Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Córki jeziora - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 lutego 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Córki jeziora - ebook

Urzekająca powieść gotycka o tragicznej miłości oraz zagadce sprzed stu lat czekającej na rozwiązanie

Po rozpadzie małżeństwa Kate Granger szuka schronienia w domu rodziców na brzegu Jeziora Górnego. Pragnie się pozbierać i dojść do siebie – tymczasem na płyciźnie przed domem znajduje ciało zamordowanej kobiety. W fałdach intrygująco staroświeckiej nocnej szaty zmarłej leży ukryte niemowlę, równie zimne i spokojne jak jego matka. Nikt nie potrafi zidentyfikować nieżyjącej kobiety. Nikt oprócz Kate. Widziała już ją wcześniej. W swoich snach…

Historia wielkiej miłości sprzed stu lat znalazła swój tragiczny koniec, ale otaczające ją zagadki wciąż czekają na rozwiązanie. Nadeszła pora, aby jezioro ujawniło swoje tajemnice. W miarę jak odsłaniają się przed nią kolejne sekrety, Kate czuje, że coraz głębiej porywa ją wir niepokojącej opowieści przekazywanej szeptem z pokolenia na pokolenie. Teraz przyszła pora na Kate, aby jej wysłuchała.

Podczas gdy utopiona kobieta stara się zza grobu dosięgnąć teraźniejszości, Kate sięga w przeszłość. Obie muszą się spotkać, choćby we snach, aby naprawić krzywdy popełnione w przeszłości.

W tej nastrojowej opowieści rozgrywającej się na brzegach Jeziora Górnego Kate Granger czuje wyciągające się groźnie w jej stronę macki przeszłości. Ta gotycka historia, pełna intryg związanych ze starym domostwem i jego dawno zapomnianymi tajemnicami, przyprawi was o prawdziwy dreszcz grozy.

Elizabeth Hall

Precyzyjnie utkana opowieść Wendy Webb porusza wszystkie właściwe nuty. Zapomniane dziedzictwo duchów jeziora, niespokojne duchy pewnej rodziny oraz przeszłość spowita we mgle i nieukojonym żalu stapiają się w Córkach jeziora w cudownie harmonijną historię. Królowa północnego gotyku oferuje nam klasyczną opowieść o duchach, w każdym momencie tak wciągającą i poruszającą wyobraźnię, jak tylko mogą się tego po niej spodziewać wielbiciele jej talentu.

Eliza Maxwell

W zachwycającej powieści Wendy Webb, Córki jeziora, w snach otwierają się drzwi między światem zmarłych a światem żywych, duch jeziora zwraca się do obdarzonych specjalnym darem kobiet z pewnej rodziny, a zagadka morderstwa sprzed stu lat zostaje rozwiązana. To prawdziwa literacka perła, w której znajdziecie wszystko, co niesamowite, rozkoszne i niemożliwe.

Emily Carpenter

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8139-563-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

W końcu nadszedł właściwy czas i jezioro ją oddało. Pewnego ranka, pod koniec lata, jej ciało łagodnie wypłynęło na płyciznę i unosiło się na falach, jak gdyby po prostu spokojnie drzemała na powierzchni wód. Miała na sobie białą szatę, długą i powiewną, nadal związaną tasiemką przy szyi, strój, w jakim zapewne w dawnych czasach zamożna kobieta kładła się spać. Jej twarz okalały kaskady splątanych, kasztanowych włosów. Uśmiechała się leciutko, a jej niesamowite fiołkowe oczy były na wpół otwarte, jak gdyby właśnie przebudziła się ze snu. Jedną rękę miała schowaną w fałdach sukni. Drugą wyciągała w stronę plaży, w stronę piasku, jakby próbowała dosięgnąć brzegu.

Jej pojawienie się było tym bardziej zdumiewające, że zmarła prawie sto lat wcześniej.

Nikt spośród żyjących w chwili, gdy jej ciało wypłynęło na brzeg, nic o niej nie wiedział, jeśli nie liczyć Kate Granger, która nie bez przyczyny znalazła się właśnie w domu na wzgórzu, stojącym dokładnie ponad plażą, gdzie teraz spoczywało ciało.

Wszyscy, których zmarła kobieta kochała, od dawna już nie żyli, a ich opowieści, równie magiczne co zwyczajne, odeszły wraz z nimi, pochowane w ziemi lub wodzie, stając się zapomnianą cząstką otaczającego krajobrazu, podobnie jak była nią i ona przez minione sto lat.

Jednak niektóre opowieści, zwłaszcza te niezwykłe, ukryte, w których chodzi o morderstwo albo jakąś tajemnicę, tak czy inaczej zawsze wypływają na powierzchnię, zwłaszcza jeśli dawne krzywdy domagają się zadośćuczynienia. Docierają do ludzkich uszu mimo wszelkich wysiłków, aby zachować je w tajemnicy. Wszystko w swoim czasie. I teraz właśnie nadszedł właściwy czas.

W chwili, gdy ciało nieznanej kobiety wypłynęło na brzeg, Kate Granger nalewała sobie do kubka resztkę kawy z dzbanka, zamierzając umościć się wygodnie z krzyżówką w fotelu, w którym uwielbiała chować się jeszcze w dzieciństwie. Nie miała pojęcia, że wypadki przybiorą wkrótce nieoczekiwany obrót, a jej życie skręci w bardzo dziwnym kierunku.

Ciało znalazł jej ojciec, Fred, który od tak dawna każdego ranka spacerował z psem tym właśnie kawałkiem plaży, że wolał nawet o tym nie pamiętać. Podczas tych wędrówek odzyskiwał wewnętrzny spokój, wsłuchując się w pradawną muzykę fal uderzających o brzeg. Ich rytm miał dla niego życiodajną moc.

W ciągu tych wszystkich lat Fred znalazł na plaży szereg rozmaitych przedmiotów wyrzuconych na brzeg, zagnanych wiatrem, przyniesionych przez fale. Naturalnie bywały wśród nich kamienie czy małe kamyki, tak wytrwale gładzone przez piasek i wodę, że w końcu połyskiwały niczym szkło, ozdabiając plażę jak morskie muszelki. Tutejsi mieszkańcy niechętnie o tym wspominali, ale większość z nich wierzyła głęboko, że w tych kamykach kryje się duch samego jeziora. Ludzie podnosili je więc i zabierali ze sobą, chowali do kieszeni albo układali na półkach z książkami, parapetach i biurkach, na szczęście.

Podczas swoich spacerów Fred znajdował jednak nie tylko kamienie. Jeszcze w czasach, gdy był małym chłopcem, jezioro składało mu u stóp różne podarunki, którym mógł się przyglądać z uwagą, podziwiać je, a nawet się nimi bawić. Pewnego ranka, po szczególnie gwałtownej burzy, która nagle zerwała się w środku nocy, natknął się na fragment szalupy ratunkowej. Zrozumiał w lot, że jezioro pochłonęło nocą cały statek wraz z zaskoczoną załogą i pociągnęło go aż na samo dno. Innym razem zauważył na płyciźnie kanoe, które spokojnie unosiło się na falach. W środku znalazł pełen kosz piknikowy, dwie kamizelki ratunkowe i nienaruszoną butelkę Jacka Danielsa. Popytał w okolicy, ale nigdy się nie dowiedział, kim byli właściciele tego kanoe ani co jezioro z nimi zrobiło, ale rozumiał aż nazbyt dobrze, że nie powinien otwierać butelki. Niemniej nigdy dotąd nie znalazł czegoś takiego jak tym razem. Nigdy nie znalazł człowieka.

Tego ranka, jak wiele razy przedtem, Fred i jego owczarek niemiecki, suka o imieniu Sadie, zeszli po długich, drewnianych schodach wiodących z tarasu w stronę plaży. Jednak tym razem Sadie, zamiast pobiec jak zawsze wzdłuż brzegu, stanęła jak wryta. Ze spuszczonym ogonem i pochyloną głową wpatrywała się w powierzchnię wody, wydając gardłowe warczenie, jakby w samej obecności jeziora wyczuwała coś groźnego. Fred zawołał: „Sadie, chodźmy, malutka!”. Ale Sadie ani drgnęła.

Przez chwilę omiatał jezioro spojrzeniem, patrząc w tę stronę, w którą wpatrywał się pies, i w końcu zauważył, że coś unosi się na wodzie, ale z tej odległości nie potrafił rozpoznać, co to jest. Kawałek drewna? Czy może kajak wywrócony do góry nogami? Kiedy jednak obserwowany przedmiot znalazł się nieco bliżej brzegu, Fred poczuł w żołądku bolesny skurcz. To nie był kajak.

Fred zmrużył oczy, patrząc pod słońce, po czym sięgnął do tylnej kieszeni po komórkę, którą pod wpływem nalegań żony zawsze miał przy sobie podczas tych spacerów, i zadzwonił na posterunek.

– Nie jestem pewien, Johnny, ale wydaje mi się, że widzę w jeziorze ciało – powiedział.

Wiedząc, że szeryf i karetka są już w drodze, ściągnął buty i mimo protestów Sadie wszedł do lodowatej wody. Wciąż była jakaś szansa, że ta osoba jeszcze żyje, ale kiedy się zbliżył, zrozumiał, że patrzy na kogoś, komu już nie można pomóc. Stojąc po kostki w wodzie, Fred w milczeniu obserwował, jak ciało, kołysząc się na drobnych falach, dryfuje w stronę brzegu. Jego pies szczekał ostrzegawczo. Chwilę później przyjechał szeryf.

– I co tutaj mamy? – zaczął Johnny, ale nagle urwał. Choć nie był człowiekiem pobożnym, odezwały się w nim lata spędzone w katolickiej szkole i przeżegnał się. Obaj milczeli.

Johnny od dwudziestu pięciu lat był miejscowym szeryfem i nieraz zdarzało mu się znaleźć na miejscu zbrodni, a mimo to stał teraz z otwartymi ustami, kompletnie oniemiały na widok ciała martwej kobiety. W swojej pracy policjanta raz czy drugi widział ludzkie zwłoki, ale z czymś takim stykał się po raz pierwszy. Może chodziło o jej idealnie gładką skórę, a może o pozycję, w jakiej unosiła się na wodzie, z jedną ręką wyciągniętą w stronę brzegu. A może to był wyraz jej twarzy. Nagle przyszło mu na myśl, że ta kobieta wcale nie wygląda, jakby nie żyła. Miał wrażenie, że uchwycił jej spojrzenie… Ale czy to możliwe?

Jego myśli popłynęły w zupełnie niestosownym jak na miejsce zbrodni kierunku. Johnny Stratton zaczął bowiem rozmyślać o swojej prawdziwej miłości. Widok twarzy nieżywej kobiety ustąpił wspomnieniu znanego, może aż nazbyt dobrze, szyderczego uśmiechu jego byłej żony, a potem, co już było o wiele przyjemniejsze, postaci Mary Carlson, jego pierwszej miłości, słodko pachnącej dziewczyny o rudych włosach i dobrym sercu, której nie widział od czasów szkoły średniej. Johnny przypomniał sobie dotyk jej uda, gdy jechali po mieście starym camaro jego ojca, i miękką skórę jej drobnej dłoni, gdy splotły się ich palce, jej perfumy o jabłkowej nucie. I kiedy stojąc na brzegu jeziora, wpatrywał się w martwe ciało nieznanej kobiety, zaczął się zastanawiać, jak właściwie potoczyło się życie Mary. Ale szybko otrząsnął się z tych myśli. Boże, to przecież miejsce zbrodni!

Fred także patrzył na martwe ciało jak zaczarowany. On też pomyślał o swojej prawdziwej miłości, o kobiecie, która z pewnością zmywała w tej chwili naczynia po śniadaniu – o Beverly, swojej żonie, z którą żył już od czterdziestu pięciu lat. Nagle poczuł ulgę, że jej tu nie ma i że ona tego nie widzi.

Z zadumy wyrwał ich głos Kate, która zbiegła po schodach na plażę.

– Tato? – Gwałtownie odwrócili się w jej kierunku. – Tato? Usłyszałam szczekanie Sadie, więc przyszłam zobaczyć, czy… – Słowa zamarły jej na ustach, gdy podeszła bliżej. Na widok pozbawionej życia twarzy kobiety Kate opadła na kolana, zasłaniając rękami usta w bezgłośnym krzyku przerażenia.

– W porządku, kochanie. – Fred szybko podszedł do córki i objął ją ramieniem. – Johnny właśnie dzwoni do koronera. Prawda, John? Chodź, lepiej wróćmy do domu i pozwólmy zrobić szeryfowi, co do niego należy.

– Nie! – wydusiła Kate szeptem. Wyrwała się z objęć ojca i zanim którykolwiek z nich zdążył ją powstrzymać, rzuciła się w stronę kobiety i zaczęła szarpać jej suknię. Chwilę później, gdy Johnny i Fred wciąż próbowali odciągnąć Kate od ciała, wszyscy troje zamarli jeszcze raz.

– Jezu Chryste – wyszeptał Johnny.

W tej samej chwili stłumiony jęk Kate zdołał wreszcie wyrwać się z jej ściśniętej krtani i spokój poranka przeszył nagle krzyk tak przeraźliwy, że wszystkie zwierzęta w okolicy umilkły i zaczęły nasłuchiwać. W fałdach szaty zmarłej kobiety dostrzegli skulone niemowlę. Jego maleńkie ciało było nieruchome i leżało spokojne, jakby spało bezpiecznie wtulone w ramiona matki.Rozdział drugi

Great Bay, 1889

W dniu kiedy Addie Cassatt przyszła na świat, gęsta mgła tak szczelnie spowiła wszystkie drzewa, domy i brzeg jeziora, że jej matka, Marie, nie ośmieliła się samodzielnie wybrać do miasteczka i poszukać pomocy doktora. Nie było daleko – Cassattowie mieszkali niecałą milę od głównej ulicy – jednak tego ranka Marie nie potrafiła sięgnąć spojrzeniem dalej niż za próg własnego domu. Wpatrywała się w nieprzeniknioną biel, niepewna, co właściwie powinna zrobić. Dom najbliższej sąsiadki zniknął we mgle, a mąż, mimo złej pogody i poważnego stanu Marie, wyruszył na jezioro łowić ryby. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby pomóc Marie dostać się do miasteczka albo wezwać do niej lekarza. Była w domu sama, a nawet, jak myślała, sama na świecie. Jednak kałuża wody, którą ujrzała u swoich stóp, powiedziała jej, że tak czy inaczej niedługo nie będzie już sama. Dziecko było w drodze.

Mąż Marie, Marcus, i jego brat Gene, podobnie jak ich przodkowie, należeli do pokoleń mężczyzn, którzy od niepamiętnych czasów łowili ryby w tutejszych wodach, więc jakaś tam mgła, nie mówiąc już o zaawansowanej ciąży Marie, nie mogła im przeszkodzić w codziennej pracy. Rybacy w miasteczku uważali, że Cassattowie muszą być głupcami, skoro wypływają na jezioro w taką pogodę, ale Marcus i Gene wiedzieli swoje. Nieraz widywali całe ławice ryb, które wysuwały pyszczki nad powierzchnię wody tylko po to, żeby posmakować gęstej, aksamitnej mgły.

Wszystko to nie miało jednak żadnego znaczenia dla Marie, gdy leżąc w łóżku, przewracała się z boku na bok pod wpływem bólu, zwiastującego narodziny jej pierwszego dziecka. Miasteczko wcale nie jest tak daleko, powtarzała sobie, kiedy ból kolejnego skurczu nieco odpuszczał. Co dzień chodziła tą drogą z psami i znała na pamięć wszystkie jej wzniesienia i zakręty. Z całą pewnością zdołałaby tam dotrzeć nawet teraz. A przynajmniej doszłaby do domu sąsiadki. „Rusz się, Marie, to tylko zwykła mgła – pomyślała. – Wstawaj, szukaj pomocy, dziecko jest w drodze”.

Próbowała wstać, ale ból się nasilił. Jęknęła tylko, opadając z powrotem na poduszkę. Ogarnęło ją dziwne poczucie, jakby jej ciało stało się rzeką, a dziecko musiało tę rzekę przepłynąć, z jednego świata w drugi. Nie miała pojęcia, skąd się biorą te myśli.

Widziała tylko oślepiającą biel za oknem. Nie była pewna, czy istnieją jeszcze szkoła, sklep, poczta i inne budynki w miasteczku, czy zostały już pochłonięte przez tę biel. Czy coś jeszcze tam jest? Czy świat jeszcze istnieje? Marie z przerażeniem wpatrywała się w tę białą, gęstą, żywą rzecz. Pomyślała, że gdyby wyszła na zewnątrz, to coś niewątpliwie chwyciłoby ją i zawiodło do nieprzebytych lasów za miasteczkiem. Na pewno przepadłaby bez śladu, błąkając się po omacku w chwili, gdy dziecko przyszłoby na świat. Psy, Polar i Lucy, ujadały zajadle w stronę zalegającej na podwórku mgły, w stronę jeziora, tylko wzmagając niepokój Marie.

„Pomóż mi, matko”, pomyślała jeszcze, po czym skurcze całkowicie wzięły jej ciało we władanie.

Nieco dalej nad brzegiem jeziora jej sąsiadka, Ruby Thompson, z niepokojem zawiązywała sobie fartuch. Wiedziała, że ten dureń Marcus wypłynął na jezioro, zostawiając żonę samą, w taki dzień, kiedy dziecko było tuż-tuż. Mgła czy nie mgła, zamierzała się upewnić, że u Marie wszystko w porządku.

Zawinęła jeden z placków upieczonych tego ranka i wyszła z domu w tę biel, kierując się w stronę długiego rzędu sosen, które rosły między ich domami. Dotykała kolejnych pni, na ślepo wyciągając rękę przed siebie, dopóki nie zmaterializowało się przed nią następne drzewo. Kiedy tak szła, cała zatopiona we mgle, przypomniała sobie pewną zimę z dzieciństwa, gdy nagła śnieżyca zaskoczyła ją poza domem. Kilka osób z niewielkiej społeczności Great Bay zginęło tego dnia, zgubiwszy drogę w gwałtownej burzy. Mała Ruby wracała właśnie do domu ze szkoły, kiedy zaczął padać gęsty śnieg. I tak samo jak dziś szła od drzewa do drzewa, żeby znaleźć drogę. Na to wspomnienie przebiegł ją zimny dreszcz. Z ulgą otrząsnęła się z tych myśli, kiedy wreszcie dotarła do domu Cassattów.

Ruby zastukała we frontowe drzwi. Czemu nie ma odpowiedzi? „Boże – pomyślała – może ona właśnie rodzi?”. Pchnęła drzwi i gdy okazało się, że nie są zamknięte, weszła do środka.

– Marie! – zawołała, ale i tym razem nie usłyszała odpowiedzi. „Gdzie ona jest? Gdzie są te cholerne psy?”. Ruby zaczęła gorączkowo chodzić po domu, a jej niepokój wzrastał na widok kolejnego pustego pomieszczenia. Coś było nie tak. Kiedy zobaczyła, że drzwi wiodące z kuchni na podwórko są otwarte, niewiele myśląc, wybiegła prosto w mgłę. Znała na pamięć drogę z kuchni sąsiadki nad jezioro i potrafiła w razie potrzeby pójść nią z zamkniętymi oczami. Właśnie teraz nadeszła taka chwila.

Ruby pospiesznie zeszła ścieżką, potykając się o korzenie i głazy – „Czemu Marcus, ten leniwy dureń, porządnie tego nie oczyści” – i w końcu stanęła nad wodą. Jej wzrok nie sięgał dalej niż na kilka centymetrów. W którą stronę iść? Skręciła w lewo. Zaczęła biec wzdłuż brzegu, wołając imię przyjaciółki.

Marie nieoczekiwanie szybko wyłoniła się z mgły. Ruby znalazła ją nagle niemal u swoich stóp. Leżała w płytkiej wodzie, nieprzytomna, pogrążona we śnie, a może martwa. Suknia oplątywała jej nogi. Nigdzie nie widać było dziecka.

Krzyki Ruby szybko sprowadziły na miejsce wszystkich, którzy znaleźli się w zasięgu jej głosu. Najpierw przybiegł jej mąż, Thomas, potem Otto i Betsy Lund. Kiedy mężczyźni zanieśli Marie z powrotem do domu, a Ruby przebrała ją w suchą koszulę nocną i położyła do łóżka, Marie nagle ocknęła się z transu, w który wcześniej wpadła.

– Gdzieście je zabrali? – zawołała Marie. – Gdzie jest moje dziecko?

Nikt nie pytał, dlaczego poszła na brzeg jeziora. Wszyscy powtarzali tylko: „Musisz teraz odpocząć, Marie”, oraz: „Przeżyłaś ciężkie chwile”, albo: „No dobrze, już dobrze, spokój”.

Ale ich słowa nie mogły pocieszyć zrozpaczonej matki. Marie rzucała wokół niespokojne spojrzenia, próbując podnieść się z łóżka.

– Moje dziecko – powtarzała w kółko.

Ruby chwyciła męża za rękę i wyprowadziła go przed dom.

– Poszukaj na podwórzu, w jeziorze, wszędzie, gdzie się da – szepnęła. – To dziecko musi gdzieś tam być, nie pozwól, żeby dopadły je wilki.

„Zasługuje na porządny, chrześcijański pochówek – pomyślała, ale nie wypowiedziała tego na głos. – Gdzie jest doktor? Na pewno ma coś, co mógłby podać Marie, żeby ją uspokoić”.

*

Mały Jess Stewart nie powiedział rodzicom ani komukolwiek innemu, że coś przywołało go tego ranka na brzeg jeziora w sposób tak oczywisty, jakby wypowiedziało jego imię.

Leżąc pod łóżkiem, toczył właśnie zażartą bitwę drewnianymi żołnierzykami, które dostał od wuja na piąte urodziny, gdy nagle dotarł do niego jakiś dźwięk, którego nigdy wcześniej nie słyszał. Wysunął głowę spod łóżka i zaczął nasłuchiwać. Brzmiało to jak śpiew, ale nie miało słów. I prawdę mówiąc, nie miało też żadnej melodii. W każdym razie nie takiej, jaką znał z innych piosenek. To było coś innego. Jess pomyślał, że to najpiękniejsza muzyka, jaką kiedykolwiek słyszał. Przyłożył głowę do chłodnej podłogi, zamknął oczy i słuchał.

Dźwięki przepływały przez jego uszy, tworząc w jego głowie splot niezwykłych myśli. Wyobraził sobie, że jest na jeziorze, w łódce wiosłowej, z jakąś piękną kobietą. Ale to nie była jego matka, choć podobnie jak ona miała długie włosy i wyglądała tak czule i kochająco, że najbardziej na świecie zapragnął położyć się na jej kolanach i zasnąć, zupełnie jak wtedy, kiedy był małym dzieckiem. Jednak teraz był już dużym chłopcem. Nie dla niego były takie dziecięce tęsknoty. Otworzył oczy, porzucił żołnierzyki w środku bitwy i podczołgał się do okna. Może uda mu się coś zobaczyć. Chciał się tylko dowiedzieć, skąd bierze się ta muzyka.

Nie dostrzegł jednak niczego niezwykłego. Po prostu mgła. Nie umiał powiedzieć, skąd dobiegał śpiew, ale miał wrażenie, jakby płynął znad jeziora. Ale co to było? Kto to był?

Podszedł do tylnych drzwi, włożył kurtkę i pobiegł zboczem w dół, w stronę wody. Nie powiedział mamie, gdzie idzie. Wiedział, że nie pozwoliłaby mu wyjść na dwór w taką pogodę, a on koniecznie musiał coś sprawdzić. Kiedy podszedł bliżej, przekonał się, że mgła nad jeziorem nie jest tak gęsta jak koło domu. Widział teraz na jakieś dwa, trzy metry, ale tylko kiedy patrzył w stronę wody.

Stał przez chwilę i wpatrywał się w biel, próbując coś dostrzec, cokolwiek. I właśnie w tym momencie z wody wysunęła głowę jakaś ciemna postać. Wyglądała trochę jak bóbr albo wydra, ale była znacznie większa. Czy miała rogi? Jess nie był pewny. Zmrużył oczy, żeby się lepiej przyjrzeć. „Tak – pomyślał – to możliwe”. Czy widzi kolce albo jakieś wybrzuszenia na grzbiecie? Jess był zachwycony, nigdy nie widział czegoś takiego. Czy to był potwór morski?

Tajemnicza istota, czymkolwiek była, spoglądała teraz na niego, wzywając go do siebie. Podszedł jeszcze bliżej i wtedy ich spojrzenia się spotkały. To była chwila, która przesądziła o całym życiu chłopca. Nigdy jej nie zapomniał. Po latach, gdy już był znacznie starszy, siedząc z przyjaciółmi w miejscowej tawernie, gdy wszyscy wypili może trochę za dużo, chętnie o niej opowiadał, narażając się na życzliwe żarty i prześmiewki. Niemniej, choć sobie z niego pokpiwali, Jess wiedział, że nie jest głupcem. Wiedział dobrze, co zobaczył tamtego ranka. Przez całą młodość często siadywał w tym miejscu nad jeziorem, starając się przywołać to dziwne stworzenie, ale nigdy już się nie ukazało. Wspomnienie tamtego dnia powracało do niego przez całe życie, a dziwny śpiew rozbrzmiewał w jego uszach w środku nocy, gdy zbudził się z niespokojnego snu.

Jako młody człowiek przeglądał później książki poświęcone okolicznej faunie, szukając informacji o zwierzętach, jakie zamieszkiwały brzegi jeziora. Jednak w żadnej opowieści ani na żadnej ilustracji nie znalazł choćby śladu czegoś, co przypominałoby tamtą istotę. Zupełnie jakby nigdy nie istniało.

Gdyby Jess kiedykolwiek zauważył starożytne piktogramy zdobiące ściany nadbrzeżnych jaskiń, całkiem niedaleko domu jego dzieciństwa, znalazłby wśród nich rysunek przedstawiający dokładnie to samo stworzenie, które widział tamtego dnia. Inni ludzie także je spotkali, tyle że dawno temu. I gdyby tak się stało, Jess mógłby zainteresować się spuścizną podań i legend swojej rodzinnej krainy. Znalazłby wśród nich opowieść o tajemniczej istocie żyjącej w tych wodach, o przerażającym duchu, dobrze znanym pradawnym mieszkańcom okolic. Opowiadano, że jest to uosobienie samego jeziora i że dzięki niemu tutejsze wody potrafią – wedle własnego uznania – odbierać albo ratować życie ludziom, którzy się na nie zapuszczają albo pojawiają w pobliżu. Według legendy to niezwykłe stworzenie mogło także przybierać ludzką postać, jeśli tego chciało. W tamtych czasach okoliczni mieszkańcy wiedzieli, że jezioro jednym okazuje swoje względy, a innym ich odmawia. Na widok pewnych osób toń jeziora nagle łagodniała, ale gdy pojawiali się inni, nagle nie wiadomo skąd zrywała się gwałtowna burza i przewracała łodzie. Ludzie darzyli wtedy jezioro tak wielkim szacunkiem i z tak wielkim lękiem odnosili się do jego mocy, że zanim wsiedli do swoich kanoe, składali najpierw wodom ofiary, w nadziei że to zapewni im bezpieczną podróż.

Oczywiście współcześni ludzie nie słuchali takich przesądów. Wpatrzeni w przyszłość, chętnie zapominali o przeszłości. Legendy i miejscowe podania stały się dla nich niczym więcej niż historyjkami, którymi gospodarz mógł zabawić gości siedzących wokół kominka po dobrej kolacji. Dawne wierzenia zblakły i nadszedł świt nowych czasów. Jednak duchy, które zrodziły te legendy, pozostały, i nadal wykonywały swoją ważną pracę, czekając na kogoś, kto ponownie w nie uwierzy.

Tamtego poranka mały Jess Stewart stał na brzegu i zauroczony wpatrywał się w to dziwne zwierzę, które otworzyło pysk i śpiewało. W tej samej chwili coś go tknęło i Jess odwrócił się, a wtedy ujrzał psy. Polar i Lucy, dwa alaskańskie malamuty Cassattów, usilnie wpatrywały się w coś na powierzchni wody. Na płyciźnie, między dwoma wielkimi głazami, zobaczył unoszące się na wodzie niemowlę. Kiedy odwrócił się ponownie, dziwne stworzenie znikło. Umilkł śpiew. Pozostało tylko niemowlę unoszące się na wodzie. To była Addie, choć wtedy Jess nie znał jeszcze jej imienia.

Jess przywołał rodziców, wiedząc, że czymś takim pięciolatek nie powinien sam się zajmować.

– Mama! Tata! Chodźcie szybko!

Phil Stewart wystawił głowę przez tylne drzwi domu. W odróżnieniu od tego głupka Marcusa jak każdy rozsądny rybak został tego dnia na brzegu.

– Jess! Wracaj do domu! – krzyknął.

– Ale tu jest dziecko.

– Powiedziałem, chodź do domu!

Jess usłyszał głośne trzaśnięcie drzwi. Oczywiście mu nie wierzą. Rodzice nigdy nie słuchają, kiedy dzieci mają coś ważnego do powiedzenia. Ruszył więc w stronę domu, żeby spróbować jeszcze raz.

– Tam jest małe dziecko w jeziorze – zaczął powtarzać uporczywie, co wreszcie zwróciło uwagę rodziców.

– O czym ty mówisz, kochanie? Jakie dziecko? – Jego matka, Jennie, odłożyła robótkę i spojrzała synkowi w oczy.

– Ludzkie dziecko! – zawołał Jess, wymachując gwałtownie rękami w stronę jeziora. – Musicie tam pójść jak najszybciej.

Jennie i Phil wymienili niespokojne spojrzenia. Ludzkie dziecko?

Phil pokręcił głową i zamierzał wrócić do swojej gazety, ale Jennie wiedziała, że Marie Cassatt spodziewa się dziecka. Kiedy o tym pomyślała, przez jej ciało przeszedł dreszcz przerażenia, jakie ogarnia człowieka na widok kogoś, kto przychodzi z bardzo niedobrą wiadomością, ale jeszcze nie zdążył powiedzieć ani słowa. Poderwała się z fotela w kuchni tak szybko, że przewrócił się na podłogę, i wybiegłszy przez tylne drzwi, pognała w stronę jeziora. Jej mąż i synek ruszyli za nią.

Ani Jennie, ani Phil tak naprawdę nie spodziewali się, że dziecko, które znajdą w wodzie, może być żywe, nie mówiąc już o tym, że będzie spokojnie unosiło się na falach, trzymając jedną rączkę w buzi. Ale Jess wiedział, że właśnie tak to ma wyglądać, ponieważ tak wyglądało w chwili, kiedy je zobaczył.

– Niech to diabli – zaklął Phil.

– Migiem – powiedziała Jennie do synka, kiedy szybko wyjęła dziecko z wody i owinęła jego maleńkie ciałko szalem. – Biegnij do domu Cassattów. Powiedz im, że już idziemy.

Jennie nie wiedziała, czy to dziecko Marie, ale było to bardzo prawdopodobne. Nie miała pojęcia, jak ani dlaczego niemowlę znalazło się w jeziorze. Czyżby Marie próbowała je utopić? To wydawało się niemożliwe. Jennie widziała, z jaką radością Cassattowie wyczekiwali swojego pierwszego dziecka. Czy Marie zrobiła sobie krzywdę?

Phil, zmagając się chwilę ze swoim kozikiem, przeciął pępowinę niemowlęcia. Jennie zawiązała ją i łożysko odpłynęło. Nie tracąc czasu, pobiegli wzdłuż brzegu, przez mgłę, w stronę domu Cassattów.

Kiedy dotarli na miejsce, Phil mocnym pchnięciem otworzył drzwi, puszczając przodem Jennie, która niosła niemowlę. Powitał ich chór zdumionych westchnień sąsiadów, nadal kręcących się wokół Marie.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: