Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ciche wody. Tom 3: powieść współczesna - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ciche wody. Tom 3: powieść współczesna - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 272 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CI­CHE WODY.

Nie było nie­szczę­śliw­sze­go czło­wie­ka wów­czas na war­szaw­skim bru­ku, nad puł­kow­ni­ka Le­li­wę. Wszyst­kie domy i ro­dzi­ny, któ­rych był naj­lep­szym i naj­wier­niej­szym przy­ja­cie­lem, na­gle z ho­ry­zon­tu znik­nę­ły, wszyst­kie nici in­tryg roz­licz­nych, któ­re on tak lu­bił ści­gać cie­ka­we­mi oczy­ma, za­su­nę­ły mu się ciem­no­ścia­mi; mia­sto opu­sto­sza­ło; z dniem nie wie­dzieć było co ro­bić, wie­czór mu­siał w re­sur­sie prze­pę­dzać; ży­cie sta­wa­ło się cię­ża­rem; sta­rość, któ­rej tak umiał się bro­nić, na­gle czuć się da­wa­ła ze wszyst­kie­mi do­lę­gli­wo­ścia­mi, zwy­kle czyn­nem ży­ciem prze­zwy­cię­ża­ne­mi.

Sta­ry słu­ga wzdy­chał wi­dząc go zmie­nio­nym, i co się tyl­ko tra­fia­ło w chwi­lach osta­tecz­ne­go zwąt­pie­nia, bio­rą­cym się do – książ­ki. Był to symp­tom za­wsze fa­tal­ny. Puł­kow­nik na­zie­waw­szy się dłu­go, na­pa­trzyw­szy się przez okno na pu­stą uli­cę, sia­dał zwró­co­ny ty­łem do okna i pró­bo­wał czy­tać. Na­tych­miast pra­wie oczy mu się kle­ić za­czy­na­ły, a że snu we dnie nie zno­sił, bo mu noc­ny od­bie­rał, rzu­cał więc książ­kę i cho­dził po po­ko­jach, wzdy­cha­jąc nad dolą, któ­ra jego szczę­ście od dru­gich za­wi­słem czy­ni­ła.

Nie­gdyś my­śli­wy, Le­li­wa się cza­sem brał do swych przy­bo­rów strze­lec­kich i ru­szał na po­lo­wa­nie, ale – cóż? My­śliw­stwo, któ­re daw­niej szło tak do­brze, że się niem mógł po­chwa­lić, któ­re go nie­zmier­nie ba­wi­ło i da­wa­ło zdro­wie, te­raz (wina złych cza­sów)! nie wio­dło się pra­wie za­wsze, nu­dzi­ło, nie­cier­pli­wi­ło i z nie­go przy­no­sił Le­li­wa ła­ma­nie w ko­ściach nie­zno­śne. Wy­jazd księz­twa Ada­mow­stwa już mu był przy­kry; po nim za­raz do­wie­dział się o wy­bo­rze w dro­gę hr. Lau­ry z sy­nem, w to­wa­rzy­stwie hr. Zdzi­sła­wo­wej, i jej męża.

Wkrót­ce za nimi zni­kła hr. Ju­lia, co było prze­wi­dzia­nem. Z hr. Lu­dwi­kiem choć się spo­ty­ka­li, nie sym­pa­ty­zo­wa­li nig­dy, i ten, choć w mie­ście po­zo­stał czas ja­kiś, puł­kow­nik z nie­go żad­nej nie miał po­cie­chy.

Oba na sie­bie wy­my­śla­li.

– Pa­ra­zy­ta! mó­wił z lek­ce­wa­że­niem hra­bia Lu­dwik.

– Sta­ry ba­ła­mut! szem­rał Le­li­wa – ego­ista! śmiesz­ny ga­lant sta­ry!…

Jed­ne­go z tych dni nie­za­ję­tych ni­czem, puł­kow­nik idąc uli­cą, wol­nym kro­kiem, bez celu, za­po­mnia­ne­go i daw­no nie­wi­dzia­ne­go spo­tkał p. Adol­fa, któ­ry mu się z dala ukło­nił.

Sta­nął, chwi­la roz­mo­wy, choć­by już z tak pod­rzęd­nym człecz­kiem, była nie do od­rzu­ce­nia.

Ude­rzy­ła go wiel­ka zmia­na w daw­niej ele­ganc­ko i pa­ni­czy­ko­wa­to wy­glą­da­ją­cym mło­dzień­cu. Wie­dział, że się oże­nił; przy­po­mniał so­bie, iż go nie­gdyś do hr. Ju­lii wpro­wa­dzał, gdzie go mia­no użyć do ja­kiejś spra­wy, spró­bo­wa­no i jako na­rzę­dzia nie­do­god­ne­go po­zby­to się grzecz­nie.

Od cza­su jak p. Adol­fa sio­stra i dom hr. Lau­ry ode­pchnął, znikł był pra­wie z oczu puł­kow­ni­ka; za­sły­szał coś o nim – wie­dział mało. Z po­zo­ru wi­dać było za­raz, że mu się nie­oso­bli­wie dziać mu­sia­ło. Ubra­nie miał za­nie­dba­ne, a twarz zda­wa­ła się częst­sze­go uży­cia po­cie­sza­ją­cych spi­ry­tu­ozów do­wo­dzić. Wła­śnie był pod wpły­wem, ta­kie­go sztucz­ne­go roz­bu­dze­nia, gdy puł­kow­nik go spo­tkał w uli­cy.

– Cóż to się z wać­pa­nem dzie­je? ode­zwał się – ani wi­dać go było, ani sły­chać! Z po­zo­ru są­dząc, wy­sze­dłeś na ja­kie­goś de­spe­ra­ta?

Adolf się skło­nił od nie­chce­nia, i minę zro­bił lek­ce­wa­żą­cą, jak­by świat cały wy­zy­wał.

– Jak­że in­a­czej mia­ło być! – od­parł. Z ła­ski nie­wdzięcz­nej fa­mi­lij­ki… mu­siał człek stać się ot – jak pan wi­dzi… de­spe­ra­tem!…

Uczci­wym lu­dziom, idą­cym pro­stą dro­gą, nig­dy się nie dzie­je in­a­czej! Póki je­steś po­trzeb­ny, to cię wy­zy­sku­ją; po­tem ko­la­nem – i – by­waj zdrów..

Ku­zyn­ka hra­bi­na Lau­ra, jej god­ny sy­nek, wresz­cie i ko­cha­na sio­strzycz­ka – ot jak mnie wy­kie­ro­wa­li. Ani znać, ani wie­dzieć o mnie nie chcą!…

Ale ja im – da Pan Bóg do­cze­kać, przy­po­mnę się! przy­po­mnę!

Roz­śmiał się dzi­ko p. Adolf, wkła­da­jąc ręce w kie­sze­nie.

– Wszak­żeś się wać­pan oże­nił? za­py­tał Le­li­wa, dla któ­re­go ten zwrot roz­mo­wy był do­syć nie­przy­jem­ny.

Zno­sił prze­ką­sy, al­lu­zye, ale otwar­te­go na­pa­sto­wa­nia na lu­dzi, któ­rych sza­no­wał – nie cier­piał; bo ani się obu­rzać prze­ciw nim nie było mu miło, ani po­ta­ki­wać przy­zwo­ita.

Na za­py­ta­nie o oże­nie­nie, Adolf usta wy­krzy­wił.

– Już komu się szczę­ści, pro­szę puł­kow­ni­ka, jak mnie, to we wszyst­kiem…. rzekł szy­der­sko. Tę babę ko­cha­łem gdy była pan­ną, była nad­zwy­czaj po­cią­ga­ją­ca – li­cho wie czem, bo nie bar­dzo ład­na! Po­szła była za mąż, chcia­łem przy­stać za przy­ja­cie­la domu – nie dała mi przy­stę­pu. Owdo­wia­ła, nie było spo­so­bu…. no, i na złość fa­mi­lii oże­ni­łem się z nią Te­raz mi ży­cie tak za­tru­ła…

Splu­nął pan Adolf, ale, jak się zda­wa­ło, nie po tej tru­ci­znie, tyl­ko po wód­ce, któ­rą moc­no od nie­go czuć było.

Le­li­wa stał i pa­trzał nie­mal z po­li­to­wa­niem.

– Ju­żem się ko­cha­nej fa­mi­lij­ce, do­dał wpół sam do sie­bie pan Adolf – do­brze raz przy­słu­żył; a po­cze­kaw­szy – nie­skoń­czo­ne to jesz­cze – po­tra­fię le­piej!!

Pan puł­kow­nik wie, że tę sław­ną uciecz­kę księż­nicz­ki Mar­ty, to ja ar­ran­żo­wa­łem. Sło­wo daję! bez­em­nie­by nic nie było…

Roz­śmiał się mści­wie.

– Wąt­pię, żeby to pan puł­kow­nik wie­dział, że ja mia­łem z nimi tak­że od żony dać dra­pa­ka…. Wszyst­ko się o to roz­bi­ło, że za­zdro­śni­ca wy­szpie­go­wa­ła mnie na schadz­kach z ład­ną dziew­czyn­ką, któ­rej chcia­łem to­wa­rzy­szyć… Zdraj­czy­ni za­mknę­ła mnie na klucz i chcia­ła za­raz dać znać do pa­ła­cu o uciecz­ce pro­jek­to­wa­nej, tym­cza­sem nie wpu­ści­li jej – księż­nicz­ka dmuch­nę­ła z moją Jó­zia, a ja na lo­dzie osia­dłem….

Puł­kow­nik krzy­wił się.

– Od tej pory mogę po­wie­dzieć, że tak jak nie by­wam w domu u żony. Wy­bie­ram go­dzi­ny gdy jej nie ma, aby się prze­brać, a no­cu­ję u przy­ja­ciół. By­łem zna­lazł ja­kie sta­łe za­ję­cie, rzu­cę babę ze wszyst­kiem. Niech ją kaci!

– Nie go­dzi się, rzekł su­ro­wo puł­kow­nik.

– Wie­dzia­ła co bra­ła, pa­nie puł­kow­ni­ku – rzekł z wiel­kim za­pa­łem p. Adolf, po­pra­wia­jąc ka­pe­lu­sza – Nie ta­iłem przed nią, że lu­bię źyć. Ka­wa­ler, skol­li­go­wa­ny pięk­nie, chło­pak mło­dy i przy­stoj­ny, że­ni­łem się z wdo­wą; samo przez… się ro­zu­mia­ły się kom­pen­sa­ty….

A ta mnie chce w łyka wziąć, i barsz­czy­kiem po­st­nym w pią­tek zby­wa, z do­dat­kiem śle­dzia…. i chce, że­bym dla niej się zrzekł ca­łe­go ro­dza­ju nie­wie­ście­go! Nie! co za nad­to, to za nad­to!!

Mó­wił to z ta­kiem prze­ko­na­niem o swem do­brem pra­wie, iż Le­li­wa uśmiech­nąć się mu­siał.

Pan Adolf był w szto­sie ga­wę­dze­nia, bo, nie­do­cze­kaw­szy się ry­chło od­po­wie­dzi, cią­gnął da­lej.

– Ko­niu nie idzie to nie idzie. Sio­stra i ja, ro­dze­ni, da­li­pan ona nie wię­cej na­de­mnie war­ta…. tyle tyl­ko, że umia­ła się uło­żyć, za­cza­ić, min­kę stro­ić, sta­rej się przy­li­zać – ona te­raz pani hra­bi­na, a ja bru­ki zbi­jam, i wszy­scy się mnie wy­par­li!

Tu do­dał zno­wu z naj­moc­niej­szym prze­ko­na­niem:

– Tak to się dzie­je tym, co chcą, iść pro­stą, dro­gą, i kłam­stwem się brzy­dzą,!…

Cier­pli­wo­ści! do­dał splu­wa­jąc po­wtó­re – ja jesz­cze mo­jej roli nie do­koń­czy­łem, a ta sio­stru­nia hra­bi­na – ho! ho! da się im ona we zna­ki!!

Le­li­wa, któ­re­go ta nie­dy­skre­cya po li­kie­rze żywo za­ję­ła, zbli­żył się do nie­go.

– W jaki spo­sób? co? jak my­ślisz? za­py­tał.

– Fa­mi­lij­ne ta­jem­ni­ce za­cho­wy­wa­ło się, do­pó­ki do fa­mi­lii na­le­ża­łem; te­raz…. hen! co mi tam! Ja puł­kow­ni­ko­wi wszyst­ko wy­śpie­wam…. co mam taić?…

Le­li­wa, po­nie­waż dłu­go sta­li w uli­cy, szep­nął mu:

– Chodź na śnia­da­nie.

– Da­li­pan, zda się, bo je­stem pra­wie na czczo – roz­śmiał się p. Adolf –

We­szli do naj­pierw­szej śred­niej gar­kuch­ni na dro­dze i za­ję­li po­ko­ik osob­ny. Pan Adolf ob­ja­wił ży­cze­nie roz­po­czę­cia od kie­lisz­ka wód­ki.

– Aniel­ka moja – ode­zwał się siadł­szy na ka­na­pie – to jest mało po­wie­dzieć Ma­chia­wel w spód­ni­cy; to – choć ro­dzo­na sio­stra, ale dru­gi dy­abeł…

Jesz­cze to było w pał­kach, a już Lam­ber­ta, nie­win­ne­go chłop­ca, tak zba­ła­mu­ci­ła, że gdy­by nie ja­kiś przy­pa­dek – był­by się mu­siał z nią oże­nić….

– Co ple­ciesz! Hra­bia Lam­bert na nią nig­dy ani spoj­rzał! wtrą­cił Le­li­wa.

– Póź­niej, ale co wprzó­dy było, to ja wiem! roz­śmiał się Adolf. • Sta­ra hra­bi­na tak jej wie­rzy­ła, tak ją ko­cha­ła, że na­wet naj­mniej­sze­go nie mia­ła po­dej­rze­nia, i nie ma go do dziś dnia. Umia­ła się przed nią tak ukła­dać…. A toż nie sztu­ka, że hra­bie­go Zdzi­sła­wa, któ­ry so­bie żar­ty z nią chciał stro­ić, do­pro­wa­dzi­ła do tego, iż się że­nić mu­siał.

Ale tu ja do­dać mogę, żem się też do tego przy­czy­nił, choć tego nie przy­zna­je i naj­czar­niej­szą mi się nie­wdzięcz­no­ścią wy­pła­cj­ła….

Coby było, gdy­by księż­nicz­ka nie ucie­kła – nie wiem. By­ła­by pew­nie tak kie­ro­wa­ła sio­stru­nia, aby ich po­ży­cie struć; ale tu jej dy­abeł po­mógł…. i ja!! nie­chcą­cy! do­dał Adolf….

Je­stem pe­wien tego co mó­wię, bo to wiem od do­mow­ni­ków, ma­jąc tam przy­ja­ciół do­syć. Jak tyl­ko księż­nicz­ka ucie­kła, Aniel­ka wnet zmiar­ko­wa­ła co jej wy­pa­da czy­nić. Więc, w skok do nóg hr. Lau­ry, z obo­wiąz­ku wdzięcz­no­ści, z czu­ło­ści nie­zmier­nej, na­tych­miast po­chwy­ci­ła w swo­je ręce wszyst­ko, cho­rą sta­rusz­kę, dom, go­spo­dar­stwo, a co naj­le­piej – hr.

Lam­ber­ta, do któ­re­go słod­kie oczka po sta­re­mu za­czę­ła ro­bić, wkrę­ci­ła się do po­dró­ży ra­zem…. hra­bia Zdzi­sław na wszyst­ko się zgo­dził, – ale – nie­chaj­że się trzy­ma – bo, że ona Lam­ber­ta opa­nu­je i roz­mi­łu­je – gar­dło daję!!

Puł­kow­ni­ko­wi wy­pa­da­ło się obu­rzyć, za­wo­łał więc:

– Ale co bo ple­ciesz! co to za ga­da­niel I jesz­cze na ro­dzo­ną sio­strę! Zli­tuj się!

– Wła­śnie pa­nie puł­kow­ni­ku, że na ro­dzo­ną sio­strę to mó­wię, któ­rą znam le­piej niż sie­bie, mo­żesz mi uwie­rzyć, że nie ba­ła­mu­cę. Ci­cha woda! puł­kow­ni­ku! ci­cha woda!

– Je­steś zły na nią, a to są po­twa­rze! do­dał Le­li­wa.

– Zły je­stem, ani sło­wa – rzekł Adolf, bio­rąc się do przy­nie­sio­ne­go bi­fsz­ty­ku, – zły je­stem, ale ze mnie złość do­by­wa praw­dę tyl­ko. Przed pa­nem mó­wię jak przed oj­cem, bo pan pierw­szy, coś mnie nie ode­pchnął i jesz­cze ot – na­kar­mił….

Niech mi pan wie­rzy, że tam Aniel­ka na­wa­rzy im piwa…. Lam­ber­ta ja znam, sta­tecz­ny bar­dzo, ale krew w nim gra, nie woda; mło­da mę­żat­ka, gdy się do nie­go przy­sia­dzie do­brze ze sta­rej mi­ło­ści wspo­mnie­nia­mi! ha! ha! W skó­rze hra­bie­go Zdzi­sła­wa nie chciał­bym być….

Cy­nizm ten zmie­szał na­wet sta­re­go puł­kow­ni­ka, któ­ry to­le­ro­wał wie­le na świe­cie, ale za­wsze wy­ma­ga­jąc, aby brud­ne spra­wy czy­sto się przy­najm­niej ubie­ra­ły…

Krę­cił gło­wą,.

– Ja panu wię­cej po­wiem, do­dał Adolf, któ­ry raz roz­po­cząw­szy, mia­ry w zwie­rze­niach się nie miał – po­je­cha­ła do Włoch hra­bian­ka Eli­za, dzi­siej­sza księż­na Ada­mo­wa, w któ­rej się hr. Lam­bert ko­chał sza­le­nie, po­je­cha­ła może nie bez ko­ze­ry…. Anie­la jej nie do­pu­ści!! o! nie! Da­rem­na rzecz: hr. Lau­rę trzy­ma te­raz w gar­ści, przez nią syna, oprócz tego sama przy­ho­łu­bi go so­bie…. Gro­sza­bym nie dał, że Zdzi­sław się roz­wie­dzie, a Lam­bert z nią oże­ni.

– To nig­dy w świe­cie być nie może – prze­rwał obu­rzo­ny puł­kow­nik wsta­jąc. Choć na­le­żysz do fa­mi­lii, nie znasz za­sad, któ­rym ona była i jest wier­na. Skan­da­lu ta­kie­go roz­wo­du i oże­nie­nia nie do­pusz­czą!

– Więc le­piej,. aby bez roz­wo­du hra­bi­nę Zdzi­sła­wo­wą ba­ła­mu­cił hr. Lam­bert? ode­zwał się Adolf. Bo, że ona go do tego do­pro­wa­dzi – no! gar­dło daję! po­wtó­rzył – gar­dło daję!

Po­chmur­niaw­szy, za­milkł Le­li­wa. Re­we­la­cya ta bra­ter­ska moc­no go obe­szła, nie­rad był jej wie­rzyć, choć – nie­ste­ty! do­syć praw­do­po­do­bień­stwa mia­ła za sobą.

Zwró­cić chciał roz­mo­wę na inny przed­miot, lecz nie­ła­two do tego przy­szło. Adolf na sio­strę wy­ga­dy­wał rze­czy strasz­li­we, do­był ze swych wspo­mnień roz­ma­ite jesz­cze inne jej spra­wy po­roz­po­czy­na­ne a nie­do­ko­na­ne, któ­re o cha­rak­te­rze jej świad­czy­ły.

– A no, do­syć już tego; prze­rwał mu Le­li­wa; wi­dzę, żeś bar­dzo roz­ża­lo­ny na cały świat. Z tego roz­pacz­li­we­go uspo­so­bie­nia nic do­bre­go nie wy­ro­śnie. Słu­chaj umie, pa­nie Adol­fie: ta­kie ży­cie, ja­kie te­raz pro­wa­dzisz, nie zda­ło się na nic. Trze­ba z żoną ob­my­ślić ja­kiś mo­dus vi­ven­di, do domu po­wró­cić i ure­gu­lo­wać się.

– Ja już dwa razy pró­bo­wa­łem! od­parł Adolf – jak za­cznie mi ta ję­dza do oczu ska­kać, nie ma spo­so­bu. A ja jej też tego za­mknię­cia w izbie, na któ­re lu­dzie pa­trza­li i śmie­li się ze mnie, da­ro­wać nie mogę.

– Aleś na nie za­słu­żył, chcąc od niej ucie­kać – od­parł Le­li­wa.

– To co? wtrą­cił Adolf – to co? Był­bym wró­cił! Dziew­czy­na ład­na, ale pło­cha, a żo­na­ty dru­gi raz się że­nić prze­cie nie mo­głem. Cóż to było tak strasz­ne­go!

Roz­śmiał się na tę lo­gi­kę puł­kow­nik.

– Kończ śnia­da­nie – rzekł, – ja idę z tobą. Pój­dzie­my do two­jej żony, wy­ro­bię ci am­ne­tyę..

Adol­fo­wi włó­czę­ga się już była sprzy­krzy­ła. Po­tarł czu­pry­nę.

– Chy­ba przy­rze­cze, że o tem, co było a nie jest, ani pi­śnie – za­wo­łał. W ta­kim ra­zie, niech ją, li­cho! po­go­dzę się…

– Chodź­my – za­koń­czył puł­kow­nik.

Rad, że coś mieć bę­dzie do czy­nie­nia, Le­li­wa aż do ulicz­ki, na któ­rej sta­ła ka­mie­ni­ca pani Adol­fo­wej szyb­ko szedł pro­wa­dząc z sobą wi­no­waj­cę. Tu na rogu, przy­ka­zaw­szy mu cze­kać, sarn wdra­pał się na pierw­sze pię­tro.

Na od­głos dzwon­ka uka­za­ła się sama pani z Ba­sia,. Zna­ła ona tro­chę puł­kow­ni­ka, a wie­le o nim sły­sza­ła; zdzi­wi­ło ją… przy­by­cie jego.

– Po­zna­łaś mnie pani? za­py­tał.

– A toż­by też! za­śmia­ła się Adol­fo­wa.

– Zga­du­jesz pani z czem do niej przy­cho­dzę?

– Co to, to nie!

Wpro­wa­dzi­ła go do sa­lo­ni­ku, w któ­rym na zie­mi za­baw­ki Basi po­roz­sta­wia­ne, po­ka­zy­wa­ły, że obcy go nie na­wie­dza­li.

Le­li­wa siadł na krze­śle, a jej­mość z bia­łe­mi ząb­ka­mi obok nie­go.

– Czy to pani nie smut­no żyć tak sa­mej jed­nej? po­czął puł­kow­nik. Sły­szę, żeś pani męża prze­pę­dzi­ła!

– Urwis! od­par­ła krót­ko za­ru­mie­niw­szy się jej­mość.

– My­ślę, żeś go pani z tej stro­ny zna­ła przed ślu­be­m___

– Pew­nie – ze łza­mi na oczach po­czę­ła Sien­nic­ka – alem mia­ła sła­bość do tego ło­tra, i my­śla­łam, że się po­pra­wi….

– Do po­pra­wy trze­ba cza­su i cier­pli­wo­ści – rzekł po­waż­nie po­śred­nik.

– Ju­żem zwąt­pi­ła – do­da­ła Sien­nic­ka. Daw­no to się oże­ni­ło? Nie po­wiem, że­bym, była tak pięk­na jak tam inne; aleć ni­cze­go je­stem, wszy­scy to mó­wią.

– O! prze­rwał puł­kow­nik z ga­lan­te­ryą, bu­zia­czek ślicz­ny….

– A ten – nic­poń, już so­bie młod­szą upa­trzyw­szy, chciał z nią ucie­kać….

– Sła­bość ludz­ka – rzekł Le­li­wa. Je­stem pe­wien, że mniej on wi­nien, niż ta ba­ła­mut­ka, co go po­trze­bo­wa­ła i dla tego mu się za­le­ca­ła. Kto się może oprzeć ko­bie­cie?

Za­mil­kła tro­chę Sien­nic­ka.

– Trze­ba to pu­ścić w nie­pa­mięć, do­ło­żył puł­kow­nik: mę­żo­wi prze­ba­czyć – no – i pró­bo­wać żyć jak na­le­ży.

Spoj­rza­ła na nie­go bacz­nie jej­mość.

– Czy to pan z sie­bie mówi? czy z nie­go? czy z kogo?

– Od nie­go przy­cho­dzę – za­wo­łał Le­li­wa: bie­da­czy­sko za­tę­sk­nił, su­mie­nie go ru­szy­ło. Ofia­ro­wa­łem mu się za po­śred­ni­ka; pro­si tyl – ko, abyś mu pani oczu nie wy­pie­ka­ła cią­gle jego winą,….

Łzy się krę­ci­ły pod po­wie­ka­mi bied­nej ko­bie­cie, któ­ra gnie­wa­ła się i już była po­ru­szo­na.

– Co ro­bić, puł­kow­ni­ku! szep­nę­ła po ci­chu – ja­kem so­bie po­sła­ła, tak spać mu­szę; niech już bę­dzie co…. ka­że­cie. Nie­chaj wra­ca!!

Puł­kow­nik chciał wstać, aby pójść zwia­sto­wać zgo­dę Adol­fo­wi, gdy Sien­nic­ka się na­gle po­rwa­ła z ka­nap­ki.

– No, tak! do­da­ła – niech już bę­dzie co chce – ten raz da­ru­ję, nie po­wiem sło­wa! Ale jak mi jesz­cze coś po­dob­ne­go spła­ta, pa­nie puł­kow­ni­ku, to, jak mnie żywa wi­dzisz, mio­tła, go za drzwi wy­gna­ni, i żeby zdy­chał u pro­gu, nie pusz­czę!!

Tak ener­gicz­nie się wy­ra­ziw­szy, pani Sien­nic­ka roz­pła­ka­ła się na nowo, uści­ska­ła Ba­sie, któ­rą łzy mat­ki tak­że do pła­czu po­bu­dzi­ły, i cze­ka­ła na pana Adol­fa.

Jaką mu na­ukę mo­ral­ną, dał Le­li­wa, nie umie­my po­wie­dzieć; do­syć, że przy­szedł nie­co po­kor­ny, coś za­mru­czał wi­ta­jąc żonę, ta zmie­szaw­szy się nic mu nie wy­ma­wia­ła, i Le­li­wa wy­mknął się, zo­sta­wia­jąc ich sa­mych, z po­cie­chą w ser­cu, iż ro­dzaj do­bre­go uczyn­ku speł­nił, choć – nie­wiel­ką miał wia­rę w trwa­nie po­ła­ta­nej zgo­dy.

Do pu­ste­go wra­ca­jąc domu puł­kow­nik roz­my­ślał nad tem co sły­szał od p. Adol­fa. Prze­po­wied­nia o hra­bi­nie Zdzi­sła­wo­wej była dla nie­go rze­czą, nową, pra­wie nie do wia­ry…

Tam więc nad Ar­nem, miał się roz­wi­jać da­lej dra­mat roz­po­czę­ty nad brze­ga­mi Wi­sły, splą­ta­ny z tylu ak­to­rów, pra­wie nie­do­strze­żo­ny dla obcy cli oczu, a tak zaj­mu­ją­cy roz­wią­za­niem, któ­re­go Le­li­wa do­my­ślać się nie mógł i nie umiał. Kto tu miał zwy­cię­żyć? czy­ją ofia­rą paść miał za­cny lir. Lam­bert, któ­re­go ota­cza­ły sie­ci do­ko­ła, za­sta­wio­ne na jego ser­ce, na jego szczę­ście?

– Gdy­bym był co­kol­wiek młod­szy, po­my­ślał puł­kow­nik – da­li­pan, po­je­chał­bym tam za nimi, aby się z dala przy­pa­try­wać cie­ka­wej grze na­mięt­no­ści, obo­wiąz­ków, za­sad i tem­pe­ra­men­tów!

Zbyt jed­nak ła­ma­ło go w ko­ściach, a nad­to się ja­koś przy­zwy­cza­ił do re­gu­lar­ne­go ży­cia, aby dla mi­ło­ści dra­ma­ta od­być tak utru­dza­ją­cą po­dróż. Cie­ka­wość nie da­wa­ła mu od­po­czyn­ku. Kil­ka dni prze­trwaw­szy tak, przy­po­mniał so­bie, że hra­bi­na Ju­lia, któ­ra z mę­żom bę­dąc pod jed­nym da­chem, rzad­ko kil­ka słów za­mie­ni­ła, z po­dró­ży pi­sy­wa­ła, do nie­go i dłu­gie i czu­łe li­sty…..

Był to fe­no­men nie­wy­tłó­ma­czo­ny dla puł­kow­ni­ka, – lecz nie­za­prze­czo­ny. Hra­bia Lu­dwik naj­moc­niej ko­chał żonę gdy jej nie było, a ona naj­wię­cej się o nie­go trosz­czy­ła; gdy ich se­ci­ny mil roz­dzie­la­ły. Zło­śli­wy dow­cip­niś ja­kiś po­wia­dał z tego po­wo­du, że naj­mniej so­bie na­ów­czas za­wdzię­cza­jąc, przez samą, wdzięcz­ność czu­łość dla sie­bie oka­zy­wa­li.

Hr. Lu­dwi­ka za­stać w domu było rze­czą nie ła­twą, Le­li­wa rzad­ko bar­dzo go od­wie­dzał, po­szedł jed­nak zna­jąc go­dzi­ny, i po­chwy­cił go jesz­cze w szla­fro­ku….

Do­syć chłod­no przy­wi­tał go hra­bia Lu­dwik, przy pro­gu już za­po­wia­da­jąc mu, że się za­raz musi ubie­rać i wy­cho­dzić.

– Ja hra­bie­go nie wstrzy­ma­ni, od­parł śmie­jąc się Le­li­wa; przy­cho­dzę tyl­ko, jako przy­ja­ciel sta­ry ich domu, do­wie­dzieć się, czy nie mia­łeś li­stów od hra­bi­ny i księż­ny?…

– Jak­że nie!! za­wo­łał hra­bia – Ju­lia pi­sa­ła już pięć razy, ostat­ni list na biur­ku leży, nie ma w nim se­kre­tów, mo­żesz go so­bie prze­czy­tać; od Eli­zy jest je­den tyl­ko…. i ten ci mogę po­ka­zać….

Sia­daj, weź cy­ga­ro, czy­taj a ja pój­dę się ubie­rać, bo mi okrut­nie pil­no….

Pierw­szy list hra­bi­ny Ju­lii, da­to­wa­ny był z Flo­ren­cyi, z ja­kie­goś Pa­laz­zo na ja­kiejś Via… któ­rej na­zwi­ska nie mógł wy­de­cy­fro­wać puł­kow­nik. Do­no­si­ła swo­je­mu. "cher Lo­uis" że go­rą­co okrop­ne w mie­ście, pust­ki strasz­ne, nudy za­bi­ja­ją­ce……

Opi­saw­szy swe miesz­ka­nie, do­da­wa­ła, że cała ko­lo­nia pol­ska, za­le­d­wie tu przy­byw­szy, już cie­nia i chło­du gdzie­in­dziej szu­ka i ma się do je­sie­ni roz­pierzch­nąć na róż­ne Włoch stro­ny.

"Hr. Lau­ra z ca­łym swym dwo­rem – pi­sa­ła Ju­lia – za­ję­ła dom na­ję­ty pod Ca­sci­na­mi. Sie­dzą za­mknię­ci i tak od­cię­ci od świa­ta ca­łe­go, że ani ich kto, ani oni kogo wi­du­ją. Na­wet prze­chadz­ki swe w cie­niach ogro­du tak ja­koś urzą­dzać umie­ją, że się ich nie spo­ty­ka.

Nie­od­stęp­ną, przy hra­bi­nie Lau­rze i jej synu jest pani Anie­la, któ­ra tam, jak wi­dać, fait la plu­ie et le beau temps.

Hra­bia Zdzi­sław jest tem do naj­wyż­sze­go stop­nia roz­draż­nio­ny, zmę­czo­ny, mogę po­wie­dzieć eg­za­spe­ro­wa­ny…. Wiel­ka jego mi­łość dla żony, któ­ra nig­dy ni­czem in­nem nie była tyl­ko ka­pry­sem piesz­czo­ne­go dziec­ka, któ­re chce ugryźć kwa­śne jabł­ko (puł­kow­nik uśmiech­nął się czy­ta­jąc te sło­wa) – za­czy­na, jak mi się zda­je, osty­gać.

Mó­wił mi nie­daw­no, że ma­jąc, wszyst­kie nie­do­god­no­ści mał­żeń­stwa, a nie zna­jąc przy­jem­no­ści jego, sam nie wie już jak ma ra­dzić so­bie. Lę­kam się, aby nie po­sta­wił ul­ti­ma­tum á la Men­schi­koff (sic), i nie ścią­gnął na sie­bie ja­kiej nie­przy­jem­nej ka­ta­stro­fy.

My, cią­gnę­ła da­lej pi­szą­ca, my, co­śmy zna­li tę ci­chą, prze­su­wa­ją­cą się nie­po­strze­że­nie po sa­lo­nie hr. Lau­ry, bla­dą ze spusz­czo­ne­mi oczka­mi pa­nien­kę, na któ­rą mało kto spoj­rzał, nie mo­że­my dziś się wy­dzi­wić me­ta­mor­fo­zie. To stwo­rze­nie tak nic nie­zna­czą­ce, pa­nu­je dziś nad ener­gicz­ną nie­gdyś, a te­raz nie­szczę­ściem zła­ma­ną Lau­rą, nad po­waż­nym i su­ro­wym Lam­ber­tem. "

W dal­szym cią­gu li­stu uno­si­ła się hra­bi­na Ju­lia nad po­ży­ciem swej cór­ki z księ­ciem Ada­mem, i pi­sa­ła:

"Za­wsze mia­łam Eli­zę za jed­ną z tych istot wy­bra­nych, któ­re z każ­de­go po­ło­że­nia po­tra­fią, wyjść zwy­cięz­ko; dziś nie mani słów na jej uwiel­bie­nie. Nie mogę za­prze­czyć, że ksią­żę Adam jest "do­bro­cią samą, " że mąż z nie­go ide­al­ny (wyj­mu­jąc cie­bie cher Lo­uis, bo dro­gie­go ta­kie­go nie ma na świe­cie) – lecz Eli­za! Eli­za, któ­ra wy­szła za nie­go nie ko­cha­jąc go, bo z tego nie ro­bi­ła se­kre­tu, jak umie go uczy­nić szczę­śli­wym, jak go pro­wa­dzi, co za takt, co za jed­no­staj­ność hu­mo­ru, jak ona ro­śnie w oczach wszyst­kich! co to za ko­bie­ta!

"Dom ich naj­przy­jem­niej­szy, w świe­cie, bez pe­dan­te­ryi, bez śmiesz­ne­go pu­ry­ta­ni­zmu, a tak dys­tyn­go­wa­ny! Jak ona robi ho­no­ry!! Była pięk­ną, te­raz, po­wia­dam ci, wy­pięk­nia­ła jesz­cze; do jej we­so­ło­ści i dow­ci­pu przy­łą­czył się cień me­lan­cho­lii, któ­ry ją czy­ni tak in­te­re­su­ją­cą…! każ­dy od­ga­du­je, że szczę­śli­wą, nie jest – bu­dzi to nie­zmier­ną sym­pa­tyę, wszy­scy ją wiel­bią, a ona – grzecz­na dla wszyst­kich, ale na­wet naj­mniej­szej fan­ta­zyj­ki, za­lot­no­ści…. Mąż nie po­trze­bu­je być za­zdro­snym, ale też i nie jest. Wie­dząc co się w jej ser­cu dzie­je, na­po­mknę­łam, żeby się po­zby­ła tej pru­de­ryi prze­sa­dzo­nej, nie­po­trzeb­nej, któ­ra ją po­zba­wia naj­nie­win­niej­szych ży­cia przy­jem­no­ści. Chcia­łam sama skło­nić ją, aby się zbli­ży­ła do tego ko­goś..,. ro­zu­miesz mnie.

Po­trzę­sła głów­ką. Z da­le­ka za­le­d­wie go wi­du­je. Je­śli się nie mylę, raz czy dwa spo­tka­li się na prze­chadz­ce w Ca­sci­ne – bar­dzo mo­gła się tak urzą­dzić, aby się wi­dy­wa­li czę­ściej – ale wi­dzę, że i tego za­nie­dba­ła. Z dru­giej stro­ny musi być też śmiesz­na oba­wa, aby zbyt­nia się na­mięt­ność nie roz­wi­nę­ła…. Do­my­ślam się, że Zdzi­sła­wo­wa wpły­wa na to, aby sto­sun­ków nie dać za­wią­zać. Dla cze­go? do­tąd zro­zu­mieć nie mogę, bo nie sup­po­nu­ję, aże­by….. sama ra­cho­wa­ła na nie­go….

Do­wia­du­ję się w tej chwi­li, że hr. Lau­rze nie słu­ży tu po­wie­trze, i że za­pew­ne do je­sie­ni po­ja­dą się schro­nić do Ca­stel­la­ma­re. Ja nie wiem co zro­bię z sobą; ale w isto­cie po­wie­trze nie­zno­śne….

Eli­za mi po­wia­da, ze­chce po­je­chać do Rzy­mu. " List księż­ny do ojca był zu­peł­nie w in­nym ro­dza­ju.

Nie uwie­rzysz, pi­sa­ła, jak mnie ta po­dróż ze wszech miar szczę­śli­wą, czy­ni. Naj­przód ten urok no­we­go kra­ju, któ­ry po­ry­wa i od­ry­wa od cią­żą­cych czę­sto na­wet w mio­do­wych mie­sią­cach my­śli, dzia­ła do­bro­czyn­nie, przy­no­si za­po­mnie­nie jed­nych rze­czy, nud­nych, a niby przy­po­mi­na coś, co cię chy­ba na in­nym świe­cie wi­dzia­ło.

Mnie się cią­gle zda­je, żem ja gdzieś przed ko­leb­ką zna­ła ten kraj gór ró­żo­wych i li­lio­wych, to mo­rze sza­fi­ro­we, i te lasy kasz­ta­nów i dę­bów zie­lo­nych wiecz­nie.

Na ta­kiem tle prze­ślicz­nem chcia­ło­by się fi­gu­ro­wać jako szta­faż – szczę­śli­wy!!

Wszyst­ko mi się po­do­ba­ło po dro­dze i tu­taj. Go­rą­co zno­szę, choć mnie cią­gle stra­szą prze­pa­le­niem gło­wy. Od­po­wia­dam, że już była prze­pa­lo­na daw­no! Praw­da? Mó­wi­li­ście za­wsze, że mi się w niej pali!

Flo­ren­cya ślicz­na, ale to jest wiel­ka sto­li­ca, któ­ra się sta­ła ma­łem mia­stecz­kiem. Ży­cie nowe mie­ści się w niej jak może w sta­rych pa­ła­cach, do in­ne­go stwo­rzo­nych. Lu­dzie się wy­da­ją w nich tacy ma­leń­cy! Ja, cho­dzę po tych sa­lo­nach upo­ko­rzo­na, chcia­ła­bym mieć choć ło­kieć wię­cej wzro­stu….

Mój mąż, któ­ry ma ta­lent za­chwy­cać się tem co mnie bawi, choć ob­le­wa się po­tem i wy­pi­ja wia­dra li­mo­na­dy – jest zu­peł­nie szczę­śli­wy.

To­wa­rzy­stwo na­sze…. z War­sza­wy, któ­re nas tu na­pę­dzi­ło, dla nas i w ogó­le dla lu­dzi mało do­stęp­ne. Poj­mu­ję to, że pew­na duma, ran i blizn od­sła­niać nie do­zwa­la….
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: