Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Catch her in the rye - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 września 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Catch her in the rye - ebook

Kilka dni z życia siedemnastoletniego chłopaka, który u progu dorosłości postanawia wybrać się w spontaniczną podróż do Francji. Zostawia za sobą wszystko to, co go przytłaczało, i pozwala się poprowadzić drodze. Tylko on, jego motocykl i zmieniające się jak w kalejdoskopie, zachwycające krajobrazy – czy trzeba czegoś więcej do szczęścia?
Ta niezwykła historia jednej podróży utkana jest z mglistych wspomnień, tęsknot za tym, co minione i planów cierpliwie czekających na realizację. Pierwszy seks, pierwsza miłość, pierwszy alkohol... Melancholia miesza się z humorem, przeszłość z przyszłością, a pewne jest tylko jedno: żeby odnaleźć swoje miejsce na ziemi, trzeba najpierw się zgubić.


Ściemniało się, gdy dojeżdżałem do znajomych przedmieść. Nie śpieszyło mi się. Chyba przeczuwałem, że dziś nie zasnę szybko. Trzymałem motocykl tylko jedną ręką, drugą zaś oparłem na lewym udzie. W lekko pochylonej pozycji wjeżdżałem do miasta i przypominałem sobie miejską dżunglę. Pode mną trzypasmowa droga, a tam, po prawej, znajomy przystanek, na którym często łapie za szybkich klientów policja w nieoznakowanych radiowozach; znajoma stacja, do której kiedyś pchałem motocykl dwa kilometry, gdy zabrakło mi paliwa, a nie wiedziałem, że mogę przełączyć kranik na rezerwę; znajome budynki, do których dojeżdżało się wieczorami, koczując kolejną imprezę, i te, których barwy znałem od małego, ale nigdy nie przechodziłem chociażby przylegającymi do nich uliczkami, w których mieszkali moi byli znajomi od kłopotów i pięknych chwil dzieciństwa. W końcu to znajome uczucie – że dojeżdżam.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-022-3
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Siedziałem znowu w tych samych polach, do których wracałem niemal codziennie. Krwiste słońce zachodziło po raz kolejny, zmuszając mnie do zgarbienia się i podwinięcia rękawów ulubionej niebieskiej koszuli. Zapiąłem ją pod sam kołnierzyk, żebym wyglądał śmieszniej, i wsadziłem papierosa do aktorsko zmanierowanych ust. Lubiłem często przychodzić w to miejsce, byłem całkiem sam. Otaczało mnie tylko płaskie morze zboża, a kontury lasu ledwie majaczyły po moich bokach. Siedziałem wtedy po turecku, szukając ręką zapałek w ciasnych spodniach wciśniętych do brązowych trzewików. Musiałem się nieźle pogimnastykować, żeby wyciągnąć zapałki z tylnej kieszeni. Trzask. Wkładam pierwszą do pudełka, gdy nie zapali, mam taki zwyczaj. Wziąłem drugą. Na początku też nie zapaliła, ale z kolejnym pociągnięciem udało się odpalić papierosa. Pierwszym buchem nie mam w zwyczaju się zaciągać, nic przyjemnego czuć siarkę w ustach.

Zarzuciłem wtedy lewą rękę nonszalancko na lewą nogę i jeszcze chwilę nie myślałem o niczym konkretnym. Coś mnie pchało, żeby codziennie przychodzić w to miejsce, niby wiedziony jakąś wewnętrzną siłą. A może próbowałem sobie po prostu w sposób zbyt poetycki tłumaczyć w kółko powtarzaną czynność, zamiast przyznać po prostu, że w taki sposób się wyciszam, że czuję się wtedy oryginalny na swój fałszywy sposób i że może po prostu wolę nudzić się w kontakcie z morzem samotności i naturą niż w domu, przy komputerze. Poza tym mogłem tam też palić papierosy, z czym ukrywałem się długi czas przed rodziną.

Lubiłem wspominać, ale tylko do pewnego momentu. Za głębokie wchodzenie w przeszłość zmieniało miłą, prostą czynność w melancholię. Wtedy, zamiast głupawej nicości, robiło mi się przykro, a tak, wbrew pozorom, nie lubię się czuć. Musicie mnie zrozumieć, na pewno nie raz doświadczyliście takiej chwili, którą po prostu traktowaliście jak jakiś wzniosły rytuał, a ja lubiłem właśnie oddawać się swoim własnym malutkim rytuałom, które przypominały mi, że jeszcze żyję i że chociaż tych konkretnych czynności nie robię bezcelowo.

Czasami myślałem o tym, że lubię w tym miejscu niezobowiązująco nic nie myśleć. Czasami majaczyły mi podróże motocyklowe, sranie na czyichś posiadłościach, a obrazki te niemalże widziałem w wypuszczanym przez siebie dymie papierosowym. Czasami myślałem o tym, jak czas mnie zmienił. O tym, że prawie wszystkiego już spróbowałem, w większości na zły sposób. Trzymania się za ręce, pierwszego związku, opartego na samej idei jedynej, romantycznej miłości, którą byłem kiedyś przesiąknięty, pierwszych pocałunków, pierwszego seksu, poznawania zapachów kobiecego ciała, pierwszych kłótni, pierwszej zdrady, pierwszej dziewczyny po tej pierwszej, pierwszego papierosa, pierwszego rzygania w pubie po zaledwie trzech piwach, pierwszego poznania nieczułego świata. Miałem też jednak dobre pierwsze razy. Na przykład bardzo miło wspominam pierwszą świadomą jazdę motocyklem i łagodny bulgot silnika. Albo pierwsze wyjścia do kina bez towarzystwa dorosłych. Albo, co mnie najbardziej ukształtowało oprócz ingerencji pozostałych pierwszych razów, świadome sięganie po samotność.

Tak dochodzę znów do tego, że siedziałem tam sam, mając w gębie dopalającego się papierosa i to morze zboża, które mimo że jest podkreśleniem jedynie mojej tu obecności, to jednocześnie jest piękne. Dlatego wydawało mi się wtedy, że moje siedzenie tam, w zbożu, jest jednocześnie poetyckie i nie zawiera w sobie nic wzniosłego, choć tej drugiej części nie chciałem wtedy akceptować. Bo dla siedemnastoletniego chłopaka własne kształtowanie osobowości, stawianie siebie w centrum wszechświata jako społecznego artystę, paradoksalnie uciekającego w samotność, to najważniejsza sprawa na świecie. Ważniejsza od seksu, znajomości, studiów, pracy i „brutalnego” świata, do którego chciałem się przecież tak elegancko dopasować.

Tamtego dnia postanowiłem się podnieść, tak bez powodu, i nie żegnać się do końca ze znajomym miejscem. Zrobiłem kilka kroków tyłem, zanim się odwróciłem, i wsadzając ręce do kieszeni, popatrzyłem na drogę, którą przebywałem codziennie do niebieskiej maszyny. Zostawiałem kask i ciuchy motocyklowe na tylnym siedzeniu, nie bojąc się, że ktoś mógłby mi je ukraść. Tam nie było w ogóle ludzi, serio. Doszedłem do starego motocykla, który kupiłem za grosze tylko dlatego, żebym miał na czym jeździć.

Na samym początku muszę jednak wam się do czegoś przyznać. Gdy wróciłem z ostatniej wariackiej podróży, która mi się przytrafiła kilka miesięcy temu, byłem tak spłukany, że nie stać mnie było nawet na naprawę i utrzymanie małej, dziesięciokonnej maszyny. Sprzedałem ją szybko za kwotę poniżej rynkowej (mimo że byłem cholernym gówniarzem, zarejestrowałem ją na siebie) i kupiłem właśnie dwudziestopięcioletni, niebieski motocykl, którego dosiadałem podczas tamtych dni. Była to zwykła, tania szosówka. Jeśli chcecie wiedzieć, jak bardzo byłem spłukany, to mogę wam powiedzieć tylko tyle, że zaciągnąłem się aż u dwóch kumpli na jeden z najtańszych motocykli na rynku. Oczywiście musi być haczyk – była nim moc. Potężna, prawie czterokrotnie większa niż ta dopuszczana przez kategorię A1, którą posiadam. Nie chcę wam mówić, co się działo, gdy wróciłem do domu. Nie dostałem lania, nic z tych rzeczy, ale ta inna odmiana ciszy, ta pełna zawodu i jeszcze w dodatku od jednej z najbliższych osób, boli bardziej. Tata potem pogodził się z tym faktem, ale pod jego warunkami. Chyba dzień lub dwa później – to było już po tym, gdy przeprowadziliśmy się z miasta w góry – zawołał mnie do dużego pokoju na pierwszym piętrze.

– Podpisuj albo oddaj kluczyki – powiedział do mnie, a ja uświadomiłem sobie, że chyba do tamtego dnia nie wiedziałem, że ojciec ma niebieskie oczy, bo patrzyłem w nie dłużej niż zazwyczaj, gdy czytałem zawartość kartki.

Ale zgodziłem się. Podpisałbym wszystko, byleby móc tylko jeździć motocyklem. I tak, od tamtego dnia, jeździłem nim, mając w świadomości oficjalny dokument, na którym złożyłem podpis i który został przesłany gdzieś wyżej, mówiący o tym, że w razie mojej śmierci nie zgadzam się na pobranie moich narządów. Pewnie żeście o czymś takim nigdy nie słyszeli, ale przysięgam, że to prawda. Zmotywowało mnie to, by nie zginąć, choć uważam do dziś, że gdyby już jakaś paniusia rozmawiająca przez telefon wymusiła na mnie pierwszeństwo na jednej z tych piękniejszych podporządkowanych dróg i gdybym jakimś nieszczęśliwym trafem zginął, to szczerze mówiąc, chętnie oddałbym serce – jeśli byłoby w dobrym stanie – i różne inne narządy, gdyby komuś miałoby to uratować życie.

Potem jeszcze u znajomego górala zmniejszyliśmy moc tak, by wpisać w papierach piętnaście koni, i zarejestrowaliśmy motocykl na sto dwadzieścia pięć centymetrów sześciennych. Właściwie to zarejestrowałem go ja, bo ojciec dopiero niedawno go zaakceptował, a ja zresztą, jak mówiłem, większość wolnego czasu spędzam na wielkim polu, które znalazłem w drodze powrotnej z poprzedniej podróży. Jak tak o tym myślę, to sam nie mogę dojść do tego, jak znalazłem te pola. Pewnie musiałem się zgubić. Czasami chyba dobrze jest się zgubić, by odnaleźć swoje miejsce.

Chciałbym jeszcze, póki jest okazja, napomknąć o jednej sprawie. Wszyscy moi rówieśnicy chodzą w t-shirtach, bluzach z kapturem, a ja nie, najswobodniej czuję się właśnie we wspomnianych już koszulach. Wiem, jak to śmiesznie brzmi, a i ja wcale nie staram się na siłę wyróżniać, tylko po prostu lepiej się w nich czuję, jak gdybym nie był jeszcze dorosłym, ale już nie siedemnastolatkiem. Jestem chyba gdzieś pomiędzy.

No, tamtego dnia zapiąłem więc kurtkę motocyklową i wsadziłem na głowę stary czarny kask. Rękawiczki pamiętały jeszcze ostatni wypadek – palce lewej ręki były przetarte tak, że prawie wyzierały przez nie palce. I tak nie były moje, zostawiła je u mnie była dziewczyna. Jej szczoteczką myję nawet do dziś zęby.

Było późne popołudnie, ale wracałem znaną trasą o nietypowej dla siebie porze. Słońce jeszcze trzymało się wysoko, a mnie było cieplej niż zazwyczaj. Codziennie wracałem po prostu do domu w górach, ale postanowiłem tego dnia zmienić plany całkowicie, jak już raz zacząłem. Chciałem znów wyrwać się, pobyć sam trochę dłuższy czas, nie tłumaczyć się nikomu z tego, co robię. Musiałem jednak skonsultować to z rodziną. Miałem siedemnaście lat i nie mieszkałem jeszcze sam. Mieliśmy jednak mieszkanie w mieście oddalonym o niecałe sto kilometrów od malutkiego miasteczka, gdzie żyli od jakiegoś czasu moi dziadkowie, ojciec i brat.

Moje pola, moje zboże, do którego robiłem codziennie kilka kilometrów – nikt nie miał o nich pojęcia. To mnie bardzo w tym kręciło. Mówiłem tylko, że jadę się przejechać, zachowując pozory tajemniczości. Miejsce to było piękne, wierzcie mi. Zostawiałem motocykl pod wielką wierzbą, jakby nie chcąc bezcześcić świętego dla mnie miejsca spalinami motocykla. Wchodziłem na wąską, krętą ścieżkę, wiodącą pod sklepieniem stworzonym z koron drzew. Nagle ukazywał mi się kamienny murek, przez który lubiłem przechodzić tip-topem kilkaset metrów. Byłem wtedy u siebie. Nie wiem, skąd wzięła się tam samotna wierzba, i za cholerę nie wiem, kto tam postawił murek, ale wiem jedno: na blask bijący od hektarów zboża warto było czekać kilka godzin. Powracam jeszcze do tego miejsca, bo myślałem o nim, gdy postanowiłem w trakcie jazdy, że po powrocie do domu powiem, że jadę do miasta, na mieszkanie, pozałatwiać kilka rzeczy.

To miejsce sprawiało, że czułem się lepiej. Gdy przypominałem sobie je, w głowie często pojawiało się jeszcze wyobrażenie jakiejś idei, czegoś, co mnie uspokaja i sprawia, że zaczynam marzyć i też czuć się podobnie. Nie wiem, czy wypowiem się jasno, ale wyobrażam sobie czasem, że leżę na łóżku w mieszkaniu. Czekam na jakiś wielki moment: długą podróż czy coś w tym stylu. Widzę tylko okno i drzewo, które zasłania mi cały widok za nim. Powiewa lekki wiatr, a pogoda jest cudowna. Wiem to, bo słońce przenika przez przerwy między liśćmi. Ta wizja, chociaż mogę ją spełniać w każdy ładny dzień, jest jednak dla mnie szczególna. Wiem, że gdy przeżyję szczerze, prawdziwie wyobrażenie w mojej głowie, będę szczęśliwy. Wiem, że to głupio brzmi, ale wiem też, że tak będzie. Powinienem być wtedy sam, a spokój, mimo że wszechogarniający, nie będzie melancholijny. Wyobrażenie to zrodziło się w mojej głowie dawno temu. Może lubię je też dlatego, że przypomina mi dzieciństwo. Często o tym myślę. Chcę wierzyć, że zostałem stworzony do wielkich rzeczy – taki ze mnie ekshibicjonista.

Minąłem kilka uliczek i wjechałem w ślepy zaułek, na którego końcu stał dom dziadków. Chciałem wykorzystać fakt, że było jeszcze stosunkowo wcześnie. Nie wiedziałem dokładnie, co robię, ale wiedziałem, że chcę coś zmienić. Samo czekanie być może przestawało mi wystarczać.

Zadzwoniłem dzwonkiem przy głównej bramie, żeby otworzono mi drzwi do dwupiętrowego domu z kamienia. W dali majaczyły mi studnia i kawałek niekoszonej, tygodniowej trawy. Motocyklem wjechałem prawie pod sam ogródek, a na wejściu rzuciłem:

– Cześć, to ja.

– Wróciłeś już? Wcześnie trochę – odpowiedział ojciec.

– Wiesz co, za chwilkę pogadamy, tylko zrobię sobie herbatę, dobrze?

Ojciec popatrzył na mnie dziwnie, ale nic nie powiedział. Powrócił do swoich spraw, a ja powiesiłem kurtkę na wieszaku, chwyciłem się poręczy i pobiegłem na piętro, pokonując przeskokiem po kilka schodków. Uśmiechnąłem się do dziadków, którzy oglądali telewizję w pokoju, a sam poszedłem równoległym korytarzem do kuchni i nie patrząc na czajnik, automatycznie go włączyłem. Oparłem się o szafę, krzyżując ręce na piersi. Spuściłem głowę i myślałem, jak by się wyrwać, szukając w głowie jakiejś wymówki. Patrzyłem tępo na swoje ochraniacze na nogach i główkowałem. Czasu nie miałem dużo. Normalnie powiedziałbym, że jadę do dziewczyny, ale ta kilka miesięcy wcześniej postanowiła mnie rzucić, zostawiając mi wspomniane rękawiczki i szczoteczkę do zębów. Ona odpadała. Mógłbym też powiedzieć, że mam do załatwienia rzeczy w szkole lub przygotowania do podróży – co zresztą nie odbiegałoby od prawdy. W liceum został mi do poprawy jeden przedmiot, a od półtora roku miałem w swoim zwyczaju gdzieś ruszać co jakiś czas, chociażby na kilka dni.

Czajnik skończył grzać wodę, więc sięgnąłem po torebkę herbaty ze stołu i po swój ulubiony, ogromny, okrągły kubek. Zalałem herbatę i zszedłem niezgrabnie na dół, zerkając jeszcze po drodze, czy u dziadków coś się nie zmieniło. Towarzyszył mi delikatny aromat herbaty i ogrzewające mi brodę ciepło gorącej pary. Zajrzałem jeszcze do pokoju babci, który był po drodze. Tak z przyzwyczajenia – zazwyczaj wisiało tam ogromne lustro, do którego robiłem głupie miny albo przed którym po prostu stałem, patrząc, czy jestem przystojniejszy z poważną miną, tajemniczym uśmiechem, czy z lekko podciętym zarostem. Ustawiałem się czasem również pod różnymi kątami, żeby wypróbowywać te pozy w kontaktach z obcymi ludźmi.

Wtedy jednak lustra tam nie było. Zamiast niego stała stara biblioteczka, w której brakowało kilku książek do kompletu. Przed nią, na pierwszym planie, znajdował się okrągły stół, jak gdyby czekał na nigdy niemających nadejść gości. W sumie, jak się nad tym zastanawiam, to rzadko tam wchodziłem. A za przyglądanie się swojemu prostemu nosowi, lekkiemu zarostowi, piwnym oczom i półdługim włosom na czubku głowy, kiedyś zaczesywanym skrupulatnie na ukos, dziś pozostawianym w nieładzie, służyło mi małe lusterko w łazience na samej górze. Nieumyte przeze mnie, odkąd pamiętam, zdradzające wypluwaną pastę i spłukiwaną wodę z mydłem.

Zszedłem na sam dół i usiadłem przy stole. Zerkałem za okno, na kurtkę, zakładając nogę na nogę, aż w końcu nadszedł ojciec.

– No, gdzie się wybierasz?

– Wiesz co, chyba skoczę do miasta, na mieszkanie. Znajomy zgodził się pożyczyć mi śpiwór i karimatę.

– Aha i w tym celu będziesz teraz jechał taki kawał drogi?

– Tak, myślę o jakimś wypadzie. Krótkim. Motocykl powinien dać radę.

– Rób, co chcesz, ale pamiętaj, że masz przedmiot do zdania. Nauka jest ważniejsza, za rok piszesz maturę. Kiedy wrócisz?

– Za parę dni, może na weekend. Przy okazji spotkam się może z kolegą.

– Z jakim kolegą? Po co?

– No wiesz, bardzo rzadko teraz tam bywam. Może kilku znajomych chciałoby mnie zobaczyć.

– Jasne, pewnie znowu umówiłeś się z jakąś dziewczyną.

Będąc zadowolonym, że przynajmniej ta rozmowa zakończyła się miłym akcentem, uśmiechnąłem się do taty i mówiąc, że skoczę jeszcze na drugie piętro, wstałem z krzesła, wziąłem kurtkę z wieszaka i znów poleciałem po schodach na samą górę.

W pierwszym pokoju po lewej siedział mój brat przy komputerze, z słuchawkami na uszach. Nie widziałem jego twarzy, był zajęty swoimi sprawami. Tak w ogóle nie wiem, czemu wszedłem na samą górę. Może dlatego, że czasami zapominałem ważnych rzeczy przed wyjazdem, a może dlatego, że po prostu lubiłem to robić – żegnać się z jakimś miejscem, jeśli je lubię. W tej chwili, po długim czasie, nie jestem w stanie wyjaśnić tego, ale często to robiłem: szedłem wolno korytarzem, zapamiętywałem ustawienie krzeseł, zapach w poszczególnych pokojach, mordki śpiących kotów, widok ogródka z balkonu.

Miałem wszystko przy sobie – wziąłem kilka koszul, bieliznę, klucze do naciągu łańcucha, klucze do zmiany oleju i jeszcze kilka innych mniejszych rzeczy – więc wszedłem znów do pierwszego pokoju, pożegnać się tylko z bratem, i schodząc na pierwsze piętro, wkładałem kurtkę.

– Pa, babciu.

– Cześć, gdzie jedziesz?

– Na mieszkanie, załatwię sobie kilka rzeczy, wiesz? Chyba znów jadę w podróż.

– Ech, daj spokój, musisz jechać?

– Muszę. – Mówiąc to, pocałowałem ją w policzek.

Czynność powtórzyłem z dziadkiem, na odchodnym rzucając:

– Trzymajcie się.

Pożegnałem się również z ojcem, wrzuciłem rzeczy do kufra motocykla i wsiadłem na niego, nie dopiwszy nawet herbaty. Przykro mi się potem z tego powodu zrobiło.

Motocykl stał koło parteru z kamienia, ale ustawiony był w stronę ogródka, bo zawsze wjeżdżałem przodem. Wycofałem go więc, by uruchomić go za bramą. Włączyłem ssanie, żeby się rozgrzał i nie pozwalał odpoczywać sąsiadom, gdy zamykałem bramę. Popatrzyłem ostatni raz na dom, wyłączyłem ssanie, włożyłem stary kask i ruszyłem z lekko zgarbioną pozycją.

Boże, w jakim cudownym miejscu na ziemi mieszkałem! Świadoma samotność towarzyszyła mi znowu zza zamkniętego kasku. Postanowiłem ominąć główną trasę i chociaż część jej, to znaczy czterdzieści lub pięćdziesiąt kilometrów, przejechać możliwie jak najdalej od dwupasmowego traktu prowadzącego do prawie milionowego miasta. Zachwycałem się żółcią wypływającą z góry i spływającą na pola, kobaltową, wartką rzeką, gęstymi drzewami o grubo nałożonej zielonej farbie, mającej się niedługo zmienić w któryś z przejściowych kolorów, aż w końcu zniknie zupełnie.

Lekko wchodziłem w zakręty, jadąc bardzo powoli. Jak zwykle w takich chwilach, zachciało mi się palić. Cieszyłem się jeszcze znajomym terenem, tęskniąc powoli za ulubionym miejscem na ziemi – moim polem pszenicy. Zatrzymałem się przy jakiejś ścieżce prowadzącej do lasu, która wyglądała mi na taką, gdzie można spokojnie się wysikać, zjeść coś, będąc opartym o drzewo, lub po prostu zapalić, nie przeszkadzając nikomu.

Stanąłem na skraju tego lasu i poklepałem się po tyłku w poszukiwaniu papierosów. Często zapominam je wyjąć z tylnej kieszeni, gdy wsiadam na motocykl, więc gdy z niego zsiadam, cała paczka jest dosyć zmięta. Pozycję mam pochyloną, więc prawie ich nie czuję. Wszystkie papierosy zawsze jednak dziwnym trafem są całe, więc wsadziłem jednego do ust, patrząc na nadciągający zachód słońca, odczuwając lekką zmianę temperatury i myśląc, co by tu zrobić wieczorem na mieszkaniu. Popatrzyłem najpierw na swoje brudne spodnie, na szczęście przykryte ochraniaczami, na brązowe trzewiki z pozostałościami oleju, smarów i paliwa na ich czubkach, w końcu na spoconą koszulę skrywającą się pod kurtką motocyklową. Lubiłem tak chodzić, ale wyjście na przykład na miasto, przynajmniej bez odpowiedniej dawki alkoholu, nie wchodziło w grę.

Papieros zaczynał smakować już, jak powinien, gdy odwróciłem się w prawo, tak że mój wzrok szedł razem z kierunkiem mojej drogi. Wspominam to dlatego, że wtedy przytrafiła mi się dziwna historia. Zaciągam się tym papierosem, patrząc najpierw mętnym wzrokiem na akcję, która rozgrywała się jakieś sto metrów dalej. Widocznie starsza ode mnie kobieta, ale jeszcze młoda – na oko koło trzydziestki – kucając, podmywała się na dole, no, wiecie gdzie. Zakrztusiłem się przy kolejnym wydychaniu dymu papierosowego, gdy uprzytomniłem sobie jednoczesną powagę mojej twarzy i ogólną komiczność sytuacji.

„Kurwa! – pomyślałem. – Ale jaja”.

Zastanawiałem się, co robić. Poprzestałem na tamtą chwilę jedynie na jej obserwacji. Jeszcze mnie nie widziała, więc mogłem dostrzec na przykład to, że była troszeczkę ciemniejszej karnacji niż ja, miała kruczoczarne włosy i była niższa. Więcej dostrzec nie mogłem, poza tym niewiasta nagle wstała i zaczęła patrzeć w moją stronę. Patrzyliśmy się chwilę na siebie, ale odwróciłem się oczywiście, zastanawiając się, co zrobić. Nie miałem nigdy do czynienia z kobietami tego pokroju – dziewczyny zazwyczaj były w moim wieku i najpierw przechodziliśmy przez cały proces podrywania, stawiania piw, niezobowiązującego tańca na parkiecie. Dopiero potem dochodziło do czegoś więcej.

Zaglądnąłem do portfela – forsy nie było dużo. Chcę, żebyście mnie jednak zrozumieli – chciałem się wyrwać, zabawić, zrobić coś, co byłoby zgodne z buntowniczą notką biograficzną po mojej śmierci. Wiecie, to bardzo poważna sprawa.

Uznałem, że dam jej dwadzieścia złotych i trochę z nią pogadam. Dowiem się, że jest Bułgarką, ma dwadzieścia osiem lat, że słabo obciąga, pomagając sobie rękoma, śmierdzi tanimi perfumami i takie tam pierdoły, które słyszy się od kolegów bajkopisarzy. Włożyłem kask, wyrzuciłem papierosa i wsiadłem na motocykl. Dziewczyna czekała na mnie, czułem to i prawie bym się zatrzymał, przysięgam! Nie zrobiłem tego tylko dlatego, że nagle obleciał mnie olbrzymi stres. Tak wielki, że uśmiechnąłem się tylko do niej. Jak Boga kocham, czasami sam siebie nie rozumiem.

Ściemniało się, gdy dojeżdżałem do znajomych przedmieść. Nie śpieszyło mi się. Chyba przeczuwałem, że dziś nie zasnę szybko. Trzymałem motocykl tylko jedną ręką, drugą zaś oparłem na lewym udzie. W lekko pochylonej pozycji wjeżdżałem do miasta i przypominałem sobie miejską dżunglę. Pode mną trzypasmowa droga, a tam, po prawej, znajomy przystanek, na którym często łapie za szybkich klientów policja w nieoznakowanych radiowozach; znajoma stacja, do której kiedyś pchałem motocykl dwa kilometry, gdy zabrakło mi paliwa, a nie wiedziałem, że mogę przełączyć kranik na rezerwę; znajome budynki, do których dojeżdżało się wieczorami, koczując kolejną imprezę, i te, których barwy znałem od małego, ale nigdy nie przechodziłem chociażby przylegającymi do nich uliczkami, w których mieszkali moi byli znajomi od kłopotów i pięknych chwil dzieciństwa. W końcu to znajome uczucie – że dojeżdżam.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: