Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Byłam tu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
7 października 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Byłam tu - ebook

Najnowsza powieść autorki bestsellerów Zostań, jeśli kochasz i Wróć, jeśli pamiętasz

Ta przejmująca do głębi powieść jest historią Cody Reynolds, zmagającej się z samobójstwem najlepszej przyjaciółki. Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: "czemu Meg odebrała sobie życie?" rzuci Cody w wir podróży tropem przyjaciółki, która z zapyziałego miasteczka wyjechała na prestiżowe studia, ale też do granic samopoznania i na spotkanie z wielkim niebezpieczeństwem.  Bohaterka będzie zmuszona zakwestionować wszystko, co dotąd uważała za pewnik. Nie tylko swoją relację z wspaniałą, charyzmatyczną Meg – ale i znaczenie takich pojęć, jak życie, miłość, śmierć i przebaczenie.

Gayle Forman w najwyższej formie znów pisze o najistotniejszych życiowych problemach ­– nie tylko młodych ludzi.

„Byłam tu to doskonały w proporcjach koktajl z tajemnicy, tragedii i romansu. Gayle Forman daje nam bezkompromisowo szczery portret osoby zmuszonej zebrać się odwagę, jakiej potrzeba, aby żyć dalej po niszczącej stracie". Stephen Chbosky

„Nie tylko pięknie napisane i głęboko wzruszające, ale i bardzo WAŻNE. Brawo. Po prostu brawo". Sarah Dessen

 „Podobnie jak w Zostań, jeśli kochasz Forman proponuje nam przenikliwą analizę stanu zawieszenia między życiem a śmiercią. Pisze też o odwadze niezbędnej, by żyć dalej". PUBLISHERS WEEKLY

Gayle Forman jest nagradzaną amerykańską pisarką. Zanim zaczęła pisać powieści, pracowała jako dziennikarka, publikując się m.in. w „Seventeen", „Cosmopolitan” i „Elle. Po rocznej podróży dookoła świata w 2002 r. napisała swoją pierwszą powieść.  Mieszka z rodziną w Nowym Jorku

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-009-9
Rozmiar pliku: 713 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Dostałam tę wiadomość w dniu, w którym umarła Meg.

Z przykrością Was informuję, że musiałam odebrać sobie życie. Długo się nad tym zastanawiałam. Ta decyzja jest wyłącznie moja.

Wiem, że Was tym zranię, i przepraszam za to. Pamiętajcie, proszę, że zrobiłam to, by przerwać własny ból.

To nie ma nic wspólnego z Wami. To moja sprawa. To nie Wasza wina.

Meg

Wysłała kopie wiadomości do swoich rodziców, do mnie i na komisariat policji w Tacomie. Dołączyła notatkę z adresem motelu i numerem pokoju. Nazwą trucizny, którą połknęła. Instrukcją, jak bezpiecznie obejść się z ciałem.

Na poduszce w pokoju motelowym zostawiła kolejną notatkę. Poprosiła sprzątaczkę, by nie dotykała niczego i wezwała odpowiednie służby. Do listu przypięty był napiwek: pięćdziesięciodolarowy banknot.

Nadała te mejle z czasowym opóźnieniem, żebyśmy odebrali je, gdy jej już nie będzie.

Nie wiedziałam tego wszystkiego, nie wtedy. Przeczytałam mejla od Meg na bibliotecznym komputerze i pomyślałam: to musi być żart. Jakaś ściema. Zadzwoniłam do niej. Nie odbierała, więc zadzwoniłam do jej rodziców.

– Dostaliście mejla od Meg? – spytałam.

– Jakiego mejla?2

Są nabożeństwa pogrzebowe. Są czuwania. No i kręgi modlitewne. Tyle tego, że łatwo się pogubić. Na czuwania przynosi się świecę, ale na nabożeństwa czasem także.

Podczas tych uroczystości ludzie mówią i mówią. Co tu jest do powiedzenia?

Jakby niewystarczająco złe było to, że umarła – w taki sposób. Na dodatek wkopała mnie w to wszystko. Mogłabym ją zabić, przysięgam.

– Jesteś gotowa, Cody? – pyta Tricia.

Jest późne czwartkowe popołudnie, a my idziemy na piątą imprezkę w tym miesiącu. Tym razem na czuwanie ze świecami. Chyba. Nie jestem pewna.

Wypełzam ze swojego pokoju. Matka dopina czarną koktajlową sukienkę. Wyszperała ją w lumpeksie, specjalnie na pogrzeb. Ale jestem pewna, że gdy kurz opadnie, kiecka wejdzie do codziennego użytku. Matka wygląda w niej bardzo seksownie. Do twarzy jej w żałobie. Jak większości ludzi w tym mieście.

– Czemu się nie przebrałaś? – pyta.

– Wszystkie moje ładne ciuchy są brudne – odpo­wiadam.

– Jakie ładne ciuchy?

– Dobra. Wszystkie moje choć trochę żałobne ciuchy. Są brudne.

– Jakoś przedtem ci to nie przeszkadzało.

Wymieniamy spojrzenia. Kiedy miałam osiem lat, Tricia oświadczyła, że jestem już dostatecznie duża, żeby prać swoje szmatki. Domyślacie się, jaki był efekt.

– Czemu musimy znowu tam iść?

– Miasteczko tego potrzebuje. Musi dojrzeć.

– Dojrzeć to musi ser – mówię. – Miasteczko co najwyżej potrzebuje nowej rozrywki.

„Miasteczko” to tysiąc pięćset siedemdziesiąt cztery osoby. O ile wierzyć wyblakłej tablicy przy drodze.

– Tysiąc pięćset i siedemdziesiąt trzy – mówiła Meg, gdy udało jej się wyrwać stąd zeszłego lata (stypendium naukowe w wyższej szkole w Tacomie). – Tysiąc pięćset i siedemdziesiąt dwie, kiedy przyjedziesz do Seattle i wynajmiemy sobie coś razem. – Tak mówiła.

Tysiąc pięćset i siedemdziesiąt trzy. Tak jest teraz i tak już zostanie, dopóki ktoś się nie narodzi albo nie umrze. Ludzie stąd nie wyjeżdżają. Nawet kiedy Tammy Hent­hoff i Matt Parner zostawili swoich ślubnych, żeby być razem (lokalna sensacja, przynajmniej do wybuchu sprawy Meg), nie odeszli stąd. Zamieszkali na osiedlu przyczep kempingowych na obrzeżach miasta.

– Czy ja tam muszę iść?

Nie wiem, po co w ogóle zadaję Tricii takie pytanie. Jest moją matką, jasne, ale z pewnością nie może mi nic kazać. Wiem, że trzeba. Wiem dlaczego. Dla Joego i Sue.

Rodziców Meg. Byłych rodziców Meg. Mam z tym problem językowy. Czy przestaje się być rodzicem kogoś, gdy ten ktoś umrze? Kiedy ten ktoś umrze celowo?

Joego i Sue zdmuchnęło w głąb rozpaczy. Ich cienie pod oczami są jak studnie. Chyba nigdy nie pojaśnieją. To dla tych dwojga wywlekam z szafy najmniej śmierdzącą kieckę i wciągam ją na grzbiet. Szykuję się, by zaśpiewać. Kolejny raz. Anielski orszak niech twą duszę przyjmie. Jak to paskudnie brzmi.3

Ułożyłam w głowie z tuzin panegiryków dla Meg. Tyle rzeczy mogłabym o niej powiedzieć. Kiedy poznałyśmy się w przedszkolu, narysowała nas obie, a pod spodem nabazgrała coś, czego nie zrozumiałam. W przeciwieństwie do niej nie umiałam wtedy czytać ani pisać.

– Tu jest napisane: „przyjaciółki na zawsze” – objaśniła mi Meg. Wszystko, czego sobie życzyła, stawało się faktem – i tak było też tym razem. Mogłabym powiedzieć, że wciąż przechowuję ten rysunek. W blaszanym pudełku na narzędzia, tam, gdzie moje najcenniejsze skarby. Pogniótł się od ciągłego miętoszenia w dłoniach.

Dobrym tematem byłoby też to, że Meg wydawała się wiedzieć wszystko o wszystkich. Często były to rzeczy, których nie wiedzieli sami zainteresowani. Jak wzorzec kichania. Każdy ma swój własny sposób. Stałą liczbę kichnięć w serii. Moja wynosi trzy. Dla Scottiego i Sue – po cztery. Joe kicha po dwa razy, a Meg po pięć. Potrafiła zapamiętać, co kto miał na sobie w dniu, gdy w szkole robili zdjęcia. W każde Halloween. Była jak chodzące archiwum. Sama zapełniała je treścią, bo prawie każde Halloween spędzałyśmy razem. Ja – w kostiumie, który mi wymyśliła.

Mogłabym opowiedzieć o jej obsesji na punkcie piosenek o świetlikach. Zaczęło się to w pierwszej licealnej, gdy Meg znalazła gdzieś używany winyl z singlem kapeli o nazwie Heavens to Betsy. Zawlokła mnie do swojego pokoju i puściła trzeszczące nagranie. Miała przedpotopowy adapter, który znalazła na pchlim targu i przywróciła do stanu używalności całkiem sama – no, z pomocą instrukcji z YouTube’a. „Nigdy się nie dowiesz, jakie to uczucie, rozświetlać niebo. Nigdy nie pojmiesz, jak to jest być świetlikiem”, śpiewała Corin Tucker głosem tak silnym i delikatnym jednocześnie, jakby pochodził nie z tego świata.

Po tym odkryciu Meg wyruszyła na misję: odnaleźć wszystkie najlepsze piosenki o świetlikach. Jak to ona – w ciągu paru tygodni zgromadziła imponującą kolekcję.

– Czy ty w ogóle widziałaś kiedyś świetlika? – spytałam, gdy kleiła w przejęciu swoją playlistę.

Wiedziałam, że odpowiedź brzmi „nie”. Tak jak i ja, Meg nigdy nie była na wschód od Gór Skalistych.

– Mam czas – odparła wtedy, rozkładając szeroko ramiona. Jak gdyby chciała mi pokazać, ile życia przed nią.

* * *

Joe i Sue poprosili, żebym wygłosiła mowę podczas pierwszego nabożeństwa. Tego dużego, które powinno odbyć się w katolickim kościele, do którego rodzina Garcia uczęszczała od lat. Ojciec Grady był przyjacielem rodziny, ale miał swoje zasady. „Meg popełniła grzech śmiertelny”, powiedział. Jej dusza nie dostanie wstępu do nieba, a ciało – na katolicki cmentarz.

Ten ostatni problem rozwiązał się sam. Sporo czasu minęło, nim policja wydała rodzinie ciało Meg. Trucizna, której użyła, była bardzo rzadka. Nikogo, kto znał ją choć trochę, nie powinno to dziwić. Meg nie nosiła ubrań z sieciówek. Słuchała niszowych zespołów, którymi nikt oprócz niej się nie interesował. Pewnie, że znalazła sobie jakąś egzotyczną trutkę.

Tak więc trumna, nad którą wszyscy szlochali, była pusta. Pogrzeb się nie odbył. Podsłuchałam, jak wuj Meg, Xavier, powiedział do swojej dziewczyny, że lepiej, żeby nigdy nie było żadnego. Nikt nie miał najmniejszego pojęcia, co napisać na nagrobku.

– Czego byśmy nie wymyślili, zabrzmi jak wyrzut – powiedział.

Starałam się sklecić tę mowę o Meg. Naprawdę. Włączyłam płytę z piosenkami o świetlikach, którą wypaliła i mi podarowała. Trzeci z kolei był kawałek Bishopa Allena, zatytułowany Świetliki. Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej zwracałam uwagę na słowa, ale tym razem rąbnęły mnie na odlew: „Wciąż możesz jej przebaczyć. A ona przebaczy tobie”.

Nie jestem tego pewna. Ani co do siebie, ani co do niej.

Powiedziałam Joemu i Sue, że strasznie mi przykro, ale nie wygłoszę tej mowy. Że nie wiedziałabym, co właściwie powiedzieć.

Okłamałam ich wtedy. Pierwszy raz.

* * *

Dzisiejsze czuwanie odbywa się w klubie rotarian, co oznacza, że obędzie się bez religii. Choć prowadzący wygląda trochę jak pastor. Nie mam pojęcia, skąd oni się biorą, ci wszyscy prowadzący, którzy wcale nie znali Meg. A kiedy to się skończy, odbędzie się jeszcze jedno spotkanie. Sue zaprosiła mnie do ich domu.

Spędzałam kiedyś u nich tak dużo czasu, że umiałam rozpoznać humor Sue już od progu. Po zapachu, który się tam unosił. Woń masła oznaczała, że Sue piecze ciasto. A także, że jest smutna i potrzebuje pociechy. Woń ostrych przypraw unosiła się, gdy była w radosnym nastroju. Pichciła wtedy Joemu jego ukochane meksykańskie dania, choć bolał ją od nich brzuch. Popcorn oznaczał, że Sue leży w swojej sypialni, bez światła, a Meg i Scottie muszą sobie radzić sami. Czyli – wyżywić się gotowymi daniami z mikrofali. Joe żartował czasem, jacy z nas szczęściarze, że możemy się tak opychać (i szedł na piętro do Sue). Przytakiwaliśmy mu. Chociaż po drugiej czy trzeciej panierowanej parówce człowiekowi robi się niedobrze.

Znałam Garciów tak dobrze, że gdy zadzwoniłam tego ranka w sprawie mejla, wiedziałam, że Sue jeszcze leży w łóżku. Nie śpi, ale leży – choć była jedenasta rano w sobotę. Sue powiedziała kiedyś, że nigdy nie nauczyła się porządnie wysypiać, nawet po tym, jak jej dzieci już przestały budzić ją o świcie. Wiedziałam, że Joe parzy właśnie kawę, a płachta świeżej gazety zasłania mu stół w kuchni. Scottie pewnie oglądał kreskówki. Trwałość była jedną z wielu rzeczy, które uwielbiałam w tej rodzinie. U mnie jest inaczej. Tricia nie wstaje z łóżka przed południem. Jednego ranka można ją zastać w kuchni, polewającą mlekiem płatki. Innego można jej nie zastać w ogóle.

Teraz dom Garciów tchnie innym rodzajem trwałości. Znacznie mniej zachęcającym. Ale skoro Sue zaprasza, pójdę. Choć wolałabym nie.

* * *

Samochodów przed wejściem jest mniej niż w pierwsze dni żałoby, kiedy całe miasteczko zjednoczyło się we współczuciu, wyrażanym korowodem jadalnych darów w żaroodpornych naczyniach. Ciężko było znieść te wszystkie zapiekanki, te wyrazy empatii. „Tak mi przykro z powodu waszej straty”. W tym samym czasie w miasteczku śmigały plotki. „Jakoś się nie dziwię. Dziewczyna zawsze była pokręcona”. Słyszałam, jak ludzie szeptali tak między sobą. Meg i ja wiedziałyśmy, co niektórzy mówią o niej za plecami. W mieścinie takiej jak nasza była jak róża na pustyni – zbijała tych poczciwców z tropu. Ale kiedy umarła, przestało mi się to wydawać powodem do dumy.

Nie tylko Meg się czepiali. Podsłuchałam, co mówią o Sue starzy bywalcy w barze Tricii. „Chybabym zauważyła, gdyby tak moja córka chciała się zabić!”, perorowała pani Tarkington. Matka Carrie, dziewczyny, która spała z połową chłopaków w szkole. Miałam ochotę zapytać panią Tarkington, czy jako osoba wszechwiedząca wie również o tym. A wtedy jej rozmówczyni odparowała: „Sue? Żartujesz. Ta kobieta nawet jak ma lepszy dzień, to dryfuje sobie gdzieś na orbicie”.

Ich okrucieństwo było jak cios w żołądek. „A jakby tak któraś z was straciła dziecko, suki?”, wypaliłam. Tricia musiała odprowadzić mnie do domu.

Po dzisiejszym spotkaniu Tricia musi iść do pracy, więc tylko podrzuca mnie pod dom Garciów. Wchodzę. Joe i Sue ściskają mnie mocno i odrobinę dłużej, niżbym chciała. Moja obecność musi być dla nich pewną ulgą. Ale słyszę to niewypowiedziane pytanie, gdy Sue patrzy na mnie.

„Wiedziałaś? Czy wiedziałaś o tym?”

Sama nie wiem, co gorsze. Gdybym wiedziała – i nie powiedziała nic? Czy może prawda? Która jest taka, że choć Meg była moją najlepszą przyjaciółką, choć mówiłam jej o sobie absolutnie wszystko i zakładałam, że to działa w obie strony – to nie miałam pojęcia. Najmniejszego.

„Długo się nad tym zastanawiałam”, napisała. Jak długo? Tygodnie? Miesiące? Lata? Znałyśmy się z Meg od przedszkola. Byłyśmy najbliższymi przyjaciółkami, niemal siostrami. Jak długo decyzja dojrzewała w sekrecie przede mną? I przede wszystkim – dlaczego Meg ją przede mną ukryła?

* * *

Po jakichś dziesięciu minutach, przesiedzianych w uprzejmym, smutnym milczeniu, Scottie, brat Meg, podchodzi do mnie z Samsonem na smyczy. Samson to ich pies. To znaczy, teraz jego pies.

– Spacerek? – pyta Scottie. Nie tylko mnie, psa też.

Kiwam głową i wstaję. Scottie jako jedyny w tej rodzinie wciąż zachował resztki podobieństwa do dawnego siebie. Może dlatego, że jest jeszcze młody. Choć już nie taki mały, no i trzymali się z Meg bardzo blisko. Kiedy Sue znikała w sypialni na piętrze, a Joe podążał za nią, to Meg była matką dla Scottiego.

Jest późny kwiecień, ale pogody nikt o tym nie zawiadomił. Zimny, ostry wiatr uderza w nas, chłoszcze piaskiem. Idziemy w stronę wielkiego, pustego pola, na którym srają wszystkie okoliczne czworonogi. Scottie spuszcza Samsona ze smyczy. Ten wystrzela naprzód jak z katapulty. Rozentuzjazmowany, szczęśliwy w swojej psiej ignorancji.

– Trzymasz się jakoś, Cherlakowski? – Jest jakiś fałsz w używaniu tego starego, żartobliwego przezwiska. A poza tym wiem przecież, jak się trzyma. Ale Meg nie będzie mu już matkowała, a Joe i Sue zatonęli w żałobie. Ktoś powinien więc przynajmniej spytać.

– Jestem na siódmym levelu w Wykrywaczu Diabłów – odpowiada Scottie, wzruszając ramionami. – Pozwalają mi teraz grać przez cały dzień.

– Niespodziewana korzyść – mówię i zakrywam usta dłonią. Moje wisielcze poczucie humoru aktywowało się w najmniej odpowiedniej chwili.

Ale Scottie śmieje się szorstko, śmiechem kogoś o wiele starszego.

– Ta. Wiem.

Zatrzymuje się i patrzy, jak Samson obwąchuje tyłek jakiegoś collie.

W drodze powrotnej Samson napina smycz, bo wie, że na końcu trasy czeka go żarcie. Scottie pyta mnie: – Wiesz, czego nie kumam?

Myślałam, że będziemy dalej rozmawiać o grach komputerowych, więc nie jestem przygotowana na to, co nastąpi.

– Nie kumam, czemu nie wysłała tego mejla do mnie.

– A masz w ogóle skrzynkę? – pytam. Jakby to było przyczyną.

Przewraca oczami.

– Mam dziesięć lat, nie dwa. Założyłem sobie konto w trzeciej klasie. Meg ciągle wysyłała mi różne rzeczy.

– Wiesz, pewnie… pewnie chciała cię oszczędzić.

Przez moment jego oczy są tak puste, jak spojrzenia jego rodziców.

– Jasne. Oszczędziła mnie.

* * *

Goście właśnie opuszczają dom Garciów. Przyłapuję Sue na wrzucaniu rybnej zapiekanki do śmieci. Posyła mi speszone spojrzenie. Kiedy próbuję ją objąć na do widzenia, pyta:

– Czy mogłabyś jeszcze zostać?

Pyta cichym głosikiem, tak różnym od zuchwałego tembru Meg. Meg potrafiła tym swoim głosem namówić ludzi do wszystkiego.

– Oczywiście.

Sue gestem zaprasza mnie do jadalni. Joe siedzi tam na kanapie, nieruchomo wpatrując się w przestrzeń i ignorując psa, który nie przestaje prosić o swój wyczekiwany obiad. Patrzę na Joego oblanego światłem zmierzchu. To po nim Meg odziedziczyła smagłą skórę i meksykańskie rysy. Joe wygląda, jakby przez ostatni miesiąc postarzał się o tysiąc lat.

– Cody – mówi Joe. Jedno słowo, a mnie już chce się płakać.

– Cześć, Joe.

– Sue chciałaby zamienić z tobą słowo. Oboje chcemy.

Serce zaczyna mi walić jak młotem. Myślę, że teraz to już na pewno spytają, czy coś wiem. Policjanci wzięli mnie już raz w krzyżowy ogień pytań – ale wypytywali, skąd Meg pozyskała tę truciznę. Oczywiście nie miałam pojęcia. Wiem tylko jedno – jeśli Meg czegoś chciała, zwykle znajdowała sposób, żeby to zdobyć.

Po jej śmierci wyszukałam w sieci typowe oznaki planowanego samobójstwa. Meg nie oddała mi żadnej swojej ulubionej rzeczy. Nie mówiła o śmierci. Jasne, zdarzało jej się rzucić: „Jeśli pani Dobson zrobi nam jeszcze jedną kartkówkę, to chyba się zastrzelę”. Ale czy to się liczy?

Sue siedzi obok Joego na sfatygowanej kanapie. Zerkają sobie w oczy, ale nie mogą zbyt długo znieść swoich spojrzeń. Więc zwracają się do mnie, jakbym była Szwajcarią. Ich krajem rozjemcą.

– Semestr w Cascades kończy się w przyszłym miesiącu – mówią mi.

Kiwam głową. Uniwersytet Cascades to prestiżowa prywatna szkoła wyższa, która przyznała Meg stypendium.

Po maturze miałyśmy obie wyjechać do Seattle. Taki był kiedyś plan. Snułyśmy te marzenia od ósmej klasy. My razem na Uniwersytecie Waszyngtońskim. Przez pierwsze dwa lata dzielące pokój w akademiku, a później – jakieś wynajęte mieszkanie. Ale potem Meg dostała tę wypasioną ofertę Cascades. Znacznie lepszą niż to, co mogli jej zaoferować w Waszyngtonie. Ja dostałam się na UW, ale bez żadnych poduszek finansowych w pakiecie. Tricia nie ukrywała, że w niczym mi nie pomoże. „Dopiero co wygrzebałam się z własnych długów”, powiedziała. No to dałam sobie spokój z uniwerkiem i zostałam w domu. Miałam zamiar pochodzić przez dwa lata do szkoły policealnej, a potem dołączyć do Meg.

Joe i Sue milczą. Patrzę, jak Sue skubie skórki przy paznokciach. Są całe postrzępione. W końcu podnosi głowę.

– Szkoła bardzo ładnie nas potraktowała. Powiedzieli, że spakują wszystko i wyślą. Ale nie chcę, żeby ktoś obcy dotykał jej rzeczy.

– A co ze współlokatorami Meg? – pytam.

Cascades jest niewielkie i nie ma akademika z prawdziwego zdarzenia. Meg mieszka – mieszkała – w wynajętym przez uczelnię domu dla studentów.

– Wygląda na to, że po prostu zamknęli jej pokój i zostawili go tak, jak był. Czynsz jest opłacony do końca semestru, ale teraz powinniśmy stamtąd wszystko zabrać i przywieźć… – głos jej się załamuje.

– Do domu – kończy za nią Joe.

Potrzebuję chwili, by zrozumieć, o co mnie proszą. Czego ode mnie oczekują. Najpierw czuję ulgę. Więc nie będę musiała przyznać, że nie miałam pojęcia, co Meg planowała. Że tym jednym, jedynym razem, kiedy to o n a potrzebowała m n i e – zawiodłam. Ale potem ciężar tej prośby z hukiem opada mi na dno żołądka. Co nie znaczy, że powiem nie. Oczywiście, że się zgodzę. Oczywiście, że tak.

– Chcecie, żebym spakowała jej rzeczy? – pytam.

Przytakują, więc i ja kiwam głową. Tyle mogę zrobić.

– Kiedy już skończą się twoje wykłady, oczywiście – mówi Sue.

Moje wykłady oficjalnie kończą się za miesiąc. Tak naprawdę skończyły się w dniu, gdy dostałam tamtego mejla. Mam teraz same jedynki. Albo nieobecności. Bez różnicy.

– I jeśli dasz radę wziąć wolne w pracy – dodaje Joe.

Mówi z szacunkiem, jak gdyby moja praca była ważna. Sprzątam ludziom domy. Moi zleceniodawcy – czyli wszyscy w tym mieście – zachowali się naprawdę miło. Powiedzieli, żebym zrobiła sobie przerwę na tak długo, jak potrzebuję. Ale ja nie potrzebuję pustych godzin, żeby siedzieć i myśleć o Meg.

– Mogę jechać kiedykolwiek – oznajmiam. – Choćby jutro.

– Nie miała tego dużo. Możesz wziąć samochód – podpowiada Joe.

Joe i Sue jeżdżą jednym wozem. Rozplanowują swoje przedsięwzięcia niczym NASA. Sue podrzuca Joego do pracy, później odwozi Scottiego do szkoły, potem sama jedzie do pracy – a pod koniec dnia zbiera ich obu. W weekendy jest to równie skomplikowane, z tym że dochodzą jeszcze zakupy i inne rzeczy, na które nie było czasu w tygodniu. Ja nie mam samochodu. Od czasu do czasu, naprawdę rzadko, Tricia pozwala mi wziąć swój.

– Może pojadę busem? Nie ma… nie miała aż tylu tych rzeczy.

Od Joego i Sue wręcz bije ulga.

– Kupimy ci bilet. Wszystkie większe pudła możesz nadać UPS-em – mówi Joe.

– I nie musisz przywozić wszystkiego – dodaje Sue. – Tylko to, co naprawdę ważne.

Kiwam głową. Wydają się tak wdzięczni, że aż muszę odwrócić wzrok. To nic takiego. Zaledwie trzydniowa wycieczka: dzień na dojazd, dzień na spakowanie rzeczy, dzień na powrót. Do tego typu rzeczy Meg zgłaszała się na ochotnika. Nie trzeba było jej prosić.Od autorki

Wiele lat temu napisałam artykuł o samobójstwach. Zawierał wywiady z rodzinami młodych kobiet, które targnęły się na własne życie. Tak „poznałam” Suzy Gonzales. Nie poznałam jej naprawdę, ponieważ od kilku lat nie żyła. Słuchając relacji jej bliskich, często zapominałam, że zbieram materiały do tekstu o samobójstwie. Portret, który mi nakreślili, ukazywał bystrą, twórczą, charyzmatyczną, nieulegającą normom społecznym dziewiętnastolatkę. Dziewczynę, z którą mogłabym przeprowadzić wywiad przy okazji premiery jej pierwszej powieści, debiutanckiego albumu albo interesującego niszowego filmu. Suzy nie wydała mi się kimś, kto byłby zdolny popełnić samobójstwo. Nie tylko mnie.

Rzecz w tym, że Suzy cierpiała na depresję, podobnie zresztą jak wszystkie bohaterki mojego artykułu. Kiedy zaczęła mieć myśli samobójcze, szukała pomocy w uniwersyteckiej przychodni lekarskiej. Ostatecznie jednak zaufała tak zwanej grupie wsparcia dla samobójców. Grupa ta nie tylko wsparła jej autodestrukcyjne impulsy, ale i udzieliła szczegółowych instrukcji.

Nigdy tak naprawdę nie przestałam myśleć o Suzy. O tym wywiadzie, który mogłabym z nią kiedyś przeprowadzić à propos właśnie wydanej książki, debiutu zespołu, w którym by grała, albo filmu, który by nakręciła. Gdyby tylko odpowiednio leczono jej przypadłość. Przypadłość, która sprawiała jej taki ból, że jedyną ucieczką od niego wydało się samobójstwo.

Ponad dziesięć lat później Suzy stała się inspiracją dla powstania fikcyjnej postaci imieniem Meg. A wraz z Meg pojawiła się Cody, bohaterka Byłam tu. Cody jest młodą kobietą, zdruzgotaną z powodu śmierci najlepszej przyjaciółki. Cierpi i miota się pomiędzy smutkiem, złością, żalem a mnóstwem pytań, na które nigdy nie otrzyma odpowiedzi.

Cody i Meg nigdy nie istniały. Co nie powstrzymuje mnie od zastanawiania się. Gdyby Meg miała świadomość, jak jej samobójstwo wpłynie na najbliższą jej osobę, na jej rodzinę – czy mimo to odebrałaby sobie życie? Czy pogrążona w depresji byłaby w stanie przewidzieć, jaki efekt wywoła swoim czynem?

Amerykańska Fundacja Zapobiegania Samobójstwom (AFSP) stwierdza, że przeważająca większość osób, które odebrały sobie życie – ponad dziewięćdziesiąt procent – cierpiała w tym czasie na zaburzenia psychiczne. Najpowszechniejszą wśród samobójców chorobą tego typu jest depresja. Choroba dwubiegunowa afektywna i nadużywanie substancji zmieniających świadomość są kolejne na liście najczęstszych przyczyn. Choroby te często pozostają niezdiagnozowane (i nieleczone) – aż do momentu, gdy jest już za późno.

Zwróćcie uwagę, że mówię tu o chorobach. Tak samo jak angina jest chorobą. Wielu ludzi ma problem z zaliczeniem zaburzeń psychicznych do prawdziwych chorób, „bo przecież to wszystko jest tylko w twojej głowie”.

Niestety, to nieprawda. Badacze wykazali ścisły związek między samobójstwem a chemicznymi zmianami w mózgu. Mowa tu o działaniu neurotransmiterów, takich jak serotonina. Jej fizjologiczny niedobór powoduje, że czujemy się nieszczęśliwi – na ciele i na duszy. Ta przypadłość może się okazać zabójcza, jeśli nie zacznie się jej leczyć. Podobnie jak angina.

Na szczęście istnieją skuteczne terapie, oparte na połączeniu stabilizujących nastrój leków i terapii. Odmowa podjęcia leczenia depresji niczym się nie różni od odmowy podjęcia leczenia anginy. Wyobraźcie sobie, że ktoś chory na nią nie chce przyjmować antybiotyków ani leżeć w łóżku. To właśnie zrobiły Meg i Suzy. Dostały diagnozę anginy i szukały porad w sieci. A tam przeczytały, że powinny codziennie wypalać paczkę mocnych papierosów i uprawiać jogging w deszczu.

Czy któreś z was posłuchałoby takiej rady?

Nie każdy, kto cierpi na depresję, miewa myśli samobójcze. Większość jest od nich wolna. Nie każdy, komu przeleci przez głowę myśl o śmierci, jest chory. Jak to ujął Richard: „Wszyscy tak czasem mamy”. Myślę, że miał rację. Wierzę, że każdy miewa dni albo tygodnie tak ciężkie, że zaczyna fantazjować o zakończeniu tego wszystkiego. Ale jest różnica między fantazjowaniem a pozwoleniem, by myśli o samobójstwie przeistoczyły się w szczegółowe plany, a plany – w konkretne ­działania.

Miewałam takie chwile – podobnie zresztą jak Cody i Richard. Nigdy nie rozważałam samobójstwa na poważnie. Co nie znaczy, że samobójstwo nie wywarło żadnego wpływu na moje życie. Lata temu próbował je popełnić ktoś bardzo mi bliski. Otrzymał odpowiednią pomoc – i długie, szczęśliwe życie. Jeśli samobójstwo jest jak obrotowe drzwi, prowadzące do licznych „co by było, gdyby?” – to w przypadku Suzy i Meg ich życia tkwią gdzieś tam w krainie możliwości, nieprzeżyte. A w tym innym przypadku widzę drugą stronę monety: los uratowany, który mógłby nigdy się nie zdarzyć.

Życie bywa ciężkie i piękne, i skomplikowane także. Ale oby było jak najdłuższe. Z perspektywy długiego życia widać, że niczego nie można przewidzieć. Że okresy ciemności przychodzą i odchodzą – czasem wspierane dużym wysiłkiem – ostatecznie pozwalając słońcu świecić dalej.

Jeśli jesteś w ciemnościach, może ci się wydawać, że tak już będzie zawsze. Że będziesz się w niej błąkać samotnie. To nieprawda. Tam na zewnątrz są ludzie, gotowi pomóc ci odnaleźć wyjście. Oto, jak do nich dotrzeć.

Jeśli cierpisz i potrzebujesz pomocy, powiedz o tym komuś. Rodzicom, starszemu rodzeństwu, ciotce, wujkowi – znajdź jakiegokolwiek dorosłego godnego zaufania. Może to być duchowny, psycholog szkolny, lekarz, pielęgniarka, przyjaciel rodziny. To dopiero pierwszy krok – nie jedyny. Nie wystarczy się komuś zwierzyć. Kiedy już to zrobisz, on albo ona pomoże ci znaleźć profesjonalne wsparcie, którego potrzebujesz.

Jeśli nie znasz żadnego godnego zaufania dorosłego albo nie wiesz, co zrobić w związku z problemem bliskiej ci osoby – zadzwoń na młodzieżowy telefon zaufania.

Aby dowiedzieć się więcej o Suzy Gonzales, wejdź na stronę: www.suzyslaw.comWyrazy uznania

W tym miejscu autor zwykle dziękuje wszystkim, którzy pomogli mu napisać tę książkę. Ale jest różnica między okazaniem komuś wdzięczności – a okazaniem komuś uznania w odpowiedzi na wkład, który wniósł. Spróbuję tu wyrazić swoje uznanie dla tych wszystkich, którzy pomogli mi sprowadzić Byłam tu na świat.

Dziękuję Michaelowi Bourretowi, którego wsparcie, szczerość i przyjaźń uczyniły mnie odważną – i sprawiły, że mam ochotę stawać się coraz odważniejsza.

Dziękuję całemu zespołowi wydawniczemu Penguin Young Readers Group. To nasza piąta książka – i siódmy wspólny rok razem. Na tym etapie czuję się jak w małżeństwie. Tylko że mam wiele sióstr-żon (a nawet kilku mężów). Są to: Erin Berger, Nancy Brennan, Danielle Calotta, Kristin Gilson, Anna Jarzab, Eileen Kreit, Jen Loja, Elyse Marshall, Janet Pascal, Emily Romero, Leila Sales, Kaitlin Severini, Alex Ulyett, Don Weisberg – i przede wszystkim mój wydawca, redaktor i przyjaciel, niezastąpiony Ken Wright.

Dziękuję też Tamarze Glenny, Marjorie Ingall, Stephanie Perkins i Maggie Stiefvater za lekturę moich szkiców wtedy, gdy było mi to bardzo potrzebne – i za mądre, przemyślane rady, których mi udzieliły.

Dziękuję moim przyjaciołom z Brooklyn Lady Writer TM, z którymi pracuję, piję kawę (przeważnie), knuję i marzę: Libbie Bray, E. Lockhart i Robin Wasserman. Kłaniam się Sandy London, mimo że nie jest damą. A także Rainbow Rowell, Novie Rem Sumie i Margaret Stohl, choć nie należą one do BLW.

Dziękuję moim przyjaciołom niebędącym pisarzami. Pomogliście mi utrzymać się w garści: Ann Marie, Brian i Mary Clarke, Kathy Kline, Isabel Kyriacou, Cameron i Jackie Wilson.

Dziękuję Jonathanowi Steuerowi za jego wkład merytoryczny w kwestii komputerów. Dzięki tobie mogłam sprawiać wrażenie, że mniej więcej wiem, o czym piszę.

Dziękuję Justinowi Rice’owi, Christianowi Rudderowi i Corin Tucker za to, że zainspirowali mnie swoją muzyką – i swoją hojnością.

Dziękuję Lauren Abramo, Deb Shapiro i Danie Spector za pokazanie mojej pracy szerokiej publiczności.

Dziękuję Tori Hill, magicznemu krasnoludkowi, który sprawia, że na rano wszystko jest gotowe.

Dziękuję środowisku YA (powieści dla młodych dorosłych) – autorom, bibliotekarzom, księgarzom. Że zacytuję Lorde: „Gramy w tej samej drużynie”.

Dziękuję Mike’owi i Mary Gonzales za ich życzliwość i hojność.

Dziękuję Suzy Gonzales za dostarczenie mi iskry inspiracji do napisania tej książki. Wolałabym ją spotkać osobiście, niż stworzyć postać, którą poznałam tak dobrze. Rodzice Suzy powiedzieli mi, że za życia zawsze starała się pomagać innym. Być może po śmierci to nie uległo zmianie.

Dziękuję wszystkim kobietom i mężczyznom cierpiącym na depresję lub zaburzenia nastroju. Zmagającym się z chorobami psychicznymi i myślami o samobójstwie. Pamiętam o tych z nich, którzy polegli w tej walce.

Dziękuję Amerykańskiej Fundacji Zapobiegania Samobójstwom (www.afsp.org) za to, że przechyla szale na stronę tych, którzy przetrwali. Za to, że pomaga nam zrozumieć, na czym polega ta skomplikowana przypadłość – także.

Dziękuję rodzicom, rodzeństwu, teściom, siostrzenicom i bratankom za wsparcie. Dziękuję Willi i Denbele za ich nieustępliwość i miłość.

Dziękuję Nickowi – za to, że jesteś tutaj ze mną.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: