Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

City 1. Antologia polskich opowiadań grozy - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,93

City 1. Antologia polskich opowiadań grozy - ebook

Niniejszy zbiór opowiadań współczesnych polskich pisarzy w dużej mierze odzwierciedla to, co dzieje się obecnie w polskiej literaturze grozy. Zebrane w tym tomie utwory nie były dotąd publikowane. Większość z nich została napisana specjalnie z myślą o nim, a ich autorzy mieli całkowitą dowolność w wyborze formy i tematu.

Mimo to obraz wyłaniający się z zamieszczonych w książce tekstów jest zaskakująco spójny, niesłychanie prawdziwy i konsekwentnie pesymistyczny. Jest to obraz współczesnego miasta – szarego, zindustrializowanego molocha pożerającego swoich mieszkańców od wewnątrz. Ponadto w tle poszczególnych tekstów pojawiają się pokrewne symbole, ich bohaterów dręczą podobne lęki, a z ich życia raz na zawsze wycięte zostały jakiekolwiek ślady miłości. Tym samym opisy świata prezentowanego przez poszczególnych autorów często nakładają się na siebie. W ich opowiadaniach widać smutną, a nierzadko przerażającą prawdę o naszej współczesności. O współczesności wypełnionej frustracją, wynikającą z wykonywania codziennych mechanicznych czynności, przesiąkniętej panoszącym się złem i epatującej makabrą. Znajduje ona swoje odzwierciedlenie w składających się na ten zbiór zabójczo zabawnych makabreskach, poruszających krótkich impresjach, a także we wzbudzających niepokój mrocznych opowiadaniach. Niepokój wzbudzają zresztą już same tytuły poszczególnych utworów. Choćby "Płuca w płomieniach", "Epilepsja jest tańcem", "Człowiek z kowadłem", "Konające peryferie", czy "Casting na kata". Ci, którzy postanowią sprawdzić, co się za nimi kryje powinni wiedzieć, iż nie jest to lektura dla trwożliwych.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65778-91-8
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kazimierz Kyrcz Jr / Łukasz Śmigiel GŁOWA DO KOCHANIA

„I’ve been looking so long at these pictures of you,

that I almost believe that they’re real.

I’ve been living so long with my pictures of you

that I almost believe that the pictures are all I can feel”...

the Cure, 1989

Maciek zakochał się w twarzy ze ściany.

Któregoś ranka, w drodze do sklepu, wybrał inną niż zwykle trasę i, zamiast na skróty przejść przez bramę, poszedł chodnikiem prosto. Nie był to świadomy wybór, po prostu nogi same go tak poniosły. Rozmyślał o niebieskich migdałach, gdy nagle jego uwagę przyciągnęła duża kolorowa plama na ścianie mijanego bloku. Zaciekawiony spojrzał w tamtym kierunku i aż przystanął z wrażenia. Pomiędzy wejściem na klatkę schodową a oknem mieszkania na parterze ktoś namalował ogromną twarz młodej kobiety. Jej szafirowe oczy wpatrywały się w Maćka z intensywnością, której nigdy dotąd nie zaznał. Poczuł w brzuchu ciepło, kolana ugięły się pod nim. A że zawsze miał słabość do wyzywająco umalowanych kobiet...

Zakochał się w niej na śmierć i życie.

Aby celebrować swe uczucie, wziął roczny urlop naukowy na uczelni (dziękując Bogu za to, że ma taką możliwość) i od rana do wieczora okupował pobliską ławkę, wpatrując się w oblicze ukochanej. Patrzył na nią, a raczej pożerał wzrokiem, pilnując, by żaden z osiedlowych chuliganów nie zamalował Jej oblicza, by żaden kundel nie zbezcześcił elewacji, ozdobionej Jej wizerunkiem.

Pewnego dnia na przełomie lipca i sierpnia do Maćkowej ukochanej podszedł jakiś mięśniak, sięgnął do przewieszonej przez ramię torby z materiału i wyjął puszkę spreju. W tej samej chwili Maciek zerwał się na równe nogi i, bijąc swój życiowy rekord w biegu na dziesięć metrów, dopadł grafficiarza.

– Nie! – wrzasnął przeraźliwie, jednocześnie łapiąc wandala za łokieć.

Chłopak, mniej więcej o głowę wyższy od Maćka, wyglądał na kompletnie zaskoczonego, ale nie zamierzał rezygnować ze swego barbarzyńskiego zamiaru.

– Odpierdol się, palancie! – warknął, wyrywając rękę.

– Błagam, nie rób tego! – zaskomlał Maciek. – Zapłacę... – dodał pospiesznie, widząc, że sama prośba nie wystarczy.

Grafficiarz zmarszczył brwi, zastanawiając się nad propozycją.

Wreszcie spytał, bawiąc się w echo:

– Zapłacisz?

+ + +

Tamtego dnia mięśniak dostał na dwa piwa. Później przyłaził do Maćka co kilka dni, za każdym razem kasując piątaka. Z czasem te wizyty przestały mieć jednak jedynie ekonomiczny charakter. Krótko mówiąc: Maciek i mięśniak, który, jak się okazało, miał całkiem zwyczajnie na imię Paweł, zaprzyjaźnili się. Co ich połączyło? Trudno stwierdzić z całą pewnością. Może melancholijne usposobienie? A może coś zupełnie innego?

Była prawie połowa września.

– Patrz – powiedział Paweł, wskazując rosnące przy sąsiednim bloku drzewo. – Kasztany dojrzały, ale nie chcą spaść, a kwiaty znów zakwitły. Piękno będące wynikiem choroby... – lekko pokiwał głową, jakby przyznając rację komuś niewidzialnemu.

Maciek nie odpowiedział. W jego przypadku było odwrotnie. To właśnie piękno, z którym się zetknął, sprawiło, że czuł się coraz bardziej chory.

Późnym wieczorem wrócił do mieszkania, pozbawiony sił niczym po randce z wampirem. Nie chciało mu się nawet jeść. Wyjął z lodówki red bulla, klapnął na kanapę z puszką w dłoni i rozpoczął rozmowę. Właściwie nie rozmowę a monolog – podniósł słuchawkę telefonu i co najmniej godzinę, wpatrując się w zdjęcie swej ukochanej, opowiadał o miłości, jaką Ją darzy, o tęsknocie, która doprowadza go do szaleństwa, o pustce kolejnych nocy, spędzanych z dala od Niej.

+ + +

Opatulony puchową kurtką Maciek dreptał koło ławki, zastanawiając się, kiedy w końcu nabawi się zapalenia płuc. To, że do tej pory udało mu się uniknąć przeziębienia, zakrawało na cud... Przetarł chusteczką zaparowane okulary, a kiedy znów je założył, dostrzegł zwalistą postać wyłaniającą się z szybko gęstniejącego mroku. Paweł.

– Widzę, że nie marnujesz czasu – zagaił grafficiarz. – A czas to pieniądz. Jaki z tego wniosek? Wydeptywanie ścieżek na trawniku musi być intratnym zajęciem.

– Jeśli chodzi ci o kasę, to sorki, ale nie mam. – Maciek schylił się, zagarnął trochę śniegu, po czym kilkoma sprawnymi ruchami uformował z niego kulę. Rzucił śnieżką w kierunku tablicy z napisem: „Szanuj zieleń”. Chybił.

– Nie przeszło ci jeszcze? – Paweł ze smutkiem przypatrywał się kumplowi, szukając w spojrzeniu Maćka czegoś, co świadczyłoby o tym, że jego obsesja odchodzi w przeszłość.

– To nie ospa ani różyczka, żeby miało mi przejść.

Paweł otworzył już usta, by mu odpowiedzieć, gdy nagle obaj znieruchomieli, bo ławkę oświetliły światła nadjeżdżającego samochodu. Z ciemności wynurzył się czarny jak smoła stary model bmw z szerokimi, zimowymi oponami. Silnik chwilę jeszcze powarczał i wóz zatrzymał się tuż przy pogiętym kontenerze na śmieci. Z auta wysiadło dwóch mężczyzn. Obaj ubrani byli w ciemne wełniane płaszcze. Kierowca otworzył bagażnik i zaczął ustawiać na chodniku wyjęte z niego pakunki. Pasażer wybrał spośród nich skórzaną walizeczkę i, machając nią od niechcenia, ruszył wprost ku ścianie, na której widniał wizerunek ukochanej Maćka.

Paweł klepnął kumpla w ramię i obaj pobiegli za jegomościem z walizeczką. Zanim go dogonili, mężczyzna zdążył już wyjąć z walizki pędzel i puszkę farby. Maciek zacisnął ze złości zęby. Kimkolwiek był nieznajomy, najwyraźniej miał zamiar zrobić coś z twarzą pięknej dziewczyny. Nie może mu na to pozwolić! Poczuł wzbierającą falę wściekłości, ale to Paweł pierwszy się odezwał.

– Hej, ty tam! – krzyknął. – Co robisz, do cholery?!

Mężczyzna, zanurzając pędzel w puszce, odwrócił się w ich stronę. Był wysoki i dobrze zbudowany, jego głowa w świetle pobliskiej latarni błyszczała łysiną, przez co mogło się wydawać, że jest starszy niż w rzeczywistości. Wąskie usta wyrażały niechęć.

– Właśnie, niech pan ją zostawi! – zawtórował kumplowi Maciek.

Nieznajomy wzruszył ramionami i bez słowa dotknął pędzlem ściany. Z gardła Maćka wydobył się okrzyk przerażenia. Wreszcie znaleźli się tuż przy intruzie i Paweł złapał go za rękę, w której trzymał pędzel. Mężczyzna zmierzył go pogardliwym spojrzeniem, zupełnie tak, jakby drogę zastąpił mu domagający się uwagi karaluch.

– Łapy precz – warknął. – Czego chcecie?! Nie dam wam żadnych pieniędzy! Wynoście się albo mój szofer poprzetrąca wam gnaty! – mówiąc to, cofnął się o pół kroku.

– Srał pies na twoje pieniądze! – wysyczał wyzywająco Maciek. – Zostaw ją w spokoju!

Nagle między nich wkroczył szofer. Dłonie w czarnych, skórzanych rękawiczkach zaciskał w pięści. Mężczyzna z farbami powstrzymał go jednak uspokajającym gestem.

– A kto powiedział, że chcę jej zrobić coś złego? – zapytał z wyraźnym zdziwieniem w głosie. – To ja ją namalowałem i przynajmniej na razie wciąż mi się podoba. Jednak wilgoć niespecjalnie jej służy i miałem zamiar poprawić kilka szczegółów. Zasługuje na to, by zachować doskonałość. – Mówiąc to, przeniósł wzrok na swoje dzieło.

Paweł z Maćkiem zaniemówili z wrażenia. Wciąż stojący w pobliżu kierowca, jakby przewidując dalszy bieg wypadków, wyraźnie się rozluźnił i sięgnął do kieszeni po paczkę marlboro.

– Znajomi mówią mi Mino – przerwał milczenie malarz, podając im kolejno rękę. – Ta głowa... Jest mi szczególnie bliska. Namalowałem ją na prośbę córki. Nie sądziłem, że wzbudzi tyle emocji. To jednak tylko część większego projektu.

– Jest pan zawodowym artystą? – zapytał głupio Paweł, na co Maciek zgromił go spojrzeniem.

– Chciałbym, aby za takiego mnie uważano – odparł mężczyzna. – Ale w tym kraju trudno być artystą, jeśli nie mieszka się w Krakowie czy w stolicy! – roześmiał się drwiąco.

Maciek wreszcie nie wytrzymał i zadał pytanie, które cisnęło mu się na usta od początku rozmowy:

– Zna ją pan?

Mino zmarszczył czoło. Spadające płatki śniegu topiły się na jego łysinie i wolno spływały na policzki.

– Chodzi wam o modelkę?

Popatrzył uważnie na Maćka, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej czerwony na twarzy. – No cóż, oczywiście tutaj malowałem z pamięci, ale owszem, znam ją. Jest moim najważniejszym modelem.

+ + +

Następnego dnia o szesnastej Paweł i Maciek czekali w umówionym miejscu. Mino oznajmił, że wprawdzie niewiele o sobie wiedzą – ale, co podkreślił, dostrzega ich wrażliwość na piękno – dlatego nie dość, że zgadza się przedstawić ich modelce, to jeszcze pokaże im projekt, nad którym pracuje. Jedynym jego warunkiem była ich zgoda, by mu pozować. Zaznaczył przy tym żartobliwie, że ostatecznym doborem modeli zajmuje się jego córka.

Oczywiście przystali na te warunki – Paweł głównie ze względu na Maćka. Nie chciał go zostawiać samego w tej niezwykłej sytuacji. Zresztą, nigdy nie uważał się za szczególnie przystojnego, więc prawdopodobieństwo zatwierdzenia jego kandydatury przez córkę Mina i tak wydawało mu się niewielkie.

Kiedy czekali, Maciek chodził w tę i z powrotem, mamrocząc pod nosem imię modelki, które łaskawie wyjawił im Mino: Izabela. Co chwila przecierał szkła okularów, co zaczynało już Pawłowi działać na nerwy. Na szczęście zaraz po tym, jak setny raz kopnął kupkę brudnego śniegu, zza rogu wyjechało znajome czarne bmw.

Po drodze Paweł z Maćkiem niewiele ze sobą rozmawiali, a ukryty za przyciemnioną szybą kierowca nie odezwał się do nich ani słowem. Przebijali się przez zakorkowane ulice, aż w końcu wydostali się z gąszczu szarych blokowisk na peryferie miasta. Pobocze szosy zdobiły okryte śniegiem brzozy i odarte z liści lipy. Niekiedy bmw podskakiwało na jakiejś dziurze. Stopniowo w okolicy pojawiało się coraz więcej jednorodzinnych domków, aż wreszcie, gdzieś po lewej, zauważyli oświetlony stylowymi latarniami zjazd do rezydencji Mina. Dom otaczały wysokie topole i kute, stalowe ogrodzenie ze słupkami z czerwonej cegły. Paweł obliczał w myślach koszt takiej inwestycji. Szybko doszedł do wniosku, że suma potrzebna do jej realizacji grubo przekracza możliwości zwykłego śmiertelnika.

Po tym jak wysiedli z wozu szofer poprowadził ich wybrukowaną drobną kostką aleją. Mijali kolejne zabudowania. Jednym z nich okazał się kryty basen. Wewnątrz pracowało kilku ludzi, wytrwale malujących na suficie błękitne niebo.

W dwupiętrowym budynku, do którego zmierzali, paliły się prawie wszystkie światła. Zaraz od progu przywitał ich majordomus, odbierając kurtki. Po chwili pojawił się też Mino, ubrany w sweter w kratę i szare flanelowe spodnie.

– Witam – powiedział pogodnie. – Nie chciałem was uprzedzać, że mieszkam w takim luksusie, bo wzięlibyście mnie za znudzonego bogacza, który bawi się w sztukę, a wcale tak nie jest. Zapraszam do biblioteki. Była niegdyś ulubionym pokojem mojej żony. Od kiedy zmarła, zabroniłem w niej cokolwiek zmieniać. Chcę, aby nadal mi ją przypominała.

Paweł spojrzał na Maćka, który patrzył osłupiały na kolekcję luster, wazonów i gustownych mebli. Nie spodziewali się, że ktoś, kto maluje ludzkie twarze na ścianach zwykłych bloków, może być aż tak majętny.

– Przykro nam z powodu pana żony – bąknął pod nosem Maciek. Zamiast odpowiedzi Mino splótł tylko dłonie jak do modlitwy. Dopiero wtedy zauważyli, że rękawy swetra ma poplamione farbą.

Mężczyzna wprowadził ich do przestronnego pomieszczenia, którego ściany z trzech stron zastawione były sięgającymi do sufitu regałami pełnymi książek. W kominku, za żaroodporną szybą, cicho strzelało drewno. Bibliotekę oświetlały jedynie płomienie paleniska i kilka ustawionych w lichtarzach świec. Przy stole, ustawionym na środku pokoju, siedziała czarnowłosa dziewczynka, zaciskając rączki na wypełnionej gęstym czerwonym płynem szklance. Z ust wystawała jej plastikowa rurka.

– Poznajcie moją córkę – powiedział Mino, przymykając drzwi. – Panowie, to moja kochana Klara. Klaro, proszę, przywitaj się ładnie.

Dziewczynka podniosła na nich wzrok. Maciek i Paweł zatrzymali się raptownie, czując, jak coś ściska ich za gardła. Oczy Klary były puste niczym ramy pozbawione obrazu.

Mino podszedł do dziewczynki, podał jej rękę i dopiero wtedy wstała od stołu.

– Przepraszam za to upiorne oświetlenie – powiedział. – Moja Klara niemal od urodzenia jest niewidoma i bardzo wrażliwa na światło, prawda, kochanie?

Schylił się i ucałował ją w czoło.

– Tatusiu! Przestań! – powiedziała dziewczynka z rozbawieniem. Kąciki ust miała ubrudzone czymś, co przypominało sok pomidorowy. Mino zauważył to i troskliwie wytarł jej buzię zabraną ze stołu serwetką.

– Tak lepiej – powiedział. – Podejdźcie bliżej – zwrócił się do gości. – Naleję nam wina, a Klara tymczasem, hmm... przyjrzy się wam.

Maciek zdjął okulary. Dłonie dziewczynki powędrowały ku jego twarzy. Były bardzo delikatne i zimne. Drobne paluszki łaskotały go w nos, przesuwając się coraz niżej. Ocierając się o policzki, uważnie badały dołek w jego brodzie i niewielką bliznę pod lewym okiem. Maciek wstrzymywał oddech. Przed chwilą Klara bezceremonialnie oświadczyła, że Paweł się nadaje. Maciek miał nadzieję, że córka malarza zaakceptuje także jego kandydaturę. Cała ta sytuacja wydawała się absurdalna, ale kiedy tylko zamykał oczy, w jego wyobraźni natychmiast pojawiała się twarz Izabeli. Zrobiłby wszystko, aby ją poznać. Ostatecznie, wypicie lampki wina u nieco zdziwaczałego, bogatego wdowca i znajomość z niewidomą Klarą nie były za to zbyt wysoką ceną. A serce biło mu coraz szybciej.

Dziewczynka skończyła oględziny, więc mógł otworzyć oczy. Paweł ze zmarszczonym czołem stał obok i od niechcenia sączył swoją porcję trunku.

– Tak! – wykrzyknęła Klara. – Tato! Proszę, proszę, weź także i tego pana!

Mino w zadumie stał przed barkiem. Po chwili wahania nalał sobie likieru.

– No cóż – odparł wreszcie. – Skoro tak chcesz, mój skarbie...

+ + +

Dziewczynkę zostawili w bibliotece i teraz wspinali się schodami prowadzącymi na strych, gdzie malarz miał pracownię. Paweł szedł obok Maćka i, zerkając na jego profil, zastanawiał się, jak jego przyjaciel w ogóle wyobrażał sobie ciąg dalszy tej historii. Podobno Izabela była już w pracowni. Wkrótce ją poznają – i co dalej? Maciek poprosi ją o telefon? Rozbawi jakimś żartem? Z doświadczenia wiedział, że takie kobiety (jeśli faktycznie wyglądała tak, jak na portrecie Mina) raczej nie miewają kłopotów ze znalezieniem adoratorów.

Wreszcie stanęli przed ciężkimi, rzeźbionymi drzwiami. Mino pchnął je mocno, mamrocząc, że najwyższa pora naoliwić zawiasy. W pomieszczeniu rozbłysły światła. Prawie całą przestrzeń wypełniały obrazy, kawałki płótna, rulony papieru, blejtramy i sztalugi. Pracownię przedzielono zawieszonym na sznurze białym prześcieradłem. Mino kopnął leżącą przy drzwiach tubkę z farbą i wskazał na prowizoryczne przepierzenie.

– Proszę, śmiało, przejdźcie do drugiej części pracowni, a ja poszukam jeszcze kilku potrzebnych narzędzi. Teraz macie chwilę na poznanie Izabeli. Projekt także jest po drugiej stronie, bo nie chcę, by ktoś przypadkowy zobaczył go przed ukończeniem.

Ruszyli przed siebie, mijając kolejno zaciągnięte kotarami okna.

Z nadmiaru wrażeń Maćka zaczęło ściskać w żołądku. Przydałoby się trochę więcej wina...

Pomieszczenie przesiąknięte było jakimś dziwnym zapachem. Nie chodziło tylko o farby i rozpuszczalniki, ale także o coś... odpychającego. Paweł wyprzedził kumpla o kilka kroków i pierwszy przekroczył białą barierę. Prześcieradło zafalowało.

W chwili, gdy Maciek dotknął materiału, gdzieś przed nim rozległ się łomot. Prędko przeszedł na drugą stronę, a kiedy prześcieradło przestało zasłaniać mu widok, stanął jak wryty. Ucisk w żołądku wyraźnie się nasilił, ale to co zobaczył nie pozwalało mu skupić się na takim drobiazgu.

Tuż przed nim na podłodze leżało nienaturalnie wygięte ciało Pawła. Wyglądało na to, że chłopak żyje, bo jego lewa dłoń zaciskała się i otwierała, zupełnie jakby próbował coś pochwycić. Czymś, co powstrzymało Maćka przed ratowaniem przyjaciela, były twarze. Kilkanaście zawieszonych na chybotliwej metalowej konstrukcji ludzkich głów – szkliste, szeroko otwarte oczy, niedomknięte usta i wystające z nich fioletowe języki. Maciek chciał krzyknąć, ale silny skurcz żołądka powalił go na kolana. Krztusząc się, z trudem łapał stęchłe powietrze i wtedy zobaczył Izabelę. Jej cudowna twarz znajdowała się w centrum instalacji, otoczona resztą głów. Blond włosy opadały w nieładzie na policzki i na przechodzący przez uszy cieniutki drut. Maciek zacharczał, a ostatnią myślą, jaka przebiła się przez gęstniejącą mgłę, było to, że Izabela uśmiecha się do niego.

Obraz powoli odpływał mu sprzed oczu i wtedy Maciek zobaczył pochylającego się nad nim Mino. Malarz w prawej ręce trzymał siekierę. Przecierał jej ostrze białą szmatką.

– Kiedy umarła moja żona, Klara przyszła do mnie i poskarżyła się, że nigdy już nie będzie mogła pogłaskać mamusi po twarzy – powiedział dobitnie i trącił Maćka nogą. Ten nic nie poczuł.

– Mówiła, że boi się, że ją zapomni – ciągnął Mino. – Prosiła mnie, żebym zrobił coś, aby tak się nie stało. Klara tak lubi dotykać twarzy... Nie mogłem dać jej po prostu zdjęcia czy portretu matki. – Mówiąc to, chwycił bezwładne ciało Pawła i przeciągnął je do stojącego nieopodal pieńka. – Kocham moją żonę, a teraz na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Zawsze będziemy razem. I wy też, moi mili, będziecie mieli okazję poznać ją bliżej – uśmiechnął się ciepło. – Izabela przez całe życie pragnęła, by otaczały ją osoby wrażliwe na piękno. Rozumiecie chyba, że staram się jak mogę, aby zapewnić jej odpowiednie towarzystwo...

Mino ułożył głowę Pawła na pieńku. Uniósł siekierę.

+ + +

Natrętny promień słońca przedarł się przez zasłony i Anna, czując go na policzku, zmusiła się, aby wreszcie unieść powieki. Za godzinę musiała być w pracy. Policzyła w myślach do pięciu i z jękiem zwlokła się z łóżka.

Kilka minut później mieszkanie wypełnił zapach gorącej kawy, grzanek i jajecznicy. Dziewczyna zdecydowała, że tym razem jogurt zachowa na drugie śniadanie.

Próbując zmieścić stopę w nowym i przez to jeszcze nieco przyciasnym bucie, zabawnie podskakiwała po całym pokoju na jednej nodze. Minęła okno i nagle znieruchomiała. Na szarej ścianie najbliższego bloku pojawiło się coś kolorowego. W pierwszej chwili sądziła, że to graffiti, ale nawet z tej odległości można było dostrzec dbałość o detale. Zaciekawiona, wyjęła z szuflady biurka lornetkę, przez którą zazwyczaj obserwowała przesiadujące na dachach gołębie, i wyregulowała ostrość. Obraz przedstawiał dwie męskie twarze. Anna gwizdnęła cicho przez zęby. Jej uwagę przykuła zwłaszcza twarz bruneta w okularach – typ intelektualisty, który zawsze ją pociągał.

Nie miała pojęcia, dlaczego ktoś miałby na pierwszym lepszym bloku namalować coś tak wspaniałego. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, postanowiła, że jeszcze przed wypiciem kawy wyjdzie na dwór i przyjrzy się niezwykłemu obrazowi z bliska...Dariusz Zientalak Jr KLESZCZE ROZPACZY

Agatę znałem od dwóch lat, a lancze jadaliśmy razem od roku. Ona pracowała w Bankowości Dużych Przedsiębiorstw na dwudziestym pierwszym piętrze, a ja w Departamencie Obsługi Rozliczeń na dwudziestym trzecim. Poznaliśmy się na imprezie integracyjnej i pomiędzy grupowym przeciąganiem liny a budowaniem żywej piramidy wyszło na jaw, że jadamy w tych samych knajpach. Z tym, że o ile ja dzieliłem jedzenie na smaczne i niesmaczne, Agata stosowała podział na niezdrowe i zdrowe. Czy muszę dodawać, że była aktywną fanką tego ostatniego?

Tak więc zazwyczaj ona zasiadała nad talerzem, na którym królowały perzyca i trociny, ja zaś pochylałem się nad przysmakami, na widok których zatykały się arterie, i wspólnie oddawaliśmy się ulubionej rozrywce gatunku ludzkiego. Rozmowie.

Rozmawialiśmy o wszystkim. O pracy: o beznadziejnych szefach i niekompetentnych podwładnych, o ludziach, którzy odeszli, bo nie mogli już tego wszystkiego dłużej znieść, a także o ludziach, którzy przyszli po nich i byli nie do zniesienia. O miejscach, które chcieliśmy odwiedzić i rzeczach, które chcieliśmy zrobić przed śmiercią. O książkach, które zabralibyśmy na bezludną wyspę, o filmach, których remake powinien być zabroniony pod karą więzienia i o stu najlepszych płytach, o których nikt nie słyszał. O randkach z piekła rodem. Nawet o naszym życiu intymnym, chociaż z pominięciem obscenicznych detali. I jakoś nigdy nie brakowało nam tematów.

Tego dnia jednak Agata milczała, z pochmurną miną dziobiąc sojowy kotlet schabowy.

– Facet? – Zagadnąłem niezobowiązująco.

– Nie chcę o tym rozmawiać.

Ale naturalnie chciała. Tyle, że nie od razu. Przez pięć minut popychała parodię kotleta po talerzu, podczas gdy ja obserwowałem jej poczynania. Kiedy wreszcie odłożyła widelec, omal nie westchnąłem z ulgi.

– Czy ze mną jest coś nie tak? – Zapytała.

– To zależy – odparłem, ocierając sobie gęsty sos z brody.

Posłała mi kuse spojrzenie.

– Z każdym jest coś nie tak – wyjaśniłem. – Ale pomiędzy noszeniem skarpetek na lewą stronę a owijaniem sobie głowy cynfolią, żeby kosmici nie odczytali twoich myśli, istnieje całe spektrum odchyleń. Zależy, o co pytasz.

– Skarpetek na lewą stronę?

– Szwy nie uwierają – wyjaśniłem.

– Ty tak robisz? – Podejrzliwie przyjrzała się moim nogom.

– Naturalnie, że nie – odparłem i dla pewności wsunąłem stopy głębiej pod stolik. – Ale rozmawialiśmy o tobie.

– Chodzi o tego faceta. Mówiłam ci o nim.

Jasne. Marek czy Marcin, ksywka Jelonek ze Złamanym Serduszkiem. On i Agata poznali się pół roku temu, zupełnie przypadkowo w restauracji. Agata miała się tam spotkać z koleżanką, która w ostatniej chwili zadzwoniła, że nie może przyjechać, bo jej padł samochód, a Marcin czy Marek był na umówiony na randkę w ciemno z dziewczyną, która go wystawiła. Siedzieli tak w pojedynkę przy dwuosobowych stolikach, wymieniając zakłopotane uśmiechy. W pewnej chwili zaczęli rozmawiać i tak się zaczęło. Myślę, że w dużej mierze urzekła ich romantyczność tej sytuacji. Przeznaczenie, palec Boży i te rzeczy. Poza tym okazało się, że Marek vel Marcin przeżył tragedię – rok wcześniej stracił żonę i dwuletnią córeczkę w wypadku samochodowym. Podobno ciężko to odchorował i właśnie powoli wracał do siebie. Nie wiem czy istnieje kobieta, która potrafiłaby się oprzeć takiemu wyzwaniu. Agata nie potrafiła. Natychmiast obudziła się w niej siostra miłosierdzia, której misją było przywrócenie tego złamanego przez los mężczyznę światu.

– Wszystko układało się między nami znakomicie. Parę tygodni temu Michał zaproponował nawet, żebyśmy zamieszkali razem, to znaczy, żebym ja wprowadziła się do niego. Aż tu nagle, dwa dni temu zadzwonił i powiedział, że między nami koniec.

– Podał jakiś powód?

– Żadnego. Powiedział wręcz, że nie oczekuje, że zrozumiem.

– A ty, co na to?

– Odparłam, że to bardzo dobrze, bo rzeczywiście nie rozumiem. Chciałam się z nim spotkać, ale odmówił. Potem jeszcze raz powtórzył, że jest mu bardzo przykro i się rozłączył.

– Ani słowa o tym, że chciałby żebyście mimo wszystko zostali przyjaciółmi?

Agata pokręciła głową.

– To dobry znak – zapewniłem ją. – Znaczy, że ma dla ciebie resztki szacunku.

– Ale ja wciąż próbuję zrozumieć, o co tutaj chodzi. Zrobiłam coś? Nie zrobiłam czegoś? Próbowałam się do niego dodzwonić, ale nie odbiera telefonu.

– Inna kobieta? – Podsunąłem.

Agata z wahaniem pokręciła głową.

– Raczej nie...

– Raczej czy na pewno? Żadnej dalekiej kuzynki, która ostatnio przeprowadziła się z prowincji do wielkiego miasta? Żadnej koleżanki z pracy, której musiał pomóc przy jakimś projekcie, bo sama nie dałaby rady? Żadnego damskiego imienia pojawiającego się regularnie w rozmowach?

Po minie Agaty widziałem, że przeszukuje zasoby pamięci.

– Nie – odparła wreszcie.

– Więc może się wystraszył?

– Mnie?

– Sytuacji. Już raz stracił dwie bliskie osoby i, z tego co mówiłaś, ledwie się pozbierał. Teraz, kiedy okazało się, że wy ze sobą tak na poważnie, dotarło do niego, że historia może się powtórzyć. Spanikował, że drugi raz nie da rady przez to przejść, więc wolał się wycofać.

– Zerwał ze mną, bo boi się, że mnie straci?

Pokiwałem głową.

– Mężczyźni to jednak kompletni idioci – zawyrokowała Agata.

– Pozwolę sobie przypomnieć ci, że to ja wydedukowałem rozwiązanie twojej zagadki.

– To może jeszcze wydedukujesz, co powinnam teraz zrobić – powiedziała z przekąsem.

– Daj mu trochę czasu. Może ochłonie i zadzwoni.

– A jeśli nie?

Rozłożyłem ręce.

– Pół światu tego kwiatu. Spotkasz kogoś innego. Jesteś inteligentną, zaradną i atrakcyjną dziewczyną.

Spojrzała na mnie z ukosa.

– Kobietą – poprawiłem się szybko.

Zmarszczyła czoło.

– Czy czym tam jesteś – dodałem.

– Kretyn.

+ + +

Spotkałem ją dwa dni później, wychodząc z pracy. Miała na sobie obcisłą, letnią garsonkę i turkusowe pantofle na wysokim obcasie. W skali od jednego do dziesięciu dałbym jej piętnaście, ale równocześnie zauważyłem, że jest w podłym nastroju. Powitała mnie z roztargnieniem. Kiedy zapytałem jak leci, tylko potrząsnęła głową. W milczeniu zjechaliśmy na parter. Już chciałem się pożegnać i zmykać, gdy niespodziewanie stanęła na środku foyer, obojętna na wymijających ją ludzi.

– To wszystko nie ma sensu – powiedziała z rozpaczą w głosie.

– Co nie ma sensu? – zapytałem łagodnie.

Odwróciła głowę.

– Pomyślisz, że mi odbiło.

Na końcu języka miałem jedną z tych żartobliwych odpowiedzi, jakimi lubię się zasłaniać w kłopotliwych sytuacjach, ale w tej samej chwili zauważyłem łzy spływające jej po twarzy. Ochota do żartów mi przeszła.

– No dobra – powiedziałem, biorąc ją pod rękę. – Znajdźmy jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy porozmawiać w spokoju.

Nieopodal była kawiarnia z wolnymi stolikami. Wbrew prognozie pogody świeciło słońce, więc usiedliśmy w ogródku. Młoda kelnerka w śnieżnobiałym fartuszku przyjęła zamówienie na kawę ode mnie i wodę mineralną od Agaty.

– Pojechałam do niego – wypaliła Agata, kiedy zostaliśmy sami.

Milczałem, choć Bóg jeden wie ile mnie to kosztowało.

– Naprawdę chciałam cię posłuchać. Dać mu czas do namysłu, tak jak mówiłeś. Ale potem spotkałam jego kolegę z biura. Okazało się, że Michał rzucił pracę.

– Złożył wymówienie?

Pokręciła głową.

– Po prostu zadzwonił i powiedział, że rezygnuje. Od zaraz. I dodał, żeby mu nie zawracać głowy telefonami, bo i tak nie wróci. Ten kolega Michała myślał, że ja coś wiem i pytał, co się dzieje. Czy Michał ma jakieś kłopoty, albo jest chory? Bo podobno mówił tak jakby się żegnał.

Chory? No tak, to się nawet trzymało kupy. Facet wstaje rano, drapie się po kroczu i wymacuje guzek. Nic nie mówiąc nikomu, robi badania i okazuje się, że zostało mu trzy miesiące życia. Cztery, jeśli będzie przestrzegał diety i unikał przeciągów. Facet najpierw wznosi pięści do nieba i krzyczy „Dlaczego ja?”, potem wpada w depresję, a na koniec dochodzi do wniosku, że musi uporządkować swoje sprawy przed opuszczeniem tego łez padołu. A ponieważ nie lubi ckliwych rozstań przy szpitalnym łóżku, obdzwania znajomych, żeby się pożegnać. Może to i obcesowe, ale z pewnością lepsze niż patrzenie w oczy wszystkim tym ludziom, którzy dalej będą się cieszyć słońcem, podczas gdy on spocznie w ciemnej mogile. Lepsze niż udawanie, że bierze się za dobrą monetę fałszywe współczucie maskujące ulgę, że to ktoś inny, że to jeszcze nie moja kolej. Jakby to był jakiś wyścig na zwycięzcę, którego czeka nieśmiertelność.

Najwyraźniej Agata doszła do tych samych co ja wniosków, bo pożegnała się z kolegą, wskoczyła do samochodu i pognała do Michała, wyrzucając sobie po drodze, że wcześniej nie odgadła, co się naprawdę z nim dzieje. Michał miał dwupoziomowe mieszkanie w jednym z tych przypominających twierdze osiedli z własną ochroną i murem odgradzającym je od reszty świata.

– Najpierw w ogóle nie chciał otworzyć drzwi. Kazał mi wracać do domu. Zmienił zdanie dopiero, kiedy powiedziałam mu, że nie ruszę się stamtąd na krok.

– Jak wyglądał? – zapytałem.

Agata zaczerpnęła powietrza.

– Jak duch. Ledwo go poznałam. Blady, wymizerowany. Jakby nie jadł od tygodnia.

Albo jakby to jego coś zżerało, pomyślałem, ale przez wzgląd na Agatę, zachowałem ten komentarz dla siebie.

– Powiedziałam, że wiem o chorobie. Wyparł się wszystkiego. Wyglądał na zdziwionego. Prosiłam, błagałam, żeby mi powiedział prawdę. Tłumaczyłam, że chcę być przy nim bez względu na wszystko, że chcę tylko mu pomóc, że go...

Urwała, a ja pomyślałem, że znowu się rozpłacze. Tym razem na dobre. A ja będę tu siedział, znosząc pełne potępienia spojrzenia innych gości oraz obsługi i komentarze w rodzaju „Co za świnia, tak doprowadzić kobietę do łez”.

Ale nie. Agata tylko potrząsnęła głową. Jej twarz przybrała zacięty wyraz.

– O niczym nie chciał słyszeć. W kółko tylko powtarzał, że między nami wszystko skończone. Nawet nie wpuścił mnie do mieszkania. Cały czas rozmawialiśmy na korytarzu. Pod koniec prawie na siebie krzyczeliśmy i ludzie z innych mieszkań zaczęli wyglądać, żeby sprawdzić, co się dzieje. Wtedy on się trochę uspokoił i powiedział, że nigdy nie chciał mnie skrzywdzić, ale nie możemy się dłużej spotykać, bo jego żona i córka wróciły do niego.

Mój wyraz twarzy musiał mówić wszystko, bo Agata pokiwała głową.

– Tak, wiem. Mnie też najpierw zatkało. A potem pomyślałam, że oszalał. No wiesz, z tęsknoty za nimi. Bo przecież wiem, że cały czas tęsknił. To się czuło. Bywały dni, że trudno było do niego dotrzeć. Mówiłam coś, a on patrzył na mnie nieprzytomnym wzrokiem, jakby nie pamiętał, kim jestem i co tu robię. I to jak patrzył na rodziny z dziećmi. Jakby mu było żal tych ludzi. Jakby potrafił dostrzec ich przyszłość i nie widział tam nic oprócz strachu i bólu. Najpierw miałam nadzieję, że kiedyś zapomni. Nie, zapomni to złe słowo. Zaakceptuje prawdę. Ale właściwie nigdy w to nie wierzyłam. Potem przestałam liczyć na to, że będzie lepiej, modliłam się tylko, żeby nie było gorzej. A jednak stało się. I wiesz, co? To wcale nie było takie złe. W każdym razie nie dla niego. Cała tęsknota, cały ten ból, zniknęły jak ręką odjął. Powinieneś go wtedy widzieć – wyglądał jak więzień oświęcimski, ale uśmiech miał od ucha do ucha. Uwierzyłam mu. To znaczy, uwierzyłam, że on w to wierzy. Ani mi w głowie było przypominać mu, że jego żona i córeczka spłonęły razem z samochodem; podobno żona mogła się uratować, ale do ostatniej chwili próbowała wyciągnąć małą z fotelika i w końcu spaliły się obie.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

– Jest jeszcze jedna możliwość – zacząłem ostrożnie. – Może one rzeczywiście wróciły.

– Masz na myśli duchy?

– Mam na myśli faceta, który wymyśla wzruszającą historyjkę o straszliwym wypadku samochodowym, podczas gdy jego żona i córka całe i zdrowe spędzają wakacje na wsi.

Agata pokręciła głową.

– Odwiedzaliśmy ich grób. Nazwiska się zgadzają. I twarze ze zdjęć na nagrobku z tymi w albumie rodzinnym. Teoria o ckliwej historyjce dla naiwnych dzierlatek upada.

Wzruszyłem ramionami.

– Przepraszam. Lubię brać pod uwagę różne możliwości zanim przyznam, że komuś odbiła szajba.

– No, to poczekaj aż skończę, bo teraz będzie najlepsze. Po rozmowie z Michałem nawet mi ulżyło. Zawsze myślałam, że tylko dzięki mnie jeszcze utrzymuje się na powierzchni, a tymczasem cały czas byłam jego balastem. Teraz się mnie pozbył i był szczęśliwy, a przecież tego właśnie chciałam. Zanim wsiadłam do samochodu, odwróciłam się żeby po raz ostatni spojrzeć w okno jego mieszkania. I tam ją zobaczyłam. Kobietę z małym dzieckiem na ręku, stojącą w oknie, nieruchomo jak manekin. Rzeczywiście przypominała jego żonę. Nawet bardzo. Powiedzmy, że gdybym nie widziała jej grobu, gotowa byłabym pomyśleć, że to ona. Stałyśmy tak przez dłuższą chwilę, ona patrząc przed siebie, a ja patrząc na nią. Wtedy jakby wyczuła, że ją obserwuję, bo zaczęła odwracać głowę w moją stronę. Robiła to powolnym, sennym ruchem. Jednocześnie jej twarz zaczęła się zmieniać.

– Zmieniać? W co?

Agata potrząsnęła głową.

– To dalej była ludzka twarz. Oczy, nos, usta, wszystko na swoim miejscu. Tyle, że to nie była ta sama twarz. Zmieniła się w inną. A potem w jeszcze inną. Zmiany następowały po sobie bardzo szybko, zupełnie jakby ktoś kartkował książkę z obrazkami. Niektóre twarze miały zdecydowanie męskie rysy. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że widzę wśród nich twarz mojego ojca.

Agata patrzyła na mnie wyzywająco.

– Czyste wariactwo, nie?

– Nie jestem psychiatrą. Co było dalej?

Wzruszyła ramionami.

– Od patrzenia na to zakręciło mi się w głowie. Odwróciłam wzrok tylko na chwilę, a kiedy znowu spojrzałam w okno, nikogo tam nie było. Wsiadłam do samochodu i wróciłam do domu.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Powróciła kelnerka, otoczona szelestem wykrochmalonego fartuszka i dyskretną wonią papierosowego dymu. Postawiła przede mną filiżankę wielkości naparstka, na dnie której czerniła się odrobina kawy. Westchnąłem ciężko. Kelnerka posłała mi krzywy uśmiech.

– Co o tym myślisz? – zapytała Agata, kiedy znowu zostaliśmy sami.

– Skandal – odparłem, zaglądając do filiżanki. – Co ja mam z tym zrobić, wetrzeć sobie w dziąsła?

– Skup się.

– Dobra – odstawiłem filiżankę. – No, więc, miał u siebie kobietę, bliźniaczo podobną do zmarłej żony. Może jej siostrę?

– Nie miała siostry. I to nie tłumaczy, dlaczego schudł o połowę.

– Ale tłumaczy, dlaczego nie chciał cię wpuścić do mieszkania.

Agata zastanawiała się przez chwilę.

– A co ze zmieniającymi się twarzami tej kobiety?

– Oczywistą odpowiedź znasz: halucynacja wywołana stresem.

– A mniej oczywista?

Teraz to ja się zastanowiłem.

– Sukkub?

Agata utkwiła we mnie spojrzenie.

– Taki demon – wyjaśniłem. – Objawiał się pod postacią pięknej kobiety i uwodził mężczyzn. Według niektórych źródeł żywił się ich siłami witalnymi.

Agata nie spuszczała ze mnie wzroku.

– Twierdzisz, że u Michała zalągł się demon?

Wzruszyłem ramionami.

– Żartowałem. Zapomnij o sukkubie.

– Demon – powtórzyła głucho.

– Dobrze – zacząłem tracić cierpliwość. – Zamiast „demon” wstaw sobie „mutant” albo jeszcze lepiej „gatunek nieznany nauce”. Używa mimikry w celu zmylenia ofiary, tak jak niektóre owady. Gatunek pasożytniczy. Teraz brzmi lepiej?

– Pasożytniczy?

– Bo, żeby przetrwać, potrzebuje żywiciela. Jak komar. Albo kleszcz.

Agata w zamyśleniu dziobała słomką dno butelki.

– Czym się żywi? Krwią?

– Nie – odparłem zdecydowanie. – Zbyt oklepane. Myśl bardziej w stronę New Age. Może aurą?

– Nie oczekiwałam, że mi uwierzysz – jej spojrzenie mówiło coś przeciwnego.

– Wierzę ci.

Nie wyglądała na przekonaną. Postanowiłem zmienić temat.

– Co się stało z twoim ojcem? – spytałem.

– Odszedł od nas, kiedy miałam cztery lata. On i matka często się kłócili. Miała trudny charakter, ale wtedy tego nie rozumiałam. Chciałam tylko żeby przestali. Za którymś razem wyszedł, trzaskając drzwiami, i więcej nie wrócił. Matka nie darowała mu tego do samej śmierci.

– A ty?

– Nie wiem – Agata wzruszyła ramionami. – Kiedy byłam mała, strasznie za nim tęskniłam. Cały czas czekałam aż wróci. Za każdym razem, kiedy ktoś pukał do drzwi, myślałam, że to on. Potem ubzdurałam sobie, że odwiedza nas, kiedy śpię i co noc leżałam w łóżku, próbując nie zasnąć, żeby go zobaczyć. Po jakimś czasie mi przeszło. Pogodziłam się z myślą, że pewnie więcej go nie spotkam. Teraz to już nie ma znaczenia.

Powiedziała to gorzkim tonem, w którym wyczuwało się dobrze zamaskowane kłamstwo.

– A ty? – zapytała. – Straciłeś kiedyś bliską osobę?

Zastanowiłem się.

– Właściwie nie. Dziadkowie umarli, kiedy byłem mały. Ledwo ich pamiętam. Rodzice, póki co, mają się dobrze. Bracia też. Były jakieś dziewczyny, ale trudno powiedzieć, żebym przeżywał ich stratę. Co najwyżej ucierpiało moje ego. Zresztą, sama wiesz jak to jest.

Pokiwała głową, ale miałem wrażenie, że mnie nie słucha. Myślami błądziła gdzieś daleko.

– Myślisz, że taki pasożyt, ten kleszcz, mógłby istnieć niezauważony przez nikogo?

– Tylko w naszej wyobraźni.

– Pewnie masz rację – przyznała. – I co teraz?

– Muszę się zastanowić. A ty wracaj do domu, otwórz butelkę wina i daj głowie odpocząć. Jutro też jest dzień.

Uśmiechnęła się, pierwszy raz tego dnia.

– Dzięki, że pozwoliłeś mi się wygadać.

– Od tego są przyjaciele.

+ + +

W nocy obudził mnie telefon. Deszcz monotonnie bębnił o szyby. Po ciemku namacałem słuchawkę.

– To ja – usłyszałem głos Agaty. – Spałeś?

Spojrzałem na zegarek. Dochodziła druga.

– Zastanawiałam się nad tym, o czym dzisiaj rozmawialiśmy – jej głos zdradzał, że posłuchała mnie w kwestii wina. Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym nawet, że odkorkowała więcej niż jedną butelkę. – Jesteś tam?

– Jestem – stłumiłem ziewnięcie.

– No, więc cały czas chodziło mi to po głowie. I wtedy przypomniałam sobie o tych ludziach zza ściany.

– Jakich ludziach? – zapytałem sennie. Głos Agaty docierał do mnie jak zza grubej kotary.

– No tych, o których słyszy się w wiadomościach – odparła zniecierpliwiona. – Tych, co nie potrafią się pozbierać po stracie najbliższych. Nic im nie dolega. Po prostu marnieją w oczach. Mówi się, że stracili wolę życia. Zamykają się w sobie. Przestają opuszczać mieszkanie. I czasem mijają miesiące nim sąsiedzi zawiadomią policję, uskarżając się na odór zza ściany. Może tacy ludzie zostawiają jakiś trop, który przyciąga te stwory.

– Masz na myśli feromony?

– Tak! – podchwyciła. – Może te pasożyty wyczuwają smutek i samotność, tak jak psy wyczuwają strach?

Westchnąłem.

– Po pierwsze, nie ma żadnych dowodów na to, że psy rzeczywiście wyczuwają strach. Po drugie, to my wymyśliliśmy te pasożyty, pamiętasz? A po trzecie, na świecie istnieją tysiące ludzi bardziej samotnych niż twój facet. On przynajmniej ma ciebie.

Agata milczała przez chwilę.

– Może to dla niego było za mało? Może myślał, że jest inaczej, ale się mylił. I może teraz w głębi serca wie, że dzieje się coś niedobrego, ale nie potrafi o tym myśleć, bo został zatruty...

Chwilami jej głos ginął w szumie zakłóceń.

– Ledwie cię słychać. Gdzie ty jesteś?

– Ktoś mu musi pomóc, udowodnić, że nie jest sam – mówiła żarliwie.

– Gdzie jesteś? – powtórzyłem głośniej, czując równocześnie jak coś we mnie osuwa się w głąb.

– Pod jego domem – odpowiedziała pogodnie. Wyczułem po głosie, że się uśmiecha. – Zamierzam tam wejść i porozmawiać z nim. A przy okazji trochę się rozejrzeć.

– Co? Agata, poczekaj. Nie możesz tak po prostu mu się włamać do domu.

– A kto mówi o włamaniu, głuptasie? – roześmiała się. – Mam własne klucze.

Usiadłem na łóżku zupełnie rozbudzony.

– Własne klucze? Skąd?

– Dał mi je, kiedy poprosił, żebym się do niego wprowadziła. Nie mówiłam ci?

– Nie.

– Musiało mi wylecieć z głowy – roześmiała się beztrosko.

W tle usłyszałem stłumiony trzask zamykanych drzwi samochodu i piknięcie centralnego zamka. Usłyszałem jej kroki na mokrym chodniku. Padający deszcz brzmiał w słuchawce jak zwielokrotniony syk wody na gorącej blasze.

– Jest środek nocy – próbowałem przemówić jej do rozsądku. – To niebezpieczne. Wracaj do domu.

– Co jest niebezpieczne? Wierzysz w to, że znajdę tam wielkie kleszcze karmiące się ludzką rozpaczą?

– Nie – odparłem zdecydowanie. – Nie wierzę.

Ale równocześnie pomyślałem, że znacznie łatwiej byłoby mi w nie uwierzyć teraz, kiedy siedziałem w ciemnościach, patrząc jak krople deszczu rozmazują się na szybach. Półślepe, ledwo świadome stwory wyczulone na zapach beznadziejnej rozpaczy, tak jak rekiny są wyczulone na zapach krwi. Może przyciągają je feromony, może zmiany w polu elektrycznym – naukowe wytłumaczenie, jeśli istnieje, jest nieistotne. Ważne jest, że trop oznacza łatwą zdobycz. A pasożyt potrzebuje żywiciela.

– Nie wierzę w to – powtórzyłem stanowczo. Mówiłem trochę do Agaty, a trochę do siebie.

– Skoro tak, co mi może grozić?

Syk deszczu ustał, za to przybyło zakłóceń. Najwyraźniej Agata była już na klatce schodowej. Wykładzina tłumiła jej kroki.

– Zdajesz sobie sprawę, że on może być niebezpieczny? Mówimy o człowieku, który widuje swoją zmarłą żonę.

– No, to jest nas już dwoje – oddech Agaty stał się cięższy, gdy zaczęła wchodzić po schodach. – Sam powiedziałeś, że nigdy nie straciłeś bliskiej osoby. Nie wiesz jak to jest. Najgorsze jest nie samo poczucie straty, ale myśl, że było coś, co mogłeś zrobić, żeby zapobiec katastrofie. Dwadzieścia lat minęło odkąd mój ojciec odszedł z domu, a ja wciąż zadręczam się myślą, że mogłam go wtedy jakoś zatrzymać. Przerwać kłótnię, powiedzieć coś, kiedy wychodził, zatrzymać go siłą w drzwiach. Cokolwiek. Rozumiesz?

– Rozumiem – odparłem, czując w ustach straszliwą suchość.

– Nie chcę spędzić następnych dwudziestu lat żałując, że nie zrobiłam wszystkiego, co można było, żeby odzyskać Michała. Zwariowałabym. Dotarło to do mnie, kiedy leżałam dzisiaj w łóżku. Dlatego się ubrałam i przyjechałam tutaj.

Nie wiedziałem, co powiedzieć.

– Przepraszam, że cię obudziłam – powiedziała łagodnie. – Jutro opowiem ci jak mi poszło.

– Agata...

Po drugiej stronie zachrobotał klucz obracany w zamku.

– Życz mi powodzenia.

– Powodzenia – wykrztusiłem.

Rozłączyła się.

Wytrzymałem pół godziny. Pół godziny bezsennego przewalania się w łóżku i rozgrywania w głowie najróżniejszych scenariuszy, z których każdy kończył się gorzej od poprzedniego. Pół godziny przekonywania samego siebie, że wszystko gra, Agata jest bezpieczna, a ja niepotrzebnie wtrącam się w cudze sprawy. Tak mi mówił rozsądek, tyle, że przeczucie podpowiadało co innego.

Wreszcie sięgnąłem po telefon.

Zrobisz z siebie idiotę, pomyślałem.

Trudno.

Rozsądek skapitulował. Wybrałem numer jej komórki.

Po trzecim dzwonku uzyskałem połączenie.

Zakłócenia były jeszcze silniejsze niż poprzednio. Szumy i trzaski zostały zastąpione przez echa rozmów. Męskie głosy mieszały się z kobiecymi, a w tle rozbrzmiewał, od czasu do czasu, dziecięcy śmiech. A wszystko to zniekształcone do tego stopnia, że nie sposób było rozróżnić poszczególnych słów. Ktoś uskarżał się płaczliwie. Ale na co? Kto inny tłumaczył się żarliwie. Ale z czego? Dwie koleżanki wymieniały się ploteczkami. Ale jakimi? Głoski układały się w słowa, słowa w zdania, a zdania w rozmowy. Ale to wszystko było wyprane z treści. Miałem wrażenie, że słucham ludzi udających, że rozmawiają w obcym języku. I do tego śmiech dziecka rozbrzmiewający w regularnych odstępach czasu. Niczym puszczony z taśmy. O trzeciej nad ranem.

– Wiem, że tam jesteś – powiedziałem.

Rozmowy ucichły jak ucięte nożem. Po drugiej stronie linii telefonicznej wyczułem czyjąś obecność, niespokojną, zawsze głodną, próbującą mnie wywęszyć, tak jak ja wywęszyłem ją. Usłyszałem nierówny oddech, przypominający trzepot skrzydeł olbrzymiej ćmy, a potem głos, upiornie nieludzki, a przecież zdradzający podobieństwo do głosu Agaty, wyświszczał:

– Mateusz?

Cisnąłem telefon w kąt pokoju.

Tej nocy już nie zasnąłem.

+ + +

Agata nie pojawiła się w pracy następnego dnia. Ani następnego. Ani nawet po trzech dniach. Nie odbierała też telefonu. Wiem to, bo próbowałem, choć nie bez obaw, połączyć się z numerem jej komórki. W świetle dnia pewne rzeczy wyglądają inaczej. Odczekałem pięć sygnałów i zostawiłem wiadomość na sekretarce, bez większych nadziei, że oddzwoni. I słusznie.

Trzeciego dnia postanowiłem wziąć sprawę w swoje ręce i zgłosiłem zaginięcie Agaty na komisariacie. Powiedziałem wszystko co wiedziałem na temat tej sprawy, przy okazji wyszło na jaw, że jest tego niewiele. Na przykład nie znałem adresu mieszkania chłopaka Agaty, ba, nie miałem pewności, co do jego imienia, o nazwisku nie wspominając. Musiałem poprzestać na opisaniu go jako niezrównoważonego emocjonalnie osobnika, który twierdzi, jakoby utrzymywał kontakt ze swoją zmarłą żoną i córką.

Na znudzonym oficerze dyżurnym nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia. Podsunął mi do podpisu formularz zgłoszenia i enigmatycznie stwierdził, że pchnie sprawę dalej.

Pozostało czekać aż korytarze mojego biurowca zapełnią się funkcjonariuszami zdejmującymi odciski palców, przetrząsającymi biurka i zadającymi pytania, całe mnóstwo pytań.

Czekałem cierpliwie przez dwa tygodnie, a później to ja zacząłem nachodzić komisariat policji. Miałem kilka pomysłów od czego można by zacząć poszukiwania.

Powiedziałem, że od kilku tygodni na jednym ze strzeżonych parkingów stoi srebrny matiz Agaty. Ochrona osiedla musiała coś zauważyć. Trzeba tylko podzwonić i popytać.

Powiedzieli, że mają za mało ludzi.

Powiedziałem, że jeśli chcą znaleźć Agatę, powinni zlokalizować jej komórkę.

Odpowiedzieli, że to nie jest takie łatwe jak się wydaje.

Powiedziałem, że wystarczy nakreślić trzy okręgi wokół anten gdzie sygnał ze wzmiankowanej komórki jest najsilniejszy, a miejsce przecięcia okręgów wskaże położenie aparatu z dokładnością do pięćdziesięciu metrów.

Odparli, żebym dał im spokój.

Jedynym, który wykazał więcej zainteresowania moją osobą był młody porucznik o promiennym uśmiechu i przenikliwym spojrzeniu. Przy okazji kolejnej wizyty poprosił, żebym opowiedział mu jeszcze raz całą historię. Usiedliśmy w palarni przerobionej na pokój przesłuchań. Słuchał cierpliwie, notując coś od czasu do czasu, a kiedy skończyłem, zapytał jak to wszystko znoszę.

Odpowiedziałem, że chciałbym żeby ją znaleźli i żeby już było po wszystkim.

Powiedział, że rozumie i zapytał gdzie byłem tej nocy, kiedy Agata zaginęła.

Odpowiedziałem, że w domu.

Jego uśmiech stał się bardziej promienny niż zwykle, a oczy jeszcze bardziej przenikliwe. Zapytał czy był ktoś ze mną.

Odpowiedziałem, że nie, byłem sam.

Odchylił się na krześle i pokiwał głową z zagadkowym wyrazem twarzy.

Na jakiś czas stałem się ich podejrzanym numer jeden, ale później odpuścili. Może sprawdzili bilingi rozmów z moim mieszkaniem i doszli do wniosku, że nie mogłem być w dwóch miejscach równocześnie, a może po prostu pojawiły się nowe sprawy i ta przestała ich interesować. O ile mi wiadomo nigdy nie rozwiązano zagadki zaginięcia Agaty, nie znaleziono też jej samochodu ani nawet komórki.

To już właściwie wszystko. Agata zniknęła, a ja nigdy nie powiedziałem jej co do niej czuję. Wahałem się, odkładałem to do następnej okazji, czekałem na idealny moment, który nigdy nie nadszedł. A teraz jest za późno. Mogę jedynie żałować niewypowiedzianych słów, niewykonanych gestów. Wiem, że tędy wiedzie droga do szaleństwa, ale nie potrafię przestać. Nieustannie odtwarzam z pamięci nasze rozmowy, te niezliczone godziny przegadane o wszystkim, po to by jeszcze raz usłyszeć jej głos, ujrzeć jej twarz, poczuć jej zapach. Nie opuszcza mnie nawet we śnie. A potem otwieram oczy i kolejny dzień wita mnie martwym pocałunkiem. Żyję na dnie studni wypełnionej rozpaczą.

I czekam.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: