Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Co to jest populizm? - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 czerwca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Co to jest populizm? - ebook

Trump, Berlusconi, Erdoğan, Le Pen, Orbán, Kaczyński – gdzie nie spojrzeć, tam populiści. Ale co to właściwie jest populizm? Czy każdy, kto krytykuje Wall Street i komu nie podoba się coś w Unii Europejskiej, jest populistą? Jaka jest różnica między prawicowym i lewicowym populizmem? Czy populizm zbliża rząd do ludzi, czy jest zagrożeniem dla demokracji? Kim są w ogóle ci „ludzie” i kto mówi w ich imieniu?

Co to jest populizm? to prowokacyjna i przystępna w lekturze książka, która pokazuje, jak demokraci powinny radzić sobie z populistami, a w szczególności, jak przeciwstawić się ich pretensjom do tego, że mówią w imieniu „milczącej większości” lub „prawdziwych ludzi”.

Populizm jest nie tylko antyliberalny, ale też antydemokratyczny – to nieodłączny cień polityki przedstawicielskiej. Oto teza Jana-Wernera Müllera z tej błyskotliwej książki. Nie ma lepszego przewodnika po populistycznych namiętnościach, które dziś obserwujemy.
Ivan Krastew, „International New York Times”

Kategoria: Polityka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65853-03-5
Rozmiar pliku: 700 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE Czy każdy jest populistą?

W żadnej amerykańskiej kampanii wyborczej nie przywoływano pojęcia „populizm” równie często, jak w tej rozegranej w latach 2015–2016. Etykietę „populisty” przypisano zarówno Donaldowi Trumpowi, jak i Berniemu Sandersowi. Terminu tego używa się zazwyczaj jako synonimu „antyestablishmentu”, w oderwaniu od jakichś konkretnych idei politycznych; ich treść, w przeciwieństwie do postaw, zdaje się po prostu nie mieć znaczenia. Termin ten kojarzy się więc głównie z określonymi nastrojami i emocjami: populiści są „wściekli”, ich wyborcy z kolei są „sfrustrowani” albo odczuwają „resentyment”. Podobne tezy głosi się na temat liderów politycznych w Europie i ich wyborców: mianem populistów powszechnie określa się np. Marine Le Pen czy Geerta Wildersa. Obydwoje politycy są wyraźnie prawicowi. Jednocześnie, tak jak w przypadku Sandersa, buntowników lewicowych również określa się w ten sposób, np. grecką Syrizę, lewicową koalicję, która przejęła władzę w styczniu 2015 roku, czy hiszpański Podemos, którego z Syrizą łączy zasadniczy sprzeciw wobec polityki oszczędnościowej Angeli Merkel jako odpowiedzi na kryzys strefy euro. Obydwa ugrupowania – zwłaszcza Podemos – przywołują jako inspirację „różową falę” w Ameryce Łacińskiej, czyli sukcesy populistycznych liderów w rodzaju Rafaela Correi, Evo Moralesa i przede wszystkim Hugo Cháveza. Ale co właściwie wspólnego mają ze sobą ci wszyscy aktorzy polityczni? Jeśli zgodzimy się z Hanną Arendt, że osąd polityczny to zdolność budowania trafnych rozróżnień, to tak powszechne łączenie lewicy z prawicą przy okazji rozmów o populizmie powinno nas skłonić do refleksji. Czy wszechobecność diagnoz tak przecież rozmaitych zjawisk jako „populizmu” nie oznacza porażki naszego osądu politycznego?

Książka ta zaczyna się od obserwacji, że niezależnie od tego, jak wiele mówilibyśmy o populizmie – bułgarski politolog Iwan Krastew, jeden z najbardziej przenikliwych analityków współczesnej demokracji, nazwał wręcz naszą epokę „wiekiem populizmu” – nie jest bynajmniej jasne, że naprawdę wiemy, o czym jest mowa¹. Nie dysponujemy żadną teorią populizmu i wygląda na to, że brakuje nam spójnych kryteriów, by jakkolwiek sensownie rozstrzygać, kiedy jakiś aktor polityczny staje się populistą. W końcu każdy polityk – zwłaszcza w warunkach demokracji sondażowej – stara się odwoływać do „ludzi”, każdy stara się przekazać opowieść zrozumiałą dla możliwie wielu obywateli, każdy chce być wrażliwy na to, jak myśli, a zwłaszcza co czuje „szary człowiek”. Może populista to po prostu skuteczny polityk, którego akurat nie lubimy? Może sam zarzut o „populizm” jest populistyczny? A może populizm to właśnie „autentyczny głos demokracji”, jak twierdził Christopher Lasch?

Celem tej książki jest pomóc nam rozpoznać populizm i sobie z nim radzić. Chcę to uczynić na trzy sposoby. Po pierwsze, chciałbym opisać, jaki rodzaj aktorów politycznych można zakwalifikować jako populistów. Twierdzę, że krytyka elit to konieczny, ale niewystarczający warunek, by zaliczyć kogoś do populistów. W przeciwnym razie każdy, kto krytykuje status quo np. w Grecji, Włoszech czy w Stanach Zjednoczonych, z definicji byłby populistą – a cokolwiek nie myślimy o Syrizie, wojowniczym Ruchu Pięciu Gwiazd Beppe Grilla czy o Sandersie, trudno zaprzeczyć, że ich zarzuty wobec elit często są uzasadnione. Również niemal każdy kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych musiałby być populistą, gdyby wystarczył do tego krytycyzm względem aktualnych elit: w końcu każdy przecież startuje „przeciwko Waszyngtonowi”.

Oprócz bycia przeciw elitom, populiści są zawsze przeciw pluralizmowi. Twierdzą, że to oni i tylko oni reprezentują naród. Przypomnijmy sobie, jak turecki prezydent Recep Tayyip Erdoğan na kongresie partii zwrócił się do swych licznych krytyków w kraju: „Naród to my. A wy kim jesteście?” Wiedział oczywiście, że jego przeciwnicy również są Turkami. Roszczenie do wyłącznej reprezentacji nie ma charakteru empirycznego, lecz wyraźnie moralny. Ubiegając się o stanowiska, populiści ukazują swych politycznych konkurentów jako niemoralną, skorumpowaną elitę; kiedy zaś już rządzą, odmawiają uznania jakiejkolwiek opozycji za prawomocną. Logika populistyczna zakłada, że ktokolwiek nie chce popierać populistycznej partii, nie może być częścią narodu we właściwym sensie – zawsze definiowanego jako prawy i moralnie czysty. Najprościej mówiąc, populiści nie głoszą: „99 procent to my”. Sugerują raczej, że „my to 100 procent”.

Ten rachunek dla populistów zawsze się zgadza, odkąd wszelkie odstępstwa mogą zostać uznane za niemoralne i tym samym wyłączone poza obręb właściwego narodu. W ten sposób populizm jest zawsze formą polityki tożsamości (choć nie wszystkie warianty polityki tożsamości są populistyczne). Z rozumienia populizmu jako wykluczającej formy polityki tożsamości wynika, że populizm może stanowić zagrożenie dla demokracji. Demokracja wymaga bowiem pluralizmu i uznania, że musimy znaleźć uczciwe reguły współżycia jako obywatele wolni, równi, ale też z konieczności różni. Idea jednolitego, homogenicznego, autentycznego narodu jest fantazją; jak stwierdził kiedyś filozof Jürgen Habermas, „lud” występuje wyłącznie jako mnogość. To również fantazja niebezpieczna, bo populiści nie tylko żerują na konfliktach i podsycają polaryzację, ale też swoich przeciwników politycznych traktują jako „wrogów narodu” i dążą do ich wykluczenia.

Nie znaczy to, że każdy populista będzie wysyłał swych przeciwników do gułagu albo budował mur wzdłuż granic kraju. Populizm nie ogranicza się jednak do nieszkodliwej retoryki wyborczej czy zwykłego protestu, który wypala się, gdy tylko populista zdobędzie władzę. Populiści potrafią rządzić, wciąż pozostając populistami. I to na przekór potocznej mądrości, wedle której populistyczne partie protestu same się unicestwią, gdy tylko wygrają wybory – bo przecież z definicji nie można protestować przeciwko samemu sobie, będąc w rządzie. Populistyczne rządy charakteryzują trzy cechy: próby przejęcia aparatu państwa, korupcja i „masowy klientelizm” (przehandlowywanie korzyści materialnych bądź przysług biurokratycznych w zamian za polityczne poparcie obywateli, którzy stają się „klientami” populistów) oraz systematyczne wysiłki na rzecz stłamszenia społeczeństwa obywatelskiego. Oczywiście, wielu polityków autorytarnych czyni podobnie. Różnica polega na tym, że populiści uzasadniają swoje postępowanie, twierdząc, że są wyłącznymi reprezentantami narodu, co pozwala im działać w sposób otwarty. To wyjaśnia, dlaczego ujawnione przypadki korupcji rzadko zdają się szkodzić populistycznym liderom (pomyślmy tylko o Erdoğanie w Turcji czy skrajnie prawicowym Jörgu Haiderze w Austrii). W oczach zwolenników „oni robią to dla nas”, jedynych autentycznych członków narodu. W rozdziale drugim pokazuję, w jaki sposób populiści piszą nawet konstytucje (z Wenezuelą i Węgrami służącymi za najbardziej wyraziste przykłady). Wbrew wizerunkowi populistycznego lidera, który woli pozostać nieograniczony w działaniach i zdaje się wyłącznie na niezorganizowane masy, do których zwraca się bezpośrednio z balkonu pałacu prezydenckiego, tak naprawdę populiści często starają się stworzyć pewne ramy prawne, służące jednak stronniczo wyznaczonym celom. Zamiast być instrumentem ochrony pluralizmu, konstytucje mają za zadanie jego eliminację.

W trzecim rozdziale podejmuję temat niektórych głębszych przyczyn populizmu, w szczególności ostatnich tendencji społeczno-ekonomicznych na całym Zachodzie. Podnoszę kwestię tego, jak można udanie odpowiadać zarówno populistycznym politykom, jak i tym, którzy na nich głosują. Odrzucam tu paternalistyczną postawę liberalną, która tak naprawdę zapisuje na terapię obywateli, „których lęki i gniew trzeba traktować poważnie”, jak również przekonanie, że aktorzy polityczni głównego nurtu powinni zwyczajnie skopiować populistyczne postulaty. Inna skrajna propozycja całkowitego wykluczenia populistów z debaty także nie jest sensowną opcją, gdyż na populistyczną chęć wykluczenia odpowiada się wykluczeniem populisty. Zamiast tego proponuję kilka konkretnych zasad politycznych, według których można się z populistami konfrontować.

Ponad ćwierć wieku temu praktycznie nieznany nikomu urzędnik Departamentu Stanu opublikował słynny i powszechnie niezrozumiany artykuł. Autor nazywał się Francis Fukuyama, a tytuł to oczywiście Koniec historii. Przez długi czas sposobem ludzi leniwych na wykazanie swego intelektualnego wyrafinowania było stwierdzanie z ironią w głosie, że najwidoczniej historia nie zakończyła się wraz z końcem zimnej wojny. Tyle że Fukuyama wcale nie przewidywał końca wszelkich konfliktów. Założył jedynie, że nie będzie już więcej rywali dla liberalnej demokracji na poziomie idei. Przyznawał, że gdzieniegdzie inne ideologie mogą zyskać poparcie, ale twierdził zarazem, że żadna z nich nie będzie w stanie konkurować z liberalną demokracją (i rynkowym kapitalizmem), gdy chodzi o atrakcyjność na globalnym poziomie.

Czy na pewno tak bardzo się mylił? Radykalny islamizm nie stanowi poważnego zagrożenia ideologicznego dla liberalizmu (a ci wszyscy, którzy przywołują widmo „islamofaszyzmu”, mówią nam więcej o własnej tęsknocie za jasno wytyczonymi liniami frontu, porównywalnymi z tymi z czasów zimnej wojny, niż o politycznych realiach współczesności). To co czasem nazywamy „modelem chińskim” kontrolowanego przez państwo kapitalizmu faktycznie inspiruje niektórych jako nowy model merytokracji, zapewne najbardziej tych, którzy sami uważają się za najbardziej merytorycznie zasłużonych² (pomyślcie tylko o przedsiębiorcach z Doliny Krzemowej). Przyciąga także ze względu na swój niewątpliwy sukces wydźwignięcia milionów ludzi z nędzy – przede wszystkim, choć nie tylko, w krajach rozwijających się. Niemniej to wciąż „demokracja” pozostaje najwyższą polityczną nagrodą, skoro nawet rządy autorytarne płacą ogromne sumy pieniędzy lobbystom i ekspertom od PR-u, by zagwarantować sobie uznanie przez międzynarodowe organizacje i zachodnie elity za prawdziwe demokracje.

Z demokracją nie dzieje się jednak dobrze. Niebezpieczeństwem dla niej nie jest żadna całościowa ideologia, która systemowo negowałaby demokratyczne ideały. Niebezpieczeństwem jest populizm – zdegradowana forma demokracji, która obiecuje spełnienie jej najwyższych ideałów („niech rządzą ludzie!”). Innymi słowy, to niebezpieczeństwo pochodzi z wnętrza demokratycznego świata, a stwarzający zagrożenie politycy mówią językiem demokratycznych wartości. Fakt, że skutkiem tego jest polityka w formie rażąco antydemokratycznej, powinien niepokoić nas wszystkich – i dowodzi potrzeby stonowanego osądu politycznego, który pomoże nam ustalić dokładnie, gdzie demokracja się kończy, a gdzie zaczyna populistyczne niebezpieczeństwo.ROZDZIAŁ 1 Co mówią populiści

„Widmo krąży po świecie: widmo populizmu”³ – napisali Ghita Ionescu i Ernest Gellner we wprowadzeniu do zredagowanego przez siebie tomu poświęconego populizmowi, pochodzącego z 1969 roku. Książka składała się z wystąpień na wielkiej konferencji, jaka odbyła się w London School of Economics dwa lata wcześniej, która miała na celu „zdefiniowanie populizmu”. Jak się okazało, jej liczni uczestnicy nie mogli się co do wspólnej definicji zgodzić. Lektura wywodów z tego spotkania wciąż jednak może być pouczająca. Trudno oprzeć się wrażeniu, że tak wówczas, jak i dziś w dyskusji o „populizmie” pobrzmiewają rozmaite polityczne lęki, a samo słowo populizm stosuje się do różnych zjawisk politycznych, które na pierwszy rzut oka zdają się wzajemnie wykluczać. Biorąc pod uwagę, że także dziś nie jesteśmy w stanie zgodzić się co do definicji populizmu, powstaje pytanie: czy w ogóle jest o czym mówić?

Już pod koniec lat 60. XX wieku termin „populizm” pojawiał się w debatach na temat dekolonizacji, spekulacjach dotyczących przyszłości „agraryzmu” oraz, co może najbardziej z perspektywy początku XXI wieku zaskakujące, w dyskusjach o źródłach i możliwym rozwoju komunizmu w ogóle, a maoizmu w szczególności. Dziś, zwłaszcza w Europie, wokół słowa populizm krystalizują się wszelkiego rodzaju lęki, ale również – choć dużo rzadziej – nadzieje. Mówiąc nieco schematycznie, z jednej strony liberałowie wydają się martwić tym, że coraz bardziej nieliberalne masy padają ofiarą populizmu, nacjonalizmu i czasem też jawnej ksenofobii, z drugiej strony teoretyków demokracji niepokoi umacnianie się „liberalnych technokracji”, a więc „odpowiedzialnych rządów” eksperckiej elity, która świadomie nie odpowiada na żądania zwykłych obywateli⁴. Populizm byłby więc „nieliberalną odpowiedzią demokracji na niedemokratyczny liberalizm”, jak określił to kiedyś holenderski badacz społeczny Cas Mudde. Populizm widziany bywa jako zagrożenie, ale też jako potencjalna korekta dla polityki, która jakimś sposobem stała się zbyt odległa „od ludzi”⁵. Coś jest chyba na rzeczy w wymownym obrazku, jaki zaproponował Benjamin Arditi, a który miałby uchwycić istotę relacji między populizmem a demokracją. Według niego populizm przypomina pijanego gościa na przyjęciu: nie uznaje dobrych manier przy stole, jest chamski, może nawet zacząć „flirtować z żonami innych gości”. Przy okazji może jednak wygarnąć prawdę o liberalnej demokracji, która zdążyła już zapomnieć o swym założycielskim ideale suwerenności ludu⁶.

W Stanach Zjednoczonych słowo populizm najczęściej kojarzy się z ideą prawdziwie egalitarnej polityki lewicowej, pozostającej w potencjalnym konflikcie ze stanowiskiem Partii Demokratycznej, która w oczach swych populistycznych krytyków stała się nazbyt centrowa bądź też, jak by powiedziano w Europie, została przejęta przez technokratów (albo, co gorsza, „plutokratów”). To właśnie obrońcy „Main Street” przeciwko „Wall Street” są dziś szczególnie wychwalani (albo znienawidzeni) jako populiści. Dzieje się tak nawet wówczas, gdy są to politycy z establishmentu, jak burmistrz Nowego Jorku Bill de Blasio czy senatorka ze stanu Massachusetts Elizabeth Warren. W Stanach Zjednoczonych często mówi się o „liberalnym populizmie”, podczas gdy w Europie wyrażenie to byłoby ewidentnie sprzeczne, ze względu na różne rozumienia zarówno liberalizmu, jak i populizmu po obu stronach Atlantyku⁷. O ile w Ameryce Północnej „liberał” to ktoś w rodzaju „socjaldemokraty”, a „populizm” wskazuje na bezkompromisowy wariant tego myślenia, o tyle w Europie populizmu nie da się z liberalizmem połączyć, jeśli przez ten drugi rozumieć będziemy szacunek dla pluralizmu i takie ujęcie demokracji, które zakłada konieczność istnienia hamulców i równowagi (i ogólnie ograniczeń nałożonych na wolę narodu).

Odmienny użytek polityczny czyniony z tego samego słowa jest dostatecznie mylący, a sprawy komplikują się jeszcze bardziej wraz z pojawieniem się w efekcie kryzysu finansowego nowych ruchów, w szczególności Tea Party i Occupy Wall Street. Oba ruchy w różnych sytuacjach opisywano jako „populistyczne”, do tego stopnia, że sugerowano wręcz koalicję między lewicowymi i prawicowymi siłami krytycznymi wobec polityki głównego nurtu, dla których „populizm” miałby być potencjalnym wspólnym mianownikiem. To dziwaczne przekonanie o ich symetrii wzmocnił jeszcze sposób, w jaki kampanię prezydencką roku 2016 opisywały powszechnie media: zarówno Donald Trump, jak i Bernie Sanders mieli być rzekomo populistami, tyle że jeden z prawej, a drugi z lewej strony. Obydwaj, jak nam często powtarzano, mieli ze sobą przynajmniej tyle wspólnego, że byli „antyestablishmentowymi buntownikami”, których napędza „gniew”, „frustracja”, względnie „resentyment” obywateli.

Populizm to z pewnością pojęcie kontrowersyjne politycznie⁸. Zawodowi politycy dobrze znają stawkę gry o jego znaczenie. W Europie „przedstawiciele establishmentu” chętnie przypinają swym przeciwnikom łatkę populistów. Część obdarzonych tą etykietą przeszła jednak do kontrataku: z dumą przyjmują epitet populisty, argumentując, że jeśli populizm oznacza działanie dla ludzi, to faktycznie są populistami. Jak powinniśmy oceniać takie twierdzenia i jak wyznaczyć granicę między prawdziwymi populistami a tymi, których jedynie nazywa się w ten sposób (i jeszcze może tymi, których nigdy nie nazywa się populistami ani którzy sami siebie tak nie nazywają, ale mimo to mogą nimi być)? Czy nie mamy tu do czynienia z zupełnym chaosem pojęciowym, skoro niemal każdy – lewica, prawica, demokraci, antydemokraci, liberałowie i antyliberałowie – może zostać nazwany populistą, a populizm można traktować i jako przyjaciela, i jako wroga demokracji?

Co zatem zrobić? W tym rozdziale zamierzam wykonać trzy kroki. W pierwszej kolejności spróbuję pokazać, dlaczego niektóre z popularnych sposobów rozumienia populizmu prowadzą nas na manowce: myślę tu o perspektywie psychologii społecznej skupionej na emocjach wyborców, analizie socjologicznej skoncentrowanej na określonych klasach, wreszcie ocenie jakości konkretnych propozycji politycznych. Wszystkie one mogą być pomocne w rozumieniu populizmu, ale nie pozwalają właściwie określić, czym populizm jest, a czym nie jest i jak odróżnić go od innych zjawisk. (Nie pomoże też wysłuchanie tego, co aktorzy polityczni mówią sami o sobie, bo przecież nikt nie staje się automatycznie populistą przez samo użycie tego pojęcia.) Zamiast tego zaproponuję inny sposób rozumienia populizmu⁹.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: