo­bod­nie? Ano… ucho­dzić nie po­trze­bu­je­cie. In­a­czej na­le­ży po­cząć.

– Jak­że in­a­czej?

– Je­ste­ście na swo­jej zie­mi, zna­cie ją do­brze, zna­cie wszel­kie przej­ścia i ma­now­ce…

– Cóż z tego?

– Więc po­nińdz nam win­ni­ście. Gdy ze­chce­cie, Po­la­niu zgi­ną do nogi, ża­den nie wyj­dzie żywy…

– Ciem­no pra­wisz… – mruk­nął Po­trecht.

– Dziw­na, że jesz­cze nie ro­zu­mie­cie – otarł pot z czo­ła Wał­gierz, a po­tem szep­tał: – Zważ­cież. Do­ko­ła lasy bez­gra­nicz­ne, gę­ste i ciem­ne, a w nich przej­ścia obłęd­ne, mo­cza­ry i trzę­sa­wi­ska bez­den­ne. Wy pro­wa­dzi­cie huf­ce po­lań­skie, ufa­ją wam… Otóż za­wieść je trza w gą­stwę, gdzie z jed­nej stro­ny my cze­kać bę­dzie­my w za­sadz­ce, a z dru­giej będą mie­li ba­jo­ry prze­past­ne, nie­zgłę­bio­ne. Gdy się tam znaj­dą, my ude­rzy­my znie­nac­ka, oni cof­nąć się mu­szą i tra­fia na mo­cza­ry, w któ­rych zgi­ną co do jed­ne­go…

– Sło­wa­mi łac­no wo­jo­wać, ale Po­la­nie oczy mają so­ko­le, by­strzy są i prze­zor­ni, snad­nie mogą po­znać prze­nie­wier­stwo na­sze…

– O to nie­ma oba­wy. Wie­rzą wam prze­cież, ufa­ją.

Wzdry­gnąi się Po­trecht i szep­nął:

– Strasz­na to rzecz i trud­na! – mruk­nął.

– Dla tchó­rza i nie­wie­ściu­cha! – rzekł szy­der­czo Wał­gierz.

– Zresz­tą nie wszy­scy nam ufa­ją…

– Bol­ka ma­cie za sobą, a to naj­waż­niej­sza. Po­trecht spoj­rzał na trzech to­wa­rzy­szy.

– Jak my­śli­cie? – za­py­tał.

– Strasz­no… – od­parł Cir­ma.

– Co tu strasz­ne­go? – pod­chwy­cił żywo Milg. – Słusz­ność po stro­nie Wał­gie­rza. Mamy gnić w słu­żal­stwie i wzgar­dzie? Toż le­piej źyć swo­bod­nie i wśród moż­no­ści.

– Tak! tak! po­twier­dzi­li Uston i Cir­ma. – Milg do­brze mówi.

– Do­brze mówi, choć naj­młod­szy z was – do­dał Wał­gierz – Co tu roz­my­ślać?

– Po­zna­ją… – wzdra­ga! się Po­trecht.

– Chy­ba sam im roz­po­wiesz! – ofuk­nął go już zu­peł­nie prze­ko­na­ny Milg. – Skąd mają po­znać?

– Więc? – na­le­gał Wał­gierz. – Czas upły­wa, wkrót­ce dnieć za­cznie.

Czas jesz­cze ja­kiś trwa­ły wa­ha­nia, wresz­cie Po­trecht po­dał rękę Wat­gie­rzo­wi, mó­wiąc:

– Nie­chaj się sta­nie we­dle twe­go. Jeno gdy wró­cim, do­po­mógt­szy wam, żali do­trzy­ma­cie przy­rze­czeń?

– Na bogi przy­się­ga­mi – za­pew­nił uro­czy­ście Wał­gierz.

– Rzecz tedy skoń­czo­na.

– Uczy­ni­cie tak, jak mó­wi­łem?

– Uczy­nim! Wał­gierz dło­nie za­tarł.

– Ża­den z nich nie wró­cił – szep­tał upo­jo­ny nie­na­wi­ścią, a oczy mu pło­nę­ły dzi­ką ra­do­ścią. – Ha! Bol­ku pa­nie, chrze­ści­ja­na­mi nas czy­ni­łeś, bogi na­sze wy­wró­cić ka­za­łeś, bez­cze­ści­łeś gaje świę­te, krzy­że w nich wzno­sząc, da­ni­ny cięż­kie ścią­ga­łeś… te­raz weź­miesz za to wszyst­ko od­pła­tę… Szcze-znię­cie to­bie i wszyst­kim Po­la­nom!

– Szcze­znię­cie! – po­wtó­rzy­li zdraj­cy.

– Spie­szę z ra­do­sną wie­ścią do swo­ich… Wiecz­na wam cześć i chwa­ła za oca­le­nie Oj­czy­zny!

– Zdrów by­waj! – że­gna­li go.

– Oba­czy­my się nie­dłu­go! – rzu­cił jesz­cze Wał­gierz, po­czem od­da­lił się, peł­za­jąc po zie­mi, niby gad i wkrót­ce znikł w ciem­no­ści.

Zdraj­cy mil­cze­li czas pe­wien, wpa­tru­jąc się po­sęp­nie w tle­ją­ce ogni­sko. Strasz­no im było spo­tkać dzień ju­trzej­szy.

– Có­że­ście łby zwie­si­li, jak ko­nie po desz­czu? – za­py­tał Milg, prze­ry­wa­jąc mil­cze­nie.

– Po­spie­szy­li­śmy się nad­to – od­parł Po­trecht zwol­na.

– Za­iste tak – po­twier­dził Cir­ma.

– Żali baby je­ste­ście, a nie męże? – ofuk­nął ich Milg. – Żali w pier­siach ser­ca za­ję­cze ma­cie? Daw­neż to cza­sy, gdy w boju w pierw­szych sta­wa­li­ście sze­re­gach? Co się z wami sta­ło?

– In­sza rzecz w polu otwar­cie sta­wać, a in­sza krę­te­mi cha­dzać szla­ka­mi – szep­nął Uston. – Kto wie, co nas cze­ka…

– Ma­ło­dusz­ni z was!

– Bol­ko pan mą­dry, oko ma by­stre.… – rzekł Po­trecht.

– Bol­ko tak samo śle­py, jak i jego stra­że! Zresz­tą sło­wo da­li­śmy, cof­nąć się nie moż­na.

– Tak… ale…

– Dość tej ga­wę­dy. Zwró­cić to uwa­gę może, iż tak dłu­go mi­trę­żym.

Umil­kli, a roz­cią­gnąw­szy się na zie­mi, zmru­ży­li oczy, na sen ocze­ku­jąc. Ale sen nie przy­cho­dził. Ju­tro w po­nu­rych bar­wach drę­czy­ło ich, niby zmo­ra. Milg tyl­ko był do­brej my­śli, to też wkrót­ce ozwa­lo się jego chra­pa­nie.

Ogni­sko do­tla­ło już zu­peł­nie. Gdzie­nieg­dzie tyl­ko wśród kupy po­pio­łu prze­mknę­ła wę­ży­ko­wa­ta iskra, cza­sem strze­li­ła w górę, nik­nąc wnet, jak bły­ska­wi­ca. Do­ko­ła ciem­no było i ci­cho. Kie­dy-nie­kie­dy brzę­kła zbro­ja i koń za­rżał, a echo, po­rwaw­szy te od­gło­sy, prze­cią­gle je no­si­ło w po­wie­trzu. Z la­sów do­cho­dzi­ły ża­ło­sne wy­cia wil­ków, t któ­re się żar­ły o tru­py po­le­głych…

II.

Po­nu­re, głu­che bory i ostę­py za­wrza­ły na­za­jutrz ru­chem i gwa­rem. Rże­nie i par­ska­nie koni, chrzęst i brzęk zbro­ij, krzy­ki i na­wo­ły­wa­nia ry­cer­stwa roz­le­ga­ły się do­ko­ła, pło­sząc ptac­two, któ­re spo­koj­nie do­tąd spo­czy­wa­ło w ciem­nej gą­stwie ga­łę­zi i li­ści, a te­raz, str­wo­żo­ne, zry­wa­ło się z gniazd i ula­ty­wa­ło w górę z wrza­skiem i świe­go­tem, niby zdzi­wio­ne i obu­rzo­ne tem zu­chwa­łem za­mą­ce­niem ich spo­ko­ju. Zwierz czwo­ro­no­gi tak­że opusz­czał le­go­wi­ska, pierz­cha­jąc przed nad­cią­ga­ją­cy­mi ludź­mi.

Huf­ce pol­skie pru­ły zie­lo­ne łono la­sów, po­su­wa­jąc się w gląb zie­mi Pru­sów. Na­przód cią­gnął od­dział ks. Hen­ry­ka, z Mil­giem i Usto­nem na cze­le, za nim od­dział Miesz­ka wiel­ko­pol­skie­go, wresz­cie Po­trecht i Cir­ma wska­zy­wa­li dro­gę hu­fom sa­me­go Bol­ka.

We­so­ło po­wie­wa­ły pro­por­ce, zwi­ja­ne i roz­wi­ja­ne lek­kim po­wie­wem wia­tru,- w lśnią­cych zbro­jach i gro­tach pro­mie­nie słoń­ca igra­ły, krze­sząc z nich skry mi­go­tli­we. Każ­dy od­dział wła­ści­wy znak na pro­por­cu po­sia­dał. Na prze­dzie po­stę­po­wa­li sur­ma­cze, dmąc w trą­by dłu­gie, za­gię­te i sze­rzo­ne na koń­cu, oraz ci, co w ko­tły ude­rza­li; tą ka­pe­lą do­pie­ro su­nę­ły od­dzia­ły. Więc gnieźn sin, z wi­ze­run­kiem Ś-go Woj­cie­cha na pro­pe san­do­mier­ski, z pro­por­cem gwiaz­da­mi usu kra­kow­ski, z Or­łem Bia­łym uko­ro­no­wa­nym. P. znacz­niejszch pa­nów mia­ły pro­por­ce z go­dłam… do­we­mi swo­ich przy­wód­ców. Kon­ni ry­cer­ci kiem w zbro­je za­ku­ci, dzier­żąc ko­pie w sil­nej su­nę­li zwol­na, po­waż­nie, ma­jąc za sobą pa­chołt któ­rzy tar­cze i mie­cze ich dźwi­ga­li. Pie­si ciąg z oszcze­pa­mi, lu­ka­mi, z sie­kie­ra­mi u pwów, z t tami, krzmie­niem na­bi­ja­ne­mi, z mie­cza­mi kie­mi, w lżej­szej, skó­rza­nej zbroi, za­bez­piecz łu­ską że­la­zną, nie­do­pusz­cza­ją­cą gro­tu do W koń­cu to­czy­ły się wozy z żyw­no­ścią i pot bami wo­jen­ne­mi.

Bol­ko je­chał na pięk­nym, bia­łym, niby śniej ru­ma­ku. Szla­chet­ne zwie­rzę snąć wie­dzia­ło, kom słu­ży, bo dum­nie bark wzno­si­ło, wstrzą­sa­jąc j dwa­bi­stą grzy­wą i par­ska­jąc roz­dę­te­mi chra­par Król, acz pół wie­ku do­cho­dził, dziś jed­nak zdał się o wie­le młod­szym. W boki się ująw­szy, dział jak­by przy­ro­śnię­ty do ko­nia. Przy nim, z dnej stro­ny, je­chał Piotr z Wło­sto­wic, mąż już dzi­wy, wo­jow­nik do­świad­czo­ny i wa­lecz­ny, a z giej Msty­ge­nus Trza­ska, ko­mes na Bia­łej, pan moi i nie­mniej dziel­ny ry­cerz.

Słoń­ce wy­so­ko już się pod­nio­sło, a wróg znak o so­bie nie da­wał; albo w in­nej był stro­nie, alł pierz­cha!, nie śmiąc po­ty­kać się z siłą tak wie­li

Dro­ga sta­wa­ła się co­raz trud­niej­szą, gę­ste za­ro­śla ta­mo­wa­ły przej­ście tak, że lu­dzi z to­po­ra­mi przo­dem wy­słać mu­sia­no, aby dro­gę to­ro­wa­li.

Bol­ko już nie­cier­pli­wić się po­czy­nał. Ka­zał przy­wo­łać prze­wod­ni­ków pru­skich do sie­bie.

– Czy­ście szlak stra­ci­li i od­na­leźć go te­raz nie mo­że­cie? – za­py­tał, gdy sta­nę­li przed nim

– Mi­ło­ści­wy pa­nie, szlak zna­my do­brze, nie… zbo­czy­li­śmy na ma­now­ce – od­parł Cir­ma. – Racz być nie­co cier­pli­wym, nie­ba­wem od­naj­dziem tych, któ­rych szu­ka­my.

– Daw­no już po­win­ni­śmy ich spo­tkać; tak przy­najm­niej przy wy­ru­sze­niu za­pew­nia­li­ście.

– Co­fa­ją się, ucho­dzą w głąb, ale nie­dłu­go kryć się będą mo­gli, bo tyły im zaj­mu­je­my.

– Dziw­ne to tro­cha… – szep­nął król i gło­wą po­ki­wał.

– Ży­cie na­sze w twej mocy, pa­nie mi­ło­ści­wy; żad­ną mia­rą nie ośmie­li­li­by­śmy się w błąd cię wpro­wa­dzać.

– Spo­dzie­wam się. Ano, na miej­sca swo­je ru­szaj­cie.

Pru­so­wie ode­szli, ra­du­jąc się w du­chu, iż nie są po­dej­rze­wa­ni.

Tym­cza­sem skwar za­czął do­ku­czać wo­jow­ni­kom sro­dze. Cięż­kie zbro­je, roz­grza­ne słoń­cem, pra­ży­ły stru­dzo­ne dłu­gim po­cho­dem ry­cers. Ten i ów na­po­my­kał o wy­po­czyn­ku, lecz za­pew­nie­nia prze­wod­ni­ków, iż lada chwi­la osa­czą cał­kiem nie­przy­ja­cie­la, pod­trzy­my­wa­ły du­cha i krze piły sity, za­chę­co­nych do­tych­cza­so­wem po­wo­dze­niem wo­jow­ni­ków.

Grunt sta­wa! się co­raz wil­got­niej­szym, cze­mu rade byto woj­sko, bo wil­goć owa nie­co zmniej­sza­ła żar i spie­ko­tę.

Po pew­nym cza­sie zna­leź­li się wśród ta­kiej gę­stwy, że wę­żem po­stę­po­wać trza było.

Wte­dy wła­śnie na prze­dzie roz­le­gły się krzy­ki, po­wsta­ło za­mie­sza­nie. Za­nie­po­ko­jo­ny Bol­ko wy­słał goń­ca na wy­wiad, co się tam sta­ło. Tam zaś wsz­czę­ła się wal­ka. Pru­so­wie, ukry­ci w za­ro­ślach i na drze­wach, po­czę­li gę­sto strza­ła­mi ra­zić woj­sko, or­skie, któ­re, na­pad­nię­te znie­nac­ka, nie ma­jąc miej­sca do spra­wie­nia bo­jo­we­go szy­ku, co­fać się mu­sia­ło w nie­ła­dzie.

Po­ło­że­nie było strasz­ne. Pru­so­wie, osło­nię­ci nie­prze­nik­nio­ne­mi za­ro­śla­mi i gru­be­mi kło­da­mi drzew, ścię­tych i zwa­lo­nych na się tak, że two­rzy­ły ja­ko­by szań­ce, mo­gli bez­piecz­nie ra­zić prze­ciw­ni­ka, któ­ry pusz­czał strza­ły na­oślep, więc bez skut­ku.

Na­raz w ostat­nich sze­re­gach pierw­sze­go od­dzia­łu roz­le­gły się wo­ła­nia roz­pacz­ne, a wy­raz „zdra­da* co­raz do­no­śniej roz­brzmie­wał, zgro­zą przej­mu­jąc wo­jow­ni­ków. Wkrót­ce rzecz się wy­ja­śni­ła. Od­dzia­ły pol­skie, co­fa­jąc się, tra­fi­ły na trzę­sa­wi­ska, po­kry­te z wierz­chu zie­le­nią, spodem zaś kry­ją­ce prze­pa­ście głę­bo­kie i ba­jo­ry ka­li­ste. Wpar­te tu gwał­tow­nie, gi­nę­ły bez ra­tun­ku. Cięż­kie zbro­je­nia po­zwa­la­ły po­ru­szać się swo­bod­nie. Wo­jow­ni­cy wra.

sta­li zda się w zie­mię – zni­ka­li w głę­biach prze­past­nych szyb­ko, na­gle, z prze­kleń­stwem dla zdraj­ców na ustach.

Pru­so­wie wi­dząc, iż zdra­da się uda­ła, wy­su­nę­li się z ukry­cia, na­pie­ra­li całą siłą huf­ce pol­skie, spra­wu­jąc wśród nich rzeź strasz­li­wą. Milg i Uston wnet prze­szli do swo­ich, przy­ję­ci rado-sne­mi okrzy­ki.

Ks. Hen­ryk wal­czył z lwiem mę­stwem, cu­dów iście do­ka­zu­jąc. Pru­so­wie oto­czy­li go do­ko­ła, usi­łu­jąc ży­wym ująć. Dłu­go trwa­ła wal­ka. Na­ko­niec cios cięż­ki parz na hełm bo­ha­ter­skie­go księ­cia, prze­ci­na spa­ja­jąc przy­łbi­cę sprzącz­kę, od­sła­nia­jąc tymm spo­so­bem gło­wę, któ­rą po chwi­li razi dru­gi cios. Ksią­żę wy­pusz­cza z dło­ni miecz i tar­czę, sła­nia się na ko­niu, któ­ry ze­stra­cha­ny, nie czu­jąc wła­dzy nad sobą, trspi­na się, tar­ga, uno­si jeźdź­ca, ale prze­szy­ty strza­łą, wali się na zie­mię, przy­gnia­ta­jąc wy­da­ją­ce­go ostat­nie tchnie­nie ry­ce­rza…

Miecz­ko­we ry­cer­stwo spie­szy na po­moc bra­ciom, lecz po­dob­ne­go losu do­zna­je. Oto­cze­ni do­ko­ła, ści­śnię­ci ży­wym pier­ście­niem wro­gów, gi­nę­li, nie mo­gąc co­fać się ani bro­nić…

Od­dział Bo­le­sła­wa, wi­dząc tak okrut­ną śmierć bra­ci, nie za­stra­szo­ny nie­bez­pie­czeń­stwem, ude­rza za­pal­czy­wie. Wprzód jed­nak Po­trech­ta i Cir­mę roz­sie­ka­no. Rzu­co­no się na nich, sko­ro tyl­ko ozwa­ły się pierw­sze okrzy­ki o zdra­dzie. Za­nim zdą­ży­li ujść do swo­ich, karę za­słu­żo­ną ode­bra­li.

Bo­le­sław nie oszczę­dzał ży­cia swe­go. Do­byw­szy mie­cza, za­wo­łał do ota­cza­ją­cych go:

– Zwy­cię­żo­nym i zdra­dzo­nym smierć jen zo­sta­je! Ta przy­najm­niej chwa­leb­ną bę­dzie…1)

To po­wie­dziaw­szy, ude­rzył na nie­przy­ja­cie­la.

Ry­cer­stwo mia­ło te­raz pod sto­pa­mi już nie trzę­sa­wi­ska, bo cia­ła po­le­głych bra­ci wy­mo­ści­ły im grunt. Na nich sto­jąc, wal­czy­li. Pru­so­wie zra­zu się zmie­sza­li, lecz wi­dząc prze­ciw­ni­ka w nie­wiel­kiej już sile, po­ścią­ga­li ze wszech stron i gro­mad­nie na­pie­rać po­czę­li, z góry okrzy­ku­jąc osta­tecz­ne zwy­cię­stwo.

Król i młod­sze ry­cer­stwo wal­czy­li za­pa­mię­ta­le, ani my­śląc ustę­po­wać.

– Śmierć po­nie­siem, a cho­ciaż w czę­ści zdra­dę i zgon bra­ci po­mści­my! – wo­ła­li.

Wrzał tedy bój za­cie­kły. Wróg, acz w prze­ma­ga­ją­cej te­raz sile, pa­dał, niby kosą cię­ty.

StaT­si wie­kiem ry­ce­rze pro­sić za­czę­li kró­la, iżby wal­ki za­nie­chał.

– Ucho­dzić trza, mi­ło­ści­wy pa­nie – tłu­ma­czył Msty­ge­nus Trza­ska – in­a­czej nikt z nas przy ży­ciu nie osta­nie.

– Tak być win­no! – od­parł twar­do Bo­le­sław. – Sro­mo­ta ucho­dzić, gdy tylu le­gło bra­ci.

– Zważ kró­lu mi­ło­ści­wy, co się z kra­jem sta­nie, gdy pana i ojca mieć nie bę­dzie? Nie sr mota ustą­pić, sko­ro tyle krwi się wy­la­ło, sko­ro prze­moc na­ci­ska. Le­piej prze­cież z tą gar­ścią wró­cić, niż Oj­czy­znę na­ra­zić na zgu­bę. Gdy­byś, nie daj

1) Hi­sto­rycz­ne. Rów­nież cały prze­bieg klę­ski po­da­ny ście­le we­dług kro­nik.

g! po­legł pa­nie, kraj wro­gi roz­szar­pią, a przy­tem 'śnie do­mo­we, któ­re w cza­sie bez­pań­skim po-sta­ją, do­po­mo­gło­by im sku­tecz­nie.

Bo­le­sław wa­hał się; wresz­cie na­glo­ny przez tar­szy­znę, 'uzna­jąc słusz­ność jej przed­sta­wień, ka-ił boju za­prze­stać i od­wrót roz­po­cząć spiesz­ny.

Zdzie­siąt­ko­wa­ne huf­ce pol­skie wra­ca­ły do cra­ju, wieść prze­ra­ża­ją­cą nio­sąc ro­da­kom. Ucho­dząc, mu­sia­ły się ucie­rać ze ści­ga­ją­cy­mi je Pru­sa­mi, któ­rzy, roz­zu­chwa­le­ni zdra­dą osią­gnię­tem zwy­cię­stwem, aż do nocy po­gro­mio­nych ści­ga­li. Z daw­nych za­stę­pów, tak znacz­nych i dziel­nych, po­zo­sta­ła garść nę­dza­rzy, li­tość wi­do­kiem swo­im wzbu­dza­ją­ca. Krwią zbro­cze­ni – bo każ­dy pra­wie szwank mniej lub wię­cej do­tkli­wy po­niósł – bez zna­ków, wra­ca­li w roz­gro­mie­niu, zroz­pa­cze­ni. Stra­ta ks. Hen­ry­ka do­peł­nia­ła cza­ry nie­szczę­ścia.

Po­bo­jo­wi­sko strasz­ny przed­sta­wia­ło wi­dok. Mo­cza­ry, nie­daw­no bez­den­ne, te­raz wy­mosz­czo­ne były sto­sa­mi tru­pów lu­dzi i koni. Za­miast smug zdra­dli­wej zie­le­ni, krew bar­wi­ła ich po­wierzch­nię. Drze­wa, po­rą­ba­ne mie­cza­mi, krze­wy, po­ła­ma­ne nar­rem wal­czą­cych i ucho­dzą­cych, rów­nież obry­zga­ne były krwią. Gdzie­nieg­dzie hełm za­cze­pio­ny visi na ga­łę­zi, owdzie cia­ła ludz­kie le­ża­ły, przy­śnię­te kło­dy upad­kiem. Kosz­tow­ne zbro­je, mie-ze ko­wa­ne, pro­por­ce, włócz­nie, dzi­dy, to­po­ry i mło­ty id­nia­ły roz­sy­pa­ne na ob­szer­nej prze­strze­ni.

W miej­scu, gdzie się wal­ka roz­po­czę­ła, na cro­bli, utwo­rzo­nej przez cia­ła po­le­głych, a wy­peł­nia­ją­cej ba­jo­ry, le­ża­ły zwło­ki bo­ha­ter­skie­go ks. Hen ryta, przy­tło­czo­ne ka­dłu­bem ru­ma­ka. Zda­wa­ło się, że ry­cerz ten nad ry­ce­rze, te­raz jesz­cze, z kra­iny cie­niów, wzy­wa i za­chę­ca wo­jow­ni­ków swo­ich do wal­ki…

Pru­so­wie, za­prze­staw­szy po­go­ni, wró­ci­li z we-so­le­mi okrzy­ki na miej­sce boju i tu, po­roz­pa­law­szy wiel­kie ognie, z chci­wo­ścią rzu­ci­li się do gro­ma­dze­nia łu­pów. Gdy się z tem upo­ra­li, za­sie­dli przy ogni­skach i roz­po­czę­li dzi­ką ucztę, ra­cząc się zdo-by­te­mi za­pa­sa­mi. Miód sy­co­ny i piwo, chmie­lem za­pra­wio­ne, lało się ob­fi­cie. Pili je ro­ga­mi, za­wie-szo­ne­mi u pa­sów, wprzód zle­wa­jąc nie­co na­po­ju na ofia­rę bo­gom swo­im.

Dłu­go w noc prze­cią­gnę­ła się ta uczta. Wresz­cie roz­ma­rzo­ne trun­kiem po­gań­stwo usnę­ło twar­do, ani my­śląc na­wet cza­tów usta­wić, pew­ni bo­wiem byli, iż żad­ne nie­bez­pie­czeń­stwo im nie gro­zi.

Ogni­ska ga­sły jed­no po dru­giem, ciem­ność ogar­nę­ła ob­sza­ry le­śne. Zwierz dzi­ki, do­tąd gwa­rem i bla­skiem ognia trzy­ma­ny w od­da­li, wy­su­wał się te­raz z le­go­wisk, aby się z ko­lei na po­bo­jo­wi­sku po­ży­wić. Ma­ru­dy, żbi­ki, ry­sie i wil­ki z po­mru­kiem i wy­ciem go­spo­da­ro­wa­ły wśród tru­pów. Cza­sem jęk ko­na­ją­ce­go ry­ce­rza za­brzmiał wśród owe­go cha­osu, spra­wia­ne­go przez be­stye dra­pież­ne, lub beł­kot sen­ny pi­ja­ne­go po­gań­stwa się ozwał.

Nie­opo­dal tego miej­sca, gąsz­czem za­kry­ty, le­żał ry­cerz w zbroi, nie­zbyt już mło­dy. Gło­wę miał bez heł­mu, a twarz mie­czem cię­tą. Skrze­pła krew so­ple czar­ne utwo­rzy­ła na bro­dzie, nie­co już osi­wia­łej. Wiatr noc­ny mu­skał mu zbro­czo­ne lica, roz­wie­wał włos star­ga­ny. Dy­szał jesz­cze. Rana nie była głę­bo­ką. Cios ogłu­szył go, upływ krwi osła­bił, ale ży­cie trzy­ma­ło się w nim sil­nie. Orzeź­wia­ją­cy chłód noc­ny i wia­tru po­wiew krze­pią­co na nie­go dzia­ła­ły. Od­dech sta­wał się co­raz wy­raź­niej­szym. Ry­cerz od­zy­ski­wał przy­tom­ność.

Na­raz za­sze­le­ści­ły ga­łę­zie i para śle­piów błysz­czą­cych czer­wo­no, niby roz­ża­rzo­ne wę­gle, bły­snę­ła w gąsz­czu.

Ogrom­ne wil­czy­sko, po­szu­ku­jąc żeru, zbli­ża­ło się po­wo­li, ostroż­nie.

Sta­nąw­szy tuż przy ry­ce­rzu, be­stya wy­cią­gnę­ła łeb, kły wy­szcze­rzy­ła i roz­sze­rzo­ne chra­py do twa­rzy le­żą­ce­go przy­su­nę­ła, wę­sząc, żali łup zna­la­zła bez­piecz­ny.

Ry­cerz, do­tknię­ciem wil­got­ne­go py­ska wil­cze­go jak­by zbu­dzo­ny, roz­warł z trud­no­ścią oczy i uj­rzaw­szy parę czer­wo­nych śle­piów, chci­wie wpa­tru­ją­cych się w nie­go, po­ru­szył się.

Chciał po­wstać, lecz sił mu na­ra­zie bra­kło.

Wilk za­wył prze­raź­li­wie, oki le­żą­ce­go i z dru­giej sta­nął stro­ny.

Ry­cerz, już snać zda­jąc so­bie spra­wę z gro­żą­ce­go mu nie­bez­pie­czeń­stwa, wy­tę­żył wszyst­ką moc po­zo­sta­łą w cie­le, pod­niósł się z tru­dem wiel­kiem i wsparł o drze­wo.

Zwierz spło­szo­ny umknął i już nie wró­cił, zna­la­zł­szy w po­bli­żu bez­piecz­niej­szy żer.

Ry­cerz zaś stał nie­ru­cho­mie. Zda­ło mu się, że ze snu dłu­gie­go po­wstał. Obzie­rał się do­ko­ła, po­rząd­ko­wał my­śli roz­pierz­chłe, przy­po­mi­nał so­bie, co się sta­ło. Po chwi­li rana mu do­ku­czać za­czę­ła. Do­tknął dło­nią twa­rzy i prze­ko­nał się, że miecz ją wra­ży po­rą­bał.

– Owo, co jest… – mruk­nął po­sęp­nie.

Był to Sto­gniew Oksza, pan moż­ny, w wiz­kiej miesz­ka­ją­cy zie­mi. Wal­czył przy boku Bo­le­sła­wa, ua krok go nie od­stę­pu­jąc, do­pó­ki, cio­sem do­się­gnię­ty w od­wro­cie, nie upadł bez przy­tom­no­ści.

Te­raz, gdy się pod­no­sił, rana za­krze­pła znów krwa­wić po­czę­ła. Oksza, uczuw­szy to, schy­lił się, zie­mi i li­ści na­gar­nąw­szy, krew nie­mi za­ta­mo­wał.

Trud ca­ło­dzien­ny i krwi stra­ta siły mu wy­czer­pa­ła. Gło­wa mu pło­nę­ła, w pier­siach rów­nie żar pa­lił,

– Wody! Wody choć kro­plę! – jęk­nął chra­pli­wie.

Po­ru­szył się, za­mie­rza­jąc stru­mień jaki od­szu­kać, lecz prze­ra­cho­wał się z si­ła­mi. Stra­ciw­szy opar­cie, upadł z ję­kiem.

Po chwi­li czoł­gać się po­czął; wsze­la­ko wy­do­byw­szy się z gąsz­czu i uj­rzaw­szy obóz Pru­sów, te­raz bla­skiem księ­ży­ca oświe­co­ny, cof­nął się na­po­wrót w głąb kry­jów­ki.

Sza­lo­nem drę­czo­ny pra­gnie­niem, wil­got­ną tra­wę i zro­szo­ne li­ście ssał chci­wie, nie czu­jąc ich go­ry­czy. Po­krze­pio­ny nie­co, usi­ło­wał ze­brać my­śli. Kto wie, czy Pru­so­wie go nie od­naj­dą, wów­czas zgu­ba go cze­ka nie­uchron­na…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: