Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czas wojny. Opowieści z Ukrainy - ebook

Data wydania:
15 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Czas wojny. Opowieści z Ukrainy - ebook

Tim Judah znalazł się o wiele bliżej wojny we wschodniej Ukrainie niż większość zachodnich reporterów – tak blisko, że może sugestywnie opisać czytelnikom zapachy i dźwięki. [...] Doświadczenia wyniesione z wojen bałkańskich pomogły mu dostrzec ten konflikt już wtedy, gdy dopiero mutował z zaciekłej propagandy w zbryzganą krwią rzeczywistość. Jako dziennikarz jest mistrzem w oddawaniu głosu samym Ukraińcom.
Niall Ferguson


Książka jest bardzo aktualnym spojrzeniem na konflikt na Ukrainie. Co istotne, skupia się nie tylko na najnowszych wydarzeniach, ale również na dziejach z przeszłości, które doprowadziły do tego, czego świadkami jesteśmy obecnie.

Jadąc od zachodu, przez stolicę, serce rewolucji 2014 roku, aż na front na wschodzie, korespondent wojenny Tim Judah pokazuje rzeczywistość kryjącą się za nagłówkami prasowymi. Rozmawia z ludźmi zmuszonymi do życia na terenach ogarniętych konfliktem – z matkami, żołnierzami, przedsiębiorcami, poetami czy politykami. Ich wspomnienia wpływają na kształt poglądów, sympatii politycznych i nadziei na przyszłość. Wszystkie te opowieści malują obraz narodu, który utknął w pułapce potężnych sił, zarówno politycznych, jak i historycznych.
Książka Czas wojny, oparta na przeprowadzonych w terenie rozmowach ze świadkami i ofiarami, jest nie tylko przenikliwą analizą polityczną, ale także sugestywnym reportażem o tym, co tak naprawdę się dzieje w trakcie brudnej wojny na Ukrainie.
Simon Sebag Montefiore


Olha to kobieta o zdecydowanych poglądach. Młodzi ludzie, którzy wyszli na Majdan w 2014 roku i stanowili trzon rewolucji, to nowe pokolenie, na które czekała. Uważa, że niczego nie można się spodziewać po pokoleniach, które pamiętają rządy Sowietów, ponieważ – jak mówi – sama po sobie widzi, jak głęboko sowieckie „zniewolenie wryło się w nasze dusze”. (fragment)
Tim Judah jest autorem reportaży o wojnie na Ukrainie w magazynach „New York Review of Books” oraz „Economist”, w tym ostatnim jest także korespondentem na Bałkanach. W trakcie swojej kariery dziennikarskiej pisał relacje z wielu krajów i o wielu konfliktach, w tym o pokłosiu komunizmu w Europie Wschodniej, o wojnach bałkańskich, o Afganistanie, Iraku, Korei Północnej, Darfurze, Haiti i Ugandzie.
Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-233-7071-0
Rozmiar pliku: 4,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Umrzeć za Ukrainę

Oto, co ujrzałem: napęczniałe zwłoki mężczyzny zawieszone na przewodach wysokiego napięcia. Było to w położonej na wschodzie wiosce Nowokateriniwka. Uczestniczył w odwrocie Ukraińców spod Iłowajśka pod koniec sierpnia 2014 roku. Gdy któryś z rebeliantów albo też rosyjski pocisk trafiły w jego pojazd opancerzony i wybuchła amunicja w środku, górna część wozu oderwała się niczym wieczko z puszki sardynek. Ciało mężczyzny zostało wyrzucone w górę i spadło na przewody energetyczne. We wraku pojazdu znaleziono zwęglone zwłoki innego młodego żołnierza, a opodal oderwanej górnej części wozu – sczerniały tułów trzeciego. Ramieniem osłaniał głowę. Ciało na linii wysokiego napięcia, ocalone przed płomieniami, wyglądało jak wykonane z wosku, było dziwacznie odrealnione, nabrzmiałe, lśniące lekko w słońcu późnego lata. Spodnie zsunęły się i dyndały, zwisając teraz ze stóp, koszula i kurtka opadły na głowę. Symbol klęski albo zwycięstwa, w zależności od tego, po której stronie się stoi. Niewykluczone, że ów poległy żołnierz i ja znów znaleźliśmy się w jednym miejscu kilka miesięcy później we Lwowie. Być może pochowano go właśnie tutaj, prawie 1300 kilometrów na zachód, niedaleko polskiej granicy, na dostojnym cmentarzu Łyczakowskim. Znajdziemy tutaj znaczną część historii Lwowa i zachodniej Ukrainy. W sensie dosłownym. W listopadzie, gdy liście butwieją z wilgoci, można się wybrać na przechadzkę, mijając odlanych z brązu mężczyzn z imponującymi sumiastymi wąsami i łkające omszałe anioły. Każdy grób opowiada własną historię, mało tego, każdy nagrobek – a przynajmniej te najnowsze – wciąż walczy w wojnach o historię za ludzi, którzy polegli za swoją sprawę. Tutaj spoczywają żołnierze Austro--Węgier, polegli w walkach z Rosjanami podczas pierwszej wojny światowej. Tam pochowano Polaków, którzy zginęli w walkach z Ukraińcami już po pierwszej wojnie, obok nich spoczęli ich ukraińscy przeciwnicy. Tutaj leżą ofiary sowieckich mordów dokonanych w 1941 roku, tam znów Sowieci polegli w wojnie z nazistami. Oto pomnik ku czci lokalnej ukraińskiej dywizji SS tutaj jeszcze inni Ukraińcy, którzy bili się z nazistami albo ramię w ramię z nimi, potem znów wystąpili przeciwko Polakom, a później przeciwko Sowietom.

A oto nowe kwartały dla nowego pokolenia: tutaj bohaterowie Lwowa, którzy zginęli w walce z reżimem prezydenta Wiktora Janukowycza podczas Euromajdanu w 2014 roku. Tu z kolei kilka miesięcy później usypano 18 grobów, zarzuconych wieńcami i udekorowanych żółto-błękitnymi ukraińskimi flagami. Oprawione w ramki zdjęcia ustawione na nagrobkach pokazują, jak młodzi byli niektórzy z tych poległych w wojnie na wschodzie – a może wyglądają tak młodo po prostu dlatego, że ostatnie zdjęcie zrobiono im zaraz po maturze?

Ołha Waskało krząta się przy grobie swojego 25-letniego syna Romana, jak gdyby leżał w szpitalu, a nie 2 metry pod ziemią. Dołączył do rewolucji w maju 2014 roku, a zginął w lipcu. Był w Ługańsku. Dostał w nogę odłamkiem pocisku Grad.

– Warto było? – pytam.

Wygląda na zbitą z tropu, nie wie, co powiedzieć. Wreszcie odpowiada:

– Dzieci umierają na darmo.

Miał dwuletniego synka, pracował na kolei. Do rozmowy włącza się starsza pani imieniem Nadia, która dotąd jedynie się przysłuchiwała.

– Tylko nasi chłopcy walczą – mówi, mając na myśli lwowiaków i zachodnią część kraju. – Reszta tylko siedzi i żłopie wódkę. Jak zwykle!

Lecz nie jest to prawda. Prawdą jest natomiast, że jak Ukraina długa i szeroka każdy uważa, że to on cierpi więcej, daje więcej i robi więcej, podczas gdy inni nie robią nic.

Kilka grobów dalej stoi Rusłana Holec.

– Nie mieli się jak bronić – mówi cicho. – Po prostu ich zostawiono.

Rozmawiała z synem w poniedziałek wieczorem, a we wtorek zginął.

– Zostali otoczeni, a nasze wojsko zostawiło ich na pastwę losu. Dookoła pełno min. Powiedział: „Wszystko dobrze, mamy co jeść”, ale to nie była prawda.

Na dworze mży, jest szaro i zimno. Wielu tak właśnie myśli: że zostali zdradzeni albo że wojskowa wierchuszka nie dba o los swoich ludzi na dole. Łatwiej już w to wierzyć niż w to, że twój syn zginął z powodu zwykłej niekompetencji albo z braku koordynacji w wojsku nadwyrężonym przez dwie dekady korupcji i rabunek zasobów.

Po drugiej stronie barykady, w Doniecku – jednym z dwóch głównych miast zajętych przez rebeliantów – mieszka Władimir Antiufiejew, 63-letni Rosjanin, który dowodził oddziałem sowieckich sił specjalnych w ostatnich dniach sowieckiej Łotwy. Przez wiele lat był ścigany przez Łotyszy listem gończym za rolę, jaką odegrał w ataku na gmach ich Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w 1991 roku, kiedy zginęło pięć osób. Według jego własnej relacji uciekł na dwie godziny przed tym, gdy łotewscy „faszyści” przyszli go aresztować. Potem wysłano go do Mołdawii, a konkretnie do Naddniestrza. Na lewym brzegu Dniestru działacze antymołdawscy ogłosili secesję w 1991 roku, co później, w 1992 roku, zostało z rosyjską pomocą przypieczętowane krótką wojną z mołdawskimi „faszystami”. Tutaj Antiufiejew, przybrawszy tożsamość generała majora Wadima Szewcowa, stworzył budzące postrach KGB samozwańczego państewka i zawiadywał nim przez 20 lat. Nadzoruje ono imperium przemytnicze na tym terytorium, będące dla niego głównym źródłem gotówki, jeśli nie liczyć subsydiów z Moskwy. W 2012 roku pozbyto się go, oskarżając o nadużycia władzy i korupcję. Wspomagał też tajne operacje w Abchazji i Osetii Południowej, dwóch secesjonistycznych regionach Gruzji kontrolowanych przez Rosję. W 2014 roku, po Euromajdanie, pojechał na Krym przygotowywać go do oderwania od Ukrainy. Miał coraz silniejszą pozycję. W lipcu organizował służbę bezpieczeństwa Donieckiej Republiki Ludowej (DRL, według rosyjskojęzycznego skrótu – DNR), która dopiero co ogłosiła niezależność od ukraińskich „faszystów”. Teraz siedzi w wielkiej sali konferencyjnej w głównym gmachu władz regionalnych jeszcze z ery sowieckiej, przejętym przez rebeliantów. Łysiejący, z zadbaną, siwą, krótko przystrzyżoną bródką. Ma na sobie czarny garnitur i porządną białą koszulę z czarnym krawatem. Nieopodal, trzymając w objęciach kałasznikowa, usadowił się krępy staruszek. Wygląda tak, jakby zasapany resztką sił wdrapał się na piechotę na dziesiąte piętro budynku, jako że windy nie działają. Jest też obecny młodszy, poważniej wyglądający ochroniarz w nieśmiertelnej, nałożonej nieco na bakier czarnej kozackiej czapce.

Antiufiejew – który powrócił do swego starego ja, porzuciwszy tożsamość generała majora Szewcowa – mówi pewnym głosem, jak człowiek, który wie, że koniec końców okaże się, iż to on był po właściwej stronie. Powrócił po latach wygnania w nudnym, prowincjonalnym Naddniestrzu, w rozdartej wojną Abchazji i Osetii Południowej, niewiele większej niż miasteczko, a połączonej z Rosją tunelem. Nareszcie Rosja wróciła, on zaś w tajemniczy sposób – nikt bowiem nie wiedział jakim cudem – został „wicepremierem” DRL i znajdował się – przynajmniej przez kilka miesięcy, by w końcu znowu zniknąć z pola widzenia – w samym centrum wydarzeń, tam gdzie zawsze było jego miejsce. Wygląda na zadowolonego z siebie. „Ukraina zaprzepaściła swoje szanse – mówi. – Następuje nie jej rozpad, lecz »demontaż«”. Ukraina jest niczym „zestaw elementów” – tłumaczy – utworzony sztucznie za wolą Rosji i zgodnie z rosyjskimi interesami geopolitycznymi. Ukraina istnieje tylko w ramach swoich granic, w których nowym wytyczaniu on osobiście teraz uczestniczy – dzięki Rosji. A ponieważ Ameryka i Unia Europejska wtrąciły się, nadszedł czas, aby Rosja odebrała temu „sztucznemu” państwu ukraińskiemu to, co było jej „pierwotnym terytorium”, inni zaś – jak Polska, Węgry czy Rumunia – również prędzej czy później zgłoszą roszczenia do jej poszczególnych części. A skoro już o tym mowa – dodaje – to najnowsi włodarze Ukrainy nie są tak naprawdę Ukraińcami, lecz ludźmi z zachodu kraju, „genetycznie rzecz biorąc Polakami, Węgrami i Rumunami, zabiegającymi o interesy przeciwne interesom Ukraińców”.

Może i Antiufiejew wierzy w to, co powiedział o genetyce. Czy jednak ma to znaczenie? Liczy się to, w co wierzy większość Rosjan i Ukraińców na temat obecnych wydarzeń i ich przyczyn. A oto przygnębiająca myśl: w 1991 roku, na początku wojen na Bałkanach, obcokrajowcy zachodzili w głowę, czym tłumaczyć fakt, że miliony ludzi sprawiają wrażenie ogarniętych amokiem, zwracają się przeciwko swoim sąsiadom i całkiem rezygnują z trzeźwej oceny sytuacji. Miloš Vasić, wybitny serbski dziennikarz, zwykł tłumaczyć to w następujący sposób: gdyby główne media w USA zostały przejęte przez Ku Klux Klan, ani byśmy się obejrzeli, a Amerykanów też ogarnąłby amok. „Ludzie zamiast głów mieli telewizory” – powiedział. Od tamtego czasu minęło blisko ćwierć wieku, a internet i wszelkie inne środki nowoczesnej komunikacji nie tylko nie polepszyły sytuacji, lecz wręcz ją pogorszyły. Dziś jest więcej możliwości szerzenia jadu, kłamstw i teorii spiskowych.

Ukraina, choć to tak wielki kraj, dla większości z nas z zachodu kontynentu jest – albo była – czymś niezbyt ważnym. „Czy Odessa leży w Rosji? No tak, wiem, że leży nad Morzem Czarnym, ale moja znajomość szcze­gółów geograficznych pozostawia nieco do życzenia. Kilka lat temu mieli tam rewolucję, przewodziła jej ta kobieta z warkoczami, prawda? Ale co się z nią potem stało?” Jak szybko przeminęły tamte dni. Ukraina, drugi po Rosji największy kraj Europy, już nazbyt długo należała do tych obszarów kontynentu, o których niewiele wiadomo. Przez większość ubiegłego stulecia autorami skąpych doniesień na jej temat w prasie zagranicznej byli głównie korespondenci mieszkający w Moskwie, a ci chcąc nie chcąc nasiąkali protekcjonalnym podejściem stolicy dawnego imperium. Teraz, w obliczu rewolucji, a później wojny, zainteresowanie wydawców gazet zostało oczywiście rozbudzone, większość tytułów wciąż jednak nie daje dziennikarzom dostatecznie dużo przestrzeni na ożywienie ludzi i miejsc.

Gdy pisałem tę książkę, nie przyświecał mi zamysł chronologicznej prezentacji wydarzeń, które w 2014 roku doprowadziły do Euromajdanu, do aneksji Krymu, a później do wojny. O tym napisali już inni. Inni napiszą również publikacje, w których odpowiedzą na pytanie, kto konkretnie wydał rozkazy strzelania do ludzi na Majdanie, przedstawią okoliczności zestrzelenia samolotu Malaysia Airlines, lot MH17, nad terytorium rebeliantów, czy wspomną o tym, jak około 42 przeciwników Majdanu i sympatyków Rosjan zginęło od kul w Domu Związków Zawodowych w Odessie w maju 2014 roku. Książka ta nie jest również historią Ukrainy, mimo że piszę o wydarzeniach we Lwowie i na zachodzie kraju podczas drugiej wojny światowej i że przyglądam się dziejom Doniecka. Te dwie opowieści są bowiem kluczem do zrozumienia obecnej sytuacji. Każda część książki stanowi samodzielną całość. Łącznie powinny dać nam pojęcie o tym, jak czują się Ukraińcy dziś, w czasie wojny.

Pomyślałem sobie, że jeśli pominąć doniesienia prasowe i publikacje naukowe, nie ma zbyt wielu materiałów, które objaśniałyby sytuację na Ukrainie, ukazując ją jako tętniące życiem miejsce pełne ludzi mających coś do powiedzenia i chcących nam coś przekazać. Gdziekolwiek się udawałem, przekonywałem się, że w mało którym innym odwiedzonym przeze mnie miejscu zwyczajni ludzie są tak bardzo chętni do rozmowy. Wtedy uświadomiłem sobie, że jest tak, ponieważ nikt nigdy nie pyta ich o zdanie. Częstokroć, gdy już zaczęli mówić, ciężko było im przerwać. Słuchając ludzi, możemy zrozumieć, dlaczego myślą i zachowują się w określony sposób. Na Ukrainie (i oczywiście nie tylko na Ukrainie, ale także na znacznym obszarze postkomunistycznego świata) tak długo traktowano ich lekceważąco, czy to jako wyborców, czy jako podatników, czy płacących łapówki, że gdy w końcu ten przegniły okręt, jakim jest państwo, zaczął przeciekać i nastąpił niebezpieczny przechył, wszyscy przeżyli szok. A nie powinni. Sęk w tym, że nikogo – szczególnie na Zachodzie – nie interesowało to, co dzieje się pod pokładem. Ta książka opowiada o tym, co widziałem i co mówili mi ludzie, a także o tych aspektach historii, które powinniśmy poznać, chcąc zrozumieć obecne wydarzenia na Ukrainie.

Po prostu rozeźleni

Wojna zaczęła się po Euromajdanie. Według rosyjskiej propagandy – i niewykluczone, że w przekonaniu rosyjskich władz – wszystko to było zręcznie zaaranżowanym przez Zachód zamachem stanu. Nie są oni w stanie dostrzec, że do niczego takiego nie doszło. Tak naprawdę nie ma tutaj żadnej tajemnicy. Ludzie byli po prostu rozeźleni. Gdy 21 listopada 2014 roku, po latach przygotowywania się przez Ukrainę do podpisania dwóch bardzo ważnych umów mających zapoczątkować proces jej integracji z Unią Europejską, prezydent Janukowycz oznajmił, że sprawa zostaje odłożona, nieopatrznie podłożył iskrę, od której rozgorzał bunt. Ci, którzy opowiedzieli się za rewolucją – a koniec końców setki tysięcy osób zjawiły się, by zamanifestować swoje poparcie – w zasadzie nie tyle uwierzyli w to, że mozół stopniowego wdrażania nudno brzmiącej umowy o pogłębionej i całościowej strefie wolnego handlu (DCFTA) z UE prędko odmieni ich życie, ile chcieli czegoś bardziej zasadniczego, może nawet elementarnego. W kraju dostatecznie bogatym, by zapewnić swoim mieszkańcom całkiem przyzwoity poziom życia, w umowach z UE widziano swoiste koło ratunkowe, którego można się uchwycić. Wiążąc swój los z Zachodem, wielu sądziło, że stopniowa implementacja tych umów stworzy coś, czego dotąd brakowało w ich życiu – państwo prawa. Być może pewnego dnia to nastąpi, ponieważ po rewolucji umowy faktycznie podpisano, lecz to jednak odległa perspektywa. Nawet jeśli członkostwo w UE nie jest – przynajmniej na razie – punktem porządku dziennego, to umowy i tak przewidują wiele spośród reform wcielonych w życie już wcześniej przez wszystkie pozostałe państwa postkomunistyczne, które przystąpiły do UE. Wspomniane umowy kierują Ukrainę w stronę procesu, który może w znacznej mierze dokonać transformacji i modernizacji jej instytucji, a jeśli sądzić po doświadczeniach pozostałych krajów postkomunistycznych będących dziś członkami Unii, ma on szansę do tego doprowadzić. W tym sensie Euromajdan był zbiorowym apelem: „Ocalcie nas przed tymi ludźmi!”. Lecz gdy dla wielu w zachodniej i centralnej części Ukrainy naturalne było wypatrywanie wybawienia na Zachodzie, wielu na wschodzie kraju spoglądało ku Rosji ze względu na powiązania historyczne, etniczne, językowe, rodzinne i gospodarcze. Uogólniam oczywiście, ponieważ obraz nie był czarno-biały, ale nie był też nadmiernie skomplikowany. Mieszkańcowi Zachodu Ukraina wydaje się z pozoru bardzo znajoma, lecz choć kraje zachodnie mają wszelakiego typu problemy polityczne, ekonomiczne i społeczne, to – wyjąwszy Grecję, która nigdy nie przeszła tego rodzaju procesu transformacji, jaki jest obecnie wymagany – owe kłopoty na ogół bledną w porównaniu z tym, co oznaczają one dla indywidualnego Ukraińca.

Nie wydaje się sensowne porównywanie Ukrainy z Wielką Brytanią czy Niemcami, ani nawet z malutkimi państwami bałtyckimi, za to poważne różnice zaznaczają się w zestawieniu z Polską, krajem, którego liczba ludności – około 38,5 miliona – jest porównywalna do tej na Ukrainie. W 1990 roku PKB per capita w obydwu krajach był podobny, oczekiwana długość życia również. Tuż przed wybuchem wojny na Ukrainie polski PKB per capita okazał się trzykrotnie wyższy niż u wschodniego sąsiada, a Polacy mogli się spodziewać, że pożyją blisko sześć lat dłużej niż Ukraińcy. Podobnie jest w przypadku PKB per capita Rosji, który startował mniej więcej z takiego samego poziomu, a tuż przed wojną był około 3,5 razy wyższy niż ukraiński, a choć oczekiwana długość życia w Rosji pozostała prawie identyczna jak na Ukrainie, to jednak od roku 1990 wzrosła bardziej niż u sąsiada. Ukraina nie była i nie jest krajem biednym, mimo to doświadczenia Polski, a nawet państw bałtyckich – nie zaś bogatej w ropę naftową i gaz Rosji – wskazują, jak bardzo Ukraińcy od chwili uzyskania niepodległości zostali wystawieni do wiatru przez swoich przywódców. Tłumaczą też, dlaczego nie chcieli już dłużej tylko słuchać o potencjale swojego kraju, a nareszcie zapragnęli go zobaczyć i doświadczyć.

Następnego roku w Doniecku

Gdy rozpoczyna się wojna, następuje pewien osobliwy okres: przez jakiś czas toczy się jeszcze zwyczajne, przedwojenne życie, zanim na dobre rozpocznie się nowy, wojenny rytm. Jest to również czas niedowierzania i złudzeń, euforii bądź szoku. Na początku pierwszej wojny światowej miliony ludzi w całej Europie z entuzjazmem wiwatowały na cześć swoich żołnierzy wyruszających w bój, nie mając pojęcia, jakie tragedie ich czekają. W 1939 roku na Zachodzie, już po wypowiedzeniu wojny Niemcom, a jeszcze przed rozpoczęciem ofensywy niemieckiej, mieliśmy sytuację „dziwnej wojny”. Stosunkowo niedawno, bo w 1991 roku, gdy w Chorwacji rozszalała się wojna, w sąsiedniej Bośni wielu zakładało, że się ona nie rozprzestrzeni, ponieważ skoro wszyscy wiedzą i mówią o tym, jak straszna byłaby taka wojna, komu przyjdzie do głowy, że mógłby się znaleźć ktoś na tyle głupi, aby ją rozpętać? Gdy mimo to w 1992 roku wojna wybuchła, w pierwszych miesiącach panował chaos. Nikt nie wiedział, kto strzela, do kogo ani skąd. Potem sytuacja się wyklarowała: linie frontu stały się jasne i przez trzy lata ginęli ludzie, oblegano miasta, a tysiące osób uciekło bądź padło ofiarą czystek etnicznych, mimo że front aż do samego końca niewiele się przesunął. Rozmyślałem o tym wszystkim, gdy wybuchła wojna na Ukrainie. Nazbyt często dostrzegałem podobieństwa do wojen na Bałkanach, gdzie przez cały czas ich trwania pracowałem jako korespondent. Nową rzeczywistość wojenną poprzedzał okres surrealności. Widać to było zarówno w Kijowie, jak i w Doniecku, gdzie nawet jeśli ludzie rozmawiali o wojnie, to ewident­nie nie wierzyli w to, że ona naprawdę nadciąga.

Na początku kwietnia 2014 roku w samym centrum Kijowa – na Majdaniei Chreszczatyku, głównym bulwarze stolicy, oraz na ulicy prowadzącej do parlamentu – widać było pozostałości po rewolucji. Prowizoryczne kaplicz­ki i świece ustawiane dla uczczenia 130 osób zabitych podczas rewolucji, spośród których wiele zginęło od kul snajperów. Minął rok i nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności za tamte zbrodnie, w powszechnym przekonaniu nakazane przez Janukowycza bądź kogoś z jego kręgu. Nieujęcie winnych, już samo w sobie dostatecznie złe, stało się pożywką dla teorii spiskowych, mianowicie że to sami protestujący na Majdanie pozabijali swoich, aby zrzucić winę na Janukowycza i przyśpieszyć jego upadek. Nie upamiętniono w żaden sposób 18 funkcjonariuszy sił specjalnych Berkutu ani innych milicjantów, z których wielu ściągnięto z Krymu i wschodniej części kraju, poległych podczas akcji przeciwko manifestantom. W miejscach, skąd pochodzili, nie zapomniano o ich śmierci ani jej nie wybaczono, a fakt ten przyczynił się do nasilenia nastrojów rozgoryczenia.

Na Majdanie wyrosło miasteczko namiotowe, gdzie pozostawało wciąż około 1000 osób. Mieli z sobą skarbonki do zbierania pieniędzy na to czy inne ugrupowanie. Ludzie przebrani za misie, Myszkę Miki czy zebry przechadzali się to tu, to tam, w nadziei, że zechcesz sobie zrobić z nimi zdjęcie i zapłacić. Stała tam też ogromna katapulta, wyglądająca na przeniesioną wprost z planu filmu o oblężeniu Troi. Podest, z którego przemawiano, pozostał, choć teraz widniała na nim ogromna reklama nowo utworzonej wojskowej Gwardii Narodowej. Przed nim zaś ustawiono wielki krzyż. Nie brakowało portretów Stepana Bandery, kontrowersyjnego i dzielącego Ukraińców nacjonalistycznego przywódcy z czasów drugiej wojny światowej, oraz prezydenta Rosji Władimira Putina, z dorysowanym wąsikiem i fryzurą à la Hitler. Ci, którzy pozostali, mówili, że nie odejdą aż do wyborów prezydenckich 25 maja. Wielu wyglądało na zagubionych. Były wśród nich osoby spoza Kijowa, których życiu rewolucja po raz pierwszy nadała sens, teraz zaś odwlekali, jak mogli, powrót do szarej codzienności w domu. Pomiędzy Majdanem a parlamentem maszerowały wte i wewte najrozmaitsze milicje w różnych mundurach, trudno powiedzieć po co. Przed gmachem parlamentu zapytałem Andrija Irodenkę, co właściwie robią on i jego ludzie i czy nie przysłużyliby się Ukrainie lepiej na wschodzie. Odpowiedział: „Gdybyśmy stąd poszli, rozpoczęłyby się prowokacje”. Dodał, że prowokatorami mogliby być agenci FSB, rosyjskich tajnych służb, oraz inni stronnicy Rosji.

Na wschodzie kraju majaczyła groźba całkowitej utraty kontroli nad tym obszarem, tymczasem przed gmachem Werchownej Rady – ukraińskiego parlamentu – manifestowali najrozmaitsi ludzie i grupy. Niektórzy żądali lustracji sędziów, inni protestowali przeciwko przepisom o cłach na samochody importowane. Przy wejściu do parlamentu Mirosława Krupa, w pelerynie zrobionej z pudełek po papierosach, oprotestowywała brak rekompensaty za utratę zdrowia, spowodowaną – jak twierdziła – złymi warunkami w amerykańskiej fabryce papierosów we Lwowie, gdzie wcześniej pracowała. Po okolicy kręciły się podejrzane grupy, zablokowano drogi. Wtem czarny samochód prowadzony przez olśniewającej urody kobietę, najwyraźniej sfrustrowaną, że nie może dojechać tam, gdzie chce, wpadł na alejkę w parku, lecz z miejsca został zatrzymany i otoczony przez rozeźlony tłum. Jakiś człowiek przebrany za kostuchę – w czarny płaszcz i maskę – trzymał kosę z napisem: „Putin, idę po ciebie”. Wydawało się, że w Kijowie nikt tak naprawdę nie rozumie, co się dzieje na wschodzie, co mogło dziwić, skoro Krym został zajęty już miesiąc wcześniej.

Wielu trawiły niepokój i rozczarowanie. Przetrzymali kule i chłód, oczekując gruntownych zmian na Ukrainie, lecz teraz najważniejszymi kandydatami na prezydenta byli Julia Tymoszenko, oligarchini i była premier uwięziona przez Janukowycza, oraz Petro Poroszenko, miliarder, były minister w rządzie Janukowycza.

Przedstawicielka klasy średniej Natalia Jaroszewycz, lat 48, sprzedająca kosmetyki amerykańskiej spółki Amway, powiedziała, że podobało jej się to, co widziała na początku Euromajdanu, później jednak poczuła, że „są tu rozgrywane interesy polityczne” Rosji, UE i USA. Gdy siedzieliśmy w kawiarni w Ocean Plaza, jednej z kijowskich galerii handlowych, w których znajdziemy gigantyczne akwarium z rekinami, francuski hipermarket Auchan, sklepy Gap, Marks and Spencer oraz mnóstwo innych placówek wielkich zachodnich sieciówek, Natalia stwierdziła, że odczuwa „niepokój, choć nie strach” przed wojną, ale tym, co przysparza jej i jej znajomym najwięcej trosk, jest wiązanie końca z końcem. Jej mąż inżynier miał niewielką firmę instalacji i konserwacji gazomierzy przemysłowych. Z powodu kryzysu liczba zamówień drastycznie spadła, a mąż zaczął się martwić o rodzinne finanse, ponieważ jak wiele innych osób nie tylko na Ukrainie, lecz także w innych częściach postkomunistycznego świata, wzięli kredyt hipoteczny w zachodniej walucie. W chwili zaciągania kredytu mało kto zdawał sobie sprawę z konsekwencji. Gdy rodzina Jaroszewyczów podpisywała umowę z bankiem, tuż przed kryzysem finansowym w 2008 roku, kurs wymiany wynosił 5,5 hrywny za dolara. Jeszcze przed początkiem protestów Euromajdanu zdążył wzrosnąć do 8 hrywien. W tej chwili osiągnął poziom 11 hrywien. Z perspektywy przeciętnego człowieka niezależnie od sytuacji na wschodzie kraju rachunki i tak trzeba płacić, a ryzyko, że bank zabierze nam dom, jest zagrożeniem realniejszym i dotkliwszym niż myśl o utracie Doniecka w wojnie, która nie wiadomo, czy w ogóle dotrze do Kijowa. (Rok później dolar kosztował 22 hrywny, ale rodzina Jaroszewyczów zdołała rozwiązać problem. Mąż Natalii sprzedał swoje biuro i spłacili kredyt).

6 kwietnia 2014 roku uzbrojeni mężczyźni zajęli budynek władz obwodowych w Doniecku. Zaczęli umacniać go workami z piaskiem i oponami, na wiecu poparcia zjawiło się kilka tysięcy osób. Według wielu świadków przed budynkiem panował nastrój karnawału. Wyrastały barykady pilnowane przez uzbrojonych ludzi. Przy jednej z nich, ustawionej niedaleko miasta Słowiańsk, które na krótko miało zostać stolicą rebeliantów, ktoś stwierdził, że stanie się „tak jak na Krymie”. Innymi słowy, uważał, że bez jednego strzału Rosja sprawnie zajmie Donbas, czyli region na wschodzie Ukrainy. Niedaleko stamtąd, przy innej barykadzie pilnowanej przez rebeliantów, na oko przeważnie miejscową ludność, o rzut beretem od przydrożnego sklepu sprzedającego krasnale ogrodowe, poustawiano rzędy koktajli Mołotowa.

11 kwietnia zaledwie kilkaset osób kręciło się przed gmachem władz obwodowych. Na budynku powiewały flagi rosyjskie, sowieckie oraz nowej Donieckiej Republiki Ludowej, proklamowanej 7 kwietnia. W mieście liczącym 900 000 mieszkańców poparcie dla rebeliantów nie wydawało się duże, panowała jednak atmosfera strachu. Kto wie, co przyniesie przyszłość? Mimo wszystko na miejscu nikt się nie bał ani nie wstydził wyrażać swojego zdania. Julia Jefanowa, lat 42, pozująca do zdjęć przed atrapą rosyjskiego słupa granicznego, przyznała, że chciałaby, aby Donbas połączył się z Rosją, ponieważ związki między nimi są silne, a ona ma w Rosji rodzinę. Tłocząc się dookoła nas, ludzie zaczęli wykrzykiwać swoje opinie.

– Nie można żyć w przyjaźni jednocześnie z Rosją i z Europą – stwierdził jakiś mężczyzna. – Są jak pies i kot.

Ktoś inny dorzucił:

– Gdyby była tutaj Rosja, zaprowadziłaby porządek. Zwalczyłaby korupcję.

Ludzie krzyczeli, że ciężko pracujący mieszkańcy Donbasu finansują leni w środkowej i zachodniej Ukrainie. Następnie, powtarzając hasło lansowane w rosyjskich mediach, zaczęto pomstować na „faszystowską juntę” z Kijowa.

– Tylko Rosja może nas ocalić od sił antydemokratycznych! – oznajmiła jakaś kobieta.

Trzy dni później miejscowa społeczność żydowska zaprosiła mnie na seder, czyli wieczerzę paschalną. Jako gościa z zagranicy poproszono mnie o kilka słów. Opisałem barykady, jakie widziałem pod miastem, i dodałem, że pachnie mi to wojną. Wiele z tego, co zobaczyłem, niepokojąco przypominało początki wojen bałkańskich. Miałem wrażenie, że nikt mi nie wierzy. Nikt nie wierzył w to, że nagle wojna miałaby zburzyć cały jego świat. Grzecznościowymi oklaskami nagrodzono moje słowa, że choć miłe są tradycyjne paschalne życzenia: „Następnego roku w Jerozolimie!”, to życzenia: „Następnego roku w Doniecku!” też będą nie od rzeczy. Tymczasem miały się one spełnić tylko dla niewielu obecnych wówczas na posiłku. Również na barykadach mało kto wierzył, że dojdzie do walk, ludzie uważali, że wojska rosyjskie szybko wleją się przez granicę i dokończą rozpoczęte przez nich dzieło. Ci, którzy dali się ponieść euforii i pstrykali sobie zdjęcia przed atrapą rosyjskiego słupa granicznego, nie mieli pojęcia, co nadciąga. Myśleli o wyższych rosyjskich zarobkach i emeryturach, nie zaś o swoich skromnych epizodycznych rolach w rozpętywaniu wojny, której nikt się nie spodziewał ani nie chciał.

Ta dziwna atmosfera utrzymywała się jeszcze przez kilka tygodni. 9 maja kraje byłego Związku Sowieckiego świętują Dzień Zwycięstwa, kiedy wspomina się poległych w czasie drugiej wojny światowej i oddaje honory staruszkom odzianym w mundury i obwieszonym medalami. W opanowanym wówczas przez rebeliantów Słowiańsku uroczystości rozpoczęły się pod pomnikiem Lenina na rynku. Ustawili się przed nim w szeregu starsi mężczyźni i jedna kobieta, a przywódcy rebeliantów, którzy przejęli władzę w mieście w ten sam dzień co w Doniecku, wyszli do przodu i wygłosili przemówienia do około 1000 zebranych. Zważywszy na fakt, że wojska ukraińskie zdążyły już otoczyć miasto, najbardziej zaskakiwała kompletna jałowość wypowiadanych słów. Pawieł Gubariew, wówczas ważny przywódca rebeliantów, którego dopiero co wypuszczono w ramach wymiany więźniów z Ukraińcami, oznajmił:

– Faszyzm! Znowu do nas nadciąga!

Potem mówił o Noworosji, przyszłym państwie, jakie pragnie wraz z kolegami stworzyć w południowo-wschodniej Ukrainie, którą zamierzają zniszczyć. Wreszcie zaczął wołać:

– Wieczna sława! – a jego głos to wnosił się, to znów opadał w dramatycznych kadencjach.

Miał na myśli poległych podczas drugiej wojny światowej. Zgromadzeni, ludzie w znacznej części również wiekowi – niczym na cerkiewnym nabożeństwie albo w jakimś mistycznym rytuale – jęli odpowiadać unisono:

– Sława!

– Sława!

– Sława!

Gubariew zaś mówił dalej:

– Sława bohaterom i zwycięzcom Rosyjskiej Wiosny! – przez co rozumiał antyukraińskie powstanie we wschodniej części kraju.

Tłum odpowiedział:

– Sława!

– Sława!

– Sława!

W tym momencie nastąpiło zakłócenie programu. Pięć wozów pancernych zdobytych przez rebeliantów przejechało wzdłuż jednej strony rynku i wyłoniło się po jego drugiej stronie. Nie mogły jednak wykonać triumfalnego objazdu wokół rynku, ponieważ na jezdniach piętrzył się beton i inne barykady. Z milicjantami usadowionymi na górze dojechali więc do lodziarki Iriny, po czym z wielkim trudem i wśród kłębów spalin musieli zawrócić tam, skąd przyjechali. Ekspedientki z miejscowej „Ewy”, drogerii sieciowej, i inne osoby wybiegły na zewnątrz, wiwatując na cześć swoich chłopców, całując ich, rozdając papierosy.

Tak oto zwycięstwa z lat 1945 i 2014 zlały się w jedną całość. Jednocześnie rosyjska telewizja, którą wiele osób miało włączoną w domu albo na zapleczu sklepu, pokazywała relację na żywo z wielkiej parady wojskowej w Moskwie, a później – Władimira Putina świętującego na dopiero co zajętym Krymie.

Teraz wszyscy wyruszyli w pochodzie w stronę pomnika poległych. Ofiary obecnego konfliktu – przemawiał jakiś człowiek, gdy już dotarliśmy na miejsce – „zostaną uniesione do niebios na skrzydłach aniołów”. Następnie pochylono flagi na minutę ciszy. Były to flagi DRL, rosyjskie, komunistyczne oraz rozmaite kombinacje dawnych flag imperialnych i carskich. Spostrzegłem też flagę, jakiej nigdy wcześniej nie widziałem, białą z wielkim niebieskim płatkiem śniegu pośrodku. Sądząc, że mogą to być barwy nowego ważnego ruchu politycznego, przecisnąłem się przez tłum i dotarłem do dzierżącego ją mężczyzny. Powiedział mi, że jest to flaga „Światowego Chłodnictwa” i że od Syberii po państwa bałtyckie „chłodnicy nas popierają”. Dobrą chwilę zajęło mi skojarzenie, kto to są „chłodnicy”. Chodzi mianowicie o ludzi z branży chłodniczej z terenów dawnego Związku Sowieckiego, którzy na forum internetowym dyskutują o zagadnieniach związanych z lodówkami i ich konserwacją.

Odchodząc od dzieci i starszych pań, ze łzami składających wieńce obok wiecznego ognia, wpadłem na dziarskiego Anatolija, lat 86, który wracał do domu, obwieszony medalami. Jeden z nich okazał się stalinowski. Jak mi powiedział mężczyzna, był on za młody, by bić się w drugiej wojnie światowej, ale poznał smak walki w 1956 roku, w – jak to określił – „wojnie z Węgrami”. Opisał to antykomunistyczne powstanie jako zorganizowane „przez resztki popleczników faszyzmu”, interwencja wydawała się zatem całkowicie uzasadniona. Kiedy spytałem go o obecny konflikt, mówił o „faszyzmie”, tak jak wszyscy.

– Chcemy wolnej Ukrainy – powiedział – ale banderowcy mają zamiar przejąć kontrolę nad całą Ukrainą. My tylko chcemy sprawiedliwości. Iosif Wissarionowicz – rzekł, mając na myśli Stalina – nigdy nie pozwoliłby, aby kraj pogrążył się w takim zamęcie. Miał proste biurko, parę krzeseł i fajkę. Natomiast... ci cali prezydenci pływają teraz w złocie. Złote muszle klozetowe, złote krzesła.

Mówił ogólnie o przywódcach Ukrainy. Zaskoczyła mnie za to jego reakcja, gdy spytałem o Putina, w którym wielu przedstawicieli DRL i zwolenników Rosji upatruje zbawcy. Anatolij odrzekł, że w kategoriach złota...

– Nasi prezydenci całkiem przy nim bledną.

Twarz Anatolija była usmarowana szminką do ust. Jako weteran otrzymał kwiaty od dzieci i całusy od kobiet. Wyraziłem nadzieję, że w jego wieku będę taki jak on.

– Żona skopie panu tyłek! – odrzekł i raźnym krokiem ruszył do domu.

Jeśli nie liczyć konkretnych miejsc, w których dochodziło do walk, większości obywateli wojna wciąż wydawała się odległa i nierealna. Gdy już zaczęła się na dobre i ciągnęła w nieskończoność, najbardziej ucierpieli ludzie starsi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: