Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Całkiem sama - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
22 grudnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Całkiem sama - ebook

Królowa Suspensu zabiera nas w rejs wspaniałym liniowcem Queen Charlotte, na którym dochodzi do dramatycznych wydarzeń!

Celia Kilbride, specjalistka od szlachetnych kamieni i biżuterii, postanawia popłynąć w podróż luksusowym statkiem wycieczkowym, mając nadzieję, że dzięki temu uniknie natrętnego zainteresowania mediów po strasznym, upokarzającym przeżyciu, gdy w przeddzień ślubu jej narzeczony został aresztowany.

Na statku spotyka osiemdziesięciosześcioletnią lady Emily Heywood, właścicielkę bezcennego szmaragdowego naszyjnika.
W trzecim dniu podróży lady Em zostaje znaleziona martwa w swojej kabinie… a naszyjnik znika. Czy mają z tym coś wspólnego towarzyszący lady Em goście: asystentka Brenda Martin lub zarządzający majątkiem starszej damy Roger Pearson i jego żona Yvonne? A może zabójcą jest profesor Henry Longworth, znawca twórczości Szekspira, podobnie jak Celia prowadzący na statku wykłady? Albo Devon Michaelson, który zamierza rozsypać na morzu prochy niedawno zmarłej żony? Lista podejrzanych wciąż się wydłuża…

Celia wraz z nowymi przyjaciółmi, Willym i Elwirą, próbuje wykryć mordercę, nim Queen Charlotte zawinie do portu. Nie wie, że sama naraża się na śmiertelne niebezpieczeństwo…

Mary Higgins Clark – nazywana Królową Suspensu – jest najlepiej sprzedającą się autorką tego gatunku powieści w USA. Tylko tam wydrukowano ponad 45 milionów jej książek. Powieści Clark są międzynarodowymi bestsellerami.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8169-546-6
Rozmiar pliku: 535 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Wspaniały wycieczkowy liniowiec Queen Charlotte miał zaraz wyruszyć w dziewiczą podróż z przystani na rzece Hudson. Opisywano go jako szczyt luksusu i porównywano do pierwszej Queen Mary, a nawet Titanica, który sto lat wcześniej uchodził za najwytworniejszą jednostkę pływającą.

Pasażerowie jeden po drugim wchodzili na pokład, a gdy okazali dokumenty, byli zapraszani do głównego salonu, gdzie kelnerzy w białych rękawiczkach serwowali szampana. Po przybyciu ostatniego gościa kapitan Fairfax wygłosił mowę powitalną.

– Obiecujemy najbardziej elegancką podróż, o jakiej państwo kiedykolwiek słyszeli… lub usłyszą – mówił, a jego brytyjski akcent jeszcze dodawał blasku słowom. – Państwa kabiny zostały urządzone w wytwornym stylu, cechującym najsłynniejsze oceaniczne liniowce z przeszłości. Queen Charlotte zbudowano tak, by mieściła na pokładzie dokładnie stu gości; nasza licząca osiemdziesiąt pięć osób załoga będzie z ochotą spełniać wszystkie państwa życzenia. Oferujemy rozrywki godne Broadwayu, Carnegie Hall i Metropolitan Opera oraz szeroki wachlarz interesujących prelekcji. Przedstawią je znani autorzy, byli dyplomaci, a także eksperci od Szekspira i szlachetnych kamieni. Najlepsi kucharze z całego świata będą na waszych oczach przygotowywać dania ze świeżych, dostarczonych prosto z farm produktów. Mamy świadomość, że pływanie wzbudza pragnienie, więc by je zaspokoić, proponujemy liczne degustacje wina, prowadzone przez sławnych znawców tego trunku. Któregoś dnia odbędzie się zgodny z duchem tej podróży wykład na temat książki Emily Post, legendarnej znawczyni dobrych manier, z pasją opisującej rozmaite dawne, zachwycające obyczaje. To tylko część atrakcji, które państwu oferujemy. Dodam jeszcze, że w menu wykorzystano przepisy najlepszych szefów kuchni z różnych części świata. Jeszcze raz witam państwa na statku, który będzie waszym domem przez sześć najbliższych dni. A teraz chciałbym przedstawić Gregory’ego Morrisona, właściciela Queen Charlotte. To on sprawił, że ten liniowiec jest pod każdym względem doskonały, a państwo odbędą najbardziej luksusowy rejs, jaki można sobie wyobrazić.

Gregory Morrison, postawny mężczyzna o rumianej twarzy i siwych włosach, postąpił krok do przodu.

– Chcę powitać wszystkich państwa na pokładzie. Dziś spełnia się pragnienie młodego chłopca sprzed ponad pięćdziesięciu lat. Stałem obok ojca, kapitana holownika, kiedy wprowadzał do portu w Nowym Jorku najwspanialsze liniowce pływające w tamtych czasach. Prawdę mówiąc, kiedy ojciec patrzył uważnie przed siebie, skupiony na trasie do pokonania, ja odwracałem głowę i z zachwytem gapiłem się na te piękne statki, sunące elegancko po szarych wodach rzeki Hudson. Już wtedy wiedziałem, że kiedyś zechcę zbudować jednostkę jeszcze wspanialszą od tych, które wówczas podziwiałem. Queen Charlotte w całym swym majestacie jest spełnieniem mojego śmiałego marzenia. Niezależnie od tego, czy spędzicie państwo z nami pięć dni na trasie do Southampton, czy też popłyniecie w trzymiesięczny rejs dookoła świata, mam nadzieję, że zaczynacie dziś przygodę, której nigdy nie zapomnicie. – Uniósł kieliszek w geście toastu i zakończył: – Podnieść kotwicę!

Rozległy się zdawkowe oklaski, a potem pasażerowie zaczęli się odwracać do najbliżej stojących osób i nawiązywać z nimi rozmowę. Elwira i Willy Meehanowie, świętujący czterdziestą piątą rocznicę ślubu, cieszyli się swoją wielką fortuną. Nim wygrali na loterii, ona sprzątała domy, a on naprawiał zatkane toalety i pęknięte rury.

Trzydziestoczteroletni Ted Cavanaugh przyjął kieliszek szampana i rozejrzał się wokół siebie. Rozpoznał niektóre osoby, prezesów General Electric i Goldman Sachs oraz kilka najpopularniejszych par z Hollywood.

Jakiś głos tuż obok zapytał:

– Jest pan może przypadkiem spokrewniony z ambasadorem Markiem Cavanaughem? Bo podobieństwo wydaje się doprawdy uderzające.

– Owszem – potwierdził Ted z uśmiechem. – Jestem jego synem.

– Wiedziałem, że nie mogę się mylić. Pozwoli pan, że się przedstawię. Charles Chillingsworth.

Ted skojarzył nazwisko emerytowanego ambasadora we Francji.

– Pański ojciec i ja w młodości razem pracowaliśmy jako attaché – wyjaśnił Chillingsworth. – Wszystkie dziewczęta w ambasadzie kochały się w Marku Cavanaughu. Mówiłem mu, że to niesprawiedliwe być aż tak przystojnym. Z tego, co pamiętam, był ambasadorem w Egipcie przez kadencje dwóch prezydentów, a potem został akredytowany w pałacu St James.

– Owszem – potwierdził Ted. – Ojciec był zafascynowany Egiptem. A ja podzielam jego pasję. Spędziłem w tym kraju wiele lat, właściwie tam dorastałem. Potem przenieśliśmy się do Londynu, gdzie został ambasadorem.

– Poszedł pan w jego ślady?

– Nie, jestem prawnikiem, ale duża część mojej działalności ma związek z odzyskiwaniem antyków i dzieł sztuki skradzionych z krajów ich pochodzenia. – Nie ujawnił, że powodem jego podróży jest zamiar spotkania się z lady Emily Haywood i namówienie jej, by zwróciła słynny szmaragdowy naszyjnik Kleopatry prawowitym właścicielom, czyli narodowi egipskiemu.

Profesor Henry Longworth usłyszał ich rozmowę i zbliżył się, nadstawiając ucha, z oczami błyszczącymi ciekawością. Zaproszono go do udziału w rejsie jako wytrawnego znawcę twórczości Szekspira; jego prezentacje, zawierające liczne oryginalnie interpretowane cytaty, niezmiennie zachwycały słuchaczy. Dlatego ten niepozorny, łysiejący mężczyzna po sześćdziesiątce był chętnie zapraszany z wykładami na tego rodzaju wycieczki i do college’ów.

Devon Michaelson stał w pewnej odległości od reszty pasażerów Queen Charlotte. Nie miał ochoty na banalne pogawędki, nieuniknione przy pierwszym spotkaniu obcych sobie ludzi. Podobnie jak profesor Longworth przekroczył sześćdziesiątkę i nie rzucał się w oczy ani wzrostem, ani rysami twarzy.

Na uboczu trzymała się również dwudziestoośmioletnia Celia Kilbride. Wysoka, z czarnymi włosami i oczyma niebieskimi jak szafiry, nie zauważała – a gdyby zauważała, nie przywiązywałaby do nich żadnej wagi – pełnych podziwu spojrzeń rzucanych w jej stronę przez współtowarzyszy podróży.

Pierwszym przystankiem w tym rejsie dookoła świata miał być port Southampton w Anglii. Tam zamierzała opuścić statek. Tak samo jak profesora Longwortha, zaproszono ją w charakterze prelegentki. Była znawczynią szlachetnych kamieni, a tematem jej prezentacji miała być historia słynnych klejnotów na przestrzeni wieków.

Najbardziej podekscytowaną pasażerką wydawała się pięćdziesięcioletnia rozwódka Anna DeMille z Kansas, która wygrała tę wycieczkę jako główną nagrodę na zorganizowanej przez kościół loterii. Ufarbowane na czarno włosy i brwi kontrastowały z pociągłą twarzą i szczupłą sylwetką kobiety. Modliła się, żeby ta podróż stworzyła jej szansę poznania „tego właściwego” mężczyzny. Bo dlaczego nie? – zadawała sobie pytanie. Wygrałam los na loterii. Może w końcu będzie to mój szczęśliwy rok.

Osiemdziesięciosześcioletnią lady Emily Haywood, znaną ze swego bogactwa i działalności dobroczynnej, otaczali zaproszeni przez nią goście: Brenda Martin, jej asystentka i dama do towarzystwa od dwudziestu lat, Roger Pearson, zarządzający jej inwestycjami i majątkiem, oraz żona Rogera, Yvonne.

W wywiadzie na temat podróży lady Emily oświadczyła, że zamierza wziąć ze sobą legendarny szmaragdowy naszyjnik Kleopatry i po raz pierwszy wystąpić w nim publicznie.

Kiedy pasażerowie zaczęli się rozchodzić, życząc sobie nawzajem „Bon voyage”, nie mogli wiedzieć, że przynajmniej jeden z nich nie dotrze do Southampton żywy.2

Zamiast udać się do swojej kabiny, Celia Kilbride stanęła przy relingu, patrząc na mijaną właśnie przez statek Statuę Wolności. Miała spędzić na pokładzie niecały tydzień, ale to wystarczało, by uciec przed medialnym szumem po aresztowaniu Stevena w restauracji na dwadzieścia cztery godziny przed ich ślubem. Czy naprawdę od tamtego wieczoru minęły zaledwie cztery tygodnie?

Wznosili właśnie toasty, kiedy agenci FBI wkroczyli do prywatnej jadalni w 21 Club. Fotograf zdołał pstryknąć pierwsze zdjęcie, przedstawiające Celię i Stevena razem, i drugie, pokazujące głównie pięciokaratowy pierścionek zaręczynowy na jej palcu.

Przystojny, błyskotliwy, czarujący Steven Thorne oszukał jej znajomych, namawiając ich do inwestowania w fundusz hedgingowy, stworzony po to, by on – i tylko on – mógł czerpać z tych pieniędzy zysk i środki na swój wystawny styl życia. Dzięki Bogu, że został aresztowany, zanim się pobraliśmy, stwierdziła Celia, kiedy statek wypływał na szerokie wody Atlantyku. Przynajmniej tego los mi oszczędził.

Jak wiele w życiu zależy od przypadku, myślała. Niedługo po śmierci ojca przed dwoma laty była w Londynie na seminarium gemmologicznym. Kiedy firma Carruthers Jewelers kupiła jej bilet na samolot, po raz pierwszy w życiu miała okazję lecieć pierwszą klasą.

Siedziała na swoim miejscu w drodze powrotnej do Nowego Jorku i popijała darmowe wino, kiedy usiadł obok niej nieskazitelnie ubrany mężczyzna, umieściwszy swoją aktówkę w schowku na górze.

– Jestem Steven Thorne – przedstawił się z ciepłym uśmiechem, wyciągając rękę.

Wyjaśnił, że wraca z konferencji poświęconej finansom. Nim wylądowali, zdążyła przyjąć jego zaproszenie na kolację.

Celia pokręciła głową. Jak mogła, będąc gemmologiem zdolnym odnaleźć najmniejszą skazę na każdym kamieniu, tak błędnie ocenić tego człowieka. Odetchnęła głęboko, wciągając w płuca cudownie orzeźwiający zapach oceanu. Postanowiła całkowicie przestać myśleć o Stevenie. Trudno jednak było zapomnieć, jak wielu jej przyjaciół fatalnie zainwestowało swe oszczędności, tylko dlatego że przedstawiła im Stevena. Została przesłuchana przez FBI. Zastanawiała się, czy tamci wierzą, że uczestniczyła w oszustwie, chociaż wpłaciła na ten fundusz również własne pieniądze.

Miała nadzieję, że nie spotka wśród pasażerów nikogo znajomego, ale media od dość dawna rozwodziły się nad udziałem lady Emily Haywood w tej wyprawie. Starsza dama regularnie przynosiła poszczególne klejnoty ze swojej bogatej kolekcji biżuterii do siedziby Carruthers na Piątej Alei, do czyszczenia lub naprawy, i upierała się, by Celia sprawdzała każdy kamień pod kątem ewentualnych wyszczerbień lub zarysowań. Zawsze towarzyszyła jej asystentka Brenda Martin. Był też Willy Meehan, starszy mężczyzna, który przyszedł kupić prezent dla żony Elwiry na ich czterdziestą piątą rocznicę ślubu i opowiedział Celii o tym, jak wygrali na loterii czterdzieści milionów dolarów. Od razu go polubiła.

Niemniej przy tak wielu uczestnikach podróży mogła zakładać, że z łatwością znajdzie dużo czasu tylko dla siebie, poza dwoma wykładami i jedną sesją odpowiadania na pytania, które miała odbyć. Wcześniej już parokrotnie zapraszano ją jako prelegentkę na statki Castle Line. Za każdym razem pracownik odpowiedzialny za dostarczanie pasażerom rozrywki zapewniał Celię, że w opinii słuchaczy jej prezentacje były najciekawsze. Przed tygodniem zadzwonił do niej i zaproponował zastępstwo za innego prelegenta, który w ostatniej chwili się rozchorował.

Oferta spadła jej jak z nieba, dając szansę ucieczki przed współczuciem części znajomych i niechęcią tych, którzy stracili pieniądze. Cieszę się, że tu jestem, pomyślała, po czym odwróciła się i poszła do swojej kabiny.

Każdy centymetr kwadratowy Queen Charlotte został zaprojektowany z niesłychaną wręcz dbałością o wszystkie, nawet najdrobniejsze detale. Kabina-apartament składała się z saloniku, sypialni i łazienki. Została wyposażona w przestronne szafy, w przeciwieństwie do starszych statków, gdzie kabiny o tym standardzie bywały o połowę mniejsze. Rozsuwane szklane drzwi prowadziły na balkon, gdzie można było usiąść i rozkoszować się powiewem oceanicznej bryzy, jednocześnie unikając towarzystwa reszty pasażerów.

Kusiło ją, żeby od razu tam pójść, postanowiła jednak najpierw się rozpakować i trochę zadomowić. Pierwszy wykład miała już następnego dnia po południu, chciała więc przejrzeć notatki. Tematem była historia rzadkich kamieni od czasów starożytnych cywilizacji.

Zadzwoniła jej komórka. Odebrawszy, usłyszała znajomy głos. Telefonował Steven. Wypuszczono go za kaucją.

– Celio, mogę ci wszystko wyjaśnić… – zaczął.

Przerwała połączenie i ze złością odłożyła aparat. Już sam dźwięk głosu byłego narzeczonego wywołał w niej falę wstydu. A przecież potrafię odkryć najmniejszą skazę w każdym kamieniu, znowu pomyślała z goryczą.

Przełknęła, czując ucisk w gardle, i niecierpliwym ruchem otarła łzy z oczu.3

Lady Emily Haywood, znana wszystkim jako lady Em, siedziała sztywno wyprostowana w pięknym rozłożystym fotelu w najdroższym apartamencie na statku. Drobna jak ptaszek, miała bujne śnieżnobiałe włosy i pomarszczoną twarz, wciąż zachowującą ślady dawnej urody. Łatwo było sobie wyobrazić lady Em jako olśniewającą amerykańską primabalerinę, która w wieku dwudziestu lat podbiła serce sir Richarda Haywooda, wówczas czterdziestosześcioletniego sławnego i bogatego brytyjskiego odkrywcy.

Lady Em rozejrzała się z westchnieniem. To wnętrze jest naprawdę warte takich pieniędzy, pomyślała. Znajdowała się w największym pomieszczeniu apartamentu, pełniącym funkcję salonu, z królewskich rozmiarów telewizorem nad kominkiem, perskimi dywanami, kanapami z jasnozłotą tapicerką, ustawionymi pod przeciwległymi ścianami, fotelami w kontrastujących kolorach, antycznymi stolikami i barem. W skład apartamentu wchodziła też olbrzymia sypialnia oraz łazienka z prysznicem parowym i jacuzzi. Podłoga w łazience była podgrzewana, a ściany zdobiły niewiarygodnie piękne marmurowe mozaiki. Sypialnia i największy pokój miały bezpośrednie wyjście na prywatny balkon. Lodówkę wypełniały przekąski, które wybrała z menu.

Lady Em uśmiechnęła się z satysfakcją. Zabrała niektóre ze swoich najcenniejszych klejnotów, żeby je nosić na statku. W dziewiczej podróży Queen Charlotte miało uczestniczyć wielu celebrytów, a ona, jak zwykle, pragnęła przyćmić ich wszystkich. Postanowiwszy wziąć udział w tym rejsie, oznajmiła, że kierując się stylem luksusowego otoczenia, zdecydowała się wziąć ze sobą i nosić słynny szmaragdowy naszyjnik, który jak wierzono, należał kiedyś do Kleopatry. Po zakończeniu wycieczki zamierzała dać go w prezencie Instytutowi Smithsonian. Jest absolutnie bezcenny, pomyślała, a skoro nie mam krewnych, na których by mi zależało, komu mogłabym go zostawić? Egipskie władze próbowały odzyskać klejnot, twierdząc, że pochodzi on ze splądrowanego grobowca i musi wrócić do kraju. Niech o niego walczą z Instytutem Smithsonian, stwierdziła lady Em. To będzie moje pierwsze i zarazem ostatnie wystąpienie w tym naszyjniku.

Drzwi do sypialni były lekko uchylone, słyszała więc, jak jej asystentka, Brenda, krząta się w środku, rozpakowując podróżny kufer i walizki z ubraniami, które lady Em wybrała na podróż ze swojej obszernej garderoby. Jedynie Brenda mogła się zajmować osobistymi rzeczami swojej pracodawczyni. Kamerdynerzy i lokaje nie mieli do tego prawa.

Co ja bym bez niej zrobiła? – pomyślała lady Em. Jeszcze nie wiem, że mogłabym czegoś chcieć lub potrzebować, a ona już to widzi! Mam nadzieję, że dwadzieścia lat pełnej oddania pracy u mego boku nie pozbawiło jej szansy na zyskanie własnego życia.

Sytuacja osobista jej doradcy finansowego i jednocześnie wykonawcy testamentu, Rogera Pearsona, wyglądała zupełnie inaczej. Zaprosiła Rogera i jego żonę na tę wyprawę, bo zawsze lubiła jego towarzystwo. Znała go od czasów, gdy był chłopcem, a jego dziadek i ojciec wcześniej z powodzeniem doradzali jej w sprawach majątkowych.

Jednak tydzień przed wyruszeniem w podróż spotkała starego znajomego Winthropa Hollowsa, którego nie widywała od lat. Podobnie jak ona był klientem firmy Pearsona. Zapytał ją, czy nadal zatrudnia Rogera, a gdy potwierdziła, rzekł:

– Miej świadomość, że on jest inny niż jego dziadek czy ojciec. Radziłbym zatrudnić jakąś zewnętrzną firmę, by dokładnie skontrolowała stan twoich finansów.

Nalegała, by Winthrop przedstawił jej swoje zastrzeżenia, ale nie chciał dodać nic więcej.

Usłyszała kroki, a potem drzwi od sypialni otworzyły się szerzej. Do salonu weszła Brenda Martin. Była postawną kobietą, nie tyle grubą, ile mocno zbudowaną. Wyglądała starzej niż na swoje sześćdziesiąt lat, ponieważ obcinała na krótko siwiejące włosy i nosiła mało twarzową fryzurę, a do tego nie robiła makijażu, który na pewno by jej posłużył. W tym momencie na jej okrągłej twarzy malowało się zaniepokojenie.

– Lady Em – zaczęła niepewnym głosem – ma pani posępną minę. Coś się stało?

Zachowaj ostrożność, upomniała się w duchu lady Em. Brenda nie powinna wiedzieć, że jestem zdenerwowana z powodu Rogera.

– Mam posępną minę? – powtórzyła tonem pytania. – Nie przychodzi mi do głowy żaden powód.

Asystentka nie kryła ulgi.

– Och, lady Em, to świetnie, że niczym się pani nie martwi. Tak chciałabym, żeby pani czerpała radość z każdej chwili tej cudownej wycieczki. Mam zadzwonić, żeby podano herbatę?

– Byłoby miło, Brendo – przyznała lady Em. – Z wielką chęcią wybiorę się na jutrzejszy wykład Celii Kilbride. Zdumiewające, że taka młoda kobieta posiada tak ogromną wiedzę na temat kamieni szlachetnych. Chyba opowiem jej o klątwie związanej z naszyjnikiem Kleopatry.

– Nie wydaje mi się, żeby mi pani o niej wspominała – odrzekła Brenda.

Lady Em zachichotała.

– Kleopatra została uwięziona przez Oktawiana, adoptowanego syna Cezara i jego dziedzica. Wiedziała, że postanowił zabrać ją barką do Rzymu jako swoją niewolnicę i rozkazał, by podczas drogi nosiła ten szmaragdowy naszyjnik. Kleopatra, która zamierzała wkrótce popełnić samobójstwo, posłała po naszyjnik i rzuciła na niego klątwę: „Ktokolwiek zabierze ten klejnot na morze, nie dotrze żywy do brzegu”.

– Och, lady Em – westchnęła Brenda. – Cóż za straszna historia. Może jednak powinna była pani zostawić naszyjnik w sejfie!

– Nie ma mowy – ucięła szorstko jej pracodawczyni. – A teraz zamówmy herbatę.4

Roger Pearson i jego żona Yvonne pili popołudniową herbatę w swoim apartamencie na najdroższym piętrze Queen Charlotte. Roger był postawny, miał rzednące płowe włosy, a kiedy się uśmiechał, robiły mu się zmarszczki wokół oczu. Bezpośredni i towarzyski, reprezentował sobą typ człowieka, przy którym wszyscy czują się dobrze i swobodnie. On jedyny pozwalał sobie żartować z lady Em na temat polityki. Ona twardo popierała republikanów, on równie zagorzale sprzyjał demokratom.

Teraz wraz z żoną przeglądał listę zajęć przewidzianych na następny dzień. Kiedy zobaczyli, że o czternastej trzydzieści zaplanowano wykład Celii Kilbride, Yvonne uniosła brwi.

– Czy to nie ta, która pracuje w Carruthers Jewelers i jest zamieszana w aferę z funduszem hedgingowym? – spytała.

– Ten oszust Thorne próbuje ją wciągnąć w swoje machlojki – powiedział obojętnie Roger.

Yvonne w zadumie ściągnęła brwi.

– Słyszałam o tym. Kiedy lady Em przynosi tam coś ze swoich klejnotów do przeróbki lub naprawy, zawsze zwraca się do Celii Kilbride, wiem od Brendy.

Roger odwrócił głowę i spojrzał na żonę.

– Kilbride zajmuje się sprzedażą biżuterii?

– Jest kimś znacznie ważniejszym. Czytałam o niej. Należy do najlepszych gemmologów i podróżuje po całym świecie, wybierając cenne kamienie dla firmy. Prowadzi też wykłady na statkach takich jak ten, żeby zachęcać ludzi z grubymi portfelami do inwestowania w cenne wyroby jubilerskie.

– Wygląda na to, że jest bystra – stwierdził Roger, kierując wzrok na ekran telewizora.

Yvonne przyjrzała mu się z uwagą. Jak zwykle, gdy byli sami, Roger porzucał styl towarzyskiego brata łaty i praktycznie ją ignorował.

Zajęła się herbatą i sięgnęła po misternie przygotowaną kanapkę z ogórkiem. Pomyślała o stroju, który chciała wkrótce na siebie włożyć: nowym kaszmirowym żakiecie i spodniach z kolekcji Escady. Żakiet uszyto z materiału w czarno-biały wzór, a spodnie były czarne. Skórzane łaty na łokciach pasowały do sportowego stylu, jaki obowiązywał tego wieczoru.

Yvonne miała świadomość, że wygląda bardzo młodo jak na swój wiek, czyli czterdzieści trzy lata. Żałowała, że nie jest wyższa, ale zachowała smukłą figurę, a fryzjerowi udało się uzyskać dokładnie ten odcień blond, o jaki jej chodziło. Poprzednim razem nadał jej włosom za dużo złotawego połysku.

Wygląd był dla Yvonne bardzo ważny, podobnie jak status towarzyski, apartament przy Park Avenue i dom w Hamptons. Roger znudził jej się już dawno, wciąż jednak uwielbiała ich styl życia. Nie mieli dzieci, nie było też powodów, dla których mąż musiałby finansować studia trzech synów swojej owdowiałej siostry. Yvonne od lat nie utrzymywała z nią stosunków, podejrzewała jednak, że Roger i tak płaci rachunki za college wszystkich trzech siostrzeńców.

Cóż, dopóki to nie koliduje z moimi potrzebami… pomyślała, dojadając kanapkę i popijając ją resztką herbaty.5

To stanowczo zbyt wielki wydatek, Willy, nawet na naszą czterdziestą piątą rocznicę ślubu. – Elwira z westchnieniem rozejrzała się po apartamencie, który mąż zarezerwował, by uczcić ich święto.

Mimo że słowa wyrażały protest, Willy słyszał w głosie żony wyraźne podniecenie. Stał w salonie i otwierał butelkę z darmowym szampanem schłodzoną w srebrnym kubełku z lodem. Mozoląc się z korkiem, spoglądał w sięgające od podłogi do sufitu lustra i na ciemnoniebieskie wody Atlantyku.

– Willy, nie potrzebujemy kabiny z prywatnym balkonem. Moglibyśmy przecież wychodzić na pokład, żeby stamtąd popatrzeć na wodę i poczuć bryzę.

Willy uśmiechnął się do niej.

– Skarbie, założę się, że na tym statku każdy apartament ma własny balkon.

Elwira przeszła do łazienki, sąsiadującej z sypialnią.

– Willy, dasz wiarę? – niemal krzyknęła. – W lustro toaletki jest wbudowany telewizor. To wszystko musiało kosztować fortunę.

Uśmiechnął się pobłażliwie.

– Skarbie, mamy dwa miliony rocznie przed podatkiem. Dostajemy taką sumę już od pięciu lat, a poza tym zarabiasz na pisaniu do „Globe”.

– Wiem – westchnęła Elwira – ale zdecydowanie wolałabym przeznaczyć te pieniądze na jakieś szczytne cele. Wiesz, Willy: „komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie”1.

O rany, pomyślał z lękiem Willy. Co powie, kiedy wieczorem dam jej pierścionek? Postanowił trochę przygotować żonę na ten prezent.

– Skarbie, nic mi nie sprawia większej przyjemności niż świętowanie rocznicy naszego długiego wspólnego życia. Naprawdę zrobisz mi przykrość, jeśli nie pozwolisz okazać, jaki jestem z tobą szczęśliwy od czterdziestu pięciu lat. Mam dla ciebie jeszcze coś, co dostaniesz wieczorem. Jeśli tego nie przyjmiesz, będzie mi bardzo przykro. – Mowa godna polityka, pomyślał z zadowoleniem.

Elwira sprawiała wrażenie przerażonej.

– Och, Willy, przepraszam. Oczywiście bardzo się cieszę, że tu jestem. Sam wiesz, że to ty nalegałeś, by kupić los tamtego dnia. Ja powiedziałam, że równie dobrze możemy zaoszczędzić tego dolara. Strasznie się cieszę, że tu jestem, i cieszę się ze wszystkiego, co zechcesz mi dać.

Stali w drzwiach na balkon, podziwiając widok oceanu. Willy objął żonę ramieniem.

– To już bardziej mi się podoba, skarbie. Pomyśl tylko, że przez następny tydzień będziemy się cieszyć każdą minutą każdego dnia.

– O, tak – zgodziła się z nim żona.

– Pięknie wyglądasz.

Kolejny wydatek, pomyślała. Fryzjer, z którego usług zwykle korzystała, wyjechał na urlop, poszła więc, by ufarbować włosy, do bardzo drogiego salonu. Poleciła jej go znajoma, baronowa von Schreiber, właścicielka Cypress Point Spa, gdzie Elwira pojechała zaraz po tym, jak wygrali z Willym na loterii. Powinnam była wiedzieć, że Min wyśle mnie w takie miejsce, pomyślała. Musiała jednak przyznać, że jej włosy zyskały delikatny odcień rudości, który zawsze lubiła. W dodatku monsieur Leopoldo pięknie je ułożył. Poza tym od Bożego Narodzenia schudła ponad siedem kilo i znów mogła nosić te wszystkie piękne stroje, które Min dla niej wybrała przed dwoma laty.

Willy czule uścisnął żonę.

– Skarbie, miło pomyśleć, że na takim statku będziesz mogła pisać jedynie o beztroskim podróżowaniu.

Jednak mówiąc to, miał dziwne przeczucie, że nie pójdzie aż tak gładko. Bo nigdy nie szło.

1 Ewangelia wg świętego Łukasza, 12:48, Biblia Tysiąclecia.6

Raymond Broad, steward przydzielony do apartamentu lady Em, wszedł z tacą, żeby zabrać naczynia po popołudniowej herbacie. Widział, jak starsza pani wychodzi, a za nią jej asystentka, prawdopodobnie do baru koktajlowego na szóstym piętrze.

Tylko ci z najgrubszymi portfelami mogą tam bywać, pomyślał. Typ ludzi, których naprawdę lubię. Wprawnymi ruchami umieścił na tacy serwis, resztę kanapek i słodycze.

Następnie przeszedł do sypialni i się rozejrzał. Wysunął szufladki nocnych stolików po obu stronach łóżka. Często bogacze po prostu wrzucali tam biżuterię, zamiast zamykać ją w sejfie wbudowanym w szafę. Szukał takich okazji.

Z pieniędzmi ci ludzie też postępowali niedbale. Gdyby pod koniec podróży ktoś zostawił wypchany portfel w jednej z szuflad, nie odczułby braku tych kilku setek, których pewnie nawet nie liczył.

Raymond bardzo uważał, co kradnie, dlatego nikt go nigdy nie podejrzewał przez dziesięć lat pracy w Castle Line. I cóż to szkodzi, że trochę dorabiał, podsuwając tabloidom soczyste plotki o ekscesach celebrytów na pokładzie? Wiedział, że jest uważany za doskonałego pracownika.

Wrócił do salonu, wziął tacę i opuścił apartament. Uśmiech zadowolenia, który miał na twarzy zawsze, gdy sprawdzał teren, natychmiast zniknął, gdy Raymond otworzył drzwi. Poważny, w schludnym uniformie, z rzadkimi czarnymi włosami starannie zaczesanymi na łysinę, przybrał ugrzecznioną minę na wypadek spotkania w korytarzu któregoś z pasażerów.7

Profesor Henry Longworth sprawdził, czy jego muszka znajduje się dokładnie na swoim miejscu. Wprawdzie tego wieczoru stroje miały być niezobowiązujące, ale nie zamierzał występować z rozpiętym kołnierzykiem koszuli. Po prostu tego nie lubił, bo niestaranny strój przypominał mu o niechlujnych ubraniach, jakie nosił w trudnych i burzliwych czasach dorastania w slumsach Liverpoolu. Już w wieku ośmiu lat był na tyle bystry, by wiedzieć, że jedyna nadzieja na godziwą przyszłość wiedzie przez edukację. Po lekcjach, kiedy inni chłopcy grali w piłkę, on się uczył.

W wieku osiemnastu lat otrzymał stypendium w Cambridge. Kiedy tam przyjechał, jego liverpoolski akcent budził rozbawienie u kolegów z uczelni. Całkowite wyzbycie się tej skazy do czasu ukończenia studiów kosztowało go wiele wysiłku.

Gdzieś po drodze rozwinął w sobie zamiłowanie do Szekspira i ostatecznie został profesorem w Oksfordzie; uczył studentów o wielkim dramaturgu i poecie aż do emerytury. Wiedział, że koledzy z Oksfordu żartowali, że po śmierci spocznie w otwartej trumnie ubrany we frak i biały krawat, ale nic go to nie obchodziło.

Muszka tkwiła idealnie prosto we właściwym miejscu pod kołnierzykiem koszuli.

Włożył marynarkę z lekkiego materiału w kratę, całkiem odpowiednią na połowę września, po czym spojrzał na zegarek. Zostało dziesięć minut do dziewiętnastej. Punktualność jest grzecznością królów, pomyślał.

Przydzielono mu lokum na najdroższym piętrze; z przyjemnym zaskoczeniem odkrył, że wyposażenie Queen Charlotte znacznie przewyższa luksusem to, co oferowano na starszych jednostkach. Wprawdzie określenie „apartament” dla kabiny pełniącej jednocześnie funkcję salonu i sypialni zakrawało na żart, ale co tam. Podszedł do wysokiego lustra na drzwiach łazienki i obejrzał się uważnie od stóp do głów, by się upewnić, że wygląda, jak należy.

Zobaczył szczupłego, sześćdziesięcioletniego mężczyznę średniego wzrostu, z intensywnie brązowymi oczyma za szkłami okularów bez oprawek, z wianuszkiem siwych włosów okalających łysinę. Pokiwał głową usatysfakcjonowany, a potem podszedł do komody, żeby jeszcze raz spojrzeć na listę pasażerów. Bez zdziwienia stwierdził, że na statku przebywają różnego rodzaju celebryci. Zastanawiał się, ilu z nich odbywa ten rejs za darmo, na zaproszenie Castle Line. Przypuszczał, że całkiem sporo.

Od czasu przejścia na emeryturę często prowadził wykłady na wycieczkowych liniowcach i dobrze znał szefa obecnej wyprawy. Pół roku wcześniej, przeczytawszy materiały reklamujące dziewiczą podróż Queen Charlotte, skontaktował się z biurem rezerwacji i zasugerował, że chętnie wystąpiłby jako prelegent podczas tego rejsu.

I w ten oto sposób znalazł się na pokładzie. Teraz, z poczuciem zadowolenia, profesor Henry Longworth opuścił swoją kabinę, żeby pójść do baru koktajlowego i przyłączyć się do kręgu najważniejszych pasażerów.8

Ted Cavanaugh rozejrzał się po swojej kabinie, po czym stracił zainteresowanie apartamentem. Jako syn ambasadora był przyzwyczajony do wszelakich luksusów w swoim otoczeniu. I mimo że wyposażenie wnętrza wydało mu się wyjątkowo kosztowne, nie zamierzał marnować czasu na dokładniejsze oględziny. Trzydziestoczteroletni Ted mieszkał z rodzicami za granicą aż do czasu studiów; w każdym kraju, do którego wysyłano jego ojca, uczęszczał do międzynarodowej szkoły. Biegle znał francuski, hiszpański i egipską odmianę arabskiego. Ukończył Uniwersytet Harvarda, następnie zaś wydział prawa w Stanford, a od czasów młodości, spędzonej w Egipcie, był zafascynowany antykiem.

Przed ośmioma miesiącami przeczytał, że lady Emily Haywood zamierza popłynąć w dziewiczy rejs statkiem Queen Charlotte. Zwietrzył więc okazję, by jako współtowarzysz podróży spróbować przedstawić lady Em swoją prośbę. Mimo że jej teść, Richard Haywood, kupił naszyjnik przed stu laty, dowody nie pozostawiały wątpliwości, że chodzi o skradzione dzieło sztuki. Cavanaugh zamierzał powiedzieć jej to bez ogródek. Gdyby oddała klejnot Instytutowi Smithsonian, a firma prawnicza Teda musiała wytoczyć sprawę, by odzyskać podarowany przedmiot, lady Haywood stałaby się obiektem nieprzyjemnego rozgłosu, podobnie jak jej zmarły mąż i jego ojciec. Obaj byli znanymi odkrywcami, lecz badania Teda wskazywały, że kilkakrotnie zdarzyło im się splądrować starożytne grobowce.

To miało stanowić jego główny argument. Powszechnie wiedziano, że lady Haywood jest niezwykle dumna z dziedzictwa po zmarłym małżonku. Mogła usłuchać głosu rozsądku, zamiast narażać reputację męża i teścia na szwank, dopuszczając do procesu.

Ted uznał, że do czasu wyjścia na koktajl pozwoli sobie na krótki zbytek i zasiądzie z książką, którą już od miesięcy miał ochotę przeczytać.9

Devon Michaelson objawiał niewielkie zainteresowanie swoim otoczeniem. W bagażu miał jedynie niezbędne ubrania na tego rodzaju wycieczkę. Ale chociaż na jego twarzy malowało się zblazowanie, oczy o barwie orzechów patrzyły bystro i przenikliwie. Słyszał wszystko i nic nie mogło ujść jego uwagi.

Devon z rozczarowaniem przyjął wiadomość, że kapitan i szef ochrony muszą zostać powiadomieni o jego obecności na pokładzie. Uważał, że im mniej ludzi o nim wie, tym lepiej. Lecz jeśli miał z powodzeniem wypełnić swoje zadanie, musiał współpracować z Castle Lines, żeby usadzono go przy stole blisko lady Emily Haywood, skąd mógłby obserwować ją i osoby znajdujące się w pobliżu.

„Człowiek o tysiącu twarzy” był dobrze znany Interpolowi. Zuchwałe oszustwa, jakich ten przestępca się dopuścił w wielu krajach, stanowiły powód do wstydu dla organów ścigania. Jego ostatnim wyczynem, zaledwie sprzed dziesięciu miesięcy, była kradzież z Musée d’Art de la Ville de Paris dwóch wczesnych płócien Henri Matisse’a.

Złodziej lubił się drażnić z pracownikami Interpolu i przechwalać swoim sprytem. Często po paru tygodniach wysyłał im szczegóły dotyczące popełnionego przez siebie przestępstwa. Tym razem obrał inną taktykę. Z niemożliwego do wyśledzenia konta mejlowego ktoś podający się za „Człowieka o tysiącu twarzy” wyraził chęć wejścia w posiadanie naszyjnika Kleopatry. Wpis pojawił się tuż po tym, jak lady Emily Haywood nieopatrznie pochwaliła się prasie, że zamierza w czasie rejsu pokazać klejnot współpasażerom.

Firma Castle Lines miała świadomość zagrożenia, kiedy więc Michaelson się z nimi skontaktował, tamci szybko przystali na współpracę.

Pozbawiony koneksji towarzyskich Devon bał się, że zostanie przypisany do konkretnego stolika i będzie musiał prowadzić rozmowy z obcymi ludźmi, którzy z pewnością wydadzą mu się strasznie nudni. Na szczęście lady Haywood płynęła tylko do Southampton, więc i on zamierzał tam zakończyć podróż.

Tak wiele słyszałem o naszyjniku Kleopatry, o tym, jak perfekcyjnie są połączone te olśniewające szmaragdy. A podobno ich widok dosłownie zapiera dech w piersi. Byłoby ciekawie zobaczyć je z bliska, pomyślał.

Pretekstem do udziału w podróży, który miał przedstawiać innym pasażerom, był zamiar rozsypania na morzu prochów wymyślonej żony. Uznał, że to całkiem dobra przykrywka, bo tłumaczy też jego chęć do spędzania dużej ilości czasu w samotności.

Zbliżała się dziewiętnasta, pora serwowania koktajli w ekskluzywnym barze, zarezerwowanym wyłącznie dla pasażerów z najdroższego pokładu.11

O dziewiętnastej Celia jeszcze się wahała, czy iść do baru koktajlowego, ale ostatecznie postanowiła tam się wybrać. Wprawdzie chciała mieć dużo czasu dla siebie, rozumiała jednak, że samotność oznacza zbyt wiele czasu poświęcanego na niewesołe rozmyślania. To oczywiste, że na pokładzie musieli się znajdować jacyś ludzie z Nowego Jorku lub okolic, lecz bez wątpienia większość pasażerów nie miała pojęcia o oszukańczych machinacjach finansowych Stevena, nic ich nie obchodził jego fundusz hedgingowy.

Restauracja, którą Steven wybrał na ich pierwszą randkę, była urocza. Menedżer przywitał go po imieniu. Steven zadbał, by przydzielono im stolik we wnęce w głębi sali.

Komplementował jej kolczyki. Powiedziała, że kiedyś należały do jej matki, a potem, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zwierzyła mu się z utraty obojga rodziców.

Okazał jej tyle współczucia… Wyznał, że sam rzadko mówi o tragedii, jaką przeżył w dzieciństwie. On także był jedynakiem. Po tym, jak rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miał dziesięć lat, ukochani dziadkowie wychowywali go w małym miasteczku oddalonym o trzydzieści kilometrów od Dallas. Ze łzami w oczach opowiadał, jak przed kilku laty zmarła babcia. Opiekował się dziadkiem, który wówczas miał początki alzheimera. Później, gdy już nie pamiętał wnuka, trafił do domu opieki.

Steven podzielił się z nią cytatem, który na zawsze utkwił mu w pamięci: „Jestem zaciekle niezależny, ale obawiam się być sam”2. Wierzyła, że znalazła bratnią duszę. Czuła, że zakochuje się w Stevenie, lecz nie myślała, że zakochuje się w kłamstwie.

Nie przebrała się z jasnoniebieskiego kompletu ze spodniami, w którym weszła na pokład. Cienki złoty naszyjnik, brylantowe kolczyki ze sztyftami i pierścionek po matce stanowiły jedyną biżuterię, jaką nosiła. Pamiętała, co powiedział ojciec, dając jej ten pierścionek na szesnaste urodziny.

– Wiem, że nie możesz jej pamiętać, ale to pierwszy prezent urodzinowy, jaki dałem twojej matce, tamtego roku, kiedy się pobraliśmy.

Wjechała windą na szóste piętro; tak jak się spodziewała, bar był dość zatłoczony. Zauważyła dwuosobowy stolik, który właśnie uprzątano, i ruszyła w tamtą stronę. Nim się zbliżyła, stolik był gotowy i po chwili kelner przyjmował od niej zamówienie.

Zdecydowała się na kieliszek chardonnay, po czym zaczęła się rozglądać po sali i rozpoznała twarze kilku celebrytów. Jakiś głos zapytał uprzejmie:

– Czeka pani na kogoś? Jeśli nie, to czy mogę się dosiąść? Panuje spory tłok i wydaje się, że tylko to jedno miejsce jest wolne.

Celia podniosła wzrok; przy jej stoliku stał łysiejący mężczyzna średniego wzrostu. A prośba została wypowiedziana starannie modulowanym głosem, z wyraźnym brytyjskim akcentem.

– Oczywiście, proszę – odpowiedziała, zmuszając się do uśmiechu.

– Wiem, że nazywa się pani Celia Kilbride i opowie pani pasażerom o szlachetnych kamieniach – oznajmił, odsuwając krzesło. – Ja też jestem tu jako prelegent, nazywam się Henry Longworth, a tematem mojego wykładu jest Szekspir i psychologia postaci w jego sztukach.

Tym razem uśmiech Celii był szczery.

– Och, tak się cieszę, że pana poznałam. W szkole uwielbiałam twórczość Szekspira i nawet nauczyłam się na pamięć kilku jego sonetów. – Kiedy kelner wrócił z jej chardonnay, Longworth zamówił niebieskiego Johnniego Walkera z lodem, po czym zwrócił całą uwagę na Celię.

– A który najbardziej się pani podobał?

– „Zwierciadłem matki jesteś…”3 – zaczęła mówić.

– „Swej młodości kwiecień dostrzega w tobie powtórzony” – dokończył za nią Longworth.

– Oczywiście pan też to zna.

– Mogę spytać, dlaczego akurat ten utwór najbardziej pani lubi?

– Moja matka zmarła, jak miałam dwa lata. Gdy miałam około szesnastu, ojciec wyrecytował mi ten sonet. A kiedy się patrzy na jej zdjęcie i moje, są prawie nie do odróżnienia.

– Zatem pani matka musiała być bardzo piękną kobietą – stwierdził rzeczowym tonem profesor. – Pani ojciec ożenił się powtórnie?

Celia poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Po co w ogóle wdałam się w tę rozmowę? – pomyślała z żalem.

– Nie, nie ożenił się. – Żeby powstrzymać jakiekolwiek dalsze osobiste pytania, dodała: – Umarł dwa lata temu.

Sens tych słów nadal wydawał jej się dziwnie nierzeczywisty.

Tata miał zaledwie pięćdziesiąt sześć lat, pomyślała. Nie przechorował ani jednego dnia w życiu, a potem nagle dostał rozległego zawału i umarł.

A gdyby żył, przejrzałby na wylot Stevena…

– Bardzo mi przykro – powiedział jej towarzysz. – Wiem, jak bolesna musi być dla pani ta strata. Przyznaję, że cieszę się, że nie mamy wykładów w tym samym czasie, bo chciałbym pani jutro posłuchać. A ponieważ jestem badaczem cudownej epoki elżbietańskiej, proszę mi powiedzieć, czy uwzględni pani jakieś klejnoty z tamtego okresu?

– Owszem.

– Jak to się stało, że w tak młodym wieku stała się pani uznaną specjalistką od klejnotów?

Teraz znajdowali się na bezpiecznym gruncie.

– Uczyłam się o kamieniach szlachetnych od ojca. Odkąd skończyłam trzy lata, zawsze najbardziej chciałam dostać na Gwiazdkę czy urodziny naszyjniki czy bransoletki dla lalek i dla siebie. Ojca z początku to bawiło, a potem sobie uświadomił, że fascynuje mnie biżuteria, i zaczął mnie uczyć, jak oceniać kamienie. Później, po zajęciach z geologii i mineralogii w college’u, zrobiłam dyplom z gemmologii i zostałam członkiem FGA, brytyjskiego związku gemmologów.

Kiedy kelner przyniósł whisky dla Longwortha, przy ich stoliku zatrzymała się lady Em. Miała na sobie potrójny sznur pereł i kolczyki z perłami. Celia wiedziała, jakie są cenne. Lady Em przed miesiącem przyniosła je do firmy Carruthers, zlecając wyczyszczenie i nawleczenie na nową żyłkę.

Zaczęła się podnosić z miejsca, ale lady Em powstrzymała ją, kładąc jej dłoń na ramieniu.

– Proszę nie wstawać, Celio. Chciałam tylko powiedzieć, że poprosiłam, by oboje państwa posadzono przy moim stole w jadalni.

Spojrzała na Longwortha.

– Znam tę piękną młodą damę – wyjaśniła mu. – I znam też pańską reputację znawcy Szekspira. Miło będzie spędzać czas w waszym towarzystwie. – Nie czekając na odpowiedź, ruszyła przed siebie, a w ślad za nią jakiś mężczyzna i dwie kobiety.

– Kto to? – spytał Longworth.

– Lady Emily Haywood – wyjaśniła Celia. – Ma trochę wyniosły styl bycia, ale mogę pana zapewnić, że jest uroczą towarzyszką. – Patrzyła, jak lady Em została odprowadzona do wolnego stolika przy oknie. – Widocznie musiała go zarezerwować – dodała.

– A kim są ci ludzie u jej boku? – dociekał Longworth.

– Nie znam dwójki pozostałych, ale ta postawna kobieta to Brenda Martin, osobista asystentka lady Em.

– Lady Em, jak ją pani nazywa, wydaje się dość władczą osobą – stwierdził cierpko Longworth – ale nie żałuję, że mnie zaprosiła do swego stołu. Powinno być interesująco.

– Och, z pewnością będzie – zapewniła go Celia.

– Panno Kilbride. – Za jej plecami stanął kelner. W ręce trzymał telefon. Wręczając go Celii, powiedział: – Ktoś chce z panią rozmawiać.

– Ze mną? – zdziwiła się. Modliła się w duchu, żeby to nie był Steven.

Dzwonił Randolph Knowles, prawnik, którego wynajęła, kiedy FBI zwróciło się do niej z żądaniem złożenia zeznania pod przysięgą. Zastanawiała się z lękiem, dlaczego do niej zadzwonił.

– Halo, Randolph, jest jakiś problem?

– Celio, muszę panią uprzedzić, że Steven udzielił długiego wywiadu czasopismu „People”, numer ukaże się pojutrze. Oświadczył, iż wiedziała pani o tym, że okradał pani znajomych. Dzwonili do mnie, prosząc o komentarz. Odmówiłem. Z artykułu wynika, że oboje, pani i Steven, mieliście niezłą zabawę!

Nagle zrobiło jej się zimno.

– Dobry Boże, jak on mógł? – wyszeptała.

– Proszę się starać zanadto tym nie denerwować. Wszyscy wiedzą, że jest urodzonym kłamcą. Mój kontakt w biurze prokuratora federalnego twierdzi, że obecnie nie interesują się pani osobą, ale istnieje możliwość, że zwrócą się do FBI o ponowne przesłuchanie pani w związku z pewnymi informacjami zawartymi w tym wywiadzie. Niezależnie od tego, co nastąpi, obawiam się, że będzie trochę nieprzyjemnego medialnego szumu. Mocnym argumentem przemawiającym na naszą korzyść jest to, że sama pani zainwestowała ćwierć miliona dolarów w fundusz hedgingowy narzeczonego.

Ćwierć miliona dolarów, pieniądze, które zostawił jej w spadku ojciec. Wszystko, co posiadała.

– Będę panią informował na bieżąco. – Wydawało jej się, że słyszy w jego głosie zatroskanie. Niedawno, zaledwie przed paru laty, ukończył studia prawnicze. Zastanawiała się, czy zatrudniając Knowlesa, nie popełniła błędu. Zadanie mogło go przerastać.

– Dzięki, Randolphie. – Oddała telefon kelnerowi.

– Celio, wygląda pani na zmartwioną – zauważył Longworth. – Coś jest nie tak?

– Można powiedzieć, że wszystko – odrzekła i w tym samym momencie rozległ się sygnał ogłaszający, że zaczęto podawać kolację.

2 Powiedział to Adam Levine, amerykański muzyk, kompozytor i wokalista.

3 Przeł. Maciej Słomczyński.12

Devon Michaelson ucieszył się, widząc, że nie ma wolnych miejsc przy stolikach w sali, gdzie podawano koktajle, i zszedł do baru Lido na martini z dżinem. Dostrzegł dwie pary, wyraźnie pozostające w zażyłych stosunkach, na szczęście pogrążone w rozmowie. Po usłyszeniu dzwonu wzywającego na kolację zszedł do jadalni.

Jak na Titanicu, pasażerowie pierwszej klasy mieli jadać w wielkim stylu. Wyznaczona dla nich sala stanowiła pomniejszoną wersję najbardziej ekskluzywnej jadalni na tamtym statku. Urządzona w stylu Jakuba I, pomalowana na kremowo, z krzesłami i stołami wykonanymi z dębowego drewna, zachwycała nie tylko ponadczasową elegancją, ale i wygodą. Złote kinkiety dodawały wnętrzu prawdziwie królewskiego szyku. Na stołach ustawiono lampki w kształcie świec. W ogromnych wykuszowych oknach wisiały jedwabne zasłony. Ulokowana na podeście orkiestra przygrywała cicho. Piękne lniane obrusy harmonizowały z odcieniem francuskiej porcelany z Limoges i srebrnymi sztućcami.

Tuż za Michaelsonem do jadalni weszła para, według jego oceny na pewno po sześćdziesiątce. Kiedy wszyscy troje usiedli, wyciągnął rękę, by się przedstawić:

– Devon Michaelson.

– Willy i Elwira Meehanowie.

To nazwisko poruszyło jakąś strunę w jego pamięci. Gdzie mógł ich widzieć albo o nich słyszeć? Kiedy rozmawiali, podszedł młodszy mężczyzna, wysoki, z ciemnymi włosami, brązowymi oczyma o ciepłym wyrazie i swobodnym uśmiechem. Zajął miejsce przy stole i również się przedstawił:

– Ted Cavanaugh.

Chwilę później pojawiła się czwarta pasażerka.

– Anna DeMille – oznajmiła donośnym głosem.

Devon w myślach ocenił ją na pięćdziesiątkę. Bardzo szczupła, miała kruczoczarne włosy obcięte równo z podbródkiem, wyraźne czarne brwi i szeroki uśmiech, odsłaniający mnóstwo zębów.

– Co za przygoda! – niemal wykrzyknęła. – Nigdy wcześniej nie byłam na takiej wycieczce.

Elwira z szeroko otwartymi oczyma rozglądała się po jadalni.

– Jak tu pięknie! – westchnęła. – Odbyliśmy już parę takich podróży, ale nigdy nie widziałam czegoś równie wspaniałego. Wierzyć się nie chce, że ludzie tak podróżują. Aż brak tchu…

– Skarbie, na Titanicu naprawdę im tego tchu zabrakło. Większość pasażerów utonęła – przypomniał jej Willy.

– Nam się to nie zdarzy – odpowiedziała mu stanowczo. Następnie zwróciła się do Teda Cavanaugha: – W recepcji słyszałam, że pański ojciec był ambasadorem w Egipcie. Zawsze chciałam tam pojechać. Widzieliśmy z Willym wystawę skarbów Tutenchamona, kiedy pokazywano ją w Nowym Jorku.

– Niezwykłe wrażenia, prawda? – podchwycił Ted.

– Zawsze uważałam to za skandal, że tak wiele grobowców zostało splądrowanych – powiedziała Elwira.

– Całkowicie się z panią zgadzam – zapewnił ją z ożywieniem Ted.

– Widzieliście państwo tych wszystkich celebrytów, którzy z nami płyną? – odezwała się Anna DeMille. – Człowiek się czuje, jakby sam stąpał po czerwonym dywanie, prawda?

Nikt jej nie odpowiedział, bo akurat podano spore porcje kawioru z bieługi z kwaśną śmietaną na małych trójkątnych tostach wraz z maleńkimi kieliszkami mocno schłodzonej wódki.

Anna z entuzjazmem spróbowała poczęstunku, po czym skierowała uwagę na Devona.

– Czym się pan zajmuje? – spytała.

Przedstawił jej zawczasu przygotowaną wersję, według której był emerytowanym inżynierem i mieszkał w Montrealu. To jednak jej nie wystarczyło.

– Podróżuje pan sam? – drążyła.

– Tak, żona zmarła na raka.

– Och, tak mi przykro. Kiedy to się stało?

– Rok temu. Zamierzaliśmy odbyć tę podróż razem. Zabrałem urnę z jej prochami, żeby je rozsypać na Atlantyku. Taka była jej ostatnia prośba.

Sądził, że to powinno powstrzymać dalsze pytania, lecz Anna jeszcze nie miała dosyć.

– Zorganizuje pan ceremonię pogrzebową? – spytała. – Czytałam, że ludzie tak robią. Gdyby pan potrzebował towarzystwa, chętnie wezmę w niej udział.

– Nie, chcę to zrobić sam – odparł, przesuwając wskazującym palcem pod okiem, jakby ocierał łzę.

O mój Boże, westchnął w duchu. Może być trudno się uwolnić od tej kobiety.

Elwira jakby wyczuła, że nie życzył sobie więcej osobistych pytań.

– Och, Anno, proszę nam opowiedzieć, jak pani wygrała tę wycieczkę – zagadnęła. – My wytypowaliśmy wylosowane liczby na loterii. Dlatego możemy tu być.

Dzięki temu, że Elwira odciągnęła od niego uwagę Anny, Devon mógł się skupić na stole po prawej stronie. Przyjrzał się uważnie perłom lady Haywood. Pomyślał, że są wspaniałe… choć wydawały się zwykłą błyskotką przy słynnych szmaragdach. Te stanowiły wyzwanie godne złodzieja klejnotów znanego jako „Człowiek o tysiącu twarzy”. Żadne oszczędzanie nie wchodziło w grę, musiał zrobić wszystko, byle tylko mógł przebywać w pobliżu lady Em i cennego naszyjnika Kleopatry.

Nagle przypomniał sobie, co słyszał o Elwirze Meehan. Odegrała znaczącą rolę w rozwikłaniu kilku zagadek kryminalnych. Byłoby jednak lepiej, gdyby teraz nie mieszała się do tej sprawy. Zasępił się na myśl, że Elwira i Anna mogą mu utrudnić pracę.

Po kawiorze, małej miseczce zupy, sałatce i rybnej przystawce przyszła pora na danie główne. Poszczególnym potrawom towarzyszyły właściwe gatunki wina. Po deserze przed każdym postawiono niewielką miseczkę do połowy wypełnioną wodą.

Willy spojrzał błagalnie na żonę. Elwira odwróciła się do Teda Cavanaugha i dostrzegła, jak syn ambasadora zanurza w wodzie palce, następnie wyciera je w serwetkę, po czym odsuwa miseczkę i spodek na lewo od nakrycia. Poszła w jego ślady, a Willy wziął z niej przykład.

– Czy to nazywają naczyniem do obmywania palców? – spytała Anna.

A niby jak inaczej można by to nazywać, pomyślał cierpko Devon.

– Więcej takich kolacji i będę wielka jak ten statek – westchnęła.

– Daleko pani do tego – z uśmiechem zauważył Willy.

Anna znów uczepiła się Devona.

– Wiem, że na dzisiejszy wieczór zaplanowano jakąś imprezę w sali balowej. Chciałby pan pójść tam ze mną? – spytała, kiedy posiłek dobiegał końca.

– Dziękuję za propozycję, ale raczej nie.

– Cóż, w takim razie może skusi się pan na drinka przed snem?

Devon wstał.

– Nie – odpowiedział zdecydowanie.

Miał zamiar pójść za grupą towarzyszącą lady Haywood, gdyby tamci chcieli skorzystać z przygotowanych dla gości rozrywek albo udać się do któregoś z licznych barów na koktajl. Chciał się dostać do najbliższego otoczenia właścicielki naszyjnika. Nie mógł jednak tego dokonać z osobą w rodzaju Anny DeMille, depczącą mu po piętach.

– Obawiam się, że muszę odbyć kilka rozmów telefonicznych. Dobranoc wszystkim.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: