Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Był sobie szczeniak. Ellie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Był sobie szczeniak. Ellie - ebook

Autor bestsellerowych książek „Był sobie pies”, Był sobie pies 2” oraz „O psie, który wrócił do domu” oddaje głos szczeniakom!

Seria „Był sobie szczeniak” to opowiedziane na nowo i ilustrowane historie psiaków, znanych z książki „Był sobie pies”.

Ellie to bardzo mądra suczka, z bardzo odpowiedzialnym zadaniem. Od szczeniaka była trenowana na psa ratownika i potrafi teraz odszukać zagubione w lesie dziecko albo wskazać zasypanego przez gruzy człowieka. Ta psina ma nosa! Znajduje ludzi. Ratuje ich. To jej misja.

Jednak Ellie ma też bardzo ważne zadanie w domu. Jej opiekunowie — Jakob, który stracił żonę i bardzo samotna Maya — również są zagubieni. Jednak w zupełnie inny sposób niż ktoś, kto chciał sprawdzić, co jest po drugiej stronie placu zabaw. Teraz Ellie musi wykorzystać wszystkie swoje sztuczki, aby dotrzeć do swoich opiekunów i ich uratować.

Historia Ellie to piękna opowieść dla młodych miłośników zwierząt, a urocze czarno-białe ilustracje, sprawiają, że jej przygody ożywiają na Twoich oczach!

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66520-42-4
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Jako pierwsze poznałam zapach mamy i smak jej mleka.

By się do niej dostać i napełnić pusty brzuszek, musiałam się tarabanić ponad głowami moich braci i sióstr i przeciskać między ich miękkimi, puchatymi ciałkami. Zwijałam się i odpychałam swoimi słabymi łapkami centymetr za centymetrem, dopóki nie poczułam, jak na moim języku rozlewa się ciepła słodycz.

Po kilku dniach moje oczka się otworzyły i zobaczyłam ciemnobrązowy pyszczek mamy i bladoniebieski kocyk, na którym leżała, choć z początku wszystko było bardzo niewyraźne.

Czasami gdy było mi zimno albo czułam się samotna czy zagubiona, skamlałam i przytulałam się do niej. Moje zdezorientowane rodzeństwo brało wówczas to skomlenie za oznakę słabości i wskakiwało na mnie. Było ich siedmioro, wszyscy mieli brązową sierść w czarne łaty. Nie mogłam pojąć, dlaczego tak trudno było im zrozumieć, kto tu będzie rządził.

Bo po mamie szefową zostanę ja. Uważałam, że jestem najmądrzejsza ze szczeniaków.

Często schodziła do nas po schodach kobieta o delikatnych dłoniach i jeszcze delikatniejszym głosie. Pierwszego dnia mama warczała na nią, ale tylko troszkę, a kobieta z przezorności nie podchodziła bliżej. Ale potem mama chyba zmieniła zdanie i stwierdziła, że kobieta może nas podnosić, przytulać i trzymać przy piersi.

Ta kobieta miała interesujący zapach. Pachniała czymś czystym (jakby mydłem), czymś pysznym (to było jedzenie) i po prostu sobą. Nie przeszkadzało mi, że mnie podnosi – w każdym razie nie tak bardzo – ale czułam ulgę za każdym razem, gdy odkładała mnie delikatnie na kocyk obok mamy.

Czasami po schodach schodził też mężczyzna, żeby na nas popatrzeć i przynieść mamie jedzenie i miskę wody. Ta woda! Za pierwszym razem, gdy podeszłam, żeby ją poniuchać, jeden z moich braci wpadł na mnie przypadkiem i wylądowałam mordką w misce.

Zimno! Woda dostała mi się do nosa i szczypała w oczy, a gdy próbowałam zaskomleć, by zawołać na pomoc mamę, wdarła mi się też do pyszczka. Dźwignięcie się z tej śliskiej miski i otrzepanie futerka z wilgoci kosztowało mnie wszystkie siły. Po tym doświadczeniu trzymałam się jak najdalej od miski z wodą.

Mój brat zachowywał się, jakby nic się nie stało, choć bez wątpienia to on był wszystkiemu winny.

Po kilku tygodniach, gdy moje łapki stały się silniejsze, po schodach zszedł mężczyzna, niosąc coś dużego i brązowego. Postawił to na podłodze, po czym delikatnie podniósł jednego z moich braci i włożył go do środka.

– Wskakuj do pudełka, koleżko – powiedział mężczyzna. – Nie martw się, to tylko na chwilę.

Mój brat zaskomlał. Słyszałam go, ale nie widziałam! Wszyscy zaczęliśmy skowyczeć i szczekać, gdy po kolei podnosił nas i wkładał tam, gdzie naszego brata – do pudełka.

Środek przypominał maleńki pokój z podłogą i ścianami z czegoś gładkiego i śliskiego. Moje malutkie łapki ślizgały się i rozjeżdżały, a gdy mężczyzna poniósł pudełko, zaczęły się ślizgać i rozjeżdżać jeszcze bardziej.

Moi bracia i siostry zaczęli się na siebie wspinać, próbując się zorientować, co się dzieje. Stanęłam na dwóch siostrach, zahaczyłam łapkami o brzeg pudełka i wyjrzałam na zewnątrz. Mężczyzna szedł po schodach na górę, a za nim dreptała mama. To mi dodało otuchy. Skoro była z nami, na pewno nie zabierano nas w jakieś niebezpieczne miejsce.

– Ups, wracaj do środka, maleńka – powiedział mężczyzna. – Nie wypadnij.

Delikatnie zsunął moje łapki z brzegów pudełka i wylądowałam na tym samym głupim braciszku, który wepchnął mnie do miski z wodą. Zaczął podgryzać moją łapkę, więc musiałam mu ją wyszarpnąć z pyszczka.

Mężczyzna niósł nas jeszcze trochę, a potem postawił pudełko. On i kobieta po kolei nas z niego powyjmowali.

Znaleźliśmy się w niesamowitym miejscu o nazwie Na Dworze.

Pierwszy raz zobaczyłam światło. Tak jasne, że przez kilka minut prawie nic nie widziałam. Potem pod łapkami poczułam coś dziwnego – miękkiego i giętkiego jak kocyk, ale kłującego. Trawa! Dziabnęłam ją, żeby pokazać jej, kto tu rządzi. Nie odgryzła się, więc uznałam, że mamy to ustalone. To ja byłam jej szefową.

A te zapachy! Znałam zapach mamy, rodzeństwa, kocyka, na którym leżeliśmy, i kobiety oraz mężczyzny, którzy nas odwiedzali. Ale teraz powietrze się poruszało, owiewając mnie i łaskocząc w nosek milionem obcych mi woni. Moi bracia i siostry śmignęli obok mnie, skomląc, potykając się, turlając i upadając na pyszczki. Ja stałam nieruchomo z noskiem w górze, starając się zorientować, gdzie jestem.

Trawa pod moimi łapkami pachniała ostro i świeżo. Spod niej wydobywał się jeszcze inny zapach, mocny, gęsty i bogaty. Zapach czegoś, w czym fajnie byłoby pokopać.

Ruszające się powietrze przynosiło też zapachy z większej oddali – czegoś dymiącego i smakowitego z wnętrza domu, czegoś słodkiego z rosnących przy nim krzewów, czegoś ostrego, kwaśnego i cuchnącego, co przemknęło, rycząc, po drugiej stronie wysokiego drewnianego płotu.

I czegoś tajemniczego, puchatego i żywego jak ja.

To był zapach dorosłego psa w zagrodzie. Mama potruchtała do niego i trącili się nosami przez drucianą siatkę. Wiedziałam, że ten pies to samiec, jak moi bracia, i wyczułam, że jest ważny dla mamy. Nie miałam pojęcia, jak to się stało, ale byłam przekonana, że to mój ojciec.

– Chyba zaakceptuje szczeniaki – powiedział mężczyzna do kobiety.

– Będzie w porządku, Bernie? Chcesz wyjść? – Nasz tata miał na imię Bernie. Kobieta otworzyła jego kojec. Wyskoczył z niego, obwąchał nas, po czym pobiegł oznaczyć płot.Wszyscy popędziliśmy za nim, co i rusz się przewracając i natychmiast wstając na równe łapy. Bernie zniżył łeb, a jeden z moich braci podskoczył i dziabnął go w ucho. To było bardzo niegrzeczne! Ale Berniemu zdawało się to nie przeszkadzać. Potrząsnął tylko łbem, uwalniając się od mojego brata, który pokoziołkował na ziemię.

Niektóre szczeniaki uznały to za zaproszenie i rzuciły się na Berniego. Kilka delikatnie przewrócił na bok, resztę powąchał i podszedł do mnie.

Nie zaczęłam go podgryzać ani na niego skakać, więc pozwolił mi stać bez ruchu. Ale zniżył łeb i całą mnie obwąchał, a potem położył na mnie łapę, ot tak, dla kaprysu.

Wiedziałam, że nie powinnam stawiać oporu. Może i rządziłam rodzeństwem, mimo że niektórzy, nie wiedzieć czemu, mieli co do tego pewne wątpliwości, ale mną rządził ten pies-ojciec, tak jak mama. Pozwoliłam mu się przycisnąć do miękkiej, giętkiej trawy i przytrzymać przez kilka sekund. Następnie tata podszedł do mężczyzny, który go pogłaskał i podrapał za uszami.

Potem już codziennie chodziliśmy Na Dwór. Dowiedziałam się, że to ciemne fascynujące coś pod trawą nazywało się ziemia. Nauczyłam się również, jak dać rodzeństwu do zrozumienia, kto tu rządzi. Skradali się od tyłu i wskakiwali na mnie albo wpadali na mnie, przybiegłszy z drugiego końca podwórka, więc musiałam warczeć i obnażać kły albo turlać się i turlać, dopóki to ja nie byłam na górze. Potem odchodziłam i czekałam na okazję, żeby sama się do nich podkraść.

Śmieszyło mnie to – wciąż nie mogli się pogodzić z faktem, że ja tu jestem szefową. Mocowali się ze mną, wili i usiłowali przygnieść mnie do ziemi swoimi maleńkimi łapkami, tak jak Bernie wcześniej swoją wielką łapą, ale oni nie byli ani mamą, ani tatą, więc nie puszczałam im tego płazem. Mimo to nie przestawali próbować.

Bernie czasami też trochę się z nami bawił, a kobieta przynosiła nam pachnące zabawą rzeczy do gryzienia.

– Macie swoje zabawki, szczeniorki – mówiła.

Pewnego dnia na podwórku pojawił się obcy mężczyzna. Miał zupełnie inne pomysły na harce. Najpierw głośno zaklaskał w dłonie. Jeden z moich braci zaskomlał i pobiegł do mamy. Kilkoro innych szczeniaków odskoczyło na parę kroków, a jeden zachlipał. Ja też się wystraszyłam, ale coś mówiło mi, że nie ma niebezpieczeństwa. Mężczyzna podniósł tych z nas, którzy nie wyglądali na przestraszonych, włożył do pudełka i zaniósł do innej części podwórka.

Powyjmował nas z kartonu jedno za drugim. Gdy przyszła kolej na mnie, postawił mnie na trawie, a potem odwrócił się i zaczął odchodzić, jakby zupełnie o mnie zapomniał. Potruchtałam za nim, ciekawa, co dalej zrobi.

– Grzeczny piesek! – pochwalił mnie. „Grzeczny piesek” tylko za to, że za nim poszłam? Ten facet był jakimś popychadłem.

Nagle wyjął coś z kieszeni i rozłożył to, przykrywając mnie miękkimi fałdami materiału.

– Hej, mała, dasz radę sama się wygrzebać z tej koszulki? – zapytał mnie.

Nie miałam pojęcia, co się dzieje, ale to mi się nie podobało. Bawełniany biały materiał był wszędzie, zupełnie jakbym była owinięta kocykiem. Próbowałam z nim walczyć i pokazać mu, kto tu rządzi, tak jak robiłam z rodzeństwem, lecz nie zadziałało. Mogłam gryźć i drapać bez końca, ale materiał nie ustępował. Przywierał do mnie, do mojego pyszczka i całego ciała.

Próbowałam iść, myśląc, że może uda mi się uciec. Ale podkoszulek szedł ze mną. Warknęłam i mocno potrząsnęłam łebkiem. To trochę pomogło. Materiał zsunął mi się z pyszczka, a obok ogonka mignął mi kawałek zielonej trawy. Ogon! Właśnie! Żeby wydostać się z tej pułapki, trzeba się cofnąć. Tak zrobiłam, jeszcze raz potrząsając głową, żeby ściągnąć z siebie koszulkę. Kilka sekund później stałam już wolna na trawce. Mężczyzna stał nieopodal, więc pobiegłam do niego po więcej pochwał.

Kobieta wyszła z domu, żeby popatrzeć.

– Większości zajmuje to jakąś minutę albo dwie, ale ta mała jest całkiem bystra – zauważył mężczyzna. Przyklęknął, złapał mnie i przekręcił na grzbiet na trawie. Zaczęłam się wić. To nie fair, on był dużo większy ode mnie!

– Jej się to nie podoba, Jakob – powiedziała kobieta.

– Żadnemu się nie podoba. Pytanie brzmi, czy przestanie walczyć i pozwoli mi być szefem. Muszę mieć psa, który wie, że ja tu rządzę – odpowiedział mężczyzna.

Usłyszałam słowo „pies”, które wypowiedział bez gniewu. A więc to nie była kara. Ale i tak leżałam przygwożdżona do ziemi. Było trochę jak wtedy, gdy pierwszego dnia Bernie przycisnął mnie łapą do trawy. Mężczyzna był ode mnie większy, tak jak Bernie. Może to miało mi pokazać, że on tu rządzi – jak tata.

Tak czy siak, nie wiedziałam, co to za nowa gra, więc po prostu się rozluźniłam. I przestałam walczyć.

– Grzeczna sunia! – pochwalił mnie mężczyzna. Zgadywałam, że ma na imię Jakob. I dziwne pomysły na zabawę ze szczeniakami.

Potem wyjął z kieszeni coś białego i płaskiego, po czym to zmiął. Gdy to robił, tajemnicza rzecz wydawała z siebie niesamowicie fascynujące odgłosy! Miałam straszną ochotę przyjrzeć jej się bliżej – nie tylko przyjrzeć, ale i skosztować. Co to za nowy przedmiot?

– Chcesz, mała? Chcesz papierek? – zapytał Jakob.

Chciałam! Przesuwał mi go przed pyszczkiem, a ja za nim goniłam, kłapiąc zębami i próbując go pochwycić. Na próżno! Miałam za mały pyszczek, a mój łebek poruszał się zbyt wolno. Potem mężczyzna podrzucił to coś, a ja puściłam się w pościg. Jeden sus i wylądowałam na zdobyczy przednimi łapkami, i zaczęłam ją gryźć. „Ha! Spróbuj mi ją teraz odebrać!”

Smakowała interesująco, ale nie tak dobrze, jak myślałam. W ogóle było fajniej, gdy się ruszała. Podniosłam ją i wróciwszy do mężczyzny, upuściłam mu ją u stóp. Potem przysiadłam na trawce i zaczęłam merdać ogonkiem z nadzieją, że się skapnie, o co chodzi, i jeszcze raz ją rzuci.

– Ten – powiedział Jakob. – Biorę tego.2

Jakob wziął mnie na ręce i wyniósł z podwórka. Nie wierzyłam własnym oczom. Na Zewnątrz było większe, niż mogłam to sobie wyobrazić. Ciągnęło się w nieskończoność!

Przed domem przemykały wielkie, głośne „cosie” pachnące metalem, dymem i innymi ostrymi i nieprzyjemnymi zapachami. Nie miałam pojęcia, co to, ale byłam pewna, że są niebezpieczne. Jakob otworzył tył jednego z nich, a ja zwinęłam się w kłębek przy jego piersi i zakwiliłam.

– Wszystko w porządku, maleńka – powiedział. – To tylko mała przejażdżka furgonetką. Nie bój się, dobrze? To tylko furgonetka.

„Furgonetka”. Mówił kojącym tonem, ale i tak bardzo się bałam. Nie chciałam nigdzie jechać czymś, co tak pachniało.

W tyle furgonetki leżało coś podobnego do pudełka, tyle że z metalu. Jakob otworzył to jedną ręką, a drugą delikatnie włożył mnie do środka.

A potem mnie zostawił. Zostawił!

To nie było w porządku. Bez wątpienia. Oczywiście nie podobało mi się, że jestem zabierana od mamy i rodzeństwa, ale coś mówiło mi, że to naturalna kolej rzeczy. Psy miały być towarzyszami ludzi. Teraz moją rodziną był Jakob.

Ale to znaczyło, że powinien być przy mnie! Nie powinien za bardzo się oddalać i zostawiać mnie w zimnym metalowym pudełku z tyłu głośnej, cuchnącej furgonetki!

Szczekałam. Skamlałam. Robiłam wszystko, żeby tylko pokazać Jakobowi, że popełnił błąd i powinien wrócić. Widocznie mnie nie słyszał, bo nie pojawił się, żeby wyjąć mnie z pudełka. Usłyszałam głośne trzaśnięcie i metalowe pudło zaczęło się trząść, a furgonetka ruszyła. Kołysałam się tam i z powrotem, zupełnie jak wtedy, gdy wynoszono nas w pudełku na podwórko. Bardzo mi się to nie podobało! Furgonetka warczała i ryczała. Czułam, że zaraz mnie zje. Gdzie podziewał się Jakob?

Musiał w końcu usłyszeć moje szaleńcze szczekanie, bo gdy furgonetka wreszcie stanęła, wrócił i wyjął mnie z klatki.

– Nie było tak źle, co, mała? – zapytał.

Jak na to, przez co oboje właśnie przeszliśmy, wyglądał na naprawdę zanadto zadowolonego, jednak byłam mu tak wdzięczna, że wrócił, że nie miałam do niego o to pretensji. Wtuliłam się w jego pierś, gdy wnosił mnie po kilku kondygnacjach schodów do mojego nowego domu.

W środku było co zwiedzać. Kuchnia pełna zachwycających zapachów, z małymi drzwiczkami, których nie byłam w stanie otworzyć, nawet gdy uderzałam w nie łapkami. Salon z sofą pachnącą jak Jakob i pudełkiem, które czasami hałasowało. Balkon, na którym mogłam siedzieć z Jakobem i przyglądać się domom, podwórkom, drzewom i kolejnym pędzącym, głośnym „cosiom” podobnym do furgonetki.

Była i sypialnia z dużym łóżkiem, które też pachniało jak Jakob. Pierwszego dnia próbowałam się na nie wdrapać, ale kategorycznie mnie z niego przegonił.

– Nie, mała. Twoje łóżko jest tutaj – powiedział, pokazując mi miękkie, puchate kółko na podłodze. W dotyku przypominało trochę kocyk, na którym spałam z mamą i rodzeństwem, ale nie pachniało tak jak oni. Pachniało pustką i zimnem.

Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: