Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Całkowite przejęcie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 października 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Całkowite przejęcie - ebook

Może czułeś kiedyś, że tracisz kontrolę? Sprawy umykają... Starasz się, ale nie wychodzi. Jesteś w sytuacji bez wyjścia? Co robić? Poddać się i trwać? Czy jednak się starać?
Oto historia trójki bohaterów z Meksyku na półwyspie Jukatan, z Tajwanu w mieście Hsinchu i z Chicago (USA), których losy są powiązane w bardzo niezwykły i zagadkowy sposób. Ale przede wszystkim łączy ich wspólne położenie w życiu: ich tożsamości i siła samostanowienia zostały przejęte przez rozmaite układy w otaczającym ich świecie. Podejmują próby działania. Czy któremuś z nich uda się wydostać z pułapki losu?
Wszystko zaczyna się i kończy w starodawnym mieście Majów, Chichén Itzá. To tam Roger Craig prezentuje potężną moc niszczenia wskutek wywołania sztucznych błyskawic oraz właśnie tam w niezwykłych okolicznościach Jane i Stan poczynają nowe życie, Marka, który przychodzi na świat w Chicago.
Czy bohaterowie osiągnęli swoje cele, aby dokonać przemiany? Przewrotność człowieczeństwa wszakże polega na tym, że: „Ludzie tęsknią za całkowitą odmianą, a jednocześnie pragną, by wszystko pozostało takie jak dawniej” (Paulo Coelho).
Oto przedstawiam moją drugą książkę. Czytelnik znajdzie w niej wielowątkową historię z elementami akcji i romantyzmu, pozna zawiłe ludzkie losy i nowoczesne technologie, będzie podróżować w ciekawe zakątki świata oraz zgłębi tajniki psychologii. Natomiast finał będzie niezwykłym zaskoczeniem.
www.adrianvictorsky.eu


Wybrane cytaty:
I czy wie pan, że po osiągnięciu zamierzonego celu trzeba się z tym celem samemu zmierzyć. A więc, jeśli pan ma marzenie, bo wydaje się panu, że po jego realizacji będzie wspaniale, to wokół tego urzeczywistnionego marzenia wyrosną, chcąc nie chcąc, nowe okoliczności, z którymi musi się pan zmierzyć. Takie nowe okoliczności nie zawsze są tym, o czym się marzy, lecz dodatkowym podarkiem od świata.

***

– Gdy wrócisz do domu, dowiesz się. Możesz spokojnie to wykonać. Już nic ci nie grozi. Policja przejechała. Bezpiecznie dojedziesz do siebie.
– Nie wierzę ci. Wszystko miało wyglądać inaczej. Wstępna umowa nie przewidywała takich przygód…

***

Proszę, przemyśl, co chcesz wyrażać przez swoją grę, jakie emocje wzbudzasz w sobie i w słuchaczach. Pamiętaj, że jesteś odpowiedzialny za to, co tworzysz, nie tylko wobec siebie, ale też wobec słuchaczy, ich emocji, ich percepcji. Staraj się pozytywnie wpływać na ludzi. Na tym polega odpowiedzialność artystów – mówiła nauczycielka.

***

Jestem znudzona dotychczasowym życiem, czuję się wypalona. Chcę szukać nowych wrażeń. Tak mi przykro, że cię ranię, ale ruszam w swoją stronę. Zaczynam życie od nowa. Inne niż to nasze, które spędziliśmy wspólnie. Potrzebuję teraz czasu wypełnionego radością i mocnymi doznaniami. Nic innego się nie liczy. Nawet ty – mówiła Jane coraz bardziej zdecydowanie.

***

– Dno w życiu to niezdefiniowany a priori poziom totalnej degrengolady i wszelkiego okrucieństwa, jakie można otrzymać za friko. Po dotarciu do niego i skutecznym odbiciu się czujemy ulgę i radość, że wreszcie chociaż jest kiepsko, to jednak lepiej.

***
Wyładowanie elektryczne podążało z chmur wzdłuż linii, którą rozświetlił niebieski laser o potężnej mocy. Niebieskie światło jonizowało, a więc uwalniało elektrony z atomów powietrza, przez co ładunek z chmur mógł się wyzwolić wzdłuż tego gazowego przewodnika w stronę ziemi, a w tym przypadku tratwy na wodzie.

***

W jego głowie kłębiły się myśli: „Dlaczego chcę żyć inaczej? Dokąd pędzę i dokąd warto pędzić? Czy jestem przez to szczęśliwszy, przede wszystkim w kontekście mojego dawnego życia? Dlaczego stare cywilizacje, takie jak Majów, upadły, a ich potomkowie
nie znają wyjaśnienia przyczyn tej klęski? Dlaczego niektórzy z nas znikają, rezygnując z pomysłu dobrego pożegnania? Wreszcie najważniejsza kwestia: Dlaczego tak wiele rzeczy dzieje się bez wyjaśnienia? Gdy znam powody, mogę czuć się bardziej świadomy wydarzeń. A ja, ot tak, bez pożegnania rozstałem się z moją dawną tożsamością”.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7856-971-8
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Chichén Itzá, Meksyk, półwysep Jukatan, dzień równonocy jesiennej, pierwsza połowa dwudziestego pierwszego wieku.

Stan doskonale wiedział, że przyjechał tu dobrze odpocząć. Inny klimat, odmienny podzwrotnikowy krajobraz i żar z nieba – wszystko odróżniało to miejsce od tego, które zamieszkiwał. Czuł się jak na innej planecie. Dokuczliwe ciepło i ogromna wilgoć wisząca w powietrzu dawały wrażenie kąpieli. Każdy wysiłek, spacer czy trucht powodowały intensywne pocenie się, a występujące naprzemiennie ze słoneczną pogodą częste opady ciepłego deszczu potęgowały uczucie, jakby się ciągle przebywało w saunie. Przelotny deszczyk zmoczył jego skąpą koszulkę, która uwydatniała muskularną budowę ciała. Opaska na czole pomagała wchłonąć krople, które nie miały się na czym zatrzymać, gdyż uwielbiał być wygolony na łyso. Jedynie z zadartego nosa skapywała skroplona woda. Obejmował wpół Jane ubraną w czerwoną sukienkę, szła przytulona do niego. Jej piersi niepodtrzymane stanikiem wystrzeliwały pod obcisłym ubraniem i przyciągały wzrok przechodzących obok mężczyzn, napływających tłumnie tego wyjątkowego dnia. Stan kochał Jane bezgranicznie. Takie podpatrywanie jej przez przechodniów wyjątkowo go irytowało, ale cóż mógł na to poradzić… Po prostu zaakceptować. Wydawało się, że Jane nic to nie obchodzi. Przyciśnięta do boku Stana, gdy razem spacerowali, sprawiała wrażenie blisko związanej emocjonalnie ze swoim mężczyzną, tak jakby dla niej istniał tylko on.

Chichén Itzá to stare miasto Majów założone jeszcze w epoce przedkolumbijskiej. Słynie z dobrze zachowanych zabytków i przyciąga mnóstwo przyjezdnych z całego świata. Oprócz Meksykanów zjeżdżają tu „jednodniowi” Amerykanie, którzy pragną liznąć trochę historii sięgającej dalej niż pięćset lat, co w porównaniu z krótkimi dziejami ich kraju, wydaje się wiecznością.

***

Roger dotarł tutaj już ponad dwa tygodnie temu i uważnie przyjrzał się całemu kompleksowi. W centrum stała główna atrakcja tego archeologicznego miasteczka, El Castillo, piramida o niezwykłym kształcie i właściwościach. Właśnie jej wyjątkowość przyciągała zafascynowanych turystów. Budowla charakteryzowała się pewną osobliwością akustyczną. Od czasu do czasu zwiedzający podchodzili do stóp piramidy, dokąd zbiegały schody z samego jej szczytu, i po chwili ciszy, tudzież przemowie przewodnika, zaczynali namiętnie klaskać w dłonie. Ku ich zdumieniu w odpowiedzi słyszeli odbity od schodów dźwięk, który do złudzenia przypominał skrzeczenie ptaka zamieszkującego pobliski las tropikalny. Robiło to tak niesamowite wrażenie, że po pierwszych próbach klaskania kolejni turyści wyjmowali kamery wideo, chcąc nagrać to osobliwe zjawisko. Potem przewodnik wyjaśniał, że jest ono efektem odbicia od budulca fali dźwiękowej pochodzącej od klaśnięcia w dłonie. Kolejna rzecz, która intrygowała przybyszów, to suma schodów, prowadzących z czterech stron na szczyt piramidy, wynosząca dokładnie tyle samo, co liczba dni w roku. Majowie, którzy ją zbudowali, musieli znać się na astronomii i potrafili wyliczyć liczbę obrotów Ziemi dookoła własnej osi w stosunku do czasu obiegu Ziemi dookoła Słońca.

Dzisiaj mieli poznać jeszcze jeden nadzwyczajny fenomen, który widoczny był jedynie dwa razy w roku – w dzień równonocy wiosennej i jesiennej. Właśnie to zjawisko przyciągało dzisiaj wielokrotnie większe tłumy niż zwykle.

***

Roger Craig zacierał ręce z radości, gdy widział rzesze turystów wlewające się przez bramę wejściową do kompleksu archeologicznego. Im więcej gapiów, tym efekt będzie potężniejszy. Ostatnie dwa tygodnie minęły mu na intensywnej pracy rozpoznawczej i teraz siedział w oddali, przyglądając się z zadowoleniem obiektowi w centrum. Piramida była o tyle specjalna, że odbudowano ją w całości z oryginalnego budulca, wielkich prostopadłościennych kamiennych bloków. Pierwsi współcześni odkrywcy tego miejsca znaleźli porośniętą górę i postrącane kamienie. W ramach restauracji zabytku usunięto ziemię i roślinność, a wielkie głazy przemieszczono w pierwotne miejsca. Niewiele ubytków trzeba było uzupełniać nowym materiałem. Teraz piramida błyszczała w słońcu i cieszyła swoją urodą. Roger znał ją doskonale. Mimo oficjalnego zakazu chodzenia po niej ze względów bezpieczeństwa, jemu udało się wspiąć na nią parokrotnie, gdy stróże porządku byli zajęci czymś innym. W tej chwili odsunął się od piramidy w stronę Gran Juego de Pelota, dawnego placu do gry w starodawną piłkę nożną. Zasady gry były wtedy zupełnie inne niż obecnie – biegało się na czworaka, a zawodnicy po meczu dostępowali zaszczytu poniesienia śmierci z honorem. Ten ostatni zapis pozostaje jednak przedmiotem sporów współczesnych historyków. Niemniej uważny obserwator potrafi zauważyć na płaskorzeźbach postacie zawodników i uzbrojone w miecze ręce ich katów. Te przerażające praktyki należały już do przeszłości. Roger wybrał to miejsce jako świetny punkt do obserwacji wchodzących turystów i piramidy w całej okazałości.

***

Stan i Jane byli zaabsorbowani tylko sobą. Jane wtuliła się w swego chłopaka i wydawało się, że historyczny urok tego miejsca w ogóle nie robi na niej wrażenia. Spojrzeli na siebie i wszystko stało się od razu jasne bez potrzeby wypowiadania słów. Jedyne miejsce, gdzie panował teraz spokój, to wielka, naturalna studnia Cenote Xtoloc. Ze względu na wyjątkowość czasu równonocy turyści otoczyli piramidę, aby być naocznymi świadkami niezwykłego zjawiska, które miało zaraz nastąpić. Tymczasem do pozostającej na uboczu studni mało kto docierał. Niegdyś stanowiła rezerwuar wody dla Majów. Z jej dna współcześni nurkowie wyciągnęli wiele przedmiotów, dzięki którym poznano obyczaje i życie rozwijającej się tu dawniej cywilizacji. Jane sprowokowała szerokim uśmiechem Stana. Pociągnęła go za sobą poza ścieżkę w stronę lasku przy zbiorniku wodnym. Stan nie potrafił się oprzeć. Sielski krajobraz, zero kłopotów, upragniony od paru lat urlop, który szef mu łaskawie przyznał, gorąca i niebiańsko piękna brunetka prężąca się na wszelkie możliwe sposoby wprawiały go w podekscytowanie. Objął dłońmi cudowne piersi Jane, przycisnął ją do drzewa i zaczęli się namiętnie całować. Nikogo w pobliżu nie było poza ptakami, które latały nad ich głowami, nie zważając na oddającą się miłości parę półnagich ludzi. Stan podniósł czerwoną kusą sukienkę Jane, jego ręka zsunęła z niej bieliznę i wsunął się do jej rozgrzanego środka. Sapał z zadowoleniem i całował jej usta. Rozpalona namiętnością z zamkniętymi oczami oddawała mu pocałunki. Stan obrócił ją tyłem do siebie i działał szybko. Pot wystąpił na jego czoło. Czuł się cudownie i wiedział, że jest blisko najwyższej satysfakcji…

***

Roger Craig z uśmiechem obserwował okolicę. Po prostu rechotał, gdy rozglądał się naokoło. W oddali przeszła grupka przypominająca mnichów w purpurowych kapturach. Podążali gdzieś dalej, jakby w ogóle nieprzejęci piramidą i jesienną równonocą. Tymczasem turyści, pielgrzymi, przybysze, jak zwał tak zwał, tłumnie wypełnili niemalże całkowicie przestrzeń dookoła piramidy. Ludzie czekali na zjawisko, które można obserwować dwa razy do roku, kiedy noc jest równa dniowi. To dowodziło po raz kolejny, jaki wspaniały kunszt astronomiczny i matematyczny wykazywał lud Majów, dzięki któremu ustawienie piramidy zostało precyzyjnie zaprojektowane z uwzględnieniem wędrówki słońca po nieboskłonie. Schody prowadzące przez środek spadzistej ściany otoczone były z obu stron niewielkim murkiem zakończonym u ich stóp głowami węży. O zachodzie słońca cień rzucany przez uskokową krawędź piramidy powodował powstawanie falującego kształtu na murku, który mógł się kojarzyć z pełzającym gadem. Zdumiewało to, że spektakl świateł miał miejsce tylko w dni równonocy. Tego dnia efekt słoneczny mogła zakłócić zbliżająca się burza, poprzedzana silnym powiewem wiatru i nadciągającymi deszczowymi chmurami. Już za kilka minut niebo przysłoni szary tuman i widowiska nie da się obejrzeć. Roger właśnie tego się spodziewał i cieszył, że okoliczności tak mu sprzyjają. Tłum ludzi wokół piramidy i wielki ładunek elektryczny zgromadzony wysoko w powietrzu. Czekał cierpliwie, aż chmury napłyną nad piramidę.

***

Stan poczerwieniał z wysiłku, podniecenia i z upału. Jego łysa głowa i wyraz napięcia na twarzy wskazywały, że zbliża się do gorącej chwili szczytowania. Jane zaczęła wydawać z siebie coraz głośniejsze pojękiwania, też zaznając wielkiej rozkoszy. Czuła, że zaraz nastąpi kulminacja. Stan przesuwał się w przód i w tył, jego mocne dłonie obejmowały jej pośladki.

***

Rogera cieszyło niezmiernie wzrastające zachmurzenie. Niebo pociemniało jak nigdy. Tłum turystów liczył jeszcze, że zobaczy pełzającego węża cieniów. Nadchodził moment, który miał przejść do historii. Realizacja chytrego i rozciągniętego w czasie planu Rogera zbliżała się do punktu kulminacyjnego. Nie myślał teraz o paroletnich przygotowaniach, rozwoju technologii potrzebnej do wywołania zamierzonego przez niego zjawiska. Teraz nadszedł czas, by wcisnąć przycisk nadajnika, który uruchamiał cztery silne impulsowe lasery rozstawione z każdej strony w połowie wysokości piramidy. Wycelowane w niebo powodowały powstanie wysokoenergetycznej wiązki światła, które pobudzało cząstki powietrza. Stawały się one naturalnym przewodnikiem przesyłającym w stronę ziemi energię zgromadzoną w chmurach w postaci wyładowania atmosferycznego. Gdy Roger uruchomił nadajnik, jednocześnie cztery potężne i nietypowe, bo idealnie pionowe pioruny uderzyły w piramidę z tak gigantyczną siłą, że ogromne głazy wystrzeliły w powietrze, rozpadając się na drobne kamyczki w promieniu dwóch kilometrów. Rozległ się huk w dwójnasób głośny, bo pochodził jednocześnie od grzmotów wywołanych piorunami oraz od rozpadającej się piramidy. Głazy i kamienie przelatywały wysoko nad przerażonymi i rozbiegającymi się gapiami. Resztki budowli zaczęły się zapadać pod własnym ciężarem i rozsypywać dookoła. Dużym zaskoczeniem było to, że po efektownej eksplozji zewnętrznych murów, okazało się, że pod nimi znajduje się zachowana w dobrym stanie piramida wewnętrzna.

***

Stan nacierał z całych sił, kulminował wreszcie, przymykając oczy z wysiłku i ekscytacji. Ona też krzyknęła silnie podniecona. Zgrali się co do sekundy. Stan wyglądał na czerwonogłowego, łysego ogiera, który nie baczy na otoczenie. Miał wrażenie, że nie tylko ta chwila się liczy, ale że tworzy coś wyjątkowego, coś co stanie się jego wielkim dziełem. Jane nie używała ostatnio żadnych środków antykoncepcyjnych, więc mieli spore szanse, że z ich kochania się na łonie natury zrodzi się nowe życie.

Stan nie zdążył ochłonąć z wrażenia, gdy nagle zobaczył ostry błysk i usłyszał huk. To był grzmot oraz łomot rozpadającej się piramidy i jej odłamków wylatujących we wszystkich kierunkach wysoko w górę. Wytrzeszczył oczy ze zdziwienia i z przerażenia, jakby to, co się wydarzyło, było bezpośrednim efektem jego prężnego działania. Tak to wyglądało w jego mniemaniu, gdy analizował szybko sytuację. Przestraszona Jane przekręciła głowę w jego stronę i spoglądała z niedowierzeniem. Stan osłupiał, nic nie rozumiejąc. Zamarli z wrażenia. Oba zjawiska zbiegły się idealnie w czasie i uczestnikom zdarzeń mogło się wydawać, jakby jedno wynikało z drugiego. Stan i Jane spojrzeli po sobie, jakby posiadali tę niezwykłą moc!

***

Głazy i odłamki skał zaczęły opadać po okolicy w bezpiecznej odległości od zgromadzonych. Roger stał zachwycony, że jego dzieło zniszczenia zostało dokonane. Spod gruzów starej, większej piramidy wystawała ze środka mniejsza – równie piękna. Tłum patrzył z trwogą i jednocześnie z zaciekawieniem na pionowe pioruny o wielkiej mocy i ukazanie się nowego obiektu. Nie pojmowano, co się stało. Całe zajście było tak zjawiskowe, że przypominało najazd kosmitów na Ziemię. Niektórzy padli na kolana i zaczęli się modlić.

***

Dzieło tworzenia i dzieło zniszczenia bywają skorelowane ze sobą, chociaż nikt nie pragnie przeprowadzać ich jednocześnie, bo to sprzeczne działania. Zwykle jest tak, że po destrukcji starego następuje dopiero budowanie nowego. Ta chronologia i związek przyczynowo-skutkowy wydają się w naturalny sposób niezaburzone i występowały w dawnych cywilizacjach od tysięcy lat istnienia ludzkości. Jednak niszczenie i tworzenie mogą współegzystować w tym samym czasie. Być stanami istniejącymi równolegle i jednocześnie mocno sprzężonymi. Chociaż mogłoby się z pozoru i wbrew intuicji wydawać, że zupełnie tak nie jest… Ale jeśli tak jest, to pozostaje do rozwikłania kwestia, do czego może to prowadzić i jakie są tego konsekwencje.

***

Mark przyszedł na świat w Chicago w samym środku lata jako dziecko Jane i Stana. Mama od razu przyłożyła go do swojej piersi, aby poczuć bicie małego serduszka. Synek łapał oddech. Pierwsze chwile własnego życia poza organizmem matki. Powietrze i światło. Zamknięte oczka i ciałko wciąż zwinięte w kłębek jak embrion. Okazało się, że pozycja embrionalna zyska w jego życiu duże znaczenie. Będzie do niej wielokrotnie powracał w trudnych momentach, aż zdecyduje, że będzie inaczej…

***

Roger Craig wypełnił swoją misję i cieszył się z jej efektu. Pracował przecież tak długo nad samą koncepcją technologii laserowej i sterowaniem całego układu. Potem przygotowania w terenie, rozpoznanie obiektów, instalacja laserów, testy na sucho. Udało się, rezultat był piorunujący dosłownie i w przenośni. Teraz oddalił się od rumowiska po starej piramidzie Majów na pobliski parking, gdzie zostawił auto. Wsiadł zadowolony, ale i mocno podekscytowany. W tym momencie opuszczał go stres związany ze skalą przedsięwzięcia i wieńczącym go wybuchem. W uszach dudnił mu jeszcze harmider wywołany przez spanikowanych ludzi biegających w poszukiwaniu schronienia. Częściowo rozluźniony uruchomił silnik. Włączył światła, prawy reflektor nie działał, oględziny samochodu wykazały rozbite szkło przedniej lampy i ślady po niewielkim odłamku kamienia. Widocznie rozpadająca się piramida spowodowała, że odłamek uszkodził oświetlenie. Poza tym auto było sprawne. Ściemniało się szybko, jak to bywa w strefie podzwrotnikowej. Ruszył zdecydowanie do przodu w kierunku Cancun. Po pięciuset metrach skręcił na główną drogę w prawo i dodał gazu, pojazd ruszył z kopyta. Chciał wszystko mieć za sobą… Czuł się coraz lepiej.

Wtem samochód wyskoczył prawą stroną mocno w górę, Roger szarpnął za kierownicę, dachował i zatrzymał się na drzewie. Wybuchająca poduszka powietrzna nie zdołała go uratować. Mocno krwawił, a jego oczy się zamykały. Najechał na wielki kamień niewidoczny w ciemności, musiał dolecieć po wybuchu aż na drogę ekspresową. Inni kierowcy zaczęli trąbić i zatrzymywać się. Jakaś kobieta wyskoczyła z terenówki i krzycząc, że jest lekarzem oraz żeby ktoś wezwał pogotowie, rzuciła się na ratunek. Chciała jedną ręką zatamować krwotok, drugą mierzyła tętno przy szyi. Roger Craig odchodził. W jego oczach malowało się niedowierzanie. Wydawało mu się, że to nieprawda, co się tak nagle zdarzyło. Być może w tym momencie uświadomił sobie, że nie ma tej nieskończonej mocy, którą godzinę temu posiadał. Teraz w chwili śmierci wszystko przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie. Do jego mózgu docierało coraz mniej tlenu. Opadł z sił. Osiągał ostateczny koniec zawiłej wędrówki po ziemi. Jego słów już nikt nie usłyszy… Jego myśli nikt więcej nie pozna. Zgromadzona przez niego wiedza przepadała bezpowrotnie.1

Roger wyciągnął prawą rękę do Angeliki:

– Witaj, droga sąsiadko. Mamy piękny dzień, wieje tylko lekki wiatr. To świetna okazja do wyprawy moim jachtem.

– Wyciągam do ciebie prawą rękę na powitanie, mój drogi sąsiedzie.

– To podajmy sobie jeszcze po lewej ręce, aby przywitanie było w stu procentach pełne. Nie ma to jak podać najpierw prawą rękę, a potem lewą! Przeszedłbym do etapu trzeciego. Mianowicie, podania sobie obu rąk naraz. Super, Angeliko! Podaliśmy sobie obie ręce niemalże we wszystkich możliwych konfiguracjach. Pora ruszyć w stronę jachtu.

Był zakotwiczony niedaleko wybrzeża wyspy Isla Mujeres. Nie stał w porcie, tylko po prostu na płyciźnie. Prezentował się wspaniale. Roger mógł cieszyć się życiem takim, o jakim marzył. Na dodatek towarzyszyła mu elokwentna i elegancka sąsiadka, parę ładnych lat młodsza od niego, ciesząca się nadal wspaniałą figurą. Jej obecność zawsze działała na niego niezwykle ekscytująco.

– Teraz, proszę, postaw zgrabny i delikatny kroczek na moją żaglówkę. – Roger wypowiedział te słowa, śmiejąc się w duchu, bo jego łajba znajdowała się dobre sto metrów od plaży, na której teraz przebywali.

– Rogerze, moje nóżki choć skoczne, nie potrafią mnie uchronić przed zamoczeniem się w morzu.

– Angeliko, droga sąsiadko. Pokaż, co potrafisz. Masz tyle samo wdzięku w suchym stroju, co w mokrym. Wskakuj pierwsza. Panie przodem. Będę ci kibicował.

– Jaki dżentelmen się znalazł. A sam może podpłynie kajakiem. – Wskazała na wyciągniętą na plażę wąską łódź.

– To łódź, a nie kajak. Ty przeskoczysz po falach i szybko dotrzemy. Ruszaj. Ja podążę zaraz za tobą.

Angelika weszła po kolana do przyjemnie ciepłej wody. W miarę zbliżania się do jachtu zapadała się coraz głębiej. Obejrzała się. Roger wyszykował łódź, chwycił za wiosła i skierował się w stronę stojącego na redzie jachtu.

– Jaki oszust! Miałeś wskoczyć do wody. A tu płynie suchutki przed siebie. Roger, tu się robi głęboko! – Nagle Angelika zanurzyła się po szyję. – Boję się, ratunku!.

Roger natychmiast podpłynął. Podał Angelice rękę i próbował wciągnąć do łodzi.

– Mam cię. Zapraszam do mnie. – Przechyliła łódź i Roger wypadł za burtę. Angelika, stojąc po pas w wodzie, obserwowała go, jak wynurza się tuż obok i śmiejąc się, stwierdza:

– Pragnąc w dobrej wierze ratować twe życie, sam wylądowałem w tej ciepłej zupie. Jasne, że nie przypadkiem. Jakaś siła sprawcza sprzężona z tobą wrzuciła mnie do wody wbrew moim chęciom. Czy wiesz, co to dla ciebie oznacza?

– Nie mam pojęcia, drogi sąsiedzie. To dobry moment, aby podać sobie ponownie obie ręce na morskie pojednanie, tak jak to zrobiliśmy na powitanie na brzegu.

– Co takiego? Morskie powitanie po tym, co tu miało miejsce? Po tym jak wleciałem bynajmniej nieprzypadkowo do wody? Wolałbym dotrzeć do jachtu suchy, jednak ruszyłem na ratunek tobie zanurzonej po szyję w wodzie, a teraz stojącej w niej zaledwie po pas.

– Tak. Po pas. Najwyraźniej w międzyczasie dno się podniosło.

– Oszustka, zgrywuska, sąsiadka, która mnie nabrała.

– To jedynie spontaniczna reakcja z mojej strony. Myślałam, że ruszysz za mną, płynąc kraulem. A tu widzę wygodniś chce dotrzeć tam szybciej, sprawniej i nie zwracając uwagi na mnie, drogą sąsiadkę, którą zaprosił na wspólny rejs. – Angelika śmiała się szeroko.

– Pragnąłem tylko jak prawdziwy dżentelmen przygotować piękne i godne przywitanie na pokładzie dla mojej drogiej sąsiadki Angeliki.

– Na wszystko mój drogi sąsiad ma wytłumaczenie. Nawet na to, że sam wygodnie posuwa kajakiem, a ja, biedne dziewczę, przemieszczam się wpław.

– Dzięki temu mógłbym być pierwszy. Wystarczy ujrzeć pozytywny aspekt naszej przygody.

Wreszcie wdrapali się na łódź. Kilka mocnych ruchów wiosłami i cumowali do jachtu. Po niewielkiej drabinie wspięli się na pokład.

– Przydałoby się zabrać ze sobą…

Wtem Angelika poczuła klapsa wymierzonego przez Rogera, bo wchodziła po trapie pierwsza z wypiętym tyłkiem.

– …dobry humor i coś orzeźwiającego – dokończył Roger od siebie zalotnie. – Orzeźwiło?

– Och, jaki to sąsiad odważny. Jak sąsiad śmiał mnie tak klepnąć?! Jak mam to odebrać?

– Jedynie jako orzeźwienie. Aby podróż była urozmaicona, piękna i miała wspaniały, niezapomniany początek.

– Niezapomniany na pewno. Wszystko to, co się dzieje w obecności szanownego sąsiada, trudno zapomnieć. Nawet przeprawę do jachtu z brzegu.

– Dwuczęściową. Najpierw brodzenie, potem przewózka łodzią. A teraz serdecznie witam na moim żaglowcu. Wiatr jest jeszcze dość słaby, ale w ciągu dnia ma przybierać na sile. Będziemy żeglować po okolicy. Nigdzie daleko nie zamierzam się przemieszczać.

– To w którą stronę ruszamy?

– Proponuję płynąć w kierunku wyspy Cozumel.

– Świetnie. Bywałam tam już poprzednio, ale jedynie promem. Roger, opłyńmy tę wyspę.

– Właśnie to zamierzałem zrobić. Na pełnym morzu wiatr pozwoli nam na zwiększenie prędkości.

Podniósł kotwicę i z napełnionymi wiatrem żaglami wyruszyli przed siebie. Do wyspy Cozumel podpływali od strony wschodniej, od pełnego morza. Niebo powoli zachodziło chmurami. Roger pomyślał, że dobrze trzymać się blisko nabrzeża, by w wypadku silnych podmuchów mogli zawinąć do portu.

Pogoda gwałtownie się zmieniała. Po niewinnych podmuchach, zaczął siąpić deszcz i zerwał się wiatr. W oddali widać było wyładowania atmosferyczne.

– Roger, co teraz? Boję się. Dobijmy do brzegu, proszę.

– Za późno, teraz…

Wtem piorun o potwornej sile uderzył w czubek masztu. Natychmiastowy grzmot był tak przerażająco głośny, że z wrażenia Roger aż odskoczył w stronę rufy. Równocześnie błyskawica rozświetliła całą okolicę. A Angelika zaczęła płakać.

Nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie mógł przewidzieć, że ta niewinna wycieczka i przygoda z piorunem stanie się w jego życiu zaczątkiem wielkiego projektu.2

Roger Craig dobił szybko do brzegu wyspy Cozumel. Burza powoli odchodziła. Wiatr ustępował. Angelika wystraszona nie lada chciała natychmiast dotrzeć na bezpieczny ląd. Dopłynęli do San Miguel po drugiej stronie wyspy, okrążając ją od północy wśród małych wysepek.

Angelika już uśmiechnięta wychodziła na brzeg.

– Kawa. Ciepła kawa. Z cukrem na osłodę i z ciepłym mlekiem z pianką. Należy mi się po takich niesamowitych wrażeniach.

– Niezapomnianych. Wszystko, co cię dzisiaj spotyka to wydarzenia niezapomniane.

– Aleś ty gadatliwy. Gdy piorun uderzył w maszt, to myślałam, że zgubisz portki ze strachu, a teraz siły natury przypisujesz sobie. To był zwykły przypadek.

– Przypadek kontrolowany. Dzięki wycieczce ze mną miałaś okazję i prawdziwy zaszczyt przeżyć coś, czego nigdy nie zapomnisz. Piorun uderzył w mój maszt, dzięki temu wrażenie pozostanie niezatarte przez całe życie.

– Potworne przeżycie. Nie potrzebuję takich więcej.

– Metalowy maszt odprowadził ładunek do morza. Wyobraź sobie, że taki piorun uderza w drzewo. Może spowodować pożar. Drzewo nie jest tak dobrym przewodnikiem, jak mój maszt. Może się rozpaść i zapalić. – Zamyślił się w tym momencie. Uzmysłowił sobie, jak potężne i nieprzewidywalne są siły natury.

– Chciałbyś mnie ujarzmić?

– Ciebie?

– Je, nie mnie. Przesłyszałeś się.

– Nie, wyraźnie słyszałem pytanie, czy ciebie.

– Je, czyli siły natury?

– Skąd wiesz, o czym myślę?

– Wiem wszystko. Mam też przeczucie, że dzisiaj natkniesz się na coś, co wyzwoli w tobie coś nowego.

– To niedorzeczne. Chodźmy lepiej na tę kawę.

– Na kawę z mlekiem i z cukrem na osłodę. Roger, jesteś naprawdę miłym sąsiadem. Cieszę się, że mam takiego. Inaczej byłoby nudno. Jesteś też zuchwały, ale potrafię na to przymknąć oko.

– Moja zuchwałość dobrze ci służy. Czujesz, że żyjesz. Inaczej byś przysnęła w swoim domu. Okay. Ruszajmy. Tam jest fajna knajpa. Napis sugeruje, że to kawiarnia–czytelnia. Będzie co poczytać.

Zeszli na ląd i spacerowali po porcie. Emocje związane z piorunem opadły. Po początkowym przerażeniu Roger wydawał się zachwycony jego siłą. I dodatkowo faktem, że to siła natury. Silniejszy niż pocisk rakiety piorun w tym wypadku nie niósł zniszczenia, gdyż jego energia została natychmiast uziemiona, a właściwie uwodniona.

Kawiarnia, do której dotarli, przypominała bibliotekę. Eleganckie półki z czasopismami ustawione były na wprost wejścia i wzdłuż ścian. Przy samych drzwiach Roger ujrzał czasopismo z błyskawicą na okładce. Pomyślał, że to wyjątkowy zbieg okoliczności. Chwycił miesięczniki i ruszył z Angeliką do stolika. Ona też była ciekawa, co piszą o wyładowaniach elektrycznych.

– Tu jest wyjaśnienie, skąd się biorą. Nie tego, jak gromadzi się ładunek elektryczny, lecz jak dochodzi do wyładowania między chmurami i ziemią.

– Jak? W jakiś porąbany sposób? – Angelika chciała się dowiedzieć.

– Podobno według najnowszej teorii jakieś rozpędzone cząstki z kosmosu jonizują lokalnie atmosferę, z której cząsteczkami się zderzają i tworzą w ten sposób naturalny przewodnik między niebem a ziemią.

– To ciekawe. Czy to by wyjaśniało, dlaczego pioruny nigdy nie są proste tylko powykrzywiane?

– Chyba tak. Fascynujące. – W tym momencie Roger zamyślił się poważnie, marszcząc czoło.

– Ta informacja cię zmieni, Roger. Wyczuwałam to. Stąpaj ostrożnie. Dobrze przemyśl, co zrobisz ze zdobytą informacją.3

Roger Craig wylądował swoim nowym, średniej wielkości prywatnym samolotem po długiej podróży z drugiego końca świata. Podejście do lądowania przebiegło bez żadnych zakłóceń. Łagodny i spokojny wiatr, bezchmurne niebo, dobrze widoczne pasy zapewniały pełne bezpieczeństwo wykonania tego manewru. Jednak nie zawsze tak bywało. Lotnisko znajdowało się na morzu, na niewielkiej wyspie Isla Mujeres, niedaleko od brzegów półwyspu Jukatan i nierzadko silny, boczny wiatr utrudniał zniżanie się maszyny. Na szczęście tym razem obyło się bez przeszkód. Zaniepokoił go tylko błyskający niebieski laser, który celował w kokpit pilota, a w miarę kołysania się i przesuwania maszyny zahaczył także o jego okno w części pasażerskiej.

Gdy maszyna wreszcie stanęła i drzwi się otworzyły, niebieski laser błysnął z nabrzeża po raz ostatni. Lotnisko położone było wzdłuż wyspy i poruszając się równolegle do linii brzegowej, z łatwością można było obserwować lądujące i startujące samoloty. Roger nie wahał się ani chwili. Pożegnał się naprędce z pilotem, polecając mu przedtem załatwienie wszelkich formalności związanych z przylotem i dokowaniem samolotu. Ruszył pędem w stronę nabrzeża, przecinając lotnisko w poprzek i przedostając się przez podniszczone ogrodzenie na zewnątrz. Wydawało mu się, że widzi przed sobą jakiś cień sprawnie poruszający się wzdłuż linii brzegowej, przeskakujący skałki i omijający te większe. Morze pięknie szumiało, fale rozbijały się o nabrzeże. Roger biegł co sił, próbując dogonić uciekiniera. Nie mógł uwierzyć, że ktoś może być tak głupi i lekkomyślny, by bawić się czyimś kosztem, narażając go na utratę życia wskutek zabawy gadżetem, który powstał dzięki nowoczesnej technologii. Wydawało mu się, że cień się przybliża, zatem jest szybszy od niego i będzie niebawem w stanie złapać drania. I złoić mu skórę, by wybić mu z głowy durną zabawę raz na zawsze. Tymczasem cień nagle zniknął w głębi wyspy. Tutaj akurat kończył się ogrodzony teren lotniska i można było bezkarnie ukryć się w miasteczku. Roger przyspieszył, biegnąc na północ, odbił w lewo i już znajdował się na jednej z uliczek. Wtem się zorientował, że wyspa w tym miejscu jest tak wąska, że biegnie teraz po jej przeciwległym brzegu. Cień znów skręcił w prawo, gdzie wysepka była trochę szersza i miała kilka wewnętrznych uliczek między nabrzeżem z obu stron. Z przodu coś błysnęło i natychmiast zareagował, kierując się dalej na północ. Znał tę wyspę bardzo dobrze. Podążał w tę samą stronę, gdzie stał jego mały domek przy plaży. Był zafrapowany faktem, że ktoś na tak małej wyspie próbuje się ukryć. To wydawało się bez sensu. Przeszedł w powolny trucht zmęczony upalnym dniem. Tracił siły, nie miał za dobrej kondycji. Przebiegł już spory dystans. Z wściekłością myślał, że w tak małym miasteczku znajduje się ktoś, kto bawi się tak niebezpiecznie. Po co to wszystko. On przyleciał z drugiego końca świata, był znużony, dotarł przecież z innej strefy czasowej, a na dodatek tyle godzin spędził w przesuszonym powietrzu samolotu. Chciał szybko znaleźć się w swoim domku, ale ciekawość zwyciężyła i postanowił stanąć twarzą w twarz z cieniem od niebieskiego lasera. Pragnął mu dać nauczkę. Nie mógł tego pozostawić samemu sobie. To była przecież jego wyspa. Mieszkał tu tyle lat. Wtem ujrzał, jak cień wbiega przez niewielką bramę w lewo, uciekając tam, gdzie nie było żadnych zabudowań. Po chwili dobiegł w to miejsce i ujrzał furtkę prowadzącą na lokalny cmentarz. Nigdy tu nie zaglądał. Z szacunkiem wszedł powoli na teren nekropolii. Ujrzał kolorowe i ciekawe architektonicznie grobowce. Onieśmielały go. Ten cały pościg za jakimś figlarzem stracił teraz znaczenie. Czuł się zmęczony, ale miejsce było tak wyjątkowe, że zapomniał, jak tu się znalazł. Trwało to do momentu, gdy zza pionowej płyty grobowca wyłonił się mężczyzna z okrągłą głową, która wydawała się szersza niż wyższa. Chciał przemknąć z powrotem do furtki. Roger Craig widział wszystko wyraźnie, nawet rysy jego twarzy. Odruchowo rzucił się naprzód i… potknął, po czym runął jak długi na jednym z grobowców. Uderzył nieprzyjemnie czołem w twardą nawierzchnię kamienia. Zakręciło mu się w głowie. Zobaczył nagle jeszcze więcej gwiazd, niż było ich na pięknym niebie. W tym momencie poczuł tak silne zmęczenie, że oczy same mu się zamykały. Kątem oka widział, jak cień wymyka się na zewnątrz cmentarza. Roger poddał się, po długiej podróży i wyczerpującym biegu czuł, że zaczyna odpływać. Zdołał jedynie się obrócić na plecy, aby popatrzeć na migoczące gwiazdy. Bardzo przyjemny widok. Niektóre z nich świeciły jaśniej niż reszta i nie migały – to planety. Odnosił silne wrażenie, że znajduje się w osobliwej sytuacji – leży na nagrobku i obserwuje niebo. Powieki zaczęły mu opadać, zachował jedynie obraz gwiazd rozsianych po nieboskłonie.

***

Gwiazdy przed jego oczami zaczynały wirować. Potem znów wracały na swoje miejsca. Jakoś tak zabawnie przybliżały się do siebie, jakby chciały się spotkać i pogadać, po czym wracały na swoje miejsca. Niektóre z nich zdawały się uśmiechać, inne zaś niczym obrażone oddalały od reszty. I znów wracały do siebie jeszcze coś omówić. Było kilka gwiazd indywiduów, one z nikim nie przestawały, żadne towarzystwo nie było im potrzebne. Te słabsze lubiły liczne grono, tworzyły mgiełki blado świecących gwiazdek, jak grupa przedszkolaków ganiająca po placu zabaw. Wydawało się, że niektóre gwiazdki się powiększały i zaczynał rozróżniać rysy twarzy, mimikę i ich nastroje. W pewnym momencie nastąpił wielki błysk i wszystkie naraz zaczęły spadać. Zbliżały się do niego. Widział je wyraźnie. Wiele z nich miało pomarszczone twarze, tylko na nielicznych specyficznych twarzyczkach nie rysowały się żadne zmarszczki. Spadały teraz coraz szybciej i szybciej, stawały się coraz większe, już nadlatywały całkiem blisko i wtem każda z nich jakby wskoczyła do grobowca, na którym właśnie spoczywał. Poczuł przyjemne ciepło. Wiele gwiazdek powskakiwało do sąsiednich grobów, reszta znalazła się w innych miejscach na cmentarzu.

Nagle cały ten gwar gwiazdek rozmawiających ze sobą, uśmiechających się do siebie, zbliżających i oddalających się od siebie zamarł. Pojawiło się przykre uczucie pustki, jak wtedy gdy odchodzi życie, ginie wzajemna relacja, nie ma uśmiechów, nie ma kłótni, nie ma czegoś, co żyje. Wszystko wsiąka w ziemię. Tam jest ich ostateczne przeznaczenie, będą już na zawsze milczeć. Nie odezwą się do siebie, nie będą flirtować. Coś co nazywamy życiem, chociaż to tak trudne do określenia, kiedy się kończy, znajduje kres właśnie tutaj na tym cmentarzu. Ja, Roger Craig, też teraz tu leżę. Ale jestem w uprzywilejowanej sytuacji, bo mogę się za jakiś czas poderwać i wrócić do świata wzajemnych relacji, uzależnień, władzy, uśmiechów i rozmów. Jeszcze mogę. Wy, reszta, już nie możecie. Po was pozostaje tylko wspomnienie, zdjęcia, jesteście obecni w rozmowach. A kiedyś powodowaliście taki gwar, tyle mieliście pomysłów zrealizowanych i tych, które pozostaną tylko pomysłami. Inspirowaliście się wzajemnie, gnębiliście się nawzajem, kochaliście i nienawidziliście. Wstępowaliście na drogę poszukiwań albo pozostawaliście bierni, wykonując polecenia zwierzchników i pochlebiając im, by zapewnić sobie spokój i względne szczęście. Jesteście na ustach bliskich z pierwszego pokolenia, które po was nastaje. Potem nikt, ale to nikt nie będzie o was pamiętał, chyba że mieliście to szczęście zabłysnąć za swojego życia, zaświecić silniej niż inni, przyciągnąć uwagę i poprowadzić za sobą. Ale co z tego, że napiszą o was w książkach sto lat po dacie waszej śmierci, co z tego, że wasz pomnik będzie stał w jakimś mieście. Dla was samych to nie ma już żadnego znaczenia, przestaliście istnieć na tym świecie. Przeszliście transformację, której wszyscy się tak boimy, straciliście cenny dar odczuwania, komunikowania się, wpływania na siebie samych i na innych, pomagania i kreowania czy chociażby leniuchowania. To się skończyło bezpowrotnie. Ja, Roger Craig, leżę wśród nieżywych umysłów. Niegdyś sprawnych i twórczych, teraz bezużytecznych. Mimo zwiększającej się liczby ludzi na ziemi, rosnącej liczby biologicznych komputerów zużywających średnio dwadzieścia pięć watów, umieszczonych na szyjach i mogących się przemieszczać na dwóch nogach, jest was więcej w grobowcach, puszkach z prochami lub po prostu gdzieś rozsianych po świecie niż tych, którzy teraz biorą udział w tej pięknej ziemskiej przygodzie. Mnie, Rogerowi Craigowi, zostało jeszcze całkiem sporo czasu na uczestniczenie w tym życiu, w powłoce dookoła ziemi o grubości, średnio ujmując, około dwóch kilometrów. Mogę przemieszczać się między różnymi strefami klimatycznymi, obszarami kulturowymi, językowymi i religijnymi. Mogę doświadczać. To bardzo przyjemne, chociaż i tak cały mój dorobek polegający na zdobytym doświadczeniu przepadnie kiedyś bezpowrotnie, tak jak wasz tutaj dookoła. Wy nawet tego faktu nie jesteście teraz świadomi. Straciliście także świadomość. Zamieniliście się w procesie rozpadu w chemiczne proste związki. Przy odrobinie szczęścia wasze resztki będą mogły stanowić budulec dla kolejnego pokolenia, wtopić się w nową, większą całość z nową świadomością. Jedyna nadzieja i pocieszenie, których tu zaznajemy, to wędrówka naszej duszy do nowego świata. Jak obiecano niegdyś, do lepszego świata. Ale panicznie się boimy tej wędrówki, dbamy o nasze ziemskie życie, aby było dostatnie, wygodne, bardziej udane niż wiodą inni. Tak pragniemy być lepsi od innych, że ich czasem krzywdzimy, zabijamy i niszczymy ich piękne życie, byśmy sami mogli stanąć na piedestale. Co z tego, że trochę tam postoimy, zaraz znajdzie się ktoś inny, kto nas stamtąd strąci. Spadniemy, potłuczemy się, ale tam staliśmy. Ja, Roger Craig, człowiek dorosły, pełen energii, z dobrym wykształceniem, chęcią do działania, chcę się dostać na ten piedestał i pozostać tam tak długo, jak się da. Dlaczego to robię? Bo miałem cięższe dzieciństwo niż inni, więc teraz mi się należy. Pożądam sukcesu. Pragnę dla przyszłych pokoleń być nieśmiertelny. Chcę przed wami wszystkimi zabłysnąć, a będziecie mnie pamiętać, gdy wam w czymś pomogę. Jeszcze nie wiem w czym, ale znajdę to coś.

Wtem gwiazdy zaczęły się poruszać ponownie pod płytami grobowców. Wydostawały się w górę, wzlatywały, ponownie się angażowały w znajomości, plotkowały, cieszyły. Leciały ku niebu. Tam był ich nowy świat. Wracały w pewnym sensie na swoje miejsca. Docierały do nieba, aby tam znów migotać. Właśnie migotanie… Nie potrafiły spokojnie zastygnąć. Migotały, bo ich sygnały wysyłane z tak daleka były zaburzane, czy raczej błyskały same z siebie? Nieważne, liczyło się to, co widać z ziemi – gwiazdki powróciły na swoje miejsca, a cmentarz, na którym leżał Roger Craig, stawał się coraz bardziej opuszczonym miejscem. Roger czuł, jakby sam się chciał wzbić do góry i faktycznie wznosił się z gwiazdkami coraz wyżej. Przestawały go boleć plecy od twardej płyty, zrobiło mu się dużo cieplej. Zaczynał słyszeć głosy.

***

Otworzył oczy i zobaczył, że znajduje się we własnym łóżku w swojej sypialni w domku przy plaży na Isla Mujeres, w północnej części wyspy, do której prowadził niewielki mostek, w najbardziej spokojnym miejscu, gwarantującym możliwość ucieczki w prywatność przed licznymi turystami. Przypomniał sobie teraz przygodę w trakcie lądowania i swój bieg za cieniem, który błyskał niebieskim laserem. Przecież dotarł na cmentarz w innej części wyspy. Jak się znalazł w takim razie w swoim domu? Niczego nie pojmował. Obudził się bardzo zdziwiony. Zdziwiony, bo przerwał ogromnie inspirującą i jakże niezwykłą przygodę z gwiazdami.

Usłyszał kroki, to sąsiadka przyszła sprawdzić, jak się miewa. Mieszkała tuż obok i chyba z ciekawości zapragnęła zajrzeć do niego.

– Drogi sąsiedzie, jak się miewasz? Nie widziałam cię od paru tygodni, ale powrót to zorganizowałeś sobie z wszelkimi honorami.

– Jakimi honorami? Jestem zdumiony, że leżę u siebie w łóżku. We własnym domu…

– Co ty bredzisz? Przecież mieszkasz tutaj, widziałam cię wczoraj na plaży, jak moczyłeś nogi, potem z gromadką znajomych odpaliliście race, zanim weszliście do domu, ciągle śpiewając. Te fajerwerki naprawdę pięknie się prezentowały nad ciemnym morzem. Jaka to była okazja? Urodziny? Jakiś nowy sukces? Jestem tak ciekawa, że wpadłam się spytać, przez jakie to nowe doświadczenia sąsiad przeszedł.

Roger Craig patrzył niezbyt przytomnie na miłą sąsiadkę stojącą w drzwiach na werandę, skąd rozpościerał się widok na bezkres morza. Jego twarz wyrażała bezgraniczne zdziwienie. Nie dało się go ukryć. Ze wzrokiem wlepionym w kobietę usiadł z wysiłkiem.

– Roger, może zrobić ci kawy? Wyglądasz na niedospanego. Jest już dziesiąta, a ty nadal śpisz.

– Ja?

– Jesteś jedynym Rogerem w tym pokoju i w tym domu. To dość oczywiste, że chodzi o ciebie.

– O mnie?

– Właśnie o ciebie. Proszę, kawa gotowa. Z mlekiem i cukrem. Tak jak na wyspie Cozumel.

– Na wyspie Cozumel?

– Roger. U wybrzeży wyspy Cozumel mieliśmy tę przygodę z piorunem. Chyba mocno śniłeś. Zacznij lepiej ten piękny dzień. Znów słońce przygrzewa, a morze jest nadzwyczajnie ciepłe.

– Rozumiem.

– Tego nie trzeba rozumieć. Wystarczy wyjść na dwór i poczuć. Słońce już widzisz przez okno, ciepłotę wody możesz sprawdzić przez wsadzenie ręki do morza.

– Zapewne.

– Zapewne to ty się jeszcze nie dobudziłeś. Ale nie szkodzi, lepiej powoli niż wcale.

– Zgadzam się.

– Do tej pory tak łatwo się nie zgadzałeś. Zwykle to ja się musiałam godzić na twoje wygłupy.

– Zgadzam się po raz drugi.

– Wspaniale. A więc pod swoją nieobecność trochę się zmieniłeś. Podoba mi się to. Jesteś ponadto jakiś taki tajemniczy.

Roger Craig siedział nadal i wpatrywał przed siebie. Coś tu nie grało. Ostatnie zapamiętane rzeczy dotyczyły czegoś zupełnie innego. Nie było go tu w domu na wyspie. Miał wspomnienia z długiej podróży, lądowania, pościgu za kimś, kto świecił niebieskim laserem w kokpit pilota, oraz z jakiejś trójwymiarowej wizualizacji gwiezdnej na cmentarzu. Teraz, nagle i bez jakiegoś logicznego wytłumaczenia, przebywał we własnym łóżku. Fajne w tym wszystkim było to, że wścibska sąsiadka go odwiedziła i jakby nigdy nic obudziła go i zachęcała do uczestniczenia w kolejnym dniu życia. Ale nawet zaczynając nowy dzień, chciałoby się wiedzieć, co się robiło wcześniej. Roger lepiej by się czuł, gdyby znał chronologię wydarzeń. Ta wiedza pozwoliłaby mu zrozumieć, jak dotarł do tego miejsca, a z tym bagażem łatwiej byłoby mu ruszyć przed siebie.

Wstał, ubrał się, wypił kawę, którą przygotowała mu sąsiadka. Patrzył przed siebie na morze i nie dawało mu spokoju pytanie, jak się znalazł w swoim łóżku. W myśli nasuwało mu się wspomnienie lądowania samolotem. Musiał dobrze wytężyć umysł, by sobie przypomnieć, co się wydarzyło potem. Ze wzrokiem utkwionym w dal i zdawałoby się prowadzony promieniem słońca wyruszył z domku w stronę głównej części wyspy. Przespacerował przez mostek, którym można było pokonać płyciznę morską. Szedł wąskimi uliczkami i wreszcie stanął jak wryty. Ujrzał niewielką furtkę… Poznał ją. Wszedł. Pobiegł od razu tam, gdzie rozegrały się wydarzenia którejś z poprzednich nocy. Ręką przesunął po płycie grobowca, na którym leżał wywrócony wazon. Wydawało mu się, że tu był, że to jest miejsce, do którego wcześniej dotarł. W tej chwili nie był w stanie stwierdzić, czy łączy go z nim rzeczywiste wspomnienie, czy może to tylko déjà vu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: