Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Czarodzieje Hateway - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 lutego 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czarodzieje Hateway - ebook

Demetriusz Hateway jest zwykłym studentem medycyny ze Szczecina, dopóki jego życiem nie wstrząsa ciąg niezwykłych zdarzeń. Niespodziewana śmierć ojca w wypadku samochodowym sprawia, że na jaw wychodzą długo skrywane sekrety rodziny, ujawniają się jej starzy wrogowie, a chłopaka zaczynają nawiedzać zjawiska coraz bardziej nadprzyrodzone.

 

Wkrótce okazuje się, że Demetriusz należy do starego rodu czarodziejów, choć dotąd trzymano to przed nim w tajemnicy. Przytłoczony nowymi okolicznościami musi rozwikłać zagadkę swojego pochodzenia, okiełznać rodzące się w nim magiczne moce i ocalić życie nestorce rodu – swojej babci Adelajdzie – która zapada w śpiączkę po nieudanym zamachu na nią.

 

Czasu ma niewiele, a stawka jest wysoka – jeśli zawiedzie, straci wszystko, łącznie ze spadkiem po rodzicach, samymi rodzicami, a nawet nowoodkrytymi magicznymi zdolnościami.

 

Pełna niespodziewanych zwrotów akcji i zaskakujących rozwiązań historia, w której szaleństwo szczecińskiej codzienności przenika się z prozą życia czarowników i magicznych istot z odległych krain.

 

„Z każdym rozdziałem zaskakuje coraz bardziej. Niebanalna fabuła oraz intrygujący bohaterowie sprawiają, że trudno jest odłożyć tę książkę przed przeczytaniem ostatniej strony”.

BookParadise.pl

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-952497-1-6
Rozmiar pliku: 4,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Boimy się śmierci. Nie chcemy o niej myśleć, ani tym bardziej rozmawiać. Wierzymy, że nas nie dotyczy. Do czasu... aż nie za­puka do naszych drzwi, a nam nie zostanie tylko nadzieja. Tak też myślał Demek, o którym jest ta historia.

W sobotę przed jego domem pojawiła się śmierć. Uosabiał ją czarnoskóry mężczyzna, który przyszedł w towarzystwie blon­dwłosej kobiety.

Szeptali do siebie. W ich spojrzeniach wyczuwalne było zde­nerwowanie – jakby na coś czekali.

– Gwiazda Wiedzy nie kłamie – zaznaczył srogo przybysz.

– Oby inne gwiazdy nie zawiodły – odparła kobieta.

Wtem od strony ogrodu wtargnął do domu łysawy mężczyzna.

– Zaczęło się – westchnęła.

– Odejdźmy na bok – napomniał Pan Śmierci. – Nie łammy zasad gwiazd.

Schowali się w oddaleniu, za wielkim drzewem. Dzień był pa­skudny, choć majowy, a trawnik zabłocony i miękki.

Z nagła, do frontowych drzwi zapukał starszy człowiek, ubrany w biały, długi płaszcz, który u samego dołu zamieniał się w kłęby dymu. Po krótkim czasie otworzył mu Demek, i na jego widok stanął jak wryty. Wymienili między sobą dwa, może trzy zdania i padli sobie w ramiona.

– Przez chwilę ten świat leży u twych stóp – powiedział czar­noskóry mężczyzna. – Przez chwilę wierzysz w ten cud .

Kobieta jęknęła, spoglądając prosto w oczy Panu Śmierci.

– Zanim padnie strzał – dokończył.

Rozdział 30 WRW

(Demek)

Nie da się uciec od prawdy. Nawet, gdy jest niewygodna. Na­wet, gdy uderza w nasz najczulszy punkt. A może właśnie dla­tego?! Dezyderiusz się nie mylił. To przeze mnie babcia znalazła się w takim stanie. Nie popisałem się jako wnuk. Zajmowałem się wyłącznie sobą i swoimi problemami. W końcu płynęła we mnie krew Nieve. Przynajmniej według szalonego i niemniej złego Pe­pita.

Po raz kolejny zawiodłem.

Zdecydowanym krokiem wyszedłem za barierkę Mostu Po­rzuconych Żyć. Spokojnie spojrzałem w dół. To już drugi raz w niedługim czasie, kiedy się tam znalazłem. Ten most mnie przycią­gał i kazał definitywnie rozwiązać kłopot. Kłopot, który wciąż we mnie siedział i niszczył od środka, przez co ja raniłem najbliższych.

Przez lata nie potrafiłem położyć temu kresu. Okazywa­łem się słaby. Zbyt malutki, aby się ze mną liczono i zbyt malutki, aby mi wtedy uwierzono. Jedną ręką zgarnąłem włosy z czoła, a drugą wysunąłem do przodu, żeby żadną nie trzymać się już ba­rierki mostu. Obojętność i narastający mętlik w głowie zbiegły się z za­padającym mrokiem.

– To znowu ja! I okoliczności te same. – Dobiegł do mnie ko­biecy szept.

– Wcale nie te same – odpowiedziałem posmutniałym głosem bezimiennej.

– Jak to? – drążyła usilnie.

– Wczoraj sytuacja miała się znacznie inaczej. – Wbiłem wzrok w jej niebieskie oczy. – Ani myślałem, żeby skoczyć. A teraz...

– Myślisz o samobójstwie? – Zareagowała dość przewidywal­nie. Nie znała mnie dobrze.

– Jestem skończonym egoistą. Tak jak wtedy, tak i dziś. – Odwróciłem się tyłem do białej damy. – Już raz skoczyłem z tego mostu. Nie pomyślałem o babci, dziadku, rodzicach. Nie pomyśla­łem o ich uczuciach. Miałem to w dupie.

– Zdarzyło się. Czasu nie cofniesz – powiedziała cichuteńko, zagłuszana szelestem wiatru.

– Adelajda, gdy się dowiedziała o mojej próbie samobójczej, dostała zawału. Wyszła z tego.

– Dlaczego więc się zadręczasz? – Powoli chwyciła mnie za bark i mocno ścisnęła.

– Ona tam leży. Na Pomorzanach. Nieprzytomna, bo... sama wiesz. Zawał ją dostatecznie osłabił. I przeze mnie może umrzeć. Taki ze mnie wnuk.

– Ostrzegałam cię. – Położyła obie dłonie na moich plecach. – Z przeszłością należy się rozliczyć, bo ona prędzej czy później zaatakuje.

– Przecież czasu nie cofnę – zripostowałem bezimiennej jej własnymi słowami.

– Prawda, Demetriuszu – odparła tajemniczo i chwyciła mnie za dłonie. – Ale możemy wrócić do przeszłości i jeszcze raz przyj­rzeć się zdarzeniom, które doprowadziły cię nad przepaść.

Energicznie wyrwałem się białej damie i uciekłem na chod­nik.

– Nie chcę! – krzyknąłem donośnie.

– Bo? – Dogoniła mnie.

– Bo się boję – odrzekłem dopiero po kilku minutach. – Nie znasz tego uczucia, kiedy wolisz wpaść pod auto niż dotrzeć do... No tam, gdzie bardzo nie chcesz. I tak bardzo nie chcesz, że wolisz wpaść pod auto.

– Rozumiem.

– Nie rozumiesz, bo nikt tego nie rozumie. Nikt, kto nie do­znał na sobie mobbingu – prychnąłem i po raz pierwszy zdobyłem się na nazwanie rzeczy po imieniu.

– No więc... – Bezimienna na nowo zabrała głos.

– Co więc? – Bezczelnie udałem zdziwienie.

– Ostatni powrót do przeszłości – zaproponowała, wyciągając do mnie swą dłoń.

– Ostatni? – Potrzebowałem potwierdzenia, aby się odważyć.

Po jej dobrotliwym uśmiechu, poddałem się eksperymen­towi. Już kilka sekund później znaleźliśmy się w budynku szkoły, na jej głównym holu. Żółte ściany napawały mnie złością i niepew­nością. Mój wzrok przykuła tablica ogłoszeń. Szybko spostrze­głem, że przenieśliśmy się w czasy, w których chodziłem do pierw­szej klasy. Właśnie na ten rok przypadał jubileusz dwustulecia istnienia CXI Liceum Ogólnokształcącego imienia Walentego Wyrwy w Szczecinie.

– I jak się trzymasz? – spytała niebieskooka.

– Źle, bo znów o godność trzeba walczyć siłą – odpowiedzia­łem, siadając na kamiennych schodach.

– Co przez to chcesz powiedzieć?

– Chcę wrócić – warknąłem jak pies. – Do teraźniejszości.

– Jeszcze niczego nie wyjaśniliśmy – odparła, zarzucając do tyłu swoje blond włosy.

– To miejsce. Ten czas. Ten ja... ta tajemnica. Lepiej na to nie patrzeć.

– Ten ty? Inny ty?

– Tak. – Kiwnąłem głową.

– Wytłumaczysz mi? – dopytywała usilnie. Uklęknęła i z dołu wbijała we mnie swój przenikliwy wzrok.

– Ludzie się zmieniają, choć są tacy, którzy temu przeczą – rzekłem spokojnie. – Z tego względu trudno wracać do przeszłości. I się w niej oglądać. Zwłaszcza, gdy się było w niej upodlanym.

– Nie możesz tak. – Złapała mnie za dłonie, jakby chciała ogrzać o nie własne. – Ciągle wmawiasz sobie winę.

– Nieprawda – odparłem stanowczo.

Zakryłem rękoma twarz i dopiero po paru dłuższych mo­men­tach kontynuowałem:

– Masz rację! Ciągle to robię. Próbuję uciec od wstydu. I dla­tego wciąż milczę, bo boję się ujawnienia prawdy. Choćby przed samym sobą.

– Dziecko! Nie masz się czego wstydzić! – zagrzmiała nad wyraz znajomo, co mnie przez moment zmartwiło.

– No to patrz! – Uniosłem się gniewem. – Na moją pierwszą lekcję informatyki w tej szkole.

Pstryknęła palcami (jak miała to w zwyczaju) i okoliczno­ści znowu się zmieniły. Z wielkiego holu przenieśliśmy się do niegłu­pio wyposażonej sali lekcyjnej, oczywiście wciąż krążąc po labi­ryntach przeszłości.

– Patrz na mnie! – krzyknąłem. – Patrz na tamtego mnie, szes­nastoletniego chłopaka, który wyobrażał sobie Bóg wie co!

Bezimienna poprawiła włosy, a z kieszeni białej sukni wy­jęła tubkę z wazeliną. Posmarowała swe spierzchnięte usta. Do­piero wtedy uchwyciła mnie, młodszego o te cztery lata.

Siedziałem przed komputerem oznaczonym cyfrą trzy. Wy­ko­nywałem zalecone mi zadanie w Wordzie. Polegało ono na wsta­wieniu obrazu i oprawieniu go w ramkę. Ze stanowiska numer trzy korzystali również Edek, Arek i Krzysiek, moi najlepsi przyja­ciele. Jeszcze z poprzedniej szkoły.

– Koledzy, miły nauczyciel, fajna atmosfera... – wymieniała biała dama. – Co rusz wybuchy śmiechu, radość w oczach.

– Pierwszy dzień w szkole – skwitowałem. – Czułem, że na­prawdę dobrze odnalazłem się w nowej rzeczywistości.

Wtenczas rozległ się dzwonek. Tamten ja spakował rzeczy do plecaka i szybko wybiegł na korytarz. Była to dla mnie ostatnia lekcja tamtego dnia. Starszy ja zostałem wraz z bezimienną w pu­stej już sali.

– Miły nauczyciel? – jęknąłem, powtarzając słowa niebiesko­okiej.

– Miły dziadzio! – odparła dumnie. – W dodatku informatyk.

– Ani dziadzio, ani miły. I nie tylko informatyk – bezlitośnie podsumowałem bezimienną, wskazując jej kolejne miejsce po­dróży.

Następnym pstryknięciem palcami przenieśliśmy się o kilka dni wprzód. Tym razem na lekcję siermiężnej matematyki. W sali były długie rzędy połączonych ze sobą ławek. Tak jak na lek­cjach informatyki, siedziałem z Edkiem, Arkiem i Krzyśkiem. Wiel­gachna katedra roztaczała się niemalże od ściany do ściany, a zza niej wyglądał belfer.

– Dziadzio! – Głos zabrała bezimienna.

– Pięćdziesięcioletni, niewyżyty debil. – Dałem ponieść się emocjom. – Informatyk, matematyk i wuefista.

Wtem tamten ja zajął miejsce w trzecim rzędzie, gdy roz­legł się dzwonek, nawołujący na lekcję. Patrzyłem na siebie, ob­serwo­wałem każdy swój ruch. Towarzyszyło mi przerażające uczu­cie. Lekko się trząsłem, ale młodszy ja jeszcze mógł pochwalić się pewnością siebie.

– Na informatyce lepiej wyglądałeś – rzekła blondwłosa, pa­trząc mi w oczy. – Mam na myśli ciebie z przeszłości.

– Będzie gorzej – mruknąłem smętnie.

– Ej, ty! – rzucił belfer. – Jesteś z tych Hatewayów?

– Z jakich „tych”? – Szesnastoletni Demek zdobył się na deli­katną ironię.

– Do odpowiedzi, Hateway! – warknął gniewnie dydaktyk, po czym podyktował zadanie. – Stosując wzory skróconego mnożenia, rozłóż na czynniki poniższe wyrażenie.

– A do kwadratu plus B do kwadratu... – Ja uczeń głośno się zastanawiałem.

– Siadaj, pała! Nawet dwie! – krzyknął z nagła.

– Ale... – zacząłem. – Dopiero co myślałem nad rozwiąza­niem.

– Czas minął, Hateway! – Pogłaskał kozią bródkę na swej szczurowatej twarzyczce. – Jak tak dalej pójdzie, nie zdasz do następnej klasy.

Popatrzyłem na bezimienną, a ona na mnie. Prędkim kro­kiem wybiegłem na zewnątrz klasy. Dałem znak, aby na nowo pstryknęła palcami. Wtedy znaleźliśmy się w pustej jeszcze sali gimnastycz­nej, w tydzień później od lekcji matematyki.

– Czas na lekcję wychowania fizycznego u magistra Fiołka – nadmieniłem, aby uprzedzić białą damę.

– Będzie gorzej? – Z obawą powtórzyła moje wcześniejsze słowa.

– Wyłącznie gorzej! – skwitowałem.

Wówczas na salę wbiegli chłopacy z połączonych trzech klas – A, C i E. W tym gronie byłem ja. Już wtedy unikałem belfra, bojąc się kolejnego zbesztania. Arek, Edek i Krzysiek zaczęli się delikatnie ode mnie separować.

– Jaki ty chudy, tamten ty... oczywiście – rzekła niebiesko­oka. – Na matematyce lepiej wyglądałeś.

– Jeszcze coś? – Popatrzyłem na nią spode łba. Wtedy zamil­kła.

Nauczyciel wjechał na salę z wielkim koszem piłek do ko­szy­kówki. Każdy miał pochwycić jedną i zaczekać na dalsze wska­zówki.

– Kozłujemy piłkę dookoła boiska i próbujemy dokonać rzutu do kosza – zapowiedział belfer.

Stary ja usiadłem na ławce, a młodszy ja chętnie podszedł do zadania.

– Nie tak, Hateway! – wydarł się. – Jak ty tę piłkę rzucasz?

– Jak umiem – odparłem.

– Nie pyskuj, Hateway! – Doczepił się na dobre. – Ja cię na­uczę!

Natychmiast zatrzymał wykonywanie zadania. Zwołał wszystkich przed siebie, a mi kazał udać się przed kosz.

– Uwaga! Nauczymy się, jak nie rzucać piłki! – krzyknął. – Do dzieła, Hateway!

Wszystkie spojrzenia powędrowały na mnie, a gdy dokona­łem rzutu, rozległ się donośny śmiech. Moi przyjaciele starali się po­wstrzymać, jednak do czasu, bo i oni w końcu dono­śnie zachicho­tali.

– Co za dupek! – oburzyła się bezimienna. – Banda roześmia­nych kretynów! Jak na imprezie Orłów.

– Witaj w moim świecie... – odpowiedziałem swojemu by­towi nicości.

– Przecież dobrze rzuciłeś – dodała troskliwie. – A nawet tra­fiłeś do kosza.

Gdy urąganie ustało, magister Fiołek przeszedł do kolej­nego aktu chorego planu.

– Chodź tu, Hateway! – Wtórowały mu drwiny chłopaków. – Nie tylko z matematyki jesteś słaby, prawda?

– Prawda. – Kiwnąłem głową.

– Co, co? Nie usłyszałem. – Na nowo ryknął śmiechem.

Z trudem patrzyłem na siebie. Niewiele mogłem zrobić. Ja z przyszłości miałem bezimienną, tamtejszy ja – nikogo.

– Skończył etap ośmieszania – zwróciłem się do blondwłosej. – Teraz przejdzie do zastraszania.

– Przeskoczmy kilka dni do przodu – zaproponowała. – Nie godzi się wracać do tak strasznych momentów.

– Nie! – sprzeciwiłem się ostro. – Muszę raz a dobrze pokonać demony przeszłości. Bez taryfy ulgowej...

Magister Fiołek przejął ode mnie piłkę. Ułożył ją w dło­niach tak, jak tego wymagał.

– No powtórz, Hateway!

– Już – odezwałem się, wykonując jego polecenie.

– Gdzie ten kciuk? – wrzasnął ponownie. – A palec wskazu­jący?

– Niedobrze? – spytałem, cały w nerwach.

– Stul pysk, Hateway! – warknął jak pies. – Na ziemię! Trzy­dzieści pompek!

Stłamszony, zastraszony, nie oponowałem. Usilnie liczy­łem czas do końca lekcji. Każda sekunda wydawała się wieczno­ścią.

– Niżej, rób te pompki, Hateway! – naglił, przyciskając mnie butem. – Inwalidzi uczęszczają do specjalnych szkół. Chcesz do nich dołączyć?

Natenczas odszedł ode mnie, ciskając w pustą przestrzeń ko­lejne mniej cenzuralne obelgi.

Bezimienna wstała z niziutkiej ławeczki i popędziła wzdłuż sali gimnastycznej. Nie zwlekając długo, pognałem za nią. Prze­szedłem obok belfra (który zbierał piłki do koszyka) i w odru­chu zemsty krzyknąłem:

– Wal się, Fiołek!

Ten natychmiast odwrócił się, jakby mnie usłyszał. W prze­ra­żeniu dogoniłem białą damę i wskazałem kolejne miejsce w czasie do przeżycia.

W trymiga znaleźliśmy się na drugim piętrze budynku szkoły, jakiś rok później. Wzrokiem dałem niebieskookiej znak, że to czas rozstrzygający.

– Gabinet dyrektora? – jęknęła, wskazując palcem na wy­wieszkę przed drzwiami.

– Szukałem pomocy – skwitowałem jej posmutniałą minę.

– Co działo się przez ten rok? – drążyła.

– Dokładnie to samo, co widziałaś na matematyce i wuefie – zagrzmiałem, chowając ręce za plecy. – Ciągłe ośmieszanie, szyka­nowanie i poniżanie. Zastraszanie i wtłaczanie poczucia winy oraz popychania do ostateczności...

– Po prostu mobbing – stwierdziła.

– Nie wiem, czy „po prostu” – wykrztusiłem.

– Molestowanie też?

– On mnie nie kochał. On mnie nienawidził. – Roześmiałem się przez łzy.

Wówczas już siedemnastoletni Demek wyszedł z gabinetu dy­rektora, a za nim podążył magister Fiołek.

– Widzisz, jak kończą kapusie! – bezlitośnie zadrwił belfer.

– Proszę mnie zostawić – odparłem, utwierdzając się w nie­sprawiedliwości.

– Już ja dam ci popalić, Hateway! – huknął. – Jak spotkamy się na lekcjach.

Wtedy przystanęli na schodach. Bezimienna mnie objęła. Po­trzebowałem wsparcia, nawet na kilka lat po tym wydarzeniu.

– Co powiedział dyrektor? – zapytała blondwłosa. – Czemu ten oblech się tak uśmiecha?

– WRW – prychnąłem.

– Demek, jaśniej! – ponagliła.

– Wielka Rodzina Wyrwy! – wyjaśniłem. – Swoim krzywda się nie dzieje. Fiołka wsparł Franca. Ksiądz Franca oskarżył mnie o konfabulowanie i zmyślanie...

Wtem belfer chwycił mnie za ramię, mocno ściskając.

– Jeszcze jeden taki wybryk, Hateway – szepnął mi do ucha. – A zniszczę cię na dobre!

Wyrwałem się z silnego chwytu, pokonując jeden stopień. Jednak Fiołek nie miał ochoty kończyć festiwalu pogróżek. Gwał­townie zamachnął się i runął schodami w dół.

W szkole podniosła się wielka wrzawa. Obtłuczony Fiołek nie był w stanie wstać. Od razu, obok niego, zjawił się dyrektor i ksiądz Franca. Stałem z boku, niewrażliwy na cierpienie belfra. Z nagła w mym kierunku zerwała się kohorta rozwścieczonych na­uczycieli. Raptownie zerwałem się do ucieczki.

– Powiedział, że go zepchnąłem ze schodów – zwróciłem się do bezimiennej. – Skłamał, jak zwykle. A ja nie posiadałem dowo­dów, że było inaczej.

– A ten, o! Rozczochrany na Podsiadło i jego nagranie! – Biała dama wskazała palcem na Edka. Dopiero wtedy zauważyłem, że całe zajście nagrywał, zza filara. Zrobiło mi się naprawdę smutno.

– Nie podzielił się nagraniem? – Bezimienna rozszyfrowała zachowanie niby-przyjaciela.

– Gdy rozpoczął się proces – oznajmiłem otwarcie – zaprze­czył, aby Fiołek cokolwiek złego robił w stosunku do mnie.

– Bał się? Bał się magistra? – zapytała.

– Nie szukał kłopotów – dodałem bez emocji. – A sędzia ska­zał mnie za oczernianie nauczyciela oraz za ciężki uszczerbek na jego zdrowiu. Niech żyje polski wymiar sprawiedliwości!

Wyrwałem się z objęcia bytu nicości, wskazując kolejne miej­sce podróży. Przebiliśmy się na kilka minut w przyszłość, na Most Porzuconych Żyć.

– Tu się udałem – kontynuowałem po chwili milczenia. – Bar­dzo często tu przychodziłem. Bywały okresy, że codziennie.

– Niespokojnie tu – zauważyła niebieskooka, zwracając uwagę na przejeżdżające samochody.

Siedemnastoletni Demek niebezpiecznie wychylił się za ba­rierkę. Razem z bezimienną zamarłem.

Wówczas na most wtargnęła Adelajda. Tego już nie pamię­ta­łem i tego, co działo się później, również. Babcia biegła co sił w nogach. Wtedy naprzeciw niej pojawił się czarnoskóry męż­czyzna, ubrany na czarno. Na twarzy miał maskę, a w ręku trzymał świecę. Ruszyłem w ich kierunku.

Znienacka babcia wkroczyła na ulicę, wprost pod pędzący autobus. Raptownie przebiłem się na pierwszy plan, aerokinezą unosząc Adelajdę ponad niebezpieczeństwo. Szybko opuściłem ją na chodnik.

Czarnoskóry mężczyzna spojrzał na mnie spode łba, a ja od­wróciłem wzrok na siebie, siebie młodszego. Wciąż tkwiłem przy barierce. Z nagła obok tamtego mnie zjawił się kolejny już męż­czyzna. Również czarnoskóry. Było ich dwóch.

Lotem błyskawicy pobiegłem do młodszego Demka, który odwrócił się twarzą w twarz do nieznajomego.

– Demek! Demek! – rozdarłem się, aby tamten ja mnie usły­szał.

Niepostrzeżenie siedemnastoletni ja wzniecił kulę ognia i pchnął nią w czarnoskórego mężczyznę. Ten spłonął, a tamten ja wypadł z mostu do rzeki.

W mgnieniu oka dotarł do mnie krzyk Adelajdy. Babcia zła­pała się za serce i z powrotem upadła na ulicę.

– Dopełniłeś przeszłości. – Zareagowała biała dama, na nowo wciągając mnie w niewidzialny plan.

– Nie targnąłem się na własne życie! – Ucieszyłem się lekko.

– Prawda! – potwierdziła. – Ale użyłeś czarnej magii, kuli ognia.

– Dysponuję czarną magią?! – rzuciłem z gniewem. – Ale przecież dziadek zablokował mi moce.

– Demetriuszowi, synowi Prue i Connora – zagrzmiała. – Ale nie Dezyderiuszowi, synowi Nieve i Connora.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: