Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bujne życie pewnego domu. O przyrodzie mówiącej wieloma językami - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
15 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Bujne życie pewnego domu. O przyrodzie mówiącej wieloma językami - ebook

Na działce panowała ożywiona atmosfera. Pod drzewami rozpościerało się poletko borówek poprzecinane tajemniczymi ścieżkami, a w tle połyskiwały wody cieśniny. Miejsce wydawało mi się zarazem otwarte i odosobnione. Zapragnęłam poznać bliżej przyrodę właśnie tu, w tym wsłuchanym w otoczenie starym drewnianym domu.

W jaki sposób miałam odnaleźć skrywające się tu bogactwo gatunków? I czy byłam w stanie zrozumieć ich język? Różnice między formami życia mogą urastać do wysokich, oddzielających je od siebie murów. Mimo to moje pytania wkrótce doczekały się konkretnych odpowiedzi.

Z zaraźliwą ciekawością świata i w oparciu o bogatą wiedzę Nina Burton wyszukuje wszystkie możliwe formy i wyrazy egzystencji. Wiewiórki i ptaki,

mrówki i pszczoły, lisy i borsuki, ryby i rośliny – wszystkie te stworzenia razem wzięte pozwalają nam zrozumieć, czym jest misterium życia.

Jako poetka i eseistka Nina Burton często łączy w swojej twórczości literaturę i nauki przyrodnicze, by ukazać świat z wielu różnych perspektyw. W eseju Bujne życie pewnego domu przygląda się z bliska różnorodności i bogactwu zmysłów w świecie biologii.

 

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8053-976-1
Rozmiar pliku: 944 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Niewidzialne i pełne barw, w wiecznym starciu i uścisku miłości – ziemskie życie tętniło wszędzie wokół mnie. Będąc dzieckiem, wpisałam się w świat imieniem i nazwiskiem, a jako adres podałam Ziemię, by poszerzyć granice mojego centrum. Pytania pojawiły się w chwili, gdy zdałam sobie sprawę, iż każdy postrzega siebie jako pępek świata. W dodatku na mrowie domagających się uwagi punktów składali się nie tylko ludzie, ale też cała natura.

A czym właściwie była natura? Mówiło się tak o środowisku, o tym, co wolne i nieskrępowane, i o swego rodzaju zaczątku, z którym się rodzimy. Jednocześnie kojarzyła się z nieskończonym przychodzeniem na świat, bo przecież „natura” to łacińskie określenie „przyrody”, a przyroda nieodzownie kojarzy się z narodzinami. Krótko mówiąc, chodziło o nieprzerwany cykl życia z miliardami najróżniejszych centrów, z których każde iskrzyło się indywidualnym znaczeniem. Wszystkie poruszały się w swoim rytmie i względem swojej perspektywy i nie dawało się ich uchwycić naraz w jednym momencie.

W liceum jako dodatkowy przedmiot do profilu językowego wybrałam biologię i szybko zrozumiałam, że bezsprzecznie przynależymy do natury, ponieważ Linneusz i Darwin uplasowali człowieka pośród zwierząt. Później studiowałam literaturę oraz filozofię, sądząc, że takowa kombinacja pozwoli mi poznać odpowiedzi na pytania dotyczące najważniejszych życiowych kwestii. Literatura dotyczyła jednak głównie poszczególnych ludzi, filozofia zaś zajmowała się abstrakcjami. Sięgnęłam więc do najstarszych greckich filozofów zadających sobie pytania o istotę przyrody. Demokryt pisał o atomach i o gwiazdach, Tales wiedział wszystko o wodzie, Anaksymander, badając skamieliny, doszedł do wniosku, iż jesteśmy spokrewnieni z rybami, Heraklit natomiast dostrzegał, że wszystko ma zmienną naturę rzeki.

Po nich nastał Arystoteles, który zaangażował się we wszystkie przejawy życia, od fizyki i meteorologii po język oraz poezję. Jego zainteresowania można sprowadzić do dwóch greckich słów: _bios_ oznaczającego „życie” oraz _logos_ odnoszącego się do „słowa” czy też „rozumu”. Jedno połączyło się z drugim, dając „biologię”. A ponieważ Arystoteles nie chciał żyć wyłącznie teoriami, udał się na wyspę Lesbos, by przez rok bardziej szczegółowo badać przyrodę. I podczas gdy jego uczeń Teofrast skupiał się na związku roślin z resztą środowiska, Arystoteles przyglądał się światu zwierząt. Opisał ich anatomię oraz proces rozwoju tak dokładnie, że nie tylko utworzył podwaliny dla zoologii. Wiele z jego ówczesnych spostrzeżeń pozostaje trafnych aż do dziś.

Przedstawiwszy tego, który pośród zwierząt „jest nam z konieczności najlepiej znany”, to jest człowieka, przeszedł do innych gatunków, nasza wielkość bowiem nie miała umniejszać znaczenia innych zwierząt. Były wśród nich ptaki śpiewające, gołębie, wrony i dzięcioły, mrówki i pszczoły, kałamarnice i walenie, lisy oraz inne stworzenia czteronożne. Opisał cykl życia cykady, a także sposób, w jaki węże parzą się ze sobą, oplatając nawzajem swoje ciała. Przeprowadzał sekcje zapłodnionych jaj, w których embriony zdążyły już wykształcić oczy, żyły i pulsujące serca. Zastanawiał się nad zagadnieniem dziedziczenia i sądził, że zasadza się ono na tym, co określał mianem _eidos_, a słowo to po grecku oznacza też „formę”. Był zdania, że zjawisko dziedziczenia przypomina ułożenie liter w słowie, i zbliżył się w ten sposób do odkrycia DNA.

Co jednak napędzało to wszechobecne życie? Arystoteles wierzył, że każde stworzenie posiada za życia duszę ożywiającą materię i sterującą ruchem substancji zasilających ciało. Sądził, iż przyroda ma wyjątkową zdolność tworzenia coraz bardziej złożonych organizmów, a ponieważ każdy organizm musi się dopasować do środowiska, w którym bytuje, właśnie owo środowisko musi o wszystkim decydować. Porównywał to do domostwa, w którym wszyscy się ze sobą spierają, ale i tak muszą współpracować. Bo tak jak Słońce, Księżyc i gwiazdy każdy element owego domostwa ma swoje miejsce, którego nie należy zmieniać. Wszystko razem tworzy całość o konkretnych proporcjach, podobnych ścianom domu. Greckie słowo oznaczające „dom” – _oikos_ – dało początek późniejszej „ekologii”.

Przyroda nie była mi obca, chociaż wychowywałam się w mieście. Nie posiadaliśmy domu letniskowego, ale mama zawsze coś dla nas wynajmowała, a później, kiedy moja siostra wyszła za mąż za cudzoziemca, rodzina kontynuowała tę tradycję. Siostra leczyła się z tęsknoty za domem, wynajmując w Szwecji domy na lato, a ja spędzałam czas z nią i jej dziećmi, zanim jej mąż zaczynał urlop i dołączał do bliskich.

Sama przez trzydzieści lat dzieliłam życie z mężczyznami, którzy żyli poza miastem. Pierwszy był pisarzem i wiedział, jak słowa poszerzają granice świata, natomiast drugiemu, biologowi, znane były relacje w obrębie przyrody. Cieszył się zaufaniem zwierząt niczym doktor Dolittle, mógł pogłaskać nawet głuszca, który upodobał sobie werandę jego domu.

Byłam więc częstym gościem w świecie przyrody. Kimś więcej stałam się dopiero po śmierci mamy, gdy jej mieszkanie zostało wymienione na dom letniskowy. Był on, jak samo życie, spadkiem umożliwiającym coś nowego i, tak samo jak życie, mógł przynieść ze sobą wiele zmian. Dla mojej siostry oznaczał wakacje z dziećmi i wnukami, dla mnie miał być ostoją, w której mogłam się zaszyć z papierami. Chciałam przecież pisać o przyrodzie i o życiu. I ciekawiło mnie, czy dom mi to umożliwi.

Działka była duża, na wpół dzika i panowała na niej ożywiona atmosfera. W południowej części między sosnami i dębami wznosił się mały omszały pagórek, na zachodzie zaś dało się dostrzec niknące w krzaczkach borówek tajemnicze ścieżki. Od północy teren urywał się ostrą skarpą graniczącą z posesją należącą do wspólnoty gruntowej. W tle połyskiwały tam wody cieśniny. Nigdzie nie było ogrodzenia, parcela była więc otwarta ze wszystkich stron i jednocześnie odizolowana.

I o ile ona sprawiała wrażenie rozległej, o tyle mniejszy wydawał się stojący na niej dom. Pierwotnie było to tylko jedno pomieszczenie, kiepsko sklecone, jak wiele letniskowych domów, a potem w podobny sposób rozbudowane. Okna werandy zastąpiono ścianami, by powstało miejsce na dwa piętrowe łóżka, a w dostawionej później małej przybudówce urządzono kuchnię i łazienkę. Topografia uniemożliwiła kolejne przeróbki.

Za to w każdym kącie działki stał dodatkowy budynek. Jeden, niegdysiejszą wygódkę, przerobiono na składzik na narzędzia, w drugim mieścił się warsztat stolarski z wiatą. W trzecim kącie stał domek pełniący funkcję bawialni dla dzieci, a w czwartym chatka z miejscami do spania, którą postanowiłam przerobić na moją pracownię.

Należało się liczyć z tym, iż dom będzie miał jakieś wady, bo do umowy sprzedaży dodano zapis, zgodnie z którym kupujący przejmował nieruchomość z dobrodziejstwem inwentarza. Cieśla sprowadzony na miejsce wspomniał nawet, że lepiej by było wszystko zburzyć i wybudować od nowa. Zdenerwowało mnie to. Czyż nie dostrzegał tutejszej idylli? A skoro nie, co właściwie widział?

Tak czy inaczej, konieczne były pewne przeróbki. I naprawdę cieszyłam się na przyjście robotników, bo moja praca nad książkami przypomina przecież prace budowlane. Pierwsze szkice zawsze oznaczają coś nowego i zwykle trudno jest znaleźć właściwe proporcje między materiałami. A zatem każdego dnia, siedząc przy biurku, rozstrzygam kwestie czysto rzemieślnicze.

Zanim jednak mogłam się oddać życiu w naturze, musiałam dobić do brzegu z dwoma projektami. Pierwszy traktował o sposobie, w jaki rzeki płyną przez różne tereny, w kontekście zarówno przyrody, jak i kultury owych obszarów, drugi dotyczył procesu zjednoczenia nauk humanistycznych i przyrodniczych w humanizmie renesansowym. Moim bohaterem został Erazm z Rotterdamu, który przywrócił do łask gatunek literacki, jakim był esej, choć fascynował mnie także wielki szesnastowieczny encyklopedysta Konrad Gesner. Podobnie jak Arystoteles Gesner parał się wieloma dziedzinami nauki, od zoologii po językoznawstwo. Opisał tysiące roślin i tysiące autorów, a stosunki łączące poszczególne gatunki zwierząt zainspirowały go do zbadania relacji między setkami języków.

Zawsze przemawiała do mnie idea encyklopedii. Encyklopedia ma do wszystkiego równy stosunek, ponieważ nie ma w niej głównego bohatera i przedstawia świat z najróżniejszych stron. W mojej ocenie perspektywa Gesnera dobrze oddawała szeroką rozpiętość życia. W książce o renesansie mógł dostać tylko jeden rozdział, ale bardzo mi się podobał sposób, w jaki w jedno spajał zwierzęta i języki, rośliny i literaturę.

Bogactwo dzieł jego autorstwa nie pomieściłoby się w mojej nowej małej pracowni, a wokół niej nie było też aż tak rozlicznych gatunków. I czy kiedykolwiek zdołałabym uchwycić ich wzajemną komunikację? Wszystko, co wiedziałam na temat ziemskiego życia, przekazano mi w ludzkim alfabecie. A bezmiar tego, co latało i pełzało, wspinało się i pływało wokół mnie, musiał posługiwać się językiem bliższym naturze. Niektóre z owych stworzeń były dosłownie przyziemne, inne unosiły się lekko na skrzydłach, a jeszcze inne mozolnie przebijały się przez glebę niczym korzenie. Jak więc miałam dotrzeć do zwierząt za pomocą języków poprzedzających alfabet? Różnice często wznoszą między światami wysokie mury.

Lecz jak to zwykle bywa, życie samo podsunęło mi rozwiązanie.Można powiedzieć, że zaczęłam poznawać dom od góry. Dach był pierwszą rzeczą, na którą robotnicy zwrócili uwagę. Należało wymienić papę i uzupełnić ocieplenie. Gdy podetknęli pod sufit kamerkę termowizyjną, monitor zrobił się lawendowoniebieski niczym lutowa noc. Oznaczało to, iż do domu dostaje się mnóstwo zimnego powietrza. Tu i ówdzie widniały w błękicie ekranu żółte formacje przypominające wyglądem chmury, a ponieważ kolor niebieski oznaczał zimno, a żółty ciepło, prawdopodobnie były to resztki materiału izolacyjnego. Zastanowiły mnie te obrazy. Wokół całego domu, tu i tam, jak chmurki opadłe z nieba, leżały na ziemi kępki wełny ocieplającej. Jak się tam znalazły? Chyba nie wywiał ich wiatr?

Robotnicy mieli wrócić pod koniec marca i gdy nadeszła pora, wybrałam się do domu wcześniej, by w nim przenocować i przyjąć ich kilka dni później. To miał być mój pierwszy nocleg w tym miejscu. W powietrzu wciąż jeszcze unosił się zimowy chłód, włączyłam więc grzejnik elektryczny i postanowiłam przejść się po okolicy. Światło rzeźbiło reliefy i rzucało na surową ziemię cienie najmniejszych drobinek gruzu. Wszystko na niej trwało w gotowości, by na powrót przyodziać się w życie. Sikorka bogatka poćwierkiwała nad kępką kwitnących podbiałów, a większość innych roślin wciąż jeszcze zajmowała się formowaniem pąków i szyszek napakowanych nasionami. Czułam, że będę tu miała mnóstwo do odkrycia.

Wróciwszy do domu, zwiększyłam dodatkowo temperaturę, rozpalając w kuchennym piecu. I w oczekiwaniu, aż zagotuje się woda na spaghetti, zabrałam się za przeglądanie kartonów pozostałych po likwidacji mieszkania mamy. Mnóstwo rzeczy wymagało uporządkowania, ale ten wieczór zamierzałam spędzić nad książką. Panująca wokół cisza napawała mnie spokojem i świetnie pasowała do wybranej przeze mnie lektury. Traktowała ona bowiem o wszechświecie.

To właśnie gdzieś tam, dawno temu, przyszły na świat składowe części życia, rodząc się z kosmosu nie większego niż zaciśnięta pięść. Na jedną nieopisaną sekundę mocno ścisnął on mające powstać galaktyki oraz przyszłość nieznającą jakichkolwiek granic. Potem rozległo się nieogarnione crescendo. Z namacalnego początku powstał bezkres zapisany maczkiem gwiazd, które następnie przez miliardy lat produkowały węgiel i tlen, srebro i złoto oraz wszelkie inne potrzebne życiu składniki. Również protony mojego ciała były niegdyś materią bądź promieniowaniem we wszechświecie. W gruncie rzeczy można by rzec, iż jestem produktem ubocznym martwych gwiazd, czy też raczej sumą surowców z nich pochodzących. A ich przecież nie brakuje, bo wciąż docierają na Ziemię miliony ton kosmicznej materii.

Zamknęłam oczy i się zamyśliłam. Z perspektywy mojej lektury Ziemia stanowiła część niezmierzonego obiegu cząstek materii mogących się ze sobą łączyć i tworzyć góry, wodę, rośliny i zwierzęta. I podczas gdy nasze ulotne formy przemykały gdzieś w tle, Układ Słoneczny zrobił jeszcze jeden obrót wokół centrum Drogi Mlecznej. Rundka ta trwała dwieście milionów lat i nosi nazwę „roku galaktycznego”.

Gwiazdy i planety krążą w oddali jak elementy w mechanizmie wielkiego zegara. I podobnie jak we wszystkich przyrządach do odmierzania czasu również w tym raz po raz coś zaszwankuje. Z tej przyczyny Księżyc powoli się od nas oddala. Aktualnie nie zmienia to zbyt wiele, bo chodzi zaledwie o cztery centymetry na rok.

W miarę jak lektura odmalowywała kolejne proporcje, wszechświat stopniowo poszerzał ściany domu. Bo zdaniem autora książki, astronoma, swój wkład w szeroką perspektywę mogła mieć nawet najdrobniejsza rzecz. Przykładowo jeśli przytrzymamy monetę jednokoronową w odległości około metra przed oczami, skryją się za nią setki tysięcy galaktyk, a każda z nich składa się z kolei z miliardów gwiazd. W naszej Drodze Mlecznej są one rozsiane na tak bezkresnej przestrzeni, że światło części z nich jest w drodze od milionów lat. W tym czasie gwiazdy, które owe światło wysłały, zdążyły już umrzeć, lecz ono wciąż żyje, mniej więcej tak jak na starych nagraniach żyją utwory zmarłych muzyków.

Dokąd ono zmierza? We wszechświecie nie ma przecież centrum. Wydaje się dokładnie taki sam z każdej strony. Pomyślałam ze smutkiem o sondzie wysłanej w przestrzeń kosmiczną z fotografią dwojga ludzi. Czy to nie nazbyt nieskromne uważać, iż to najważniejsza informacja na temat Ziemi? Poza tym jeśli we wszechświecie są jakieś języki, z pewnością mają inny charakter niż język ludzi. Wydaje się, że łatwiej byłoby zbliżyć się do niego, posługując się raczej matematyką niż słowami.

O wiele bardziej reprezentacyjnym materiałem mogłyby być zarejestrowane przez NASA wibracje elektromagnetyczne naszej planety. Przetworzono je na dźwięki i gdy pewnego dnia wysłuchałam owej pozbawionej końca i początku symfonii szumów i pomruków, poczułam niezwykłe poruszenie. Czy tak należy sobie wyobrażać muzykę sfer? Kepler twierdził w swoich rozważaniach, iż Saturn i Jupiter są basami, Ziemia i Wenus śpiewają altem, Mars jest tenorem, Merkury zaś wydobywa z siebie dyszkant. Nie wiedziałam, jak owe dźwięki brzmią w oryginale, ale pieśń Ziemi uwieczniona w wersji NASA wywołała we mnie wrażenie, że wariacje planet są zarazem piękne i kruche.

Czy na niebie świeciły gwiazdy? Odłożyłam lekturę i stanęłam przed progiem domu z kurtką zarzuconą na ramiona. Książka, którą właśnie czytałam, utrzymywała, że aż dziewięćdziesiąt procent mieszkańców zachodniej Europy może być pozbawione widoku wygwieżdżonego nieba, bo zasłania je produkowane przez nas sztuczne światło. Rzecz jasna, we wszechświecie dominuje ciemność, ale skoro sami składamy się z prochu gwiazd, przyjemnie by było móc je oglądać. Jedynie Gwiazda Polarna zdawała się przebijać atmosferę słabym światłem.

Kątem oka dostrzegłam jednak coś o wiele bliższego. Tuż obok przemknął jakiś cień. Może działkę zamieszkiwały nietoperze? Miałam do nich niejednoznaczny stosunek. Są jedynymi ssakami, które opanowały przemieszczanie się w przestworzach, w dodatku ich umiejętności lotnicze są czystą wirtuozerią. W odróżnieniu od ptaków nie posiadają piór, lecz jedynie skrzydła obciągnięte nagą skórą, rozpiętą między kciukiem i czterema palcami przednich kończyn. Błona ta ciągnie się potem dalej wzdłuż ciała, aż do kończyn tylnych, zapewniając skrzydłom jeszcze większą rozpiętość. To więcej niż zachwycające. Skrzydlate ręce tych stworzeń manewrują w powietrzu o wiele szybciej, niż moje palce poruszają się po klawiaturze.

Komunikują się z otoczeniem za pomocą pędzących z zawrotną prędkością ultradźwięków sondujących ciemności i wykrywających schowane w mroku ćmy. Ich prywatne kontakty są natomiast o wiele bardziej cielesne i poufałe. Zaobserwowano, jak samica nietoperza asystuje rodzącej krewniaczce, pokazując jej najpierw, jak najlepiej ułożyć ciało, by młode łatwiej wyszło na zewnątrz, a następnie osobiście odbierając poród. Wyglądało to prawie jak u ludzi. Dlaczego więc ciepłe, włochate nietoperze wydają nam się tak obce? Czy dlatego, że kojarzymy je z nocą, z porą, gdy udajemy się na spoczynek i zasypiają nasze zmysły?

Po jakiejś chwili wróciłam do środka i położyłam się w jednym z piętrowych łóżek. Było ciasne, ale przytulne i dawało poczucie bezpieczeństwa – łatwo było sobie wyobrazić, że ktoś inny śpi na materacu powyżej. Ciepłe ciała chronią przed ponurym bezmiarem i ciszą wszechświata.

Nagle jednak, bardzo blisko, rozległ się jakiś dźwięk. Czyżby ktoś chodził po dachu? Wątpliwe, by nietoperz spowodował taki hałas, więc co to mogło być? Było za ciemno, by coś dostrzec z zewnątrz, postanowiłam więc zasnąć, choć poczułam się nieswojo i zatęskniłam za światłem poranka.

A gdy wreszcie nastał, obudziłam się nie tylko ja. Tym razem odgłosy dochodzące z góry zabrzmiały jak leciutki tupot. Czy to mógł być jakiś ptak? Wyszłam na palcach przed dom i zadarłam głowę, lecz na dachu nikogo nie było. Dostrzegłam za to coś innego na ścianie szczytowej budynku. W siatce między pionowymi deskami a dachem widniał duży otwór. Wyglądał jak wejście.

_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: