Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cud rodzicielstwa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 listopada 2020
Ebook
50,00 zł
Audiobook
50,00 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
50,00

Cud rodzicielstwa - ebook

Autor wyróżnia siedem niewypowiedzianych prośb dzieci do rodziców. Są to pragnienia uniwersalne, stanowiące podstawę egzystencji człowieka. Dlaczego rezygnujemy z nich w procesie wychowania na rzecz przekonań i społecznej poprawności? Wróćmy do źródła. Stwórzmy nowy początek wraz z powołanym przez nas życiem.

Książka stała się bestsellerem w Izraelu.

Cud Rodzicielstwa
Nie jest typowym poradnikiem – nie ma w nim rad. Są tu raczej słowa, w które warto się wsłuchać (to trudniejsze niż zrobienie czegoś według instrukcji), by uświadomić sobie, co jest ważne w byciu człowiekiem i rodzicem. Żeby ujrzeć własne dziecko w całej jego istocie, pięknie i potencjale, zobaczmy również to niewinne, dobre i mądre dziecko w sobie.

Cytaty z książki:
Czy twoi rodzice cię słuchali? Czy dostałeś od nich tę miłość, o której mówię, tę umożliwiającą nam wysłuchanie i usłyszenie dokładnie tego, o co nas prosi syn czy córka? Czy jest to miłość, którą chciałbyś dać swoim dzieciom? Oto dziecko. Jego oczy błyszczą, a serce bije mocno. Na początku drogi wie ono i czuje, że wszystko jest możliwe. Ale powoli się uczy. Z pomocą rodziców i społeczeństwa, do którego chce należeć, uczy się – krok po kroku – rezygnować ze swoich marzeń.

 

Spis treści

Wstęp (9)

Nowa szansa (22)

1. O co tak naprawdę proszą nasze dzieci (27)

Pierwotny kontrakt (31)

Siedem podstawowych próśb naszych dzieci (35)

•Pierwsza prośba – by czuć się zadomowionym we własnym życiu (36)

•Druga prośba – by doświadczać przyjemności, witalności, zabawy, pasji (38)

•Trzecia prośba – by czuć iskrę wyjątkowości (40)

•Czwarta prośba – by czuć wspólnotę, w głębokiej bliskości (42)

•Piąta prośba – o wolność wypowiedzi (44)

•Szósta prośba – o wolność myślenia (46)

•Siódma prośba – o wolność istnienia (48)

Otwarte pytania (50)

Jak zapomnieliśmy o naszych prośbach (53)

•Co widzą dzieci (55)

•Czego nie widzą dorośli (56)

•Język trudności (58)

•Zatrzymać się i posłuchać (59)

•Najważniejsze pytanie (60)

•Rezygnacja i przetrwanie (63)

Trzy fazy relacji (68)

•Coraz więcej tego, czego brakuje (72)

•Ważne jest to, co mamy (79)

•Historie żądania i rezygnacji (83)

Trudności nie mają być rozwiązane (86)

• Towarzyszyć w trudnościach (88)

• Właściwy porządek (91)

• Odpowiedzialność po stronie dorosłych (96)

• Prawdziwa akceptacja (100)

• Koniec cierpienia (101)

• Zabicie posłańca (106)

• Służąca nie wychowa księżniczki (107)

• Ukryte poprzedza odkryte (108)

• Dziecko, które sprawia trudności, to powód do dumy (109)

• Nowe porozumienie (115)

• Cztery iluzje (119)

2. Słuchać inaczej (125)

Po co słuchać (126)

Jest mi trudno (131)

Czy mam szansę na bliskość (135)

Uważne słuchanie (139)

Podróż złożona z (zaledwie!) czterech kroków (141)

• Pierwszy element – przestrzeń dla trudności (142)

• Drugi element – obserwacja (143)

• Trzeci element – zgoda na udzielenie odpowiedzi (145)

• Czwarty element – ekspansja (148)

Dziecko prosi tylko o to, czego nie ma (151)

Zatkane uszy (157)

Czy możemy celebrować na tym świecie przyjemność, zmysłowość i seksualność (160)

• Gdy to nie działa (165)

• Dawanie tego, czego nie mam (171)

• Podsumowanie – w duchu Alice Miller (175)

3. Ukryta rozmowa. Życie jak lunapark (179)

Dwa kanały wpływu rodziców na dzieci (179)

• Komunikacja z dziećmi (183)

• Komunikacja z nami samymi (183)

• Dzieci nas słuchają (184)

Trzy rodzaje komunikacji między dziećmi a rodzicami (187)

• Etap próśb (189) • Etap żądań (190)

• Etap rezygnacji (197) Pięć poziomów przekazu (204)

• Kierujące nami przekonania (206)

• Nawracające sytuacje, które wzmacniają przekonania (207)

• Odpowiadające przekonaniom obszary, na których skupiamy się w życiu (208)

• Myśli i idee uzasadniające nasze przekonania (209)

• Nawykowe postawy wyrażające nasze przekonania (210)

• Pierwszy poziom – kierujące przekonanie (212)

• Drugi poziom – nawracające sytuacje w życiu (212)

• Trzeci poziom – obszary skupienia (213)

• Czwarty poziom – opinie i idee (214)

• Piąty poziom – nawykowe zachowania (214)

Wracamy do domu (216)

Zamiast zakończenia. Zaproszenie do innej podróży (217)

• Nowy rodzaj partnerstwa (217)

Podziękowania (221)

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66057-27-2
Rozmiar pliku: 8,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis tre­ści

Wstęp

Nowa szan­sa

1. O co tak na­praw­dę pro­szą na­sze dzie­ci

Pier­wot­ny kon­trakt

Sie­dem pod­sta­wo­wych próśb na­szych dzie­ci

Otwar­te py­ta­nia

Jak za­po­mnie­li­śmy o na­szych proś­bach

- Co wi­dzą dzie­ci
- Cze­go nie wi­dzą do­ro­śli
- Ję­zyk trud­no­ści
- Za­trzy­mać się i po­słu­chać
- Naj­waż­niej­sze py­ta­nie
- Re­zy­gna­cja i prze­trwa­nie

Trzy fazy re­la­cji

- Co­raz wię­cej tego, cze­go bra­ku­je
- Waż­ne jest to, co mamy
- Hi­sto­rie żą­da­nia i re­zy­gna­cji

Trud­no­ści nie mają być roz­wią­za­ne

- To­wa­rzy­szyć w trud­no­ściach
- Wła­ści­wy po­rzą­dek
- Od­po­wie­dzial­ność po stro­nie do­ro­słych
- Praw­dzi­wa ak­cep­ta­cja
- Ko­niec cier­pie­nia
- Za­bi­cie po­słań­ca
- Słu­żą­ca nie wy­cho­wa księż­nicz­ki
- Ukry­te po­prze­dza od­kry­te
- Dziec­ko, któ­re spra­wia trud­no­ści, to po­wód do dumy
- Nowe po­ro­zu­mie­nie
- Czte­ry ilu­zje

2. Słu­chać ina­czej

Po co słu­chać

Jest mi trud­no

Czy mam szan­sę na bli­skość

Uważ­ne słu­cha­nie

Po­dróż zło­żo­na z (za­le­d­wie!) czte­rech kro­ków

- Pierw­szy ele­ment – prze­strzeń dla trud­no­ści
- Dru­gi ele­ment – ob­ser­wa­cja
- Trze­ci ele­ment – zgo­da na udzie­le­nie od­po­wie­dzi
- Czwar­ty ele­ment – eks­pan­sja

Dziec­ko pro­si tyl­ko o to, cze­go nie ma

Za­tka­ne uszy

Czy mo­że­my ce­le­bro­wać na tym świe­cie przy­jem­ność, zmy­sło­wość i sek­su­al­ność

- Gdy to nie dzia­ła
- Da­wa­nie tego, cze­go nie mam
- Pod­su­mo­wa­nie – w du­chu Ali­ce Mil­ler

3. Ukry­ta roz­mo­wa. Ży­cie jak lu­na­park

Dwa ka­na­ły wpły­wu ro­dzi­ców na dzie­ci

- Ko­mu­ni­ka­cja z dzieć­mi
- Ko­mu­ni­ka­cja z nami sa­my­mi
- Dzie­ci nas słu­cha­ją

Trzy ro­dza­je ko­mu­ni­ka­cji mię­dzy dzieć­mi a ro­dzi­ca­mi

- Etap próśb
- Etap żą­dań
- Etap re­zy­gna­cji

Pięć po­zio­mów prze­ka­zu

- Kie­ru­ją­ce nami prze­ko­na­nia
- Na­wra­ca­ją­ce sy­tu­acje, któ­re wzmac­nia­ją prze­ko­na­nia
- Od­po­wia­da­ją­ce prze­ko­na­niom ob­sza­ry, na któ­rych sku­pia­my się w ży­ciu
- My­śli i idee uza­sad­nia­ją­ce na­sze prze­ko­na­nia
- Na­wy­ko­we po­sta­wy wy­ra­ża­ją­ce na­sze prze­ko­na­nia
- Pierw­szy po­ziom – kie­ru­ją­ce prze­ko­na­nie
- Dru­gi po­ziom – na­wra­ca­ją­ce sy­tu­acje w ży­ciu
- Trze­ci po­ziom – ob­sza­ry sku­pie­nia
- Czwar­ty po­ziom – opi­nie i idee
- Pią­ty po­ziom – na­wy­ko­we za­cho­wa­nia

Wra­ca­my do domu

Za­miast za­koń­cze­nia. Za­pro­sze­nie do in­nej po­dró­ży

- Nowy ro­dzaj part­ner­stwa

Po­dzię­ko­wa­niaWstęp

„Dla­te­go z tej pro­wi­zo­rycz­nej par­ko­wej mów­ni­cy bła­gam obo­jęt­nych prze­chod­niów, aby do­strze­gli w na­szym sys­te­mie wy­cho­waw­czym spo­sób na wyj­ście z fru­stra­cji i ludz­kiej nie­do­li”.

A.S. Ne­ill, Sum­mer­hill Scho­ol: A New View of Chil­dho­od

Uwa­gi do pią­te­go wy­da­nia ory­gi­na­łu

Czu­ję się bar­dzo wzru­szo­ny, że ta książ­ka wę­dru­je po świe­cie ni­czym moje dziec­ko, któ­re do­ro­sło i się usa­mo­dziel­ni­ło.

Spo­ty­kam ro­dzi­ców, któ­rych wy­zwo­li­ła i do­da­ła im sił. Boli mnie jed­nak, gdy wi­dzę tych, któ­rych po lek­tu­rze prze­peł­ni­ło po­czu­cie winy. Ci od­waż­ni i otwar­ci ro­dzi­ce cie­szą się, że po­ję­li, o co na­praw­dę pro­si ich dziec­ko, lecz świa­do­mość zmar­no­wa­nych szans jest mę­czą­ca i pa­ra­li­żu­je.

To bo­le­sne i nie­po­trzeb­ne nie­po­ro­zu­mie­nie. Naj­waż­niej­sza dla na­szych dzie­ci jest bo­wiem świa­do­mość, że z ca­łych sił sta­ra­my się po­słu­chać tego, co się w nich dzie­je. Fakt, że otwo­rzy­łeś tę książ­kę, do­wo­dzi, że pra­gniesz słu­chać.

Wy­ba­cze­nie so­bie tych wszyst­kich stra­co­nych szans jest moż­li­we (i na­praw­dę war­te za­cho­du). Wie­rzę, że w ro­dzi­ciel­stwie ist­nie­je nie­ogra­ni­czo­na prze­strzeń dla zmian. Gdy mama czy tata ze­chcą otwo­rzyć drzwi – cu­dow­ną i uzdra­wia­ją­cą mocą słu­cha­nia – żad­ne dziec­ko na świe­cie nie uprze się, aby je za­mknąć.

To nie jest moja książ­ka. Mia­łem szczę­ście kro­czyć z pew­ną wy­jąt­ko­wą ko­bie­tą ra­mię w ra­mię ścież­ką wy­dep­ta­ną przez nas dwo­je. Dzię­ku­ję cu­dow­nym si­łom, któ­re nas po­łą­czy­ły. Wspo­mi­nam o tym, po­nie­waż więk­szość po­ru­sza­ją­cych idei, któ­re uda­ło mi się tu w mia­rę przej­rzy­ście sfor­mu­ło­wać, Orit Fe­jul Orr in­tu­icyj­nie po­czu­ła, prze­my­śla­ła, wy­po­wie­dzia­ła i wcie­li­ła w ży­cie na dłu­go przede mną. Jej ucznio­wie i pa­cjen­ci, a tak­że na­sze trzy cór­ki już to wie­dzą. Te­raz po­wie­dzia­łem to tak­że to­bie. Mo­że­my za­czy­nać.

Tak to jest:

Dziec­ko, któ­re re­zy­gnu­je, prze­cho­dzi w tryb prze­trwa­nia wła­ści­wy do­ro­słe­mu.

Do­ro­sły, któ­ry prze­sta­je re­zy­gno­wać – za­czy­na żyć jako dziec­ko.

Nie gódź­cie się na re­zy­gna­cję.

Ja się nie zgo­dzi­łem.

Za­wsze może przyjść ktoś, kto po­wie: „Cóż po­cząć, tak już jest…”.

Lecz dziec­ko, któ­re pra­gnie żyć, nie pod­da­je się.

Po­nie­waż żyje, jest praw­dzi­we, jest ko­cha­ne. Tak to jest.

Za­cznij­my od po­cząt­ku…

Je­śli się­gną­łeś po tę książ­kę, naj­wy­raź­niej się uro­dzi­łeś. A sko­ro się uro­dzi­łeś, ozna­cza to, że masz ro­dzi­ców. Jed­ne­go lub dwo­je. Ży­ją­cych lub nie­ży­ją­cych.

Może po­dej­miesz de­cy­zję, że nie zo­sta­niesz mat­ką. Może już po­sta­no­wi­łeś, że nie bę­dziesz oj­cem. Może ze­chcesz wy­cho­wy­wać dzie­ci w inny spo­sób niż przy­ję­ty, sa­mo­dziel­nie lub w spo­łecz­no­ści, bądź w związ­ku jed­no­pł­cio­wym. Być może szczo­drość, z jaką da­jesz sie­bie in­nym, oraz mno­gość twór­czych dzia­łań w two­im ży­ciu nie po­zo­sta­wia­ją miej­sca dla dzie­ci z krwi i ko­ści, i to też jest cu­dow­ne – ale ro­dzi­ciel­stwo (to dziw­ne sło­wo), ten zwią­zek mię­dzy mat­ką czy oj­cem a dzieć­mi, jest zja­wi­skiem, któ­re do­ty­ka cię oso­bi­ście, bo z nie­go po­wsta­łeś.

Ja sam przez pierw­sze trzy­dzie­ści lat ży­cia nie uwa­ża­łem ro­dzi­ciel­stwa za zbyt in­te­re­su­ją­cy te­mat. Jak wie­lu mą­drzej­szych i bar­dziej do­świad­czo­nych ode mnie lu­dzi my­śla­łem, że ro­dzi­ciel­stwo jest pew­nym eta­pem, któ­ry trze­ba omi­nąć lub przejść przez nie­go w dro­dze do tego, co na­praw­dę waż­ne.

Dziś jed­nak, gdy prze­ka­zu­ję ci tę książ­kę drżą­cy­mi dłoń­mi (nie są już tak pew­ne jak daw­niej), wiem, że ro­dzi­ciel­stwo nie tyl­ko jest fa­scy­nu­ją­ce, lecz tak­że jest to naj­waż­niej­sza rzecz ze wszyst­kich.

Sło­wa te pi­szę w ma­leń­kim po­ko­ju, przy­po­mi­na­ją­cym ciem­ne wnę­trze łona, o ścia­nach w ko­lo­rze zie­mi i z du­żym oknem ozdo­bio­nym czer­wo­ny­mi i bia­ły­mi kwia­ta­mi hi­bi­sku­sa. W tym miej­scu co­dzien­nie spo­ty­kam się z róż­ny­mi ludź­mi w róż­nym wie­ku, któ­rzy chcą, abym to ja to­wa­rzy­szył im w roz­wo­ju. Więk­szość z nich przy­cho­dzi z głę­bo­kim pro­ble­mem. Otwie­ra­ją się na od­no­wę po po­waż­nym kry­zy­sie. Wraz z nimi, przez ostat­nie osiem­na­ście lat, od­kry­wam ko­lej­ne war­stwy ta­jem­ni­cy ro­dzi­ciel­stwa.

Tę ta­jem­ni­cę moż­na za­wrzeć w jed­nym krót­kim zda­niu: „Co spra­wia, że tak do­bre in­ten­cje po­tra­fią do­pro­wa­dzić do tak wiel­kiej ka­ta­stro­fy”.

W tej książ­ce przed­sta­wiam nowe spoj­rze­nie na re­la­cje po­mię­dzy dziec­kiem a jego ro­dzi­ca­mi. Nie jest to książ­ka o wy­cho­wa­niu ani też zbiór mą­drych po­rad do­ty­czą­cych wła­ści­we­go po­stę­po­wa­nia z dzieć­mi.

Pra­gnę umoż­li­wić za­rów­no no­wym ro­dzi­com, jak i we­te­ra­nom ro­dzi­ciel­stwa dum­ne wy­pro­sto­wa­nie się, zro­zu­mie­nie i po­czu­cie cudu stwo­rze­nia czło­wie­ka, ma­gię i szczo­drość, któ­ra tkwi w de­cy­zji o zo­sta­niu mat­ką czy oj­cem.

Po­nie­waż gdy mó­wi­my o ro­dzi­ciel­stwie, mó­wi­my tak na­praw­dę o warsz­ta­cie, w któ­rym two­rzo­ne jest czło­wie­czeń­stwo.

To boli, kie­dy wi­dzi się, że w więk­szo­ści ro­dzin, tak­że po po­nad stu dwu­dzie­stu la­tach ist­nie­nia za­chod­niej psy­cho­lo­gii, ro­dzi­ciel­stwo jest na­dal w naj­lep­szym wy­pad­ku cią­giem nie­spre­cy­zo­wa­nych dzia­łań, a w naj­gor­szym – roz­pacz­li­wie ob­cią­ża­ją­cym za­da­niem. Uważ­na ob­ser­wa­cja i chęć do­strze­że­nia, co tak na­praw­dę dzie­je się mię­dzy dzieć­mi a ich ro­dzi­ca­mi, po­zwa­la­ją, aby ro­dzi­ciel­stwo sta­ło się tym, czym mia­ło być od po­cząt­ku: sze­ro­ką bra­mą, przez któ­rą po­pły­nie mi­łość od bę­dą­cych tu nie­co dłu­żej (ro­dzi­ców) do nowo przy­by­łych (dzie­ci). I nie uży­wam sło­wa „mi­łość” przy­pad­ko­wo; w mo­ich oczach to pro­ste sło­wo ma ja­sne zna­cze­nie, któ­re moż­na od­nieść do każ­dej re­la­cji.

Mi­łość to dla mnie da­wa­nie temu, kogo ko­cha­my, tego, co na­praw­dę pra­gnie otrzy­mać.

Nie tego, co na­le­ży.

Nie tego, co wy­god­ne.

Nie tego, co przy­ję­te.

Nie tego, co spra­wi, że bę­dzie cię ko­chać czy po­trze­bo­wać.

Tego, cze­go na­praw­dę pra­gnie.

Nie jest to wca­le oczy­wi­ste. W więk­szo­ści ro­dzin w ogó­le się tego nie ro­zu­mie. Tak­że dziś, w świe­cie, w któ­rym mo­że­my cie­szyć się wol­no­ścią jed­nost­ki, do­stęp­no­ścią dóbr ma­te­rial­nych i nie­skoń­czo­ny­mi moż­li­wo­ścia­mi wy­ra­ża­nia sie­bie, tak wie­lu lu­dzi ob­se­syj­nie szu­ka do­ce­nie­nia z ze­wnątrz, w sa­mot­no­ści i od­da­le­niu od sa­mych sie­bie i swo­ich bli­skich, w cią­głym stre­sie i lęku przed przy­szło­ścią. Jed­ną z głów­nych przy­czyn ta­kie­go sta­nu rze­czy jest to, że po­mi­mo ma­te­rial­ne­go do­stat­ku i tych wszyst­kich eks­cy­tu­ją­cych zmian w ob­sza­rze wol­no­ści oso­bi­stej, wy­pra­co­wa­nych przez ostat­nie po­ko­le­nia, więk­szość ro­dzi­ców na­dal nie słu­cha tego, o co tak na­praw­dę pro­szą ich dzie­ci. Od ty­się­cy lat dają im to, co „wła­ści­we”, ni­czym wy­myśl­ny klucz, któ­ry nie otwie­ra żad­nych drzwi. Prze­ka­zu­ją im swo­je lęki, któ­re prze­kształ­ci­ły się w ide­olo­gie, wła­sne nie­za­spo­ko­jo­ne po­trze­by, zwy­cza­je, za­sa­dy współ­ży­cia spo­łecz­ne­go, zgod­nie z któ­ry­mi ich wy­cho­wa­no, czy dok­try­ny du­cho­we, na któ­rych opie­ra­ją się w ży­ciu. Wszyst­ko oprócz tego, o co na­praw­dę pro­szą ich dzie­ci.

Czy twoi ro­dzi­ce cię słu­cha­li? Czy do­sta­łeś od nich tę mi­łość, o któ­rej mó­wię, tę umoż­li­wia­ją­cą nam wy­słu­cha­nie i usły­sze­nie do­kład­nie tego, o co nas pro­si syn czy cór­ka? Czy jest to mi­łość, któ­rą chciał­byś dać swo­im dzie­ciom?

Po­trze­bo­wa­łem wie­lu lat wy­pie­ra­nia oraz ko­lej­nych dłu­gich lat ak­cep­ta­cji i na­uki, aby zro­zu­mieć, że dla mnie nie ist­nie­je ża­den inny ro­dzaj mi­ło­ści. Że nie chcę dać moim cór­kom ni­cze­go in­ne­go niż to, o co pro­szą. Ta książ­ka wy­ro­sła z na­uki i słu­cha­nia mo­ich có­rek oraz dzie­ci osób, któ­re zwró­ci­ły się do mnie o po­moc, a tak­że dziec­ka we mnie, któ­re dziś, gdy mam pięć­dzie­siąt je­den lat, na­dal cią­gnie mnie za rę­kaw, do­ma­ga­jąc się, abym zo­ba­czył, że daję mu to, co wy­da­je mi się do­bre w da­nej chwi­li, a nie to, o co ono na­praw­dę pro­si.

* * *

So­bot­ni po­ra­nek.

Sie­dzę przy łóż­ku swo­jej naj­młod­szej, trzy­ipół­let­niej cór­ki. Do­cho­dzi ósma rano i wszy­scy oprócz mnie śpią. Dziś do­ni­kąd się nie spie­szy­my. Pa­trzę na nią, gdy się bu­dzi. Mam­ro­cze, ale jesz­cze nie otwie­ra oczu, tyl­ko od­wra­ca się na dru­gi bok. Z są­sied­nie­go po­ko­ju sły­chać szmer, gdy dwie po­zo­sta­łe dziew­czyn­ki ob­ra­ca­ją się na łóż­kach.

Pa­trzę na cór­kę i na­gle ro­zu­miem, że na mnie ni­g­dy tak nie pa­trzo­no. W ki­bu­cu1, w któ­rym się uro­dzi­łem i wy­cho­wa­łem, bu­dzi­łem się ran­kiem i za­sy­pia­łem wie­czo­rem zu­peł­nie sam. Je­śli była tam opie­kun­ka, cho­dzi­ła od łóż­ka do łóż­ka, spraw­dza­ła i wy­da­wa­ła po­le­ce­nia… Bez żad­nej oso­bi­stej re­la­cji. Gdy mia­łem trzy i pół roku, nikt na świe­cie nie miał po­ję­cia, jak wy­glą­dam, kie­dy bu­dzę się czy za­sy­piam.

Nikt nie wie­dział też, jak moja mama czy tata się bu­dzą. Oni rów­nież wy­cho­wy­wa­li się w ki­bu­co­wym domu dzie­ci (czy też „domu sie­rot”, jak na­zy­wa­ją go moje cór­ki).

A więc po­wiedz­cie mi, jak wy­ja­śnić fakt, że moi ro­dzi­ce ska­za­li mnie na tę samą sa­mot­ność, ze­sła­li na tę samą emo­cjo­nal­ną pu­sty­nię, gdzie sami nie­mal umar­li z pra­gnie­nia?

Jak do tego do­szło? Dla­cze­go ro­dzi­ce – w kół­ko, mimo wie­lu zmian sce­ne­rii, mimo roz­wo­ju na­uki i cy­wi­li­za­cji – z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie po­zwa­la­ją swo­im dzie­ciom prze­cho­dzić przez cier­pie­nie po­dob­ne do tego, któ­re oni sami prze­ży­wa­li jako dzie­ci? Lu­dzie, któ­rzy w dzie­ciń­stwie cier­pie­li z po­wo­du cią­głe­go oce­nia­nia przez ro­dzi­ców, nie­ustan­nie oce­nia­ją swo­je dzie­ci i zmu­sza­ją je do do­świad­cza­nia tej sa­mej fru­stra­cji i po­czu­cia bra­ku war­to­ści, któ­rych do­zna­li przy wła­snych ro­dzi­cach. Lu­dzie, któ­rzy jako dzie­ci ni­g­dy nie mo­gli swo­bod­nie wy­ra­żać uczuć, do­ra­sta­ją, roz­wi­ja­ją się i sta­ją ro­dzi­ca­mi, któ­rzy uczą swo­je dzie­ci, że gniew, roz­pacz i nie­na­wiść są „ne­ga­tyw­ny­mi emo­cja­mi”, dla któ­rych w ich domu nie ma miej­sca. Lu­dzie, któ­rych ro­dzi­ce po­rzu­ca­li na rzecz swo­ich to­wa­rzy­skich czy du­cho­wych idei, po­rzu­ca­ją co­dzien­nie swo­je dzie­ci na rzecz „no­wych” idei.

Pro­stym przy­kła­dem z co­dzien­ne­go ży­cia jest kon­wen­cjo­nal­ny sys­tem edu­ka­cji. Jak lu­dzie, któ­rzy cier­pie­li w szko­le przez sa­mot­ność, głę­bo­ką i nie­ustan­ną nudę, sys­te­ma­tycz­ne tłu­mie­nie ich kre­atyw­no­ści oraz emo­cjo­nal­ne stłam­sze­nie i po­czu­cie bra­ku war­to­ści, mogą po­sy­łać każ­de­go ran­ka swo­je uko­cha­ne, naj­droż­sze dzie­ci do szkół, gdzie mimo po­ja­wie­nia się kom­pu­te­rów, in­ter­ne­tu i za­jęć do­dat­ko­wych na­dal trzy­ma się tych sa­mych za­ło­żeń co w pla­ców­kach z ich wła­sne­go dzie­ciń­stwa?

Jak to się dzie­je? Dla­cze­go ro­dzi­ce upie­ra­ją się, aby sys­te­ma­tycz­nie ży­wić swo­je dzie­ci taką samą emo­cjo­nal­ną i my­ślo­wą stra­wą, któ­ra w naj­lep­szym wy­pad­ku po­wo­do­wa­ła cią­głe nie­do­ży­wie­nie, a w naj­gor­szym tru­ła ich, gdy przyj­mo­wa­li ją z rąk wła­snych ro­dzi­ców?

Py­ta­nie to i od­po­wie­dzi na nie są klu­czo­we dla każ­de­go, kto jest za­in­te­re­so­wa­ny ży­ciem ze swo­imi dzieć­mi opar­tym na mi­ło­ści i tyl­ko mi­ło­ści. Dla każ­de­go, kto go­dzi się dać so­bie peł­ną wol­ność stwo­rze­nia ro­dzi­ciel­stwa, ja­kie wy­ra­ża­ło­by go bar­dziej niż lęki i wzor­ce my­ślo­we, zgod­nie z któ­ry­mi go wy­cho­wa­no. Na py­ta­nie po­sta­wio­ne po­wy­żej pra­gnę od­po­wie­dzieć w tej książ­ce.

Jej ce­lem jest rów­nież wska­za­nie no­we­go spo­so­bu słu­cha­nia na­szych dzie­ci i nas sa­mych, spo­so­bu, któ­ry prze­rwie to błęd­ne koło znisz­cze­nia. Za­pro­po­no­wa­nie punk­tu wi­dze­nia, któ­ry umoż­li­wi nam da­nie cze­goś zu­peł­nie in­ne­go: domu, gdzie je­dy­ną pod­sta­wą re­la­cji w ro­dzi­nie są wol­ność wy­bo­ru, szcze­rość i na­ma­cal­na mi­łość.

Uro­dzi­łem się i wy­cho­wa­łem w kul­tu­rze, w któ­rej prze­moc emo­cjo­nal­na wo­bec dzie­ci była nor­mą. Oczy­wi­ście jest wie­le ta­kich kul­tur. Tym, co być może jest wy­jąt­ko­we dla kul­tu­ry prze­mo­cy w spo­łecz­no­ści ki­bu­co­wej sprzed pięć­dzie­się­ciu lat, jest to, że tam­ta prze­moc była źró­dłem dumy i fi­la­rem ide­olo­gicz­nym ki­bu­cu w owym cza­sie. W tej książ­ce nie za­mie­rzam roz­wo­dzić się nad ko­lek­tyw­nym wy­cho­wa­niem; wspo­mi­nam tyl­ko fakt, że w ta­kim spoj­rze­niu na ro­dzi­ciel­stwo do­ra­sta­łem.

Moi ro­dzi­ce, jak wszy­scy ro­dzi­ce w ki­bu­cu, zo­sta­wi­li mnie, trzy­ty­go­dnio­we nie­mow­lę, w domu od­da­lo­nym o pół ki­lo­me­tra od ich „po­ko­ju”, z dzie­siąt­ka­mi in­nych opusz­czo­nych nie­mow­ląt pod nad­zo­rem ki­buc­nicz­ki, któ­ra mia­ła dy­żur w tam­tym ty­go­dniu. Na­zy­wa­no ją „noc­ną straż­nicz­ką”. Od tej chwi­li spę­dza­łem tam każ­dą noc. Tak więc gdy tyl­ko bu­dzi­łem się z pła­czem w środ­ku nocy, jak zda­rza się to więk­szo­ści dzie­ci w pierw­szych la­tach ich ży­cia, wi­dzia­łem nie­zna­jo­mą twarz, któ­ra zmie­nia­ła się co ty­dzień.

Prze­cho­ro­wa­łem nie­mal cały pierw­szy rok mo­je­go ży­cia. Mniej wię­cej w oko­li­cy pierw­szych uro­dzin za­czę­ły się ata­ki ast­my. Wiem, że dla mo­jej mat­ki by­łem naj­droż­szym skar­bem i że po­ja­wie­nie się mnie w jej ży­ciu było wiel­kim da­rem. Wiem tak­że, że spo­sób ży­cia, któ­ry wy­bra­li moi ro­dzi­ce, za­szcze­pił we mnie głę­bo­kie po­czu­cie bez­bron­no­ści i sa­mot­no­ści nie do na­pra­wie­nia. Wi­dać to w mo­ich oczach na wszyst­kich zdję­ciach z dzie­ciń­stwa.

Do tego do­świad­cze­nia wspól­ne­go spa­nia do­szło ży­cie w domu dzie­ci2 – pię­cio­ro szkra­bów, a po­tem pięt­na­ścio­ro star­szych dzie­ci prze­miesz­cza­ło się jak je­den or­ga­nizm z miej­sca na miej­sce. Nie mia­łem tam ani jed­nej wła­snej za­baw­ki. Nie było też szans na pry­wat­ność. Tak jak ro­dzeń­stwo może mieć zu­peł­nie róż­ne do­świad­cze­nia po­mi­mo tego, że ma tych sa­mych ro­dzi­ców, tak każ­dy, kto spę­dził dzie­ciń­stwo w ki­bu­co­wym domu dzie­ci, zo­stał skrzyw­dzo­ny w inny spo­sób i w in­nym stop­niu. Pa­mię­tam cią­głe po­czu­cie sa­mot­no­ści. To, że nikt nie wie, kim je­stem i co czu­ję. Pa­mię­tam wstyd zwią­za­ny z moim cia­łem, trud­no­ści z do­łą­cze­niem do wal­ki o wła­dzę mię­dzy in­ny­mi chłop­ca­mi i ukry­wa­nie po­czu­cia niż­szo­ści pod po­wierz­chow­ną pew­no­ścią sie­bie, aro­gan­cją i otocz­ką suk­ce­su.

Moi ro­dzi­ce byli bar­dzo mło­dy­mi ludź­mi, rów­nież uro­dzo­ny­mi i wy­cho­wa­ny­mi w ki­bu­cu. Gdy mia­łem sie­dem lat, mój oj­ciec, któ­ry w mło­do­ści ma­rzył o tym, by zo­stać ma­la­rzem, po­rzu­cił ma­lar­stwo dla re­ży­se­rii. Już wte­dy – ina­czej niż wie­lu mło­dych lu­dzi z jego oto­cze­nia – szu­kał oka­zji do wy­ra­że­nia swej wy­jąt­ko­wo­ści i na­wet je znaj­do­wał. Dla­cze­go za­tem po­zwo­lił mi do­ra­stać w śro­do­wi­sku, któ­re tłam­si­ło nie­za­leż­ne my­śle­nie?

Kie­dy mia­łem osiem lat, za­czę­ły mnie bu­dzić noc­ne kosz­ma­ry. Moja mat­ka za­wsze mia­ła wy­jąt­ko­wy ta­lent do zaj­mo­wa­nia się dzieć­mi z trud­no­ścia­mi emo­cjo­nal­ny­mi. Co też przy­szło jej do gło­wy, że za­miast za­brać mnie spać do sie­bie, do domu, zgo­dzi­ła się współ­pra­co­wać z człon­ki­nia­mi rady wy­cho­waw­czej, któ­re aby wes­przeć mnie w upo­ra­niu się z kosz­ma­ra­mi, po­sta­no­wi­ły zor­ga­ni­zo­wać ro­ta­cję człon­ków ki­bu­cu, śpią­cych na po­lów­ce obok mo­je­go łóż­ka? (Stra­te­gia ta była w owym cza­sie w ki­bu­cu uwa­ża­na za oświe­co­ną i re­wo­lu­cyj­ną).

Mniej wię­cej do dwu­dzie­ste­go pią­te­go roku ży­cia po­wta­rza­łem so­bie i in­nym opo­wie­ści o zie­lo­nych łą­kach, o wol­nych, szczę­śli­wych dzie­ciach, ży­ją­cych bez do­ro­słych, i o tym, jak cu­dow­nie było wyjść nocą w pi­ża­mach, skra­dać się gę­sie­go po krza­kach i cho­wać za ścia­ną, żeby móc zer­kać na ogrom­ny ekran, na któ­rym do­ro­śli we wtor­ki oglą­da­li fil­my.

Hi­sto­rii o chłop­cu, któ­ry wca­le nie chciał się wy­my­kać na fil­my dla do­ro­słych, lecz opusz­czał swo­je łóż­ko i wy­cho­dził na chłód, żeby nie do­ku­cza­no mu, że jest tchó­rzem, nie opo­wia­da­łem na­wet sam so­bie. I nie pa­mię­ta­łem o swo­jej sa­mot­no­ści w gru­pie dzie­ci, gdzie nikt nie był mi na­praw­dę bli­ski i nikt na świe­cie nie wie­dział, że nie mam przy­ja­ciół, do­pó­ki moja naj­star­sza cór­ka nie po­szła do szko­ły.

Gdy mia­łem dwa­na­ście lat, no­to­wa­łem swo­je prze­my­śle­nia w pa­mięt­ni­ku, któ­ry cho­wa­łem pod ma­te­ra­cem w domu dzie­ci. My­śla­łem wte­dy, że naj­więk­szym wro­giem jest śmierć. Za­pi­sa­łem so­bie, że gdy do­ro­snę, zo­sta­nę na­ukow­cem i od­kry­ję ta­jem­ni­cę ży­cia i śmier­ci. Wzią­łem na swo­je bar­ki „skrom­ne” za­da­nie: oca­lić ludz­kość. Jako chło­piec, a póź­niej jako mło­dy męż­czy­zna na­praw­dę my­śla­łem, że mogę ra­to­wać lu­dzi. We wszyst­kich roz­mo­wach ze zna­jo­my­mi i nie­zna­jo­my­mi sta­ra­łem się po­móc im coś do­strzec. Nie­ustan­nie słu­cha­łem i po­świę­ca­łem się ra­to­wa­niu ich od roz­pa­czy, bra­ku wia­ry w sie­bie, nisz­czą­cych związ­ków, wię­zie­nia, nar­ko­ty­ków i ho­spi­ta­li­za­cji.

U mnie oczy­wi­ście wszyst­ko było w po­rząd­ku… Kom­po­no­wa­łem i stu­dio­wa­łem mu­zy­kę, uczy­łem, jak do­ce­niać mu­zy­kę po­waż­ną, i pi­sa­łem mu­zy­kę do spek­ta­kli te­atral­nych. Do­pie­ro przed trzy­dziest­ką w koń­cu zda­łem so­bie spra­wę, że to ja sam po­trze­bo­wa­łem ra­tun­ku. Wio­dłem stre­su­ją­ce, po­zba­wio­ne ra­do­ści ży­cie, kur­czo­wo trzy­ma­jąc się nie­szczę­ścia in­nych, aby czuć się waż­nym i nadać sens wła­sne­mu ist­nie­niu. W rze­czy­wi­sto­ści snu­łem się mię­dzy do­mem a uni­wer­sy­te­tem, smut­ny i zroz­pa­czo­ny. Czu­łem, że po­nio­słem po­raż­kę jako kom­po­zy­tor, że czas mi­jał, a ja nie stwo­rzy­łem na­wet jed­ne­go zna­czą­ce­go dzie­ła i że na­wet jako dy­dak­tyk nie po­tra­fi­łem się wy­róż­nić. Gdy zgo­dzi­łem się uznać praw­dę, zgo­dzi­łem się też roz­sy­pać, oka­zać sła­bość. Ośmie­li­łem się po­pro­sić o po­moc. Otrzy­ma­łem hoj­ne wspar­cie od przy­ja­ciół, na­uczy­cie­li i do­sko­na­łych te­ra­peu­tów, do któ­rych się o nie zwró­ci­łem. W tam­tych la­tach Orit, moja żona, była dla mnie in­spi­ra­cją do wol­no­ści my­śle­nia po­przez jej śmia­łość i świa­do­me dzia­ła­nia. Dzię­ki Celi Pi­ran Kar­ni, wy­jąt­ko­wej men­tor­ce i te­ra­peut­ce, zo­sta­łem na­uczy­cie­lem, a po­tem te­ra­peu­tą. Pro­ces, przez któ­ry prze­sze­dłem pod jej prze­wod­nic­twem, stop­nio­wo zmie­nił mnie z chłop­ca wy­bie­ra­ją­ce­go rolę ofia­ry, ukry­wa­ją­ce­go się w domu za zde­cy­do­wa­ny­mi opi­nia­mi i złud­ną aurą mu­zy­ka z po­ten­cja­łem, w męż­czy­znę, któ­ry ufa swe­mu we­wnętrz­ne­mu ja i jest chęt­ny spo­ty­kać się z in­ny­mi oraz da­wać sie­bie, ca­łe­go sie­bie, świa­tu, na­wet gdy wy­da­je się to bar­dzo ry­zy­kow­ne. Mu­sia­łem na­uczyć się no­wych rze­czy o so­bie, od­pu­ścić cał­ko­wi­tą kon­tro­lę i in­te­lek­tu­al­ną aro­gan­cję, któ­re mnie wię­zi­ły. Mi­nę­ło spo­ro cza­su, wie­le nie­uda­nych prób i kil­ka lat za­gu­bie­nia oraz bez­sil­no­ści. W koń­cu od­wa­ży­łem się i po­zwo­li­łem so­bie na nie­win­ność oraz mniej kry­tycz­ne, a bar­dziej ludz­kie po­dej­ście, któ­re umoż­li­wi­ło mi spo­tka­nie z in­ny­mi z tego no­we­go miej­sca we mnie. Rzu­ci­łem mu­zy­kę i ze wspar­ciem i in­spi­ra­cją na­uczy­cie­li oraz przy­ja­ciół za­czą­łem od­kry­wać wła­sną dro­gę do wspar­cia, ozdro­wie­nia i nie­sie­nia in­spi­ra­cji.

Ob­raz za­czął się roz­ja­śniać. Co­raz wię­cej osób przy­cho­dzi­ło na opra­co­wa­ne prze­ze mnie warsz­ta­ty i kur­sy. Póź­niej pro­si­ły mnie tak­że, abym zo­stał ich te­ra­peu­tą. Gdy mia­ła się uro­dzić na­sza pier­wo­rod­na cór­ka, Noam, czu­łem, że już mniej wię­cej wiem, „jak to dzia­ła”. Ro­zu­mia­łem, że ten, kto ra­tu­je, nie le­czy. Zro­zu­mia­łem też, że gdy wiem, co jest „słusz­ne” dla ko­goś in­ne­go, w rze­czy­wi­sto­ści je­stem za­mknię­ty, sku­pio­ny na so­bie i w owej chwi­li nie je­stem w sta­nie tak na­praw­dę ich ko­chać. Gdy mó­wię: „zro­zu­mia­łem”, moż­na się po­my­lić i po­my­śleć, że po pro­stu prze­my­śla­łem spra­wę i coś zro­zu­mia­łem, ale tak na­praw­dę te rze­czy, któ­re so­bie uświa­do­mi­łem, wstrzą­snę­ły mną, bo sta­ły w cał­ko­wi­tej sprzecz­no­ści z tym, kim by­łem do tej pory, i ze świa­to­po­glą­dem, w któ­rym zo­sta­łem wy­cho­wa­ny.

Gdy pra­wie dwa­dzie­ścia lat temu stu­dio­wa­łem z Celą, o któ­rej wspo­mi­nam wy­żej, przed­sta­wi­ła mi ona kon­cep­cję sied­miu czakr, obej­mu­ją­cą wszyst­kie sfe­ry ludz­kie­go ist­nie­nia. Za­fa­scy­no­wa­ła mnie idea, że każ­da war­stwa eg­zy­sten­cji czło­wie­ka może być wpi­sa­na w tak pro­stą i w moim po­strze­ga­niu in­tu­icyj­ną struk­tu­rę. Póź­niej po­dej­ście to w znacz­nym stop­niu wpły­nę­ło na mój sto­su­nek do wszyst­kie­go poza rze­czy­wi­sto­ścią ma­te­rial­ną (sta­ram się uni­kać sło­wa „du­cho­wy” – obec­nie więk­szość jego zna­czeń jest bar­dzo da­le­ka ode mnie i mo­je­go ży­cia) i do tego, jak lu­dzie się roz­wi­ja­ją i bio­rą od­po­wie­dzial­ność za swo­je ży­cie.

Gdy kil­ka lat póź­niej za­czą­łem sku­piać się na re­la­cjach mię­dzy ro­dzi­ca­mi a ich dzieć­mi, na­zwa­łem to „sied­mio­ma proś­ba­mi”. Prze­nio­słem na­cisk z dia­lo­gu, któ­ry lu­dzie pro­wa­dzą ze sobą i świa­tem – po­przez każ­dą z sied­miu czakr – na ukry­tą roz­mo­wę, w któ­rej dzie­ci pro­szą ro­dzi­ców, aby im od­po­wie­dzie­li – po­przez każ­dą z sied­miu próśb.

* * *

Noam przy­by­ła do nas, gdy mia­łem trzy­dzie­ści pięć lat i czu­łem, że je­stem go­to­wy ją przy­jąć. Dziś wiem, że tak na­praw­dę nie mia­łem po­ję­cia, co to zna­czy być oj­cem ani na co się przy­go­to­wać, ale ośmie­li­łem się po­my­śleć i po­czuć dwie rze­czy, któ­re by­ły­by mi zu­peł­nie obce kil­ka lat wcze­śniej. Od­wa­ży­łem się po­wie­dzieć mo­jej cór­ce, gdy była jesz­cze w ło­nie mat­ki: „Chodź, war­to. Do­brze jest tu­taj, na tym świe­cie” i „Przyjdź do mnie, do mo­je­go świa­ta, a ja już znaj­dę spo­sób, aby do­sto­so­wać go do two­ich roz­mia­rów”. Czu­łem już, że moje ży­cie jest w mo­ich rę­kach. Czu­łem, że mam chęć i siłę, by wzra­stać i zmie­niać się. Eks­cy­to­wa­ła mnie moż­li­wość stwo­rze­nia cze­goś no­we­go. Cie­szy­ła wie­dza, że moje dziec­ko nie do­świad­czy w dzie­ciń­stwie tego, przez co ja prze­sze­dłem. Tak nie­po­trzeb­ne i smut­ne wy­da­wa­ło się ob­cią­żać ją, ła­god­ną i nie­win­ną, le­d­wo przy­by­łą, tymi wszyst­ki­mi prze­szko­da­mi, z któ­ry­mi zmie­rze­nie się i roz­po­czę­cie (gdyż to za­le­d­wie po­czą­tek) uwal­nia­nia się od nich za­ję­ło mi trzy­dzie­ści pięć lat.

Re­la­cje mię­dzy ro­dzi­ca­mi i dzieć­mi fa­scy­no­wa­ły mnie na dłu­go przed tym, jak zo­sta­łem oj­cem. Py­ta­łem bli­skich mi lu­dzi i z cie­ka­wo­ścią ob­ser­wo­wa­łem in­nych. Lecz cią­gle nie mo­głem zro­zu­mieć, co spra­wia­ło, że ro­dzi­ce trak­to­wa­li swo­je dzie­ci zgod­nie z tymi sa­my­mi kon­wen­cja­mi, któ­re tak bar­dzo ra­ni­ły ich sa­mych w dzie­ciń­stwie. Nie ro­zu­mia­łem, jak – w na­szym świe­cie, gdzie każ­dy do­ro­sły może pójść wła­sną dro­gą – lu­dzie na­dal wy­bie­ra­ją brak ela­stycz­no­ści, przy­mus, dy­stans i za­bor­czość wo­bec dzie­ci. Zda­łem so­bie spra­wę, że nie bie­rze się to z nie­go­dzi­wo­ści. Za­zwy­czaj mie­li do­bre in­ten­cje. Ale przy­po­mi­na to za­rzu­ca­nie węd­ki do tej sa­mej rze­ki, w któ­rej ani twój tata, ani dzia­dek ni­g­dy nie zła­pa­li na­wet naj­mniej­szej ryby.

Jako te­ra­peu­ta spo­tka­łem małą dziew­czyn­kę, któ­rej ro­dzi­ce trak­to­wa­li sek­su­al­ność cór­ki z po­gar­dą, więc ona za­czę­ła rze­czy­wi­ście po­strze­gać sie­bie ne­ga­tyw­nie we wszyst­kim, co jest z tą sfe­rą zwią­za­ne. Tak samo wy­cho­wy­wa­ła wła­sną cór­kę. Po­zna­łem chłop­ca, któ­ry co­dzien­nie cze­kał zroz­pa­czo­ny, sta­ra­jąc się nie za­snąć, do­pó­ki ta­tuś nie wró­ci z pra­cy, z na­dzie­ją, że może tego wie­czo­ru po­świę­ci mu wię­cej uwa­gi… Te­raz miał trzy­dzie­ści osiem lat i był waż­nym me­ne­dże­rem, któ­ry każ­de­go wie­czo­ru mu­siał „za­ła­twić coś pil­ne­go” w biu­rze. Jego syn cze­kał na nie­go co wie­czór. Po­zna­łem oso­by, któ­re prze­szły przez cały pro­ces, ukoń­czy­ły ty­sią­ce warsz­ta­tów, by po trzy­dzie­stu la­tach zro­zu­mieć, że są pięk­ne i nie­zwy­kłe, lecz po­sy­ła­ją dziec­ko do szko­ły, gdzie nikt nie zwra­ca uwa­gi na to, jak się ono czu­je, ja­kie jest de­li­kat­ne i wy­jąt­ko­we. Wy­da­je mi się to nie­po­trzeb­ne i bar­dzo, bar­dzo smut­ne.

Gdy Noam mia­ła czte­ry lata, ze­bra­li­śmy się w kil­ka ro­dzin i za­ło­ży­li­śmy szko­łę dla na­szych dzie­ci, aby za­ini­cjo­wać ruch w prze­ciw­nym kie­run­ku. Sta­ra­li­śmy się prze­rwać błęd­ne koło, dać na­szym dzie­ciom to, cze­go chcie­li­śmy dla sie­bie, coś, cze­go ani nasi ro­dzi­ce, ani na­uczy­cie­le ni­g­dy nam nie dali. Tam, w szko­le, któ­rej nada­li­śmy na­zwę „Ziem­skie dzie­ci”, otrzy­ma­łem cu­dow­ną szan­sę, aby wspie­rać ro­dzi­ców we wspól­nym wzra­sta­niu z nimi. Jako dy­rek­tor wy­bra­łem w pierw­szych la­tach po­dej­ście opar­te na głę­bo­kim part­ner­stwie dzie­ci, ro­dzi­ców i na­uczy­cie­li oraz sta­łej re­la­cji mię­dzy po­trze­ba­mi i trud­no­ścia­mi każ­dej jed­nost­ki a na­uką i roz­wo­jem wszyst­kich. Ma­rzy­łem o ro­dza­ju współ­cze­sne­go ple­mie­nia, gdzie dzie­ci i ro­dzi­ce wzra­sta­li­by ra­zem. Oka­za­ło się, że było to dla nas wszyst­kich za wcze­śnie. Po pię­ciu la­tach ba­ła­ga­nu, pod­eks­cy­to­wa­nia i trud­no­ści, jak rów­nież na­uki, kre­atyw­no­ści i od­no­wy, za­mknę­li­śmy „Ziem­skie dzie­ci”. Ale to, co tam się roz­po­czę­ło, roz­sze­rzy­ło się póź­niej na moją pra­cę z ro­dzi­ca­mi spo­za szkol­ne­go krę­gu. Two­rzy­łem kur­sy dla ro­dzi­ców, dużo pi­sa­łem i pro­pa­go­wa­łem moje idee w każ­dy moż­li­wy spo­sób. Po­ma­ga­łem lu­dziom o róż­nych po­zy­cjach spo­łecz­nych i róż­nym świa­to­po­glą­dzie za­cząć ina­czej słu­chać ich dzie­ci. Dzię­ki spo­tka­niom z ro­dzi­ca­mi, wspól­nej ob­ser­wa­cji tego, co ich zbli­ża czy od­da­la od dzie­ci, a tak­że słu­cha­niu mo­ich có­rek i wie­lu in­nych dzie­ci, któ­re po­zna­łem, do­strze­głem łą­czą­ce się wąt­ki ni­czym pod­ziem­ny ruch, któ­ry po­wo­du­je ból, ale przy­no­si też uzdro­wie­nie. Są jak me­cha­nizm, któ­rym moż­na ope­ro­wać w je­den spo­sób, wy­wo­łu­jąc osła­bie­nie, ból i brak, ale moż­na też ope­ro­wać nim w dru­gi, nowy spo­sób, two­rząc wol­ność, mi­łość i szczę­ście w tym związ­ku, któ­ry spra­wia, że świat się krę­ci: re­la­cji mat­ki, ojca i dziec­ka.

Nowa szan­sa

Ze spo­so­bu, w jaki dziec­ko wie­dzie swo­je ży­cie, wy­ni­ka szan­sa, że od­kry­je ono sie­bie, ale też moż­li­wość, że się to ni­g­dy nie zda­rzy, co ozna­cza śmierć, w zna­cze­niu by­cia za­po­mnia­nym, tkwie­nia przez całe ży­cie w ukry­ciu. Z chwi­li na chwi­lę, od po­sił­ku do po­sił­ku, od po­dró­ży do pra­cy i z po­wro­tem, od jed­ne­go mi­zer­ne­go ca­łu­sa do na­stęp­ne­go. Z se­tek gą­sie­nic wy­klu­wa­ją­cych się z jaj, wi­ją­cych się w ma­sie larw, po­gry­za­ją­cych li­ście i tka­ją­cych sie­ci – z tych wszyst­kich dwie, a cza­sem tyl­ko jed­na roz­ło­ży skrzy­dła i wzbi­je się w nie­bo jako pięk­ny wol­ny mo­tyl, któ­ry po­czu­je prze­strzeń, od­wie­dzi kwia­ty, znaj­dzie part­ne­ra i od­le­ci. Wśród se­tek, a może ty­się­cy dzie­ci jed­no czy dwo­je od­kry­je sie­bie w swo­im ży­ciu jako pięk­ne i wol­ne. To hi­sto­ria, któ­rą nam opo­wie­dzia­no. Zna­jo­ma i bez­piecz­na opo­wieść.

A te­raz przejdź­my do no­wej opo­wie­ści. W niej wszyst­kie dzie­ci mogą od­kryć sie­bie. Nie jest to sta­ra opo­wieść o gą­sie­ni­cach i mo­ty­lach. To nowa opo­wieść o nas i na­szych dzie­ciach. W tej opo­wie­ści każ­de dziec­ko – dziew­czyn­ka, któ­rą je­steś, chło­piec, któ­rym je­stem, na­sze wła­sne dzie­ci – wszy­scy zga­dza­ją się od­kryć sie­bie przed świa­tem. Już te­raz, naj­bliż­szej wio­sny.

Na­sze dzie­ci przy­cho­dzą do nas, aby świę­to­wać z nami mi­łość i za­ufa­nie. Świat, do któ­re­go je za­pra­sza­my, świat, w któ­rym je przyj­mu­je­my, jest (w tym mo­men­cie) świa­tem opar­tym na oce­nia­niu i stra­chu.

Tak to jest. Przez ty­sią­ce lat gru­ba, lep­ka, stward­nia­ła sko­ru­pa two­rzy­ła pod­sta­wę ro­dzi­ciel­stwa. Ale ta sko­ru­pa stwo­rzo­na z oce­nia­nia i stra­chu to tyl­ko sko­ru­pa. In­ny­mi sło­wy, nie jest tak na­praw­dę mną i nie jest tak na­praw­dę tobą. A więc, po­dob­nie jak zno­szo­ne ubra­nie, mo­że­my ją zdjąć. To praw­da, że ta sko­ru­pa jest bar­dzo gru­ba. Pra­wie wszyst­kie na­sze związ­ki są w nią wple­cio­ne, wraz z nie­mal wszyst­ki­mi na­rzę­dzia­mi, któ­re zgro­ma­dzi­li­śmy, aby za­rzą­dzać tym świa­tem, ko­mu­ni­ko­wać się i od­no­sić suk­ce­sy. Za­tem by się z nią roz­stać, mu­si­my dać jej wie­le sza­cun­ku i prze­strze­ni oraz pa­mię­tać, że czę­sto, gdy no­si­li­śmy ja­kieś ubra­nie przez wie­le lat, trud­no od­róż­nić je od sa­me­go cia­ła.

Oto drob­ne przy­po­mnie­nie.

Mi­łość to stan, gdy wszyst­ko do­świad­cza­ne jest jako ab­so­lut­ny wy­bór, od­czu­wa­ny i pro­sty, w tej wła­śnie chwi­li, we mnie i w tym, kim je­stem, w to­bie i w tym, kim ty je­steś.

Osą­dza­nie to me­cha­nizm, któ­ry wy­sta­wia mi­łość za drzwi.

Za­ufa­nie to stan, w któ­rym wszyst­ko do­świad­cza­ne jest jako dom, w któ­rym do­brze jest być.

Strach to me­cha­nizm, któ­ry wy­sta­wia za­ufa­nie za drzwi.

Osą­dza­nie i lęk w na­szym świe­cie (w tej chwi­li) to nie tyl­ko idee, moż­li­wo­ści czy przy­pad­ki. To in­te­lek­tu­al­na in­fra­struk­tu­ra, któ­ra sta­no­wi pod­sta­wę po­stę­po­wa­nia więk­szo­ści lu­dzi przez więk­szość cza­su.

Mi­łość i za­ufa­nie, w więk­szo­ści przy­pad­ków, brzmią jak ku­szą­ce idee, od­le­głe świa­ty, o któ­rych mó­wi­my, któ­re ba­da­my i za któ­ry­mi tę­sk­ni­my, ale tak na­praw­dę nie sta­no­wią bu­dul­ca na­szej co­dzien­no­ści.

Jak po­wie­dzia­łem, na­sze dzie­ci przy­cho­dzą, by wła­śnie z nami do­świad­czać mi­ło­ści i za­ufa­nia. Oczy­wi­ście mo­że­my my­śleć ina­czej. Mo­że­my uznać, że przy­by­ły tu, aby z nami cier­pieć. A może, z na­szą po­mo­cą, przejść przez to ży­cie z suk­ce­sem. Mo­że­my też po­wie­dzieć: „Skąd mam wie­dzieć, po co przy­by­ły? Nie­zba­da­ne są wy­ro­ki bo­skie” i po pro­stu sta­rać się jak naj­le­piej w ob­rę­bie na­szych ogra­ni­czeń. Wła­ści­wie mo­że­my my­śleć, co­kol­wiek chce­my.

Ale gdy głę­bo­ko spoj­rza­łem w sze­ro­ko otwar­te oczy mo­jej cór­ki – wpa­tru­ją­cej się we mnie ze zdu­mie­niem, ja­sno i uf­nie, na­wet w bólu i szo­ku, ja­kie na­stę­pu­ją po po­ro­dzie – po­czu­łem zde­cy­do­wa­ną proś­bę. To, że ist­nie­je ja­sny po­wód na­sze­go spo­tka­nia. Po­czu­łem to znów póź­niej w jej peł­nym za­ufa­niu do mnie, gdy co noc cier­pia­ła przez bóle ząb­ko­wa­nia. Gdy po raz pierw­szy po­ca­ło­wa­ła swo­ją sio­strę w usta, z nie­skoń­czo­ną nie­win­no­ścią i otwar­to­ścią. I gdy pro­mie­nia­ła z za­chwy­tu i ra­do­ści, kie­dy wzię­ła do rącz­ki wi­ją­cą się śli­ską ki­jan­kę. Nie­ustan­nie ob­ser­wu­ję moje cór­ki oraz dzie­ci in­nych lu­dzi i wi­dzę, jak bar­dzo chcą da­rzyć swo­ich ro­dzi­ców cią­głą mi­ło­ścią i za­ufa­niem, na­wet gdy są tak bar­dzo ra­nio­ne. Pa­trzę – i wszyst­kie inne moż­li­wo­ści zni­ka­ją. Wi­dzę, dla­cze­go są tu z nami. To pro­ste. Przy­by­ły, aby uczyć się i do­świad­czać, wy­bie­rać i roz­wi­jać się – ra­zem z nami – i ko­chać, i ufać na ty­siąc spo­so­bów.

Na­sze dzie­ci przy­by­wa­ją, aby wła­śnie z nami świę­to­wać mi­łość i za­ufa­nie. A my, je­śli ze­chce­my, mo­że­my pójść z nimi i zdjąć sko­ru­pę osą­dza­nia i stra­chu. Sko­rzy­sta­my z ich po­mo­cy – ich głę­bo­kiej wię­zi, wro­dzo­ne­go od­da­nia ich praw­dzie, na­szej praw­dzie. Zro­bi­my to, wy­ko­rzy­stu­jąc wszyst­kie sy­tu­acje po­ja­wia­ją­ce się w ro­dzin­nym ży­ciu, te, któ­re „wy­rzu­ca­ją” na po­wierzch­nię py­ta­nia, ta­kie jak: „Czy te­raz ko­cham? Czy ufam?”.

Dzię­ki temu no­we­mu spo­so­bo­wi słu­cha­nia, tej no­wej chę­ci, by ma­sze­ro­wać ra­zem z na­szy­mi dzieć­mi, po­ko­na­my rze­kę. Ra­mię w ra­mię przej­dzie­my przez most ze sta­re­go świa­ta, sta­ran­nie za­pro­jek­to­wa­ne­go, aby dzie­ci za­po­mi­na­ły swo­ją praw­dę, do cał­kiem in­ne­go świa­ta, w któ­rym dzie­ci pa­mię­ta­ją. Tak sta­nie­my się ho­no­ro­wy­mi go­ść­mi w świę­to­wa­niu, do któ­re­go na­sze dzie­ci się uro­dzi­ły, dla któ­re­go przy­by­ły spe­cjal­nie do nas, wła­śnie te­raz.

Chciał­bym, aby­ście od­czy­ta­li moje sło­wa jako za­pro­sze­nie. Otwar­cie. Do­strze­gli w nich nową moż­li­wość dla sie­bie. Inne spoj­rze­nie na na­sze ro­dzi­ciel­stwo, na ro­dzi­ciel­stwo na­szych ro­dzi­ców i na świat, w któ­rym wzra­sta­my wraz z na­szy­mi dzieć­mi. Za­pra­szam was, aby­ście bar­dzo uważ­nie wsłu­cha­li się w sie­bie. Weź­cie to, co wy­da­je się od­po­wied­nie, co umac­nia i uwal­nia. Od­staw­cie na bok wszyst­ko, co ścią­ga was w dół i kom­pli­ku­je spra­wy.

Tak bar­dzo się cie­szę, że mogę po­dzie­lić się z wami tymi sło­wa­mi. I może, tyl­ko może, ta książ­ka was do­tknie i umoc­ni. Mam na­dzie­ję, że uła­twi wam ży­cie i ob­da­rza­nie mi­ło­ścią wa­szych dzie­ci.

I po­my­śleć, że ni­g­dy się nie spo­tka­li­śmy…

------------------------------------------------------------------------

1 do­bro­wol­na ży­dow­ska wspól­no­ta osad­ni­cza w Izra­elu (za En­cy­klo­pe­dią PWN) .

2 Po­le­cam fan­ta­stycz­ną książ­kę, w któ­rej każ­dy do­ro­sły wy­cho­wa­ny ko­lek­tyw­nie od­naj­dzie wła­sne dzie­ciń­stwo: By­li­śmy przy­szło­ścią au­tor­stwa Jael Ne­eman , Wy­daw­nic­two Czar­ne, Wo­ło­wiec 2011, tłum. Agniesz­ka Ja­wor-Po­lak.Pierw­sza proś­ba – by czuć się za­do­mo­wio­nym we wła­snym ży­ciu

„Mamo, tato, pro­szę, abym mógł czuć, że tu­taj, na tym świe­cie,

na któ­ry mnie za­pro­si­li­ście, je­stem u sie­bie.

Chciał­bym czuć, że ten świat jest na­szym do­mem, wa­szym i moim, świa­tem ob­fi­to­ści, któ­ry za­spo­ka­ja wszyst­kie na­sze po­trze­by, świa­tem, w któ­rym wszyst­ko dzie­je się dla nas i dla na­sze­go do­bra.

Czuć, że w tym domu jest miej­sce na wszyst­ko, czym je­stem.

Wszyst­kie moje moc­ne stro­ny, pro­ble­my, emo­cje, my­śli

i naj­strasz­niej­sze lęki.

Pro­szę, abym mógł za­mknąć oczy i uło­żyć się w wa­szych ra­mio­nach,

oprzeć się o was i wie­dzieć, że nie sta­nie mi się krzyw­da, nie upad­nę, że je­stem chro­nio­ny i bez­piecz­ny – bez­wa­run­ko­wo.

Gdy jest zim­no i gdy jest cie­pło.

Gdy je­ste­ście we­se­li i gdy je­ste­ście smut­ni.

Gdy wie­cie i gdy je­ste­ście zdez­o­rien­to­wa­ni.

Gdy je­ste­śmy w domu i gdy je­ste­śmy na uli­cy.

Gdy są pie­nią­dze i gdy ich nie ma. Gdy wszyst­ko się ukła­da,

a tak­że gdy nic nie idzie po na­szej my­śli.

Gdy je­stem ra­do­sny i miły i gdy je­stem iry­tu­ją­cy i agre­syw­ny –

abym mógł się czuć spo­koj­ny i chro­nio­ny, ci­chy i bez­piecz­ny.

Pro­szę, abym mógł czuć, że wszyst­ko jest na­praw­dę w po­rząd­ku.

Czuć, że mogę ufać i że je­stem u sie­bie w domu

przez cały czas i w każ­dym miej­scu na świe­cie”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: