Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cuda nasze powszednie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Grudzień 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Cuda nasze powszednie - ebook

Cuda zdarzają się każdego dnia. Nie mają co do tego wątpliwości bohaterowie tej książki, którzy z radością dzielą się tym, co ich spotkało, a co teoretycznie jest niemożliwe.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-61808-81-7
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa Ks. dr Bogusław Wolański Legnicka Kuria Biskupia

Biblia to księga, którą codziennie biorę do ręki. Jeśli moje życie ma się przemieniać, to tylko przez słowo Boże. Czytam, rozmyślam i fascynuję się tym, jak Bóg wszystko pięknie układa.

Zawsze z wielką radością wracam do historii Abrahama i Sary (Rdz 17–18). Stuletni starzec i jego niewiele młodsza żona dowiadują się, że spełni się marzenie ich życia – będą mieli syna. Jak można w to uwierzyć? Przecież to niemożliwe. Wprost jest przecież powiedziane: Abraham i Sara byli w bardzo podeszłym wieku. Toteż Sara nie miewała przypadłości właściwej kobietom. (Rdz 18, 11). Wszystko wskazywało na to, że obietnica w żaden sposób nie może być spełniona. Choć marzyli o dziecku, o synu, wiedzieli, że to już nie dla nich. Czy jest coś, co byłoby niemożliwe dla Pana? (Rdz 18, 14). Odpowiedzią na to pytanie były narodziny Izaaka.

Wśród innych, przepięknych, starotestamentowych faktów bardzo podobne wydarzenie miało miejsce w życiu rodziców świętego Jana Chrzciciela. Elżbieta i Zachariasz także stracili nadzieję na potomstwo. A jednak narodził się ten, który przygotował świat na przyjście Mesjasza.

Kiedy czyta się biblijne historie, do głowy przychodzi myśl: to było tak dawno, dziś takie cuda są raczej niemożliwe. Pomocy szukamy u medyków, myślimy o zapłodnieniu pozaustrojowym, ewentualnie szukamy jakichś środków używanych w medycynie niekonwencjonalnej. Okazuje się jednak, że codziennie dokonują się cuda, czy mówiąc szerzej – cuda nasze powszednie. Jest ich naprawdę wiele. Nieraz nawet się nie domyślamy, że dzieją się one za ścianą naszego mieszkania – u sąsiadów. Nie przychodzi nam do głowy, że wydarzenie, które pochopnie nazwaliśmy przypadkiem, było rzeczywistym cudem doświadczonym w życiu kuzyna czy siostry. Prawda, że większości z tych cudów nikt nie bada, nie potwierdza, ale doświadczający ich wiedzą dobrze, że w tym wszystkim od początku do końca jest palec Boży. Przecież nieraz sami lekarze mówią: to niemożliwe, że pani żyje; to dziecko nie powinno się urodzić, on dawno powinien się zapić, a tak się zmienił… Jest tyle sytuacji, które są dla człowieka po prostu niemożliwe.

Ale wróćmy do pytania z Księgi Rodzaju: Czy jest coś, co byłoby niemożliwe dla Pana?

Już pierwsza historia opisana w tej książce daje odpowiedź na to pytanie. Ukazuje nam, jak ważne jest zaufanie Bogu, by niemożliwe stało się faktem. Tak się składa, że w Kościele zbliża się czas nadzwyczajnego jubileuszu – Rok Miłosierdzia, który został zapowiedziany w kwietniu 2015 roku przez papieża Franciszka. Ma to być czas przeznaczony na odkrywanie na nowo pięknego oblicza Pana, dla którego nie ma nic niemożliwego. W swojej encyklice Dives in misericordia (O Bożym Miłosierdziu) święty Jan Paweł II napisał, że Bóg ze sprawiedliwości powinien ludzi ukarać za to, że nieustannie łamią zawarte z Nim przymierze. Jednak tego nie robi. Bez przerwy wybacza i chce, by ta prawda dotarła do każdego. Wydaje nam się to nieprawdopodobne, nierealne. Jak można bowiem wybaczać człowiekowi odrzucającemu przymierze z Bogiem? Jak można wybaczać, gdy człowiek ciągle grzeszy? Papież Franciszek zauważył, że jeśli Bóg zatrzymałby się na sprawiedliwości, przestałby być Bogiem i stałby się jak wszyscy ludzie, którzy przywołują szacunek dla prawa. Łatwiej jest Bogu powstrzymać gniew aniżeli miłosierdzie. Tak może postępować Bóg i taki On rzeczywiście jest.

Podobnie jest z codziennymi cudami. One nie pasują do naszego myślenia, tak jak kwestia tego miłosierdzia. Przecież miał umrzeć; przecież miała nie urodzić; przecież mieli się dawno rozwieść; przecież to dziecko miało mieć dwie głowy… To tak po ludzku. A po Bożemu? Bóg jest w stanie przebaczyć i dać nam piękny prezent, który pierwotnie, w oczach ludzkich, nadawał się do wyrzucenia, a okazał się bezcennym darem.

Bardzo cieszy mnie, że Dorota Łosiewicz podjęła się trudu odkrycia i spisania tych wspaniałych historii, z których bije piękno oblicza żywego, działającego, miłosiernego Jezusa. Poprzez bardzo dynamiczny przekaz czytelnik od razu czuje się uczestnikiem cudownych wydarzeń i ulega wzruszeniu, bo jakże można inaczej, gdy dzieją się rzeczy po ludzku niemożliwe. Przedstawione cuda wprowadzają w zachwyt i (co ważne) mobilizują do przekazania tego innym. Tak, krok po kroku, można ogarnąć coraz większą rzeszę ludzi, którzy zachwycą się miłosierdziem Boga. Papież Franciszek, przygotowując nas do przeżycia Roku Miłosierdzia, napisał, że ten nadzwyczajny jubileusz ma uczynić świadectwo wierzących jeszcze mocniejszym i skuteczniejszym. Jestem przekonany, że ta książka będzie ogromną pomocą w tym dziele.

Kończąc, posłużę się słowami Waldemara, który przeżył cud nawrócenia, a jego historia jest ważną częścią tej publikacji: Dziś wiem, że Jezus może każdego wyciągnąć z największego bagna, podnieść z dna. I znajdzie na to sposoby, kapłana, postawi na naszej drodze odpowiednich ludzi. Trzeba tylko pozwolić mu działać, trzeba poprosić o pomoc.Bo zaprawdę, powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: Przesuń się stąd tam!, a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was. (Mt 17, 14–20)

Na dwieście procent

Barbara i Olivka

Basia jest pełną radości życia i energii dwudziestodziewięcioletnią charakteryzatorką, która uwielbia swoją pracę. Co dzień nowi ludzie i nowe wyzwania, wiecznie dzieje się coś ciekawego. Od ośmiu lat jest też żoną Huberta, z którym mieszka w Warszawie. Wysoki, przystojny i wesoły blondyn, który na co dzień nie boi się uśmiechu, jest troskliwy, bardzo wyrozumiały i kieruje się empatią. Basia jest przekonana, że lepiej trafić nie mogła. Jej mąż zdał celująco najtrudniejszy egzamin w ich życiu.

Basia i Hubert właściwie od dnia ślubu pragnęli mieć dzieci. Jednak nigdy nic nie planowali. Nie siedzieli nerwowo z kalendarzem w ręku, czekając na „najlepszy” moment. Nie starali się też ciąży uniknąć. Zdali się po prostu na wolę Bożą. Ku zaskoczeniu obydwojga okazało się, że sprowadzenie na ten świat życia jest łatwiejsze, niż im się wydawało. Choć dzisiaj tak wiele par ma często trudności z poczęciem wyśnionego potomka, to jednak okazało się, że Basia i Hubert do tej grupy nie należą. Świętując swoją pierwszą rocznicę ślubu, już spodziewali się dziecka. Basia jeszcze się wtedy uczyła.

Rozpiętość emocji młodych małżonków była ogromna. Z jednej strony parze towarzyszyło wielkie zaskoczenie, że to już, że tak szybko. Z drugiej strony po odnalezieniu na teście ciążowym drugiego paseczka, świadczącego o podwyższonym poziomie hormonu beta-hCG, nie posiadali się ze szczęścia. Czuli, że właśnie otrzymali ogromny dar. I wreszcie też, tak zwyczajnie, po ludzku para bała się, czy podoła wyzwaniu. Ta wybuchowa mieszanka rozmaitych uczuć doprowadziła nawet Basię do łez. Kobiecie towarzyszyły myśli typowe dla większości przyszłych mam, które właśnie odkrywają, że pod ich sercem zaczyna kiełkować nowe życie. Stojąc przed lustrem, Basia zadawała sobie pytania: czy sobie poradzę, czy będziemy dobrymi rodzicami?

Co do tego, że Basia jest w ciąży, wątpliwości nie miał jej lekarz, który stwierdził, że wszystko jest w porządku. Nic więc nie stało na przeszkodzie, by mogła kontynuować naukę. Oczywiście nie zapominając o terminowych badaniach i wizytach u lekarza. Ciąża była prowadzona w prywatnej klinice, gdyż taką możliwość stworzyła młodym firma zatrudniająca Huberta.

Przez mniej więcej połowę ciąży, nic nie zapowiadało huraganu, jaki nieubłaganie nadciągał nad głowy małżonków. Burza rozpętała się dokładnie w piątek 5 września 2008 roku. Tego strasznego dnia Basia nie zapomni do końca życia. Była wtedy w dwudziestym pierwszym tygodniu ciąży. To miało być standardowe badanie. Tak zwane połówkowe USG. Basia i Hubert wybrali się do lekarza wspólnie. Liczyli, że poznają płeć maleństwa, które spokojnie rosło w brzuchu mamy. Dowiedzieli się niestety znacznie więcej.

– Będziecie państwo mieli córeczkę – oznajmił lekarz.

Basia nie mogła powstrzymać łez szczęścia. Bardzo liczyła, że to będzie dziewczynka, bo imię dla niej było już wybrane. Na imię chłopca jakoś przyszli rodzice jeszcze nie mieli pomysłu. Na szczęście okazało się, że dalej głowić się nie muszą. Córeczka natychmiast stała się Olivką.

Niestety, spokój i szczęście małżonków trwały ledwie kilka chwil. Niespodziewanie lekarzowi stężała mina i nie starając się o dobór słów, wypalił:

– Państwa córka jest nieuleczalnie chora, ma wadę mózgu. Nie ma sensu „tego” dłużej ciągnąć i należy tę ciążę przerwać.

Basia i Hubert usłyszeli przekazany bez cienia współczucia komunikat, że Olivka cierpi na zespół Dandy’ego-Walkera.

– Nasza córka praktycznie nie miała tak zwanego robaka móżdżku, a połączenia międzypółkulowe były szczątkowe, co miało skutkować upośledzeniem podstawowych funkcji życiowych – wspomina dzisiaj tamte straszne chwile, nie kryjąc łez, Basia.

Zespół Dandy’ego-Walkera (ang. Dandy-Walker syndrome, DWS) to kompleks wad wrodzonych tyłomózgowia, w którego skład wchodzi hipoplazja robaka móżdżku (zaburzenie rozwojowe polegające na niepełnym wykształceniu móżdżku), poszerzenie komory czwartej i obecność torbieli w tylnym dole czaszkowym, wodogłowie oraz wysokie ustawienie namiotu móżdżku. W obrazie klinicznym DWS występują objawy móżdżkowe, oczopląs i niedowłady nerwów czaszkowych.

(Za: wikipedia.pl)

Gdy Basia usłyszała diagnozę brzmiącą jak wyrok, poczuła, że nie może złapać tchu. To było jak uderzenie w splot słoneczny. Odjęło jej mowę. Chwilę później czuła się, jakby świat odpływał w dal, zostawiając ją pustą jak wydmuszkę. Ogarnęła ją ciemność. Nie mogła siedzieć, ani wstać, nie mogła się ruszać.

Jak to? W jednej chwili dowiedzieliśmy się, że mamy córkę, a w drugiej, że mamy ją zabić? – przemknęło Basi przez głowę. Podobne myśli miał Hubert. Tymczasem mało zainteresowany uczuciami swoich pacjentów lekarz błyskawicznie skończył badanie, kazał się Basi ubrać i zaprosił małżeństwo na rozmowę do gabinetu. Do kobiety słowa doktora docierały jak z zaświatów. Tylko Hubertowi starczyło siły na rozmowę. Lekarz stwierdził, że to bardzo dziwne, że dziecko jest chore, bo przecież para nie jest w grupie podwyższonego ryzyka. Jak mantrę powtarzał:

– Nie ma sensu tego ciągnąć, trzeba to przerwać. Dziecko nie dożyje porodu. A nawet jeśli przeżyje ciążę i poród, to umrze niedługo później, będzie się tylko męczyło. Będzie cierpieć i pani, i to maleństwo. W najlepszym wypadku, jeśli jednak się urodzi i przeżyje, to będzie „warzywem” i nie pożyje zbyt długo. Jest pani młoda, będziecie jeszcze mieli dzieci.

Bunt wzbierał w Basi niczym ocean przed sztormem. Jednak starczyło jej sił tylko na to, by na zaprzeczenie kręcić głową. Wciąż była w szoku. Gdy po raz kolejny usłyszała, że ma zabić dziecko, przeleciała jej przez głowę myśl: To jest moja córka i to nie jej wina, że jest chora. Zadawała sobie w myślach pytanie: Jaka jest różnica między chorobą dziecka w łonie matki, a chorobą dziecka już urodzonego. Przecież nikt nie powie matce pięciolatka, że malucha trzeba poddać eutanazji, bo ma nowotwór i będzie cierpiał.

– Postanowiłam wtedy, że skoro moja córka jest chora, to się nią po prostu zajmę. Aborcji nie brałam pod uwagę – wspomina dziś Basia.

Lekarz jednak intensywnie namawiał, jakby miał w tym jakiś osobisty interes. Hubert dostał od niego nawet dokładne namiary na szpital, lekarkę i numer gabinetu, w którym można „to” zrobić.

Po wyjściu od lekarza małżeństwo wsiadło do samochodu. Oboje patrzyli w szybę auta i płakali. Nawet nie myśleli. Nie wiedzieli, co robić ani dokąd jechać. Hubert przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył bez celu. Tego dnia świat stracił kolory. Był jak stara, czarno-biała fotografia. On prowadził jak robot, ona patrzyła tępo przed siebie. Wciąż byli zbyt wstrząśnięci, żeby wydusić choćby słowo. Milczeli i jeździli. Jeździli i milczeli. Jakby w samochodzie mogli uciec od tego, co ich czeka. Ale przecież ucieczki nie było. Basi wydawało się, że trwa to już kilka godzin, ale nie chciała wracać do domu. Mimo to zauważyła, że się do niego zbliżyli. Wreszcie wysiedli z samochodu w ulokowanym blisko ich mieszkania parku. Był już piątkowy wieczór. Usiedli na ławce. Siedzieli tam samotni w całkowitej ciemności, jakby na ziemi nie było nikogo poza nimi. A łzy jak grochy wciąż spływały po ich twarzach. Basi nawet przemknęło przez myśl, że ich zapas powinien się już przecież wyczerpać. W tych pierwszych najtrudniejszych w ich dotychczasowym wspólnym życiu godzinach Basia postawiła sprawę jasno.

– Słuchaj, nie będę miała do ciebie żalu, jak odejdziesz. Rozumiem, że możesz nie mieć siły tego dźwigać, ja nie zmienię decyzji i urodzę Olivkę, jaka by nie była, ale nie chcę cię do niczego zmuszać – powiedziała do męża.

– Basiu! Nawet tak nie mów. Jesteśmy w tym razem. To jest też moja córka! Na dobre i na złe, pamiętasz? – odpowiedział Hubert. – Nie mów już więcej takich rzeczy – dodał.

Tamtego wieczoru okazało się, że Basia i Hubert są całkowicie zgodni w kwestii aborcji. Wspólnie podjęli decyzję, że nie mogą zabić własnego dziecka. To przyniosło im ulgę, ale strach i ból wciąż paliły w piersiach. Ich smutek i rozmyślania co jakiś czas przerywał dźwięk telefonu. Z początku małżeństwo ignorowało intruza, jednak świat zaczął się do nich dobijać coraz natarczywiej. Wreszcie telefon dzwonił już jak na posterunku policji w dzień derbowego meczu. To rodzina, która wiedziała, że małżeństwo planowało tego dnia USG, chciała się dowiedzieć o wynik badania. Gdy więc nie dawali znaku życia, bliscy zaczęli się nie na żarty martwić. Jednak to nie był jeszcze moment, w którym młodzi rodzice chcieliby stawić czoła światu. Ledwie wydobywali z siebie słowa na wspólną rozmowę. A jak tu mówić o tym, co czują, innym? Wreszcie zmęczenie, ciemność i wieczorny chłód zagoniły Basię i Huberta do domu. Gdy tylko przekroczyli próg mieszkania, rzucili się do komputera, by przeczesać wszerz i wzdłuż internet w poszukiwaniu informacji o chorobie córeczki. Niestety, to, co znaleźli, nie dało im nadziei. Wręcz przeciwnie. Widok dzieci z zespołem Dandy’ego-Walkera przeraził ich. Miały zdeformowane buzie lub nawet całe ciałka, jednym słowem odpowiadały opisom, jakie tego dnia roztoczył przed nimi lekarz w gabinecie. Jednak to nie wpłynęło na już podjętą decyzję.

– Było mi po prostu smutno, że moja Olivka będzie musiała tego doświadczyć – wspomina te straszne chwile Basia.

Wreszcie małżeństwo musiało przestać udawać, że świat zewnętrzny nie istnieje, bo ten dobijał się do nich, nie dając wytchnienia. Zaczęli więc odbierać telefony od rodziny i znajomych. Każdą rozmowę Basia zaczynała od słów:

– Znamy już płeć dziecka, to dziewczynka, będzie miała na imię Olivka, niestety, musicie wiedzieć coś jeszcze, lekarz mówi, że jest bardzo chora…

Jak nietrudno się domyślić, łzy lały się po obu stronach słuchawki, a wzajemnym pocieszeniom nie było końca. Informacja o chorobie Olivki była dużym ciosem dla rodziców obojga małżonków.

Tak dobiegł końca najczarniejszy z piątków, jakie wspólnie przeżyli Basia i Hubert.

Jednak sobota wcale nie była łatwiejsza. Poczucie wszechogarniającej beznadziei nie przeminęło niestety wraz z mrokiem nocy.

– Kiedy obudziłam się na drugi dzień, czułam się pusta w środku. Nie chciało mi się jeść ani pić. Zobojętniałam na wszystko – wspomina Basia.

Na szczęście rozsądek zachował jej mąż, który dzielnie próbował przekonać żonę do jedzenia.

– Olivka czuje twój niepokój, myśl o niej – upominał i dodawał żonie otuchy Hubert. – Jeśli chcesz urodzić, musisz być silna, musisz jeść – mobilizował Basię, niczym trener zawodników przed ważnym meczem.

To zadziałało. Basia zaczęła jeść i pić. Zaczęła sobie przypominać, że poza goryczą są też inne smaki. Czuła, że jest odpowiedzialna za malutką.

Wreszcie wieczorem parze niemal w jednym momencie przyszedł do głowy ten sam pomysł.

– Jedźmy na Jasną Górę! – rzucili prawie jednocześnie.

Basia była zaskoczona propozycją męża. Uważała, że w jej przypadku taka myśl to naturalna kolej rzeczy, jednak dziwiła się, że i jego rozważania pobiegły w kierunku „miasta świętej wieży”, przecież pochodził z rodziny, w której wiarę zastąpiła tradycja. Chodzili święcić jajka na Wielkanoc i ubierali choinkę w Boże Narodzenie, ale ich codzienne życie odbywało się z dala od Pana Boga. Basia zaś wychowała się w rodzinie głęboko związanej z Kościołem. Najwyraźniej jednak dramatyczna sytuacja pchnęła i Huberta w jedynym słusznym kierunku.

– Wtedy po prostu Matka Boża zawołała nas do siebie w tym samym czasie – nie ma wątpliwości Basia.

Jak postanowili, tak zrobili. W niedzielę rano małżeństwo zapakowało się w samochód i pojechało na Jasną Górę. Plan był taki, by zamówić mszę świętą za Olivkę. Po cichu Hubert i Basia liczyli też, że może jakimś cudem odzyskają spokój i szczęście. Gdy już dotarli na miejsce, najpierw przystąpili do spowiedzi, by móc z zupełnie czystym sercem przyjąć komunię świętą. Potem odnaleźli drogę do zakrystii. Było to ogromne pomieszczenie, które równie dobrze mogłoby być starym dworcem kolejowym, tylu ludzi się tam kręciło. Każdy miał jakąś sprawę, jakiś problem, jakąś intencję. Jedni szukali drogi, inni już ją znaleźli. Ktoś wchodził, ktoś wychodził. A Basia i Hubert stali przy wejściu, nie wiedząc, co ze sobą począć. – Jak dzieciaki – przemknęło Basi przez myśl.

Nagle małżeństwo dostrzegło, że na drugim końcu pomieszczenia siedzi starszy zakonnik, który uśmiecha się do nich i przywołuje ich gestem. Wyglądał tak, jakby tego dnia czekał właśnie na nich. Podeszli do niego. To był brat Savio.

– Chcielibyśmy zamówić mszę – wybąkała nieśmiało Basia.

– Dziś już trochę na to za późno, wszystkie intencje mszalne są już ustalone – odrzekł zakonnik.

Wtedy Basia zalała się łzami. Nie mogła ich powstrzymać, podobnie jak w piątek. Przerwały tamę pozornego spokoju i znów topiły dziewczynę. Słowa zaczęły wypływać z jej ust. Najpierw bez ładu i składu, by za chwilę ułożyć się w historię choroby Olivki. Brat Savio okazał się człowiekiem niezwykle empatycznym. Bardzo przejął się tym bezradnym wołaniem o ratunek. Niewiele myśląc, przystąpił do działania, najpierw zawołał innego zakonnika, który nie tylko dotrzymał im towarzystwa, gdy brat Savio pobiegł do swojego pokoju po wszelkie niezbędne rzeczy, ale także odwdzięczył się historią za historię.

Otóż była pewna dentystka, która leczyła zakonników. Kobieta zaszła w ciążę. Okazało się, że ciąża jest pozamaciczna, a lekarka została skierowana do szpitala na zabieg jej usunięcia. Kobieta błagała zakonników, żeby jej pomogli, bo nie chciała zabijać swojego dziecka. Ci oczywiście nie zostawili jej w potrzebie i skończyło się na tym, że cały zakon modlił się w intencji jej i maleństwa. Historia miała oczywiście happy end. Kobieta urodziła zdrowe dziecko, co w przypadku ciąży pozamacicznej jest fizycznie niemożliwe. Ta opowieść dała Basi chwilowe ukojenie. – Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych – pomyślała.

Chwilę potem brat Savio zabrał parę przed obraz Matki Boskiej Jasnogórskiej. Zaprowadził Basię i Huberta tam, gdzie normalnie pielgrzymi nie mają dostępu, na sam dywanik. Dla obydwojga było to bardzo silne przeżycie. Najpierw otrzymali specjalne błogosławieństwo indywidualne, a potem modlili się w ciszy i czuli, jak powoli przepełnia ich nadzieja. Wpatrywali się w oblicze Jasnogórskiej Pani aż do momentu, kiedy zaczęli odczuwać, jakby zrzucili z siebie ogromny ciężar.

Gdy wrócili do zakrystii, brat Savio złapał Basię mocno za ramię, spojrzał jej w oczy i powiedział:

– Nie bój się. Zaufaj Bogu. Bóg cię kocha.

Jego słowa, chociaż brzmiące dość zwyczajnie, zostały wypowiedziane z wielką mocą. – Jakby Duch Święty przemawiał przez niego – pomyślała Basia. Zapewnił, że wszystko będzie dobrze. To, co wtedy usłyszała, wryło się przyszłej mamie głęboko w serce, by zostać tam już na zawsze.

Następnie zakonnik wręczył małżeństwu wszystkie te rzeczy, po które udał się wcześniej, między innymi kanisterek wody z Lourdes.

– Codziennie rób sobie tą wodą krzyżyk na brzuszku i codziennie módl się do Matki Bożej – przykazał zakonnik.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: