Bracia Slater. Ryder - ebook
Bracia Slater. Ryder - ebook
Czwarty tom serii z braćmi Slater autorstwa jednej z najsłynniejszych autorek New Adult na świecie
Branna jest załamana tym, że jej związek z ukochanym mężczyzną okazał się pomyłką. Chociaż kocha Rydera ponad życie, to nie może w żaden sposób do niego dotrzeć. Nie pomagają kłótnie, płacz ani niekończące się ciche dni.
Ryder Slater jest wściekły. Nie dość, że od wielu miesięcy okłamuje najważniejszą kobietę w życiu, to jeszcze ukrywa coś, co naraża wszystkich na śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie może jednak nic powiedzieć i zrobić.
Kiedy ich związek znajdzie się nad krawędzią, Ryder zmierzy się z mrocznymi siłami. Jedno jest pewne, że mężczyzna zrobi wszystko, aby uratować miłość i rodzinę.
Ryder chciał mieć Brannę od pierwszej chwili. Ryder zdobywa to, co chce mieć.
___
L.A. Casey – bestsellerowa autorka „The New York Times” i „USA Today”. Pochodzi z Irlandii, mieszka w Dublinie. Jej życie składa się z dwóch podstawowych elementów: wychowywania cudownej córeczki oraz „czarowania” kolejnych powieści. Uwielbia rozmawiać ze swoimi fankami na Facebooku. Zainspirowana literaturą erotyczną ciężko pracowała nad własną książką i determinacją wywalczyła jej wydanie. Całe szczęście! Tak powstał kultowy Dominic z serii Bracia Slater. Choć miała zaledwie dziewiętnaście lat, przygodę z pisarstwem rozpoczęła od hitu. Dominic według recenzji sklepu internetowego Amazon to spektakularny sukces i bestsellerowa książka.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66234-05-5 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie płacz.
Powtarzałam to zdanie bez końca, siedząc w mieszkaniu mojej najlepszej przyjaciółki. Aideen Collins była uwięziona w ramionach swojego narzeczonego Kane’a Slatera. Oboje skupiali wzrok na swoim pięknym synku Jaxie.
Otaczali mnie moi najbliżsi i powinnam była się cieszyć, ale nie mogłam. Coś mi nie pozwalało. Obserwowałam moją młodszą siostrę Bronagh, jak rozmawia ze swoim narzeczonym Dominikiem Slaterem, który tak jak Kane był bratem mojego narzeczonego. Powstrzymywałam łzy, patrząc, jak Dominic nieświadomie głaszcze ją po brzuchu, w którym rosła ich mała dziewczynka.
Przygryzłam wnętrze policzka, odwróciwszy spojrzenie od szczęśliwej pary, i skupiłam wzrok na plazmowym telewizorze wiszącym na ścianie przede mną. Patrzyłam na obrazy nadawanego programu, ale mój mózg nie miał pojęcia, co się dzieje na ekranie, bo myślami błądził gdzieś indziej. Wyprostowałam się z nadzieją, że nie wyglądam na wytrąconą z równowagi. Choć nie zdziwiłabym się, gdyby tak było, bo czułam się okropnie.
Byłam zazdrosna.
Zieleniałam z zazdrości za każdym razem, gdy patrzyłam na Kane’a, Aideen i ich słodkiego Jaxa, a kiedy obserwowałam Dominica spędzającego czas z Bronagh, pękało mi serce. Była moją młodszą siostrzyczką. Różniło nas całe dziesięć lat, a jednak ona jako pierwsza zostanie matką. Prześcignęła mnie. Nie miałam wątpliwości również co do tego, że pierwsza wyjdzie za mąż.
Nie podobało mi się to, że czułam się tak wobec mojej rodziny. Cieszyłam się ich szczęściem, i to bardzo, ale jednocześnie trochę ich nienawidziłam. Ją i Dominica łączyło coś głębokiego. Naprawdę do siebie pasowali, a ich miłość, choć czasami niesamowicie trudna, była prawdziwa i taka na zawsze pozostanie. Im dłużej o nich myślałam, tym bardziej czułam się zdołowana, myśląc o własnym związku.
Tej relacji już chyba nie można było nazwać związkiem… Ja i Ryder się zmieniliśmy. Gdzieś po drodze przestaliśmy być sobie bliscy. I to do tego stopnia, że z naszego związku zniknęła nawet czułość. Zaczęło się od normalnych sprzeczek, a skończyło na głośnych zawodach w przekrzykiwaniu się. Ale teraz już nawet nie byliśmy na siebie źli. Po prostu milczeliśmy.
Ignorowaliśmy siebie nawzajem, a nawet gdy się do siebie odzywaliśmy, nie było w ani krzty życzliwości.
Nie wiedziałam, co poszło nie tak i kiedy, ale Ryder i ja nie byliśmy już w sobie zakochani. Przyznanie się do tego bolało, ale taka była prawda. Kochałam go bardzo, ale nie byłam zakochana. Nie w tej wersji Rydera, z którą mieszkałam. Byłam zakochana w mężczyźnie, którym był kiedyś, mężczyźnie, który był gotowy dać mi cały świat, gdybym go o to poprosiła. Nie wiedziałam, jak znaleźliśmy się w tym punkcie. Nie potrafiłam się pozbierać. Nie wiem, co zrobiłam nie tak.
Było mi tak przykro…
Spojrzałam na lewo. Ryder siedział na sofie Aideen i jak zwykle pisał jakieś wiadomości na telefonie, nie zwracając na mnie uwagi. Niemal prychnęłam, gdy przypomniałam sobie, jak wiele miesięcy temu czułam się zraniona, kiedy poświęcał więcej uwagi swojemu telefonowi niż mnie. Teraz czułam ulgę, że skupiał wzrok na tym głupim urządzeniu, bo nie chciałam, by na mnie patrzył – by patrzył na mnie tak, jak kiedyś, bo zauważyłby, jak słaba się stałam.
Nie chciałam, by zobaczył, że się załamałam.
Odwróciłam od niego wzrok i podniosłam butelkę wody, którą przyniosłam sobie wcześniej z lodówki Aideen. Odkręciłam ją i upiłam łyk, pozwalając chłodnemu płynowi spłynąć w dół gardła. Wytrzeszczyłam oczy, kiedy odrobina wody wpadła do niewłaściwej dziurki. Odłożyłam butelkę i zaczęłam kaszleć. Uniosłam rękę, przykładając ją do piersi.
Podskoczyłam przestraszona, kiedy poczułam, że ktoś klepie mnie po plecach i podaje mi wodę, by mi pomóc. Spojrzałam w lewo, gdy Ryder odsunął ode mnie rękę, nawet nie odwróciwszy wzroku od telefonu.
Patrzyłam na niego bez emocji, mrugając.
Nie wiedziałam, co myśleć o jego geście, i to było niezwykle smutne. Ryder to mój narzeczony, a ja zdziwiłam się, że mnie dotknął. Ostatnio w ogóle mnie nie dotykał. No, chyba że musiał.
– Dziękuję – powiedziałam cichym głosem.
– Nie ma za co – odparł, nie patrząc na mnie.
Zamilkliśmy, a mój smutek natychmiast powrócił.
Nienawidziłam czuć się zdołowana.
Odwróciłam wzrok od Rydera i rozejrzałam się po pokoju. Mój wzrok wylądował na Aideen, gdy Keela i Bronagh się od niej odsunęły. Obie uśmiechały się z zadowoleniem na ładnych twarzach.
Co one knuły?
Uśmiechnęłam się do siebie i pokręciłam głową, myśląc o tej problematycznej trójce. Spojrzałam na swoją nogę, gdy poczułam wibrację. Wyjęłam z kieszeni telefon i uśmiechnęłam się, widząc na ekranie imię mojego kolegi z pracy.
Ash Wade.
Dołączył do naszego zespołu w szpitalu jakieś sześć miesięcy temu. Był dwudziestoośmioletnim Anglikiem, który przeprowadził się do Dublina z Londynu w wieku dwudziestu lat i tak mu się tu spodobało, że nigdy nie wrócił do Anglii.
Ash był komiczny. Potrafił mnie rozbawiać nawet wtedy, gdy myślałam, że jestem w stanie tylko płakać. Rozmawiał ze mną i słuchał mnie. Często rozmawialiśmy. Został moim dobrym przyjacielem, a ja cieszyłam się, że spotkałam go w takim momencie mojego życia, gdy potrzebowałam pocieszenia.
Ash był jak czysty promień światła. Potrafił każdemu rozjaśnić dzień.
Przesunęłam palcem po ekranie i odebrałam, przykładając telefon do ucha.
– W czym mogę ci pomóc? – zapytałam z szerokim uśmiechem.
Ash prychnął do słuchawki.
– Myślałem, że się pomyliłem i dodzwoniłem na gorącą sekslinię… Zadałaś mi takie dwuznaczne pytanie.
Zaśmiałam się radośnie, a ten dźwięk zaskoczył zarówno mnie, jak i ludzi siedzących dookoła. Spojrzałam przed siebie, gdy poczułam, że wszyscy na mnie patrzą, ale tylko z powodu jednej osoby się spięłam.
Te jego oczy.
Staliśmy się dla siebie obcymi ludźmi, ale jakoś nigdy nie potrafiłam pozbyć się tego uczucia, które ogarniało mnie, kiedy na mnie patrzył. Gdy tylko skupił na mnie wzrok, stałam się świadoma każdego mojego ruchu.
– Branna? – zapytał Ash. – Jesteś tam, aniele?
Przewróciłam oczami, rozbawiona.
Ash postanowił nazywać mnie aniołem, bo kilka tygodni temu ciągle mówił tak na mnie dziadek jednej z naszych pacjentek. Poprosiłam go, by przestał, ale nie posłuchał i powtarzał to tak często, że chyba już przywykłam.
– Jestem – odparłam. – Przepraszam, zamyśliłam się na chwilę.
– Nic się nie stało – odparł radośnie Ash, a potem dodał ciszej: – Nie uwierzysz, co stało się na oddziale, gdy wróciłaś do domu.
Ash pracował ze mą na porodówce i mieliśmy bardzo podobny grafik, plus minus kilka godzin co któryś dzień. Odkąd zaczął pracę, towarzyszył mi na każdej zmianie. Zupełnie jakby rada szpitala wiedziała, że będziemy dobrą drużyną, i postanowiła zrobić z nas współpracowników na czas nieokreślony.
– Jeśli powiesz mi, że pacjentka z pokoju numer cztery, która cały dzień krzyczała, jakby ją ktoś zarzynał, zamilkła, to coś jej zrobię.
Głęboki śmiech Asha wypełnił moje ucho i ogrzał zbolałe serce.
– Nie, wciąż krzyczała, gdy wychodziłem… Mimo że dostała znieczulenie i nic nie czuła od pasa w dół.
Zachichotałam.
– Zawsze jest taka jedna, która przesadza.
Ash jęknął.
– Nic mi o tym nie mów.
Prychnęłam.
– No dobra, powiedz, co się stało.
– Pani z pokoju numer jeden, no wiesz, ta gorąca ruda z ogromnymi cyckami, kojarzysz?
Ash był cudowny, ale to wciąż typowy facet…
Pokręciłam lekko głową.
– Tak, co z nią?
– Posrała się, gdy zaczęła przeć. Jej mąż spanikował, bo nie wiedział, co się dzieje i zemdlał. Gdy upadł, zahaczył o łóżko i całe to gówno się rozprysnęło.
Oparłam się o podłokietnik sofy i zaczęłam chichotać.
– Przysięgam – dodał rozbawiony Ash. – To było przekomiczne i obleśne jednocześnie.
Otarłam oczy wolną ręką, gdy łzy zebrały się w kącikach i już miały spłynąć po policzkach.
– Czy poród odbył się bez komplikacji? Czy dziecko jest zdrowe? – zapytałam, automatycznie przechodząc w tryb położnej. – A co z jej mężem?
– Wszyscy mają się świetnie. Matka dobrze sobie poradziła, urodziła zdrowego chłopca, ale jej mąż już chyba nigdy nie przyjdzie na porodówkę. Kazał obiecać żonie, że następnym razem zamiast niego przyjdzie z nią jej matka.
Zaśmiałam się znowu.
– Założę się, że wszyscy mieliście niezłą bekę.
– Zgadza się – potwierdził Ash. – Sally prawie posikała się ze śmiechu, gdy już umyła dziecko.
Sally to pięćdziesięciosiedmioletnia kobieta, która na porodówce była dla nas wszystkich jak matka. Nieczęsto miałam z nią zmiany, ale gdy już się to zdarzało, zasypywała mnie zabawnymi opowieściami o swojej młodości.
Pokręciłam głową, uśmiechając się radośnie.
– Chyba jednak nie żałuję, że mnie to ominęło. Odebrałam pięćdziesiąt trzy porody, widząc, jak z kobiety wychodząc tylko wody płodowe i dziecko. – Przeżegnałam się, a potem dodałam: – Dzięki Bogu.
– Wiesz, że twoja pierwsza pacjentka na jutrzejszej zmianie od rana posra się tylko dlatego, żeby zrobić ci na złość za ten komentarz?
– Wal się! – rzuciłam.
Ash zaśmiał się, rozbawiony.
– Widzimy się rano, ale pamiętaj, jutro nie mogę cię podwieźć, okej? Po drodze muszę zawieźć siostrę na uczelnię.
Zazwyczaj podwoził mnie do pracy, bo w zeszłym roku sprzedałam swój samochód, a Ryder ciągle potrzebował jeepa.
– Jasne, nie ma sprawy. Do zobaczenia jutro.
Włożyłam telefon do kieszeni i ziewnęłam, a potem spojrzałam na Rydera, który wciąż skupiał się na telefonie.
– Długo planujesz tu być? – zapytam, nie patrząc na jego dłonie w obawie, że zabrałabym mu ten telefon, żeby zobaczyć, od czego nie może odkleić wzroku.
Spojrzał na mnie i pokręcił głową.
– A chcesz już jechać?
Potaknęłam.
– Jutro mam zmianę od ósmej i chcę wcześnie iść spać.
Ryder schował telefon do kieszeni.
– Zapytam Damiena, czy chce się z nami zabrać.
Uśmiechnęłam się odruchowo, myśląc o tym chłopaku. Po tym, jak wrócił i wprowadził się do naszego domu, nieco się ożywiłam. Nie czułam się już taka pusta.
Zamrugałam, gdy Ryder wstał z krzesła i wyciągnął rękę w moją stronę. Przez chwilę się wahałam, ale szybko otrząsnęłam się ze zdziwienia i złapałam jego dużą dłoń. Oblizałam wargi, kiedy pociągnął mnie do góry, ale zaraz puścił. Zmarszczyłam brwi, zdezorientowana. Przeszedł obok mnie i udał się do swoich braci. Próbowałam się tym nie przejmować, ale nic nie mogłam na to poradzić. Tęskniłam za nim. Tęskniłam za byciem blisko. Za seksem z nim. Nawet nie pamiętałam, kiedy ostatnio była między nami jakaś intymność, i nie podobało mi się to.
Pożegnałam się z dziewczynami i braćmi, i puściłam oko do Kane’a, który akurat niósł Jaxa do jego pokoiku, by położyć go spać. Pogratulowałam siostrze i Dominicowi, że już poznali płeć dziecka, a potem wyszłam za Ryderem z mieszkania Aideen, kierując się korytarzem w stronę windy.
– Dame wróci do domu później – powiedział Ryder i nacisnął przycisk na panelu.
Drzwi windy się zamknęły. Zostaliśmy uwięzieni razem w środku. Czułam, że na mnie patrzy, więc skupiałam wzrok przed sobą. Zamarłam, nie chcąc wykonać żadnego ruchu.
– Z kim rozmawiałaś przez telefon? – zapytał tak cichym głosem, że ledwo go słyszałam.
Byłam lekko wkurzona tym, że mnie wypytywał, chociaż sam nigdy nie odpowiadał na moje pytania. Chciałam zasypać go własnymi pytaniami, dowiedzieć się, gdzie znika każdego wieczoru, gdy myśli, że śpię, i dlaczego cały czas gapi się w telefon, ale nie miałam siły na kłótnię. I tak by mi nie odpowiedział, nawet gdybym zapytała. Nigdy nie odpowiadał.
– To tylko Ash. Pracujemy razem na porodówce.
Kątem oka dostrzegłam, że Ryder skinął głową. Nigdy nie poznał Asha, więc nie miałam pojęcia, o czym teraz myślał.
– Wszystko w porządku? – zapytał po chwili, ni stąd, ni zowąd.
Byłam tak zaskoczona tym pytaniem, że spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami i odparłam:
– A dlaczego miało by nie być?
Wzruszył ramionami, patrząc na mnie ze zdziwieniem.
– Prawie się nie uśmiechałaś, gdy Bronagh ogłosiła, że będą mieć dziewczynkę.
Bo odtańczyłam taniec radości w szpitalu, tuż po tym, jak się o tym dowiedziałam.
Skupiałam wzrok przed sobą.
– Miałam ciężki dzień w pracy. Jestem po prostu zmęczona.
– Zbyt zmęczona, by cieszyć się szczęściem siostry?
– Cieszę się jej szczęściem – warknęłam na ten przytyk. – Nie muszę skakać z radości, by się cieszyć, Ryder.
Cisza.
– Wydaje mi się, że jesteś trochę…
– Trochę co? – dociekałam z naciskiem.
Drzwi windy otworzyły się w chwili, gdy Ryder dokończył:
– Zazdrosna.
Wyszłam na korytarz, grzecznie skinęłam głową ochroniarzowi siedzącemu za biurkiem w holu i szybko ruszyłam w stronę głównego wyjścia.
– Branna? – zawołał za mną Ryder. – Poczekaj chwilę.
Nie poczekałam. Przyspieszyłam i niemal wybiegłam z budynku. Kiedy wyszłam na zewnątrz, skinęłam głową ochroniarzom stojącym przed wejściem i udałam się do jeepa Rydera, który stał zaparkowany pomiędzy samochodami jego braci.
Pospiesznie zbliżyłam się do drzwi pasażera i wbiłam spojrzenie w klamkę, czekając. W końcu Ryder podszedł do samochodu i z westchnieniem otworzył drzwi. Wsiadłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
– Jasna cholera, Branna – warknął Ryder, gdy zajął miejsce kierowcy. – Nie wyżywaj się na moim samochodzie.
Pieprz się i niech twój samochód też się pieprzy.
– Nie byłabym w złym humorze, gdybyś nie mówił tak…
– Jak?
– Tak nieczule! – dokończyłam.
– Nieczule… – powtórzył Ryder i odwrócił się w moją stronę. – Powiedziałem tylko, że jesteś zazdrosna o to, że Bronagh będzie mieć dziewczynkę. Gdzie tu nieczułość?
Nawet nie mogłam na niego spojrzeć.
– Nie jesteś głupi. Pomyśl chwilę, na pewno ci się uda.
Ryder nie ruszył nawet jednym mięśniem. Po prostu dalej się na mnie gapił.
– Ty naprawdę jesteś zazdrosna – wymamrotał, a potem wciągnął głośno powietrze do płuc, zaskoczony. – Chcesz mieć dziecko?
Wyjrzałam przez okno, nie odpowiedziawszy.
– Branna – naciskał. – Chcesz mieć dziecko?
Nie patrząc na niego, odparłam:
– Od lat chcę mieć dziecko. Po prostu nigdy nic nie mówiłam i nie nalegałam, bo w naszej rodzinie w ostatnim czasie stało się zbyt wiele złego… A skoro jesteśmy najstarsi, musieliśmy odłożyć na bok swoje problemy. Jesteśmy jak rodzice. Musimy najpierw zadbać o innych, a dopiero potem skupiać się na własnych potrzebach.
Ryder milczał, więc kontynuowałam:
– Wiesz, że kocham dzieci, i gdyby to zależało tylko ode mnie, pewnie miałabym ich już kilkoro do czasu, gdy cię poznałam. Ale zmarli moi rodzice i musiałam zająć się siostrą, zamiast skupiać na sobie. Zawsze chciałam być położną i to jedyne marzenie, które spełniłam. To dlatego harowałam jak wół przed trzydziestką, gdy na głowie miałam jeszcze kapryśną nastolatkę.
Spojrzałam na niego, ale on wciąż milczał.
– Myślisz, że jesteśmy gotowi na dziecko? – zapytał w końcu, ale jego głos był podszyty zwątpieniem.
To było okropne, ale musiałam się z nim zgodzić.
– Nie, nie jesteśmy gotowi nawet na to, by mieć psa, a tym bardziej dziecko.
Ryder odwrócił głowę i spojrzał przed siebie. Włożył kluczyki do stacyjki i uruchomił samochód. Wyjechał z parkingu i ruszył w stronę domu.
– Poza tym – dodał – musielibyśmy się pieprzyć, żebyś zaszła w ciążę.
Położyłam ręce płasko na udach, opierając się pokusie, by zacisnąć je w pięści.
– Pewnie byśmy to robili, gdybyś każdej nocy nie znikał Bóg wie gdzie, by robić nie wiadomo co.
Przemilczałam kwestię „z kim”, bo bałam się, że właśnie dlatego wychodził każdej nocy. Do kogoś. Chyba bym tego nie przeżyła, wolałam nie wiedzieć… Moja siostra i reszta dziewczyn przyłożyłyby mi za takie myślenie, ale one nie wiedziały, co się działo między mną a Ryderem w domu i w ogóle w związku.
Myślały, że wiedzą, ale się myliły.
– Nie zaczynaj znowu z tymi bzdurami – warknął Ryder, mocniej zaciskając ręce na kierownicy. – Często bywam w domu, a i tak nigdy nie masz ochoty. Poza tym śpisz w dawnym pokoju Dominica, najdalej ode mnie, jak to tylko możliwe w naszym domu.
Poczułam obrzydzenie.
– Celem mojego życia na tej ziemi nie jest pieprzenie cię wtedy, kiedy tobie pasuje, Ryder.
– Nie – zgodził się. – Ale byłoby miło, gdybym mógł zaliczyć chociaż raz na tydzień. Nie dotykaliśmy się od miesięcy. W tej chwili wystarczyłoby mi nawet samo spanie na łyżeczkę.
Mówił o mnie tak, jakbym była jego sekszabawką.
– A czyja to wina? – warknęłam, wyrzucając ręce w powietrze. – To ty się ode mnie odsunąłeś. Nie rozmawiamy już, nie śmiejemy się, nie robimy ze sobą nic poza kłóceniem się, i to wszystko twoja wina, do cholery! To ty doprowadziłeś do tego, że tak między nami jest, a najsmutniejsze jest to, że nie wiem, dlaczego tak się stało. Nie wiem, co robisz, gdy wychodzisz z domu każdego wieczoru, albo dlaczego ciągle siedzisz z telefonem w ręce, ale to tak beznadziejna sytuacja, że po prostu ją akceptuję, bo jestem zbyt zmęczona. Ciągle się kłócimy i nie mam już siły na nic innego.
Odwróciłam głowę i wyjrzałam przez okno, próbując powstrzymać napływające do moich oczu łzy. Nie chciałam płakać. Miałam już tego dosyć.
– Mówiłem ci, że mam sprawy do załatwienia. Tylko tyle musisz wiedzieć.
Od roku zajmował się jakimiś „sprawami”. Powinien zmienić wymówkę, bo ta się starzała, a im częściej ją słyszałam, tym bardziej działała mi na i tak zszargane nerwy.
Zamknęłam oczy, zniesmaczona, że wciąż nie chciał się ze mną dzielić swoimi sekretami.
– Nie wierzę ci, Ryder – powiedziałam cicho.
– No to nie wiem, co mam ci jeszcze powiedzieć, Branna – odparł wzburzony, chociaż próbował to ukryć. Zmarszczył tylko brwi.
– A może dla odmiany chociaż raz powiesz mi prawdę? – odparłam. – Po prostu powiedz mi, dokąd jeździsz i co robisz. Proszę.
Znowu zacisnął ręce na kierownicy. Wjechaliśmy na naszą ulicę.
– Nie mogę ci powiedzieć. Nie zrozumiałabyś tego.
Wbiłam spojrzenie w swoje kolana.
– Nie zrozumiem, jeśli mi na to nie pozwolisz.
Ryder jęknął i wjechał na nasz podjazd, parkując samochód. Wyciągnął kluczyki ze stacyjki i powiedział:
– To moja sprawa, okej? Nie musisz się niczym martwić. Gdybym ci powiedział, zaczęłabyś się niepokoić, a ja nie chcę, by do tego doszło. Duży Phil wciąż gdzieś tam jest i wszyscy żyjemy pod presją. Moje sprawy nie muszą jeszcze pogarszać sytuacji.
Wysiadł z samochodu, zamknął drzwi, a potem ruszył ścieżką i zniknął w domu, zostawiając mnie sam na sam z moimi myślami.
– Ja już tak dłużej nie mogę – powiedziałam na głos, by w końcu usłyszeć słowa, które wypowiadałam w myślach od miesięcy.
Nie mogliśmy dalej podążać tą ścieżką. Coś musiało się zmienić i w tej chwili dokładnie wiedziałam, co należy zrobić, żeby zacząć proces leczenia ran, które powstały w ciągu ostatnich lat i wciąż się nie zagoiły. Musiałam wprowadzić zmiany. Musiałam się odseparować od tego, co mnie raniło… Nawet jeśli on nie robił tego celowo.
Zamknęłam mocno powieki, gdy poczułam ból. Pozostałe fragmenty mojego zniszczonego serca rozpadły się na milion kawałków, gdy podjęłam przełomową dla mojego życia decyzję. Decyzję, która wpłynie nie tylko na mnie, ale też na moją rodzinę i przyjaciół. Gdy zrozumiałam, co muszę zrobić, żeby się uwolnić, poczułam, że zaraz zemdleję, więc wyciągnęłam rękę, na oślep opierając się o deskę rozdzielczą.
Musiałam zerwać z Ryderem.
Nie płacz.