Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Chemik - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
11 kwietnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Chemik - ebook

 

 

Powiedzmy, że ma na imię Alex. Tożsamość i imiona zmienia jak rękawiczki – pracuje dla amerykańskiej agencji rządowej, która jest tak tajna, że nawet nie ma nazwy. Alex zajmowała się przygotowywaniem substancji pomagających śledczym wydobywać zeznania od podejrzanych. Określenie „nowoczesne metody tortur” byłoby tu na miejscu…

Po zamachu na życie Alex, w którym ginie jej przyjaciel i zarazem współpracownik, kobieta zaczyna się ukrywać. Po kilku latach zgłasza się do niej kolega z departamentu, powierzając jej kolejne zadanie. Czy to zasadzka, czy też rzeczywiście od wyjątkowych umiejętności Alex zależy życie wielu ludzi? Postanawia zaryzykować i zgodnie z otrzymanymi wytycznymi porywa mężczyznę, który działając na zlecenie mafii narkotykowej, zamierza wywołać epidemię. Najbardziej wymyślne tortury nie pomagają jednak zmusić rzekomego przestępcy do zeznań – zupełnie jakby był niewinny…. Alex zaczyna dostrzegać kolejne nieścisłości w przedstawionej historii. Instynkt podpowiada jej, że prawda może być zupełnie inna. Czy przeczucie jej nie myli?

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7945-818-9
Rozmiar pliku: 1 004 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Zadanie, które czekało ją tego dnia, było dla Chris Taylor – bo tak się teraz nazywała – chlebem powszednim. Wstała o wiele wcześniej, niżby miała na to ochotę, rozebrała i schowała swoje standardowe nocne zabezpieczenia. Składanie wszystkiego wieczorem tylko po to, aby z samego rana znów to demontować, było okropnie uciążliwe, ale uznała, że nie warto ryzykować życia dla chwili błogiego lenistwa.

Uczyniwszy zadość tej codziennej rutynie, Chris wsiadła do samochodu – sedan miał już swoje lata, ale jego zaletą był brak poważniejszych uszkodzeń, które zapadałyby w pamięć – i wyruszyła w wielogodzinną podróż. Przekroczyła trzy główne granice, przecięła niezliczone drobniejsze linie na mapie i choć była już wystarczająco daleko od kryjówki, ostrożnie wybierała docelowe miasto: to było za małe, tamto było kompletną dziurą, jeszcze inne wyglądało, jakby tak rzadko pojawiali się w nim przyjezdni, że nie było szans, aby nie rzuciła się komuś w oczy pomimo niezwykle starannej zwyczajności jej kamuflażu. Zapamiętała kilka miejsc, do których być może chciałaby wrócić innego dnia: sklep ze sprzętem spawalniczym, punkt sprzedaży demobilu i targ rolny. Rozpoczął się sezon na brzoskwinie; powinna zrobić zapasy.

Późnym popołudniem dotarła do gwarnego miasteczka, w którym nigdy wcześniej nie była. Nawet w bibliotece panował spory ruch.

Chętnie korzystała z wypożyczalni książek, gdy tylko miała okazję. To, co darmowe, trudniej było wytropić.

Zaparkowała po zachodniej stronie budynku, z dala od oka jedynej kamery, umieszczonej nad wejściem. Wszystkie komputery w środku były zajęte, a obok kręciło się kilka zainteresowanych osób, więc postanowiła się rozejrzeć za jakąś ciekawą lekturą w dziale biografii. Okazało się, że przeczytała już wszystko, co mogłoby jej się przydać. Wybrała więc najnowsze dzieło swojego ulubionego autora powieści szpiegowskich, byłego oficera sił specjalnych amerykańskiej marynarki. Ściągnęła z półki jeszcze kilka stojących obok tytułów i zaczęła wypatrywać wygodnego miejsca, gdzie mogłaby usiąść i zaczekać. Nagle targnęło nią silne poczucie winy; kradzież z biblioteki była taka żałosna. Wyrobienie karty bibliotecznej nie wchodziło jednak w grę z kilku powodów, a przecież istniała szansa, że coś, co wyczyta w tych książkach, poprawi jej bezpieczeństwo. Kwestia bezpieczeństwa zawsze skutecznie zagłuszała wyrzuty sumienia.

Miała świadomość, że w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach działanie to było bezcelowe – prawdopodobieństwo, że jakakolwiek zmyślona historia naprawdę przyda jej się w praktyce, było niemal równe zeru. Jednak już dawno przejrzała wszelkie dostępne materiały oparte na faktach. Z braku doskonałych źródeł, w których mogłaby poszperać, zadowoliła się tymi poślednimi. Kiedy nie miała żadnego materiału do analizy, czuła jeszcze większą panikę niż zwykle. Poza tym w swojej ostatniej zdobyczy znalazła pewną całkiem praktyczną wskazówkę, którą włączyła do codziennych rytuałów.

Usadowiła się w wypłowiałym fotelu w kącie, skąd miała dobry widok na stanowiska komputerowe, i udawała, że czyta książkę, którą wzięła ze szczytu swojego stosu. Spojrzała na rzeczy rozłożone na blatach – jedna z osób nawet zdjęła buty – i stwierdziła, że trochę potrwa, nim jakiś komputer się zwolni. Najbardziej obiecujące miejsce zajmowała nastolatka o udręczonej twarzy, ze stertą materiałów źródłowych pod ręką, która nie przeglądała serwisów społecznościowych, tylko uważnie spisywała z wyszukiwarki tytuły i nazwiska autorów. Chris pochyliła głowę nad książką, którą ułożyła w zgięciu lewego łokcia. Schowaną w prawej dłoni żyletką starannie odcięła pasek magnetyczny przyklejony taśmą do grzbietu woluminu, a następnie ukryła go w szparze między siedziskiem a podłokietnikiem fotela. Z obojętną miną zabrała się za następną książkę ze stosu.

Gdy nastolatka opuściła stanowisko, by poszukać innych źródeł, Chris była gotowa; ogołocone z kodów książki leżały w plecaku. Niespiesznie, unikając gwałtownych ruchów, wstała z fotela i po chwili siedziała już przed komputerem, zanim ktokolwiek z pełnych nadziei oczekujących zdążył się zorientować, że przegapił swoją szansę.

Dzień e-maili zawsze się przeciągał. Po sprawdzeniu poczty, które zwykle zajmowało jej około trzech minut, miała mniej więcej cztery godziny – pod warunkiem że nie wybrała okrężnej drogi – na powrót do tymczasowego domu. Na końcu oczywiście czekało ją ponowne zmontowanie zabezpieczeń, zanim wreszcie mogła położyć się spać.

Chociaż nic nie łączyło jej obecnego życia z tym kontem e-mailowym – żaden stały adres IP, żadna wzmianka o miejscach czy nazwiskach – gdy tylko skończyła czytać wiadomości, a czasem także odpowiadać na nie, już siedziała w samochodzie i wciskała gaz do dechy, aby szybko znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Na wszelki wypadek.

„Na wszelki wypadek” stało się mimowolną mantrą Chris. Jej codzienność kręciła się teraz wokół przesadnych przygotowań, ale, co często sobie powtarzała, bez tych zabiegów już by nie żyła.

Miło byłoby nie musieć podejmować tego ryzyka, ale wiedziała, że pieniądze kiedyś się skończą. Zwykle udawało jej się znaleźć posadę pomocy w małej rodzinnej firmie, najlepiej takiej z rejestrem prowadzonym długopisem w zeszycie, ale zarobki w takich miejscach pokrywały tylko podstawowe potrzeby: jedzenie i czynsz. Nigdy nie wystarczały na poważniejsze wydatki, takie jakie jak fałszywe dowody tożsamości, aparatura laboratoryjna czy rozmaite składniki chemiczne, które skrzętnie gromadziła. Nie mogła więc zrezygnować z internetu – znajdowała tu klientów, którzy płacili, i robiła wszystko, co w jej mocy, aby to zajęcie nie ściągnęło na nią uwagi tych, którzy pragnęli, aby przestała istnieć.

Ostatnie dwa dni e-mailowe były bezowocne, ucieszyła się więc na widok czekającej na nią wiadomości. Radość trwała mniej więcej dwie dziesiąte sekundy – tyle, ile zajęło jej przetworzenie w myślach adresu nadawcy.

[email protected]

Po prostu tam był – jego prawdziwy adres e-mailowy, po którym z łatwością można było trafić do jej byłych pracodawców. Adrenalina gwałtowną falą rozlała się w jej żyłach „Uciekaj! Uciekaj!” – sygnał był oczywisty, lecz znieruchomiała w niedowierzaniu. Co za arogancja! Nigdy nie pojmie zdumiewającej beztroski, do jakiej są zdolni.

„Nie mogliby dotrzeć tu tak szybko”, tłumaczyła sobie spanikowana, omiatając wzrokiem bibliotekę w poszukiwaniu mężczyzn o barkach za szerokich na ich ciemne garnitury, wojskowych fryzur czy kogokolwiek, kto zmierzałby w jej kierunku. Spojrzała przez okno na swój samochód. Chyba nikt przy nim nie majstrował, ale w końcu nie pilnowała go zbyt dobrze, prawda?

A więc znów ją znaleźli. Tylko skąd mogliby wiedzieć, gdzie postanowiła sprawdzić pocztę? Przecież zawsze wybierała miejsca, z którymi nic jej nie łączyło.

W tej chwili, gdzieś w jakimś schludnym szarym biurze rozległ się alarm, może nawet zaczęły błyskać czerwone światła. To oczywiste, że zlecono wyśledzenie tego adresu IP. Za chwilę zmobilizują oddziały. Ale nawet gdyby użyli helikopterów – a mogli to zrobić – miała jeszcze kilka minut. Dość czasu, by sprawdzić, czego chciał Carston.

Tytuł e-maila brzmiał: „Zmęczona ucieczką?”.

Drań.

Kliknęła, aby otworzyć wiadomość. Nie była długa.

Zmiana polityki. Jesteś nam potrzebna. Czy nieoficjalne przeprosiny załatwiają sprawę? Możemy się spotkać? Nie prosiłbym o to, ale stawką jest życie. Wielu, wielu osób.

Zawsze lubiła Carstona. Na tle wielu innych facetów w ciemnych garniturach, zatrudnionych w ich departamencie, wydawał się jej bardziej ludzki. Niektórzy z nich, zwłaszcza ci umundurowani, byli wprost przerażający. Ta myśl zahaczała o hipokryzję, biorąc pod uwagę jej dawne zajęcie.

Nic dziwnego, że to właśnie Carstona nakłonili, aby się z nią skontaktował. Wiedzieli, że jest samotna i przerażona, więc wysłali starego znajomego, przy którym poczułaby się miło i bezpiecznie. Pewnie wystarczyłby zdrowy rozsądek, by przejrzała ten fortel, ale nie zaszkodziło, że tę samą sztuczkę wykorzystano w powieści, którą wcześniej ukradła.

Pozwoliła sobie na głęboki oddech i trzydzieści sekund koncentracji. Teraz powinna się skupić na następnym kroku – by jak najszybciej opuścić tę bibliotekę, to miasto, ten stan – i zastanowić, czy taka ucieczka wystarczy. Czy jej obecna tożsamość nadal była bezpieczna? A może nadszedł czas na kolejną zmianę?

Jednak podstępna oferta Carstona zmąciła to skupienie.

A co, jeśli…

Co, jeśli dzięki temu naprawdę mogłaby ich zmusić, by zostawili ją w spokoju? Co, jeśli jej pewność, że to pułapka, zrodziła się z paranoi i lektury zbyt wielu książek szpiegowskich?

Jeżeli ta robota była dla nich ważna, może w zamian odzyskałaby swoje życie?

Mało prawdopodobne.

A jednak nie było sensu udawać, że e-mail Carstona gdzieś się zapodział.

Odpowiedziała w sposób, na który jej zdaniem liczyli, chociaż nakreśliła tylko bardzo podstawowy zarys planu.

Zmęczona mnóstwem rzeczy, Carston. Tam, gdzie się poznaliśmy, za tydzień od dziś, w południe. Jeśli kogokolwiek przy Tobie zobaczę, znikam, itepe, itede, na pewno wiesz, jak to działa. Bez wygłupów.

Chwilę później wychodziła z biblioteki sprężystym krokiem, który opanowała do perfekcji, mimo krótkich nóg. Wydawał się o wiele bardziej swobodny, niż naprawdę był. Odliczała w głowie sekundy, starając się oszacować, ile czasu zajmie dotarcie tu helikopterem z Waszyngtonu. Oczywiście mogli ostrzec miejscowych, ale nie było to w ich stylu.

Cała ta akcja nie była w ich stylu, a jednak… Dręczyło ją nieuzasadnione, lecz coraz bardziej nieprzyjemne poczucie, że być może dotychczasowy styl już ich znużył. Nie przynosił efektów, których oczekiwali, a nie należeli do cierpliwych ludzi. Przywykli do tego, że dostają to, czego chcą, dokładnie wtedy, gdy tego zapragną. A jej śmierci pragnęli od trzech lat.

Ten e-mail z pewnością wskazywał na zmianę polityki. Jeśli rzeczywiście był pułapką.

Musiała założyć, że nią był. Dzięki takiemu podejrzliwemu podejściu do życia jeszcze oddychała. Niewielka część jej umysłu czuła jednak głupią nadzieję.

Wiedziała, że gra o niewielką stawkę. Tylko jedno życie. Jej życie.

A to życie, które zachowała wbrew tak przytłaczającym przeciwnościom, było tylko tym i niczym więcej: życiem. Najbardziej podstawową z podstawowych rzeczy. Jedno bijące serce, jedna para płuc, które rozszerzały się i kurczyły.

Żyła, owszem, i zawzięcie walczyła, aby tak pozostało, ale czasem, w ciemniejsze noce, zastanawiała się, o co tak naprawdę walczy. Czy jakość jej życia była warta tego zachodu? Czy nie przyniosłoby jej wytchnienia, gdyby zamknęła oczy i nie musiała ich znów otwierać? Czy czarna nicość nie była nieco przyjemniejsza niż bezustanne przerażenie i ciągły trud?

Tylko jedno powstrzymywało ją od odpowiedzi „tak” i wyboru jakiegoś spokojnego i bezbolesnego ostatecznego rozwiązania – była to nadzwyczajna żądza rywalizacji. Przydała się jej na medycynie, a teraz tylko dzięki niej nadal oddychała. Nie zamierzała dać im wygrać. Nie było szans, aby pozwoliła im na tak łatwe rozwiązanie ich problemu. Pewnie w końcu ją dopadną, ale niech ich szlag, będą musieli się postarać, a ona upuści im trochę krwi.

Siedziała już w samochodzie, sześć przecznic od najbliższego zjazdu na autostradę. Krótkie włosy schowała pod ciemną czapką z daszkiem, męskie okulary przeciwsłoneczne w szerokich oprawkach zasłaniały większą część jej twarzy, a obszerna bluza maskowała szczupłą figurę. Przypadkowy obserwator mógłby ją pomylić z nastoletnim chłopakiem.

Ludzie, którzy pragnęli jej śmierci, już stracili trochę krwi. Złapała się na tym, że mimowolnie uśmiechnęła się podczas jazdy na to wspomnienie. Dziwne, jak łatwo przychodziło jej ostatnio zabijanie ludzi i jaką satysfakcję jej przynosiło. Stała się bezlitosna, co było ironią, zważywszy na sytuację. Spędziła sześć lat pod ich kuratelą i w tym czasie nie zdołali jej złamać ani sprawić, by polubiła swoją pracę. Trzy lata ucieczki przed nimi jednak wiele zmieniły.

Wiedziała, że nie cieszyłoby jej zabicie niewinnego człowieka. Była pewna, że tej granicy nie przekroczyła i nigdy nie przekroczy. Niektórzy w jej branży – jej dawnej branży – byli prawdziwymi psycholami, ale ona uważała, że właśnie dlatego jej koledzy nie byli tak dobrzy jak ona. Mieli niewłaściwą motywację. Nienawiść do tego, czym się zajmowała, dawała jej siłę, aby wykonywała swoją pracę jak najlepiej.

Teraz, w tym życiu, zabijała, by wygrać – nie całą wojnę, a tylko jedną małą bitwę. Czyjeś serce przestawało bić, a jej biło dalej. Ktoś chciał ją dopaść, lecz zamiast ofiary znajdował drapieżnika. Samotną pajęczycę, niewidoczną za pułapką jej sieci.

Tym się przez nich stała. Zastanawiała się, czy byli dumni ze swojego osiągnięcia, a może tylko żałowali, że nie zdeptali jej dość szybko.

Gdy już przejechała kilka mil autostradą międzystanową, poczuła się lepiej. Miała popularny model samochodu, na drodze było z nią teraz tysiąc identycznych pojazdów, a kradzione tablice rejestracyjne zamierzała zmienić, gdy tylko znajdzie bezpieczne miejsce na postój. Nic nie wiązało jej z miasteczkiem, które właśnie opuściła. Minęła dwa zjazdy i wybrała trzeci. Gdyby chcieli ustawić blokadę, nie wiedzieliby, gdzie to zrobić. Nadal pozostawała w ukryciu. Nadal była bezpieczna, przynajmniej na razie.

Oczywiście powrót prosto do domu nie wchodził już w grę. Przez sześć godzin kręciła się po różnych większych i mniejszych drogach, nieustannie sprawdzając, czy nikt jej nie śledzi. Gdy w końcu wróciła do swego małego wynajętego domu – architektonicznego odpowiednika jej gruchota na kołach – już na wpół spała. Zastanawiała się, czy nie zaparzyć kawy, rozważając korzyści, jakie mógłby jej przynieść zastrzyk kofeiny w obliczu ciężaru dodatkowego zadania, lecz ostatecznie postanowiła wykonać je mechanicznie, na oparach energii.

Wtaszczyła się po dwóch sfatygowanych schodkach werandy, automatycznie omijając przegniłe miejsce po lewej na pierwszym stopniu, i otworzyła podwójne zasuwy stalowych drzwi antywłamaniowych, które zamontowała w pierwszym tygodniu pobytu w tym domu; ściany – drewniane słupy szkieletowe, karton-gips, dykta i winylowa okładzina – nie zapewniały bezpieczeństwa na tym samym poziomie, ale, statystycznie biorąc, intruzi najpierw kierowali się do drzwi. Kraty w oknach też nie były przeszkodą nie do pokonania, ale wystarczyły, aby zmotywować przeciętnego włamywacza do wyboru łatwiejszego celu. Zanim przekręciła gałkę, zadzwoniła dzwonkiem. Trzy szybkie ostre naciśnięcia, które z daleka można by uznać za jedno długie. Cienkie ściany tylko lekko tłumiły dźwięk westminsterskich kurantów. Szybko przekroczyła próg, na wszelki wypadek wstrzymując oddech. Żadnego cichego chrzęstu potłuczonego szkła. Odetchnęła, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi.

Zabezpieczenie domu było jej pomysłem. Profesjonaliści, na których wzorowała się na początku, mieli własne metody. Żaden z nich nie mógł się pochwalić podobnym zestawem specjalistycznych umiejętności. Nie mieli ich także autorzy rozmaitych powieści, z których teraz korzystała – jako mało wiarygodnych instrukcji. Resztę potrzebnej wiedzy mogła z łatwością znaleźć na YouTubie. Wystarczyło kilka elementów starej pralki, zamówiony przez internet mikrokontroler, nowy dzwonek do drzwi i parę innych nabytków, i złożyła sobie z tego porządną minę-pułapkę.

Zamknęła za sobą zasuwy i nacisnęła włącznik najbliżej drzwi, aby zapalić światło. Był on osadzony w panelu z dwoma innymi przełącznikami. Środkowy był tylko atrapą. Trzeci przycisk, najdalej od drzwi, podłączony był do tego samego przewodu sygnałowego, co dzwonek do drzwi. Podobnie jak instalacja i drzwi, panel przełączników był o parę dekad młodszy od reszty małego pomieszczenia, będącego połączeniem salonu, jadalni i kuchni.

Wszystko wyglądało tak, jak to zostawiła: minimalistyczne, tanie meble – nic dość dużego, żeby mogła się za tym schować dorosła osoba – puste blaty i stół, żadnych ozdób ani obrazków. Sterylnie. Nawet z winylową podłogą w barwach awokado i musztardy oraz sufitem typu baranek wnętrze nieco przypominało laboratorium.

Może przez ten zapach. Pokój był tak pedantycznie wysprzątany, że intruz pewnie przypisałby tę basenową woń środkom czyszczącym. Pod warunkiem że dostałby się do domu, nie naruszając założonych przez nią zabezpieczeń. Gdyby uruchomił system, nie miałby czasu na zauważenie zbyt wielu szczegółów wnętrza.

W pozostałej części domu mieściły się tylko niewielka sypialnia i łazienka, w prostej linii od drzwi wejściowych do przeciwległej ściany. Po drodze nie było nic, o co mogłaby się potknąć. Zgasiła światło, by oszczędzić sobie powrotu.

Chwiejnym krokiem weszła przez jedyne drzwi do sypialni i niczym lunatyczka przeszła przez kolejne elementy swojej rutynowej ścieżki. Minirolety przepuszczały dość światła z czerwonych neonów stacji benzynowej po drugiej stronie ulicy, by nie musiała zapalać lampy. Najpierw przełożyła dwie długie poduszki z pierza na szczyt podwójnego materaca, który zajmował większość miejsca w pokoju, i uformowała je w kształt ludzkiego ciała. Następnie włożyła do poszewek na poduszki plastikowe worki wypełnione sztuczną krwią. Z bliska krew nie wyglądała zbyt przekonująco, ale worki przeznaczone były dla napastnika, który zbił szybę, odsunął rolety i strzelił z tamtego miejsca. W słabym świetle neonów nie dostrzegłby różnicy. Dalej głowa – maska była kolejnym nabytkiem z wyprzedaży po Halloween, karykaturą jakiegoś przegranego polityka, o dość realistycznym odcieniu skóry. Wypchała ją, aby mniej więcej odpowiadała rozmiarowi jej własnej głowy, i doszyła do niej ciemnobrązową perukę. Maleńki kabel, przepleciony między materacem i ramą łóżka, został ukryty w nylonowych pasmach. Identyczny kabel przebiła przez poduszkę, na której spoczywała głowa. Poderwała prześcieradło, potem koc, uklepała we właściwy kształt, a następnie skręciła wolne końce obu przewodów. Było to bardzo wątłe połączenie. Gdyby tylko lekko dotknęła głowy albo potrąciła ułożoną z poduszek sylwetkę, druty rozsunęłyby się.

Cofnęła się i jeszcze raz obrzuciła przynętę spojrzeniem spod wpółprzymkniętych powiek. Nie było to jej najlepsze dzieło, ale jednak dawało złudzenie, jakby ktoś spał w łóżku. Nawet gdyby intruz nie uwierzył, że to Chris, musiałby asekuracyjnie spacyfikować śpiącą postać, aby ruszyć na dalsze poszukiwanie.

Zbyt zmęczona, by przebrać się w piżamę, po prostu rozpięła luźne dżinsy i pozwoliła, aby zsunęły się na podłogę. To jej wystarczyło. Wzięła do ręki czwartą poduszkę i wyciągnęła spod łóżka śpiwór; wydawały się bardziej pękate i cięższe niż zazwyczaj. Zaniosła je do niewielkiej łazienki, wrzuciła do wanny i zabrała się do podstawowych ablucji. Żadnego mycia twarzy tego wieczoru, tylko zęby.

Broń i maska przeciwgazowa były pod umywalką, schowane pod stosem ręczników. Naciągnęła maskę na twarz i wyregulowała paski, następnie zasłoniła dłonią zawór filtra i wciągnęła powietrze przez nos, aby sprawdzić szczelność. Maska porządnie przyssała się do jej twarzy. Zawsze tak się działo, ale nie pozwalała, aby przyzwyczajenie czy wyczerpanie sprawiły, że pominęła ten element zabezpieczeń. W zasięgu ręki, na mydelniczce przykręconej do ściany nad wanną, położyła broń. Nie przepadała za nią – Chris nieźle strzelała w porównaniu do zupełnie nieprzeszkolonego cywila, ale daleko jej było do zawodowca. Ta opcja była jej jednak potrzebna; pewnego dnia wrogowie rozgryzą jej system, a ludzie, którzy po nią przyjdą, też będą mieli maski przeciwgazowe.

Szczerze mówiąc, dziwiła się, że jej sztuczka tak długo ją chroniła.

Z zamkniętym pojemnikiem z pochłaniaczem chemikaliów, zatkniętym za ramiączko biustonosza, powłócząc nogami, cofnęła się o dwa kroki do łazienki. Uklękła obok kratki wentylacyjnej w podłodze po prawej stronie łóżka, którego nigdy nie używała. Pokrywa nie była tak zakurzona, jak powinna być, górne śruby były wkręcone tylko do połowy, a dolnych brakowało, ale była pewna, że nikt, kto zajrzałby przez okno, nie zauważyłby tych szczegółów ani nie zrozumiał, co oznaczały, nawet gdyby je dostrzegł; Sherlock Holmes był chyba jedyną osobą, której zamachu na jej życie się nie obawiała.

Poluzowała górne śruby i podniosła kratkę. Kilka rzeczy natychmiast rzuciłoby się w oczy komuś, kto zajrzałby do środka. Po pierwsze, otwór wentylacyjny w głębi był zasłonięty, więc nie spełniał już swojej funkcji. Po drugie, spory biały kubeł i duża paczka baterii raczej nie powinny się tam znajdować. Zdjęła pokrywę kubła i natychmiast powitała ją ta sama chemiczna woń, która wypełniała frontowy pokój – tak znajoma, że prawie nie zwracała już na nią uwagi.

Sięgnęła w ciemność za kubłem i wyjęła stamtąd najpierw małe dziwaczne ustrojstwo składające się ze zwoju, metalowych ramion i cienkich drucików, następnie szklaną ampułkę wielkości mniej więcej jej palca, a na końcu – gumową rękawicę do sprzątania. Ustawiła solenoid – urządzenie, które wygrzebała z wyrzuconej pralki – tak, aby wychodzące z niego ramiona były na wpół zanurzone w bezbarwnym płynie wypełniającym wiadro. Dwa razy mocno mrugnęła powiekami, aby oprzytomnieć; teraz musiała działać delikatnie. Włożyła rękawicę na prawą dłoń, a zza ramiączka biustonosza wyciągnęła pojemnik, który trzymała w gotowości w lewej dłoni. Dłonią w rękawicy ostrożnie umieściła ampułkę między otworami, które specjalnie w tym celu wywierciła w metalowych ramionach. Ampułka spoczywała tuż pod powierzchnią kwasu, znajdujący się w niej biały proszek był obojętny i nieszkodliwy. Gdyby jednak prąd biegnący w kablach umocowanych tak wątle na łóżku został przerwany, solenoid zamknąłby się gwałtownie, a szkło rozprysło. Biały proszek przekształciłby się w gaz, który nie byłby już ani obojętny, ani nieszkodliwy.

Był to w zasadzie taki sam układ, jak we frontowym pokoju, tyle że tutaj instalacja była prostsza. Pułapkę zastawiała tylko na czas snu.

Odłożyła na miejsce rękawicę i pokrywę wentylatora, a potem z uczuciem, które nie było dość optymistyczne, by można nazwać je ulgą, chwiejnym krokiem wróciła do łazienki. Drzwi, podobnie jak wentylator, mogłyby ostrzec kogoś tak skupionego na szczegółach jak pan Holmes – miękkie gumowe uszczelki wokół wszystkich krawędzi nie były standardowym wykończeniem. Nie zapewniały idealnej izolacji, ale podczas ataku dałyby jej więcej czasu na obronę.

Zanurzyła się w miękki śpiwór. Już dawno przyzwyczaiła się do spania w masce, więc teraz nawet o niej nie myślała, gdy wreszcie z ulgą zamknęła oczy.

Wtuliła się w kokon z puchu i nylonu, wiercąc się, aż twardy kwadrat iPada ułożył się odpowiednio przy jej krzyżu. Był podłączony do przedłużacza, który pobierał prąd z instalacji we frontowym pokoju. Gdyby obieg został przerwany, iPad zacząłby wibrować. Wiedziała z doświadczenia, że to wystarczy, aby ją obudzić, nawet jeśli była tak zmęczona, jak tego wieczoru. Wiedziała też, że była w stanie otworzyć i przykręcić pojemnik – który nadal trzymała w lewej dłoni, przytulony mocno do jej piersi jak pluszowy miś – do maski przeciwgazowej w mniej niż trzy sekundy, nawet jeśli było ciemno, a ona na wpół spała i wstrzymywała oddech. Ćwiczyła to tyle razy, a potem udowodniła sobie podczas trzech sytuacji awaryjnych, które już nie były ćwiczeniami. Przetrwała. System działał.

Mimo wyczerpania jej mózg, pracując już na zwolnionych obrotach, wciąż jeszcze przetwarzał wydarzenia kończącego się dnia. Świadomość, że znów ją znaleźli, była straszna. Nie była zadowolona ze swojej odpowiedzi na tamten e-mail. Zbyt impulsywnie wymyśliła plan, by mogła na nim polegać. W dodatku wymagał on, aby działała szybciej, niż lubiła.

Znała teorię – czasem, jeśli pobiegniesz prosto na gościa z bronią, uda ci się go zaskoczyć. Jej ulubionym ruchem zawsze była ucieczka, ale tym razem nie mogła sobie wyobrazić takiego rozwiązania. Może jutro, kiedy jej zmęczony mózg się zrestartuje.

Otoczona swoją siecią, zasnęła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: