Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ciszej niż śmierć - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 września 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ciszej niż śmierć - ebook

W Londynie rozpanoszyła się zima, noce są mroczne i dotkliwie chłodne. Inspektorów Marnie Rome i Noaha Jake'a wyciąga na ulice miasta seria pozornie niezwiązanych ze sobą napadów. Gdy ofiarą włamania pada dom rodzinny Marnie, kobieta dostrzega tam ślady wskazujące, że najścia mógł dokonać jedynie ktoś, kto ją dobrze zna. Wkrótce później okazuje się, że w okolicy zaginęło dziecko, choć nikt tego nie zgłasza. Nagle wszystkie elementy się łączą i sprawa przybiera osobisty wymiar.

 

Ktoś zaczyna sobie pogrywać z policją i Marnie oraz Noah muszą wkrótce stawić czoła przerażającej prawdzie. Okazuje się, że milczenie może niekiedy pomóc w przetrwaniu najgorszego, ale jego efekty potrafią być zabójcze.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-992-6
Rozmiar pliku: 886 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Sześć lat wcześniej

ON MYJE SAMOCHÓD – niedbale, pryskając wodą na boki. Ona jest w kuchni i coś kroi. Nie mięso i nie chleb, coś pękającego na kawałki pod naporem noża. Marchewkę albo cebulę. Dźwięki przesączają się przez ściany domu do czerwonego pokoju, gdzie siedzi Stephen.

Jej pokoju. Półka nad łóżkiem jest pełna jej rzeczy. Obok książek i zdjęć stoi granatowe pudełko z poplątanymi bransoletkami. Jego ulubiona ma zawieszkę w kształcie podkowy, srebrną, przypominającą połówkę serca. Stephen nosi ją pod rękawem piżamy, kiedy jest w łóżku. Powiedzieli, że jeśli chce, wyniosą jej rzeczy na strych, ale on kazał je zostawić. Nie przeszkadzają mu. Lubi na nie patrzeć, dzięki temu czuje się bezpieczny. Śpi obłożony książkami, utrzymują go w miejscu jak kamienie.

Sama pomalowała ściany na czerwono. Widać miejsca, w których zatrzymała się i musiała stanąć na krześle, żeby dokończyć, wyciągając mocno rękę, by dotrzeć do sufitu. Była zła, kiedy to robiła; warstwa farby jest w niektórych miejscach gruba, w niektórych cienka, a tam, gdzie kiedyś utworzyły się i pękły bąbelki powietrza, widać maleńkie dziurki.

Nie było jej tu od lat, ale to nadal jej pokój.

Pokój Marnie Rome.

Odnajduje jej kształt na łóżku w nocy, a jego ciało do niego pasuje. Wierci się, żeby się wpasować, wyobrażając sobie, że w materacu powstały okopy, że można się w nich skryć. Jej oczy śledziły te same cienie na suficie, patrzyły w to samo słońce przez tę samą pękniętą szybę w oknie.

Pęknięcie znajduje się w rogu na górze i ma kształt dłoni. Stephen mierzy je prawie co tydzień, żeby sprawdzić, czy się nie powiększa. Staje na krześle i wyciąga rękę, aż koniuszkami palców dotyka śladu. Ostatnim razem się skaleczył. Zszedł na podłogę i stanął, patrząc na swoje czerwone palce; jej po malowaniu też tak wyglądały. Krew miała smak rdzy, starości. Zacisnął dłoń i przystawił ją do szyby, myśląc o uderzeniu, myśląc o hałasie, jakiego by narobił, o tupaniu na schodach, o otwartych ramionach, o smutnych minach i słowach pełnych troski. Samo myślenie go zmęczyło.

Jest zmęczony. Gdyby nie jej towarzystwo, już by oszalał.

– Marnie Rome.

Wymawia jej imię, kiedy jej książki przytrzymują go w miejscu, a jej bransoletka wpija mu się w skórę na nadgarstku. Mają takie same nadgarstki, drobne i kościste. Mają ten sam kształt na wąskim łóżku, gdzie on leży i liczy dziurki na ścianach, wszystkie miejsca naznaczone jej gniewem. Nie tylko gniewem. Smutkiem też. Marnie była tu samotna, tak jak on. Cierpiała kiedyś tak, jak on cierpi teraz.

Plusk wody na dworze.

Samochód będzie błyszczeć.

Z kuchni czuć zapach cebuli smażonej na maśle.

Na obiad będzie zapiekanka.

Stephen nigdy wcześniej nie jadł zapiekanek, dopiero gdy się wprowadził do tego domu, a miał wtedy osiem lat. Teraz ma czternaście, jest już „dojrzewającym chłopcem”. W innych miejscach jadał resztki albo zapleśniałe kanapki zrobione z tego, co akurat zostało w lodówce. Tutaj ciągle go tuczą. Ona to nazywa „porządnym” jedzeniem. „Damy ci teraz porządny posiłek”. Jakby widziała jego pustkę. Stephen jest tak pusty, że to aż bolesne.

Jedzenie nie pomaga, rozciąga mu tylko żołądek, a chłopak musi się go pozbyć, żeby zrobić więcej miejsca dla niej, dla Marnie. Jedzenie tylko przeszkadza.

Tamten gwiżdże przy myciu samochodu.

Stephen słyszy szum wody płynącej na podjazd. Na początku mu pomagał, kiedy jeszcze był wystraszony i chciał sprawiać dobre wrażenie. Teraz już się nie boi. Ani ich, ani niczego innego. Dzięki niej.

– Marnie Rome.

Liczy dziurki w czerwonych ścianach. Zaczyna od nowa.

Z kuchni…

Żółty zapach smażącej się cebulki i leniwe stukanie noża.1

Teraz

– AKTUALIZACJE… NASTĘPNY krąg piekła. – Tim Welland porzucił zmagania z komórką i odłożył ją na bok. – Sierżancie Jake, proszę usiąść.

Noah wykonał polecenie, zastanawiając się, jaki jest powód tego spotkania. Takie rozmowy z samego rana nie były w stylu Wellanda, tym bardziej w stylu Noaha, a jednak oto siedzieli w gabinecie inspektora za pięć ósma rano, bez kawy w zasięgu wzroku, a szef wyglądał, jakby nawet podwójne espresso nie było w stanie poprawić mu humoru.

– Razem z komisarz Rome tworzycie dobry zespół. – Posłał Noahowi swoje najsroższe spojrzenie. – Tak głoszą plotki. Problem z plotkami jest jednak taki, że nie bardzo chce mi się w nie wierzyć. Chcę to usłyszeć bezpośrednio od ciebie.

– Tworzymy dobry zespół.

Łatwo mu to przyszło, bo taka była prawda. Do czego jednak zmierzał Welland? Chryste, chyba nie zamierzał wręczyć mu tymczasowego przeniesienia, prawda? Wczesny ranek to nie jest dobra pora na robienie uników przed szefem, a Noah lubił swoje stanowisko, chciał nadal pracować z Marnie Rome i pozostałą częścią zespołu. Ambicja podpowiadała, by skorzystać z okazji do usamodzielnienia się, twarz Wellanda sugerowała jednak, że chodzi o coś innego.

Na jego biurku leżała pojedyncza kartka papieru – raport z akcji policji. Noah nie czuł się na siłach, żeby przeczytać całość do góry nogami, jednocześnie zachowując kontakt wzrokowy z szefem.

– Ona ratuje tyłek tobie, a ty jej. – Głębokie bruzdy rysowały się po obu stronach nosa Wellanda, jakby je sobie wytatuował. – Dowiedziałeś się o niej rzeczy, o których rok temu nie miałeś pojęcia. Zgadza się?

– No… tak.

– Od naszej samozwańczej cioci dobra rada. – Mówiąc to, Welland dotknął naciągniętej skóry pod okiem. – Tanner.

Chodziło o sprawę dyscyplinarną? Debbie Tanner przekroczyła granicę, rozgłaszając o jedną plotkę za dużo, nawet jeśli zrobiła to w dobrej wierze.

– Nie tylko od niej.

– Przypomnij mi później, żebym wyciągnął ciepłe kalesony.

– Słucham?

– Skoro Rome dzieli się sekretami, piekło musi zamarzać.

– Nie… nie sekretami. Ale trochę rozmawialiśmy o tym, co się wydarzyło sześć lat temu. Niewiele, jednak…

– Wystarczająco dużo, żebyś zrozumiał, dlaczego nie chcę, żeby zbliżała się do sprawy prowadzonej pod tym adresem. – Welland pchnął kciukiem raport w stronę Noaha. – Zgadza się?

Wreszcie do czegoś zmierzali. Do niczego dobrego, ale zawsze.

Noah przeczytał raport i poczuł, jak w gardle rośnie mu gula. Zdecydowanie nie zapowiadało się to dobrze.

– Tak, zgadza się.

– Ofiary znajdują się w szpitalu, nie w kostnicy. Kradzież z nieszczęśliwym zakończeniem. Nie morderstwo. Dlatego oddaliśmy sprawę Tridentowi.

– To ma sens – orzekł Noah, nie podnosząc wzroku znad dokumentu.

Sześć lat wcześniej Welland jako pierwszy pojawił się na miejscu zdarzenia. Pod dawnym adresem Marnie Rome, jej domem rodzinnym. Ta nowa sprawa…

Kradzież i pobicie, dwie ofiary w szpitalu. Alan i Louise Kettridge’owie. Zapewne lokatorzy, domyślał się Noah. Do napadu doszło, kiedy Noah spał z Danem przytulonym do jego pleców, około wpół do drugiej w nocy. W tym domu sześć lat wcześniej rodzice Marnie zostali zamordowani przez jej przybranego brata, Stephena Keele’a.

– Trident ma na oku miejscową bandę, głównie dzieciaki. Zostawili tam całą masę śladów. – Welland odchylił się na fotelu, pocierając twarz. – Jeśli nam się poszczęści, dostaniemy odciski palców. Jeśli nawet bogowie uciekinierów się do nas nie uśmiechną, zostawimy to Tridentowi. Oni mają kontakt do tego jakiegoś prywatnego mediatora, który robi wszystko, żeby zaangażować miejscową społeczność. – Kiedy opuścił rękę, na jego twarzy został jej cień. – Zespołem z Tridentu dowodzi Kennedy. Będzie mnie na bieżąco informował o postępach. A ja będę informował Rome, ale tylko o tym, co bezwzględnie musi wiedzieć.

Czyli o czym właściwie?

Tamten dom i wydarzenia sprzed sześciu lat…

Potrzeby Marnie nie będą się zgadzać z potrzebami Tridentu.

Welland wyciągnął rękę po dokument.

– Wciąż będziesz ratował jej tyłek. – Dał Noahowi znak, że może wyjść. – I bardzo dobrze.

Dział policji metropolitarnej zajmujący się przestępczością zorganizowaną (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).2

KIEDY NOAH WRÓCIŁ, Marnie znajdowała się w sali koordynacyjnej.

– Dobrze, że jesteś – przywitała go z uśmiechem. – Jedna dla ciebie. – Nieopodal stały dwie kawy z mlekiem z ich ulubionej kawiarni. – Czyli już słyszałeś.

– O…?

– O ostatnim napadzie. – Ruszyła w stronę swojego biura, zdejmując zielony szalik. – Nic nie zginęło, za to ofiara wiele wycierpiała.

Noah przez chwilę myślał, że Marnie wie, co Welland przed nią ukrywa. Czasami potrafiła go zaskoczyć w ten sposób. Ale mówiła o innym napadzie.

– Gdzie? – zapytał.

– Pimlico. – Powiesiła płaszcz i szalik z tyłu drzwi, a potem odgarnęła rude loki z twarzy. – Na Page Street.

– Nasz mściciel wspina się po drabinie społecznej. Kto ogarnia miejsce zbrodni?

– Carling. Zaraz tam pojedziemy, ale najpierw chciałam zrobić odprawę tutaj. Zobaczymy, co mają dla nas technicy, czy udało się już ustanowić związek między tymi dwiema sprawami.

Już od kilku tygodniu doszukiwali się podobieństw w napadach, w końcu potrzebowali jednak twardych dowodów. W tej chwili ataki wyglądały na przypadkowe, a ofiar nic nie łączyło. Nie znali motywu ani oczywistego modus operandi, nie licząc okrucieństwa. Nie znaleźli też pasującego DNA na miejscach zbrodni.

– Kyle Stratton – powiedziała Marnie, uprzedzając pytanie Noaha. – Dwadzieścia sześć lat. Asystent managera. Pracuje na Westminster, mieszka w Reigate. W tej chwili leży u św. Tomasza z wieloma złamaniami.

– Broń?

– Tępa, ciężka. Kij bejsbolowy albo coś podobnego. – Marnie sprawdzała e-maile. – Rany obronne w postaci połamanych nadgarstków i łokcia. I jeszcze roztrzaskany oczodół.

Noah się skrzywił.

– Znowu obrażenia twarzy. Tak jak u Stuarta Rawlinga.

– Inaczej niż u Carole Linton, ale tak. Wszystkie obrażenia z przodu ciała. Nasz napastnik chce, żeby ofiara go widziała, i nie boi się, że zacznie się bronić.

– A jednak nikt nie potrafił nam podać dokładnego rysopisu.

Ta niechęć do ujawnienia tożsamości sprawcy była powodem, dla którego przyjrzeli się dokładniej ofiarom. Sprawdzili ich styl życia i przeszłość.

Noah i Marnie wrócili przed białą tablicę i stanęli przed nią ramię w ramię.

Dwie ofiary, dwie twarze, każda przed i po pobiciu.

Stuart Rawling nie uśmiechał się na pierwszej fotografii. Na drugiej jego usta z powodu mocno przetrąconej szczęki zostały zmuszone do parodii uśmiechu. Twarz Carole Linton była bardziej niepokojąca, chociaż wszystkie obrażenia odniosła poniżej pasa: rany kłute od noża i siniaki po kopnięciach, które spowodowały też pęknięcie jajnika i śledziony. Oprócz tego oparzenia w miejscach, gdzie podpalono jej spódnicę. Po ataku kobieta postarzała się o dwadzieścia lat; kuliła ramiona, a na jej twarzy malował się czysty strach.

A teraz jeszcze Kyle Stratton ze zmiażdżonym oczodołem.

Marnie oznaczyła na mapie miejsce ostatniego napadu.

– Siedział w więzieniu? – zapytał Noah.

To jedyne, co łączyło dwa poprzednie ataki: oboje, Stuart i Carole, trafili do więzienia za przestępstwa związane z przemocą, a nawet czymś gorszym. Właśnie ten fakt oraz milczenie ofiar zwróciły uwagę śledczych. Marnie i Noah z pełną uwagą czekali na trzeci napad, obawiając się, że mają do czynienia z mścicielem.

– Tak – odparła Marnie.

– Co zrobił? – Noah przyglądał się twarzy Kyle’a.

– Trafił do poprawczaka za napaść na tle rasistowskim, jedenaście lat temu. Razem z kolegą ze szkoły uznali, że nieźle będzie podpalić blezer młodszego ucznia. Przyznali się do winy. Stwierdzili, że nie chcieli nikogo skrzywdzić.

– Nie spodziewali się, że jak podpalą komuś ubranie, to go jednak skrzywdzą?

– Sędzia uznał, że okazali skruchę – wyjaśniła Marnie. – Kyle został wypuszczony po trzech miesiącach.

– Oparzenia były poważne?

– Dość poważne. – Dotknęła świeżo przypiętej pinezki na mapie. – Sprawdźmy, czego Carling dowiedział się na miejscu. I czy Kyle jest w stanie odpowiedzieć na nasze pytania.

Przy Page Street stał szereg budynków na przemian szarych i białych, które wyglądały, jakby stawiały je dzieci. Przez bramki ochrony całość sprawiała więzienne wrażenie, a trójka dzieciaków bawiąca się łysą piłką do tenisa na wybrukowanym podwórku nie poprawiała sytuacji. Noah inaczej wyobrażał sobie to miejsce. Trudno mu było uwierzyć, że kawałek dalej znajdowały się siedziby izb parlamentu.

Ron Carling czekał na nich przed kordonem policji, posyłając w stronę rozrabiających dzieciaków groźne spojrzenie.

– Gówniarze nie chcą nas słuchać. A po rodzicach ani śladu.

Marnie schyliła się i przeszła pod taśmą, a potem przytrzymała ją w górze dla Noaha.

– Monitoring działa?

– Masz trzy szanse.

Innymi słowy: nie. Marnie straciła już rachubę, ile kamer sterczało w Londynie wyłącznie na pokaz. Podobno odstraszano w ten sposób przestępców, tak samo jak policjantami z kartonu w sklepach z tanimi rzeczami.

– Technicy skończyli?

– Już jakiś czas temu. – Ron przebierał nogami, próbując się rozgrzać.

Większość zimna, jakie przyniósł ten dzień, skoncentrowała się akurat w miejscu, gdzie dokonano napaści, jakby zassało ono powietrze sześć godzin wcześniej i wciąż je wstrzymywało. Noah odmierzył ten krótki dystans wzrokiem, trzymając dłonie głęboko w kieszeniach płaszcza. Patrzenie na miejsce zbrodni jest pomocne, nawet na tak starannie wyczyszczone, jak to. Widać było rozprysk krwi na płytach chodnikowych, ale o ile napastnik nie zaczął nagle popełniać błędów, znajdą tu wyłącznie DNA ofiary.

– Koleś staje się coraz bardziej pewny siebie – oznajmił Noah. – Albo wiedział, że kamery nie działają.

– Zakładamy, że to on – zauważył Ron. – Z powodu tej zmiażdżonej twarzy?

Dzieciaki kopnęły piłkę w ich stronę, ale uciekły, zanim Marnie zdążyła podnieść wzrok.

– Ponieważ Kyle miał na koncie wyrok – powiedziała. – Tak samo jak pozostała dwójka.

– Mściciel. – Ron znowu przebierał nogami. – Jakbyśmy nie mieli wystarczająco dużo sukinsynów na głowie, bez jakiegoś dupka nienawidzącego innych dupków.

Doskonale powiedziane.

– Jedziemy do szpitala – oznajmiła Marnie. – Informuj nas na bieżąco o postępach.

– Nie znajdziemy go. – Ron pociągnął nosem. – Nie w ten sposób. To przebiegły skurczybyk.

– Nie potrafi się opanować. Tak go złapiemy. – Noah ostatni raz spojrzał na miejsce zbrodni, na lampy uliczne, na ślepe kamery. – Nie potrafi przestać i staje się coraz głośniejszy.

Po drodze do szpitala minęli biuro Kyle’a niedaleko stacji metra przy parku św. Jakuba. Marnie zatrzymała się, żeby obejrzeć rozkład budynków. W rogu stał pub – czy Kyle tam pił? Stąd było dziesięć minut piechotą na Page Street.

– Nie wracał do domu – powiedział Noah. – Inaczej ruszyłby w stronę Victorii, pojechał metrem do Reigate. Page Street jest zupełnie nie po drodze.

– Nie wracał do domu – zgodziła się Marnie.

Wszędzie dokoła czaiły się kamery monitoringu miejskiego, stalowy obwód inwigilacji. Czy mściciel wiedział, gdzie znajdują się dziury w tym systemie, czy go to nie obchodziło? Do wcześniejszych napaści doszło w ciemnych zakamarkach. Teraz też, oczywiście, zrobił to w nocy, a nie w środku dnia, jednak podjął znacznie większe ryzyko. Jak to ujął Noah, stawał się głośniejszy.

– Chcę nazwisk. – Popatrzyła na przyciemniane okna biur. – Z kim pił, o której wyszedł, czy sam. Tanner niech się tym zajmie.

– Jedenaście lat – odezwał się Noah. – Jedenaście lat minęło od tamtego podpalenia kolegi. Więcej niż dekada, odkąd go wypuszczono. Nasz mściciel się nie śpieszy.

– Albo nie interesuje go, kogo zaatakuje. – Trzy twarze bite na oślep. Nawet twarz Carole, choć nietknięta, była teraz nie do poznania. – Zadowala go atak na każdego, kto jest winien brutalnego przestępstwa, bez względu na okoliczności, wiek, płeć.

– Czyli… facet ma dostęp do dokumentów sądowych? Wyszukuje ofiary w bazie?

– To możliwe. Wiesz, co powiedziałby Welland. Chwytamy się brzytwy, widzimy związki, które nie istnieją. – Marnie wyjechała na ulicę i skierowała się do szpitala. – A tak przy okazji, czego od ciebie chciał? Siedziałeś w jego biurze, kiedy przyjechałam do pracy.

– Trzasnął mi wykład motywacyjny. – W policzku Noaha zadrżał mięsień. – O pracy w grupie.

Welland od samego rana brał się do najcięższej roboty. Ostatnio wydawał się też bardziej ponury niż zwykle, co spowodowało, że Marnie martwiła się o zdrowie przełożonego. Przez prawie pięć lat jego nowotwór był w remisji, jednak choroby, podobnie jak ich mściciela, nic nie obchodziło. Zadawała ciosy na oślep.

– Nasza współpraca doskonale się układa – powiedziała Noahowi. – Z nikim nie chwytałabym się brzytwy chętniej niż z tobą.

– Może niedługo będziemy mieli wreszcie przełom. – Nie odwracał wzroku od dalszego brzegu rzeki. – Nowa ofiara oznacza nowe dowody. Może po raz pierwszy dostaniemy porządny rysopis.

Pod nimi Tamiza zadrżała od tego samego mroźnego powietrza, którym oddychał Kyle Stratton, gdy łamano mu kości.

Marnie skręciła w stronę szpitala.

– Przekonajmy się.3

SZPITAL ŚW. TOMASZA powoli stawał się ich drugim domem. Ilu godzin nagrań monitoringu byli gwiazdami? Gdy wchodzili głównymi drzwiami, czekali na przesłuchanie pacjentów, z których nie wszyscy byli ofiarami… Tylko ten zapach!

Gorący i zimny, słodki i kwaśny jednocześnie. Noah wiedział, że nigdy się do niego nie przyzwyczai.

Marnie poszła przodem, zdejmując rękawiczki. Powinien był powiedzieć coś w samochodzie? O tym, co się działo w jej domu? Alan i Louise Kettridge’owie mogą leżeć tutaj, w tym szpitalu. Noah nienawidził tajemnic. Miał nadzieję, że Kennedy i zespół z Tridentu szybko wszystko wyjaśnią.

– Kyle Stratton? – Marnie rozmawiała z kobietą z izby przyjęć. – Przywieziono go około drugiej w nocy, został pobity.

Noah trzymał się z tyłu i odwrócił, żeby popatrzeć na ludzi siedzących na plastikowych krzesłach. Kobieta z zaczerwienionymi oczami i jej dziecko, dwóch pijaczków podtrzymujących się nawzajem, mężczyzna w poplamionym kombinezonie, trzymający na kolanach owiniętą ręcznikiem rękę. Co o takim obrazku pomyśleliby turyści? Londyn pokazywał drugą stronę swojej błyszczącej widokówki. Jakiś podróżny mógł się natknąć na Kyle’a leżącego w rynsztoku niedaleko Westminster Abbey. Zamiast tego znalazł go taksówkarz, który wezwał karetkę i czekał na nią jedenaście minut. Na szczęście mężczyzna znał się trochę na pierwszej pomocy i dbał o drożność dróg oddechowych Kyle’a aż do przyjazdu ratowników. Mundurowi jeszcze nie znaleźli na Page Street nikogo, kto by coś widział lub słyszał. Jeśli atak wyglądał tak jak poprzednie, Kyle najwyraźniej postanowił nie wzywać pomocy, gdy napastnik się do niego zbliżał. Albo wszystko wydarzyło się zbyt szybko, żeby zdał sobie sprawę z grożącego mu niebezpieczeństwa, bądź też był zbyt pijany, żeby na czas zorientować się w sytuacji. Wszędzie dokoła stały budynki pełne ludzi. Z pewnością ktoś coś zauważył.

– W tej chwili go operują – oznajmiła Marnie. – Musimy poczekać, żeby porozmawiać z lekarzem.

Noah ruszył za nią i wyszli z zatłoczonej izby przyjęć.

– Operują zmiażdżony oczodół?

– Nie powiedzieli. – Zmarszczyła brwi, jej oczy zmatowiały. – Ale to nie brzmiało zbyt dobrze. Operacja ratująca życie.

Ich mściciel zapewniał pracę wielu chirurgom.

– Powinniśmy porozmawiać z taksówkarzem, który go znalazł – zaproponował Noah. – Poproszę Colina, żeby podesłał nam jego nazwisko i adres.

Chirurgiem Kyle’a okazała się młoda Iranka z pięknymi oczami. Zmyła krew z rąk, jednak kilka plam uparcie trzymało się jej odzieży ochronnej.

Zaprowadziła Marnie i Noaha do cichszej części korytarza.

– Poważne krwawienie podpajęczynówkowe – powiedziała im. – Krwawił do mózgu.

– Krwawił? – powtórzyła Marnie.

– Bardzo mi przykro. – W jej oczach widać było smutek. – Zmarł dwanaście minut temu.4

MUCHA UPARCIE NIE chciała zdechnąć. Napsikał na nią tyle, że zrobiła się biała – nosiła futro ze środka do czyszczenia mebli – ale nadal się ruszała. Maszerowała po parapecie, zostawiając maleńkie kropelki piany jak ślady stóp. Ślady muszych stópek. Ciągle próbowała wzbić się w powietrze, miała jednak zlepione skrzydełka, więc tylko wędrowała w najjaśniejszy kąt, gdzie widziała niebo.

– Głupia. – Finn wycelował puszkę. – Umrzyj już.

Nacisnął i kolejny obłok środka dotarł do muchy. Przewróciła się, zaczęła machać klejącymi się odnóżami. Przetoczyła się na bok, stanęła i znowu ruszyła.

– Dlaczego nie zdychasz? Nie ma wyjścia. Okno jest zamknięte. Nie da się otworzyć. Jesteś skończona, głupia. Po prostu odpuść i umrzyj.

Finna szczypały oczy od spreju. Zakaszlał, chowając usta w zgięciu łokcia. Powinien teraz sprzątać. Miał jeszcze do zrobienia całą kuchnię, a do tego musiał ugotować coś na kolację. Ten pokój powinien być gotowy pół godziny temu. Finn zdążyłby, gdyby nie ta głupia mucha, co nie rozumie, czym jest okno, i myśli, że jak widzi niebo, to może uciec, a tak naprawdę powinna już zdechnąć.

– Zamarzniesz tam, psycholko, jest straszny mróz.

Bzyczenie – słyszał jej bzyczenie spod białego futra pozostawionego przez sprej. W ogóle skąd ta mucha, przecież jest zima. Powinna teraz spać, a nie czołgać się, ciągnąc za sobą jedną nóżkę, jakby była złamana. Mucha nie chciała się poddać, myślała, że jest w stanie uciec i polecieć do domu. Jaka głupia!

Finn miał dopiero dziesięć lat, a już po dwóch dniach przestał wierzyć, że można stąd uciec.

Dom był zamknięty i koniec.

Musiał jeszcze posprzątać, pozmywać, zrobić kolację. Nie miał czasu na te głupie musze urojenia. Podniósł puszkę i postawił ją na parapecie.

Nie mocno, jednak też nie delikatnie. Puszka na dole miała wgłębienie, nie była idealnie płaska. Kiedy Finn się pochylił, usłyszał bzyczenie muchy.

Przycisnął policzek do chłodnej puszki, nasłuchując, zastanawiając się, ile czasu zajmie, zanim mucha się udusi, i czy w ogóle może się udusić. Powietrze dostawało się pod spód, parapet nie był idealnie płaski. Finn mógł długo czekać tu na śmierć muchy. Kiedy pierwszy raz ją zobaczył, chciał, żeby zdechła. Nienawidził owadów, zwłaszcza tych latających. Pająki zbytnio mu nie przeszkadzały, a żuki nawet lubił. Jednak muchy wchodziły na twarz, siadały ze swoimi obsranymi nóżkami na jedzenie. Na masło, cukier…

Finn powinien utrzymywać to miejsce w idealnym porządku. Pieprzony Brady się wścieknie, jeśli zobaczy muchę. Przede wszystkim zaś uzna, że gdzieś jest otwarte okno, gdzieś jest otwarta droga ucieczki.

Puszka przy jego policzku robiła się ciepła, mucha bzyczała na parapecie.

Finn wyprostował się powoli, podnosząc pojemniczek.

Mucha z trudem podniosła się na nóżki i zaczęła pełzać w stronę jaśniejszego kąta, gdzie okna łączyły się ze sobą. Pełzała, dopóki Finn nie postawił z powrotem puszki, miażdżąc owada z chrupnięciem.

W środku mucha była czerwona i żółta, jak ropa ze skaleczonego kolana. Chłopiec wytarł brud kawałkiem papierowego ręcznika, który następnie zaniósł do metalowego kosza na śmieci. Nacisnął pedał, wrzucił kulkę papieru do środka i opuścił powoli klapę, patrząc na swoje odbicie.

Wyglądał na przestraszonego. Na ustach miał białe kropki środka do czyszczenia mebli.

Oblizał wargi i poczuł smak spreju.

Smak martwej muchy.

Pobiegł do umywalki i pluł śliną, a potem wymiotował, rozpryskując resztki porannych tostów i herbaty, więc teraz będzie musiał pracować podwójnie ciężko, aż zobaczy swoje odbicie w umywalce, tak jak w pokrywie metalowego kosza, śmieci i jego twarz, i lepiej niech nie płacze, Brady nie cierpi płaczu, lepiej…

Odkręcił krany, ile się dało, a potem kolana się pod nim ugięły.

Usiadł na podłodze, czując krople spadające mu na głowę jak deszcz.

Woda płynęła wartko w umywalce, spływała do rur, znajdując coś, czego on nie potrafił znaleźć…

Wyjście.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: