Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Brightstorm. Podniebna wyprawa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Brightstorm. Podniebna wyprawa - ebook

Bliźnięta – Artur i Maudie – otrzymują wiadomość, że ich ojciec, słynny odkrywca, zginął podczas nieudanej próby dotarcia do krainy Polaris. Ponadto dowiadują się, że jeszcze przed tragedią został oskarżony przez konkurencyjną ekspedycję o próbę unieruchomienia jej statku. Bliźniaki nie wierzą w te oskarżenia. Wyruszają śladami ojca, aby oczyścić jego imię i odkryć, co naprawdę zdarzyło się podczas feralnej wyprawy do Polaris.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8154-647-8
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

BLIŹNIĘTA BRIGHTSTORM

W Lontown rozbrzmiał gromki warkot silników statku powietrznego.

– Szybko, wciągnij mnie na górę! – zawołał Arthur z dolnego dachu.

– Zaciśnij rękę na rurze. Sprawdź, czy utrzyma ciężar twojego ciała – odparła Maudie.

– Nie zdążymy zobaczyć, jak odlatują!

– Zdążymy. Dopiero odpalili silniki. Ale gdybyś nie zatracił się w lekturze Wulkanicznych wysp północy...

– A gdybyś ty się nie uparła, żeby poprawiać coś w mojej ręce...

– Oboje straciliśmy poczucie czasu. No dalej, Arty. Chcę zobaczyć, czy majstrowanie przy twoich palcach w czymś pomogło.

Arthur westchnął. Lewą dłonią uniósł prawą rękę zamocowaną na swoim prawym ramieniu, a potem zacisnął metalowe palce na rurze. Spróbował się podciągnąć, lecz palce zadrżały i ześliznął się.

Maudie potrząsnęła głową i spojrzała w dal z zamyśloną miną.

– Trzeba zwiększyć ich naprężenie.

– Po prostu pomóż mi wejść, dobrze?

– Może gdybym użyła śrubek Harrisa... – myślała głośno.

Arthur znalazł małą wystającą cegiełkę mniej więcej w połowie drogi na górę, pomiędzy dolnym a górnym dachem, i oparł o nią lewą stopę. Z trudem chwycił się krawędzi dachu i uniósł nogę, przerzucając stopę przez krawędź, a następnie dźwignął całe swoje ciało.

– Dzięki za nic, Maud.

– Sam sobie poradziłeś, Arty.

Ich spojrzenia się skrzyżowały.

– Kto pierwszy, ten lepszy! – powiedzieli jednocześnie, a potem zaczęli pędzić po dachówkach jak para dzikich kotów.

W tym samym momencie oboje dotarli na szczyt dachu i stanęli okrakiem na jego grzbiecie, zdyszani i roześmiani.

– Pani Poacher wpadnie w szał, gdy znowu nas tutaj zobaczy – powiedziała Maudie.

– Nie pierwszy raz.

– I nie ostatni.

Statek powietrzny zaczął się unosić nad odległymi dokami, ponad kopułami i iglicami zdobiącymi panoramę miasta. Maudie wyciągnęła uniskop ze swojego pasa na narzędzia.

– Standardowy podwójny silnik... O, nisko zawieszone hamulce wiatrakowe i śmigło z ostrzami obrotowymi. Dobry wybór.

– Daj popatrzeć! – zażądał Arthur, wyrywając jej z rąk uniskop. – Pewnie kapitanem jest Jemima Jones. Czytałem, że ojciec pozwolił jej dowodzić już w trakcie jej pierwszego rejsu.

– Popatrz na kształt tego balona! – Maudie zabrała mu swój uniskop. – Czy to dwa montgolfiery?

– A w środku ustawili żagiel?

– To prawda.

– Dziwne...

– Tak, dziwne. W dodatku jest mniejszy, niż myślałam, a przecież to nowy statek.

– Cóż, chcą dotrzeć jedynie do Crealu. Jonesowie nie interesują się odległymi lądami. Obchodzi ich tylko szukanie klejnotów w jaskiniach.

– A może raczej szukają skrótu? Ludzie mówią, że jaskinie w Crealu są tak głębokie, że można nimi dotrzeć aż do Tarnu.

Milczeli, gdy statek poleciał w ich stronę, ponad wielką kopułą Towarzystwa Geograficznego, co było tradycją każdej ekspedycji, a następnie skręcił na zachód i zniknął w oddali.

Arthur zerknął na siostrę. Czerwona wstążka okiełznująca jej rude jak rdza włosy poluzowała się i dyndała nad czołem. Jej jasne piegi prawie migotały w słońcu, a oczy były zmrużone i skupione. Rysy twarzy Maudie były niemal lustrzanym odbiciem jego rysów. Wyczuł, że w tym momencie oboje mają identyczne myśli.

Ścisnął jej ramię.

– On niedługo powróci.

– Dopiero za miesiąc. Albo jeszcze później, jeśli pogoda im nie dopisuje.

– Mam nadzieję, że wcześniej. Chyba nie wytrzymam z panią Poacher tak długo!

Maudie zdjęła wstążkę i podała ją bratu. Arthur przeciągnął ją pod kosmykiem włosów i przesunął w bok. Maudie chwyciła drugi koniec wstążki i wspólnie zawiązali kokardkę. Prawie od zawsze robili to wspólnymi siłami. Ich ojciec twierdził, że to dobry sposób, żeby Arthur, chłopiec z jedną ręką, nauczył się nią posługiwać lepiej niż osoby z obiema rękami.

Coś na dole zwróciło jego uwagę. Przez plac szybkim krokiem maszerowała jakaś kobieta.

– Kto to?

– Nie wiem, ale chyba idzie w stronę naszego domu.

– W takim razie sprawdźmy, czy zdążymy wrócić przed panią Poacher!

Rzucili się pędem przez dachówki, a potem zeskoczyli na płaski odcinek dachu przy pokoju Arthura. Gdy Arthur gramolił się do środka przez otwarte okno, w domu Brightstormów rozbrzmiało echo głośnego pukania do drzwi.

W korytarzu na dole słychać było kroki pani Poacher. Jak na osobę tak chudą, robiła sporo hałasu podczas chodzenia.

Wypadli jak burza z pokoju, zbiegli po schodach i popędzili przez korytarz, mijając gosposię, która zakręciła się jak wiatrak.

– Wy nicponie! Mam nadzieję, że wrócił wasz ojciec, żeby nauczyć was dobrych manier!

Arthur bez trudu wyobraził sobie, jak pani Poacher gromi ich wzrokiem, mrużąc oczy i zaciskając usta, jakby połknęła coś gorzkiego.

Maudie pierwsza dotarła pod drzwi i otworzyła je energicznym ruchem. Ujrzeli przysadzistą kobietę z szarymi kręconymi włosami zlewającymi się z futrzanym kołnierzem płaszcza. Nieznajoma marszczyła brwi, skacząc wzrokiem między bliźniętami.

– Czy zastałam waszego opiekuna?

– Nie mamy kogoś takiego – odparł Arthur.

– Ani nie potrzebujmy – dodała Maudie, zerknąwszy przez ramię na panią Poacher.

– Mamy ojca...

– Ale wyruszył na ekspedycję.

Kobieta poprawiła okulary na nosie. Przez chwilę utkwiła wzrok w miejscu, gdzie powinna się znajdować prawa ręka Arthura.

– Zaatakował go wąż na Północnych Bagniskach. Arthur zarżnął go nożem.

Grymas na twarzy kobiety się pogłębił.

– Straszna historia! – odrzekła.

Chłopiec wzruszył ramionami.

– Nie miałem wyboru. To była sytuacja: albo ja, albo on.

Futrzany kołnierz jej płaszcza nagle się poruszył. Arthur zamrugał zdziwiony i zerknął na siostrę, żeby sprawdzić, czy ona też to dostrzegła.

Pani Poacher podeszła do nich i położyła im dłonie na ramionach.

– Witam w rezydencji pana Brightstorma. W czym mogę pomóc?

– Pani jest tutaj osobą zarządzającą?

Gosposia uniosła brodę.

– Tak.

– Nazywam się madame Gainsford.

To nazwisko wydało się Arthurowi dziwnie znajome, ale nie mógł go sobie z niczym skojarzyć.

Madame Gainsford zamrugała kilkakrotnie i wydęła wargi, jakby sam fakt, że stała w progu tego domu, sprawiał jej przykrość.

– Czy mogę wejść i porozmawiać? – Przemknęła wzrokiem po bliźniętach. – Na osobności?

Jej kołnierz znowu się poruszył. Tym razem uniósł głowę i mrugnął okiem. To nie była część jej odzieży – kobieta miała jakieś zwierzę oplecione wokół szyi!

Arthur przypomniał sobie, gdzie usłyszał to nazwisko. Madame Gainsford była członkinią rady Towarzystwa Geograficznego Lontown.

– Czy chodzi o tatę? – pytanie samo wyleciało z jego ust.

– Są już w drodze powrotnej? – spytała Maudie.

Kobieta nie raczyła udzielić im odpowiedzi. Pani Poacher odsunęła ich na bok i zaprowadziła kobietę korytarzem do biblioteki. Arthur i Maudie ruszyli za nimi, ale pani Poacher, ze stanowczą miną, uniosła dłoń.

– Wracajcie do... – Machnęła ręką. – Do tego, co... robiliście wcześniej. – Odwróciła się do madame Gainsford. – Każdy rozsądny ojciec posłałby ich do szkoły z internatem, żeby zdobyli porządne wykształcenie, ale widocznie nowi odkrywcy nie wyznają takich samych wartości jak rodziny z długimi tradycjami.

A potem zatrzasnęła im drzwi przed nosem.

– Słyszałeś? Rodziny z długimi tradycjami. Co za bzdura – zirytował się Arthur.

– Nie przejmuj się. Widziałeś to... coś? – spytała Maudie.

– Na jej szyi?

– Tak!

– To się ruszało.

– To był chyba gronostaj.

– Na pewno jakieś rozumne stworzenie. Sapiens.

Rozległ się odgłos odsuwanych krzeseł. Maudie przyłożyła palec do ust, a potem oboje przytknęli uszy do drzwi. Słyszeli jednak tylko przytłumiony szmer rozmowy.

– Szkoda, że tak naprawdę nigdy nie byłem na Północnych Bagniskach – wyszeptał Arthur.

– Kiedyś tam pojedziemy. – Maudie uśmiechnęła się i zaczęła bezgłośnie stukać palcami o ścianę. – Może tata ma opóźnienie. Pewnie jakiś problem ze statkiem. Mówiłam, że potrzebuje lepszej pompy harmonijkowej. Prawdopodobnie utknął gdzieś na Drugim Kontynencie i nie może znaleźć części zamiennych.

Arthur pokiwał głową, ale poczuł, jak narasta w nim dziwny niepokój.

Drzwi nagle się otworzyły. Madame Gainsford minęła ich pośpiesznym krokiem, nawet na nich nie zerkając. Gronostaj najpierw biegł przy jej nogach, a potem wskoczył na plecy kobiety i owinął się wokół jej szyi, gdy wychodziła przed drzwi frontowe.

– Krótko to trwało – szepnęła Maudie.

W bibliotecznym kominku zgasł ogień. Pani Poacher siedziała przy ciemnym dębowym biurku z dłońmi zaciśniętymi tak mocno, że nabrzmiały jej żyły na nadgarstkach. Pani Poacher była zastępczą gosposią zatrudnioną w ostatniej chwili tuż przed tym, jak ich ojciec wyruszył na wyprawę. Szybko się okazało, że uśmiechy, którymi obsypywała tatę w trakcie rozmowy o pracę, były tylko na pokaz. Pani Poacher miała uczulenie na każdy odgłos, który wydawały bliźnięta. Podobnie jak wielu mieszkańców Lontown, uważała, że dzieci powinny być niewidzialne. Nie to co tata, który zawsze potrafił znaleźć czas dla swoich pociech.

Uniosła ramiona, wzięła głęboki wdech i popatrzyła na nich. Arthur zauważył, że jej tradycyjna twarda skorupa zmiękła. Dostrzegł w niej rzadką iskierkę ciepła. A może raczej współczucia? To jednak prędko zniknęło, gdy tylko się wyprostowała.

– Wasz ojciec nie wróci.

Jej słowa zdawały się wisieć w powietrzu, całkowicie pozbawione sensu.

Arthur i Maudie wymienili się spojrzeniami.

– Co pani powiedziała? – spytała Maudie.

Pani Poacher uniosła brwi.

– On nie wróci, więc radzę wam się pogodzić z tym faktem.

Arthur poczuł się tak, jakby pod jego stopami otworzyła się otchłań, która zaczęła wciągać go do środka.

– Jak to?

– Zaginął bez śladu na Trzecim Kontynencie. To wszystko, co mi wiadomo – przekazała zimnym tonem.

Wstała i otarła dłońmi fartuch, jakby chciała zetrzeć z siebie ślady tego, co powiedziała. Podeszła sztywno do drzwi. Szelest jej długiej czarnej sukni ucichł, gdy zatrzymała się za progiem.

– Od początku powtarzałam, że jesteście zbyt rozpuszczeni, żyjąc książkami, myśleniem o odległych lądach i majstrowaniem od rana do wieczora. Teraz musicie stawić czoło rzeczywistości. – Westchnęła. – O dziewiątej rano odbędzie się specjalne spotkanie w Towarzystwie Geograficznym. Wtedy więcej się dowiemy.

A potem wyszła.

Tej nocy zdjęli koce z łóżka taty i położyli się na podłodze w bibliotece, zwinięci w kłębek pomiędzy książkami i narzędziami. Przy kominku stał fotel taty, dokładnie tam, gdzie go zostawił. Gdy oboje bardzo się skupili, mogli sobie wyobrazić, że ojciec w tej chwili siedzi na nim, z głową wtuloną w zagłębienie oparcia, a jego opalona i piegowata twarz uśmiecha się do nich. Trzymał wielkie dłonie na postrzępionych podłokietnikach, skubiąc palcami niteczki i opowiadając im historyjki o jego dawnych przygodach.

Przez długi czas leżeli w milczeniu. Arthur zawsze okropnie tęsknił za tatą, gdy nie było go w domu, ale teraz – wiedząc, że już nigdy nie powróci – miał uczucie, jakby serce pękło mu na pół, a przyszłość, dotychczas tak pewna, zniknęła za wielkimi drzwiami, które nagle się zatrzasnęły. Wszystkie wyprawy, które mieli odbyć we trójkę, wszystkie miejsca, które mieli razem odkryć – to wszystko zniknęło. I już nigdy nie nauczy ich sterować Violettą, jego statkiem powietrznym.

– Tak bardzo za nim tęsknię – wyszeptała Maudie.

Jedyne, co Arthur mógł zrobić, to przełknąć łzy.ROZDZIAŁ 2

Z DESZCZU POD RYNNĘ

Nazajutrz rano pani Poacher prowadziła ich przez ulice dzielnicy Uptown w kierunku wielkiej kopuły siedziby Towarzystwa Geograficznego.

Bliźnięta szły w milczeniu, ciągle próbując oswoić się z wczorajszą okropną wiadomością. Żelazna ręka Arthura dyndała u jego boku, wybijając głuchy rytm wraz z każdym jego krokiem. Maudie wygrawerowała ćmę Brightstorma na płaskiej metalowej płytce tuż nad nadgarstkiem – rysunek odbijał się teraz tańczącą plamą światła na ścianach mijanych budynków.

Gdy zegar na wieży zaczął wybijać godzinę dziewiątą, skręcili za rogiem w stronę gmachu Towarzystwa Geograficznego Lontown. Plac tętnił życiem, zapełniony ludźmi kroczącymi w tym samym kierunku co oni. Niektórzy zerkali na sztuczną rękę Arthura. Starał się nie czuć skrępowania – ludzie gapili się, kiedy ją nosił, ale gapili się jeszcze bardziej, kiedy jej nie nosił. Tata zawsze mu powtarzał, żeby nie przejmował się tym, co ludzie o nim myślą, ale bez ojca u jego boku wydawało się to trudniejsze niż zwykle.

Arthur zatrzymał się i spojrzał na grupkę mieszkańców, którzy tłoczyli się wokół pobliskiego stoiska sprzedającego gazetę „Lontown Chronicle”. Dostrzegł nagłówek: SENSACJA! Śmierć członków wyprawy. Co naprawdę się wydarzyło? Coraz więcej spekulacji. Arthur spróbował przełknąć ślinę, ale miał ściśnięte gardło. Maudie również spoglądała na gazetę.

Pani Poacher zerknęła przez ramię.

– Chodźcie.

Nagle stanęła. Arthur przez chwilę myślał, że gosposia powie im coś miłego. Zamiast tego wyjęła z torby szczotkę do włosów i wcisnęła mu ją do ręki.

– Na litość boską, Arthurze, uczesz się. Może ojciec pozwalał ci latać z taką czupryną, jak jakiś dzikus, ale nie możesz przebywać wśród śmietanki towarzyskiej Lontown z fryzurą gorszą niż szczotka do podłogi. Maudie, ty powinnaś mieć na sobie sukienkę, którą ci przygotowałam, a nie te stare portki. Przynajmniej wciągnijcie koszulę do spodni. – Cmoknęła niezadowolona.

Weszli za nią po kamiennych schodach i wkroczyli do ogromnego holu. Majestatyczne kolumny i mapy w złotych ramach zdobiły ściany podświetlone błyszczącymi żyrandolami. Po obu stronach stały pomniki wielkich odkrywców, którzy zapisali się w dziejach Towarzystwa wspaniałymi osiągnięciami. Całe pomieszczenie było wypełnione mieszkańcami Lontown i odgłosami ich rozmów. W powietrzu dało się wyczuć ekscytację, lecz Arthur miał ochotę krzyczeć. Jak wszystko dookoła mogło wyglądać tak jak dotychczas, skoro jego świat się zawalił? Próbował się skupić. Musiał to przetrwać, chociażby dla Maudie, skoro nie dla siebie samego. Po spojrzeniu siostry zorientował się, że ona czuje podobnie.

Przepchnęli się przez tłum w stronę podwójnych drzwi do audytorium. Przed nimi kroczyli członkowie najbardziej szanowanych rodów podróżniczych z Lontown: Rumpole Blarthington, pięć razy szerszy od swojej małżonki drepczącej u jego boku, ubrany w płaszcz z aksamitu i cylinder. Tata mówił, że ten człowiek prawie niczego nie osiągnął i prowadził luksusowe życie, odcinając kupony od sukcesów swojej prababci. Arthur zauważył obok siebie Evelyn Acquafreedę, drobną kobietę w opalizującej niebieskiej marynarce i spodniach do kompletu. Wyglądały tak, jakby zostały wykonane ze skóry jakiejś egzotycznej morskiej istoty. Pielęgnowała rodzinną tradycję polegającą na odrzucaniu postępu technologicznego, czyli ignorowaniu istnienia statków powietrznych i preferowaniu eksploracji morskiej. Obok Maudie przepchnęła się Hilda Hilbury, która kroczyła z wysoko zadartym nosem.

– Proszę mi wybaczyć – powiedziała takim tonem, jakby wcale nie przepraszała.

Przewyższała o pół głowy większość obecnych, i to bez przewiązanego wstążką kapelusza w kształcie doniczki, który założyła. Postura Hildy pasowała do osiągnięć jej rodziny specjalizującej się w zdobywaniu większości szczytów na Pierwszym Kontynencie.

W audytorium panowało zamieszanie. Ludzie walczyli o miejsca siedzące, więc pani Poacher zaprowadziła pośpiesznie Arthura i Maudie do paru wolnych krzeseł po prawej stronie. Wkrótce rozległo się głośne echo – drzwi do sali zostały zamknięte. Chętni stojący po drugiej stronie krzyczeli i jęczeli rozczarowani.

Na podium zgromadziła się grupa ludzi ustawionych w łuk. Arthur próbował ich rozpoznać. Większość z nich wyglądała na członków Towarzystwa Geograficznego, ale niektórzy byli ubrani w mniej ekstrawaganckim, bardziej stonowanym stylu. Madame Gainsford uderzyła młoteczkiem w stolik. Szuranie i szeptanie ustało, a potem zapanowała cisza. Jedna z kobiet przykuła uwagę Arthura. Odznaczała się niebywałym pięknem. Ubrana była od stóp do głów w blady odcień różu, a na żakiecie miała przypiętą wyrazistą srebrną broszkę w kształcie egzotycznego owada przypominającego ważki z Północnych Bagnisk (ale ten okaz był większy). Może był ozdobną repliką jakiegoś stworzenia z tropikalnego wschodu. Arthur widział zdjęcia tej kobiety na łamach „Lontown Chronicle”. Nazywała się Eudora Vane i pochodziła z jednego z najsławniejszych rodów podróżniczych w Lontown. Stała na czele ekspedycji konkurującej z załogą jego ojca o to, kto pierwszy dotrze na Południowy Polaris.

Madame Gainsford wstała od stolika.

– Szanowni członkowie Towarzystwa Geograficznego oraz licznie zebrani mieszkańcy Lontown. To specjalne spotkanie zostało zwołane w celu ustalenia prawdy na temat ostatnich wydarzeń. Wyprawa do Południowego Polarisu miała zostać zwieńczona odkryciem, co znajduje się w najodleglejszym miejscu na południu Wielkiej Krainy, a tym samym wzbogacić naszą wiedzę geograficzną oraz znajomość struktury całej planety. Jak zostało już ogłoszone, ekspedycja nie tylko poniosła klęskę, jeśli chodzi o jej główną misję, ale również zakończyła się katastrofą.

Przez audytorium przemknęła fala szeptów. Arthur i Maudie usiedli bliżej siebie.

– Madame Vane, może pani pierwsza zabierze głos? Proszę nam powiedzieć, co dokładnie się wydarzyło.

Eudora Vane wstała. Jej głos, czysty i słodki, wypełnił echem całą salę.

– Byliśmy przy Ostatnim Posterunku na Drugim Kontynencie. Wylądowaliśmy tam naszym statkiem, Victorią, na całą noc, żeby uzupełnić zapasy i żeby załoga mogła odpocząć przed dalszą drogą, ponieważ mieliśmy wyruszyć o świcie. Nasze zapasy paliwa były skromne, ale zdołaliśmy je uzupełnić w takim stopniu, że dolecielibyśmy na Trzeci Kontynent oraz wrócili.

Maudie nachyliła się do Arthura i szepnęła:

– Mam nadzieję, że tata nie był takim głupcem, żeby zabrakło mu paliwa na Trzecim Kontynencie.

Arthur nie odpowiedział. Tata był niebywale drobiazgowy, jeśli chodziło o obliczanie paliwa.

– Statek powietrzny pana Brightstorma, Violetta, wkrótce po nas wylądował przy Ostatnim Posterunku. Przywitaliśmy się, spożyliśmy wspólny posiłek przy ognisku w rodzinnej atmosferze, chociaż, rzecz jasna, rywalizowaliśmy ze sobą o to, kto pierwszy dotrze do Południowego Polarisu. Życzyliśmy sobie nawzajem powodzenia i udaliśmy się na spoczynek. Wszyscy musieliśmy wykorzystać okazję do zebrania sił przed niebezpieczną podróżą, która nas czekała. Nie mieliśmy pojęcia, że to był ostatni raz, kiedy widzieliśmy ich żywych.

Audytorium chłonęło każde jej słowo. Panowała całkowita cisza. Arthur próbował uspokoić oddech, podczas gdy wielka czarna fala smutku zalewała go, przygniatała, dławiła. Rozejrzał się po sali, z naiwną nadzieją szukając wzrokiem ojca, jakby mógł się nagle pojawić i pokazać, że to wszystko było jedynie straszną pomyłką.

– W nocy obudził mnie warkot silników Violetty. Z początku pomyślałam, że próbują zdobyć nad nami przewagę, wyruszając wcześniej. Nie zmartwiłam się, ponieważ wiedziałam, że nasza Victoria jest szybsza i prędko ich dogonimy. – Eudora Vane zamilkła, marszcząc czoło. – Być może mój główny inżynier, pan Wicketts, powinien zabrać głos i dokończyć opowieść.

Siedzący dalej w rzędzie mężczyzna wstał, odsuwając krzesło z głośnym piskiem. Widać było, że krępuje go przemawianie przed tak dużą publiką. Kaszlnął i mruknął coś pod nosem.

– Musi pan głośniej mówić, panie Wicketts – poradziła mu madame Gainsford, kręcąc głową.

Pan Wicketts odchrząknął.

– Warkot Violetty mnie również obudził. Pomyślałem, że powinienem zacząć sprawdzać silniki, ponieważ madame Vane będzie chciała wkrótce wystartować. Zszedłem do maszynowni i zajrzałem do magazynu. Nie mogłem uwierzyć w to, co ujrzałem – powiedział i zamilkł.

– Co pan zobaczył, panie Wicketts?

Uniósł bezradnie dłonie.

– Tam było prawie pusto.

Widownia głośno wstrzymała oddech. Madame Gainsford znów zmarszczyła czoło.

– Panie Wicketts, mógłby pan opisać to dokładniej?

Inżynier ponownie odchrząknął.

– Zewnętrzny właz został wyłamany. W ścianie była ogromna dziura, przez którą widziałem ziemię. Paliwo zostało skradzione, a Violetta już się wzbiła w powietrze. Poza nami na Ostatnim Posterunku była tylko strażniczka, ale ona nie zdołałaby o własnych siłach wynieść paliwa ze statku pod osłoną nocy. Tamten teren zamieszkuje niewielka populacja. Poza tym przesłuchaliśmy tę kobietę. Miała alibi. Została zaproszona na pokład Victorii przez kapitan Vane, gdzie wypiła drinka razem z resztą załogi.

Madame Gainsford zmrużyła oczy.

– Dla absolutnej jasności, panie Wicketts, czy sugeruje pan, że wasze zapasy paliwa zostały ukradzione przez załogę pana Brightstorma?

Przytaknął. Widownia była zbulwersowana. Ludzie obracali się do siebie nawzajem i wymieniali komentarzami.

Maudie złapała Arthura za rękę.

– Tata by tego nie zrobił – rzekł Arthur drżącym głosem.

Eudora Vane uniosła dłoń, uciszając zebranych.

– Może powinnam kontynuować opowieść od tego miejsca.

Para siedząca przed Arthurem i Maudie zerknęła na nich. Poklepali w ramię ludzi z przodu i coś do nich powiedzieli. Wkrótce cała widownia zaczęła głośno szeptać. Coraz więcej ludzi obracało się, żeby na nich spojrzeć. Maudie mocniej ścisnęła lewą rękę brata. Arthur z całych sił starał się ignorować spojrzenia i skupić uwagę na Eudorze Vane.

– Nie chcieliśmy tak łatwo pożegnać się z marzeniem o dotarciu na Południowy Polaris, więc zrobiliśmy pożytek z resztek paliwa, żeby wrócić w głąb lądu i uzupełnić zapasy. To kosztowało nas sporo cennego czasu i pieniędzy. Mieliśmy parę dni opóźnienia. Następnie przelecieliśmy przez morze, gdzie panowała straszliwa pogoda, a nasze opóźnienie powiększyło się jeszcze bardziej. Dotarłszy na Trzeci Kontynent, przedarliśmy się przez wielki zaśnieżony las. Za nim znajdowało się pasmo górskie, zbyt wysokie, żeby balony uniosły nasz statek ponad nim. Byliśmy zmuszeni wylądować na śnieżnej równinie przed wielkim zamarzniętym jeziorem, które rozlewało się, gdzie okiem sięgnąć. Według naszych obliczeń Południowy Polaris znajdował się po drugiej stronie pasma. Jedyną możliwością przedarcia się przez góry była piesza wędrówka. Ujrzeliśmy statek Brightstorma nieopodal gór. Założyliśmy, że część jego ekipy już wyruszyła, a reszta załogi została na pokładzie. Gdy jednak doszliśmy do Violetty, odkryliśmy, że jest całkowicie opustoszała. Wszystko porzucone, jakby cała załoga nagle się ewakuowała. Wszędzie leżały porozrzucane narzędzia i sprzęt. Baki były prawie pełne, paliwa było dużo więcej, niż być powinno. Ale załoga zwyczajnie zniknęła.

– Zniknęła?

– Tak. Gdy przyjrzeliśmy się dokładnie bałaganowi na pokładzie, stało się jasne, że odbyła się tam jakaś wielka awantura. A potem ujrzeliśmy...

– Załogę?

Eudora Vane potrząsnęła głową i wbiła wzrok w ziemię. Zbladła.

– Proszę mówić dalej.

– Dookoła statku znaleźliśmy na ziemi ślady zwierząt, ale nie przypominały niczego, z czym dotychczas zetknęliśmy się podczas wszystkich naszych podróży. To były odciski wielkich łap, większe niż dwie ludzkie stopy. Załoga Brightstorma została najwyraźniej zaatakowana przez dzikie bestie. Na śniegu widać było ślady krwi, ale nic poza nimi. Boję się, że nikt nie przeżył.

Oddech utknął Arthurowi w płucach. To było zbyt straszne, żeby mogło być realne.

– Madame Vane, czy widziała pani te straszne stworzenia?

– Tak. – Dała znak komuś stojącemu z boku sali. – Moja załoga zdołała złapać jedno z nich.

Widownia głośno jęknęła. Dwóch członków załogi Victorii zniknęło na chwilę za sceną, a następnie wrócili, niosąc coś, co wyglądało jak ogromna sterta futra. Arthur nachylił się i przyjrzał uważniej. Dostrzegł uszy, wielki czarny nos i zęby jak sztylety. To była skóra zdjęta ze zwierzęcia. Mężczyźni rzucili ją na stolik, przy którym zasiadali członkowie Towarzystwa Geograficznego. Zdumiona i zlękniona widownia zaczęła głośno szeptać.

Madame Gainsford obeszła skórę, badając ją wzrokiem.

– Ramiona tego stworzenia musiały sięgać ramion człowieka.

– Zgadza się – odparła Eudora Vane.

Gronostaj wtulił łepek w kołnierz madame Gainsford.

– Proszę kontynuować, madame Vane.

– W dalszym ciągu chcieliśmy spróbować przedostać się przez góry, żeby ocalić naszą misję, ale wkrótce zdaliśmy sobie sprawę, że jezioro stało się niemożliwe do pokonania. Nagła odwilż sprawiła, że lód zrobił się strasznie niestabilny. Nie mieliśmy pewności, czy bezpiecznie zdołamy przejść na drugą stronę, a co dopiero wrócić na statek. Góry rozciągały się dookoła niczym gigantyczna ściana, a jezioro było zbyt rozległe. Nie dysponowaliśmy wystarczającym sprzętem, żeby wyruszyć naprzód, a nasze morale było zbyt niskie po tym, czego doświadczyliśmy.

Członkowie rady pokiwali głowami, potwierdzając słuszność tej decyzji.

– Zawróciliśmy, wiedząc, że musimy zrobić kolejne podejście przy bardziej sprzyjającej pogodzie i gdy będziemy lepiej przygotowani do górskich wędrówek. – Eudora Vane spuściła głowę i usiadła.

Madame Gainsford uporządkowała papiery leżące przed nią na stoliku, a następnie wstała.

– Dziękuję, madame Vane. Czy to wszystko, co pani załoga ma do powiedzenia na ten temat? – Odczekała chwilę, lecz nikt nie zabrał głosu. – Rada jutro przedyskutuje sprawę i dojdzie do konkluzji. – Obróciła się w stronę widowni. – Skoro żadna z ekspedycji ostatecznie nie zdołała dotrzeć na Południowy Polaris, omówimy również możliwość ogłoszenia nagrody pieniężnej przysługującej śmiałkom, którym uda się ten wyczyn. Nikt do tej pory nie natknął się na pasmo górskie, o którym była mowa, więc jest rzeczą oczywistą, że potrzebna jest dalsza eksploracja w celu znalezienia przejścia. Poproszę o pełny raport z pani wyprawy, madame Vane.

Arthur usłyszał, jak siedzący w pobliżu mężczyzna mówi, że Ernest Brightstorm i jego załoga dostali to, na co zasłużyli, jeśli złamali kodeks odkrywców – natura w ten sposób wymierzyła im karę. Kobieta obok powiedziała, że oto dowód na to, że nie ma miejsca dla nowych odkrywców, ponieważ nie respektują starych zasad i powinni zostawić eksploracje szanowanym rodzinom.

Ludzie spoglądali na Maudie i Arthura, ale nie jak na dwójkę dzieci, które właśnie straciły swojego jedynego rodzica. Wszyscy patrzyli na nich tak, jakby widzieli w nich Ernesta Brightstorma i już zdążyli go osądzić.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: