Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Chorągiew Michała Archanioła - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,93
Najniższa cena z 30 dni: 26,90 zł

Chorągiew Michała Archanioła - ebook

Wojna polsko-ruska pod flagą archanielską.

Tajne operacje sił specjalnych. Afgańcy. Terroryści. Rosyjska mafia. Walka na śmierć i życie. Braterstwo broni. Miłość, chemia... alchemia. I bezcenna relikwia. Krótko mówiąc, metafizyka łamana przez akcje Specnazu.

Naprawdę byłem gotowy zabijać. Jeśli przeżyjesz piekło, stajesz się twardszy, mądrzejszy, bardziej cyniczny. Ale nigdy, przenigdy nie stajesz się lepszy. Coraz więcej bestii, coraz mniej człowieka... - mówi Janusz Korpacki, naukowiec zajmujący się historią i cybernetyką społeczną. Jednocześnie ekspert walki nożem z nietypową dla mola książkowego umiejętnością otwierania wszelkiego typu zamków. Na prośbę przełożonego podejmuje się prywatnego śledztwa w sprawie śmierci jednego ze studentów. Nawet nie przeczuwa, że z woli sił wyższych przyjdzie mu przewodzić wcale nie anielskim zastępom...

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7574-542-9
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział drugi

Nie przepadam za nawiązywaniem bliższych kontaktów z ludźmi. Mam wielu znajomych, niemal wcale przyjaciół i dobrze mi z tym. Miałem dość specyficzne dzieciństwo, a system wychowawczy wujka Maksa także nie należał do zwyczajnych. Przyjaciele są zagrożeniem dla spokoju ducha, a ja bardzo sobie cenię chłodny dystans do świata. Tak jest najlepiej. Niestety, ostatnio parę osób naruszyło barierę, którą odgradzam „obcych” od „swoich”. Tylko patrzeć, jak zaczną się mnożyć niczym króliki i panoszyć w moim prywatnym świecie.

Davidoff miał w nim od dawna szczególną pozycję, niemniej jednak przez całe lata oszukiwałem się, myśląc, że z profesorem łączą mnie jedynie naturalne w stosunkach nauczyciel – uczeń lojalność i sympatia. Przebudzenie było jak zawsze w takich sprawach niespodziewane i brutalne.

Właśnie szedłem do samochodu, kiedy usłyszałem za sobą zduszony okrzyk i odgłosy szamotaniny. Parking oświetlało kilka lamp, jednak umieszczone na ­chybił trafił pozostawiały w wieczornej szarówce spore połacie mroku. Byłem zmęczony, przyjechałem na uczelnię przed ósmą rano, teraz dochodziła dwudziesta.

Niezdecydowanie obróciłem w dłoniach kluczyki, wkładając na palec pierścień suntetsu. Suntetsu to niewielki metalowy pręt z doczepionym kółkiem. Przy kluczach wyglądał jak brelok. W rzeczywistości jest to jedna z „tajnych broni” używanych w starych, japońskich szkołach walki. Niepozorna, niemal niezauważalna i śmiertelnie niebezpieczna. Odpowiednio użyta mogła paraliżować centra nerwowe, kruszyć stawy lub druzgotać kości.

Zdarzało się czasem, że co bardziej krewcy studenci „rozliczali się” w okolicach parkingu. Nie miałem zamiaru wdawać się w jakieś gówniarskie porachunki, jednak trzy miesiące temu znaleziono tutaj nieprzytomną studentkę. Miała pociętą nożem twarz i potężną lukę w pamięci. Właśnie przechodziła kolejną operację pla­styczną.

Cicho, miękkim krokiem wszedłem między zaparkowane pojazdy, kierując się w stronę największej plamy cienia. Usłyszałem odgłos otwieranych drzwi od samochodu, napastnik, kimkolwiek był – także musiał go usłyszeć. Poruszył się gwałtownie, odsunął kilkanaście metrów na lewo. Dobiegł mnie łoskot padającego na beton ciała. Tuż za niezidentyfikowanym, ubranym w skórzaną kurtkę mężczyzną wyrosła jakaś masywna postać. Davidoff. Błysnęło ostrze noża, kiedy napastnik odwrócił się w kierunku zagrożenia. Widać było, że nie ma najmniejszego zamiaru uciekać, że jest pewien, iż sobie poradzi. Wykonał zagarniający ruch lewą dłonią, usiłując zasłonić się przed ciosem, sprężył się do pchnięcia drugą ręką.

Zmartwiałem – uczestniczyłem w dostatecznej ilości bójek, by wiedzieć, że za chwilę zada śmiertelny cios. A ja nie zdążę dobiec, żeby obronić człowieka, który – dopiero teraz sobie to uświadomiłem – stał mi się bliski niczym ktoś z rodziny. Rodziny, której nigdy nie miałem... Z gardłowym okrzykiem rzuciłem się naprzód, przedzierając się przez zastygłe w pękniętym czasie sekundy. Pędziłem, modląc się o cud. I cud się wydarzył.

– Na pomoc! – krzyczał profesor, łamiąc łyżką do opon uzbrojoną w nóż rękę napastnika. O ułamek sekundy wcześniej, nim trafiło go połyskujące matowo ostrze. – Ratunku! Ratunku! – jodłował, uderzając z rozmachem w tułów nożownika.

Po chwili, nadal wzywając pomocy, trzasnął przeciwnika w goleń. Dobiegłem do Davidoffa, pociągnąłem gwałtownie za rękę.

– Wystarczy, profesorze! – warknąłem. – Jeśli mu pan złamie kręgosłup w trzech miejscach, nikt nie uwierzy, że to była samoobrona...

Szarpnął się wściekle, spróbował wyrwać. Uderzyłem go suntetsu w biceps, paraliżując ramię. Łyżka do opon upadła na ziemię z metalicznym brzękiem. Od strony uniwersytetu zaczęli nadbiegać zwabieni hałasem ludzie.

– Niech pan ich tu zawoła – syknąłem. – Ja zajmę się dziewczyną.

Pomogłem wstać podnoszącej się nieporadnie kobiecie. Miała poszarpaną bluzkę, siniaki na szyi i małą rankę pod uchem. Za moimi plecami Davidoff wydawał polecenia pracownikom ochrony, którzy zjawili się na parkingu. Najwyraźniej ochłonął. Ja nie. Kiedy upewniłem się, że dziewczynie nic nie jest, posadziłem ją na masce najbliższego samochodu. Zajęli się nią inni, a ja podszedłem do Davidoffa i odwołałem go dyskretnie na bok.

– Jutro wpadnę do pana po dziesiątej – poinformowałem zimno. – Termin panu odpowiada?

Bez słowa skinął głową, mierząc mnie zdumionym spojrzeniem. Bezwiednie rozcierał ramię. Odszedłem bez pożegnania, starając się opanować drżenie rąk. „Dystans i jeszcze raz dystans” – jak mawiał wujek Maks. Oto czego mi trzeba. Niestety, wyglądało na to, że jest nieco za późno.

Nie zdziwiłem się specjalnie, widząc rektora w gabinecie Davidoffa. Wiedziałem, że są przyjaciółmi. Jednak kiedy się przywitałem, rektor skierował rozmowę na temat zajścia na parkingu. Ni mniej, ni więcej, a zaczął mi dziękować za uratowanie Davidoffa i studentki...

– Ależ panie profesorze – zaprotestowałem słabo. – Ja tylko...

– Mogę pana zapewnić, że wszystko, czego się dowiedziałem, zostanie między nami – przerwał mi z wyraźnym wzruszeniem. – Nie przewiduję też żadnych kłopotów... prawnych. Co prawda ten bandzior ma klatkę piersiową wgniecioną jak karton po margarynie, ale kto by go tam żałował. Działał pan ewidentnie w obronie studentki i swojego promotora.

Zgrzytnąłem zębami i spojrzałem wściekle na Davidoffa. Ten siedział za biurkiem z niewinną miną i obracał w palcach cygaro. Powody, dla których zrobił ze mnie supermana, były oczywiste. Zadzwoniłem do szpitala, gdzie wylądował nasz miły chłoptaś z nożem. Facet był w takim stanie, jakby przejechał po nim buldożer. Kilka razy. Obrażeń było trochę za dużo jak na spanikowanego starszego pana działającego w obronie własnej. Podzielone przez dwa wyglądały już dużo lepiej.

– Doktor Korpacki nie jest ze mnie zadowolony – westchnął Davidoff obłudnie. – Nic dziwnego, mówiąc o pewnych sprawach, zbliżyłem się do granicy, której nie wolno mi przekroczyć.

– Tak? – zaniepokoił się rektor.

– Janek wykazał wyjątkową powściągliwość, zostawiając przy życiu tego bandytę. Jakby to powiedzieć... – udał namysł. – Pan doktor jest konsultantem pewnych... służb w zakresie fizycznej likwidacji terrorystów.

Rektor spojrzał na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa. Zatkało go. Mnie także. Davidoff łgał bezwstydnie. Technicznie rzecz biorąc, nie minął się z prawdą ani o jotę, jednak zapomniał dodać, że owe konsultacje miały charakter ściśle cybernetyczny i dotyczyły szkolenia w zakresie diagnozowania poszczególnych typów charakterów. Inaczej niż na przykład psychologia, cybernetyka nie zajmuje się szczegółami. Zajmuje się sednem problemu, to znaczy tym, w jaki sposób osoba reprezentująca daną fazę charakteru zareaguje na bodźce zewnętrzne.

Cybernetyka dzieli ludzkie charaktery na pięć klas, którym odpowiada zmieniający się poziom energii danego człowieka traktowanego jako układ samodzielny. Aktualna faza zależy od wieku, kondycji fizycznej, pozycji społecznej i wielu innych czynników, jednak wynikające z diagnozy konkluzje są proste. Przykładowo, ktoś znajdujący się w fazie statycznej, kiedy ilość energii otrzymywanej równa się mniej więcej wydatkowanej, będzie trzymał się wcześniej ustalonych zasad i bardzo niechętnie je naruszy, nawet jeśli reguły gry zmienią się kompletnie. Generalnie ten typ reprezentują ludzie w kwiecie wieku. Tacy, którzy zdobyli już pewną pozycję i chcą ją utrzymać.

Inni, w fazie endodynamicznej, gdy ich moc fizjologiczna i dyspozycyjna gwałtownie maleje, zrobią wszystko, aby wymusić na otoczeniu pożądane przez siebie reakcje, nie przejmując się żadnymi zasadami. Dla nich liczy się tylko wynik.

Kiedy do akcji wchodzą operatorzy, wiedza, czy zakładników na muszce trzyma statyk, czy endodynamik, bardzo im się przydaje. Pozwala w ułamku sekundy podjąć decyzję: strzelać lub negocjować. Właściwą decyzję. Tego właśnie uczę, ale z oczywistych względów nie mog­łem udzielić bliższych wyjaśnień. Te sprawy faktycznie były tajemnicą.

– Myślałem, że ten nóż nosi pan ot, tak sobie... – wymamrotał rektor.

– Broń palna nie jest panu doktorowi potrzebna – wyjaśnił jakby od niechcenia Davidoff, oglądając sobie paznokcie.

– Ro... rozumiem.

Otarłem pot z czoła. Jeszcze chwila i okaże się, że James Bond to przy mnie pikuś...

– Powróćmy może do tego wypadku – zaproponowałem. – Mało brakowało, a oberwałby pan – zwróciłem się do Davidoffa.

– Oberwał? Miałem wrażenie, że to pan się narażał – odparł ze zdziwieniem rektor.

– Pierwszy był profesor Davidoff z łyżką do opon – poinformowałem szefa ze złośliwym uśmiechem. – Wydawało mu się zapewne, że powróciły młodzieńcze dni, kiedy szlifował bruki w Kijowie.

– Za pozwoleniem, w Odessie – sprostował profesor.

Wyglądał na ubawionego.

– Pańskie dni jako zabijaki minęły, profesorze – zaznaczyłem z naciskiem. – Czasy Beni Krika nie wrócą. Ten nożownik działał jak zawodowiec.

– Tak? – Davidoff uniósł sceptycznie brwi. – Beni Krika... Też coś! Nie jestem aż taki stary...

– Zaszedł go pan od tyłu, od prawej strony, i od razu uderzył w rękę z nożem. Dobry ruch. Pomijam pański refleks, a raczej brak refleksu.

– Zdążyłem!

– Ledwo, ledwo. On już się obracał. W lewo, tak aby zasłonić się wolną ręką, a prawą mieć swobodną. Ułamek sekundy i dźgnąłby pana. To prawdopodobnie ten sam, który pociął tę studentkę.

– Jest pan pewien? – zapytał rektor.

– Niemal całkowicie. Rozmawiałem z tą dziewczyną. Niczego nie widziała, bo kiedy się odwróciła w stronę napastnika, ten przeciągnął jej ostrzem po czole. To dość unaczynione miejsce i krew momentalnie zalała jej oczy. Takie techniki znają tylko zawodowcy. Albo facet przeszedł jakieś przeszkolenie, albo siedział w więzieniu i tam go wyedukowali. Dziewczyna miała rankę tuż pod uchem, gdzie trzymał czubek noża. Kilka milimetrów nad tętnicą...

– Chyba was zostawię – powiedział słabym głosem rektor. – Mam kilka spraw do załatwienia. Ale jeśli chodzi o strofowanie swego promotora, to ma pan w tej kwestii moje całkowite poparcie, doktorze – zakończył niespodziewanie.

Po chwili zostaliśmy w gabinecie sami. Davidoff rozlał po lampce koniaku i podsunął mi moją porcję z niewyraźnym pomrukiem. Nie zapytał, czy życzę sobie alkoholu. Najwyraźniej także uznał, że przekroczyliśmy pewne granice.

– Możemy porozmawiać o twoim problemie – zaproponował.

– Moim problemie?! To pan mało nie zarobił kosą pod żebro!

– O twoim problemem związanym z niemal całkowitym brakiem empatii – ciągnął niewzruszonym głosem. – Niedostatkach inteligencji emocjonalnej i...

Przerwałem profesorowi gwałtownym gestem.

– O czym pan, do licha, mówi?! Ja tylko chciałem, aby trzymał się pan z daleka od takich sytuacji jak na tym parkingu.

– A niby z jakiej racji miałbym słuchać twoich sugestii? Może chcę zrobić wrażenie na dziewczętach? – W oczach Rosjanina pojawiły się wesołe błyski.

– Nie jest pan aż tak głupi! – warknąłem.

Twarz mojego rozmówcy stężała, stała się chłodna.

– Może mniej protekcjonalnie, Jasiu? – zaproponował.

Zagryzłem wargi – takim tonem, jak mój przed chwilą, nie odważył się odzywać do Davidoffa nawet rektor. Mimo wszystko nie usłyszałem zdawałoby się nieuniknionego „panie doktorze”. Tak jakbym uzyskał nowy status, status upoważniający mnie do dużo większej niż wynikałoby to z oficjalnych układów bezceremonialno­ści.

– Mam rozumieć, że troszczysz się o mnie? Bo spec­jalnie tego po tobie nie widać. Ciskasz się tylko i warczysz niczym nastolatek niemogący sobie poradzić z trudnym dzieciństwem – dodał nieco łagodniejszym tonem.

Nie miałem pewności, czy Davidoff mnie podpuszcza, czy mówi poważnie, wiedziałem, że wśród profesorów jest niewielu naiwnych, bardzo niewielu... Jednak zdarzenie na parkingu uświadomiło mi rolę profesora w moim życiu, przełamało barierę, która nie pozwala mi zwierzać się obcym. Rzeczywiście miałem braki w dziedzinie wyrażania emocji i nie wzięły się one znikąd. Zacząłem mówić o sprawach, o których nie rozmawiałem z nikim z wyjątkiem wujka Maksa.

To, co z siebie wyrzuciłem na temat swojego dzieciństwa, nie bardzo nadawało się na wieczorek wspomnień. Rodzice osierocili mnie, kiedy miałem cztery lata. Wypadek samochodowy. Potem pamiętam już tylko kolejne domy dziecka i ostatni przystanek – Siwego. Mojego zastępczego tatusia. Siwy miał układy ze wszystkimi, nie wiem do dziś, na czym to polegało. Przygarnął sześcioro dzieci, w tym mnie. Miałem wtedy dwanaście lat. Odkrycie, że facet jest zboczeńcem lubiącym małe dziewczynki, nie zajęło mi dużo czasu. Tak jak jemu wyjaśnienie, że nie znosi, kiedy przeszkadza mu się w jego małych przyjemnościach. Mimo to – próbowałem. Poza ostatnim razem, kiedy to stchórzyłem, zadrżała mi ręka i w efekcie wylądowałem w szpitalu. Tam znalazł się jakiś lekarz spoza sitwy Siwego. Całą sprawę zatuszowano, ale przynajmniej odebrano mu dzieci. W szpitalu odszukał mnie wujek Maks, zabrał do siebie i wychował.

Opowiedziałem to wszystko Davidoffowi. No, prawie wszystko. Nie wchodziłem w detale, nie snułem domysłów. Wysłuchał mnie w posępnym milczeniu.

– Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem – rzucił wreszcie. – Mając dwanaście lat, próbowałeś przeciwstawić się dorosłemu facetowi, który kilka razy pobił cię do nieprzytomności, ale uważasz, że zawiodłeś?

– Wtedy...

– No tak, wtedy – przerwał mi ostro. – Chodzi o to, że nie potrafiłeś go zabić, nie uderzyłeś w serce, tak jak według ciebie powinieneś? Tym zardzewiałym gwoździem, który ostrzyłeś przez tydzień?

– Nie rozumie pan, profesorze. Ja byłem ich jedyną szansą i zawiodłem.

– Broniłeś tych dziewcząt.

– Nieskutecznie.

Davidoff sapnął ze zniecierpliwieniem, a potem nagle zmienił temat.

– To kto tam był oprócz ciebie?

– Cztery dziewczynki, miały mniej więcej po dziesięć lat. No i jakiś maluch, sześciolatek. Nie do końca chyba rozumiał, co się wokół działo. Na szczęście...

– Musisz ich odszukać – stwierdził stanowczo.

– Nie odważę się...

– Musisz – powtórzył Davidoff. – Prędzej czy później trzeba to będzie wyjaśnić. Aha, a co z tym tatusiem? – zapytał z pozorną niedbałością, ale jego oczy błysnęły złowrogo.

Wzruszyłem ramionami.

– Nie wiem.

Spojrzał na mnie ze złością.

– To znaczy, nie wiem dokładnie. Ale myślę, że wujek Maks...

– Tak?

– No... on to chyba załatwił.

– Co to znaczy: załatwił?! Poprosił gościa, żeby nie krzywdził więcej dzieci?

Wywróciłem oczyma.

– Wujek Maks wykonywał dość specyficzny zawód – wyjaśniłem. – Zrezygnował z tego, ale pozostała mu pewna... bezkompromisowość. Wątpię, aby zostawił tę sprawę niedokończoną.

– Nie spytałeś? Przez tyle lat?

– Nie zna pan wujka Maksa – mruknąłem. – Jeśli wujek mówi, że nie ma się czym martwić, to znaczy, że faktycznie szkoda na to czasu. Wujek... jak by to powiedzieć... nie uznawał półśrodków.

– Gdzie on pracował? – zapytał niespodziewanie Davidoff.

– Nie wiem dokładnie... Nauczył mnie tego wszystkiego. – Machnąłem niezdecydowanie ręką.

– Otwierania zamków i użycia noża?

– Między innymi.

– Ach, tak...

Rosjanin z zadowoleniem zapalił cygaro. Na twarz powrócił mu lekki uśmiech. Przez chwilę milczał, najwyraźniej zastanawiając się nad czymś. Podsunął mi paczkę Hoyo de Monterrey Churchills. Odmówiłem gestem. Nie lubię palić, kiedy jestem zdenerwowany.

– No dobrze, wrócimy do tego jeszcze, na razie musisz skoncentrować się na sprawie Wirdego.

Skinąłem posłusznie głową i wyszedłem z gabinetu. Tym razem pominąłem nieco krępujące pożegnalne rewerencje. Wiedziałem, że Davidoff się na mnie nie obrazi.

Kiedy wróciłem do domu, usiadłem wygodnie w fotelu i włączyłem muzykę – Kwartety Pruskie Mozarta. Zastanawiałem się nad tym, co powiedział mi Davidoff. Trudno było zaprzeczyć, że w związku ze sprawą Siwego miałem uczucie niespełnienia. Tak, jakbym nie dokończył czegoś ważnego. Z drugiej strony osiągnąłem pewne wyciszenie, panowałem nad emocjami. Czy opłacało się odgrzebywać to, o czym nie chciałem pamiętać? Jaką zapłacę za to cenę? Jednak... chciałem jeszcze choć raz zobaczyć dziewczęta. Nawet jeśli miałyby mi wykrzyczeć w twarz swoją nienawiść. No i ten sześciolatek, któremu opowiadałem bajki... Kim został? Czy mnie pamiętał?

Zagryzłem wargi – Davidoff miał rację. Muszę ich odszukać bez względu na konsekwencje. Inaczej nigdy nie pozbędę się tego koszmaru, będzie we mnie tkwił do końca moich dni. Postanowiłem, że tak zrobię. Później. Teraz musiałem zakończyć to, co zacząłem. Powróciłem myślami do śmierci młodego Wirdego. Sen przyszedł niespodziewanie i mimo że nie spałem we własnym łóżku, przyniósł mi ulgę. Następnego dnia zacząłem przeszukiwać archiwa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: