Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Chiński wirus - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 lipca 2020
Ebook
9,99 zł
Audiobook
14,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Chiński wirus - ebook

Wybuch pandemii tajemniczego wirusa zatrzymał świat, który znamy. Strach opanował mieszkańców wszystkich kontynentów. Liczba zachorowań wzrasta, a w starciu z wirusem, na którego nie działają żadne dotychczas znane szczepionki i lekarstwa, światowi eksperci pozostają bezradni. Rządy wprowadzają obostrzenia, ograniczające swobodę obywateli. Ludzie umierają w szpitalach bez możliwości pożegnania z bliskimi. Gospodarka gwałtownie zahamowuje. Nikt nie czuje się bezpiecznie… Dwóch mężczyzn w obliczu osobistych tragedii postanowiło zjednoczyć siły i odkryć prawdę o źródle zakażenia. Dokąd zaprowadzą ich poszukiwania?

„Chiński wirus” to najnowsza książka Krzysztofa Koziołka, zainspirowana wydarzeniami z początku 2020 roku. Epidemia koronawirusa zmusiła ludzkość do społecznej izolacji. Autor wykorzystał ten czas na stworzenie historii alternatywnej, w której odbijają się zróżnicowane głosy społeczeństwa. Nikt nie ma pewności, gdzie leży prawda.


Krzysztof Koziołek – z zawodu pisarz i dziennikarz, który na co dzień oddaje się pisaniu kryminałów skandynawskich, miejskich, retro i powieści sensacyjnych. Na swoim koncie ma wiele nagród literackich, m. in. Zielonogórską Nagrodę Literacką za całokształt twórczości. Wydał już ponad dwadzieścia powieści kryminalnych, które cieszą się dużym uznaniem wśród fanów książek o niebanalnej fabule i nagłych zwrotach akcji.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-26-59502-4
Rozmiar pliku: 457 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Odcinek 1 (Prolog)

Bergamo, Włochy, 15 marca 2020

– Czy tych ludzi całkiem pogięło?! – Ilario Incerto 1 w ostatniej chwili zdążył zahamować przed grupką młodzieży, która, nie zważając na czerwone światło dla pieszych, wtargnęła na przejście. Drugi raz zaklął, kiedy auto zgasło.

Fiat ritmo, którym się poruszał, należał do jego babci. Samochód był w idealnym stanie, choć liczył sobie już trzydzieści dwa lata, o trzy więcej niż jego kierowca. Incerto nie był jednak przyzwyczajony do jeżdżenia takimi starociami, pozbawionymi całej gamy systemów wspomagających. Samo operowanie kierownicą sprawiało, że pocił się ze zmęczenia. Nagle zatęsknił za Lamborghini Aventador. W garażu miał kilka wyjątkowych samochodów, lecz do tego był przywiązany najbardziej. Do setki przyśpieszał w niespełna trzy sekundy, podczas gdy fiacik babci nie wyciągał tyle chyba nawet na autostradzie.

Przekręcił kluczyk w stacyjce raz, potem drugi, modląc się, aby silnik zaskoczył, z tyłu bowiem zaczynali już na niego trąbić inni kierowcy. Kiedy się udało, otarł spocone czoło rękawem marynarki.

Ruszył i od razu ostro zahamował, zdawszy sobie sprawę, że światło dla samochodów zmieniło się na czerwone.

– Figa! – Wrzasnął jakiś wyrostek, uderzając przy tym zaciśniętą pięścią w maskę samochodu. – Uważaj, jak jeździsz! – W drugiej dłoni trzymał butelkę z piwem. Jakimś cudem nie uronił z niej ani kropli.

– Sam jesteś pipa. – Incerto miał ochotę wysiąść i spuścić gówniarzowi manto. Dopiero co z powodu epidemii koronawirusa zamknięto szkoły i uczelnie, a młodzież, zamiast siedzieć w domach, wyległa tłumnie na miasto. Wiedział jednak, że gdyby pozwolił sobie na coś takiego, jego podobizna zdobiłaby każdą jutrzejszą włoską gazetę i wiele europejskich. Jedyne więc, co zrobił, to chwycił za rączkę w drzwiach, chcąc opuścić szybę i wpuścić nieco chłodniejszego powietrza. Zrobił to jednak ze zbyt dużym animuszem, czego dowodem był głośny trzask. – Babcia się ucieszy… – Westchnął, kiedy pokrętło zostało w dłoni.

Babcia… – Odetchnął głęboko. Już dwa dni temu prosiła go, aby przywiózł jej do szpitala ładowarkę do telefonu komórkowego, szlafrok, kapcie pod prysznic i lekarstwa na cukrzycę, bo w szpitalu papieskim powiedzieli jej, że każdy pacjent musi mieć swoje. Niestety, gdy do niego zadzwoniła, wsiadał razem z kolegami do samolotu, którym lecieli na ćwierćfinał Ligi Mistrzów, Zdobywców Drugich, Trzecich i Czwartych Miejsc z Najbogatszych Lig Europy i Kopciuszków z Pozostałych Biednych Lig. Dzisiaj, gdy wrócili i wreszcie dostali wolny dzień, przyjechał do Bergamo i spakował wszystkie rzeczy.

Jak na złość, wszystkie miejsca na ogromnym parkingu przedzielonym ruchliwą trasą były zajęte. Robiło się coraz później, Incerto bał się, że nie zdąży w porze odwiedzin, dlatego zdecydował się na przebój. Podjechał jak najbliżej głównego wejścia, wysiadł z auta. Dopiero wtedy dostrzegł stojącego obok karabiniera.

Mężczyzna był zajęty rozmową z jakąś atrakcyjną brunetką, ale gdy zobaczył nieprawidłowo parkującego kierowcę, od razu ruszył w jego stronę.

– Tutaj nie może pan zostawić auta – rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Poczekaj chwilkę! – rzucił w stronę rozmówczyni.

– To gdzie mam stanąć? – odparł Incerto grzecznie. – Na obu parkingach wszystkie miejsca zajęte…

– To pan? – Mężczyzna w jednej chwili stracił zainteresowanie brunetką. – Da mi pan autograf? – Wyjął notes z kieszeni munduru, podał długopis kierowcy.

– Oczywiście. – Złożył zamaszysty podpis. – Ja tylko na chwilę, przywiozłem rzeczy dla chorej babci. – Na dowód rozchylił reklamówkę.

– Dobrze. – Mrugnął porozumiewawczo okiem. – Tylko niech się pan pośpieszy.

– Karabinierzy tutaj? – Incerto dopiero teraz uświadomił sobie niecodzienność sytuacji. Bardziej spodziewałby się zobaczyć policjanta.

– Specjalne środki ostrożności z uwagi na epidemię grypy – wyjaśnił, chowając notatnik.

– Koronawirusa – poprawił Incerto machinalnie.

– Grypa, koronawirus, jedno i to samo. – Karabinier machnął lekceważąco ręką. – Niech pan już idzie, bo za chwilę mają zamknąć szpital dla odwiedzających!

*

Kolejne minuty Incerto stracił, próbując dowiedzieć się, w której sali leży babcia. Kiedy sprawa się wyjaśniła, kobieta z recepcji wykonała kilka telefonów, przybierając na twarzy coraz bardziej poważny wyraz. Na końcu kazała mu czekać na przyjście lekarki, nie chciała przy tym zdradzić nic więcej.

Przez następną godzinę przypatrywał się krzątaninie lekarzy, pielęgniarek i innego personelu. Wszyscy zachowywali się tak, jakby znajdowali się na wojnie. Incerto od lat nie korzystał z opieki publicznej służby zdrowia, nie był zatem przyzwyczajony do takich obrazków, przyjął jednak, że to norma. Za chwilę miał się dowiedzieć, jak bardzo się myli.

– Pan mnie szukał? – Nagle obok wyrosła niska kobieta. Nie trzeba było się jej przypatrywać, aby zauważyć, jak bardzo jest zmęczona. – Pan jest wnukiem Francesci Incerto?

– Ja – potwierdził. – Przywiozłem rzeczy o które prosiła. – Przesunął się metr w bok, widząc, że w ich stronę zmierza sprzątacz wyposażony w mop.

– Spóźnił się pan… – powiedziała to cicho.

– Wiem, że babcia prosiła o te rzeczy dwa dni temu, ale nie było mnie w kraju – zaczął wyjaśniać. – Przywiozłem ładowarkę do telefonu…

– Nie zrozumiał mnie pan. – Spojrzała mężczyźnie prosto w oczy. – Pańska babcia jest w stanie krytycznym.

– Co? – Sens słów jeszcze do niego nie dotarł.

– Pańska babcia umiera. – Lekarka przygryzła wargę.

– Umiera? – zdziwił się. – To chyba jakaś pomyłka… Moja babcia trafiła do szpitala z podejrzeniem grypy…

– To koronawirus, nie grypa. – Zmarszczyła brwi. – To nowy typ bardzo zjadliwego wirusa… Nie ma na niego lekarstwa… Bardzo mi przykro… Muszę wracać na oddział…

– Ale… – Wyciągnął dłoń, aby chwycić lekarkę za ramię, ale ta się odsunęła. – Ile czasu babci zostało?… – Słyszał swój własny głos. Miał wrażenie, że to sen, że za chwilę się obudzi, przetrze zaspane oczy i odetchnie z ulgą.

– Jest przytomna i komunikatywna, ale ma przed sobą maksymalnie kilka godzin – wytłumaczyła. – Brakuje nam respiratorów… – dodała przepraszającym tonem.

– Kilka godzin… – To nie był senny koszmar, tylko rzeczywistość. – Chciałbym się z nią pożegnać… – rzekł przez zaciśnięte gardło.

– To niemożliwe. – Lekarka zaprzeczyła gwałtownym ruchem głowy. – Babcia leży na oddziale zakaźnym. Nie ma tam wstępu nikt poza upoważnionym personelem.

– Pani nie wie, kim ja jestem! – zdenerwował się. Jak to możliwe, żeby ktoś taki, jak on, z dziesiątkami milionów euro na koncie, nie mógł nic zrobić?! – Musi być jakiś sposób!!!

– Mógłby pan być prezydentem USA, a i tak by tam pana nie wpuścili. – Lekarka zrobiła krok do tyłu. – Nikt tam nie wejdzie.

– Ale ja muszę się z nią pożegnać! – jęknął Incerto.

– Przykro mi. – W oczach lekarki pojawiły się łzy. – Nic nie możemy zrobić… – Odwróciła się, ruszyła w kierunku drzwi strzeżonych przez dwóch karabinierów.

Incerto patrzył, dopóki za nimi zniknęła. Przez myśl przeszło mu, żeby spróbować porozmawiać z mundurowymi, może jakoś udałoby mu się ich przekonać.

– Ilario Incerto? – Głos był cichy.

Obrócił się, dostrzegł sprzątacza.

– Tak… – odpowiedział bezwiednie.

– Słyszałem pana rozmowę z panią doktor… – Mężczyzna jeszcze bardziej ściszył głos. – Możliwe, że mógłbym panu pomóc…

– Tak? – zainteresował się momentalnie.

– Spotkajmy się przed wejściem, tam, gdzie pacjenci palą papierosy. Poczekaj tam na mnie. – Zrobił w tył zwrot, machając energicznie mopem.

Dwie minuty później Incerto stał już we wskazanym miejscu. Tajemniczy rozmówca pojawił się chwilę potem.

– Od wczoraj co chwilę umiera ktoś starszy. Czegoś takiego nigdy nie widziałem, a trochę tu już pracuję. – Sprzątacz wyjął papierosa, odpalił go. – Twoja babcia nie jest jedyna.

– Mówiłeś, że możesz mi pomóc. – Incerto był na skraju załamania nerwowego. Babcia była jedyną bliską mu osobą. To ona go wychowywała, odkąd skończył pięć lat, po tym, jak rodzice zginęli w katastrofie lotniczej. I teraz miało jej zabraknąć!

– Chcesz się z nią pożegnać, tak? – Mężczyzna intensywnie myślał. Od dziecka był fanem piłki nożnej, skład Atalanty mógłby wyrecytować wyrwany w środku nocy ze snu. Wiedział doskonale, że Incerto pierwsze szlify zdobywał w drużynie młodzieżowej, w seniorach jednakże nie zdążył zadebiutować, bo został sprzedany do Holandii jako obiecujący napastnik. Potem były kolejne kluby w Hiszpanii, Francji i Anglii, a za każdym razem suma na kontakcie rosła w postępie niemal geometrycznym. Teraz grał w Juventusie i był jednym z najlepiej opłacanych piłkarzy zespołu. A to oznaczało, że kasy ma jak lodu.

– Tak! – odparł natychmiast. – Jest to możliwe?

– Mogę dostarczyć ładowarkę, ale zanim telefon się naładuje, może minąć trochę czasu… – Udawał, że analizuje coś w głowie. – Ile masz przy sobie smartfonów?

– Dwa…

– Jeden mogę dostarczyć babci i mógłbyś z nią porozmawiać w trybie wideo…

– Naprawdę? – Incerto się ożywił.

– Ale to będzie ryzykowne… – Cmoknął wymownie. – Kara za złamanie zakazu kwarantanny wynosi pięć tysięcy euro – skłamał gładko. – A być może będę musiał wtajemniczyć jedną czy dwie osoby…

– Ile chcesz? – Zaczął się niecierpliwić.

– Dwadzieścia tysięcy – wypalił.

– Chcesz dwadzieścia tysięcy euro za przemycenie głupiego telefonu? – Incerto nie dowierzał.

– Dla ciebie to drobne. – Sprzątacz nie krył złości. Wyrządzał facetowi przysługę, a ten śmiał jeszcze narzekać?!

– Ale dwadzieścia tysięcy?

– Chciałem ci pójść na rękę jako fan piłki nożnej… – Odwrócił się. Blefował, ale wiedział, że musi się śpieszyć. W każdej chwili mógł się tutaj pojawić ktoś, kto wyjaśniłby piłkarzowi, że dostarczenie rzeczy osobistych wcale nie jest niewykonalne. Dzięki Bogu, lekarka była w takim stresie, że zapomniała mu o tym powiedzieć. Ale nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło. Na jego dobre.

– Zaczekaj! – Incerto ruszył za mężczyzna. – Zgadzam się!

– Płacisz od razu. – Sprzątacz wyjął smartfon z własnej kieszeni. – Podam ci numer konta. Tylko pamiętaj, żeby wysłać ekspresem.

*

Kwadrans później Incerto siedział już we fiacie ritmo, blokując dwa miejsca w najbardziej odległym zakątku ogromnego parkingu. Kiedy telefon rozbrzmiał głosem dzwonka, podskoczył na fotelu jak oparzony.

– Babciu! – odebrał natychmiast. – Babciu kochana! – Nie potrafił zapanować nad łzami.

– Bambino, dlaczego płaczesz? – spytała, zmuszając się od uśmiechu. – Przecież nic się nie stało…

– Babciu, nie udawaj, proszę… – Głos ugrzązł mu w gardle. – Lekarka wszystko mi powiedziała…

– Bambino, jestem już stara… – powiedziała spokojnie. – Czas na mnie… – Nagle zaniosła się kaszlem.

– Babciu, tak bardzo cię kocham! – Łkał, patrząc na twarz pooraną zmarszczkami i dziękując Bogu, że zesłał mu tego chciwego faceta. – Przepraszam, że nie przyjechałem przedwczoraj…

– Nie przepraszaj. – Próbowała się uśmiechnąć, ale zamiast tego dopadł ją kolejny atak.

Incerto czekał, aż minie, ale babcia kaszlała coraz mocniej i głośniej, rzężąc przy tym głośno.

– Babciu? – szepnął, coraz bardziej zaniepokojony.

Wtem twarz starszej pani zniknęła z ekranu. Smartfon musiał wypaść jej z dłoni, bo zamiast niej pojawił się jakiś stary monitor z podskakującymi liniami.

– Babciu? – Incerto wpatrywał się poziome kreski, które robiły się coraz bardziej płaskie.

Po drugiej stronie było słychać jedynie charczenie, coraz cichsze.

– Babciu?

Nagle wszystkie linie się wyprostowały, a w tle rozległ się charakterystyczny pisk.

– Babciu!!!Odcinek 2

Do szpitala już nie wpuszczali, więc Ilario Incerto nie mógł nawet potwierdzić tego, czego się domyślał. Pojechał do domu babci. Nie miał siły wracać do Turynu, powiadomił tylko pilota, że zobaczą się rano.

Obudził go natarczywy dźwięk smartfona. Nie znał numeru, zwykle nie odbierał takich połączeń, ale był półprzytomny, poza tym to nie był normalny czas.

Sztywny męski głos z jakiegoś urzędu, którego nazwy nie zdążył nawet zapamiętać, najpierw sprawdził jego tożsamość, potem poinformował o zgonie i przekazał krótkie oraz pozbawione emocji kondolencje, a następnie zaczął wypytywać.

– Pan jest najbliższym krewnym?

– Tak – odpowiedział Incerto cicho. – Jestem jedynym krewnym.

– W takim razie muszę pana poinformować, że zgodnie z najnowszymi przepisami z uwagi na zarażenie koronawirusem pogrzeb odbędzie się bez udziału rodziny.

– Co?! – wrzasnął. Nawet nie będzie mógł babci pochować?!

– Przepisy są w tej sprawie nieubłagane. – Głos po drugiej stronie słuchawki był beznamiętny. – Kiedy ostatnio kontaktował się pan z babcią?

– Dzisiaj… To znaczy wczoraj… Telefonicznie…

– A wcześniej?

– Dwa dni temu – odparł Incerto.

– W takim razie zostanie pan poddany testowi na obecność koronawirusa. Teraz poda mi pan aktualny adres, pod jakim się pan znajduje. Będzie pan przebywać w domu lub mieszkaniu do czasu, aż pojawi się ekipa pobierająca próbkę do badania.

Incerto nie był w stanie trzeźwo myśleć, podał dane.

– Jeśli nie zastosuje się pan do tych poleceń, grozić panu będzie kara grzywny lub więzienia. – Mężczyzna mówił tak, jakby czytał z kartki. – Zrozumiał pan pouczenie?

– Tak – odpowiedział bez zastanowienia. Chciał, żeby ta męcząca rozmowa jak najszybciej się zakończyła.

– Czy kontakt z babcią dwa dni temu miał miejsce w tym samym miejscu? – Urzędnik pytał dalej. – Kto jeszcze brał udział w spotkaniu?

– Czy wy żeście całkiem powariowali? – Do piłkarza wreszcie dotarł sens słów rozmówcy. – Przedwczoraj rozmawiałem z babcią przez telefon. Nie byłem w szpitalu!

– To mógł pan od razu powiedzieć – burknął urzędnik. – Chodziło mi o kontakt osobisty.

– Nie powiedział pan tego. – Incerto miał serdecznie dość.

– Mógł się pan zorientować z kontekstu. – Rozmówca nie silił się na uprzejmości. – Każdy głupi się domyśli, że przez telefon wirusem zarazić się nie można.

– Nie wiem, w jakiej instytucji pan pracuje, ale przydałyby wam się szkolenia z psychologii. – Incerto nie wytrzymał. – Żegnam! – Zakończył połączenie.

Nie miał ochoty na śniadanie, wziął tylko szybki prysznic w wannie, która wiekiem klasyfikowała się już chyba do muzeum, potem wziął taksówkę i pojechał na lotnisko.

W trakcie krótkiego lotu nie mógł sobie znaleźć miejsca, emocje targały nim tak bardzo, że zalogował się na konto na portalu społecznościowym, zaczął opisywać wydarzenia wczorajszego wieczoru i dzisiejszego poranka, pominął jedynie epizod z wręczeniem łapówki za dostarczenie babci smartfona.

Kiedy skończył, poczuł się lepiej, ulżyło mu. Sięgnął po kanapkę. Prosty posiłek przerwał dźwięk oznaczający pojawienie się pierwszego komentarza, potem smartfon rozbrzmiał istną kakofonią.

Incerto patrzył, jak na jego oczach post jest w szalonym tempie udostępniany. Kiedy podchodzili do lądowania, miał już kilka tysięcy komentarzy.

*

Zaczął je czytać dopiero po powrocie do swojej willi. Pierwsze ściskały za gardło, ale potem sytuacja się zmieniła, a on, niestety po czasie, zrozumiał, że popełnił błąd.

To twoja wina, trzeba było opiekować się babcią, a nie biegać jak dziecko za piłką…

Pieniądze to nie wszystko…

Dobrze ci tak, teraz możesz poczuć, jak to jest być równym dla innych…

Udław się swoimi milionami!

Czytał dalej, aż w pewnym momencie zakręciło mu się w głowie. O ile z racji wykonywanego zawodu był przyzwyczajony do krytyki, nie zawsze zasłużonej, o tyle z taką falą hejtu w stosunku do siebie spotkał się pierwszy raz.

Ludzie są podli… – Już miał skasować post, ale postanowił tego nie robić. Czytać komentarzy nie musi, a pamięć o babci była ważniejsza niż jacyś tam sfrustrowani debile bez krzty empatii!

Wtem usłyszał dzwonek. Ponieważ gosposia miała w tym tygodniu urlop, podobnie zresztą jak pracownik gospodarczy oraz ochroniarz, sam musiał zająć się sprawdzeniem, kogo licho niesie. Podszedł do ekranu wewnętrznego systemu bezpieczeństwa, dostrzegł w nim czyjąś nieogoloną twarz. Miał wrażenie, że skądś faceta zna, ale tak na szybko nie mógł sobie przypomnieć, skąd.

– Słucham – rzekł do domofonu.

– Ja z klubu. – Mężczyzna podrapał się nerwowo za uchem. – Przywiozłem dokumenty do podpisania.

– To nie może poczekać? – Incerto nie miał najmniejszej ochoty na biurokrację. Nie teraz, kiedy jego życie waliło się w gruzy.

– Nie może.

Najchętniej spławiłby nieproszonego gościa, ale latem kończył mu się kontrakt i czekały go trudne rozmowy z prezesem klubu. Z przecieków wiedział, że o podwyżkę będzie trudno, lepiej było zatem nie robić sobie pod górkę takimi błahostkami. Chcąc nie chcąc, wyszedł więc z domu i podszedł do furtki. Zwykle gości wpuszczał do środka, teraz postąpił inaczej. Parafowanie papierów to jedno, zapraszanie do sfery intymnej, to drugie.

– Dawaj pan, co mam podpisać! – Incerto otworzył wejście. Dopiero w tym momencie dostrzegł, że za filarem oddzielającym drzwiczki od szerokiej bramy ręcznie kutej z żelaza czai się ktoś jeszcze. – O co tu chodzi? – Zorientował się, że drugi mężczyzna to operator kamery. – Czego wy, sępy, znowu ode mnie chcecie? – Chyba niepotrzebnie dał wolne ochroniarzowi i ogrodnikowi. Gdyby któryś z nich był w posiadłości, wysłałby go do gościa i szybko wyszłoby szydło z worka. Ale z drugiej strony, oni też przecież mieli prawo do spędzenia czasu ze swoimi rodzinami. Rodzinami, której on jak do tej pory się nie doczekał…

– Tylko jedno pytanie. – Mężczyzna z jednodniowym zarostem wyjął zza pleców mikrofon.

Incerto wreszcie skojarzył. Stał przedni nim dziennikarz z lokalnej telewizji, z którym kilka miesięcy wcześniej starł się na antenie, kiedy ten zarzucił mu próbę tuszowania udziału w gwałcie zbiorowym na dwóch studentkach. Nie miał z tym nic wspólnego, a tamten atak był niczym innym, jak bezczelną manipulacją. Z trudem powstrzymał się wówczas od rękoczynów.

– Nasi widzowie chcieliby poznać odpowiedź na pytanie, dlaczego jeden z najbardziej znanych i szanowanych włoskich piłkarzy młodego pokolenia, który stawiał się wielokrotnie za wzór godny naśladowania, zapomniał o babci, która wymagała opieki i która w samotności wyzionęła ducha w szpitalu – wypalił dziennikarz. Zaraz potem podstawił mikrofon pod usta zaskoczonego.

Incerto spojrzał najpierw na mikrofon, potem na twarz dziennikarza. W głowie pojawiła się absurdalna myśl: z takim zarostem facet wyglądał śmiesznie.

– To jak, udzieli pan odpowiedzi na pytanie naszych widzów? – Żurnalista źle zinterpretował zachowanie rozmówcy.

W tym czasie operator kamery, wykorzystując nadarzającą się okazję, zbliżył kadr.

Dzięki temu grymas wściekłości, jaki pojawił się na twarzy piłkarza, był doskonale widoczny.

Jednak ani dziennikarz, ani kamerzysta nie byli przygotowani na to, co nastąpiło.Odcinek 3

Tego dla Incerto było już za wiele. Najpierw niespodziewana śmierć babci, a teraz ta dziennikarska hiena, która nie potrafiła uszanować czyjegoś bólu po stracie bliskiej osoby.

Wyprowadził cios z zaskoczenia. Dziennikarz nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, dlatego zaciśnięta pięść trafiła prosto w szczękę. Rozległ się zgrzyt pękających kości, po czym mężczyzna osunął się na chodnik.

Dla operatora kamery ważniejsze od własnego zdrowia było świetne ujęcie, nie zareagował więc, tylko cały czas kręcił. Szczerze mówiąc, nawet, gdyby z jakichś względów zmienił nagle priorytety, to niewiele by mu to pomogło. Incerto był teraz w swoim żywiole, niczym napastnik wpadający w pole karne i mający przed sobą już tylko bramkarza. Złapał obiema rękami za kamerę, wyrwał ją, po czym rzucił na jezdnię szerokim łukiem, z satysfakcją patrząc, jak rozpryskuje się na setki kawałków. Następnie bez słowa odwrócił się, zatrząsnął za sobą furtkę i pomaszerował do domu.

Od razu sięgnął po smartfon, wybrał numer swojego prawnika. Ten zjawił się w willi krótko po przyjeździe karetki i radiowozu, zdążył jednak wyprzedzić pierwsze wozy telewizyjne.

Kolejne dwie godziny spędzili na rozmowie, najpierw między sobą, planując kolejne posunięcia, potem zaś z dwoma policjantami. Incerto posłuchał adwokata i zgodził się dobrowolnie pojechać na komendę. Obaj liczyli, że zdąży złożyć skargę na zachowanie dziennikarza i operatora kamery, zanim ci złożą oficjalne zawiadomienie o napaści. Zdawali sobie sprawę, że taki zabieg nie pomoże na drodze prawnej – żaden z poszkodowanych nie wtargnął bowiem na posesję piłkarza – bardziej liczyli na efekt psychologiczny.

W czasie jazdy limuzyną prawnika do komendy, Incerto wpatrywał się w ekran malutkiego telewizora, patrząc na samego siebie nokautującego mężczyznę z jednodniowym zarostem. Niespełna cztery godziny po ciosie, którego nie powstydziłby się żaden szanujący się bokser, przestępował już próg komendy, oślepiony błyskami dziesiątek fleszy. Każdy jego krok dzięki licznym kamerom śledziły miliony widzów na całym świecie. Idąc za radą adwokata, nie odpowiedział na żadne z wielu pytań.

Spisanie zeznań i prawne przepychanki zajęły prawie całe popołudnie, dopiero wieczorem Incerto mógł więc cieszyć się wolnością, przecisnąwszy się najpierw przez ciżbę niestrudzonych dziennikarzy.

– Na drugi raz pomyśl, zanim coś zrobisz – rzekł prawnik, moszcząc się wygodnie na tylnej kanapie limuzyny.

– To hieny. – Incerto zapiął pas.

– Gdyby weszli na twoją posesję, mógłbyś im skopać tyłki i nikt by ci nic nie zrobił. Ale zaatakowałeś ich w miejscu publicznym.

– Sami się o to prosili… – Wbił spojrzenie w boczną szybę samochodu. W oddali dostrzegł wysokie ogrodzenie dawnego więzienia, w którym obecnie grupka zapaleńców prowadziła muzeum, jedną z większych atrakcji miasta. Grał w Turynie prawie trzy lata, a wciąż nie udało mu się odwiedzić tego miejsca, znał je jedynie z opowieści kolegów, a właściwie, to ich żon, które nie narzekały na brak czasu. Inna rzecz, że wciąż nie mógł przyzwyczaić się do tego miasta. A może to już nigdy nie nastąpi? Nagle poczuł się bardzo zmęczony. – Odwieź mnie do domu.

– Nagranie obiegło już cały świat – powiedział prawnik, wydawszy polecenie kierowcy.

– Nie dbam o to.

– A powinieneś – skontrował. – Grozi ci nawet więzienie, o wysokiej grzywnie nie wspomnę. A jeśli któraś z tych hien, jak ich określasz, odniosła poważniejsze obrażenia, będziesz musiał zapłacić słone odszkodowanie.

– Temu z mikrofonem złamałem szczękę.

– Pewny jesteś?

– Uwierz mi, było słychać. – Incerto poczuł pewien rodzaj dumy.

– Możesz się spodziewać, że facet ci nie odpuści. – Prawnik zacisnął usta. – Zarobi na tobie tyle, ile w redakcji przez dziesięć lat.

– Mam to gdzieś, nie słyszałeś? – Spojrzał na niego przeciągle. – Nie wiem, ile będę musiał mu zapłacić, ale było warto.

– Jak uważasz. – Adwokat wzruszył ramionami. To były pieniądze klienta. Dla niego liczył się tylko fakt, że fakturę za dzisiejszą pomoc wystawi zaraz po powrocie do biura. A proces? Im będzie dłuższy i bardziej skomplikowany, tym większy wystawi rachunek. Nie powiedziałby tego wprost, ale w sumie mógł się podpisać pod dewizą mediów całego współczesnego świata: „Zła wiadomość, to dobra wiadomość”.

Resztę drogi mężczyźni spędzili w całkowitym milczeniu. Incerto wszedł do domu, machnąwszy ręką na pożegnanie. Zamknął za sobą drzwi, sprawdził alarm. Poszedł do kuchni, wyjął karton soku pomarańczowego wyciskanego bezpośrednio z owoców, oparł się o blat, zaczął pić. Ugasił pragnienie, skierował się do salonu. W pierwszej chwili chciał włączyć telewizor zajmujący połowę ściany, zmienił jednak zdanie, zdawszy sobie sprawę, że pewnie zobaczy w nim samego siebie, jeśli nie podczas wyprowadzania ciosu w szczękę tamtej hieny, to w trakcie wizyty na komendzie.

Zrezygnowany usiadł w fotelu, skrył głowę w dłoniach, zaczął szlochać.

I właśnie wtedy usłyszał dźwięk oznaczający przyjście esemesa.

Początkowo postanowił go zignorować. Odkąd w sieci pojawił się pierwszy film sprzed bramy, otrzymał ich już kilkadziesiąt. Większość ze wsparciem od kolegów z drużyny, kilka od nieznanych numerów, dużo mniej ciepłych. Ten pewnie był po prostu spóźniony.

Coś jednak kazało mu sprawdzić treść wiadomości. Sięgnął po smartfon. Nie od razu zrozumiał sens. Kiedy ten wreszcie do niego dotarł, po plecach spłynął mu nieprzyjemny dreszcz.

„Chcesz się dowiedzieć, kto ponosi winę za śmierć twojej Babci?”.Odcinek 4

Incerto nie znał tego numeru, ale mimo to natychmiast pod niego zadzwonił.

– Kto mówi? – spytał od razu, gdy połączenie zostało odebrane.

– Na tym etapie naszej znajomości wolałbym nie podawać swoich personaliów. – Głos po drugiej stronie słuchawki odpowiedział płynną angielszczyzną.

– Kim ty jesteś? – Nagle Incerto poczuł się nieswojo. Przyszło mu do głowy, że ktoś, kto w jakiś sposób wszedł w posiadanie numeru jego telefonu, robi mu głupi żart. Nie byłby to zresztą pierwszy raz. Kiedyś kolega z zespołu poprosił swoją koleżankę, a ta zaczęła przysyłać mu ememesy ze skąpo ubranymi częściami ciała. Dziewczyna, z którą wówczas się spotykał, nie chciała wierzyć w jego zapewnienia, że to tylko czyjś psikus i go rzuciła. Gdy dowiedział się, kto za tym stoi, skopał mu tyłek. Następnego dnia media obiegła wiadomość o konflikcie w szatni Juventusu, na szczęście żaden z dziennikarzy nie dowiedział się, co było przyczyną bójki.

– Kimś bardzo podobnym do ciebie…

– Grasz w piłkę?!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: