Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cowboy Bepop - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
24 lutego 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,90

Cowboy Bepop - ebook

Kosmos w odległej przyszłości to niebezpieczne miejsce. Wszechświatem rządzi gang Czerwonego Smoka. Życie ponad prawem dla jego członków jest całkiem przyjemne. Pieniądze, kobiety, hazard - wszystko pod ręką! No, może nie dla każdego... Dla dwójki nowicjuszy z Tharsis City mafijny żywot jest daleki od splendoru. Spike Spiegel i Vicious, bo właśnie o nich mowa, na długo zanim stali się śmiertelnymi wrogami, byli dwójką przyjaciół mozolnie pnących się po szczeblach kryminalnej kariery. Gdy wreszcie pojawia się szansa wykonania roboty dla szefa, wiedzą, że to ich być albo nie być w przestępczej organizacji. I to dosłownie. Muszą tylko dostarczyć komuś walizkę. Niby banalnie prosta robota, więc co może pójść nie tak?

Netflix przyjął pod swoje skrzydła adaptację aktorską kultowego dzieła anime Cowboy Bebop japońskiego studia Sunrise! Książka stanowiąca prequel serialu znakomicie mierzy się z legendą, co razem daje piorunującą dawkę adrenaliny!

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8203-135-5
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nie sypie się kumpli i zawsze trzyma się buzię na kłódkę.

Jimmy Conway, „Chłopcy z ferajny”

Jest rok 2161.

Układ Słoneczny został opanowany przez kryminalistów.

_Piratów. Złodziei. Wyjętych spod prawa._

Ale nawet na tym nowym Dzikim Zachodzie

każdy łajdak wart swej ceny wie jedno:

wszechświatem rządzi GANG CZERWONEGO SMOKA.

W końcu Czerwony Smok kontroluje wszystko.

_Hazard. Narkotyki. Kobiety._

W tej organizacji życie jest cholernie dobre.

Szampan? _Zimny._

Garnitury? _Krzykliwe._

Broń? _Głośna._

To złota era gangsterów.

Cóż… może nie _wszystkich_.

– Nigdy nie zrozumiem, dlaczego mówi się, że krew „bryzga”.

To nie pierwszy raz, kiedy Fearless się nad tym zastanawiał. Szczerze powiedziawszy, prawdopodobnie myślał o tym częściej, niż normalna osoba powinna. Już „pryska” byłoby lepsze. Albo chociaż „bucha”. Bo kiedy całe dnie pozbywasz się trupów, a co za tym idzie najróżniejszych wydzielin (chociaż głównie krwi, biorąc pod uwagę to, że człowiek zawsze nosi jej w sobie całkiem sporo), zaczynasz pragnąć, by istniało słowo, które opisywałoby to doświadczenie w bardziej dostojny sposób.

Jednocześnie nie brzmiałoby tak, jakby małe dziecko dobrało się do pudełka kredek i rzuciło nimi o ścianę. Bryzg.

– A może „trysk”? – zaproponował Vicious. Kucał naprzeciwko Fearlessa, a na jego śnieżnobiałych włosach błyszczał pot. Pomiędzy nimi leżał mężczyzna, który padł niedawno od pojedynczej kulki, która trafiła w sam środek czoła. Strzał był wręcz upiornie precyzyjny. Robota profesjonalisty. I to nie byle kogo.

Załatwił go Gang Czerwonego Smoka. Jeśli chodziło o morderstwa, nie miał sobie równych.

Wspomniany wcześniej rozbryzg dekorował ścianę czteropokojowego mieszkania w apartamentowcu ze sklepionymi sufitami, importowanymi podłogami z marmuru i innymi ekskluzywnymi elementami wykończenia, włączając w to obraz Pollocka, który właściciel ukradł z Ziemi, wykorzystując chaos towarzyszący katastrofie na wrotach międzygwiezdnych. Jak na ironię, ten krwawy rozbryzg znalazł się tuż obok, niczym abstrakcyjne dzieło sztuki współczesnej.

– Ze wszystkich możliwych słów proponujesz „trysk”? – Fearless wyszczerzył zęby w uśmiechu. Był rozbrajający, nie można mu się było oprzeć. I dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak oddziaływał na ludzi. A w późniejszym życiu na kobiety. Jako młody chłopak musiał się nauczyć, jak uczynić z tego swoją broń. Gdy dorasta się na ulicy, wyraz twarzy nie tylko wyraża emocje. To coś w rodzaju fizycznej waluty. Sposób, by zwabić niebacznego przechodnia i zwinąć portfel z jego tylnej kieszeni, gdy niczego nie podejrzewa. To nie był tylko uśmiech. To taktyka przetrwania.

Vicious westchnął i pokręcił głową.

– Przestań myśleć o pierdołach i się uwijaj. Chcę się stąd zmyć o jakiejś normalnej porze. Nie tak jak wczoraj wieczorem, gdy zapomniałeś przykleić taśmę przy swoim końcu dywanu i ciało wyślizgnęło się prosto na Dwunastą Aleję, tuż przy grupie policjantów. A może już o tym zapomniałeś?

Fearless skrzywił się, jakby chciał powiedzieć: „Kto, ja?”, po czym wyszczerzył zęby i rzucił:

– Dupek z ciebie.

Prawdę mówiąc, Fearless miał rację. Vicious naprawdę był dupkiem. Ale nie w uwłaczającym sensie. Był dupkiem dziedzicznym – pochodzącym z długiej linii bogatych dupków z najróżniejszych części drzewa genealogicznego dupków-bogaczy. Tak więc faktycznie był dupkiem. Ale nie dupkiem. A to różnica.

– 3… 2… 1…!

Wspólnie podnieśli ciało i ułożyli je na leżącym obok orientalnym bordowym dywanie upstrzonym złotymi plamkami, w który zawiną biedaka, zakleją i wyrzucą. W Czerwonym Smoku nie bez powodu znani byli jako „dozorcy” – ekipa sprzątająca wzywana przez doświadczonego zabójcę po robocie, by nie musiał sobie brudzić rąk. Był to szczebel w hierarchii organizacji.

A Fearless i Vicious znajdowali się na samym jej dole.

– Miejmy to już za sobą – odpowiedział Fearless z entuzjazmem typowym dla osoby, która przez większą część dnia pozbywa się zwłok.

Ostrożnie i powoli zawijali denata, aż zabrakło im dywanu, a biedak leżał wygodnie w samym środku niczym miękkie, mięsiste i lepkie nadzienie biszkoptowej rolady.

Gdy zabezpieczyli oba końce taśmą klejącą, wzrok Fearlessa spoczął na nadal tlącej się w ścianie dziurze po kuli. Przyjrzał jej się wzrokiem fachowca, niczym archeolog badający znaleziska z wykopu, tak aby nie uszkodzić bezcennych skarbów.

– Założę się o tysiąc woolongów, że to była trzydziestka dwójka.

To kolejna z ich rozrywek. Ale ta miała wyższą stawkę. Vicious uniósł brew, akceptując zakład, i dokładnie przyjrzał się otworowi w ścianie. Nie był przekonany. Oświadczył więc z największą pewnością:

– Podwajam stawkę. Kaliber dziewięć i sześć dziesiątych milimetra, wystrzelony z sig sauera.

Fearless po raz kolejny spojrzał na dziurę po kuli. Tak blisko, jak pozwalało mu oko. Następnie odwrócił się do Viciousa pełen niedowierzania.

– Gówno prawda. Widzisz to mieszkanie? Pocisk tego kalibru obudziłby połowę budynku. Zanim byś się zorientował, jakaś gospodyni w jedwabnym szlafroku z pieskiem pod pachą waliłaby do drzwi, a połowa PMP stałaby w hallu. Potrzebujesz tłumika. – Fearless uśmiechnął się, po czym wypowiedział puentę: – A jakim trzeba być zjebem, żeby zakładać tłumik na jebanego sig sauera?

Wtedy, jakby na zawołanie, z pobliskiej toalety dało się słyszeć spłukiwanie muszli klozetowej. Z twarzy Fearlessa odpłynęła cała krew. „Cholera. On tu nadal jest”. Drzwi się otworzyły i zagrzmiał głos:

– Tym zjebem.

Głos należał do Spidera, weterana wśród zabójców Czerwonego Smoka. On też był dupkiem, ale nie tym bogatym. Tym drugim. Dupkiem-dupkiem. Człowiekiem, który nosił krawat z pasującą do niego poszetką i okulary słoneczne w pomieszczeniach. Przy jego boku stał partner, Karma. On też był ubrany jak dupek. Ale nie mówił za wiele. Wolał zostawić besztanie Spiderowi. Spider też tak wolał.

Byli ustawieni. Byli członkami rodziny królewskiej Czerwonego Smoka. Byli kolesiami, którzy mieli swój stolik w barze Any, gdzie jedzą i piją członkowie wyższego szczebla organizacji, a ich miesięczny rachunek jest równy kredytom hipotecznym większości ludzi. Rozrywki, którym oddawali się członkowie Czerwonego Smoka, były powodem, dla którego Vicious i Fearless zgłosili się do organizacji. A ich osobowości? To już inna bajka.

– Każdy zabójca wart swej ceny wie, że na tę lufę można zamontować dziewięciomilimetrowy tłumik, trzeba tylko wiedzieć, co się robi. A ja wiem. To również wyjaśnia, dlaczego po dwóch latach wy, profesjonalne łajzy, nadal jesteście dozorcami.

Spider wyciągnął paczkę papierosów z wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjął jednego. Papieros zwisał mu z ust, gdy zapalał go zapalniczką powlekaną złotem. To była jedna z tych staroświeckich, z otwieranym wieczkiem, wydająca metaliczny odgłos podczas zapalania. Pstryk. Pstryk. Pstryk. Po kilku próbach papieros w końcu się zapalił. Spider zaciągnął się i sceptycznym wzrokiem przyjrzał ich pracy.

– Pospieszcie się i pozbądźcie tego dywanu. Nie chcę tu wrócić tylko po to, by sprzedać kulkę cieciowi, bo za długo debatowaliście nad słowem „bryzgać” i nie zdążyliście zwinąć lokatora.

Fearless zwrócił się z przekąsem do Spidera:

– Mówi się „tryskać”.

Spider ruszył w kierunku drzwi wejściowych, ale zanim wyszedł, odwrócił się do nich z szerokim uśmiechem na twarzy. Zupełnie innym niż ten, który był na twarzy Fearlessa. To był uśmiech starego, żałosnego palanta.

– A właśnie, Vicious. Mieszkasz w penthousie, co?

Vicious zacisnął szczęki. Gdyby się wsłuchać, można byłoby usłyszeć, jak zgrzyta zębami. Robił wszystko, by go z siebie nie wypuścić. Mroku. Tej jego części, która, gdyby na to pozwolił, roztrzaskałaby butelkę bordeaux ze świetnego rocznika, stojącą w pobliżu na wysokim do sufitu stojaku na wino z kontrolą temperatury, i użyła barwionego szkła, by wydłubać Spiderowi oczy.

– Niezłe lokum jak na jebanego dozorcę.

Fearless napotkał wzrokiem spojrzenie Viciousa i powoli pokręcił głową. Ruch ten był niemal nieuchwytny. Fearless bardzo dobrze znał tę stronę Viciousa. Brutalność czaiła się w nim, od kiedy byli nastolatkami. Fearless nazywał to mrokiem. To była jedyna jego cecha, która go przerażała. Nie chodziło o to, że Vicious potrafił zamordować kogoś bez ostrzeżenia, lecz o to, do czego się posuwał. Nigdy nie wystarczało mu po prostu kogoś zdjąć. Musiał sprawić, by ofiara stała się nierozpoznawalna. Zmasakrować ją. To coś więcej niż wybuchowy charakter. To coś zupełnie innego. Bezwzględność. Wpadli przez nią przez lata w tyle kłopotów, że Fearless nauczył się ją rozpoznawać, gdy zaczynała się czaić pod powierzchnią niczym płetwa rekina, która zaraz ma się wyłonić z wody – dostrzegał ją nawet przed Viciousem. W większości przypadków.

Fearless odpyskował zabójcy:

– Nie martw się, Spider. Pewnego dnia zarobisz tyle, że będziesz mógł przestać marszczyć freda w matczynej piwnicy i kupisz coś własnego.

Spider zaciągnął się papierosem. Pokręcił głową i stłumił śmiech, po czym wypuścił z ust smugę dymu.

– Tym się od siebie różnimy, Fearless. Pewnego dnia Czerwony Smok włoży mi na palec pierścień z krwawnika i ustanowi starszym, a ty nadal będziesz zawijał ciała w dywany i opowiadał dowcipy.

Na czole Fearlessa pojawiły się zmarszczki. Zastanawiał się przez chwilę, po czym zwrócił ponownie do Spidera:

– Ale jeśli starsi dadzą ci pierścień z krwawnika… to jak zmieścisz palec w dupie?

– Pierdol się, Fearless – odparował Spider. Wyciągnął ku niemu środkowy palec i ciężkim krokiem odszedł w stronę drzwi. Karma ruszył tuż za nim, jak to miał w zwyczaju.

Fearless wypuścił powietrze. Spojrzał na Viciousa. Z policzków przyjaciela odpłynęła krew. Mrok wrócił do swojej małej, cichej kryjówki.

Na razie.

Horyzont Tharsis rzucał światło na złomowisko Tharsis City, miejsce, w którym znikały stare samochody i ofiary Czerwonego Smoka. Światła wielu niezamieszkanych luksusowych apartamentów i fluorescencyjne billboardy reklamujące najnowsze osiągnięcia inżynierii genetycznej w dziedzinie biomięsa oświetlały porozrzucane tu chromowane części pojazdów i szkło.

Największe miasto na Marsie miało być pierwszym krokiem do skolonizowania całego Układu Słonecznego. Było dzieckiem najznamienitszych architektów i budowniczych z całej Ziemi, z ogromnymi budynkami ze szkła i stali przypominającymi architekturę Dubaju, o powierzchni dwóch Manhattanów. Ci, którzy byli tu na samym początku, nazywali je kolejną wspaniałą metropolią. Ale mieszkanie tutaj było jak życie w ozdobnej kuli ze śniegiem, takiej, jaką kupuje się babci na święta. Miasto wypełniał ciągły szum zamiataczy ulic polerujących asfalt. Drapacze chmur, owszem, były cudami architektury, ale wewnątrz nie zostały dokończone i prawdopodobnie takie już pozostaną. Deszcz był planowany. Brakowało tu tylko okrążającego miasto co kilka minut parowozu z sympatycznym konduktorem. Cały teren przypominał plan filmowy.

– Skąd oni, do diabła, wiedzą, gdzie mieszkam?

Fearless i Vicious powoli kiwali się w przód i w tył, trzymając ważący teraz jakieś osiemdziesiąt kilo orientalny dywan. O tej porze nocy było cicho, dało się słyszeć tylko mielenie zgniatarki do śmieci pracującej kilka centymetrów od ich stóp. Takiej, co w dzień w kilka sekund pożerała samochód w całości, a w nocy niszczyła wszelkie ślady czyjejś obecności na świecie. Wzięli zamach i puścili swoje końce dywanu, oglądając z makabryczną fascynacją, jak z kolosalnym łomotem zawiniątko uderza w obrotowe, sprzęgające się stalowe zęby.

Po kilku sekundach nie było po niczym śladu. Dywan, a wraz z nim trup zostały przemielone na nierozpoznawalną miazgę. Da się dostrzec kawałki skóry i mięsa, ale nie na tyle, by odgadnąć, co się wydarzyło w apartamencie ze sklepionym sufitem i skradzionym Pollockiem. W dodatku raczej nikomu nie zależało, by rozpocząć poszukiwania tego biednego sukinsyna.

Fearless otrzepał dłonie i wzruszył ramionami.

– To jasne, że wiedzą, gdzie mieszkamy. Znają naszą grupę krwi, wiedzą, ile mamy kasy na koncie, pewnie znają też kolor naszych sików o poranku. Ale tak to już jest, że moje gówniane mieszkanko, które dzielę z karaluchami wielkości szczurów, z kiblem, na którym trzeba usiąść bokiem, jeśli chce się wysrać za zamkniętymi drzwiami, nie jest aż tak interesujące dla dupków pokroju Spidera, jak twój penthouse.

Vicious szybko go poprawił.

– To nie jest mój penthouse.

Fearless westchnął. „Cholera”. Vicious zawsze to robił. Co kilka miesięcy potrzebował gadki w stylu „to nic złego urodzić się w ultrabogatej rodzinie”. W końcu to Fearless przyszedł na świat na ulicach Wschodniego Tharsis. To on został jako noworodek porzucony w używanym koszyku pod nocnym klubem. To jego nikt nie chciał. Jego zmuszano do zbierania złomu w zamian za miskę zimnego rosołu i miejsce pod markizą, by mógł zasnąć osłonięty od sztucznego deszczu, który raz w tygodniu zalewał miasto.

Ale pewnie, Vicious chciał gadać o swoich problemach.

– Słuchaj. Pochodzisz z rodziny bogaczy. I nie ma w tym niczego złego. To nie twoja wina, że dorastałeś, spędzając soboty na jedzeniu homarów w restauracji Francona’s, a latem uprawiałeś żeglarstwo grawitacyjne na Europie z instruktorem o imieniu Claude. Ale twoją winą jest, że pozwalasz przeciętnym kutasom takim jak Spider zajść sobie za skórę. A im szybciej zaakceptujesz to, skąd pochodzisz, tym szybciej wyrośniesz na faceta, którym zawsze miałeś się stać.

Vicious przez moment rozmyślał nad tą inspirującą gadką. Tak, Fearless już wielokrotnie wygłaszał tę samą przemowę. Prawdę mówiąc, tak jak przypomniał im Spider, już od prawie dwóch lat byli na samym dole drabiny Czerwonego Smoka. Nigdy nie zostali awansowani, ale kilka tygodni wcześniej ich role zostały „skorygowane”. Oznaczało to, że nocami sprzątali po kutasach i karierowiczach takich jak Spider, a za dnia musieli wozić po mieście spoconego capo zwanego Dodd.

Fearless westchnął. Znowu. Miał nadzieję, że jego przyjaciel to zauważył. Nie mógł bez przerwy zajmować się obawami Viciousa.

– Słuchaj, albo będziesz tu stał i kontemplował powieszenie się w łazience motelu, w którym trzeba przejechać kartą kredytową, żeby spłukać wodę w kiblu, czy o czym tam fantazjujesz, gdy tak gapisz się w otchłań, albo pójdziemy się uchlać i spróbujemy przekonać jakieś laski, że jesteśmy o wiele ważniejsi niż w rzeczywistości, co skłoni je do pójścia z nami do łóżka. Wybieraj.

Vicious nie przestał się gapić. W otchłań. Potem powiedział:

– Miał na imię Monroe.

Fearless zmarszczył brwi, a Vicious odwrócił się ku niemu z lekkim uśmieszkiem.

– Mój instruktor żeglugi grawitacyjnej. Miał na imię Monroe.

Fearless wybuchnął śmiechem. Może źle ocenił Viciousa. Może naprawdę był tym drugim rodzajem dupka.

Na barze stały obok siebie trzy szklanki. Wytatuowana ręka nalewała do nich połyskującego złotego napoju. Była dość hojna, zwłaszcza biorąc pod uwagę, kto zamówił te drinki.

Fearless uśmiechnął się szeroko, podnosząc wszystkie trzy szklanki.

– Za następną rundę zapłacę, Felix.

Barman, do którego należała wspomniana wytatuowana ręka, przewrócił oczami.

– Jakoś na to nie liczę.

Podniósł wysoko butelkę. Jasnożółta etykieta przyozdobiona była czerwonym, zionącym ogniem smokiem. Nad nim widniał napis KUDO. Jedna porcja tequili, jedna porcja absyntu i trzy porcje kiepskiego pomysłu. Ostrożnie zakręcił butelką ze złotym płynem.

– Całe szczęście tylko ty pijesz te pirackie szczyny.

Fearless mrugnął. Zważywszy na jego lichą pensję nowicjusza w Czerwonym Smoku, obaj mieli szczęście.

Wrócił do wysokiego stolika przy oknie wychodzącym na ulicę. Stali przy nim Vicious i Goldie, członkini Czerwonego Smoka o kruczoczarnych włosach, która zdecydowanie nie dawała sobą pomiatać. Była w organizacji od dwóch lat. Wcześniej jako złodziejka klejnotów okradła kilkoro handlarzy diamentów należących do Czerwonego Smoka, dzięki czemu otrzymała zaproszenie, by do niego dołączyć. Byli pod wrażeniem jej osiągnięć.

Vicious i Goldie skrzywili się na widok szklanek. Kudo. Świetnie.

Cała trójka uderzyła szkłem w stolik i równocześnie przełknęła alkohol. Goldie wzdrygnęła się, czując posmak trunku. Kudo miało w zwyczaju zostawiać na języku coś przypominającego paloną benzynę, nawet u tych, którzy częściej go pijali. To nie był smak, do którego można się przyzwyczaić.

Goldie pokręciła głową.

– Ostatnio gdy piłam kudo, obudziłam się nago w łazience orbitalnego kasyna na rubieżach Io.

Fearless uniósł brew. Goldie zakończyła temat. Szybko.

– Jeśli chociaż pomyślisz o mnie nago, poderżnę ci gardło i wrzucę twoje ciało do zbiornika kwasu na zadupiach Wschodniego Tharsis.

– No dobra – odpowiedział ze śmiechem Fearless.

Goldie była ich najlepszą przyjaciółką w organizacji. Fearless od jakiegoś czasu potajemnie się w niej podkochiwał, ale nigdy nikomu o tym nie powiedział. Była pomiędzy nimi niepisana zasada, by nie srać tam, gdzie jedzą, żeby móc utrzymać status quo i nie mieszać w ich wzajemnych relacjach. A przynajmniej tak to sobie wmawiał Fearless. Prawda była taka, że nigdy nie był w żadnym znaczącym związku, a pomysł obnażenia duszy przed Goldie – albo przed jakąkolwiek inną kobietą – cholernie go przerażał. Według niego lepiej było kogoś stracić, niż nigdy nie kochać.

Po drugiej stronie ulicy zamigotał wściekle biały neon. Fearless natychmiast zwrócił na niego uwagę. Litery kształtem przypominały te jarzące się nad wejściem do Rick’s Café Américain. Z zewnątrz knajpa nie musiała szczególnie przyciągać uwagi. Każdy pirat, łajdak i banita warty swej ceny wiedział, co znajduje się w środku. Miejsce to nazywało się Ana’s Bar. Nazwę przyjęło od zgryźliwej właścicielki opiekującej się knajpą i hermetyczną listą klientów. Właśnie wtedy, jakby wszechświat celowo wysłał Fearlessa na tortury, do wejścia podeszli Spider i Karma, przywitali się z ochroniarzem, okazując przesadny entuzjazm, i zniknęli w środku.

Fearless zacisnął szczęki.

– Chyba sobie, kurwa, żartujecie.

Goldie wybuchnęła śmiechem. Wyraźnie dobrze się bawiła, obserwując, jak Fearless pogrąża się w rozpaczy.

– Nigdy nie rozumiałam twojej obsesji na punkcie tego miejsca. To tylko zwykły bar.

Fearless się żachnął. Odwrócił się do barmana.

– Felix, jak się nazywa to miejsce?

Mężczyzna obrzucił go pytającym spojrzeniem. Zdawało mu się, że to podchwytliwe pytanie.

– To miejsce? Bar.

Fearless odwrócił się z powrotem do przyjaciół. Wystarczyło się rozejrzeć, żeby uzyskać potwierdzenie jego słów. Bo stali teraz w dosłownie zwykłym barze. Ale, jak wyjaśnili Goldie, tamten lokal nie był zwykłym barem. Jeśli mogłeś się tam napić, znaczyło to, że ci się udało, że według Czerwonego Smoka byłeś cholernie dobry w swoim fachu.

Goldie przewróciła oczami.

– Jedynie faceci przejmują się tym, w jakim barze powinni pić. Jakby wasza wartość była w jakiś sposób mierzona tym, czy pozwolono wam zapłacić dwa tysiące woolongów za tę samą gorzałę, którą wypilibyście w podłej spelunie. Ja oczywiście, będąc kobietą, nie mam takich lęków.

Nagle Vicious się ożywił. Coś zwróciło jego uwagę. Z niezbyt subtelnym spojrzeniem skinął głową w stronę baru.

– Może bycie zdegradowanym do poziomu podłej speluny nie jest wcale takie złe…

Po drugiej stronie wnętrza baru siedziały dwie kobiety, obie dwudziestokilkuletnie. Jedna miała krótko ściętą punkową blond fryzurę. Druga kasztanowe włosy i błyszczyk w podobnym kolorze. Zamówiły dwie wody gazowane z limonką, a gdy Felix nie patrzył, wyjęły z biustonoszy własne, kupione wcześniej małpki z tanią wódką – etykiety wskazywały na wyrób rosyjski – i wlały ją sobie do szklanek.

Fearless i Vicious mieli nadzieję, że Goldie pomoże im dobić targu. Pewnie, byli nikim. Niemniej z doświadczenia wiedzieli, że Goldie była w stanie przekonać dziewczyny takie jak one, by pozwoliły sobie postawić drinka. Z czułością nazywali ją swoją „dostarczycielką numerków”. Goldie wolała zwrot „koordynatorka zaliczenia”.

– Bez przesady – sprzeciwiła się. – Kiedy ostatnio wy pomogliście mi zaliczyć?

Fearless wskazał na siebie i Viciousa.

– No wiesz, obaj jesteśmy singlami.

– Nie jestem aż tak zdesperowana i nigdy nie będę – odparowała Goldie. Fearless i Vicious wyszczerzyli zęby w uśmiechu, gdy się odwróciła i niechętnie zaczęła się przedzierać przez tłum spoconych, wstawionych klientów w kierunku dwóch kobiet przy barze. Doceniali, jaką była przyjaciółką. Najlepszą.

– Zawsze przynosicie swój alkohol do knajp? A może Felix zapomniał mi powiedzieć, że zaczął sprzedawać małpki, które wepchnęłyście sobie w staniki?

Kobiety zesztywniały. Ich oczy zaczęły gorączkowo poszukiwać najbliższego wyjścia; musiały założyć, że Goldie była pracowniczką lokalu i jest już dla nich po zabawie. Ale ta szybko je uspokoiła:

– Bez nerwów. Nie chcę was wydać. Ten pomysł z małpką jest całkiem zmyślny.

Kobiety się rozluźniły. Blondynka miała na imię Fiona, a jej kasztanowłosa koleżanka – Penny. Właśnie ukończyły uniwersytet w Tharsis i, jak większość ludzi w ich wieku, były spłukane.

Goldie wskazała drugi koniec pomieszczenia, gdzie Fearless z Viciousem stali przy wysokim stoliku, pogrążeni w przesadnie entuzjastycznej rozmowie, która była kiepskim sposobem na ukrycie tego, że cały czas obserwowali przebieg sytuacji z dziewczynami.

– Widzicie tych dwóch gości? – Kobiety kiwnęły głowami. Były zaintrygowane, ale nieszczególnie pod wrażeniem. – Są bogaci. I to jak. Obaj mają ogromne domy. I statki. Wielkie statki. Ten z białymi włosami używa swojego jako dryfującego magazynu. Nawet nim nie lata, tyle ma kasy. I chcieliby wam postawić drinka. Szczerze? Pozwoliłabym im kupić o wiele więcej. Skuście się na najdroższą pozycję z menu. Pieniądze nie grają roli. Zaufajcie mi.

Kobiety wymieniły spojrzenia. Dlaczego nie?

Goldie uśmiechnęła się ironicznie. Odwróciła się z powrotem do chłopaków i uniosła kciuki w górę.

Korek od szampana wystrzelił. Odurzające bąbelki stały się białe, gdy zaczęły spływać po butelce obok dekadenckiej francuskiej etykiety i rozlały się na stół ze sztucznego drewna tuż przy opuszkach palców Fearlessa. Mężczyzna patrzył szeroko otwartymi oczami na bąbelki, jakby liczył w głowie, ile każdy z nich może być wart.

– Łaaa! – zaśmiała się Fiona, nalewając szampana do czterech kieliszków tak, że drogocenny trunek był wszędzie dookoła.

Fearless rzucił Viciousowi dyskretne spojrzenie, jakby chciał powiedzieć: „Urodziłeś się bogaty i właśnie dlatego płacisz za to wszystko”. Vicious podniósł lekko brew, jakby miał odpowiedzieć: „Ja zawsze płacę”.

– A więc… – Fiona uśmiechnęła się, siadając z powrotem na stołku. – W jakim biznesie się wam poszczęściło, że możecie pić szampana starszego niż my wszyscy?

Fearless dokładnie zastanowił się nad odpowiedzią. To pytanie już kiedyś wpędziło ich w kłopoty. W przeszłości opowiadał kobietom, że byli capo Czerwonego Smoka, obiecywał, że zabiorą je do kontrolowanego przez organizację orbitalnego kasyna obracającego się tuż przy Saturnie lub do loży VIP-ów na otwarcie najgorętszego nowego klubu w Tharsis.

Obietnic tych, jak można sobie wyobrazić, nigdy nie udało się spełnić. Szczególnie gdy przestali mówić dziewczynom, że są członkami Czerwonego Smoka, i zaczęli wymyślać bardziej lukratywne zawody. Na przykład pewnego dnia w knajpie ze stekami Fearless okłamywał dwie kobiety, utrzymując, że on i Vicious są lekarzami. Szło to zaskakująco dobrze, dopóki facet przy stoliku obok nie dostał wstrząsu anafilaktycznego, a kelnerka zapytała: „Czy jest na sali lekarz?”. Fearless odpowiedział „tak”, bo po pierwsze, sytuacja zaszła już za daleko, a po drugie, nadal próbował zaliczyć. Nie skończyło się zbyt dobrze. Szczególnie dla faceta, który nieświadomy uczulenia na orzeszki piniowe zjadł zrobione z nich pesto. Zatem tym razem to Vicious postanowił odpowiedzieć:

– Import, eksport.

Brzmiało na tyle poważnie, by usprawiedliwić cenę szampana, ale tak niejasno, że mogli na bieżąco zmyślać szczegóły. Raczyli kobiety opowieściami o podróżach na Wenus i Europę, wspominając bajeczne hotele, w których nocowali, i wiele egzotycznych delicji, które tam jedli. Ani słowem nie zająknęli się o tym, co konkretnie wchodziło w zakres ich służbowych obowiązków.

Spojrzenia Fiony i Penny się spotkały. Kobiety się uśmiechnęły, jakby bez słów doszły do tego samego wniosku.

Penny, mniej wygadana z przyjaciółek, odezwała się:

– Może przeniesiemy tę imprezę w jakieś bardziej… prywatne miejsce?

Fearless zareagował momentalnie, zanim Vicious zdążyłby zmienić zdanie:

– Niestety, w moim mieszkaniu trwa remont. – Wskazał ręką na Viciousa. – Ale mój przyjaciel ma naprawdę boski penthouse.

Vicious zacisnął zęby. Mrok jeszcze go nie spowił, ale po wyrazie twarzy partnera Fearless wiedział, że już się w nim budzi.

– Panie na chwilę wybaczą. – Vicious chwycił Fearlessa za ramię i niemal siłą wyprowadził go do łazienki, w której szybko zamknął za nimi drzwi. W rogu stała tylko jedna toaleta, łazienka była więc najwyraźniej jednoosobowa. Odwrócił się wściekły do przyjaciela. – Boski? Boski?

Fearless wzruszył ramionami. I zaczął się odlewać.

– W czym problem?

– Mówiłem ci. To penthouse mojego ojca. Nie mój.

– No i?

– No i nie zabierzemy tych kobiet do penthouse’u mojego ojca.

Fearless strzepnął i spuścił wodę.

– A właśnie że zabierzemy.

Zapiął spodnie i otworzył drzwi, ale Vicious szybko znów je zatrzasnął.

– Nie, nie zabierzemy.

– Cóż, panie „import i eksport”, nie możemy ich zabrać do mojego mieszkania, gdzie na kiblu trzeba siedzieć bokiem, nie? To była twoja przykrywka, nie moja.

Vicious odparował:

– Mój ojciec kocha ten penthouse. A jeśli choć jedno włókno dywanu zostanie zniszczone, dobierze mi się do tyłka.

Fearless uśmiechnął się złośliwie.

– To upewnimy się, że dziewczyny zdejmą buty, dobrze?

Vicious zastanawiał się nad tym przez moment, a Fearless kontynuował:

– No daj spokój. Po co ci te wszystkie rzeczy, skoro od czasu do czasu nie możesz się nimi pobawić?

Vicious westchnął. Partner miał rację.

– Dobra. Dzisiaj. Tylko dzisiaj. I koniec. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, ale czasem nie mogę cię, kurwa, znieść.

Fearless wyszczerzył zęby w uśmiechu. Tym uśmiechu.

– Wiem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: