Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czarne flagi. Geneza Państwa Islamskiego - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 kwietnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Czarne flagi. Geneza Państwa Islamskiego - ebook

Historia człowieka, który stoi za powstaniem Państwa Islamskiego, znanego jako ISIS. Jedna z najlepszych książek o organizacji, której boi się niemal cały świat.
Państwo Islamskie, ISIS, od blisko dekady sieje terror i zniszczenie na ogarniętym wojną domową terytorium Iraku i Syrii. Za jego powstaniem stał jeden człowiek. Kim tak naprawdę był Abu Musab Az-Zarkawi? I co istotniejsze: czy można było go powstrzymać, zanim zyskał tak przemożne wpływy?
Od pijaka i zwykłego złodzieja do osoby numer dwa na liście najbardziej poszukiwanych przez CIA terrorystów! W reportażu Czarne flagi laureat Nagrody Pulitzera Joby Warrick śledzi losy az-Zarkawiego, pierwszego przywódcy Państwa Islamskiego, od najwcześniejszych lat, aż do amerykańskiej operacji, mającej na celu uśmiercenie go. Jednocześnie odsłania kulisy ewolucji jego bojówek – od zamachów terrorystycznych na terenie Jordanii, poprzez próby zacieśnienia współpracy z Al-Kaidą, aż po utworzenie na terytorium Iraku zalążków dzisiejszego ISIS.
Warrick sięga do bezpośrednich relacji pracowników wywiadu jordańskiego czy amerykańskiego. Przyjmując w swojej narracji perspektywę głów państw i szefów agencji wywiadowczych, wydobywa z cienia tych, którzy przewidzieli urzeczywistnienie najbardziej ponurych scenariuszy i starali się im zapobiec. Ale nieustannie towarzyszy mu pytanie: kto i w którym momencie przegapił fakt przeobrażenia grupy dżihadystów w świetnie zorganizowaną armię?
Znakomicie nakreślone tło historyczne, perfekcyjny reporterski warsztat – Czarne flagi to lektura obowiązkowa, nie tylko dla osób interesujących się Bliskim i Środkowym Wschodem.


Warrick ukazuje drogę Zarkawiego od jordańskiego ulicznego alkoholika do jednego z najbardziej brutalnych dżihadystów na świecie, jak również to, ile zawdzięczają mu bojownicy ISIS – nie tylko swoją ideologię, ale nawet kolor kombinezonów, które noszą więźniowie w filmach egzekucyjnych. Bojownicy z ISIS, jak wyjaśnia jeden z informatorów Warricka, są „synami Zarkawiego”.
„The New Yorker”

Joby Warrick (ur. 1960) – amerykański dziennikarz, dwukrotny laureat Nagrody Pulitzera. Od 1996 reporter „The Washington Post”, zajmuje się tematyką bliskowschodnią, służbami bezpieczeństwa, ochroną środowiska.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-4472-2
Rozmiar pliku: 5,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Lista postaci pierwszoplanowych

Az-Zarkawi i jego rówieśnicy

Abu Muhammad al-Makdisi (właściwe nazwisko Aasim Muhammad Tahir al-Barkawi), Palestyńczyk z Jordanii, duchowny i pisarz, niegdyś kolega Az-Zarkawiego z celi i jego ówczesny mentor

Abu Musab az-Zarkawi (właściwe nazwisko Ahmad Fadil al-Chalajla), terrorysta z Jordanii, założyciel Al-Kaidy w Iraku

Abu al-Ghadija, iracki dentysta, bliski współpracownik Az-Zarkawiego i jego szef ds. zaopatrzenia

Ajman az-Zawahiri, Egipcjanin, chirurg z wykształcenia, niegdyś zastępca Osamy Ibn Ladina, a po jego śmierci w 2011 roku przywódca „głównej” odnogi Al-Kaidy

Osama Ibn Ladin, założyciel Al-Kaidy

Państwo Islamskie w Iraku i jego kolejne wcielenia

Abu Umar al-Baghdadi (właściwe nazwisko Hamid Dawud Muhammad Chalil al-Zawi), były członek irackiej partii Al-Bas Saddama Husajna, przywódca Państwa Islamskiego w Iraku w latach 2006–2010

Abu Ajjub al-Masri (właściwe nazwisko Abu Hamza al-Muhadżir), egipski specjalista od materiałów wybuchowych i towarzysz Az-Zarkawiego, który w 2006 roku stał się drugim pod względem rangi dowódcą Państwa Islamskiego w Iraku; zabity podczas nalotu w 2010 roku

Abu Bakr al-Baghdadi (właściwe nazwisko Ibrahim Awad al-Badri), muzułmański duchowny i doradca religijny Państwa Islamskiego w Iraku; w 2010 roku wszedł do kół przywódczych ISIS, w 2014 roku ogłosił się kalifem Państwa Islamskiego w Iraku

Abu Wahib (właściwe nazwisko Szakir Wahib al-Dulaimi), brutalny i mający obsesję na punkcie mediów dowódca ISIS w irackiej prowincji Al-Anbar; zasłynął jako zabójca szyickich kierowców ciężarówek i innych cywilów

Hadżi Bakr (właściwe nazwisko Samir al-Chlifawi), zastępca Abu Bakra al-Baghdadiego i przewodniczący rady wojskowej ISIS; zabity w 2014 roku

W Jordanii

Król Abd Allah II, czwarty władca Haszymidzkiego Królestwa Jordanii

Abu Hajsam, wyższy rangą funkcjonariusz w wydziale walki z terroryzmem, Zarząd Generalny Wywiadu (ZGW)

Abu Mutaz, oficer operacyjny ZGW, później kierownik, specjalista od werbowania informatorów wśród islamistów

Ali Burzak, funkcjonariusz ZGW, specjalista od przesłuchań nazywany „Czerwonym Diabłem”

Laurence Foley, urzędnik średniego szczebla w ambasadzie amerykańskiej w Ammanie

Salim Ibn Suwajd, podkomendny Az-Zarkawiego, który zaplanował zabójstwo Foleya

Azmi al-Dżajjusi, Jordańczyk pochodzenia palestyńskiego, wyszkolony w afgańskim obozie Az-Zarkawiego w Heracie; planował zdetonowanie w Ammanie „brudnej” bomby chemicznej

Sajjida ar-Riszawi, uczestniczka ataków terrorystycznych na hotele w Ammanie w 2005 roku

W Iraku

Saddam Husajn, prezydent Iraku w latach 1979–2003

Charles „Sam” Faddis, agent CIA w Iraku przed inwazją w 2003 roku, zalecał wyprzedzający atak na obóz Az-Zarkawiego

Nada Bakos, oficer CIA i główna osoba odpowiedzialna za tropienie Az-Zarkawiego

Zajdan al-Dżabburi, sunnicki przywódca plemienny z Ar-Ramadi w Iraku

Generał Stanley McChrystal, stał na czele Połączonego Dowództwa Sił Specjalnych, kierującego polowaniem na Az-Zarkawiego w Iraku

Zaid al-Karbuli, opłacany przez Al-Kaidę iracki urzędnik celny

Nuri al-Maliki, szyicki premier Iraku w latach 2006–2014

W Syrii

Baszszar al-Asad, prezydent Syrii

Robert Ford, ambasador Stanów Zjednoczonych w Syrii w latach 2010–2014

Mu’az Mustafa, dyrektor Syrian Emergency Task Force (Grupy Operacyjnej Syryjski Kataklizm), organizacji pozarządowej mającej siedzibę w USA, która informowała o pogarszającej się sytuacji w Syrii

Abu Muhammad al-Dżaulani, przywódca Dżabhat an-Nusra (Frontu an-Nusra), syryjskiego odgałęzienia Państwa Islamskiego w Iraku, powstałego pod koniec 2011 roku

Kofi Annan, sekretarz generalny ONZ w latach 1997–2006, który próbował wynegocjować porozumienie pokojowe w Syrii

W Waszyngtonie

Dick Cheney, wiceprezydent w administracji George’a W. Busha (2001–2009), zwolennik teorii o związkach Al-Kaidy i reżimu Saddama Husajna, będącej jednym z argumentów za rozpoczęciem inwazji na Irak w 2003 roku

Hillary Clinton, w latach 2009–2013 sekretarz stanu w administracji Baracka Obamy

Michael V. Hayden, w latach 1999–2005 szef Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (NSA) i pierwszy zastępca dyrektora Wywiadu Narodowego podczas kampanii wymierzonej w Az-Zarkawiego; dyrektor CIA w latach 2006–2009

Frederic C. Hof, specjalny doradca Departamentu Stanu ds. Bliskiego Wschodu i Syrii w latach 2009–2012

Senator John McCain, jeden z najważniejszych polityków republikańskich ostatnich lat, kandydat na prezydenta w 2008 roku, od 2015 roku przewodniczący senackiej Komisji Sił Zbrojnych

Leon Panetta, dyrektor CIA w latach 2009–2011, sekretarz obrony w latach 2011–2013

Robert Richer, były szef placówki CIA w Jordanii, później szef Wydziału Bliskowschodniego w agencji i zastępca dyrektora CIA ds. operacyjnych

George Tenet, dyrektor CIA w latach 1996–2004Prolog

Amman, Jordania, 3 lutego 2015 roku

Nakaz egzekucji Sajjidy ar-Riszawi dotarł do głównego więzienia kobiecego w stolicy tuż po zapadnięciu zmroku. Polecenie wydał osobiście król Abd Allah II, będący wówczas z oficjalną wizytą w Waszyngtonie. Któryś z urzędników przekazał wiadomość do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, a stamtąd trafiła ona do wydziału więziennictwa, gdzie spowodowała poruszenie. Praworządne egzekucje to złożone przedsięwzięcia, wymagające powzięcia szeregu kroków, jednak wola królewska była jednoznaczna: skazana miała stanąć na szafocie przed następnym wschodem słońca.

Naczelnik więzienia szybkim krokiem ruszył do celi, w której Ar-Riszawi siedziała od niemal dziesięciolecia i którą sama zamieniła w coś w rodzaju izolatki. Mająca obecnie już czterdzieści pięć lat osadzona, która dawno przestała być szczupła, większość czasu spędzała na oglądaniu telewizji lub lekturze popularnego wydania Koranu. Z nikim się nie widywała, a wszelkie przemyślenia kryła pod przetłuszczonym więziennym hidżabem, którego nigdy nie zdejmowała. Nie brakowało jej inteligencji, ale wydawała się wiecznie oderwana od wszystkiego, co działo się wokół. Gdy już wydano na nią wyrok śmierci i upływały kolejne miesiące czekania na egzekucję, podczas których z rzadka odwiedzał ją jej adwokat z urzędu, zawsze zadawała mu pytanie: „Kiedy wracam do domu?”¹. W końcu i te odwiedziny ustały.

Teraz zaś, kiedy naczelnik więzienia poprosił ją, by usiadła, i wyjaśnił, że rankiem umrze, skinęła głową, godząc się z losem, ale nic nie powiedziała. Jeśli potem płakała, modliła się czy przeklinała, to nikt w więzieniu tego nie usłyszał².

Nikogo też nie zdziwiło, że była gotowa na śmierć. W 2006 roku sędzia skazał Ar-Riszawi na powieszenie za rolę, jaką odegrała w najstraszliwszym zamachu terrorystycznym, do jakiego doszło w Jordanii – trzech równoczesnych atakach bombowych na hotele, w których zginęło sześćdziesiąt osób, a największą grupę ofiar stanowili goście weselni. Ona była tą szahidką, która przeżyła – osobliwą kobietą o grubych brwiach, zmuszaną do niezgrabnego pozowania telewizyjnym kamerzystom i demonstrowania kamizelki z materiałami wybuchowymi, której zapalnik zawiódł. Kiedyś wszyscy w Ammanie znali historię tej trzydziestopięcioletniej panny z Iraku, która zgodziła się wyjść za mąż za nieznajomego sobie człowieka, żeby stworzyć małżeństwo samobójców. Po zamachu wpadła w panikę – uciekła, błąkała się taksówką po północnych przedmieściach stolicy i nie zważając na swoje zbryzgane krwią ubranie i buty, dopytywała się przechodniów o drogę.

Od tamtego czasu minęło niemal dziesięć lat. Hotele odbudowano, nadano im nowe nazwy, a Ar-Riszawi zniknęła w otchłani jordańskiego systemu penitencjarnego. W więzieniu kobiecym Al-Dżuwajda otaczał ją nieco już przygasły rozgłos, była niczym cenny eksponat muzealny, którego jednak nikt już nie chce oglądać. Niektórzy starsi pracownicy państwowej policji bezpieczeństwa nazywali ją „kobietą Az-Zarkawiego”, nawiązując kpiąco do osławionego jordańskiego terrorysty, Abu Musaba az-Zarkawiego, który zlecił przeprowadzenie zamachów na hotele. Młodsi prawie zupełnie o niej zapomnieli.

I nagle, w ciągu miesiąca, wszystko się odmieniło. Jak się okazało, dawni podwładni Az-Zarkawiego wcale nie zapomnieli o Ar-Riszawi. Terroryści w ciągu lat zmienili szyld – teraz w Jordanii znano ich pod arabskim skrótem DA’ISZ, a w świecie pod angielskim skrótem ISIS, od Islamic State in Iraq and Syria, czyli Państwo Islamskie w Iraku i Syrii. W styczniu 2015 roku ISIS zażądało uwolnienia Ar-Riszawi, stało się to w chwili, kiedy Jordanią targał najpoważniejszy od wielu lat kryzys wewnętrzny. Odrzutowiec jordańskich sił powietrznych roztrzaskał się w Syrii, a jego młody pilot został schwytany przez bojowników ISIS. Ugrupowanie opublikowało zdjęcia przerażonego, niemal nagiego lotnika i szalejących z radości dżihadystów – niektórzy z nich byli wręcz gotowi wyściskać pilota, widząc w nim wielki dar zrzucony im z nieba przez Boga.

W Ammanie król, jego doradcy i szefowie służb bezpieczeństwa szykowali się na jeszcze gorsze wieści. Obawiali się, że pilot zostanie publicznie ścięty przez bojowników ISIS albo w najlepszym wypadku terroryści zażądają za jego uwolnienie straszliwej ceny.

ISIS powiadomiło o swojej decyzji w niezwykle drastyczny sposób – niespełna tydzień po katastrofie odrzutowca w domu schwytanego pilota zadzwonił telefon. Dzwoniący z komórki lotnika³ i mówiący z irackim akcentem nieznajomy mężczyzna przedstawił wyjątkowe żądanie bojowników:

– Chcemy naszą siostrę Sajjidę.

Żądanie to powtarzało się, obok kilku innych przedstawianych w nieustannie zmieniających formę i przeważnie jednostronnych negocjacjach. Wszystkie postulaty przesyłano dalej, do głównej siedziby Muchabaratu, jordańskiego wywiadu, gdzie lądowały na biurku brygadiera Abu Hajsama, postawnego czterdziestosiedmiolatka kierującego wydziałem walki z terroryzmem. Nawet w tej słynącej z brutalności agencji wyróżniał się on posturą ulicznego zawadiaki i twardym jak stal charakterem. Od lat wojował z Al-Kaidą oraz ISIS i jej kolejnymi wcieleniami, zasłynął tym, że podczas przesłuchań złamał niejednego z najwyżej postawionych ludzi tego ugrupowania. Sam Az-Zarkawi kilka razy trafił do pokoju przesłuchań Abu Hajsama, podobnie zresztą jak Sajjida Ar-Riszawi, kobieta, której uwolnienia domagało się teraz ISIS.

Poza granicami Jordanii żądanie to wydawało się bezsensowne. Ar-Riszawi nie przedstawiała żadnej wartości – ani jako bojowniczka czy przywódczyni, ani jako symbol. Uczestniczyła tylko w jednym zamachu terrorystycznym, który zresztą spaprała, nie była też żadną „kobietą Az-Zarkawiego”, nigdy nawet nie spotkała człowieka, który nakazał przeprowadzenie ataku. Gdyby ISIS nie zażądało jej uwolnienia, zapewne po cichu dożyłaby w więzieniu końca swoich dni, bo egzekucja byłaby wiecznie odraczana z braku istotnego powodu, by ją wykonać.

Jednak dla Abu Hajsama intencje terrorystów były całkowicie czytelne – przypominając o Ar-Riszawi, sięgali do początków swojej formacji, do czasów jeszcze przed powstaniem ISIS, przed wojną domową w Syrii, przed załamaniem się sytuacji w Iraku po obaleniu przez Amerykanów Saddama Husajna, czyli do wydarzeń, które przyczyniły się do powstania Państwa Islamskiego. Ba, nawet do czasów, kiedy świat nie słyszał jeszcze o terroryście nazwiskiem Az-Zarkawi. Agenci Muchabaratu usiłowali nie dopuścić do tego, by ekstremiści przejęli kontrolowany przez siebie obszar, ale przez własne błędy, a częściej wskutek błędnych rachub innych, nie udało im się to. Teraz dżihadyści Az-Zarkawiego ogłosili się samozwańczym państwem, którego roszczenia terytorialne dotyczyły też Jordanii, a Ar-Riszawi, nieudana szahidka, była na liście starych rachunków, które ISIS zamierzało wyrównać.

Żądając jej uwolnienia, ISIS przywoływało wspomnienie jednej z najstraszliwszych nocy w dziejach Jordanii, tragedię nie do zapomnienia dla ludzi z pokolenia Abu Hajsama, będących wówczas kapitanami wywiadu, śledczymi, szeregowymi policjantami; od tamtego czasu wielu z nich doszło w Muchabaracie do najwyższych stanowisk. Az-Zarkawi ugodził wtedy Jordanię w samo serce, a teraz bojownicy ISIS mający w ręku jordańskiego lotnika zamierzali uczynić to ponownie.

Abu Hajsam zapamiętał każdy szczegół zbrodni, za którą Ar-Riszawi została osądzona i skazana na powieszenie⁴. Pamiętał, jak się czuł tamtej nocy, pamiętał zapach krwi i dymu, jęki rannych. Najczęściej wspominał dwie dziewczynki.

Były to kuzynki z Ammanu, dziewięcio- i czternastolatka, o imionach Lina i Riham, które były na przyjęciu weselnym. Obie ubrano na biało, miały śliczne, drobne i blade twarzyczki, które wydawały się zupełnie spokojne. „Wyglądają jak aniołki” – pomyślał sobie wówczas.

Wciąż miały na sobie niemal identyczne koronkowe sukienki, które na wesele kupili im rodzice, i eleganckie buty do tańca. Jakimś cudem od szyi do czubka głowy żadna nie została nawet draśnięta. Gdy w tych pierwszych chaotycznych chwilach w szpitalu Abu Hajsam ujrzał je ułożone obok siebie na desce, pomyślał, że śpią. Może były ranne i nieprzytomne po narkozie? „Proszę, niech śpią” – modlił się.

A potem ujrzał ich straszliwe rany od odłamków. W chwili wybuchu dziewczęta na pewno stały i, tak jak wszyscy inni, krzyczały i klaskały, czekając na wejście młodej pary do sali balowej hotelu Radisson, rozświetlonego w ten chłodny listopadowy wieczór niczym cyrk na pustyni. Wyszczerzeni, wbici w wypożyczone fraki ojcowie młodych zajęli już miejsca na podeście, a dudnienie bębnów i dźwięk aerofonów arabskiej orkiestry zlały się w ryk tak donośny, że pracownicy recepcji musieli go przekrzykiwać. W tym momencie entuzjazm sięgnął szczytu, więc pewnie nikt nie zauważył dwóch postaci w ciemnych płaszczach, które przecisnęły się przez drzwi i wślizgnęły między rzędy wiwatujących weselników.

Najpierw był oślepiający rozbłysk, a potem zdawało się, że wszystko się wali: sufit, ściany, podłoga. Fala uderzeniowa wyrzuciła gości na górnych piętrach hotelu z ich łóżek, wyrwała grube szklane drzwi holu. Huk, po nim cisza i zaraz potem krzyki.

Choć wybuchła tylko jedna z bomb, to i tak zdemolowała salę balową. Setki stalowych kulek od łożysk, starannie i gęsto upakowane wokół rdzenia bomby, przeorały dekoracje, tace z jedzeniem, tapicerkę mebli, roztrzaskały drewniane stoły, rozniosły marmurowe okładziny. Siekły wieczorowe suknie i eleganckie torebki pań, marynarki i wykrochmalone koszule panów, a także białe, falbaniaste sukieneczki, jakie na przyjęcia zakładają małe dziewczynki.

Owej środy na początku listopada 2005 roku Abu Hajsam, podówczas kapitan, kończył właśnie kolejny długi dzień pracy. Dochodziła dziewiąta wieczorem, kiedy otrzymał pierwszą wiadomość o jakimś wybuchu w hotelu Grand Hyatt na drugim końcu miasta. Najpierw podejrzewano, że mogła eksplodować butla z gazem, zaraz jednak nadeszły meldunki o drugim wybuchu, w hotelu Days Inn, i jeszcze jednym – podobno najstraszliwszym – w Radissonie. Abu Hajsam dobrze znał ten ostatni budynek. Był to jeden z punktów orientacyjnych Ammanu, olśniewający jak na jordańskie warunki. Stał na wzgórzu, więc był dobrze widoczny z większej części miasta, w tym także z oddalonego o jakieś trzy kilometry gmachu, w którym pracował.

Pomknął do hotelu, przedarł się do wnętrza, przepychając się między ratownikami i zanoszącymi się płaczem ludźmi, którzy przeżyli. Zwłoki wywożono na hotelowych wózkach bagażowych i układano na podjeździe. W spowitej dymem i oświetlonej lampami awaryjnymi sali balowej ujrzał więcej ciał. Niektóre rozciągnięte w przypadkowych pozach, jakby cisnął nimi jakiś olbrzym. Innym brakowało pourywanych kończyn. Na strzaskanym podeście dostrzegł dwa skręcone ciała we frakach – byli to ojcowie pana i panny młodej, znajdowali się w pobliżu zamachowca i zginęli na miejscu.

Abu Hajsam zorganizował ekipy śledcze, które przez całą noc pracowały na miejscu zamachów, zbierając wszelkie pozostałości ładunków wybuchowych i strzępy ciał trójki zamachowców. Dopiero potem, w szpitalu, kiedy w prowizorycznej kostnicy stał nad drewnianym blatem, obezwładniły go koszmarne widoki tamtego wieczora – zmasakrowane ciała, dziesiątki rannych. Smród krwi i dymu. No i te dziewczynki, Lina i Riham, leżące nieruchomo w porozrywanych siekańcami sukienkach. Abu Hajsam, kochający ojciec, miał córeczki w ich wieku.

– Jak to możliwe, żeby ktoś o ludzkim sercu zrobił coś takiego? – zapytał na głos.

Dwa dni później pojawiła się wiadomość, że jeden z zamachowców, kobieta, przeżył i zbiegł z miejsca tragedii. Już następnego dnia Sajjida ar-Riszawi siedziała przed Abu Hajsamem.

Na pewno coś wiedziała, wszak była zaangażowana w tę tak istotną i dobrze zaplanowaną operację. Jaki był następny cel terrorystów? Jakie mieli plany, które realizowali być może właśnie w tej chwili?

– Nie wiem, nie wiem – tyle tylko potrafiła cicho wymamrotać, a i to nie zawsze. Powtarzała te słowa powoli, jakby odurzona.

Abu Hajsam błagał i groził, odwoływał się do jej sumienia, do religii, wzywał Boga. Mijały godziny i obawiał się, że są to godziny niesłychanie cenne. W pewnym momencie wrzasnął:

– Ależ ty masz wyprany mózg! Czemu kryjesz tych, którzy cię do tego nakłonili?!

Nie udzieliła żadnych użytecznych informacji, ani wtedy, ani później, po procesie i wyroku. Wówczas jednak Abu Hajsam wiedział już, kto stał za tymi zamachami, wszyscy w Muchabaracie znali jego tożsamość, jeszcze zanim pojawiło się nagranie, w którym główny winowajca chełpił się atakami i brał za nie odpowiedzialność. Wszystko wskazywało na Az-Zarkawiego: koordynacja ataków następujących jeden po drugim w ciągu dziesięciu minut; wykorzystanie zamachowców samobójców zaopatrzonych w ładunki składające się z heksogenu tak czystego, jakby pochodził z dostaw dla wojska, oraz zastosowanie wielkiej ilości luźnych kawałków metalu, aby spowodować jak największą jatkę. A już najbardziej wymowny był sam dobór celów – zwykłe hotele, gdzie w każdy wieczór wystrojona ammańska klasa średnia tłoczyła się w wynajętych salach, by świętować czyjś ślub czy rocznicę. Żaden generał ani funkcjonariusz wywiadu nie pojawiłby się raczej w holu Radissona o dziewiątej wieczorem w dzień powszedni, zawsze natomiast przebywały tam dziesiątki Jordańczyków desperacko kultywujących rytuały normalnego życia w kraju sąsiadującym ze strefą walk.

Cechy te, podobnie jak głos z nagrania, bezsprzecznie można było przypisać Az-Zarkawiemu, człowiekowi, którego pracownicy Muchabaratu znali aż za dobrze. Kiedy doszło do tych zamachów, kierował wyjątkowo groźną siatką terrorystyczną, znaną jako Al-Kaida w Iraku. Jednak Jordańczycy znali go jeszcze z czasów, kiedy był zwykłym opryszkiem, który rzucił naukę w liceum i słynął z zamiłowania do bijatyk oraz ostrego picia. Obserwowali go, kiedy pod koniec lat osiemdziesiątych powędrował do Afganistanu, by walczyć z komunistami, a potem wrócił stamtąd jako zahartowany w boju fanatyk religijny. Po pierwszej próbie zamachu terrorystycznego trafił do jednego z najcięższych więzień Jordanii, z którego wyszedł jeszcze twardszy, i na dodatek miał się okazać wybitnym przywódcą.

Po wyjściu Az-Zarkawiego na wolność wśród ludzi usiłujących go nakłonić do zmiany poglądów znalazł się także Abu Hajsam. Był ostatnim oficerem wywiadu, który się z nim spotkał w 1999 roku, nim pozwolono mu na zawsze opuścić kraj. Znów udał się do Afganistanu, gdzie – jak przypuszczali Jordańczycy – nic już nie zdoła wskórać, co najwyżej czeka tam na niego płytki grób.

Tymczasem nastąpił najbardziej nieprawdopodobny splot okoliczności – zamachy z 11 września, po których Amerykanie wylądowali w Afganistanie, by rozprawić się z terrorystami z Al-Kaidy i goszczącymi ich talibami. Poza służbami wywiadowczymi mało kto słyszał wtedy o Az-Zarkawim i to dopiero Waszyngton uczynił zeń supergwiazdę wśród terrorystów, oznajmiając światu w 2003 roku, że to właśnie ten zagadkowy Jordańczyk stanowił ogniwo łączące dyktaturę Saddama z organizatorami zamachów z 11 września 2001 roku. Nie była to prawda, ale kiedy 20 marca 2003 roku Amerykanie zaatakowali Irak, ów wylansowany przez nich samych i hojnie też sponsorowany terrorysta zyskał swoje pole walki, sprawę, której mógł się oddać, a wkrótce także tysiące ludzi gotowych pójść za nim. Na przestrzeni trzech burzliwych lat organizował kolejne fale barbarzyńskich ataków na szyickich cywilów w ich meczetach, szkołach i na bazarach, z rozmysłem pchając Irak na skraj religijnej wojny domowej. Wprowadził nową, przerażającą metodę terroru, polegającą na odcinaniu zakładnikom głów, filmowaniu egzekucji i rozsyłaniu straszliwych ujęć w świat za pomocą internetu. Po drodze brutalnie zaatakował też ojczystą Jordanię i walnie przyczynił się do tego, że amerykański blitzkrieg w Iraku przerodził się w najkosztowniejszą kampanię, jaką Stanom Zjednoczonym przyszło stoczyć od czasu wojny wietnamskiej.

Jego najbardziej znaczące dokonanie dostrzeżono jednak dopiero po latach. Choć są tacy, którzy uważają jego ruch za pochodną Al-Kaidy, to jednak Az-Zarkawi nie szedł w niczyje ślady. Jego wariant dżihadyzmu był niesłychanie brutalny i całkowicie oryginalny. Jeśli Osama Ibn Ladin pragnął stopniowo uwalniać państwa muzułmańskie od kalających je wpływów Zachodu, tak by w końcu mogły połączyć się w jedną teokrację muzułmańską, to Az-Zarkawi uparł się, że utworzy swój kalifat natychmiast. Postanowił zaprowadzić królestwo Boże na ziemi, stosując niewiarygodnie barbarzyńskie metody i uważając przy tym – skądinąd słusznie – że skrajna przemoc przyciągnie pod jego sztandary najbardziej zatwardziałych dżihadystów, a wszystkich innych zatrwoży tak, że mu ulegną. Jego strategia wstrząsnęła całym regionem w stopniu, jakiego Al-Kaida nigdy nie zdołała osiągnąć.

Jednak przerażające metody Az-Zarkawiego podsycały też opór jego przeciwników. Po zamachach na hotele Abu Hajsamowi i innym funkcjonariuszom Muchabaratu przyświecał jeden prosty cel: wyeliminować człowieka, który wydał rozkaz ich przeprowadzenia. A gdy odnieśli sukces i w 2006 roku przekazali Stanom Zjednoczonym dane wywiadowcze, dzięki którym odnaleziono kryjówkę Az-Zarkawiego, wydawało się, że to już kres i jego, i całej organizacji. Tymczasem ludzie Az-Zarkawiego wycofali się tylko, gromadząc po cichu siły w ogarniętych bezprawiem prowincjach Syrii, by w 2013 roku wrócić do gry, już nie jako grupa terrorystyczna, lecz armia.

Tym razem zmęczona wojną Ameryka odmówiła przyjścia z pomocą, gdy nie było jeszcze za późno. Nikt nie wsparł poważniejszymi dostawami sprzętu umiarkowanych bojowników usiłujących nie dopuścić do tego, by ISIS zdobyło dla siebie bezpieczne zaplecze, nikt nie przeprowadzał nalotów na dowódców i szlaki zaopatrzeniowe Państwa Islamskiego. W ciągu dekady regionowi dwa razy groziło zalanie przez fale dżihadystów, jednak, zdaniem Jordańczyków, w obu przypadkach interwencje Amerykanów przypominały wybijanie kolejnych dziur w burtach szalupy ratunkowej.

Następcy Az-Zarkawiego występowali pod różnymi nazwami, zanim zdecydowali się na ISIS czy też po prostu Państwo Islamskie. Wciąż jednak mówili o nim „szejk mudżahedinów”, bo miał odwagę wierzyć, iż na nowo wytyczy granice na Bliskim Wschodzie. I tak jak Az-Zarkawi, wierzyli, że ich podboje na tym się nie skończą.

W hadisach, czyli przekazach o czynach i słowach Proroka, Az-Zarkawi widział przepowiednie dotyczące swojego losu. On i jego ludzie byli żołnierzami w czerni, o których dawni mędrcy pisali: „Ze wschodu nadejdą czarne sztandary, niesione przez mężów potężnych, o długich włosach i brodach, którzy za nazwiska przybiorą sobie nazwy ich rodzinnych miast”⁵. Owi zdobywcy nie poprzestaną na odzyskaniu dawnych ziem islamu. Staną się też zarzewiem ostatecznego, apokaliptycznego boju, który zakończy się unicestwieniem wielkich armii Zachodu w północnej Syrii.

„Tu, w Iraku, skrzesaliśmy iskrę, której żar będzie rósł, aż spopieli wojska krzyżowców w Dabiku – głosił Az-Zarkawi”⁶.

Funkcjonariusze Muchabaratu nasłuchali się już takich tekstów Az-Zarkawiego, kiedy mieli go pod kluczem. Teraz te śmiałe zapowiedzi rozpowszechniali jego następcy, którzy urośli w siłę – było ich 30 tysięcy, stali tuż za jordańską granicą i żądali oddania swojej siostrzycy Sajjidy.

Gra na wymianę jeńców znalazła swój raptowny koniec 3 lutego 2015 roku, dzień przed rozpoczęciem przez króla Jordanii oficjalnej wizyty w Waszyngtonie. Dla Abd Allaha II był to ostatni etap wielu męczących podróży, podczas których wciąż powtarzał te same prośby o wsparcie. Jego niewielki kraj uginał się pod dwoma ciężarami: ogromną falą uciekinierów z Syrii – w owym czasie liczba uchodźców sięgnęła już 600 tysięcy – i kosztami udziału we wspólnej kampanii wojskowej państw zachodnich i arabskich przeciwko ISIS. Przebieg wizyty nie okazał się zbyt pomyślny – członkowie Kongresu składali wyrazy współczucia, ale niewiele więcej mieli do zaoferowania, natomiast urzędnicy Białego Domu klepali standardowe obietnice wsparcia możliwości obronnych Jordanii i jej kulejącej gospodarki, ale bynajmniej nie zanosiło się na taką pomoc, jakiej rozpaczliwie potrzebował Abd Allah.

Rozczarowanie monarchy już dawno przemieniło się w urazę⁷. Podczas poprzednich wizyt prezydent Obama odrzucał prośby o dozbrojenie Jordanii w kierowane laserowo bomby i inny supernowoczesny sprzęt zdolny niszczyć czołgi i ciężarówki ISIS. Tym razem nie było nawet gwarancji, że dojdzie do spotkania obu przywódców.

Abd Allah był właśnie w Kapitolu i przedstawiał swoje potrzeby senatorowi Johnowi McCainowi z Partii Republikańskiej, przewodniczącemu senackiej Komisji Sił Zbrojnych, kiedy otrzymał znak od jednego z przybocznych ze swojej świty. Wyszedł na korytarz i na ekraniku smartfonu zobaczył ostatnie słowo ISIS w kwestii proponowanej wymiany jeńców – przed obiektywami kamer zamaskowani dżihadyści zaprowadzili młodego jordańskiego lotnika do polanej benzyną małej metalowej klatki. Potem rozniecili płomień i patrzyli, jak pilot płonie żywcem.

Nim Abd Allah powrócił do McCaina, asystenci senatora także obejrzeli to nagranie. Monarcha panował nad sobą, McCain widział jednak, że był do głębi wstrząśnięty.

– Czy możemy coś jeszcze dla was zrobić? – spytał senator.

– Nie dostaję od was żadnego wsparcia! – wypalił w końcu Abd Allah. – Wciąż otrzymuję tylko bomby niekierowane, a zresztą i te dostawy ustały. Tymczasem my wykonujemy trzy razy więcej misji lotniczych niż wszystkie inne państwa koalicji razem wzięte, nie licząc Stanów Zjednoczonych⁸.

Król kontynuował zaplanowane rozmowy, postanowił jednak, że zaraz po ich zakończeniu wraca do Jordanii. Ustalał już godzinę odlotu, gdy otrzymał telefon z Białego Domu z propozycją piętnastominutowego spotkania z prezydentem. Zgodził się.

W Gabinecie Owalnym Obama przekazał kondolencje dla rodziny lotnika i podziękował też królowi za wkład Jordanii w działania zbrojne przeciwko ISIS. Zapewnił, że amerykańskie władze robią wszystko, by wspierać Jordanię.

– Bynajmniej, panie prezydencie – odparł stanowczo Abd Allah i wyrecytował listę potrzebnej mu broni i zaopatrzenia. Następnie, według słów obecnego przy rozmowie urzędnika, monarcha oświadczył, że „bomb zostało mu na trzy dni, że po powrocie do domu rusza na wojnę i użyje wszystkich bomb, jakie ma, aż będzie po nich”.

Przed powrotem musiał zająć się jeszcze jedną sprawą – zadzwonił z lotniska do swoich przybocznych w Ammanie, by uruchomić procedurę wykonania dwóch wyroków śmierci. W celach śmierci na egzekucję czekało dwoje więźniów skazanych za udział w morderczych aktach terroryzmu dokonanych z rozkazu Az-Zarkawiego. Jeden był Irakijczykiem i agentem średniego szczebla w irackich strukturach Az-Zarkawiego. Drugą była Sajjida Ar-Riszawi. Oboje mieli zostać straceni bez dalszej zwłoki.

Król spodziewał się, że zachodnie rządy oprotestują egzekucje jako akt pomsty, choć przecież oboje więźniów już dawno uznano za winnych i skazano w normalnych procesach sądowych. Nie zamierzał jednak odstąpić od swojego postanowienia i – jak powiedział swoim asystentom – jeśli o niego chodziło, to i tak zbyt długo odwlekało się spotkanie tych skazańców z katem. Oznajmił również, że w tej sprawie od nikogo nie chce już słyszeć ani słowa.

Król był jeszcze w powietrzu, kiedy o drugiej w nocy czasu ammańskiego do celi Sajjidy Ar-Riszawi przyszli strażnicy, by doprowadzić ją na egzekucję. Skazana odmówiła tradycyjnego ostatniego posiłku oraz rytualnej kąpieli, podczas której muzułmanie oczyszczają ciało, przygotowując się na życie pozagrobowe. Założyła czerwony strój wydawany skazańcom idącym na śmierć oraz, jak zwykle, hidżab, by zakryć twarz i włosy.

Skazaną wyprowadzono na zewnątrz, gdzie czekała już furgonetka z eskortą wojskową, która miała ją zawieźć do największego więzienia w Jordanii, As-Sawaka, położonego na wzgórzu na pustyni, około stu kilometrów na południe od Ammanu. Konwój dotarł tam tuż przed czwartą rano, kiedy przesłonięty lekką mgiełką księżyc w pełni chylił się ku horyzontowi na południowym zachodzie.

Ostatnim, co zobaczyła, nim przewiązano jej oczy, była niewielka komora straceń o białych ścianach z szeregiem niedużych okien oraz kilka znużonych twarzy zwróconych ku niej z miejsc dla świadków ustawionych zaraz pod szafotem. Imam odmawiał modlitwę, kiedy założono jej na szyję stryczek z ciężkim metalowym okiem. Sędzia zapytał jeszcze, czy chciałaby przedstawić jakieś ostatnie życzenia bądź testament. Nie odpowiedziała.

Nie wydała też żadnego słyszalnego dźwięku, gdy otworzyła się zapadnia i poleciała raptownie w dół. Było pięć po piątej rano, niemal półtorej godziny przed wschodem słońca, kiedy więzienny lekarz sprawdził, czy Ar-Riszawi ma jeszcze wyczuwalny puls.

„Kobieta Az-Zarkawiego” nie żyła, a jej stracenie było ostatnim aktem najstraszliwszego zamachu terrorystycznego w dziejach Jordanii. „Dzieci” Az-Zarkawiego nie rezygnowały jednak z realizacji znacznie ambitniejszych planów, które im pozostawił: likwidacji Jordanii i jej władcy, zniesienia granic międzypaństwowych i unicestwienia nowoczesnych państw Bliskiego Wschodu. Dopiero wtedy, gdy nad muzułmańskimi stolicami od Lewantu po Zatokę Perską załopoczą ich czarne flagi, będą mogli przystąpić do ostatniej, apokaliptycznej bitwy z Zachodem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: