Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Burza - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
22 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,50

Burza - ebook

po ataku na Pearl Harbor, ekscytująca i dynamiczna.

Druga część drugiego „Kwartetu L.A.”.

„Krwawa, wciągająca powieść, która po raz kolejny dowodzi, że Ellroy jest prawowitym spadkobiercą Chandlera, Caina i Hammetta”. Kirkus Reviews

„Zapytajcie mnie o nazwisko najlepszego żyjącego powieściopisarza, który jest agresywny, odważny, zabawny, zawiły, piękny, momentami nieprzyzwoity, a jednocześnie prosty, to powiem James Ellroy”. Stephen King

„Jeden z najlepszych pisarzy amerykańskich naszych czasów”. Los Angeles Times

„James Ellroy to Dostojewski z Ameryki”. Joyce Carol Oates

„Z pewnością jest jednym z najbardziej oryginalnych i szokujących żyjących pisarzy. Jest swego rodzaju ojcem chrzestnym – w mafijnym tego słowa znaczeniu – literatury amerykańskiej. Przycupnął na dachu niczym mroczny, zamyślony i przenikliwy anioł”. Independent on Sunday

Styczeń 1942. Nad Los Angeles przetaczają się groźne nawałnice, a w Griffith Park błotna lawina odsłania zakopane dotąd ciało. Okazuje się, że to ofiara morderstwa, które łączy się z nierozwiązaną sprawą kradzieży złota z 1931 roku. Elmer Jackson, skorumpowany gliniarz, Hideo Ashida, laborant, któremu grozi internowanie w związku z konfliktem amerykańsko-japońskim, Dudley Smith, twardy i bezkompromisowy funkcjonariusz LAPD (Los Angeles Police Department) zagorzały faszysta i pracownik wywiadu wojskowego, i szelmowska Joan Conville, świeżo upieczona porucznik marynarki wojennej, w obliczu światowego kryzysu będą musieli prowadzić własne wojny.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66460-69-0
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

(Los Angeles, 21.15, 31 grudnia 1941)

Obserwacja.

Po okolicy krąży włamywacz/gwałciciel. Tommy Glennon, świeżo upieczony absolwent Quentin. Zaliczył pięć włamań z gwałtem analnym od czasu Pearl Harbor.

Szczęśliwego, kurwa, nowego roku.

Trzech obserwujących. Dwa zaparkowane wozy. Róg Dwudziestej Czwartej i Normandie. Można się zanudzić i dostać robaków w dupie.

Deszcz. Plus wojenne przepisy o zaciemnieniu. Człowiek prawie nic nie widział – wszystkie te zaciągnięte rolety i zgaszone latarnie.

Uczciwy proces, adieu. Tommy G., adios.

Cztery ofiary rozpoznały go na zdjęciach z kartoteki. Komendant naradził się z Dudleyem Smithem. Taka była ich polityka i takie powołanie. Zboczone akty wobec kobiet oznaczały ŚMIERĆ – zawsze.

Elmer pociągnął z butelki old crowa. Siedział w samochodzie przed domem. Mike Breuning i Dick Carlisle pilnowali zaułka. Tommy wcześniej wybrał tę chatę. Oto co ujawniła jego obserwacja: mieszkały tu dwie długonogie siostry.

Chłopcy od włamań z komendy głównej śledzili Tommy’ego przez cały tydzień. Elmer wyprowadził siostry i na przynętę wprowadził swoją długonogą dziewczynę.

Ellen Drew. Na część etatu jego dziewczyna, a na część gwiazdeczka wytwórni Paramount. Ellen doświadczyła entuzjastycznego przyjęcia występu w Żebraku w purpurze, a potem było pffft i dalej nic. Teraz na część etatu puszczała się dla Elmera i jego dziewczyny na pełny etat.

Brenda Allen. Na część etatu dziunia komendanta Jacka Horralla. Liczy się to, kogo znasz i kogo dymasz. To Mów-Mi-Jack załatwił Ellen tę fuchę w charakterze przynęty.

Elmer wpatrywał się w dom. Na górze zapaliło się światło – Ellen rozchyliła lekko zasłony, żeby pokazać nogi. Było to wbrew przepisom o zaciemnieniu, ale naprawdę dooooobrze widać było jej pęciny. Tommy G. leciał na nogi. Elmer przeczytał jego akta z Quentin i poznał typa.

Thomas Malcolm Glennon/biały/Amerykanin/ur. 19.08.1916. Pobyt w Zakładzie Poprawczym Prestona i w Wielkim Q^(). Związany z pachuco^() i ludźmi z tongu Czterech Rodzin.

Gdzieś na północy wystrzeliły fajerwerki. Deszcz zgasił iskry i popsuł efekt.

„Liczy się to, kogo znasz”.

Elmer znał Dudleya i Mów-Mi-Jacka. Stąd ta gówniana robota. Mike B. i Dick C. byli najważniejszymi zbirami Dudleya. Dud miał tej nocy wolne. Trzy dni temu pociął go jakiś nieznany czubek. W biały dzień – w piwnicy Chińskiej Pagody Kwana. Dud trzymał się z Wujem Ace’em Kwanem, szefem Hop Singu.

„Znać”, „dymać” – jedno i to samo. Elmer znał Brendę i Mów-Mi-Jacka. Dudley znał ich tak samo. Dud znał arcybiskupa Cantwella i radiowego kabotyna ojca Coughlina. Dud był trés blisko z całą tą Irlandzką Brygadą. Joe Kennedy załatwił Dudowi patent oficera Służby Wywiadu Wojskowego. Dud zaraziutko miał ruszać do Meksyku.

Elmer ziewnął. Elmer zaczął gmerać przy policyjnym radiu. Posypały się komunikaty o przestępstwach.

Czarnuchowo/włamanie do sklepu z alkoholem Radosna Chwila/wozy patrolowe na miejscu przestępstwa. Nalot na ćpunów w klubie Zombie. Burda pomiędzy czarnuchami a Meksami, róg Osiemdziesiątej Czwartej i Avalon. Mekse w zoot suitach^() dają dyla.

Elmer ziewnął. Elmer ruszył pokrętłem i trafił na cywilne pasmo. Posłuchaj tylko: sylwestrowa bibka Departamentu Policji, prosto z ratusza na żywo!!!

Orkiestra Counta Basiego. Pokój załogi biura śledczego wyposażony w radiowe mikrofony i podest dla orkiestry. Count przy fortepianie, lekko chropawy saksofon Lestera Younga.

Oto co głosi policyjna plotka. Dwaj mundurowi zdybali Counta ze skrętami. Jack Horrall się dowiedział i złożył propozycję. Wybieraj, Count. Sześć miesięcy na farmie penitencjarnej czy jeden nocny występ?

Deszcz bębnił w samochód. Bębniąc, zagłuszał Counta Basiego. Elmer przełączył się na pasmo 3 – częstotliwość do łączności z Breuningiem i Carlisle’em.

„Znać”, „dymać”. Ależ denny sylwester. Co masz z tego swojego statusu zaufanego gliniarza?

Uwielbiał obyczajówkę komendy głównej. Dawała niezły ubaw i wykańczała konkurencję jego stręczycielskiego biznesu. A potem pieprzeni Japońcy zbombardowali pieprzone Pearl Harbor i wpieprzyli biały świat w czarną dupę.

Został oddelegowany do oddziału do spraw cudzoziemców. Miał teraz Japońców przez dwanaście dni w tygodniu. Japońcy, Japońcy, JAPOŃCY. Urodzeni poza krajem, urodzeni w kraju, zweryfikowani i prawdopodobni członkowie piątej kolumny. Naloty na ich domy. Konfiskata majątków. Przenosiny do szykownych stajni przy torze wyścigowym w Santa Anita.

Ciulowa robota. Ale dzięki niej zdobył inną, porządniejszą fuchę. Będziesz ochraniał naszego laboratoryjnego czarodzieja Hidea Ashidę.

Otwarta częstotliwość. Pijacki bełkot Breuninga i Carlisle’a. Kto pociął Dudstera? Ich hałaśliwe dzieciaki. Przez atak pieprzonych Japońców szlag trafił mecz na Rose Bowl^().

Breuning i Carlisle pletli dalej. Pieprzyli o śledztwie fedziów w sprawie telefonicznych podsłuchów. To było zajmujące.

Ratusz był nafaszerowany. Bu-kuu^() pluskiew w ścianach. Zapluskwione telefony. Bu-kuu stanowisk podsłuchowych: schowki na miotły, składziki, pakamery pełne urządzeń rejestrujących. A wszystko to dlatego, że:

Psy Los Angeles ujadały jak najęte. Psy Los Angeles gadały i paplały. Obyczajówka, wydział zabójstw, wydział oszustw. Gliniarze-kanciarze, gliniarze związani z tongami, gliniarze-tłumiciele strajków. Fedzie zwęszyli coś zeszłej jesieni. O-oo – skorumpowani policjanci. O-oo – przestępcze działania: planowane, knute, dyskutowane.

Policyjne lenna. Policjanci-złodzieje. Policjanci w Srebrnych Koszulach^() i Niemiecko-Amerykańskim Bundzie^(). Telefony do prokuratury okręgowej. Telefony do burmistrza Fletcha Bowrona.

Fletch sprowadził tajniaka, żeby chronić swój własny tyłek. Fletchowi zaglądały w oczy krzywdzące akty oskarżenia. Tajniakiem był ważniak o nazwisku Wallace N. Jamie. Był prywatnym detektywem i specem od nagrań z podsłuchów. Wielka ława przysięgłych trwała w gotowości do działania. Gliniarze trwali w straaaaachu.

Sierżant E.V. Jackson też. Elmer J. – stręczyciel na usługach elity L.A.

Radio zdechło. Cholera – trzaski, zakłócenia, szum. Elmer ruszył pokrętłem. Poszczęściło mu się. Dobry Boże – Hometown Jamboree Cliffiego Stone’a.

Auld Lang Syne^() dla wieśniaków z południowego wschodu na uchodźstwie. Czyli dla niego, jak nic. Cliffie kojarzył się z jazdą na wozie pełnym siana i z księżycówką. Wtoczmy się w rok 1942.

Wishart, Karolina Północna. Noworoczny występ Cliffiego w radiu K-L-N. Wishart należało do Klanu. Geograficzne przeznaczenie. Przynależność do Klanu spieprzyła życie jego taty i starszego brata, Wayne’a Franka.

Cała ta dieta na bazie hasła „nienawidzić czarnuchów” na długo zaległa w żołądku młodego Elmera. W roku 1930 skończył osiemnaście lat. Wstąpił do piechoty morskiej. Semper fi: Parris Island, Camp Lejeune, niecna Nikaragua.

Odjazdowa Managua. Oddział piechoty morskiej ochrania marionetkowego Führera Somozę. Żołnierze czyszczą teren z jego politycznych wrogów i ochraniają ambasadę. Odpicowani chłopcy na posyłki i zabójcy. El Jefe uwielbia starszego szeregowego E.V. Jacksona. Stąd superrobota: prowadzenie jego ulubionego burdelu.

Dzięki tej robocie dobrze poznał biznes. To tam zrodził się pomysł na usługi dziewczyn z dostawą do domu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Plus jeszcze to: ochraniał komendanta policji L.A.

James Edgar „Dwie Spluwy” Davis. Niezły świr i superszybki strzelec. Jima Davisa i Jefe łączyło braterstwo chorych dusz. Davis przyjechał do Managui, by się zająć „ekstradycjami” do L.A. Zostali w ten sposób usunięci kolejni rywale Jefe.

Davis pokochał starszego szeregowego E.V. Jacksona. Oto dlaczego. Pewien lewicujący fanatyk rzucił się na niego z maczetą. Szeregowy Jackson zastrzelił go na miejscu. Davis zastrzelił szeregowego Jacksona propozycją pracy dla Departamentu Policji.

Żegnaj, piechoto morska. Witaj, Los Angeles.

Elmerowi spodobała się praca w policji. Davis poznał go ze stręczycielką, niejaką Brendą Allen. Elmer i Brenda przypadli sobie do gustu. Wymyślili interes z telefonami i przekonali się, że to żyła złota. Wielka ława przysięgłych Los Angeles wylała Jima Davisa. Bzyknął o jedną małolatę za dużo i wpadł w szambo.

Komendant Hohmann przyszedł i odszedł. Nastał Mów-Mi-Jack. Jack ma 7% udziału w stręczycielskim biznesie. E.V. Jackson, lat 29: prawdziwy biały szczęściarz.

Cliffie Stone wył wsiowe ballady. Oto ckliwe zajęcie Wayne’a Franka. Wayne Frank kopnął w kalendarz tam, gdzie jego smarkaty brat rozwinął skrzydła. Jemu przypadł los białego pechowca.

Wayne Frank wstępuje do Klanu, rozpija się, staje się menelem. Zaczyna myśleć o zachodnim wybrzeżu. Dowiaduje się o słynnym skoku na pociąg ze złotem około roku 1931.

Pociąg jedzie z Frisco^() do L.A. Z zamkniętej na kłódkę klatki znikają sztabki złota. Sprawa pozostaje nierozwiązana. Wielka zagadka: kto to zrobił? Wayne Frank ma chrapkę na złoto, chociaż zna się na kruszcach jak świnia na gwiazdach. W 1933 przyjeżdża do L.A. Znajduje robotę w ekipie CCC^() przy wycinaniu suchych zarośli. Daje się upiec w wielkim pożarze Griffith Parku^().

Elmer pociągnął old crowa. Nieźle mu już szumiało w głowie. Była 22.18. Tommy zawsze uderzał pomiędzy 22.00 a północą.

Podróż w czasie go rozdrażniła. Wyłączył radio i wsłuchał się w deszcz. Jego służbowy wóz tonął po zderzak w błocie.

Spojrzał na dom. Szpary w zasłonach dawały niezły widok. Ellen chodziła i paliła. Rewia Nóg Deluxe. Przez lufcik wypłynęły smużki dymu.

Elmer włączył pasmo 3. Mike B. nadawał Dickowi C. Jeszcze kiedyś się to przyda. Taka zabawa w straż obywatelską.

Zgarnąć paru śmieci z tongów. Zabrać ich do Kwana. Przemaglować ich. Dowiedzieć się, kto pociął Dudleya Smitha.

Znowu zakłócenia. Elmer opróżnił butelkę i wyrzucił ją przez okno. I wtedy przez szum przedarło się:

– Ej, młody.

Elmer chwycił i włączył mikrofon. Zakłócenia ucichły.

– Tak, Mike.

– Nasz chłoptaś kieruje się na południe. Przeskoczył przez płot sąsiadów. Idź od frontu. Daj mu zwęszyć Ellen i ruszyć na górę, zanim...

Elmer się zerwał.

Wyskoczył z wozu. Przeskakiwał kałuże, aż dopadł do krawężnika. Buty mu świszczały i przeciekały. Wyciągnął spluwę i załadował nabój do komory.

Spadł mu kapelusz. Deszcz siekł go w oczy, tak że niewiele widział. Dopadł do trawnika/werandy od frontu/wejściowych drzwi.

Otwarte. Teraz powoli. Sam naoliwiłeś zawiasy i ościeżnice.

Wszedł. Poczuł zapach papierosów Ellen i jej perfumy. Ruszył ku schodom. Chlupocząc, pokonał dywanik w salonie.

Mike i Dick do niego dochlupotali. Wpadli na schody. Blisko siebie. Wszyscy po ciiichu.

Są ślady zabłoconych butów Tommy’ego. Jest skrzypienie podłogi i szuranie nóg na górze.

Mike puścił oko. Dick pokazał podrzynanie gardła. Elmer przełknął ślinę – o cholera, o cholera...

Ellen krzyknęła.

Mike wrzasnął. Dick wrzasnął. Wbiegli na górę i zrobili sajgon. Słychać było odbijanie od ścian. Do Elmera dotarł brzęk tłuczonego okna od frontu.

O kurde, to musiało być to:

Tommy G., człowiek-mucha, w powietrzu...

Elmer wybiegł na zewnątrz przez drzwi. Czarne niebo, paskudna ulewa i ledwo widoczny obraz:

Mknący na północ Rączy Tommy...

Wyprzedza go o dwa podwórza. Sunie w stronę chodnika. Nie ma tam mokrej trawy, co oznacza lepszą przyczepność.

Elmer pobiegł na ukos i wpadł na asfalt. Spowalniał go trzepoczący płaszcz. Zmniejszył odległość do Tommy’ego, zwiększył ją i znów zmniejszył. Wymierzył w plecy Tommy’ego i wypuścił trzy kulki. Rozbłysk na końcu lufy zabarwił deszcz na czerwono.

Tommy się oddalał. Mike B. i Dick C. gdzieś tam w tyle strzelali. Kule rykoszetowały od frontowych werand.

Tommy pobiegł Dwudziestą Szóstą na wschód. Elmer spostrzegł go kątem oka i opróżnił magazynek. Rozbłysk po strzale oślepił go tak, że przed oczami miał małe aureolki.

Elmer pobiegł na wschód. Zmienił magazynek i puścił się sprintem. Zrzucił płaszcz. W oknach podnosiły się rolety. Zyskał nieco światła.

Zmniejszył odległość. Zaczęło mu brakować tchu. Coś wypadło z kieszeni spodni Tommy’ego. Zatrzymał się i dokładnie wycelował. Miał go, miał go, coś mu powiedziało: NIE. Celowo posłał trzy pociski obok celu.

Tommy skręcił na północ. Rączy psychopata. Patrz, jak zapierdziela.

Elmer usłyszał gdzieś za sobą Mike’a i Dicka. Kule odbijały się od jezdni. Debile rozpalali błędne ognie.

Elmer przystanął, by złapać oddech. Przeszedł kawałek na wschód i sprawdził chodnik.

Co wypadło Tommy’emu? To może być notes z adresami.

Ellen rzekła:

– Świetny sylwester.

Elmer rzekł:

– Pomyślałem to samo.

– Chyba nie jesteś najlepszym strzelcem.

– Daj spokój. Po ciemku, w deszczu?

Jechali przez Hollywood. Ellen mieszkała w Green Gables. Osiedle sąsiadowało z Paramountem i ułatwiało chodzenie na castingi. Ellen drugi raz była mężatką. W wieku dwudziestu siedmiu lat miała na koncie dwóch mężów i dziecko. Mężuś służył w korpusie powietrznym. Klientów Elmera obsługiwała z nudy. Elmera zresztą też.

Elmer dojechał do Melrose i skręcił na zachód. Coś jakby Aquacade^() Nocą. Zaciemnienie i sięgająca krawężników woda na ulicach.

Ellen zapaliła papierosa.

– Wyciągnął ptaka i mi nim pomachał. Wtedy krzyknęłam.

Elmer parsknął śmiechem. Ellen pokiwała małym palcem. Tommy Glennon – z fiutem jak orzeszek.

Elmer znów parsknął śmiechem. Ellen obmacała mu kieszenie spodni i wyciągnęła zwitek banknotów. Wzięła pięćdziesiątkę i wsunęła zwitek z powrotem.

– To było przyjemne.

– Nie dzisiaj. Może w weekend.

– Będę miał nocną służbę. Fuchę w roli ochroniarza Hidea.

Ellen rzekła:

– Ładniutki jest jak na Japońca. Myślisz, że jest ciotą?

– Powiem mu, że cię to ciekawi.

Ellen wyrzuciła papierosa.

– Podziękuj Jackowi Horrallowi za te pięć dych i powiedz mu, że za takie psie pieniądze więcej za przynętę robić nie zamierzam.

– Coś jeszcze?

– Przekaż mu, że moim zdaniem należałoby cię z powrotem odkomenderować do piechoty morskiej. Jest wojna, a ty powinieneś w niej walczyć jak mój mąż.

Elmer spytał:

– Kochasz mnie?

Ellen odrzekła:

– Nie. Jesteś tylko moją wczesnowojenną odskocznią.

Ellen wysiadła w Green Gables. Elmer zawrócił i ruszył na wschód. W głowie mu szumiało od szalonych myśli. Działanie na najwyższych obrotach jeżyło włosy na rękach.

Tommy G. mieszkał w hotelu Gordon. Breuning i Carlisle byli za leniwi, żeby tam pojechać i przetrzepać mu pokój. Gordon stał przy Melrose, tyle że kawałek dalej.

Przetrzepmy pokój Tommy’ego. Znajdźmy tropy. Wyciągnijmy z tej fuszerki jakąś korzyść. Namieszajmy trochę przy tym Dudleyowi Smithowi.

Dudster go wkurzał. Kay Lake trafiła w sedno. Powiedziała: „Beztrosko zakłada, że przetrwa wspomagany przez swoich sługusów”.

„Sługus” tej nocy oznaczał jego. To bolało. Co tam, Elmer – zdrowie Dudleya.

Pieprzony deszcz. Wybijające studzienki. Błotne lawiny. Zero szampana, zero kobiet.

Elmer zaparkował za Gordonem i przeskakując przez kałuże, ruszył do hotelu. Hol był zapuszczony. Recepcjonista drzemał za kontuarem. Na głowie miał zielony filcowy kapelusz skrzata z irlandzkich podań.

Tommy wynajmował pokój 216. Elmer wszedł po schodach i znalazł drzwi. I nic – zero głosów, zero trajkotu z radia. Wyciągnął spluwę i przywarł barkiem do ościeżnicy.

Tommy’ego brak. Tylko jego nora. Standardowe trzy i pół na trzy i pół metra rozpaczy.

Zero łazienki. Jedna szafa. Przy łóżku pisuar z butelki po mleku. Zero krzeseł. Jedna szafa, jedna komoda.

Elmer zamknął drzwi od środka. Na Melrose jakieś dupki wrzeszczały „Szczęśliwego nowego roku!”

Zajrzał do szafy. Zobaczył, że nie ma walizki. Zobaczył mokre plamy na półce. Zobaczył na wieszakach cztery zoot suity.

Tommy nawiał. No i gites. Tommy złapał z półki przybory do golenia. Zoot suity działały na gliny jak magnes. Tommy je zostawił.

Tommy miał wóz albo ukradł wóz. Tommy uniknął kulek trzech policjantów i się zmył. Żegnaj, powalony gwałcicielu.

Elmer przejrzał szuflady. Jest coś ciekawego.

Podręcznik do nauki hiszpańskiego dla początkujących. Pisemko z golizną. Pikantne fotki z tijuańskiego oślego show. Zobacz ten kapelusz z szerokim rondem na łbie El Burro^().

Nazistowskie opaski na ręce. Japońskie flagi ze wschodzącym słońcem. Jeden szablon do tatuażu. Zobacz te wycięte kształty:

Kontur swastyki. Kontur „SQ” ze zwiniętym wężem.

Elmer przekartkował notes Tommy’ego. Znalazł kolejne ciekawostki. Patrz – żadnych adresów czy nazwisk.

Patrz – jakieś „J.S.” i numer z prefiksem Hollywood. „Św. Wib.” i prefiks śródmieścia. Mógł to być kościół katolicki pod wezwaniem Świętej Wibiany.

Patrz – RE-8761. Żadnego nazwiska ani inicjałów. RE to prefiks południowej części śródmieścia.

Patrz – MA-4993 – numer, który on sam dobrze zna.

Koulun Eddiego Lenga. Chińska knajpa. Całonocna speluna słynąca z zupy z płetwy rekina.

Eddie Leng należał do Tongu Czterech Rodzin. O Tommym G. wiadomo było, że się z tongami trzyma.

Plus: jeszcze trzy numery bez nazwisk/bez inicjałów.

Elmer chwycił za telefon na ścianie i obudził gościa w recepcji. Połącz mnie z MA-6884, pronto.

Biuro śledcze. Całonocna linia wydziału obyczajowego. Obsadzona przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Cztery sygnały i telefon odebrany. Funkcjonariusz wydawał się półprzytomny.

– A... tak?

– Pobudka, obywatelu. Masz parę numerów do sprawdzenia.

Funkcjonariusz ziewnął.

– To ty, Elmer?

– To ja, więc bierz ołówek.

– Gdzieś go tutaj miałem.

Elmer rzekł:

– HO-4612. Inicjały abonenta to J.S.

– Dobra, mam...

– ...numer kościoła Świętej Wibiany i nazwisko abonenta numeru RE-8761.

Funkcjonariusz się ożywił.

– Znam ten numer. To budka z telefonem na fałszywe monety. Przyglądają się jej ci zasrani fedzie. Wielu podejrzanych kolesiów z ratusza przeprowadza stamtąd swoje podejrzane rozmowy.

Elmer rzekł:

– Nie przerywaj.

– A kto przerywa? Musiałem tylko zaczerpnąć powietrza.

– No dalej. Nie przeciągaj...

– ...kiedyś korzystali z tej budki bukmacherzy, a wieść niesie, że dalej to robią. Stoi na skrzyżowaniu Jedenastej i Broadwayu, obok „Heralda”. Ten zasrany reporter Sid Hudgens dzwoni stamtąd, jak ma coś do ukrycia.

Żydek Sid. Piewca skandali i pieprzony prowokator. Święta Wibiana – miejsce spotkań papistów. Knajpa Eddiego Lenga.

Tommy, co ten cały syf wróży?2

(Los Angeles, 23.30, 31 grudnia 1941)

Mocne dźwięki instrumentów dętych blaszanych. Delikatnie falujące dętych stroikowych. Synkopowany rytm zacinającego deszczu.

Sala konferencyjna hulała. Rozruszał ją Count ze swoimi chłopcami. Zagrali właśnie Annie Laurie^(). W szybkim tempie i na celtycką modłę.

W sali zawrzało. Duchota kontra zimowa nawałnica. Tańczący tylko od wielkiego dzwonu gliniarze dziś przesadzili. Żłopali wódę ze stołów i poniewierali swoimi partnerkami, czy tego chciały, czy nie. Count się przyglądał. Ci biali faceci to istne klauny. Właśnie się to potwierdzało.

Dudley obserwował. Miał stolik z boku sali przy uchylonym oknie. Ubrany był w swój wojskowy mundur. Claire miała na sobie sukienkę w kolorze irlandzkiej zieleni.

Podbijał do niej arcybiskup. J.J. Cantwell lubił kobiety, ale dla przyzwoitości się hamował. Monsinior Joe Hayes ignorował Claire. Zmieniła wyznanie, co świadczyło o braku autentyczności. Niechętnie pełnił funkcję jej spowiednika.

Monsiniora Joego kobiety odpychały. Lubił chłopców i się nie hamował.

Ojciec Coughlin lubił nieprzyzwoite rozmowy. Jego trójcą były wóda, oszczerstwo i jątrzenie. Nie znosił czerwonych i żydków. Podbijał do zakonnic od Świętej Wibiany i siał wśród nich niezgodę nienawistnymi pamfletami.

Kelner uzupełnił zaopatrzenie stolika – szkocka, dżin, lód. Obsługę zapewniali uprzywilejowani osadzeni z więzienia okręgowego. Ten akurat był drobnym zbokiem. Chodził w pobliże szkolnych boisk i walił konia.

Claire uzupełniała drinki. Duchowni palili papierosy i pili. Arcybiskup pożerał wzrokiem Claire. Monsinior Joe pożerał wzrokiem kelnera. Ojciec Coughlin bazgrał po serwetce. Złowieszcze symbole: swastyki i „SQ” w otoczeniu węży.

Dudley poprawił temblak. Na lewej ręce miał liczne rany od noża. Jakiś niegrzeczny żółtek, jak nic. Intryga tongów. Sojusz Smith/Kwan/Hop Sing rodził wrogość konkurencyjnego tongu.

Claire dzieliła się z nim swoją morfiną. Jej miłość do niego była silniejsza od nałogu. Narkotyk koił ból i dodawał światu elegijności. Pozwalał wznieść się ponad wszystko i rozniecał noblesse oblige^().

Pozwalał wznieść się ponad ostatnie porażki. Pearl Harbor i naloty na Japońców jako spieprzony interes.

Kombinował, jak skorzystać na wojnie. Ace Kwan go wspomagał. Wszystko wzięło w łeb. Chciał dostać w swoje ręce partię heroiny w Bai. Mike Breuning, Dick Carlisle i Hideo Ashida go wspomagali. To też wzięło w łeb. Towar należał do kapitana Carlosa Madrana. Madrano i meksykańska policja stanowa storpedowali działalność kartelu Smitha. Do tego doszło mniej istotnie fiasko z Japońcami. Podłożył nitroglicerynę pod samochód Madrana i El Capitan wyleciał w powietrze. Niewielka to była rekompensata.

Ojciec Coughlin znał tego, kto zastąpił Madrana. Jose Vasquez-Cruz nie lubił czerwonych ani Żydków, ale nie popierał tak jawnie faszystów. Baja znów zaczyna obiecująco wyglądać. Sierżant policji Smith jako kapitan Armii Stanów Zjednoczonych Smith. Pozna Vasqueza-Cruza i być może spróbuje go sobie podporządkować.

Count Basie zapodał jakąś latynoską balladę. Claire ścisnęła jego zdrową rękę. Zatańczmy, mi corazon^().

Temblak ograniczał ruchy. Dudley pozwolił, by Claire pomogła mu wstać, i dał się prowadzić. Podtrzymywała jego chorą rękę. Tańczyli blisko. Claire położyła głowę na jego ramieniu. Rzekła:

– Za dwa tygodnie już tam będziemy. Jeszcze nam się znudzi ta muzyka.

– Major Melnick zapewnił nam wspaniały apartament w hotelu. Będziemy mieli piękny własny taras z pięknym widokiem na ocean.

Claire się przytuliła.

– Będziemy uczestniczyć w mszach i obchodzić wszystkie święta. Będziemy wyżsi i piękniejsi od otaczających nas ludzi, a oni nie będą mogli się nadziwić, jak dobrze mówimy po hiszpańsku.

Dudley się roześmiał.

– Maluczcy będą cię uwielbiali. Za plecami będą na ciebie mówili La Gringa, zdumieni, że temu irlandzkiemu zbirowi tak się poszczęściło.

– Nie osądzaj się tak surowo, mój drogi. Nie zapominaj, że ucywilizowałam cię bardziej, niż zostałam przez ciebie zdeprawowana.

– To taka loteria, nieprawdaż? Wynik zawsze zależy od czasu i tego, co przyniesie los.

Claire odrzekła:

– Tak, najdroższy. Tak właśnie jest.

Na parkiecie panował tłok. Balowicze wpadali na siebie i deptali sobie nawzajem po nogach. Dudley wymieniał uśmiechy z kolegami policjantami.

Jest porucznik Thad Brown. Paple coś do ciemnoskórej piosenkarki. Jest były komendant Davis, wzmacnia zawartość misy z ponczem. Jest Kay Lake i kapitan Bill Parker.

To taki przeklęty romans. Dzieli ich cała sala. A oni krzeszą przez nią iskry.

Parker jest w mundurze. Patrz na tę przemoczoną marynarkę i zsunięty pas. Rozładowywał korki w deszczu. Co go tutaj przyniosło? Chowa się przed żoną. Kobieta siedzi w domu. A on może pożerać wzrokiem śliczną Kay.

Parker, Kay, sprawa Watanabe. Szalone dni od czasu Pearl Harbor.

Fujio Shudo: „Psychopata Wilkołak”. Dostarczony przez sierżanta D.L. Smitha morderca. Nieudana próba rozwiązania zagadki przez Billa Parkera. A między nimi Hideo Ashida.

Clair kołysała się blisko. Dudley poczuł drżenie. Zaraz wyjdzie. Wyjmie strzykawkę.

Podtrzymał ją. Ona podtrzymała jego. Świeży romans i nader delikatny układ.

Bolała go ręka. Schudł. Tamta napaść była punktem kulminacyjnym jego sprintu ze startem w Pearl Harbor.

Poprzysiągł zemstę. Mieli się z nim spotkać Mike i Dick. Zwerbowali paru osiłków z oddziału do spraw cudzoziemców. W powietrzu wisiał wielki pogrom tongów.

Count zaczął grać Adios. Delikatne wysokie dźwięki dętych stroikowych, niskie punktowanie dętych blaszanych. Meksykański motyw.

Claire rzekła:

– Pożegnania nigdy nie są takie piękne.

Dudley pocałował ją w szyję. Była wilgotna. Znał już jej ciało i jej uzależnienie.

– To nasza piosenka na czas wojny. Zabrania jakichkolwiek pożegnań.

Claire ścisnęła go za zdrową rękę. Dudley popatrzył ponad jej ramieniem. Zobaczył konspirujących Mów-Mi-Jacka i burmistrza Fletcha.

Cykacie się, co?

Śledztwo federalnych w sprawie podsłuchów telefonicznych. Prowadzone przez tego dyspeptyka Eda Satterleego. Budki telefoniczne i ratuszowe wygłupy. Wiszące w powietrzu akty oskarżenia. Mało prawdopodobne uniewinnienia.

On nigdy nie korzystał z zapluskwionych telefonów ani budek telefonicznych. On przewidział ten syf i odpowiednio się zachował.

Claire zadygotała. Odprowadził ją do stolika. Ojciec Coughlin zapodał świński żart. Wasza eminencja słyszała? Genialny dowcip o Cwel San Chinie, chińskim lachociągu.

J.J. Cantwell ryknął śmiechem. Joe Hayes spojrzał spode łba. Claire chwyciła torebkę i ruszyła w stronę toalety.

Zatacza się. Pijani gliniarze schodzą jej z drogi. Nie zdradza pośpiechu i każdego z osobna obdarza uśmiechem.

Dudley spojrzał na zegarek. 23.51. Gdzie są Mike i Dick? Gdzie jest ten ćwok Elmer Jackson?

Quo vadis, Tommy Glennon?

Tommy poniekąd sam wydał na siebie wyrok. Akt oskarżenia zawierał trzy punkty. Punkt pierwszy: Tommy gwałcił kobiety, a to unieważniło ich umowę. Punkt drugi: Tommy był ekskapusiem sierżanta D.L. Smitha i kumplem jego obecnego kapusia, Hueya Cressmeyera. Punkt trzeci: Tommy przerzucał przez granicę meksykańskich robotników rolnych obecnie nieżyjącego Carlosa Madrana.

Podpunkt do punktu trzeciego:

Dudley zabił Madrana. Dudley chciał, by przed wyjazdem do Bai zostały zapomniane wszystkie jego związki z Meksykiem. W połowie listopada odwiedził Tommy’ego w Quentin. Tommy wypytywał go o Madrana i o jego meksykańskie plany. Zanosiło się na cios. Tommy zadał go nieudolnie.

Dudley ma wobec Meksyku wspaniały plan. Czyli: heroina, robotnicy rolni, internowani Japońcy sprzedawani jako niewolnicy. Czyli: Tommy wszystko by to spieprzył. Czyli: wyrok śmierci zapadł.

Popił wodą sodową pigułki. Dwie przeciwbólowe. Trzy benzedryny, żeby przetrwać noc.

Cantwell, Hayes i Coughlin byli nawaleni. Nadawali na czarnuchów i na czerwonego diabła Józka Stalina. To angielscy protestanci rozpętali tę wojnę i sprowadzili żydowskich bankierów. To oni ustawili olimpiadę w trzydziestym szóstym. A ten smoluch Jesse Owens^()? Biega wolniej od mojej irlandzkiej babuni.

Dziesięć sekund do północy. Ryknęły trąbki Counta Basiego – dziewięć, osiem, siedem, sześć...

Dudley wstał. Gliniarze machali zabranymi ze stołów chorągiewkami. Dudley machał jedną amerykańską, z gwiazdami i paskami, i drugą zieloną, irlandzkich republikanów.

...pięć, cztery, trzy, dwa...

Weszli Mike i Dick. Dudley ich zobaczył. Oni zobaczyli Dudleya.

Dudley wyszeptał bezgłośnie: Tommy? Mike i Dick pokręcili głowami. Nie.

...jeden, zero, SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU...

Okrzyki, klepanie po plecach, strzelające korki – multum. Ryk piszczałek i chorągiewki na patykach. Count zagrał Auld Lang Syne. Dudley się zachwiał. W niby-balowej sali zrobiło się duszno jak w szklarni i wszystko zawirowało.

Chora ręka pulsowała bólem. Zdawało mu się, że zaraz zemdleje. Wtedy zjawiła się przy nim Claire.

Podtrzymała go i pocałowała. Rzekła:

– Czas na nas, kochanie.3

(San Diego, 00.15, 1 stycznia 1942)

Should auld acquaintance be^()...

Krzyki i pohukiwania. Wrzask piszczałek. Głośne toasty i „Pearl Harbor – pamiętamy!!!”.

Balowicze tłoczyli się w sali restauracji Sky Room. Oficerowie marynarki na luzie. Obłapujący i obmacujący. Nieskrępowane całowanie na parkiecie.

Orkiestra Stana Kentona. Wybrane piosenki wykonuje Misty June Christy. Sky Room: przeszklone ściany i ileś tam pięter w górę. Panoramiczny widok bitewnie ustrojonej plaży. Deszczowe chmury i najciemniejsze niebo na świecie.

Joan uciekała przed błądzącymi dłońmi. Ściskając torebkę, szła do drzwi. Nieźle się wstawiła. L.A. było na północy, trzy godziny jazdy stąd. Wojskowe punkty kontrolne będą spowalniały ruch. Zaciemnienie wzdłuż wybrzeża otuli ją niczym całun.

Uciekła. Dotarła do windy i wcisnęła „1”. Ujrzała lustrzane ściany – własne odbicie, obok którego nie sposób przejść obojętnie.

Puściła oko. Gwizdnęła. Zbyt była dumna, żeby się zachwiać, i zbyt wysoka i atrakcyjna, by przegrać.

Jej rude włosy. Jej zielone oczy. Jej metr osiemdziesiąt wzrostu, władcze i zuchwałe. Jej elegancki zimowy mundur. Złote guziki i warkocz.

J.W. Conville, podporucznik Rezerwy Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych. Wy pieprzone Japońce lepiej uważajcie.

Zaciągnęła się w dniu ataku na Pearl Harbor. Wykopała z łóżka swojego kochanka na jedną noc i pojechała do śródmieścia. Budynek władz federalnych był oblężony. Czekała w kolejce przez bitych sześć godzin.

Kotwica w górę.

Była dyplomowaną pielęgniarką i magistrem biologii. Szałowe CV od razu dało jej oficerski stopień. W przyszłym tygodniu: pielęgniarski obóz szkoleniowy. Point Loma, uwaga, nadchodzę.

Winda zazgrzytała i stanęła. Oto hol. Joan przeciskała się do wyjścia.

Słynny hotel El Cortez. Bogaci sztywniacy, od groma. Ściany ozdobione trójkolorowymi chorągiewkami. Napisy Tłuc Japońców! Rozdający autografy grubas Wallace Beery^().

Joan wymknęła się na parking. Niscy mężczyźni pożerali ją wzrokiem. O rety – ten deszcz.

Przemokła. Znalazła swój samochód i skuliła się w środku. Włączyła ogrzewanie i wycieraczki. Zapaliła papierosa. Ruszyła ku drodze wzdłuż wybrzeża na północ.

Zastosowała się do przepisów o zaciemnieniu i jechała na światłach postojowych. Rozświetlały dłuuuuugą deszczową śluzę z przodu. Po lewej stronie huczały rozbijające się fale.

Paliła papierosa za papierosem. Wiedziała, co robić. Skup się na zadaniu i zdław działanie tamtego tuzina drinków. Wyjechała z samego Dago^(). Ruch zmalał. Trafiła na pusty odcinek drogi i przyspieszyła.

Pruj naprzód. To rodzinne motto Conville’ów.

Takie było motto Earle’a Everetta Conville’a. A teraz kieruje się nim jego starsza córka. Młodsza je odrzuciła. Wyszła za mąż za papistę i skalała dziedzictwo Wielkiego Earle’a.

Pusty odcinek drogi się wydłużał. Jedna czarna dziura stąd po wieczność. Joan wcisnęła gaz do dechy. Postojowe światła chwytały zacinający deszcz.

Wiatr niósł go niemal poziomo. Zupełnie jak w Tomah w Wisconsin.

Wiatr robił sztuczki. Śnieg padał poziomo. Poziomo latały też wyrwane z korzeniami drzewa. Wielki Earle był strażnikiem leśnym hrabstwa Monroe. Kazał Joan strzelać do zwalonych drzew ze strzelby kaliber 10. Z pięciu takich drzew mieli potem opał na całą zimę.

Zwyczaje jej rodzinnego miasteczka. Martwe jak jej rodzice. Odległe jak jej siostra i endogamiczne kuzynostwo w Bilgewater w Szkocji. Pokonane przez szkołę pielęgniarską i studia na Northwestern^(). Należące do przeszłości jak jej liczni mężczyźni.

O rety – ten deszcz.

Joan pruła naprzód. Paliła papierosa za papierosem. Walczyła z rauszem. Zwolniła przed wojskowym punktem kontrolnym. Uwaga na sabotażystów. Zwolniła przed policyjnym punktem kontrolnym. Uwaga na meksykańskich robotników. Białe zbiry szmuglowały roboli w samochodowych bagażnikach i na pakach ciężarówek.

Policjanci ubrani byli w granatową serżę i mieli szerokie pasy. Zupełnie jak ten kapitan policji L.A., totalnie w niej zadurzony.

Northwestern. Wiosna 1940. Cherlawy smutas w okularach. Wszędzie za nią chodził. Przyglądał się jej, jak strzela do rzutków nad jeziorem Michigan. Wpatrywał się w nią na potańcówkach. Omal nie poprosiła go do tańca.

Nikt nie wiedział, jak się nazywa. Przyjechał tam na jakieś szkolenie policjantów drogówki. Od czasu do czasu podglądał Joan Woodard Conville.

Szkolenie się skończyło. Kapitan się zmył. A teraz niezwykły ciąg dalszy. Trzy noce temu widziała go w L.A.

Hollywood Boulevard. Wojenna gonitwa. Paf – widzi go. Paf – zdaje jej się, że on też ją widzi. Paf – znowu znika.

Policjanci z punktu kontrolnego machnęli, że ma jechać. Jeden zagwizdał. Joan posłała mu całusa i wcisnęła gaz.

Deszcz padał pionowo. Wiatr niósł go poziomo. Deszcz podniósł z martwych Wielkiego Earle’a – Earle zginął w wielkim pożarze lasu.

Wielki Earle – strażak. Wielki Earle – prostak i pijak. Wielki Earle – przyjaciel i wróg uzależnionych od samogonu migrujących Indian.

Zatrudniał ich do walki z pożarami lasu. Przepijali zapłatę i wzniecali nowe pożary, by znowu zarobić. Uderza wielki ogień – 9 kwietnia 1938 roku. Może to Indianie. Może nie. Może celowo wzniecono go w tak groźnej postaci.

E.E. Conville, zmarły w wieku 49 lat. J.W. Conville, mścicielka.

Jej ojciec, spalony żywcem. Pruj naprzód. Samodzielnie przygotuj vendettę.

„Nieznane źródło ognia”. „Brak śladów celowego podpalenia”.

Służba Leśna Stanów Zjednoczonych zaszufladkowała pożar. Joan się sprzeciwiła. Zmieniła specjalizację na studiach. Porzuciła chemię na rzecz biologii. Zgłębiała biologię pożaru terenów leśnych. Odwiedzała pogorzelisko. Badała próbki gleby i drzew. Rozmawiała z Indianami i stworzyła listę podejrzanych. Jeden pijany Indianin zaczął się do niej dobierać. Ze strzelby odstrzeliła mu lewą stopę.

Porwała listę podejrzanych na strzępy. To nie była robota pijanych czerwonoskórych. Pożar wydawał się owocem celowego działania, nie przypadku.

Znalazła rozlane paliwo lotnicze. Było to w pobliżu zarzewia. Zbadała nasączoną paliwem ziemię. Ustaliła jego skład cząsteczkowy i markę. Trop prowadził do firmy czarterującej samoloty w Duluth w Minnesocie. Firma skierowała ją do Mitchella A. Kuppa.

Kupp nazywał siebie wynalazcą. Żył z pieniędzy rodziny. Przyjaźnił się z Charlesem Lindberghiem w czasie, gdy porwano i zamordowano jego syna. Dziewiątego kwietnia 1938 roku Kupp wyczarterował mały samolot i poleciał do hrabstwa Monroe.

Tyle się dowiedziała. I na tym koniec. Niczego nie mogła udowodnić. Jej materiał dowodowy dotyczący rozlania paliwa był zebrany i spisany dość chaotycznie. Nie potrafiła znaleźć motywu. Nie potrafiła w żaden wyraźny sposób połączyć E.E. Conville’a z Mitchellem A. Kuppem.

Pruj naprzód.

Ograniczyła nocne dyżury. Przyspieszyła magisterkę z biologii kryminalistycznej. Dużo czytała. Pochłaniała opracowania zastępcy koronera Nortona Laymana i genialnego chemika policyjnego Hidea Ashidy. Uzyskała dyplom i przeniosła się do L.A. Znalazła pracę w laboratorium i złożyła podanie o przyjęcie na studia doktoranckie na Caltechu^().

Miała pruć naprzód. Miała posiąść kryminologię na własność. Wróci do Wisconsin i rozwikła zagadkę śmierci E.E. Conville’a.

Aż nastał 7 grudnia. Dzień jej gorącej randki z Historią.

Deszcz bębnił o jej samochód. Widzialność się zmniejszała. Wezbrana woda zalewała jej słabe światła i przesłaniała widok.

Rozległ się grzmot. W błysku pioruna Joan zorientowała się w przestrzeni. Ruch był prawie taki jak w L.A. Paliła papierosa za papierosem. Zredukowała bieg, zarzuciło nią, odruchowo odbiła. Ujrzała drogowskaz na Venice Boulevard.

Zjechała na prawo. Zamroczyło ją i kurczowo ścisnęła kierownicę. Zakręciło jej się w głowie. To wypity alkohol zaczął...

W przednią szybę uderzyły światła. Wielkie, świecące pełną mocą reflektory. Ktoś łamał przepisy o zaciem...

Joan została oślepiona. Potarła oczy i puściła kierownicę. Walnęła w światła i to wielkie coś.4

(Los Angeles, 2.30, 1 stycznia 1942)

Wilkołak śpi. Wygląda spokojnie. Niepomny świata.

Siedzi w jednoosobowej celi na pustej kondygnacji. Strażnicy trzymają go w zamknięciu i na środkach uspokajających. Fujio Shudo/Japończyk/lat 38. Jest ich. Zostanie oskarżony o poczwórne morderstwo pierwszego stopnia.

Procedura ustalania poczytalności jest w toku. Czysta formalność. Cela śmierci już na niego czeka. Nim minie sześć miesięcy, nawdycha się gazu i będzie po nim.

Ashida przyglądał się, jak śpi. Lee Blanchard przyglądał się i gadał.

– Wilkołak i człowiek-wilk. Nie wiem, co ich różni. Może tylko aktorzy, którzy ich grają.

Stali na podeście. W ulewnym deszczu zahuczał grzmot. Zadrżały szyby w zakratowanych oknach.

– To jedna symboliczna postać pojawiająca się w różnych opowieściach – wyjaśnił Ashida.

Blanchard ziewnął.

– Nie przeszkadza mi, że mam cię pilnować, Hideo. Ale areszt komendy głównej nie jest moim ulubionym miejscem spędzania sylwestra.

Shudo leżał w pozycji płodowej. Shudo drgnął i zaczął ssać kciuk.

Blanchard rzekł:

– Porozmawiaj ze mną, Wilkołaku. Powiedz mi coś, o czym nie wiem.

Ashida odpowiedział za potwora. Odpowiedział w myślach. Nawijał łamaną japońską angielszczyzną.

Wrobił mnie Dudley Smith. Sensei Ashida mu pomagał. Bill Parker chciał czystego rozwiązania. Smith i Ashida go przegłosowali.

Blanchard pociągnął z piersiówki.

– Twoje zdrowie, Wilkołaku. Chcesz znać moje zdanie? Zasługujesz bardziej na dom wariatów niż na komorę gazową.

Ashida przejął piersiówkę.

– Powinniśmy iść na górę. Mam dyżur telefoniczny w drogówce. Kapitan Parker może dzwonić.

– Był na ratuszowej bibce. On i Kay wciąż się na siebie gapili.

Ashida pociągnął brandy. Pił rzadko. Jeden łyk wystarczył, by wywołać rumieńce.

– Pewnie czujesz się przy niej niezręcznie. Trudno musi być z nią mieszkać.

Blanchard wyszczerzył w uśmiechu zęby.

– Moja dziewczyna jest „trudna”, ale moja dziewczyna to Kay Lake, co ma swoje zalety. Stale wymyśla coś nowego. Wiesz, co teraz robi? Zadała się z tymi typkami od muzyki poważnej z Brentwood. Głównie z czerwonymi i nawiewającymi przed Führerem Żydkami. Nie wiem, ile czasu spędza z Billem Parkerem.

Ashida oddał piersiówkę. Oczy go piekły. W zimnym areszcie zrobiło się ciepło.

– Chodźmy na górę.

– Ty tu jesteś szefem, przynajmniej do ósmej. Mam nadzieję, że Elmer J. się nie urżnął i mnie wtedy zmieni.

Wjechali windą na trzecie piętro. Ashida otworzył laboratorium kryminalistyczne. Przejrzał ustawione na półkach chemikalia i posprzątał tunel balistyczny. Wyrzucił łuski i odgiął rogi testu serologicznego. Napełnił luminolem butelki z atomizerem.

Był ze wszystkim do tyłu. Przez Pearl Harbor laboratorium miało ogromne zaległości. Internowania Japończyków pociągnęły za sobą masowe konfiskaty. Rejestr zajętego mienia nie był uzupełniany od połowy grudnia.

On nie był internowany. Jego rodzina pozostawała na wolności. Internowania miały zostać wznowione nazajutrz. Patronat Dudleya Smitha gwarantował mu wolność. Mieszkał w apartamencie hotelu Biltmore. Jego matka i brat mieli własne pokoje. Patronat Dudleya miał swoją cenę. Patrz: sprawa Watanabe i wrobienie Wilkołaka.

Blanchard rzekł:

– Jesteś w transie, Hideo. Może to przez to żrące badziewie, które ciągle wąchasz.

Ashida się uśmiechnął. Wyszli na korytarz. Ashida zamknął laboratorium na klucz i usłyszał chrapanie.

Blanchard zrobił ćśśśś. Pokazał pokój oddziału do spraw cudzoziemców.

Podeszli i zajrzeli. Był to pokój załogi/magazyn/noclegownia. Dwanaście biurek i zawieszona na ścianie kredowa tablica. Hałdy skonfiskowanych łupów.

Radia, spluwy, flagi, nazistowskie lugery. Nienawistne pamflety po angielsku i zapisane znakami kanji. Nienawidź Chinoli, nienawidź Żydków, nienawidź wszystkich Amerykanów.

Trzech nieumundurowanych policjantów na piętrowych łóżkach. W samej tylko bieliźnie. Broń w pobliżu. Kastety, skórzane pałki, płaskie i okrągłe.

Potężni goście. Pogromcy czarnuchów. Tłumiciele strajków na zawołanie.

Blanchard rzekł:

– Cal Lunceford, Wendell Rice, George Kapek. Masz tu przedstawicieli Srebrnych Koszul i Legionu Gromu. Te palanty mają ścigać Japońców z piątej kolumny? Co za ironia.

Zjawił się jakiś mundurowy. Powiedział:

– Ashida, dzwonił kapitan Parker. Masz jechać do Venice. Był śmiertelny wypadek. Nie żyje czterech meksykańskich roboli, a jakaś babka z marynarki jest w areszcie.

Zawieszony na tyczkach brezent chronił przed deszczem. Bariera z kozłów odgradzała gapiów. Poza tym – typowe powypadkowe piekło.

Czołowe zderzenie. Dodge coupé rocznik trzydzieści sześć i jakiś gruchot. Zero widocznych śladów hamowania. Dodge jechał na wschód, gruchot na zachód. Przody obu wozów zgniecione w harmonijkę.

Dodge: brak drzwi kierowcy. Gruchot: zgnieciony aż po tylne siedzenia i bagażnik.

Miejsce zdarzenia oznaczały flary. W pobliżu stały wozy patrolowe. Przodem do siebie parkowały dwa karawany. Oto i czworo noszy okrytych prześcieradłami i moknących na deszczu.

Blanchard podjechał do ułożonych w rzędzie flar. Ashida wysiadł i się rozejrzał. Zastosował technikę o nazwie Człowiek Kamera. Pstryk, pstryk – dwa szerokie ujęcia.

Pstryk – brak śladów hamowania. Pstryk – zmył je deszcz. Pstryk – wywalone drzwi ocaliły życie kobiety z marynarki. Pstryk – kobieta z marynarki jechała za szybko. Pstryk – kierowca gruchota zwalniał. Pstryk – dalsze uszkodzenia grata.

Ashida podszedł do noszy. Wiatr zdzierał mu kapelusz. Deszcz siekł w oczy.

Wszystkie cztery prześcieradła były przesiąknięte krwią. Ashida ściągnął je do połowy. Zabrzmiały cztery ciche pstryki. Ekstrapolujmy.

Czterej Meksykanie. Todos muertos^(). Dwóch mężczyzn z przodu, dwóch z tyłu.

Siła zderzenia. Mężczyźni na przedzie doznali rozległych obrażeń klatki piersiowej. Ich serca eksplodowały. Mężczyźni z tyłu przyjęli siłę uderzenia niżej, zostali pozbawieni wnętrzności.

Ashida podniósł wzrok. Z wozu patrolowego wysiadł Bill Parker. Z jego kolan spadła pusta półlitrówka.

Potoczyła się po drodze. Ashida odwrócił wzrok. Usłyszał stłumiony pisk.

Podążył za nim. Podszedł do gruchota i użył Człowieka Kamery. Tak – zbliżenie.

Klapa bagażnika uchylona. Coś tam jest.

Podniósł i zablokował klapę. Ujrzał małego chłopca. Nie żył, zmiażdżony przez zapasową oponę. Mała dziewczynka wyszeptała coś i wykasłała krew.

Próbowała coś powiedzieć. Ashida wziął ją na ręce i przytulił. Podniosła rączkę do jego twarzy i skonała w jego ramionach.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: