- nowość
- W empik go
Cassandra - ebook
Cassandra - ebook
Książka zawiera opisy przemocy, w tym seksualnej, oraz drastyczne sceny.
Tamtego dnia siedemnastoletnia Cassandra Cooper wracała z treningu pływackiego nieco później niż zwykle. Kiedy napotkany mężczyzna poprosił ją, żeby pomogła mu wnieść szafkę do auta, ona się zgodziła.
Powinna była posłuchać sygnałów ostrzegawczych, które rozbrzmiały w jej głowie, i odmówić.
Siedemnastolatka została porwana i trafiła do rezydencji trzydziestosześcioletniego polityka Klausa Wilsona, stając się jego wymarzonym prezentem urodzinowym.
Od tej pory życie Cass przerodziło się w piekło, a dom mężczyzny okazał się jej więzieniem. Czy będzie miała szansę na ucieczkę?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8362-869-1 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tamtego dnia Cassie wyszła ze szkoły dużo później, niż miewała to w zwyczaju. Zapatrzona w telefon komórkowy, niemal potykała się o własne nogi, zupełnie jakby sprawdzenie ocen z ostatniego testu nie mogło poczekać, aż dziewczyna wróci do domu. Zresztą przejmowała się tym bez potrzeby. Zdecydowanie bardziej powinien był ją martwić zapadający mrok.
Już wiele razy obiecywała sobie, że nie będzie zostawać na basenie dłużej niż pozostali z jej grupy, ale ilekroć przychodziło do wywiązania się z danego sobie słowa, tylekroć nie potrafiła wyjść z wody. Trener i tak zostawał dłużej, bo miał jeszcze godzinę ze starszą grupą, i pozwalał jej zająć jeden tor.
Minęła opustoszały parking szkolny, a chłodny wiatr owiał jej odsłonięte pod spódniczką uda, przyprawiając nastolatkę o gęsią skórkę. Jedną dłonią złapała za poły bordowej marynarki i usiłowała ją przytrzymać, aby ochronić pierś przed kolejnym podmuchem wiatru, który o tej porze roku wyjątkowo wezbrał na sile.
Ledwo zdążyła unieść wzrok znad ekranu, a pisnęła z zaskoczenia i odskoczyła trzy kroki w tył, gdy wyrósł przed nią mężczyzna wielkości dębu. Przyprawił blondynkę o palpitacje. Przycisnęła dłoń do piersi w okolicach serca, usiłując ukoić kołatanie.
Nie miała pojęcia, że ten facet już od jakiegoś czasu poświęcał jej sto procent swojej uwagi. Potrzebował prezentu na niezwykłą okazję. A ona wydawała mu się wręcz idealna. Była taka jak Klaus lubił, a przecież wszyscy zawsze chcieli go zadowolić. Od dawna sprowadzano do jego ukrytej pośrodku niczego rezydencji wiele młodych kobiet. Blondwłosych, brązowookich, o rumianych policzkach i twarzach w kształcie serca. Ich pełne usta tak przepięknie wyginały się w płaczliwym uśmiechu.
Zdecydowanie była idealna. Wyczekana.
– Ależ mnie pan wystraszył – przyznała, a on się roześmiał, udając życzliwego i nakładając na twarz maskę, która miała ją skusić i zagłuszyć wszelkie obawy.
– Nie chciałem, przepraszam. – Poprawił golf w udawanym zakłopotaniu i dyskretnie zlustrował jej ciało.
Cassie z jakiegoś powodu nie potrafiła zrobić kroku w przód, a gdy już się do tego zebrała, zastawił jej drogę. Czuł, że przecież nie może mu teraz uciec. Narobiłaby zbyt wiele hałasu, gdyby musiał ją gonić, a jeśli pozwoliłby jej odejść, mogłaby wezwać policję i przechwycenie jej bliżej domu okazałoby się niemożliwe.
Niemal słyszał odgłos kroków Klausa, a to tylko zachęciło go do działania, wywołując gęsią skórkę na jego ramionach.
– Może mogłabyś mi pomóc? Kupiłem od jednego z mieszkańców szafkę i nie mogę wsadzić jej do auta, jest bardzo nieporęczna. – Podrapał się w głowę. – Nie ma tu nikogo innego, spadłaś mi z nieba. – Przyłożył dłoń do serca.
Wydawał się onieśmielony. Uśmiechał się jak anioł, a nie jak diabeł, którym był. Dziewczyna rozejrzała się w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby ją zastąpić albo dołączyć, ale zarówno dziedziniec, jak i osiedle ziały pustką. Słońce zaszło za horyzont, zostawiając zaledwie odrobinę światła, które z minuty na minutę ustępowało przed ponurym półmrokiem. Cassie z trudem przełknęła ślinę, bo czuła, że powinna odmówić. Zdecydowanie, właśnie to wypadało zrobić, ponieważ młode kobiety nie powinny się nawet zbliżać do aut obcych mężczyzn, zwłaszcza po zmroku. Młode kobiety powinny uciekać, póki miały jeszcze taką okazję. Ale ona swoją szansę zaprzepaściła, wierząc oczom manipulatora, które pod blaskiem niewinności ukrywały coś potwornego.
– Okej, ale muszę się pośpieszyć.
– Rodzice czekają na ciebie z obiadem, co? – zapytał, podtrzymując uroczy uśmiech.
Skierował się na drugą stronę chodnika.
Cassie zrobiła krok za nim, nie mając świadomości, że ów krok oznacza wyrok, który wydała sama na siebie. Kolejny postawiła już lżej, a każde następne były coraz łatwiejsze. Nie zdawała sobie sprawy, jaka krzywda stanie się jej udziałem. I gdyby wyobraziła sobie teraz przysłowiowe gwoździe wbijane do trumny, w jej skórze zagłębiłoby się już co najmniej kilka.
Jak mogła zignorować dreszcze biegnące wzdłuż kręgosłupa?
– Tak, proszę pana – odpowiedziała grzecznie na zadane jej pytanie.
– Czemu wracasz do domu tak późno? – Mężczyzna oparł się o swój samochód, a ona nie zauważyła żadnej szafki, co lekko ją zaniepokoiło.
– Miałam trening pływacki – wydukała.
– Okej, szafka jest z drugiej strony, pójdę po nią, a ty otwórz bagażnik – odezwał się, jakby czytał jej w myślach.
Skinęła ruchem głowy i zakasała rękawy. Jej dłoń zadrżała, gdy nacisnęła odpowiedni przycisk, a mężczyzna nagle stopił się z panującą wszędzie ciemnością.
– Proszę pana? – Odwróciła się w stronę ulicy, a serce zabiło jej w piersi.
Nagle poczuła przemożną chęć ucieczki, ale wytłumaczyła sobie szybko, że wyjdzie na wariatkę, jeśli zacznie biec. Przecież ten człowiek nic jej nie zrobił, był miły, uśmiechał się… Nie wiedziała o tym lub była zbyt naiwna, by dostrzec, że tym uśmiechem skazywał ją właśnie na piekło.
– Już idę! To naprawdę nieporęczny mebel – zaśmiał się, a ją przeszedł dreszcz.
– Ja naprawdę powinnam już iść. – Jej głos zdawał się cichszy od szeptu.
Spojrzała w otwartą klapę bagażnika, nieświadoma, że mężczyzna stał tuż za nią i się jej przyglądał. Widział, jak nerwowo przestępowała z nogi na nogę. Jak całe jej ciało intuicyjnie rwało się do ucieczki. Przez ułamek sekundy nawet jej kibicował. Dał jej jeden oddech więcej, którego nie wykorzystała. Nie uciekła. Pokręcił zrezygnowany głową na jej bezmyślność.
Poczuła jego dłoń na ramieniu, spojrzała na nią, ledwo kątem oka, bo druga już spoczęła na jej potylicy i poczuła silne pchnięcie prosto w głąb bagażnika. Klapa się zamknęła i Cassie pozostała w środku, otoczona całkowitą ciemnością.
Zanim zdążyła zebrać myśli, auto ruszyło z piskiem opon, aż jej odrętwiałe ciało uderzyło w tył komory, która stała się jej klatką.
Zaczęła gorączkowo oddychać i walić w samochodowe blachy, bo przecież to auto nie mogło być prawdziwe. To, co się działo, nie mogło być prawdą, bo przecież takie rzeczy się nie zdarzały! Nikt nie porywał młodych dziewczyn prosto z ulicy, to było niemożliwe…
Ale czy nie to właśnie jej się przytrafiło?
– Nie, nie, nie, nie, nie… – powtarzała jak pieprzoną mantrę, kopiąc w klapę bagażnika, aż rozbolała ją noga, uderzała pięściami, aż zdarła kostki do krwi.
Ale dla dziewczyn zamkniętych w bagażnikach nie było ratunku. Mężczyźni zamykający je tam nie miewali litości, bo ta by im jedynie przeszkadzała. Krzyki i błagania kobiet zamkniętych w bagażnikach mieli w zwyczaju tłumić głośną muzyką płynącą z samochodowego radia.
Łzy spłynęły po twarzy Cassie, a serce biło z nieopisaną prędkością. Nie potrafiła pojąć, co takiego się działo. Nie mogła przyswoić oczywistych faktów, bo przecież to musiał być żart. Rozejrzała się, wytrzeszczając oczy i próbując dostrzec cokolwiek w całkowitej ciemności, ale to na nic. Zaczęły trząść się jej dłonie, a żołądek skurczył i zawiązał w węzeł. Zawyła tak głośno, że radio ledwo ją zagłuszyło.
– Proszę! Proszę pana, błagam! Niech mnie pan wypuści! Przysięgam, nikomu nie powiem, nie będę wracać już po zmroku! – piszczała, kopiąc w siedzenia, bo była skłonna wyskoczyć z rozpędzonego auta chociażby przez szybę.
Odpowiedział jej męski śmiech.
– To żart, tak? – wołała. – To kara za późne wracanie do domu? Przepraszam, tak bardzo mi przykro. – Złożyła dłonie jak do modlitwy. – Przysięgam, że to się więcej nie powtórzy – wypłakała, dusząc się własnym oddechem. – Nie mogę oddychać! – zakaszlała, czując niemal, jak zaciskają się wokół niej ściany bagażnika.
– Siedź cicho, zanim dam ci prawdziwy powód do płaczu – wycedził przez zęby.
– Przepraszam, tak bardzo pana przepraszam… – Zdawałoby się, że błagała o litość całą drogę.
Nie wiedziała, w którym momencie przestała się szarpać, a zaczęła szukać telefonu, który tamten jednak wyrwał jej, gdy położył dłoń na ramieniu dziewczyny, a czego ona, wpadając do bagażnika, zupełnie nie zauważyła.
Nie przestawała płakać nawet, gdy nie miała już czym, a bezgłośny szloch odbijał się echem w ciasnej przestrzeni.
Zagryzała materiał krawatu od mundurka i usiłowała hamować odruch wymiotny po atakach kaszlu. Modliła się. Modliła się do każdego boga, o którego istnieniu słyszała. Ale bogowie zazwyczaj milczeli. Nawet wtedy, gdy ktoś porywał młode kobiety.
Po kilku godzinach jazdy zasnęła z wycieńczenia, a kiedy się przebudziła, przez sekundę liczyła, że śni najzwyklejszy w świecie koszmar. Uszczypnęła skórę nadgarstka, usiłując przerwać koszmar.
Bagażnik był całkowicie pusty, nie było w nim żadnej broni ani czegokolwiek, co mogłoby za nią posłużyć. W końcu pomiędzy rozpaczą a paraliżującym strachem odnalazła w sobie siłę, aby przygotować się na to, co mogłoby się stać po otwarciu bagażnika.
Nie spodziewała się jednak, że podróż będzie trwała tak długo. Chociaż może nie trwała… Może to tylko jej się tak wydawało? Czuła się, jakby była zamknięta w trumnie. Powietrze zdawało się kończyć, a ruchy dziewczyny słabły z każdą sekundą. Wszystko, co miała przed oczami, mętniało. Jej gardło wyschło na wiór, a dłonie przestały drżeć. Po prostu nie miała już siły na nic, a nie miała pojęcia, że powinna była je zbierać.
Powinna była szykować ich całe pokłady na wszystko, co miało się stać. Na wszystko, na co została skazana. Na co skazała siebie sama, robiąc ten jeden krok za obcym mężczyzną.
Gdyby wiedziała, ile ten jeden krok będzie ją kosztował, stałaby w miejscu lub, jeszcze lepiej, uciekała w drugą stronę. Niestety każdy krok przynosi konsekwencje, a konsekwencje, które miały się stać jej udziałem, były zimne jak lód i mroczne jak czarne tęczówki jej oprawcy.
Cassie rozmyślała gorączkowo o tym, gdzie była i jak daleko od domu została wywieziona, dopóki samochód się nie zatrzymał, a klapa bagażnika nie otwarła. Osłabiona próbami wydostania się, nie zdążyła zareagować, gdy ktoś w mgnieniu oka narzucił jej na głowę worek i obwiązał wokół smukłej szyi. Dopiero po chwili zaczęła się szarpać i wyrywać, a mężczyzna złapał ją za marynarkę i uniósł.
Spojrzał na nią z pogardą, niemal splunął przez nerwy i stres, jakich musiał doświadczyć, żeby ją tu dostarczyć. Tłumił w sobie wściekłość, że skazuje na coś takiego kolejną kobietę, ale przecież nie mógł się złościć na własnego brata. Poza tym cena za okazanie mu nieposłuszeństwa była paraliżująca. Dlatego wyżył się na niej. Szarpnął jej drobnym ciałem i pomyślał, że to chuchro nie zniesie wszystkiego, co będzie musiało znieść, zanim zostanie należycie uformowane.
Zastanowił się, ile śladów przyozdobi jej ciało, aż Klaus swoimi dłońmi ulepi je na nowo i uformuje jej myśli.
Będzie dla niego jak gliniana laleczka.
– Uspokoisz się, czy mam to zrobić za ciebie? – mruknął przy jej uchu i postawił ją brutalnie na nogi. Dziewczyna nie miała odwagi nawet odpowiedzieć. – Już jesteś w domu.
Trzęsła się, idąc ciągnięta jak pies za sznurek przy szyi.
Pociągała nosem, a drżenie jej warg było niekontrolowane. Czuła, że oczekiwanie było najgorszym, jednak teraz, gdy miała stanąć twarzą w twarz ze swoim koszmarem, pragnęła jeszcze przez chwilę ukryć się w bagażniku auta. Tak niemiłosiernie się bała, a mężczyzna, który ją na to skazał, pozostał absolutnie niewzruszony, a nawet chyba dumny ze swojego dokonania, bo w pewnym momencie zaczął pogwizdywać.
Podłoże pod ich stopami, zmieniło się na stabilniejsze, gdy wkroczyli na chodnik z kostki brukowej prowadzący do rezydencji Klausa. Dziewczyna, idąc na oślep, bała się stawiać kroki, co jedynie niecierpliwiło jej porywacza, który niejednokrotnie szarpnął nią, aby przyspieszyła, bo i on się spieszył. Nie mógł sobie pozwolić nawet na minutę spóźnienia, co szczęśliwie mu się udało. W końcu otworzył upiornie skrzypiące drzwi.
Cassandra ledwo szła. Gdy skrzypienie wrót ucichło, do jej uszu dotarł śmiech jakichś mężczyzn. Zdawać by się mogło, że wszystko wokół niej drżało od tego tubalnego rechotu.
Uczepiła się własnego strachu jak jedynej nadziei, jak czegoś, czego była przynajmniej pewna.
Klaus nieczęsto się uśmiechał, ale na widok tej zlęknionej postaci aż rozpromienił twarz i lekko się podniósł na odosobnionym fotelu. Rozpiął guzik marynarki i zlustrował dziewczynę dokładniej, a jego demony aż zaśmiały się z radości na samo wyobrażenie, co można by zrobić z tym małym drżącym ciałem. Z kruchymi palcami i rozbieganym w chaosie miliardem błagających o litość myśli. Pragnął usłyszeć je wszystkie. Wszystkie je złapać, uczynić posłusznymi.
W jej głowie faktycznie błądziły tysiące pytań, które zlewały się w jedno i rozbrzmiewały krzykiem. Skronie dosłownie pulsowały, a wargi drżały od szlochu z każdym kolejnym wybuchem tego upiornego zbiorowego śmiechu. Oblał ją zimny pot i sprawił, że jej skóra zrobiła się lepka. Kroki dziewczyny stały się ociężałe. Resztkami sił spróbowała jeszcze wyrwać się porywaczowi, a potem znów uszczypnęła się mocno, by obudzić z dręczącego ją już zbyt długo koszmaru.
Bogowie, tak niemiłosiernie pragnęła znaleźć się w innym miejscu.
– Klaus! – krzyknął prowadzący ją mężczyzna, chociaż nie musiał, bo Klaus już na nią patrzył tak intensywnie, że nie raczył się przywitać z własnym bratem. – Przepraszam za spóźnienie – zaśmiał się ten, chociaż przecież dotarł na czas. – Ktoś musiał się wybrać po twój prezent. – Wypchnął dziewczynę przed siebie.
Na samo wybrzmienie słowa prezent Cassie zapłakała mocniej, a męskie śmiechy wprawiły jej kości w drżenie.
– Co my tu mamy? – zapytał obcy jej mężczyzna, którego sylwetkę poczuła przed sobą.
– Z workiem może być – zarechotał jakiś inny.
Poczuła wtedy, jak ktoś uniósł jej spódniczkę, a salwa śmiechów zagłuszyła narastający płacz.
– Ściągnij jej majtki. Dopiero wtedy będzie co ocenić.
– Proszę. – Szept jeszcze przedarł się przez jej zdarte gardło, ale nie było tam nikogo, kto mógłby jej pomóc.
Palcami chwyciła za spód materiału i przycisnęła go do ud, aby uniemożliwić im to, co zamierzali z nią zrobić. W jej naiwnej głowie tliła się jeszcze nadzieja.
Bo przecież mężczyźni nie dotykali kobiet, gdy one tego nie chciały.
Łamało się jej serce, gdy wszystko, w co wierzyła, właśnie okazywało się kłamstwem.
Kolejny z nich złapał za materiał jej białej koszuli i rozerwał ją, odsłaniając piersi okryte białym stanikiem. Inny ją popchnął, a kolejny złapał i podał koledze jak rzecz. Jeden z nich złapał ją za pierś, a kolejny klepnął pośladek.
Śmiali się i bawili ciałem i łzami Bogu ducha winnej dziewczyny, która zataczała się na odrętwiałych nogach, a Klaus patrzył na to, jak bezbronna była, i bardzo mu się podobało. Przeszkadzały mu ich ręce na jej ciele, jednak warto było zobaczyć ją w takim stanie.
Mieszali biednej Cassie w głowie, przyprawiając ją o bezdech. Zdawało się, że piekła ją cała skóra, od uszczypnięć i klepnięć, jakich nigdy wcześniej nie doznała. Dotyk wydał jej się czymś okrutnym. Przyciągała dłonie do piersi, pragnąc się skulić. Ilekroć upadła, ktoś szarpnięciem podrywał ją ku górze. Krzyczała, powtarzając, aby przestali. Szeptała słowa modlitwy i gdy tylko miała możliwość, usiłowała się cofać, za każdym razem odbijając się plecami od kolejnego męskiego torsu. Rozpaczliwie zaciskała powieki, spod których płynęły gorące łzy.
Zabawa trwała w najlepsze do momentu, aż rozbrzmiał dominujący męski głos, który jednym słowem zakończył całą farsę. Cóż, Klaus szybko się nudził, a te jej piski i błagania podszyte desperacją i płaczem zdawały mu się zbyt emocjonalne. Gdyby usłyszał jeszcze jeden, byłby skłonny ziewnąć i wywrócić oczami.
– Wystarczy – westchnął iście męczeńsko.
Przez chwilę zapanowała absolutna cisza, którą mącił jedynie płacz.
– Jak masz na imię? – zapytał, a pytanie było oczywiście skierowane do niej.
Gdy nie uzyskał odpowiedzi, uniósł brew i skinął na swoich towarzyszy, a wtedy jeden z nich pchnął dziewczynę, by ta odzyskała głos.
– Cassandra – wydusiła.
– Cassie, ładnie – mruknął nisko, a wszystko dookoła zastygło, razem z płaczem, który wstrzymała.
W salonie coś się poruszyło, a potem zamarło, gdy rozległ się odgłos kroków.
Ktoś stąpał powoli, niemal melancholijnie. Upiornie.
Cassie jedną dłonią osłoniła pośladki, a drugą piersi, broniąc się przed spojrzeniami ich wszystkich oraz przed niechcianym dotykiem, którego doświadczyła.
– Wyjść.
Poczuła jego ciało obok swojego.
– Ściągniemy to, co, Cassie? – zapytał, rozwiązując sznur wokół jej szyj.
Wtedy zobaczyła go po raz pierwszy. Był wysoki, a jego ramiona szerokie. Miał na sobie garnitur, a jego twarz pokrywał delikatny zarost. Oczy mężczyzny przypominały dwa węgle.
Był… straszny. Klaus był przerażającym mężczyzną, a jej przyszło stanąć z nim twarzą w twarz. Lekko się uśmiechał i otarł jej łzy, których przecież był powodem. Dłonie, choć ciepłe, swoją chropowatością niemal raniły delikatną skórę jej policzków. Zauważył grymas na dziewczęcej twarzy i pogłaskał jej skroń wierzchem palca wskazującego. Uniosła przekrwione oczy, a on uśmiechnął się jeszcze czulej. Z trudem przyszło jej oddychać i wciąż przerażona skupiła wzrok na męskim nadgarstku.
– Pewnie masz masę pytań – stwierdził pogodnie, a Cassie zrobiła krok wstecz. – Możesz zadać mi każde, a ja odpowiem ci na nie szczerze, zgoda? – zapytał, a gdy usiłowała ponownie się cofnąć, złapał ją za ramię i wbił palce w delikatną skórę. – Cassandro, nie uciekaj. – Na jego twarzy pojawił się grymas. – Usiądziemy i porozmawiamy? – Przywołał uśmiech, a miejsce, które przed sekundą potraktował tak brutalnie, pogładził.
Zdaje się, że liczył, że będzie mu przychylniejsza, gdy odciski jego palców pozostaną niezauważone na materiale jej szkolnej marynarki.
– Chcę do domu – wydusiła przez gardło rozrywane bólem.
– Wiesz, Cassie – zaczął, prowadząc ją w stronę kanapy. – Problem w naszej relacji może polegać na tym, że ty chciałabyś wrócić do domu, a ja twierdzę, że jesteś w domu – zagadnął ją żartobliwym tonem, nic sobie nie robiąc z nowych łez kapiących z rumianych policzków wprost na podrażnione od dotyku uda. – Jesteś moim małym prezentem urodzinowym. Darczyńcy chcieli się chyba popisać, więc dostałem ciebie. Mam ochotę ich skrócić o głowy, bo nawet nie wiem, czy jesteś pełnoletnia, ale skoro już do mnie trafiłaś, to chyba będziemy musieli sobie z tym jakoś poradzić – kłamał.
– Moi rodzice…
– Bardzo się martwią, tak? – Patrzył na nią z drwiną. – Nie przejmuj się, podrzucę im jakieś ciężkie do rozpoznania zwłoki w twoich ubraniach, żeby mogli pochować córkę. Przejdą żałobę i wszystko będzie dobrze. – Mrugnął do niej porozumiewawczo. – Zrobię to jak najszybciej, żebyś już nie zawracała sobie tym głowy, zgoda?
– Nie, nie rozumie pan… – Kręciła głową, chcąc mu wyjaśnić. – Ja muszę wrócić do domu. – Usiłowała go przekonać, na co cmoknął zdegustowany.
– Cassandro, wydawało mi się, że kwestie domu mamy już za sobą. – Uniósł znacząco brew.
– Proszę – szepnęła. – Ja… – Przyłożyła drżącą dłoń do ust.
– Och, Cassie, pozwól, że coś ci wyjaśnię. – Przeczesał jej potargane włosy palcami, owijając sobie na nich pojedyncze pasma. – Dziewczynki wrzucane do bagażników nie wracają do rodziców, a słuchają tych, którzy są mili, ale tylko do czasu. Cassandro, uwierz mi na słowo, jestem człowiekiem bardzo niecierpliwym i na pewno nie chciałabyś mnie zdenerwować, prawda? – Przechylił głowę w prawo.
– Proszę, boję się. – Skuliła się w rogu kanapy, na którą ją pociągnął, a przez jego usta przebiegł uśmiech, bo przecież właśnie to lubił najbardziej, gdy się go bano. – Chcę do mamy – zawyła, ukrywając twarz w dłoniach. – Proszę, zrobię wszystko. – Płakała, przyciągając nogi do piersi.
– Już cicho – uspokajał ją, gładząc nagą łydkę.
– Nie dotykaj – wydusiła przez łzy.
– Cassie, radziłbym ci przestać płakać, zanim polubię ten dźwięk. – Klepnął jej drżące kolano.CASSIE, GDZIE JESTEŚ?
Przeurocza Emerson przycisnęła do ust dłoń zwiniętą w pięść. Stała przed oknem wychodzącym na ulicę. Jej nos niemal stykał się z szybą, a niepokój spłycał oddech.
Oczekiwała.
Niespokojnie poruszała stopami, a w drugiej dłoni pomiędzy palcami miażdżyła materiał kwiecistej spódnicy. Nawet nie spostrzegła, jak po jej alabastrowym policzku spłynęła łza. Bała się mrugnąć, jakby to było niewybaczalne. Jakby spuszczając wzrok z ulicy chociażby na sekundę, mogła przegapić własną córkę.
Emerson życzyłaby sobie ponad wszystko, aby Cassandra wbiegła do domu, łapiąc dech i przepraszając za swoje spóźnienie. W tamtej chwili, na długo po północy, było to absurdalne pragnienie.
Czy mógł jednak istnieć dla matki moment bardziej bolesny niż ten, w którym traci własne dziecko? Gdy nie ma pojęcia, gdzie ono się podziewa ani kiedy wróci? Gdy umysł podpowiada przerażające wizje?
Mama Cassandry pociągnęła nosem i otarła mokry policzek dłonią.
– Nie ma jej. – Głos jej męża ociekał niepokojem.
Oboje czuli to samo.
– Pytałem wszystkich, pokazywałem zdjęcia. Rozwiesiłem ogłoszenia. Oddzwonili z policji?
Emerson obawiała się odwrócić w jego kierunku. Bała się, że ominie moment, w którym jej córka przemknie chodnikiem.
– Nie? Przecież im mówiłem, że Cass nigdy przenigdy by nie uciekła. Nie nasza Cass. Zadzwonię do nich.
David chodził od prawej do lewej. Zgarniał z szafek długopisy, notesy. Wyrywał kartki. Zapisywał numery telefonów do śledczych, własne zeznania, to w jaki sposób opisał ubiór córki. Drżały mu dłonie i panikował, gdy długopis przestawał pisać. Desperacko chciał opanować sytuację. Wierzył, że jeśli zadba o każdy szczegół, to jego jedyne dziecko wróci do domu najpóźniej następnego dnia rano. I mówiąc, że postawił na nogi pół miasta, nie kłamał.
David poruszył niebo i ziemię, a Emerson obawiała się zaczerpnąć najpłytszy z oddechów.
Podłoga w ich salonie była cała brudna od błota, które pozostawili po sobie funkcjonariusze. Ekipa sąsiadów, najbliższych znajomych, rodziny i ochotników ze służby po pierwszej w nocy przemierzała okoliczne lasy.
Wołali ją.
Jej imię było jedynym, co przecinało ciszę, a wołali je z takim zaangażowaniem, zupełnie jakby ich głos miał się ciągnąć kilkanaście mil w przód. Jakby mogła ich usłyszeć.
Patrole policji przeczesały nieprzyjemne okolice i dzielnice owiane złą sławą.
Emerson mrugnęła, a potem pierwszy raz od wielu godzin zacisnęła powieki. Nie kontrolowała się, opadając na pośladki w salonie i kuląc się pośrodku bałaganu zalana łzami.
Jej rozdzierający płacz byłby w stanie niemal zagłuszyć odgłos stawianych na marmurowej posadzce kroków Klausa, który właśnie prowadził Cassie do jej nowego pokoju tak daleko od miejsca, które zwykła nazywać domem.
Pierś Emerson przeszywał ból, miała ochotę coś zmiażdżyć w dłoniach. Miała ochotę cofnąć czas i poprosić córkę, aby ta została tamtego dnia w domu.
I płakała. Boże, płakała niemal identycznie jak Cassie ciągnięta przez obcego mężczyznę do miejsca, które uznał za odpowiednie dla niej.
Obie wiły się i szarpały w tym samym czasie. Obie wrzeszczały przez zaciśnięte zęby i błagały Boga o litość.
W tym samym czasie, kiedy Cassie na sekundę udało się wyrwać i wymierzyć cios swemu oprawcy, wiele mil dalej jej matka na sekundę odzyskała oddech i rzuciła się chwiejnym biegiem na piętro, prosto do pokoju córki.
Gdy tam wbiegła, złapała w dłonie pościel córki i zgniotła ją pomiędzy palcami, niemal tak gwałtownie, jak Cassie w tym samym czasie szarpała koszulę Klausa, gdy ten zacisnął dłoń na szyi nastolatki i uniósł ją nad ziemią.
Obie na całą chwilę straciły dech w piersi, a ich palce niemal posiniały. Napięte ścięgna i żyły odznaczały się na tle mlecznej skóry Cassandry.
– Mamo! Pomóż! – wyszeptała z ogromnym bólem i trudem jedna.
– Cassie, gdzie jesteś? – wyła z głową wtuloną w kołdrę córki druga.
Było sześć minut po piątej nad ranem, gdy ich nawoływania rozpłynęły się w powietrzu.
***
David przemierzał las z latarką w dłoni. Ta jednak przestała być mu potrzebna, bo słońce już wychylało się zza horyzontu. Mężczyzna nie czuł bólu, zmęczenia ani suchości w gardle. Czuł jedynie desperację.
Każdy szelest przypominał mu odgłos kroków córki. Gdyby nie towarzyszący mu mężczyźni, krążyłby w kółko ogłupiony złudnymi odgłosami lasu.
Dreszcze przemykały po jego ramionach, a nogi gubiły rytm, gdy tak rozpaczliwie pragnął nadążyć jej śladem. Czasem wydawało mu się, że czuł w powietrzu zapach jej szamponu i tylko wtedy oddychał pełną piersią.
I usiłował ją dojrzeć. Prężył szyję w każdym kierunku, odszukując chociażby pasma jasnych włosów. Skupiony tylko na tym, co związane z Cassie, zapomniał o wszystkim innym, zawadził nogą o wystający pień i upadł. Cassie też upadła, gdy Klaus wepchnął ją do pokoju. Syknęli z bólu w jednakowy sposób. I krew szumiała w uszach obojga z jednakową intensywnością, wygłuszając wszystko dookoła.
Jednak tylko do ojca dziewczyny zwrócono się z pomocą.
– David, stary? Okej? – Mężczyzna uniósł wzrok na tego, który wystawił pomocną dłoń.
– Tak myślę. – Obaj spoglądali na podrażnioną skórę jego kostki.
– Twój telefon. – Tamten pomógł wstać ojcu zaginionej dziewczyny i odszedł, aby odebrał połączenie.
Wszyscy obecni na miejscu zamilkli, a palec Davida zadrżał, gdy miał już odebrać telefon od śledczego.
– Porwano ją sprzed szkoły, mężczyzna stał ciągle tyłem, a gdy już szedł bokiem, spoglądał w przeciwnym kierunku, aby pozostać nierozpoznanym. Panował półmrok, co utrudnia identyfikację. Podejrzewamy, że zagadnął ją, budując fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Poszła za nim. Kamery nagrały ich razem do momentu otwarcia klapy bagażnika, a po jego zamknięciu mężczyzna odjechał, rejestracja musiała zostać zmieniona podczas jazdy, i bardzo szybko zgubiliśmy trop. Pojechali na północ, nasi funkcjonariusze już ruszyli w tamtym kierunku. Każde auto marki zarejestrowanej na tamtym nagraniu zostanie sprawdzone. Tamtejsze posterunki mają jej zdjęcia, działamy – usłyszał w słuchawce.
Wszyscy zgromadzeni widzieli, jak zmieniła się twarz Davida. Jeden z poszukiwaczy skupił się na nim mocniej niż pozostali. Młody chłopak, Rain, zaledwie rok starszy od zaginionej. Stał tam, pociągał nosem i wierzchem jednej z dłoni ocierał łzy, drugą dłoń chował w kieszeni i zaciskał palce na brązowej gumce do włosów, którą Cassie wsunęła na jego nadgarstek. Młodzieniec miał czerwone oczy i z zacięciem usiłował wymodlić szybką zmianę mimiki u ojca dziewczyny. Błagał, aby ten się uśmiechnął, aby dał mu nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczy, jak Cassie zamiast iść chodnikiem, przemierza go w podskokach za każdym razem, gdy czekał przed jej domem, aby odprowadzić ją do szkoły.
– O której godzinie to było? – David czuł, jak ziemia osuwa mu się spod stóp.
– Słucham?
– O której godzinie moje dziecko zostało wepchnięte do bagażnika? – Powtórzył, a wszyscy dookoła niego poczuli niepokój.
Po policzkach młodego chłopaka spłynęły łzy. Nie był już w stanie ich kontrolować, spływały przez żuchwę i tonęły w morzu liści.
– O siedemnastej.
– Mamy szóstą rano.
– Tak. – Potwierdził śledczy.
– Upłynęło jedenaście godzin. Czy ma pan pojęcie, dokąd można się przetransportować w jedenaście godzin? – Jego przepełniony bólem szept był najcichszym i zarazem najgłośniejszym, co usłyszano w tamtym lesie. – Przyszedłem do pana o dziewiętnastej. Błagałem o pomoc. Przysięgałem, że moja córka nigdy by nie uciekła z domu, i odesłał mnie pan z kwitkiem. Gdy zacząłem pracę na własną rękę… – Mężczyzna przycisnął pięść do ust, a następnie otarł łzę i mówił dalej, bo czuł, że jeśli przestanie chociażby na sekundę, to nie będzie w stanie powiedzieć już absolutnie nic. – I gdy widział pan, jak bardzo jestem zdesperowany, ponowił pan kontakt. To było o trzeciej nad ranem. O trzeciej nad ranem moja córka była sześć godzin od domu. Żaden komisariat policji z okolicy nam nie pomoże, bo mojej Cassie już tu nie ma.
Dźwięk łamanego serca byłby zapewne nie do powtórzenia i nie do porównania z niczym. Ogłuszający i bezgłośny zarazem. Szumiał w uszach i jak kompozycja wygrywana sprawnymi palcami wirtuoza wywoływał łzy u słuchaczy.
– Upłynęło jedenaście godzin – szepnął David, klękając na mchu i liściach. – Mojej małej już tu nie ma.
Zaskakujące, z jakim impetem bezgłośne łzy uderzały o ziemię. Jakby chciały wprowadzić ją w drżenie albo wywołać deszcz w drugim zakątku świata.
– Jest duża szansa, że to handlarz żywym towarem, znajdziemy ją, nasi eksperci śledzą aukcje, trzymamy rękę na pulsie.
Problem polegał na tym, że łatwiej było znaleźć dziewczynę wystawioną na aukcję niż taką zamkniętą w czterech ścianach. Taką, której nie mogły wyłapać żadne kamery, spojrzenia obcych czy nawet porażenie lampy błyskowej na pamiątkowym zdjęciu turystów. Cassie została niemal zakopana pod ziemią jeszcze za życia.
Jej oddech wprawiał jeszcze pierś w ruch, ale na jak długo?
***
W przypadku porwania liczy się każda minuta. Prędkość rozprzestrzeniania informacji o zaginionych. Oraz siła zaangażowania społeczności w poszukiwania. Ludzie muszą czuć się zobowiązani do zapamiętania twarzy zaginionego i poszukiwania jej w pędzącym tłumie.
A zdjęcie Cassie było wszędzie.
W gazetach we wszystkich sąsiednich stanach.
Na kartonach płatków śniadaniowych.
Na butelkach mleka.
W trakcie bloków reklamowych podczas meczów emitowanych w telewizji.
Komunikaty leciały w radiu i w wieczornych wiadomościach.
Cassie była absolutnie wszędzie, a pomimo to mijały miesiące. I z każdym dniem zamknięcia w tamtej rezydencji coraz mniej przypominała dziewczynę ze zdjęcia. Jej oczy przestały być lśniące, a cera straciła promienność. Cassie na zdjęciu stała wyprostowana, a w rezydencji Klausa kuliła się przy każdej nadarzającej się sytuacji.
Płakała tyle, co jej mama.
Szeptała do Boga tyle, co jej ojciec.