Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Byłem wykidajłą. Prawdziwa historia - ebook

Data wydania:
24 kwietnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Byłem wykidajłą. Prawdziwa historia - ebook

"Tym razem Grek zabiera nas do lat 80 — w dyskotekach królowało wtedy Boney M., na ulicach rządzili cinkciarze i spekulanci, uliczne konflikty rozwiązywało się honorową walką na pieści, a nie strzałami z broni automatycznej.

Mogło by się wydawać, że Byłem Wykidajłą powinno być pierwszą książką tego autora. Nic bardziej mylnego. Opowieść o stawianiu pierwszych kroków w przestępczym świecie i formowaniu się pierwszych gangów spośród dyskotekowych bramkarzy i złodziei samochodów jest doskonałym uzupełnieniem poprzednich tomów. Historia Greka dopiero teraz stała się pełna, choć jestem przekonany, że nie powiedział nam jeszcze wszystkiego… "

Filip Czerwiński, redaktor naczelny online-mafia.pl, najpopularniejszego serwisu o przestępczości zorganizowanej w Polsce

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-245-8379-9
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Prokurator

Siedziałem na krześle w pokoju przesłuchań siedziby CBŚ. Naprzeciwko mnie siedział przed swoim laptopem prokurator z prokuratury krajowej. Do tej pory, kiedy zeznawałem, zawsze w pomieszczeniu było kilku oficerów z policji. Na początku nawet nie chcieli mnie rozkuwać. W ogóle przesłuchiwało mnie kilku prokuratorów. Później pojawił się ten. Przyjechał z drugiego końca Polski. Byliśmy sami w pokoju. Zeznawałem już drugi rok. Od jakiegoś czasu nie chciał, żeby naszym przesłuchaniom przysłuchiwali się policjanci. Miał swoje powody. Znałem je i rozumiałem. Nie byłem skuty. Polubiłem tego gościa. Sympatyczny facet i twardy. Miał honor i charakter, co rzadko spotyka się wśród ludzi, których poznałem do tej pory w gangsterskim życiu. W innych okolicznościach na pewno byśmy się zaprzyjaźnili. Dobry materiał na kumpla. Dla niego białe było białe, a czarne – czarne. Zdawałem sobie sprawę, że zeznaję przeciwko groźnym przestępcom i wielu z nich usłyszy poważne zarzuty. Będę miał śmiertelnych wrogów. Miałem ich sporo, ale za gangsterskich czasów zawsze byłem przygotowany. W końcu zrozumiałem, że w tym towarzystwie nie ma zasad i najlepszy kolega zmienia się w śmiertelnego wroga. Teraz bałem się o swoich bliskich. Mamę i moje dzieci. Siedziałem w więzieniu, przez co nie mogłem chronić rodziny ani eliminować zagrożeń czyhających na mnie i moich bliskich. Najbardziej obawiałem się dwóch z wielu gangsterów, przeciwko którym zeznawałem. Jednym z nich był zbir z Pomorza, który szybko podjął współpracę z wymiarem sprawiedliwości. Nie zrobił tego z chęci zmiany swojego życia, lecz z czystego wyrachowania. Na szczęście szybko został zabity przez młodych wilczków z terenu, na którym działał przez wiele lat. Zaszlachtowano go pod jednym z nocnych klubów. Zginął straszną śmiercią, ale takie to już jest życie gangstera. Nie zna się dnia ani godziny... Drugim był stary recydywista, którego kiedyś lubiłem. Stara gwardia. Grypsował pełną gębą. Miał swoje komando, które wykonywało zlecenia w całej Polsce. Zajmowali się głównie zabójstwami. Anioł, bo taką miał ksywę, znał wszystkich ważniejszych gangsterów w Polsce. Często dla nich pracował, wiadomo, co on i jego ludzie robili dla innych ekip. Nie przyznawał się do niczego, nie wyjaśniał. Pamiętam, jak mnie mierzył wzrokiem na procesie, kiedy zeznawałem przeciwko niemu i jego kompanom. Po moich zeznaniach dostał wieloletnią odsiadkę. Czułem sympatię do tego gościa, ale jak zacząłem zeznawać, to nie mogłem go pominąć i dostał sporą pajdę. Żadna z tych osób, przeciwko którym zeznawałem, nie była dla mnie partnerem w bójce. Każdemu z nich dałbym radę, ale pewnych rzeczy się nigdy nie zapomina i nie wybacza. Niektórzy żyją tylko dla zemsty. Anioł do nich należał. Wiem z wiarygodnych źródeł, że codziennie w swojej celi modli się, żebym umarł ja i moi bliscy. Podobno ma obok swojego koja laleczkę wudu, nakłuwa ją szpilkami i modli się do niej o wszystko, co najgorsze dla mnie i mojej rodziny. Wiem, że jak wyjdzie, spróbuje mnie zabić, ściśle mówiąc – zastrzelić. Nie odpuści, znam go. Jestem na to przygotowany. Będę czekał.

Zdawałem sobie sprawę, że wielu chętnie zamknęłoby mi usta. Najlepszym na to sposobem było dotarcie do mojej rodziny, tych, których kochałem najbardziej. Każdy, kto mnie choć trochę znał, wiedział, że liczyły się dla mnie tylko dzieci i ukochana mama.

Kiedy tylko zacząłem zeznawać, dotarło do mnie pierwsze poważne ostrzeżenie od jednego z więźniów, że ktoś chce porwać mojego najukochańszego syna i wymusić na mnie trzymanie mordy na kłódkę. Bardzo się wtedy przestraszyłem. Policja i prokuratura sprawnie się tym zajęły. Moi bliscy dostali ochronę. Szybko też się okazało, że frajer, który narobił koło mnie tyle szumu i rzekomo coś wiedział na temat gróźb pod adresem mojej rodziny, jest zwykłym mitomanem. Chciał do mnie dotrzeć, siedzieć ze mną w celi. Miałem go chronić w puszce, bo na moim terenie nie było chętnych, żeby ze mną wojować. Później mi się przyznał, że ktoś z innych służb chciał wiedzieć, co mówię i co wiem... Jakieś brednie. Wyjebałem go na zbity pysk z celi. Potem dowiedziałem się, że miał tajny plan z Hydraulikiem i innymi przestępcami. Miał mnie przekonać, żebym nie mówił o nich wszystkiego, a najlepiej żebym odwołał zeznania. Skończony debil i w dodatku narkoman. Siedział później z pedofilem, który zgwałcił i zabił dziecko. Prokuratura naturalnie umorzyła śledztwo. Nie było podstaw ani dowodów na to, co mówił ten pajac.

Na początku, kiedy zdecydowałem się zeznawać, najwięcej obawiałem się o bliskich. Zdawałem sobie sprawę, że będę mówił o morderstwach i mordercach, czasami seryjnych zabójcach, którzy nigdy mi nie darują, że wskutek moich zeznań mogą już nie opuścić zakładu karnego. W strukturach gangsterskich, bandyckich czy, jak kto woli, mafijnych nie ma żadnych zasad. To zrozumiałem po kilkuletniej odsiadce. Wkroczyłem na drogę, z której nie było odwrotu. Bałem się o rodzinę. Po czasie okazało się, że moje obawy były wyolbrzymione. Większość osób, przeciwko którym zeznawałem, też zaczęło współpracować z wymiarem sprawiedliwości.

Któregoś dnia w trakcie przesłuchania prokurator powiedział:

– Jest pan już prawomocnie skazany za wszystkie swoje zbrodnie. Rozmawiałem z przełożonymi i mamy propozycję, żeby pan został świadkiem koronnym. Deklaruje pan, że chce zmienić swoje życie. Wydaje mi się, że powinien się pan nad tym poważnie zastanowić. Niedługo kończy się pana wyrok. Wróci pan do domu, do rodziny. Szkoda by było, żeby za jakiś czas znowu pana aresztowano za dawne grzechy. Zdaję sobie sprawę, że zeznania, które pan do tej pory złożył, to tylko wyrywek z pana życia. Przy okazji miałby pan całodobową ochronę. Pan i pana bliscy, rzecz jasna.

– Nigdy o tym nie myślałem, panie prokuratorze. Zeznaję już od dłuższego czasu i powiem panu szczerze – mam dosyć. Jestem zmęczony tymi konfrontacjami, wielogodzinnymi zeznaniami. Tymi transportami z zakładu karnego i z powrotem. Patrzeć moim byłym kolegom w twarz i zeznawać przeciwko nim nie jest dla mnie ani łatwe, ani przyjemne.

– Rozumiem pana, ale sam pan widzi, jak to jest. Większość z nich od razu przyznaje się do winy i również zeznaje. Te wszystkie gadki o sztywności i lojalności gangsterów to są bajki, sam pan to przeżył na własnej skórze.

– To prawda. Dostałem dobrego kopniaka od moich byłych kolegów. Z perspektywy czasu jestem im bardzo wdzięczny za to, co mi pokazali i co usłyszałem od nich na moich procesach. Dlatego jakoś to wszystko jeszcze znoszę. Proszę mi wierzyć, nie było mi łatwo przejść na drugą stronę.

– Rozumiem pana. W końcu to było całe pana życie. Dobrze dla pana i pańskiej rodziny, że zdecydował się pan na tę zmianę, ale warto przemyśleć, czy nie jest teraz odpowiedni moment na zakończenie całej historii pana gangsterskiego życia. Niech pan to przemyśli i da mi znać. Czasu jest naprawdę niewiele.

– Jak by to miało wyglądać? Co ze mną, co z moją rodziną? Musiałbym się z nimi już zawsze ukrywać. Takie życie na wygnaniu to nie dla mnie, panie prokuratorze. Poza tym moja mama jest chora. Nie sądzę, żebym ją przekonał, aby żyła gdzieś ze mną w ukryciu. Mam też dzieci z różnymi kobietami. To w ogóle nie wchodzi w rachubę, żeby one chciały tak żyć. Po aferze z tym kłamcą, który mnie ostrzegł przed zemstą moich byłych kolegów, moje dzieci już nie chcą ze mną rozmawiać.

– Coś za coś. Wiem i zdaję sobie sprawę, że na pewien czas musiałby pan wyjechać stąd i zabrać ze sobą osoby, na których panu najbardziej zależy, ale szczegóły można by dopracować i byśmy się postarali, żeby wszyscy byli zadowoleni. Gdyby się pan zdecydował, to przede wszystkim musiałby mi pan wstępnie powiedzieć o przestępstwach, w których brał pan udział, i o przestępstwach, o których pan wie. Zmieniły się przepisy o świadku koronnym. Teraz samodzielnie nie decyduję o tym, czy zostanie pan świadkiem koronnym, czy nie. Zdaję sobie sprawę, że pan dużo wie i na pewno mógłby pan uzyskać ten status.

– Przecież to kawał mojego życia. Miałbym opowiedzieć o wszystkich przestępstwach, w których brałem udział? Od samego początku?

– Od początku. Od momentu kiedy zaczął pan łamać prawo. Jedna ważna rzecz. Nie może pan kłamać ani niczego ukrywać. Gdyby się okazało, że nie jest pan z nami szczery, straciłby pan status koronnego i odpowiadał karnie. Na pewno pan słyszał, że były już takie przypadki, że świadkowie koronni stracili ten status.

– Tak, słyszałem. Wiem też, bo sam to przeżyłem na własnej skórze, że niektórzy świadkowie koronni mówią więcej, niż wiedzą, panie prokuratorze.

– Tego już nie będę komentował. Niech pan się zastanowi i da mi znać, co pan postanowił. Naturalnie niech pan nikomu o tym nie mówi. Nawet policjantom. Za jakiś czas będę musiał pana zabrać w swoje rejony. Tutaj już pan skończył zeznawać w innych postępowaniach. Przyjeżdżać tutaj to dla mnie duże obciążenie. Mam u siebie dużo pracy. Za jakiś czas pana stąd zabiorę. Poza tym słyszałem, że w więzieniu, w którym pan obecnie przebywa, nie ma pan łatwego życia.

– Do pana mam jechać? Przecież to drugi koniec Polski. Staję tutaj na warunkowe. Może wyjdę, panie prokuratorze. Poza tym moja mama nie będzie mogła mnie już odwiedzać, a mam teraz tylko ją. Ma pan rację, że lekko nie mam, ale się pilnuję. Boję się prowokacji ze strony więźniów, no i niektórzy klawisze też mnie nie lubią.

– Życzę panu, żeby pan jak najszybciej wyszedł, ale słyszałem, że jakoś nie chcą panu dać wokandy?

– To prawda. Dostaję cały czas blachę. Nie mogę tego zrozumieć... a może i wiem, czemu tak jest.

– Czemu?

– Nie chcę o tym rozmawiać, panie prokuratorze, przynajmniej nie teraz.

Spojrzałem na twarz człowieka, który siedział przede mną za swoim laptopem. Uśmiechnął się do mnie, ja do niego. Oboje wiedzieliśmy, dlaczego tak jest. Dlaczego nie dostaję warunkowego, mimo że miałem już wystąpienie z zakładu karnego. Po kilku godzinach kolejnych moich zeznań skończyliśmy. Robiło się już szaro na dworze. Była jesień. Chciałem wracać do domu. Od pewnego czasu na własną celę mówiłem „mój dom”. To oznaka tak zwanej choroby więziennej. Przyzwyczajenie do izolacji.

Prokurator zawołał policjantów, którzy mieli mnie zawieźć z powrotem do zakładu karnego. Dwóch gliniarzy z CBŚ czekało na mnie na korytarzu. Z prokuratorem podaliśmy sobie dłonie na pożegnanie.

– Niech pan się zastanowi nad tym, co mówiłem. Przyjadę do pana za trzy albo cztery dni na kolejne przesłuchanie. Proszę wtedy dać mi odpowiedź. Do widzenia.

– Do widzenia panu.

Policjanci założyli mi kajdanki i poszliśmy do nieoznakowanego radiowozu. Doskwierały mi te bransoletki na łapach. Pretensję jednak mogłem mieć tylko do siebie. Po trzydziestu minutach siedziałem już w swojej jednoosobowej celi. Długo musiałem się starać, żeby przeniesiono mnie do pojedynki. Po kilku latach spędzonych na enkach trudno było mi się przyzwyczaić do towarzystwa innych więźniów. Enki to koszmar i tortury, ale przyzwyczaiłem się do samotności. Na pewno psychika mi przez to szwankuje, ale kogo by to interesowało. Przecież więźniów trzeba resocjalizować... zamykając ich na przykład w celi, gdzie mogą zrobić jeden krok, a nieba przez okno więzienne wcale nie widzą. Gdy po kilku latach zniesiono mi enkę, to cieszyłem się jak małe dziecko z nowej zabawki. Szybko mi przeszło. Okazało się, że trudno jest mi się przystosować do życia w celi z różnego typu menelami i zwykłymi złodziejami. Siedząc przez kilka lat w samotności, człowiek musi się przyzwyczaić do swojego towarzystwa i po pewnym czasie normą jest gadanie do siebie. Na początku się tego wstydziłem i starałem się nad tym panować, ale po pewnym czasie człowiekowi w takim miejscu jest już wszystko jedno. Później rozmawiałem z innymi enkowcami i wszyscy mówili to samo: „My też, Grek, rozmawiamy sami ze sobą. Człowiek szaleje i powoli staje się czubkiem”. Ale kogo to interesuje, przecież to resocjalizacja. Więzień ma być izolowany od społeczeństwa, to prawda. Zasłużył sobie na to, pod warunkiem że jest winny. Wielu skazańców siedziało niewinnie, to też fakt. Często zadawałem sobie pytanie, czemu taka izolacja ma służyć. Rozumiem, że jak ktoś ma wyrok dożywocia, to kto by chciał się nim zajmować i myśleć o jego resocjalizacji i powrocie do społeczeństwa. Ale co z takimi jak ja? Miałem po kilkunastu latach wrócić na wolność. Po enkach na pewno nie będę normalny i dzisiaj wiem, że bardzo mi ta izolacja zaszkodziła. Do tej pory mówię do siebie. Czasami widzę reakcję ludzi, patrzą na mnie jak na jebniętego. Nie panuję nad tym.

Gdy już siedziałem w celi dwuosobowej i kilkuosobowej, zacząłem tęsknić za pobytem w pojedynce. W więzieniu niewielu spotka się ludzi inteligentnych i normalnych. W większości to patologiczni kłamcy, narkomani i nawet tutaj jest mnóstwo złodziei, którzy tylko czekają, żeby cię okraść. Okradzenie innego więźnia to w oczach reszty najgorsze przewinienie w pudle, ale czasy się bardzo zmieniły i w takich miejscach jak to o zasadach można tylko pomarzyć. Nieraz złapałem za szmaty jednego czy drugiego śmiecia, który coś mi ukradł, ale zaraz mnie straszyli, że jak ich uderzę, zgłoszą to wychowawcy i złożą zawiadomienie do prokuratury. W takich to czasach przyszło mi siedzieć. Bałem się, że dostanę wyrok kadzienny, więc poprosiłem wychowawcę o celę jednoosobową i w takiej teraz przebywałem już od kilku miesięcy. Siedziało mi się o wiele lepiej samemu niż z tymi bezmózgami. Wielu z nich nie wiedziało nawet, do czego służy berło. Wielu nie chciało korzystać z łaźni, która była tylko raz w tygodniu. Możecie sobie to wyobrazić... Dramat! Po powrocie z przesłuchania położyłem się na koju i zacząłem zastanawiać, co zrobić. Czy zostać świadkiem koronnym i powiedzieć wszystko, co wiem, a tym samym wpakować do więzienia wiele osób, które znałem, a które mi pomogły kiedyś w życiu? Wiele tych osób teraz pędziło normalne życie, miało rodziny, znałem ich żony, dzieci. Zastanawiałem się, co robić. Z jednej strony chciałem po wyjściu już żyć normalnie, a co za tym idzie musiałem i chciałem odciąć się od przeszłości i byłych kolegów. Dobrym na to sposobem byłoby zostanie świadkiem koronnym, z drugiej strony wiedziałem, że moje życie, a co za tym idzie życie mojej mamy i dzieci bardzo się zmieni. Nie mogłem i nie miałem prawa decydować za nich. Wstałem z koja. Podszedłem do blatu i włączyłem czajnik z wodą. Miałem ochotę na mocną kawę. Wiedziałem, że tej nocy już nie zasnę. Zapaliłem papierosa i zacząłem wspominać dawne czasy.

Moje bandyckie życie zaczęło się właściwie wtedy, gdy pierwszy raz stanąłem na bramce w nowo otwartej dyskotece jednego z luksusowych hoteli w moim mieście. Był to lokal państwowy, bo wtedy, w latach 80., wszystko praktycznie było państwowe. Od dziecka trenowałem sporty walki. Moja przygoda z matą zaczęła się od treningów dżudo, potem zacząłem trenować karate i do tego doszła jeszcze kulturystyka. W moim domu żyło się biednie, na dodatek rządził ojciec alkoholik. Tyran i psychopata. Bardzo zły człowiek. Krzywdził nas wszystkich fizycznie i psychicznie od lat. Mama nigdy nie była w kinie czy restauracji. Nigdy nie miała urlopu. Bardzo ciężko pracowała fizycznie, żeby utrzymać mnie i moje rodzeństwo. Ojciec ostatnie dwadzieścia lat swojego życia nie pracował, a nawet jak pracował, to i tak nie przynosił do domu żadnych pieniędzy. Jako dziecko nie miałem okazji poczuć smaku bananów czy dobrej czekolady. Chodziłem w ubraniach po starszym bracie. Do szkoły szedłem głodny, ale nie tym się martwiłem. Cały czas się zastanawiałem, co zastanę w domu po powrocie ze szkoły. Nie myślałem o jedzeniu, tylko o tym, gdzie tej nocy ja i moje rodzeństwo będziemy spać z naszą ukochaną mamą. Za naszym blokiem było przedszkole, do którego chodziliśmy, gdy byliśmy dziećmi. Tam często w lecie spaliśmy na ławce wtuleni w siebie. Gdy była zima, to nierzadko spaliśmy w piwnicy lub na klatce schodowej obok drzwi naszego mieszkania, w którym przebywał ten skurwysyn, nasz ojciec, często z jakąś kobietą. Czasami mama prosiła sąsiadów, żeby nas przenocowali, ale zawsze odmawiali. Nie chcieli się wtrącać, nie chcieli mieć w naszym ojcu wroga. Zresztą wszyscy z dzielnicy go lubili. Zawsze chętnie pomagał nieznajomym. W domu terroryzował swoich bliskich. Wpuszczał nas zawsze nad ranem, gdy już się wyspał lub gdy jakaś szmata opuszczała nasze mieszkanie. Często te kurwy, mijając nas na schodach, uśmiechały się ironicznie. Zacząłem trenować, bo chciałem być silny. Chciałem bronić mamę przed ojcem tyranem. Na podwórku też nie miałem lekko jako dziecko. Przezywano mnie ten z „kociej wiary” lub żydek. Mama była świadkiem Jehowy. Mnie i moje rodzeństwo też uczono bzdetów o tym, jak to Bóg nas kocha. Miał nas bronić i nam pomagać. Pamiętam, że jako dziecko często płakałem i modliłem się do Niego, żeby pomógł mamie. Żeby nie pozwolił jej krzywdzić. Nigdy jakoś nie odczułem tej miłości. Nigdy nam nie pomógł. Buntowałem się często przeciw Niemu i groziłem, że zacznę modlić się do diabła, jak On nam nie pomoże. Prosiłem diabła o pomoc i też nic... Jako dziecko chodziłem z bratem na lekcje Pisma świętego, czytanie Biblii i „Strażnic” do naszej nauczycielki, starszej pani Józi. Często pytałem ją, dlaczego tak się dzieje w naszym domu, dlaczego Bóg nam nie pomoże. Zawsze odpowiadała, że to jest dla nas próba. On sprawdza naszą wiarę i kiedyś nam pomoże. Na pewno będzie nam się lepiej żyło po śmierci w raju. Zastanawiałem się często, czy nie odebrać sobie życia, być może faktycznie po tamtej stronie będzie lepiej. Ale co z mamą, co z moim rodzeństwem? Nie mogłem ich zostawić samych. Dlatego postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i zapisałem się na dżudo. Przestałem wierzyć w Boga. Okazało się, że mam talent do sportów walki i szybko stałem się niezłym zabijaką. Pierwszym rywalem, na którym sprawdziłem swoje umiejętności, był znienawidzony przeze mnie ojciec. Miał odporną głowę i potrafił przyjąć sporą porcję ciosów. Biłem go z przyjemnością i satysfakcją. Czasami nawet przeginałem, ale chujowi się należało. Za wszystkie nasze krzywdy. Później on szukał sobie miejsca do spania poza domem. Wskazywałem mu sprawdzone miejsca: ławka na terenie przedszkola lub schody na klatce schodowej... wiem, że z nich korzystał. Po pewnym czasie był już potulny jak baranek. Zmarł, kiedy pierwszy raz siedziałem i to od razu za zabójstwo. Nie odwiedziłem go nigdy na cmentarzu. Ta opowieść jest o tym, jak to wszystko się zaczęło. Kim stałem się później... Boga tutaj nie znajdziecie.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: