Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Broadchurch - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 czerwca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Broadchurch - ebook

Małe miasteczko, szokująca zbrodnia i dwójka niedoskonałych śledczych w powieści opartej na fabule bijącego rekordy popularności i wyróżnionego Nagrodą BAFTA brytyjskiego serialu.

Broadchurch... Nikt tutaj nie zagląda przypadkiem. To senne nadmorskie miasteczko, które budzi się tylko w sezonie letnim, niespodziewanie staje się sceną brutalnego morderstwa. Nad brzegiem morza, nieopodal stromego klifu, znaleziono ciało jedenastoletniego Danny’ego Latimera. Społeczność jest wstrząśnięta i oczekuje szybkiego wykrycia sprawcy. Śledztwo prowadzą miejscowa sierżant Ellie Miller oraz nowo przybyły komisarz Alec Hardy przyjęty na stanowisko, na które miała awansować Ellie. Jednakże nie tylko jej urażona ambicja będzie zgrzytem w dochodzeniu. Obaj śledczy mają zupełnie odmienne podejście do sprawy. Ciepła i uczuciowa Ellie odbiera tę zbrodnię bardzo osobiście: zamordowany chłopiec był synem jej najlepszej przyjaciółki. Związana blisko z miejscową społecznością nie wierzy, by mordercą był ktoś z miasteczka. Szorstki i nieuprzejmy Alec podejrzewa każdego, nawet rodziców Danny’ego, i bez skutku powtarza Ellie, że nikomu nie można ufać. Największą nieufność w miasteczku budzi jednak on sam – owiany złą legendą nieudolnie poprowadzonego śledztwa w sprawie równie wstrząsającej zbrodni w Sandbrook.

O książce:

Lubiliście serial? Nie mniej przypadnie wam do gustu psychologiczny thriller Erin Kelly. Powieść oparta na fabule serialu nie zawsze się udaje, ta udała się wybornie!

„The Sun”

Doskonała powieść kryminalna z niebywale szokującym finałem.

„Sunday Mirror”

Odmalowany z wielką czułością portret prowincjonalnego miasteczka w Dorset i doskonale skonstruowany kryminał łączą się w skrupulatną relację o niewyobrażalnym bólu i smutku, które spowodowało morderstwo dokonane na dziecku.

„Kirkus Starred Review”

O serialu:

Najlepszy brytyjski serial kryminalny ostatnich lat. Z odcinka na odcinek dywagacje telewidzów co do tego, kto zabił, urastały do rangi dyskusji narodowej.

„The Telegraph”

...przyciągnął przed ekrany telewizorów dziesięciomilionową publiczność.

„The Independent”

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-05772-8
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Jedna droga wjazdowa, jedna wyjazdowa. Broadchurch nie leży na żadnej ważnej trasie i nikt nie zagląda tutaj przypadkiem.

Niedługo senne nadmorskie miasteczko przebudzi się w sezonie letnim, lecz teraz panuje w nim całkowity bezruch. Jest rześka, bezchmurna noc po upalnym, słonecznym dniu. Księżyc osiągnął pełnię, a niebo znaczą gwiazdy. Fale nadciągają niespiesznie i rozbijają się o brzeg jedna za drugą, podczas gdy opalizujące niczym benzyna morze wycofuje się z plaży. Od górujących nad nią jurajskich klifów bije bursztynowa poświata, jak gdyby wciąż oddawały ciepło, które wchłonęły za dnia.

Wzdłuż opustoszałej High Street w zaledwie paru sklepach przez całą noc pali się światło. Pojedyncza strona z gazety — z wczorajszymi wiadomościami — sunie bezgłośnie środkiem drogi. Siedzibę „Broadchurch Echo” i sąsiadujące z nią biuro informacji turystycznej spowija cień i tylko ustawiony na czuwanie sprzęt komputerowy mruga od czasu do czasu.

Łodzie w porcie podskakują na wodzie, a ich maszty szczękają w ciemności. Ponad brukiem i molem wznosi się komisariat policji — okrągła twierdza ze stali, przyodziana w jasne drewno. Na zewnątrz migoce niebieskie światło. Nawet senne miasteczko śpi z jednym okiem otwartym.

Kościół na wzgórzu jest nieoświetlony. Bogate barwy witrażowych okien zmatowiały do satynowej czerni. Spłowiały plakat z napisem „KOCHAJ BLIŹNIEGO SWEGO JAK SIEBIE SAMEGO” trzepocze bezużytecznie na parafialnej tablicy ogłoszeń.

Na końcu miasteczka dom Latimerów również tonie w ciemności — stojący przy Spring Close bliźniak jest identyczny jak pozostałe w okolicy, a osiedle niczym nie różni się od innych w tym kraju. Blask księżyca wpada przez na wpół otwarte okno do pokoju jedenastoletniego Danny’ego, znacząc srebrem plakaty, zabawki i puste łóżko. Boczna furtka jest uchylona, zasuwka cicho postukuje na wietrze, ale ten odgłos nie budzi rodziców chłopca, Beth i Marka, którzy śpią plecami do siebie. Budzik przy łóżku odlicza sekundy. Wskazuje trzecią szesnaście nad ranem.

Dwa i pół kilometra stąd Danny cały drży w cienkiej szarej koszulce i czarnych dżinsach. Stoi osiemnaście metrów nad poziomem morza, zaledwie parę centymetrów od krawędzi klifu. Porywisty wiatr zmienia włosy chłopca w drobne igły, które kłują go w twarz, i zagłusza krzyk dobywający się z jego ust. Łzy spływają po policzkach w ślad za krwią na dłoni. Dalej jest już tylko urwisko. Danny nie potrafi patrzyć w dół. Jeszcze bardziej boi się spojrzeć za siebie.

Morska bryza wije się przez miasteczko, aż dociera do domu jego rodziców i z jeszcze większą natarczywością tłucze zasuwką. Beth i Mark śpią dalej. Budzik wyświetla trzecią dziewiętnaście, po czym przestaje odliczać czas.

Na szczycie klifu Danny zamyka oczy.

Jedna droga wjazdowa, jedna wyjazdowa. Tej nocy żaden silnik nie mąci panującej ciszy, a na szosie biegnącej wzdłuż wybrzeża nie migoczą samochodowe światła. Nikt nie zmierza do Broadchurch ani stąd nie wyjeżdża.3.

Hardy nie znosi przechadzek po plaży. Człowiek nigdy nie wie, gdzie się znajduje. Piasek przemieszcza się i płata mu figle, spowalnia go. A ze wszystkich plaż t a właśnie wciąż zdaje się odwzajemniać jego niechęć. Gruboziarnisty piach wciąga stopy.

Mundurowi starają się opanować narastający tłum porannych turystów. Ponad ich głowami krąży helikopter, który zagłusza szmer głosów. Hardy patrzy, jak posterunkowy rozwija policyjną taśmę i odgradza nią cypel, gdzie na plaży leży…

Świat jak gdyby przechyla się i Hardy próbuje złapać równowagę.

Taśma tworzy trzy boki kwadratu, który otacza ciało małego chłopca. Dziecko leży policzkiem do ziemi. Ma na sobie dżinsy, koszulkę z długimi rękawkami i niebieskie adidasy z żółtym znaczkiem. Jego brązowe włosy są wilgotne i zmierzwione.

Hardy maca kieszenie w poszukiwaniu tabletek — już dawno nauczył się połykać je bez popijania — i przypomina sobie, że zostały na nocnym stoliku w pokoju hotelowym. Oddycha miarowo, tak jak go tego uczono, i atak paniki znika.

— Nie rób mi tego — mruczy do siebie pod nosem. Najchętniej zamknąłby oczy, położyłby się i zasnął, ale szkolenie robi swoje i jakimś sposobem Hardy wciąż stawia kolejne kroki. — No, dalej — mówi i zmusza się do ogarnięcia każdego szczegółu miejsca zbrodni, która go przerasta. Spogląda w górę na klif, na grzywkę trawy u jego szczytu, a potem na złocistą twarz chłopca i otaczające ciało kamienie. Próbuje wyobrazić sobie trajektorię.

— O Boże. — Hardy słyszy za plecami głos. — Nie, nie, nie…

Kobieta w typie mamuśki, w żakiecie, z burzą kręconych włosów, zmierza w jego stronę chwiejnym krokiem. Hardy odruchowo staje między nią a ciałem, próbując zgadnąć, kim ona jest. Czy to matka chłopca? Jak, do cholery, przedostała się za taśmę? Bob za to oberwie.

— Ja go znam, mieszka tutaj, przychodzi do mnie na herbatę, to najlepszy przyjaciel mojego syna — odzywa się nieznajoma.

Matka, ale nie t a matka. Podała im tożsamość ofiary. Muszą ją uspokoić i czegoś się dowiedzieć. Hardy każe jej opuścić plażę, lecz mamuśka trzęsącymi się dłońmi wyciąga z torebki policyjną blachę. W okamgnieniu poznaje jej nazwisko i stopień, lecz dopiero po chwili dociera do niego, że ta kobieta jest jego koleżanką po fachu.

— O Boże… Beth, czy Beth już wie? — pyta przez łzy.

— Proszę się uspokoić, sierżant Miller — odpowiada Hardy, chociaż odkrywa, że jej histeria podsyca jego spokój. Kobieta traci nad sobą panowanie, a on czuje się większym profesjonalistą.

— Nie, pan nic nie rozumie… ja z n a m tego chłopca… O Boże, Danny.

— Zapomnij o tym — warczy Hardy. — Masz być profesjonalistką. Prowadzisz teraz śledztwo.

— Zapomnij? — Miller wygląda na dotkniętą i Hardy wie, że przeszarżował, ale mógł zrobić to albo uderzyć ją w twarz. Podziałało. Przestała płakać.

— Alec Hardy — przedstawia się i wyciąga dłoń.

— Wiem. Dostał pan moje stanowisko.

— Serio? I właśnie t e r a z chcesz o tym rozmawiać? — Pod płaszczykiem obcesowości czuje się śmielszy. Przynajmniej teraz Miller mówi jak glina. Nie trwa to jednak zbyt długo.

— Nawet pan nie wie, kim on jest — zarzuca mu, jakby to była wina Hardy’ego, że nie dorastał w tej dziurze, i jakby źle wykonywał swoją pracę, skoro po pierwszym tygodniu nie zna wszystkich miejscowych po imieniu.

— Więc mi powiedz! — przekrzykuje huk fal.

— Daniel. Daniel Latimer. — Hardy słyszy imię i nazwisko tego chłopca po raz pierwszy i wie, że w ciągu paru godzin zyska ono przerażającą sławę. — Jedenaście lat. Chodzi do szkoły z moim Tomem. Rodzina mieszka w Broadchurch, tata jest miejscowym hydraulikiem.

— To miejsce cieszy się popularnością wśród samobójców?

— Nie zrobiłby tego.

Chryste, będzie miał z nią pełne ręce roboty. Przy takiej konkurencji nic dziwnego, że dostał tę robotę.

— Odpowiedz na pytanie.

— Nie. Są inne miejsca, jedno pięć kilometrów na zachód stąd, drugie w głębi lądu. — Znów przechodzi do obrony. — Danny nie jest taki.

Hardy usłyszał już dość od sierżant Miller. Każe jej sprawdzić, gdzie podziewają się kryminalistycy. W ułożeniu ciała jest coś dziwnie schludnego i Hardy chce, żeby uchwycili to, co on dostrzega. Koło jego stopy leży niedopałek, który trzeba zabezpieczyć. Tym razem nie wypuści żadnych dowodów z rąk, choćby nawet miał osobiście zebrać piasek z tej plaży co do ziarenka.

Podczas gdy Miller gdzieś dzwoni, Hardy zastanawia się, czy jej związek z martwym chłopcem okaże się pomocą dla śledztwa, czy ciężarem.

Przypływ postępuje.

Beth dobrze biega, ale nigdy dotąd nie poruszała się z taką prędkością. Chociaż lekkie baleriny uderzają o podłoże, nie absorbując wstrząsu, nie zwraca uwagi na ból w stawach. W ciągu paru sekund pokonuje High Street i skręca w kierunku portu. Ludzie stoją zbici w kilkuosobowe grupy, szepczą między sobą i kiwają głowami w stronę plaży. Jedynie smutny Jack Marshall waruje pod swoim kioskiem.

Beth nie ma czasu, żeby się przy nim zatrzymać. Biegnie dalej, napędzana potężną wewnętrzną siłą. Dyszy ciężko, lecz zapasy energii wydają się nie mieć końca. Wzbiera w niej lodowaty strach. Cały jej świat skurczył się do pragnienia, by dotrzeć na plażę i potwierdzić, że to, co tam znaleźli, to nie Danny. Wtedy wróci do poszukiwań.

Radiowozy i furgonetki tłoczą się na parkingu przy nadmorskim bulwarze. Na tle łagodnego błękitu nieba i złota wybrzeża ich intensywne żółto-niebieskie barwy wydają się krzykliwe i nie na miejscu. Beth musi zwolnić, gdy lawiruje między samochodami i przepycha się przez brygadę uzbrojoną w wiadra i łopatki. Wkrótce potem jest już na plaży. Piasek może ją zatrzymać, dlatego zrzuca buty i bierze je do ręki. U stóp klifu biało-niebieska taśma policyjna powiewa na wietrze. Funkcjonariusze policji usiłują przekonać gapiów, że nie ma tam nic ciekawego. Beth z łatwością przemyka bokiem i prześlizguje się przez kordon.

Czarna kreska znaczy piasek w połowie drogi do horyzontu. Czy Beth domyśliłaby się, co to takiego, gdyby nie wiedziała, że patrzy na ciało? Jeszcze kilka kroków i już widzi, że jest zbyt drobne na mężczyznę, ale może to być kobieta. Z każdym krokiem w Beth narasta przerażenie.

Znajoma postać wyrasta między nią i… t y m. Ellie pomału odwraca się w jej stronę. W pierwszej chwili Beth się cofa, bo z twarzą policjantki coś jest nie tak. Wygląda jak po udarze. Na widok Beth wykrzywia się jeszcze bardziej.

— Beth! — woła i rusza w jej kierunku. — Opuść plażę!

— Co to jest? — pyta Beth. — Co takiego znaleźliście? — Daje Ellie ostatnią szansę na zapewnienie, że wszystko jest w porządku.

Ellie staje jej na drodze.

— Nie wolno ci tu przebywać.

Beth prawie wybucha śmiechem. Ta plaża należy do niej tak samo jak do każdego. Jakim prawem policja mówi jej, gdzie może przebywać, a gdzie nie? Wciąż idzie przed siebie. Jest sprawniejsza od Ellie, z łatwością jej się wymyka i biegnie, aż w końcu widzi przed sobą te same krzykliwe kolory co wcześniej. Niebieski zamsz z żółtym znaczkiem. Buty Danny’ego, które sama mu kupiła, częściowo przykryte prowizorycznym całunem. Resztki pozornego opanowania obracają się w pył.

— To adidasy Danny’ego! — Jej głos odbija się echem wśród klifów. — T o a d i d a s y D a n n y’ e g o!

Powtarza to raz za razem, nawet gdy policjanci ją doganiają i chwytają za ramiona. Czarno-białe mundury pojawiają się i znikają z pola widzenia. Dźwięki i głosy rozbrzmiewają, aż w końcu cichną. Beth szarpie się i pręży, ale nie potrafi wyrwać się policjantom. Nie może go tak tutaj zostawić z odsłoniętymi stopami. Marzną mu, kiedy śpi. Musi go porządnie opatulić. Wykręca całe ciało w ostatniej, daremnej próbie oswobodzenia się. Kiedy policjanci ją odciągają, żłobi piętami rowki w piasku.

Przypływ paniki zamyka się ponad głową Beth; przerażenie wdziera do płuc niczym brudna woda. Zalewa serce. Nie obchodzi jej, czy utonie. Byłaby wdzięczna za taką śmierć.4.

W redakcji „Broadchurch Echo” jak zwykle panuje chaos. Biurka uginają się pod stertami papierów. Nowe lśniące monitory są podłączone do przeciążonego systemu komputerowego, którego nikt od lat nie modernizował. Właśnie nadchodzi Maggie Radcliffe, redaktor naczelna, również od lat ta sama. Pracuje w lokalnych mediach od czasów, kiedy „wytnij-wklej” oznaczało użycie nożyczek i kleju, a palenie przy biurku uważano za zgodne z wymaganiami etykiety. Teraz gdy spod przymrużonych powiek spogląda na spadające dochody ujęte w arkusze Excela, między jej palcami tkwi elektroniczny papieros.

Wchodzi Olly Stevens, ostatni protegowany Maggie. Ciemne włosy ma zmierzwione w sposób, jaki uchodzi jedynie bardzo młodym ludziom. Wygląda na zadowolonego z siebie.

— Reg nie dał rady — informuje, mając na myśli starego fotografa, który obecnie spędza więcej czasu w pubie Red Lion niż za obiektywem. Mimo to Maggie wciąż korzysta z jego usług; w każdy weekend widuje go w supermarkecie, a w Broadchurch troszczą się o swoich. — Więc poradziłem sobie sam z pomocą aparatu w telefonie.

Olly przesyła zdjęcia Toma Millera, z dumą noszącego swój „złoty” medal, z telefonu na ekran komputera. Zebrał dość materiału na dwustronicowy artykuł.

— Och, spójrz tylko na te ich buzie! — zachwyca się Maggie. — Masz niezłe oko.

Wciąż zagląda Olly’emu przez ramię, gdy w jego skrzynce odbiorczej wyskakuje e-mail.

— O mój Boże. — Jego palce zastygają nad myszką. — To z „Daily Mail”. Odpowiedź na moją aplikację.

— Otwórz!

W ułamku sekundy czyta to, co wyświetla się na ekranie, i mina mu rzednie.

— Dranie.

— Och, skarbie — pociesza go Maggie. — Jest całe mnóstwo innych gazet.

— Próbowałem już wszędzie — odpowiada ponuro.

— Jesteś dobry, kwiatuszku. Twój czas jeszcze nadejdzie.

Nadejście SMS-a ucina dalsze słowa otuchy. Maggie zerka na swój telefon.

— Yvonne pisze, że z jakiegoś powodu zamknięto plażę. Podjedź tam i sprawdź to, dobrze?

Hardy ponownie tego ranka stoi na szczycie klifu, tym razem w towarzystwie sierżant Miller. Wspięli się tutaj stromą nadbrzeżną ścieżką. Turystów i gapiów trzyma teraz na dystans jedynie policyjna taśma. Hardy nie może uwierzyć, że ludziom wolno się tu zbliżać bez żadnego zabezpieczenia. Cała okolica to jedna wielka śmiertelna pułapka. Podchodzi tak blisko krawędzi, jak pozwala mu na to odwaga. Kilka metrów poniżej porośniętego trawą skraju znajduje się płytki występ, gdzie można się dobrze zastanowić przed ostateczną decyzją.

Kryminalistycy zabezpieczający miejsce zbrodni kucają i czołgają się w swoich białych kombinezonach, czubkami palców szukając tropów pod czujnym okiem Briana Younga. Ściągnięty kaptur i maska świadczą o pozycji mężczyzny; bryza igra z jego czarnymi włosami.

— Jak idzie? — pyta Hardy.

— Wygląda na to, że upadek został upozorowany — odpowiada Brian. W jego głosie słychać pytanie; nie wątpi w to, co mówią mu dowody, raczej zastanawia się nad przyczyną. — Niewłaściwy kąt ułożenia ciała, za bardzo upozowany. Na górze nie znaleźliśmy udeptanej trawy ani śladów poślizgu, żadnych obluzowanych kamieni. Ponadto żadnych włókien czy śladów potwierdzających, że ofiara próbowała się czegoś złapać, ani niczego, co świadczyłoby o trajektorii opadającej.

— Chcesz powiedzieć, że chłopak nie spadł? — pyta Hardy. — Mógł skoczyć?

— Mało prawdopodobne, zważywszy na miejsce, w którym został znaleziony, oraz trajektorię klifów. — Brian pokazuje upadek za pomocą obu dłoni. — Moim zdaniem ktoś próbował upozorować wypadek. Wątpię, czy chłopak w ogóle tam był.

— A nie mówiłam? — wtrąca Miller. — Nie Danny. On by t e g o nie zrobił.

— Wracaj do anatomopatologa i każ mu się sprężyć, nawet jeśli wnioski będą tylko wstępne — Hardy zwraca się do Briana.

Miller i Hardy idą pieszo w dół plaży. Ellie omawia inne drogi, którymi można się dostać z klifów do miasteczka, a komisarz słucha z uwagą. Wciąż nie do końca orientuje się w miejscowej topografii, zaczyna jednak łączyć różne części Broadchurch i wyrabiać sobie poczucie kierunku. Dzięki temu zastygłe wspomnienia z przeszłości pomału ustępują prawdziwemu obrazowi okolicy.

Widziane z góry pojazdy na osiedlu przyczep kempingowych wyglądają jak zabawki. Z bliska to wrażenie wcale nie słabnie. Przed numerem trzecim ponura kobieta z kubkiem w dłoni nachyla się do dużego brązowego psa. Hardy ją zapamiętuje.

Zdezelowany czerwony nissan ze zgrzytem zatrzymuje się tuż za nimi. Zza kierownicy wyskakuje chłopak o brązowych oczach i z uśmiechem rusza w stronę policjantów. Miller przyspiesza kroku, zmierzając do własnego samochodu.

— Chyba cię zna — stwierdza Hardy.

— Ciociu Ellie! — woła chłopak.

Ku rozbawieniu Hardy’ego Miller robi się czerwona. Niepotrzebnie się tak wstydzi; i bez pomocy siostrzeńca doskonale robi z siebie idiotkę.

— Olly Stevens, „Broadchurch Echo” — przedstawia się i to już wcale nie jest zabawne.

— Żadnych oświadczeń na tym etapie śledztwa — automatycznie odparowuje Hardy. Zatrzaskuje za sobą drzwiczki, lecz głos Olly’ego dociera do środka przez opuszczoną szybę.

— Słyszałem, że znaleziono ciało. Czy zostało zidentyfikowane? Proszę? — pyta płaczliwym tonem dzieciaka błagającego o lody.

— Czekaj na oświadczenie, Oliverze — rzuca Miller. Odjeżdżają, zostawiając Olly’ego w chmurze piasku.

Ellie nie pamięta, kiedy ostatnio jechała na Spring Close: szybciej można tam dojść przez boisko piłkarskie, które rozciąga się za ich domami. Przez całą podróż usiłuje skupić się raczej na lusterku, kierunkowskazach i manewrowaniu samochodem niż na tym, co czeka ją na końcu drogi.

Wreszcie zatrzymują się przed domem Latimerów. Ellie zna ten budynek równie dobrze jak własny. Widzi go z kuchennego okna: ona i Joe spędzili w tym domu więcej suto zakrapianych alkoholem niedzielnych popołudni, niż potrafi zliczyć. Mimo to wydaje jej się dziwny, obcy, jak gdyby nigdy wcześniej tu nie była. Czuje się podwójnie odpowiedzialna, jako przyjaciółka i funkcjonariusz policji, właśnie w tej kolejności, dlatego gdy razem z Hardym wysiadają z samochodu, proponuje, że zajmie się tym, ponieważ zna rodzinę.

— Przy ilu takich sprawach pracowałaś? — pyta Hardy.

Ellie ma wrażenie, że skurczyła się do kilku centymetrów.

— To moja pierwsza.

— Nie będziesz w tym lepsza ode mnie. Nawet nie próbuj.

— Sir, pan nie wie, jak pracuję! — Traktuje jej siłę, czyli umiejętność odnalezienia spokoju w chaosie, jakby to była pięta achillesowa.

Hardy punktuje, a szkockie „r” nadaje jego słowom ostrość.

— Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest uprowadzenie. Czy chłopak został porwany, a jeśli tak, to przez kogo? Obserwuj ich. Każdy ruch. Powiedz mi o wszystkim, co ci nie pasuje. Im bliższy związek z ofiarą, tym większe prawdopodobieństwo winy. Nie patrz na mnie w ten sposób.

Ellie nawet nie wiedziała, że to robi.

Latimerowie czekają w środku, na kanapie. Beth, Mark, Chloe — wciąż ubrana w szkolny mundurek — oraz Liz. Beth dygoce, jej dłonie co chwilę wędrują od brzucha do ust i z powrotem. Mark zastygł, jakby wcale nie oddychał.

Hardy odsuwa krzesło od stołu i siada twarzą do nich. Ellie jest zaskoczona uczuciem, jakie ją ogarnia: nie chce, żeby komisarz się do nich zbliżał.

— Dziś rano na plaży znaleziono ciało chłopca.

Ellie po raz pierwszy słyszy tę formułkę z cudzych ust. Eufemizm, pierwotnie ułożony z taką starannością, teraz służy jedynie do zadawania bólu i grania na zwłokę.

— To Danny, prawda? — szlocha Beth. — Widziałam jego buty.

Liz kreśli znak krzyża.

— Mnóstwo dzieciaków ma takie buty — stwierdza Mark, po czym zwraca się do Hardy’ego. — Przepraszam, niech pan mówi.

— Sądzimy, że to ciało Danny’ego — ciągnie Hardy. Ellie czeka na kondolencje, ale nie, to już wszystko. Nagi, brutalny fakt.

— Ellie, czy to był on? — pyta Beth.

Gdy Ellie kiwa głową w odpowiedzi, Beth pada, jak gdyby ktoś przerwał jej rdzeń kręgowy, z ustami rozciągniętymi w niemym krzyku. Chloe wydaje z siebie odgłos, jakby się dławiła, i patrzy na ojca oczami wielkimi od strachu. Mark obejmuje żonę ramieniem, a ta wtula się w jego pierś. Lewą ręką szuka Chloe i Liz, raz za razem mamrocząc żałosne kłamstewko, że wszystko będzie dobrze.

Zmartwiała Ellie patrzy bezradnie, jak chwytają się kurczowo siebie nawzajem, nadzy w swej rozpaczy, niczym przerażający portret rodziny, która już nigdy nie będzie kompletna. Łzy palą ją w głębi czaszki. Zastanawia się, jak zdoła je powstrzymać, lecz wtedy obraz się rozmywa i Ellie zdaje sobie sprawę, że poniosła porażkę.

Filiżanka herbaty. Tylko to przychodzi jej do głowy. Czuje się jak policjantka z lat siedemdziesiątych, kiedy przetrząsa szafki kuchenne w poszukiwaniu cukru.

Łzy zdumiewająco szybko ustępują niemej rozpaczy. Beth i Chloe trzymają się za ręce tak mocno, że czubki ich palców purpurowieją od uwięzionej krwi.

— Czy to był wypadek? — pyta Beth. — Czy Danny spadł?

Zwraca się do Ellie, lecz to Hardy jej odpowiada.

— Jeszcze tego nie wiemy. Przychodzi państwu do głowy, czego mógł szukać na klifach zeszłej nocy albo dzisiaj rano?

— Nie miał czego — odpowiada Beth.

— Ale jednak czegoś szukał — warczy Mark.

Hardy gwałtownie unosi brwi. Ellie już chce wyjaśnić, że Mark wcale nie jest taki groźny, na jakiego wygląda, lecz wtedy przypomina sobie, jak rano krzyczał w furgonetce na Nigela, i po jej brzuchu rozlewa się chłód.

— Jak przez ostatnich kilka dni zachowywał się Danny? — wypytuje Hardy. — Coś go dręczyło?

— Nie zabił się, jeśli to chce pan zasugerować — odparowuje Mark. — Nie zrobiłby tego. Wie, że z nami może rozmawiać o wszystkim.

— Zachowywał się po prostu… normalnie — dodaje Beth. Ostatnie słowo brzmi dziwnie, jakby zdawała sobie sprawę, że już nigdy nie odniesie się do jej życia.

— Kiedy widzieliście go po raz ostatni? — Hardy nie ustępuje.

— Zajrzałam do niego wczoraj wieczorem, około dziewiątej. Leżał w łóżku i czytał. A dzisiaj rano… — Beth mówi łamiącym się głosem, a Ellie pęka serce, gdy widzi jej narastające poczucie winy. — Danny wstaje i wychodzi przed wszystkimi, żeby roznieść gazety. Ale dzisiaj nie zjawił się w pracy. — Spogląda na Hardy’ego.

Ellie wyczytuje z jej twarzy ślepe zaufanie i jeszcze bardziej podupada na duchu. Teraz to nie najlepszy moment, ale prędzej czy później będzie musiała opowiedzieć Beth o ostatnim śledztwie Hardy’ego. Nienawidzi go za to, że przez niego znalazła się w trudnej sytuacji.

Hardy zapisuje coś ołówkiem w notesie.

— Jakieś ślady włamania lub walki w domu?

— Żadnych. — Mark zachowuje się, jakby to było idiotyczne pytanie. Zapada cisza. — Chcę zobaczyć ciało.

Pięć par oczu obraca się w jego stronę.

— Możecie się mylić. — Wzrusza ramionami. — Dlatego chcę się upewnić. Chcę go zobaczyć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: