Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Człowiek - istota społeczna - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
1 stycznia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Człowiek - istota społeczna - ebook

Ciągłe zmiany w świadomości społecznej i nowe zjawiska psychospołeczne stały się inspiracją dla wybitnego psychologa społecznego, Elliota Aronsona do nowych badań, znajdujących swe odzwierciedlenie w prezentowanej pozycji. W najnowszym, zmienionym i zaktualizowanym wydaniu jego znanej na całym świecie książki została znacznie rozwinięta i rozszerzona problematyka toksycznego wpływu środków masowego przekazu, propagandy, stosowanych obecnie w mediach sposobów przekonywania, a także zagadnienie stereotypów i uprzedzeń. Każdy rozdział pracy zawiera uzupełnienia i zmiany odpowiadające rozwojowi wiedzy w danym zakresie. Chociaż książka polecana jest szczególnie studentom psychologii, pedagogiki, politologii, socjologii może stanowić ciekawą lekturę dla wszystkich interesujących się odkrywaniem tajemnic życia społecznego.


Celem tej książki jest ukazanie bez osłonek, jakie znaczenie mogą mieć badania z zakresu psychologii społecznej w odniesieniu do niektórych problemów dręczących współczesne społeczeństwo, takich jak: uprzedzenia, propaganda, wojna, alienacja, agresja, zamieszki i wstrząsy polityczne. [...] U jej podstaw tkwi moje przekonanie, że psychologowie społeczni mogą odegrać znaczącą rolę w uczynieniu świata miejscem bardziej nadającym się do życia [...] a to dzięki coraz lepszemu poznawaniu i rozumieniu takich zjawisk jak: konformizm, przekonywanie, uprzedzenia, miłość i agresja.
(Od Autora)

Kategoria: Psychologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-01-20395-5
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dlaczego napisałem tę książkę?

W roku akademickim 1970/1971 zostałem zaproszony na roczny pobyt do Ośrodka Badawczego Nauk Behawioralnych w Stanford w Kalifornii. W tym czasie udzielano mi wszelkiej pomocy i zachęty, pozwolono mi robić wszystko, na co bym miał ochotę, i zapewniono, że nie będę odpowiedzialny za nic przed nikim. Tam właśnie, na pięknym wzgórzu położonym w odległości ok. 50 km od San Francisco (mojego ulubionego miasta), mając przed sobą cały rok, aby robić to, czego dusza zapragnie, postanowiłem napisać tę książkę. Dlaczego, przebywając w tak pięknej okolicy i tak blisko pokus San Francisco, zamknąłem się w czterech ścianach i pisałem książkę? Nie dlatego chyba, abym był pomylony, i nie dlatego również, że potrzebowałem pieniędzy. Jeśli istniał jakiś konkretny powód, który skłonił mnie do napisania tej książki, to był nim zapewne fakt, że pewnego razu uderzyły mnie moje własne słowa, wypowiedziane do dużej grupy studentów II roku – że psychologia społeczna jest nauką młodą; słowa te sprawiły, iż poczułem się nagle podobny do tchórza.

Postaram się to wyjaśnić. My, psychologowie społeczni, lubimy mówić, że psychologia społeczna jest nauką młodą – i rzeczywiście jest to młoda nauka. Oczywiście, już co najmniej od czasów Arystotelesa wnikliwi obserwatorzy dzielili się interesującymi spostrzeżeniami i wysuwali fascynujące hipotezy w odniesieniu do zjawisk społecznych, lecz owe spostrzeżenia i hipotezy nie były poważnie i naukowo sprawdzane aż do XX w. O ile mi wiadomo, pierwszy eksperyment z zakresu psychologii społecznej przeprowadził Triplett w 1897 r. (badał on wpływ współzawodnictwa na wykonanie danej czynności), lecz eksperymentalna psychologia społeczna wystartowała naprawdę dopiero pod koniec lat 30. ubiegłego stulecia, głównie z inspiracji Kurta Lewina i jego utalentowanych uczniów. Interesujące jest również, że chociaż Arystoteles jako pierwszy sformułował ok. 350 r. p.n.e. niektóre podstawowe zasady społecznego oddziaływania i przekonywania, to jednak dopiero w połowie XX w. zasady te sprawdził eksperymentalnie Carl Hovland wraz ze swymi współpracownikami.

Jednakże z drugiej strony stwierdzenie, że psychologia społeczna jest nauką młodą, stanowi coś w rodzaju wykrętu: jest to pewien sposób usprawiedliwiania się przed ludźmi, aby nie oczekiwali od nas zbyt wiele. Może to być zwłaszcza z naszej strony sposób uchylania się od przyjęcia odpowiedzialności w zakresie stosowania naszej wiedzy do rozwiązywania problemów świata, w którym żyjemy, i nieodłącznie związanego z tym ryzyka. W tym sensie oświadczenie, że psychologia społeczna jest nauką młodą, może być niedalekie od stwierdzenia, że nie jesteśmy jeszcze gotowi, aby powiedzieć coś ważnego, użytecznego czy (jeśli czytelnik wybaczy mi posłużenie się tym nadużywanym słowem) istotnego.

Celem tej książki jest ukazanie bez osłonek (choć czynię to z pewnym niepokojem), jakie znaczenie mogą mieć badania z zakresu psychologii społecznej w odniesieniu do niektórych problemów dręczących współczesne społeczeństwo. Większość danych omawianych w tym tomie oparłem na wynikach eksperymentów, natomiast większość ilustracji i przykładów zaczerpnąłem z problemów społecznych aktualnie występujących w Stanach Zjednoczonych – takich jak uprzedzenia, propaganda, wojna, alienacja, agresja, zamieszki i wstrząsy polityczne. Ta dwoistość odzwierciedla dwa moje osobiste przeświadczenia – przeświadczenia, które troskliwie pielęgnuję. Pierwsze – że metoda eksperymentalna jest najlepszym sposobem zrozumienia złożonego zjawiska. Jest truizmem w nauce stwierdzenie, że jedyna droga wiodąca do prawdziwego poznania świata polega na odtworzeniu go – innymi słowy, aby naprawdę zrozumieć „co powoduje co”, nie możemy ograniczać się do samej tylko obserwacji, lecz musimy wytworzyć pierwsze „co”, jeśli chcemy być pewni, że naprawdę spowodowało ono drugie „co”. Zgodnie z drugim moim przeświadczeniem, jedynym sposobem zdobycia pewności, że związki przyczynowe odkryte w laboratorium są prawdziwe, jest przeniesienie ich z laboratorium do świata realnego. Jako naukowiec lubię więc pracować w laboratorium; jednakże jako obywatel lubię także mieć okna, przez które mogę wyjrzeć na świat. Okna, oczywiście, funkcjonujące w obu kierunkach: często hipotezy wyprowadzamy właśnie z życia codziennego. Najlepiej można sprawdzać te hipotezy w sterylnych warunkach laboratorium; aby zaś uchronić nasze idee od wyjałowienia, staramy się nasze odkrycia laboratoryjne „wyprowadzać” z powrotem przez to okno na zewnątrz, aby przekonać się, czy dadzą się one utrzymać w świecie rzeczywistym.

U podstaw tego wszystkiego tkwi moje przekonanie, iż psychologia społeczna jest niezwykle ważną nauką i że psychologowie społeczni mogą odegrać znaczącą rolę w uczynieniu świata miejscem bardziej nadającym się do życia. Istotnie, w bardziej podniosłych momentach skłonny jestem żywić w skrytości przekonanie, iż psychologowie społeczni znajdują się w szczególnie uprzywilejowanej pozycji pod względem możliwości wywierania głębokiego i korzystnego wpływu na nasze życie, a to dzięki coraz lepszemu poznawaniu i rozumieniu takich ważnych zjawisk, jak konformizm, przekonywanie, uprzedzenia, miłość i agresja. Teraz, kiedy moje pielęgnowane w skrytości przekonanie przestało już być tajemnicą, mogę tylko obiecać, że nie będę starał się „wciskać” go czytelnikowi na kolejnych stronicach książki. Przeciwnie, czytelnikowi pozostawię rozstrzygnięcie, po przestudiowaniu tego tomu, czy psychologowie społeczni odkryli lub mogą kiedykolwiek odkryć coś użytecznego – nie mówiąc już o czymś niezwykle ważnym.

W porównaniu z innymi podręcznikami psychologii społecznej nie jest to gruby tom – i nie jest takim celowo. Książka ta ma być krótkim wprowadzeniem do świata psychologii społecznej, nie zaś encyklopedycznym katalogiem badań i teorii. Ponieważ zdecydowałem, iż nie będzie nazbyt obszerna, musiałem dokonywać wyboru materiału. Pewnych tradycyjnych tematów postanowiłem więc w ogóle nie uwzględniać, a ponadto nie wchodziłem zbyt drobiazgowo w te tematy, które zdecydowałem się omówić. Z tego powodu książka była trudna do napisania. Musiałem być w niej bardziej „komentatorem” niż „sprawozdawcą”. Na przykład wielu sporów nie opisałem w całej ich rozciągłości, lecz wyrażałem raczej własną o nich opinię. Dokonałem oceny (mam nadzieję w sposób uczciwy) tego, co najwierniej obrazuje obecny stan rozważanej gałęzi wiedzy i przedstawiłem to tak jasno, jak tylko umiałem.

Decyzję taką podjąłem z myślą o studentach – dla nich bowiem napisana została ta książka, nie zaś dla moich kolegów. Jeśli przez prawie czterdzieści lat prowadzenia wykładów nie nauczyłem się niczego innego, to w każdym razie nauczyłem się tego, że chociaż szczegółowa prezentacja wszystkich stanowisk jest użyteczna (a niekiedy nawet fascynująca) dla kolegów wykładowców, to jednak nie potrafi ona rozpalić studentów. Studenci pytają nas, która godzina, a my na to pokazujemy im mapę przedstawiającą różne strefy czasu na całym świecie, zapoznajemy ich z historią pomiaru czasu od zegara słonecznego do najnowszych, skomputeryzowanych urządzeń pomiarowych, wreszcie szczegółowo opisujemy budowę staroświeckiego zegara stojącego. Zanim skończymy, znika już całe ich zainteresowanie tą sprawą. Nie ma nic bezpieczniejszego od przedstawienia wszystkich stron wszelkich zagadnień, lecz niewiele jest rzeczy nudniejszych. Chociaż więc omawiałem zagadnienia kontrowersyjne, nie wahałem się wyciągać wniosków. Krótko mówiąc, starałem się być zwięzłym, nie będąc stronniczym i próbowałem przedstawić złożone zagadnienia prosto i jasno, jednak bez nadmiernych uproszczeń. Tylko czytelnik może rozstrzygnąć, w jakiej mierze udało mi się osiągnąć każdy z tych celów.

Kiedy w 1972 r. skończyłem pisać tę książkę, pomyślałem, że „mam ją z głowy”. Jakże byłem naiwny! Na początku 1975 r. po raz pierwszy zdecydowałem się, z pewną niechęcią, dokonać aktualizacji tej książki. Przez trzy lata wiele się wydarzyło. Od tego momentu w zimie 1972 r., kiedy na bloku żółtego papieru listowego nagryzmoliłem ostatnie słowo tekstu pierwszego wydania, nie tylko dokonano nowych odkryć w dziedzinie psychologii społecznej, lecz ponadto, co jeszcze istotniejsze, na świecie nastąpiło kilka poważnych zmian. Wymienię chociaż parę najważniejszych wydarzeń: brutalna, wyczerpująca i skłócająca naród wojna w Wietnamie zakończyła się; wiceprezydent i prezydent Stanów Zjednoczonych wskutek kompromitacji zostali zmuszeni do ustąpienia; ruch wyzwolenia kobiet zaczął wywierać znaczny wpływ na świadomość narodu. Były to wydarzenia psychospołeczne o największej doniosłości. Leniwy patałach, jaki siedzi we mnie, zdał sobie sprawę (z ciężkim westchnieniem), że każda książka, która ma być o nas i o naszym życiu, musi nadążać za duchem czasu.

Nie skończyło się, niestety, na tej jednej modyfikacji. Okazało się, że nieustanny bieg wydarzeń zmuszał mnie do aktualizowania tej książki co trzy lub cztery lata. I znów nie tylko zjawiska społeczne ulegały szybkim zmianom, lecz także psychologia społeczna, jako nauka pełna życia i wigoru, nadal produkowała nowe, interesujące koncepcje i badania. Wyświadczyłbym złą przysługę solidnym studentom, gdybym nie uwzględnił tych badań. Trzeba tu jednak zachować pewną ostrożność. Autorzy podręczników pragną być ogromnie nowocześni i wykazują skłonność do pomijania całkowicie godnych uwagi badań tylko dlatego, że przypadkiem mają one więcej niż 10 lat.

Dochodzi do tego w sposób następujący: chcemy zachować klasyków i chcemy dołączyć badania, jakie pojawiły się od czasu ostatniej edycji podręcznika. Nie chcemy jednak, żeby książka stała się zbyt gruba. Coś trzeba wyrzucić; usuwa się więc mnóstwo badań, niekoniecznie dlatego, że zastępuje się je czymś lepszym, lecz jedynie czymś nowszym. Stwarza to złudzenie, że w tej dziedzinie brak ciągłości: tzn., że są badania klasyczne i badania współczesne, a między nimi – bardzo niewiele. Wrażenie to jest zwykle bardzo mylące.

W ciągu ostatnich czterdziestu lat starałem się uporać z tym problemem, konsekwentnie unikając zastępowania świetnych badań „w średnim wieku” nowszymi na ten sam temat, jeśli te nowsze nie wzbogacają naszej wiedzy o danym zjawisku o coś ważnego. W niniejszym, dziesiątym wydaniu opisałem wiele nowych badań, które zostały przeprowadzone w ciągu ostatnich pięciu lat. Spieszę jednak dodać, że te badania są naprawdę nowe, a nie tylko niedawno przeprowadzone. Mam nadzieję, że ta zmodernizowana wersja podręcznika zachowuje wdzięk zwięzłości oryginału, a jednak nadal pozostaje aktualna bez eliminowania czy skracania wspaniałych badań z niedawnej przeszłości.Podziękowania

Na tytułowej stronie figuruje moje nazwisko jako jedynego autora tej książki. Z pewnością jest prawdą, że to ja napisałem wszystkie zawarte w niej słowa i wykonałem większość pracy myślowej przy ich produkowaniu. Jeśli więc są w książce jakieś głupstwa, to pochodzą one ode mnie; a jeśli coś, co przeczytasz na tych stronach, rozgniewa cię, to ja właśnie jestem osobą, którą powinieneś zwymyślać. Jednocześnie chcę wyznać, że nigdy nie robię niczego zupełnie samodzielnie: wielu ludzi wniosło swą wiedzę i swoje myśli do mej fabryki słów, chciałbym więc skorzystać z tej sposobności, aby podziękować im za ich szczodrą pomoc.

Szczególną pomoc przy opracowywaniu pierwszego wydania tego podręcznika okazały mi Vera Aronson (moja żona) i Ellen Berscheid (jedna z najwybitniejszych moich dawnych studentek). Starannie przejrzały rękopis, strona po stronie i wiersz po wierszu, czyniąc liczne uwagi i sugestie, które miały znaczny wpływ na ostateczny kształt tej książki. Co więcej, ich entuzjazm dla całego przedsięwzięcia był zaraźliwy i pomagał mi wygrzebywać się z licznych nawrotów „pisarskiej desperacji”.

Wielu ludzi wniosło do tej książki wartościowe idee i sugestie. Trudno byłoby wymienić wszystkich, lecz ci, których wkład był największy, to: Nancy Aston, Leonard Berkowitz, David Bradford, John Darley, Richard Easterlin, Jonathan Freedman, James Freel, Robert Helmreich, Judy Hilton, Michael Kahn, John Kaplan, Judson Mills i Jev Sikes.

Większą część tej książki napisałem wówczas, gdy gościłem w Ośrodku Badawczym Nauk Behawioralnych (Center for Advanced Study in the Behavioral Sciences) w Stanford w Kalifornii i jestem głęboko wdzięczny pracownikom tej wspaniałej instytucji za zapewnienie mi wolnego czasu oraz wszelkich udogodnień.

Na koniec miło mi stwierdzić, że mój przyjaciel i mistrz, Leon Festinger, nie miał bezpośrednio do czynienia z tym rękopisem. Nigdy go nie przeczytał, i o ile wiem, nie wiedział nawet, że nad nim pracuję. Jest on jednak odpowiedzialny za powstanie tej książki. Leon był cudownym nauczycielem i stawiającym wysokie wymagania wzorem pełnienia tej roli. Mógłbym powiedzieć, że nauczył mnie wszystkiego, co wiem o psychologii społecznej, lecz powiedziałbym wtedy o wiele za mało. Nauczył on mnie czegoś znacznie bardziej wartościowego, a mianowicie jak odkrywać rzeczy, o których istnieniu nie wiedziałem ani ja, ani zapewne nikt inny.

Marzec 1972

To już dziesiąte wydanie tej książki. Można by powiedzieć, że postarzałem się, aktualizując ją. Z mieszanymi uczuciami śledziłem upływ czasu, obserwując, jak moja twarz staje się coraz bardziej pomarszczona i siwobroda. Jak wynika z zamieszczonych wcześniej podziękowań, kiedy po raz pierwszy opublikowałem tę książkę, pragnąłem wyrazić swą wdzięczność mojemu przyjacielowi i mistrzowi, Leonowi Festingerowi. Rozumie się samo przez się, że nadal żywię wdzięczność i serdeczną przyjaźń dla tego dobrego i wielkiego człowieka. Uczucia te nasiliły się jeszcze z upływem lat. Cieszyłem się, że jestem jego uczniem – i przypuszczam, że nigdy nim być nie przestanę. W 1989 r. Leon zmarł, co oznaczało koniec ważnej ery w psychologii społecznej. Dotkliwie odczuwamy jego brak – nie tylko ci z nas, którzy go znali i kochali, lecz także wszyscy będący pod wpływem jego badań i teorii, a do tych należy prawie każdy, kto kiedykolwiek studiował psychologię społeczną.

Ponadto, w miarę jak ta książka i ja sam stawaliśmy się coraz starsi, zacząłem lepiej zdawać sobie sprawę z długu wdzięczności, jaki mam wobec moich uczniów. Co cztery lata, gdy zaczynam wprowadzać zmiany do tekstu tej książki, uświadamiam sobie, że nie są to tylko moje koncepcje, że są to koncepcje, które rozwinąłem we współpracy z moimi uczniami. W ciągu minionych dziesiątków lat miałem szczęście pracować z bardzo wieloma wyróżniającymi się uczniami, zaczynając od moich pierwszych asystentów badawczych (a byli nimi w 1960 r. Merrill Carlsmith, Tony Greenwald i John M. Darley). Dużo mnie oni nauczyli i z przyjemnością przyznaję, że jestem dłużnikiem ich wszystkich. Skorzystałem też wiele, rozmawiając z niektórymi niezwykle utalentowanymi kolegami i czerpiąc od nich pomysły. Zwłaszcza dwoje z nich, Anthony Pratkanis i Carol Tarvis, wniosło duży wkład w ciągłe ulepszanie i aktualizowanie tej książki. Miło mi wyrazić wdzięczność za ich wielkoduszność. Chcę również podziękować Chuckowi Schaefferowi za przydatne sugestie dotyczące tego wydania i wartościową pomoc w zakresie bibliografii. Wyrazy głębokiej wdzięczności przekazuję także Erikowi Gilgowi, mojemu redaktorowi, i Marii Vlasak, mojej adiustatorce, których mozolna praca nad tym dziesiątym wydaniem podręcznika sprawiła, że przygotowanie go było przyjemnością.

W pewnym sensie książka ta jest też po części przedsięwzięciem rodzinnym. Dotyczy to szczególnie ostatnich dwudziestu lat, w których doświadczałem ogromnej satysfakcji wynikającej stąd, że głęboki wpływ wywierały na mnie moje dorosłe dzieci – każde na własny sposób. Mój najmłodszy syn, Joshua Aronson (który sam jest znakomitym psychologiem społecznym), uwielbia dbać o to, żebym był należycie zorientowany w ostatnich nowościach metodologicznych i teoretycznych. W szczególności był dla mnie źródłem bezcennych spostrzeżeń i wskazówek dotyczących zmian, jakie należałoby wprowadzić w dziewiątym i dziesiątym wydaniu tego podręcznika oraz uczestniczył w przygotowywaniu nowego materiału i integrowaniu go z całością. Najstarszy syn, Hal Aronson (który jest socjologiem środowiskowym), pomaga mi w utrzymywaniu zakresu zainteresowań szerszego niż granice laboratorium. A moje średnie dzieci, Neal Aronson (który jest strażakiem w centralnej dzielnicy Santa Cruz) i Jullie Aronson (która przeprowadza badania pedagogiczne i ocenia skuteczność nauczania), służą ludziom każdego dnia, przypominając mi swoim przykładem, że w gruncie rzeczy psychologia społeczna musi usilnie starać się o to, aby była użyteczna dla ludzi w ich codziennym życiu.

Jak może zauważyłeś, czytelniku, książka ta jest dedykowana „Verze, oczywiście”. Vera, o której tu mowa, to Vera Aronson, która jest moim najlepszym przyjacielem i ulubioną konsultantką od ponad pięćdziesięciu lat, i która (ku mojemu ogromnemu szczęściu) jest przypadkiem także moją żoną. Dla każdego, kto zna nas dobrze, słowo „oczywiście” w tej dedykacji jest zbędne. A ponieważ nadmiar słów jest w nauczaniu ryzykiem zawodowym, muszę się przyznać – z rumieńcem – że prawie na pewno nie jest to ostatnie niepotrzebne słowo, jakie będziesz musiał znieść.

Marzec 2007

Elliot AronsonCzłowiek – istota społeczna

„Człowiek jest z natury istotą społeczną; jednostka, która z natury, a nie przez przypadek, żyje poza społecznością, jest albo kimś niegodnym naszej uwagi, albo istotą nadludzką. Społeczność jest w naturze czymś, co ma pierwszeństwo przed jednostką. Każdy, kto albo nie potrafi żyć we wspólnocie, albo jest tak samowystarczalny, że jej nie potrzebuje, i dlatego nie uczestniczy w życiu społeczności, jest albo zwierzęciem, albo bogiem”.

Arystoteles, Polityka,

ok. 328 r. przed ChrystusemROZDZIAŁ 1

Co to jest psychologia społeczna?

O ile nam wiadomo, Arystoteles jako pierwszy sformułował podstawowe zasady społecznego oddziaływania i przekonywania. Prawdopodobnie jednak nie on pierwszy zauważył, że człowiek jest zwierzęciem społecznym czy istotą społeczną, ani też nie był pierwszym, którego zadziwiła prawdziwość tego twierdzenia, zaskakującego jednocześnie swą banalnością i płytkością. Chociaż z pewnością jest prawdą, że człowiek jest istotą społeczną, to samo dotyczy przecież mnóstwa innych stworzeń, od mrówek i pszczół aż do różnych gatunków małp. Co więc oznacza stwierdzenie, że człowiek jest „istotą społeczną”? Przypatrzmy się kilku konkretnym przykładom.

Student imieniem Sam i jego czterej koledzy oglądają w telewizji kandydata na prezydenta, wygłaszającego przemówienie wyborcze. Kandydat ten wywarł na Samie korzystne wrażenie; ze względu na swą szczerość podoba mu się bardziej niż kandydat przeciwnej partii. Po skończeniu przemówienia jeden z kolegów stwierdza, że zraził się do tego kandydata – uważa go za pełnego fałszu oraz zakłamania i woli jego rywala. Wszyscy pozostali koledzy chętnie przyznają mu rację. Sam wygląda na zaskoczonego i trochę zaniepokojonego. W końcu mamrocze do swych znajomych: „Sądzę, że nie okazał się on tak szczery, jak można się było po nim spodziewać”.

W II klasie szkoły podstawowej nauczycielka pyta: „Ile to będzie – sześć dodać dziewięć dodać cztery dodać jedenaście?” Dziewczynka w trzecim rzędzie zastanawia się nad pytaniem przez kilka sekund, waha się, podnosi niezdecydowanie rękę, a wywołana do odpowiedzi mówi niepewnie: „Trzydzieści?” Nauczycielka potakuje, uśmiecha się i mówi: „Bardzo dobrze, Kasiu” i przykleja jej złotą gwiazdę na czole. Następnie pyta klasę: „Ile to będzie – siedem dodać cztery dodać osiem dodać trzy dodać dziesięć?” Nie czekając ani chwili, Kasia zrywa się z miejsca i woła: „Trzydzieści dwa!”

Czteroletni chłopczyk dostał na urodziny bębenek. Pobawił się nim przez kilka minut, po czym odłożył zabawkę na bok i przez kilka tygodni wcale nie zwracał na nią uwagi. Pewnego dnia przyszedł w odwiedziny kolega i wziął bębenek, chcąc się nim pobawić. Nagle mały „właściciel” wyrywa bębenek z rąk swojego kolegi i zaczyna bębnić zapamiętale, tak jakby to zawsze była jego ulubiona zabawka.

Dziesięcioletnia dziewczynka co dzień pochłania dwa talerze płatków owsianych, ponieważ na ich opakowaniu mistrzyni olimpijska w gimnastyce zachwala ten produkt, informując, że swoje sukcesy sportowe zawdzięcza po części spożywaniu owsianki właśnie tej marki.

Właściciel sklepu, który przez całe swoje życie mieszka w małym miasteczku w Montanie, nigdy nie miał żadnej styczności z prawdziwymi, żywymi Murzynami, ale „wie”, że są oni niezaradni, leniwi i rozpustni.

Charlie, uczeń ostatniej klasy szkoły średniej, przeprowadził się niedawno do innego miasta. Przedtem był całkiem popularny, teraz już nie jest. Chociaż w nowej szkole ludzie są wobec niego uprzejmi, to jednak nie są szczególnie przyjaźni. Czuje się samotny, niepewny i nieatrakcyjny. Pewnego dnia, podczas przerwy na lunch, przy tym samym stoliku co on zajmują miejsce dwie koleżanki z jego klasy. Jedna z nich jest atrakcyjna, olśniewająca, serdeczna i ożywiona; Charlie od dawna zachwycał się nią i marzył o niej. Przez kilka tygodni gorąco pragnął znaleźć sposobność porozmawiania z nią. Druga dziewczyna nie jest wcale tak pociągająca. Charlie ignoruje pełną życia dziewczynę swych marzeń i zaczyna poważną rozmowę z jej towarzyszką.

Debbie, studentka college’u, dostaje od swojego chłopaka, z którym od dawna byli razem, list zawiadamiający o zerwaniu. Chociaż Debbie zawsze była dumna z siebie, że potrafi utrzymać formę i odżywiać się rozsądnie, to jednak odrzucenie sprawia, iż oddaje się obżarstwu, pochłaniając w ciągu weekendu kilka pudełek markiz czekoladowych z masą waniliową, pralinek i ciasteczek figowych. Ponadto, chociaż jest studentką piątkową, niemal najlepszą na swoim roku na wydziale inżynieryjnym, oblewa egzamin z rachunku różniczkowego i całkowego, który normalnie zdałaby śpiewająco.

Podczas wojny wietnamskiej paręset studentów uniwersytetu stanowego w Kent demonstrowało przeciw tej wojnie – częste wydarzenie na kampusach uniwersyteckich w tym niespokojnym okresie amerykańskiej historii. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu funkcjonariusze Gwardii Narodowej stanu Ohio, wyznaczeni do utrzymywania spokoju na tym kampusie, otworzyli ogień, zabijając czworo studentów. Po tej tragedii nauczycielka szkoły średniej w Kent stwierdziła, że zabici studenci zasłużyli na śmierć – chociaż dobrze zdawała sobie sprawę z faktu, że co najmniej dwoje z nich nie brało udziału w demonstracji, lecz szło spokojnie przez teren uniwersytetu w czasie, gdy rozpoczęła się strzelanina. „Każdy, kto na ulicach miasta takiego jak Kent pojawia się z długimi włosami, w brudnej odzieży lub boso, zasługuje na to, żeby go zastrzelono”.

Kiedy wielebny Jim Jones ogłosił alarm, zgromadziło się przed nim ponad 900 mieszkańców położonej w głębi Gujany osady wyznawców Świątyni Ludu. Wiedział już, że niektórzy członkowie powołanej przez Kongres ekipy dochodzeniowej zostali zamordowani i że wkrótce święte odosobnienie Jonestown („Miasta Jonesa”) zostanie pogwałcone. Jones ogłosił, że nadszedł czas, by umrzeć. Przygotowano pojemniki z trucizną i wśród jedynie nielicznych krzyków protestu czy aktów oporu matki i ojcowie podawali zabójczą miksturę swym niemowlętom i dzieciom, pili ją sami i kładli się obok siebie ramię w ramię, czekając na śmierć.

W dniu 20 kwietnia 1999 r. korytarze i klasy szkoły średniej (Columbine High School) w Littleton w stanie Kolorado rozbrzmiewały hukiem wystrzałów. Dwóch uczniów, uzbrojonych w broń szturmową i materiały wybuchowe, siało zniszczenie, zabijając nauczyciela i kilkunastu swoich kolegów. Następnie zwrócili oni broń przeciw sobie. Gdy dym się rozwiał, 15 osób było martwych (w tym obaj sprawcy), a 23 zostały hospitalizowane, wiele z poważnymi ranami.

Mary skończyła właśnie 9 lat. Na urodziny dostała w prezencie „Zosię Gosposię” – komplet przyborów do pieczenia i gotowania wraz „z własną małą kuchenką”. Rodzice Mary wybrali ten prezent, ponieważ dziewczynka zdaje się bardzo interesować sprawami kulinarnymi i zawsze pomaga mamie nakrywać do stołu, przygotowywać posiłki i sprzątać mieszkanie. „Czy to nie cudowne – powiedział ojciec Mary – że ona, mając 9 lat, interesuje się już prowadzeniem domu? Małe dziewczynki muszą chyba mieć gospodarowanie zaprogramowane w genach. Ci zwolennicy ruchu wyzwolenia kobiet sami nie wiedzą, co mówią”.

Mój przyjaciel z lat chłopięcych, George Woods, jest Amerykaninem pochodzenia afrykańskiego. Gdy w latach 40. XX w. dorastaliśmy obaj w pewnej miejscowości w stanie Massachusetts, uważał on siebie za „kolorowego” chłopca, za kogoś gorszego od swych białych kolegów. Było wiele powodów takiego samopoczucia. Fakt, że biała społeczność traktowała George’a jako gorszego, miał oczywiście bezpośredni wpływ na chłopca; poza tym wiele innych czynników oddziaływało na niego w sposób bardziej pośredni. W tym czasie George, gdy chciał się zrelaksować, mógł włączyć radio i słuchać „Amosa i Andy’ego”; w tym niezwykle popularnym słuchowisku dorośli Murzyni byli przedstawiani jako naiwne dzieci, głupie, leniwe i niepiśmienne, choć dość sprytne – w sumie niezbyt różniące się od zaprzyjaźnionych zwierząt domowych. Role Murzynów grali, oczywiście, biali aktorzy. W kinie George mógł zobaczyć tylko stereotypowych „kolorowych ludzi”, zwykle szoferów lub służących. Typowa fabuła filmów była następująca: „Kolorowy człowiek” towarzyszy białemu bohaterowi w nawiedzanym przez duchy domu, gdzie słyszą dziwne i złowieszcze odgłosy. Kamera pokazuje zbliżenie twarzy „kolorowego”; oczy z przerażenia wychodzą mu na wierzch, krzyczy: „O moje nogi, ratujcie mnie!”, po czym rzuca się w drzwi, nie tracąc czasu na uprzednie ich otwarcie. Możemy tylko domyślać się, co czuł George, gdy oglądał te filmy w towarzystwie swych białych kolegów.

Jednakże zachodzą zmiany. Na przykład, chociaż dyskryminacja i niesprawiedliwość jeszcze w bardzo dużym stopniu cechują nasze społeczeństwo, to jednak wnuki George’a Woodsa, dorastające w XXI w., nie mają takich samych zmartwień, jak niegdyś George. Środki masowego przekazu pokazują obecnie Murzynów w rolach, które nie są wyłącznie służebne. Pod koniec XX w. zrodziła się duma z przynależności do czarnej rasy, afroamerykańska historia i kultura zaczęły zaś wzbudzać zainteresowanie i entuzjazm. Społeczeństwo oddziałuje na wnuki George’a w sposób zupełnie odmienny niż kiedyś na niego samego.

Aczkolwiek sytuacja rzeczywiście ulega zmianie, to jednak nie powinniśmy żywić błogiego przekonania, że zmienia się ona zawsze w kierunku większego humanitaryzmu. W czasie wojny domowej w Hiszpanii, 30 sierpnia 1936 r., jeden samolot zbombardował Madryt. Było kilku poszkodowanych, lecz nikt nie został zabity. Wiadomość, że gęsto zaludnione miasto zostało zaatakowane z powietrza, wstrząsnęła światem do głębi. Artykuły wstępne w gazetach na całym świecie dawały wyraz powszechnej zgrozie i oburzeniu obywateli. Zaledwie dziewięć lat później amerykańskie samoloty zrzuciły bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki. Ponad sto tysięcy ludzi zostało zabitych, a niezliczone tysiące odniosły ciężkie obrażenia. Wkrótce potem badania ankietowe wykazały, że tylko 4,5% Amerykanów uważało, iż nie należało użyć tej broni; jest natomiast zdumiewające, że aż 22,7% sądziło, iż Stany Zjednoczone powinny były użyć znacznie więcej tego typu bomb, zanim dano Japonii szansę poddania się. Najwyraźniej w ciągu tych dziewięciu lat zdarzyło się coś, co wpłynęło na opinię publiczną.

Definicja

Co to jest psychologia społeczna? Zamiast przytaczać niektóre z istniejących definicji, lepiej może określić tę dziedzinę nauki, przedstawiając jej przedmiot. Wszystkie przykłady podane na poprzednich stronach ilustrują właśnie sytuacje, którymi zajmuje się psychologia społeczna. Chociaż sytuacje te są bardzo różnorodne, to jednak we wszystkich występuje jeden wspólny czynnik: wpływ społeczny. Opinia kolegów Sama o cechach kandydata na prezydenta wpłynęła na ocenę tego kandydata przez Sama (lub przynajmniej na publiczne sformułowanie tej oceny). Nagrody przydzielane przez nauczycielkę wpłynęły na szybkość i intensywność reakcji Kasi w klasie szkolnej. Jak się wydaje, bębenek stał się bardziej atrakcyjny dla czterolatka wskutek niezamierzonego wpływu, jaki wywarło na niego zainteresowanie kolegi tą zabawką. Zarazem strony, wpływ mistrzyni olimpijskiej na dziewczynkę spożywającą płatki owsiane bynajmniej nie był niezamierzony; przeciwnie, był celowo zaplanowany, po to aby dziewczynka namawiała swą matkę do kupowania płatków właśnie tej marki. Właściciel sklepu w Montanie z pewnością nie przyszedł na świat z niepochlebnym stereotypem Murzyna w głowie; ktoś w jakiś sposób musiał mu ten stereotyp „wcisnąć”. Obżarstwo Debbie i oblanie przez nią egzaminu miały coś wspólnego z tym, że została odrzucona – ale na czym właściwie polega związek między tymi faktami? To, że Charlie zignorował kobietę swoich marzeń, prawie na pewno ma coś wspólnego z jego obawą przed odrzuceniem, jego sposobem myślenia o sobie samym oraz jego ukrytym założeniem co do względnego prawdopodobieństwa, że zostanie odrzucony przez pierwszą lub drugą dziewczynę. Spotkanie się z odrzuceniem może mieć daleko idące konsekwencje, jak wskazuje zachowanie Debbie. Odrzucenie i poniżanie mogły też odegrać pewną rolę w szale zabijania, do jakiego doszło w Columbine High School. W jaki właściwie sposób nauczycielka szkoły średniej z Kent w stanie Ohio doszła do przekonania, że niewinni ludzie zasłużyli na śmierć – oto pytanie fascynujące, a zarazem przerażające; tymczasem powiedzmy po prostu, że na przekonanie to prawdopodobnie wpłynął jej własny pośredni udział w tragicznych wydarzeniach w uniwersytecie. Jeszcze bardziej niepokojące pytanie wynika z wydarzeń w Jonestown i w Columbine: jakie siły mogły skłonić rodziców do otrucia swoich dzieci, a następnie do odebrania sobie życia? Co skłania nastolatków do zabijania swoich kolegów z klasy? Jest to także skomplikowany problem, jednak mam nadzieję, że w dalszych rozdziałach dostarczę nieco częściowych odpowiedzi i wyjaśnień umożliwiających jego zrozumienie.

Co się tyczy Mary i „Zosi Gosposi”, to nie jest wykluczone, że skłonność do prowadzenia gospodarstwa domowego jest – zgodnie ze słowami ojca Mary – cechą genetyczną; jest jednak znacznie bardziej prawdopodobne, że od lat niemowlęcych nagradzano Mary i zachęcano ją za każdym razem, gdy wyrażała zainteresowanie takimi „kobiecymi” sprawami, jak gotowanie, szycie, bawienie się lalkami – w większym stopniu niż gdyby przejawiała zainteresowanie piłką nożną, boksem czy chemią. Można również przypuszczać, że gdyby braciszek Mary wykazał zainteresowanie gospodarstwem domowym, nie otrzymałby on „Zosi Gosposi” na swoje urodziny. Ponadto, podobnie jak w przypadku małego George’a Woodsa, który czuł się gorszy od swych rówieśników, obraz siebie samej mógł zostać ukształtowany u Mary przez środki masowego przekazu, pokazujące zwykle kobiety w rolach, do których wypełniania są one zachęcane w naszym kręgu kulturowym – a więc w rolach gospodyń domowych, sekretarek, pielęgniarek, nauczycielek; środki masowego przekazu rzadko przedstawiają kobiety w roli biochemiczek, profesorek wyższych uczelni czy dyrektorek przedsiębiorstw. Jeśli porównamy małego George’a Woodsa z jego wnukami, przekonamy się, że obraz samego siebie u członków grupy mniejszościowej może się zmieniać; istnieje wzajemna zależność, obustronne oddziaływanie między tymi zmianami a zmianami zachodzącymi w środkach masowego przekazu i w postawach ogółu społeczeństwa. W obrazowy sposób ilustrują to opinie Amerykanów o użyciu bomby atomowej w 1945 r.

Kluczowym pojęciem, jakie rozważaliśmy w poprzednim akapicie, jest wpływ społeczny. Posłuży też ono do sformułowania naszej roboczej definicji psychologii społecznej; przedmiotem tej nauki jest wpływ, jaki wywierają ludzie na przekonania, uczucia i zachowanie innych ludzi. Posługując się tą definicją, będziemy się starali zrozumieć wiele zjawisk opisanych w poprzednich przykładach. W jaki sposób inni ludzie wywierają wpływ na daną osobę? Dlaczego akceptuje ona ten wpływ – czyli, inaczej mówiąc, co jej to daje? Jakie czynniki zwiększają lub zmniejszają efektywność wpływu społecznego? Czy taki wpływ ma trwały skutek, czy też tylko przemijający? Jakie czynniki zwiększają lub zmniejszają trwałość skutków wpływu społecznego? Czy te same zasady można stosować zarówno do postaw nauczycielki szkoły średniej w Kent w stanie Ohio, jak i do atrakcyjności zabawek dla małych dzieci? Jak to się dzieje, że człowiek zaczyna lubić drugiego człowieka? Czy te same procesy zachodzą wówczas, gdy zaczyna on lubić swój nowy wóz sportowy lub pewną odmianę płatków owsianych? W jaki sposób u człowieka powstają uprzedzenia wobec jakiejś grupy etnicznej lub rasowej? Czy dzieje się to podobnie jak w przypadku powstania sympatii, tylko na odwrót, czy też wchodzi tu w grę zupełnie inny zespół procesów psychicznych?

Większość ludzi interesuje się zagadnieniami tego rodzaju; większość ludzi jest więc w pewnym sensie psychologami społecznymi. Ponieważ większość z nas spędza wiele czasu na kontaktach z innymi ludźmi – my oddziałujemy na nich, oni wpływają na nas, radują nas, śmieszą, zasmucają i złoszczą – jest rzeczą naturalną, że tworzymy hipotezy dotyczące zachowań społecznych. Aczkolwiek większość psychologów społecznych-amatorów sprawdza swoje hipotezy dla własnej satysfakcji, jednak „testom” tym brak ścisłości i bezstronności cechujących starannie zaplanowane i przeprowadzone badania naukowe. Często wyniki badania naukowego są identyczne z tym, co „wie” większość ludzi. Nic w tym dziwnego – wiedza potoczna zwykle oparta jest na wnikliwej obserwacji, która wytrzymała próbę czasu.

Istotnie, kiedy będziesz czytał zawarte w tej książce opisy eksperymentów, możesz czasem przyłapać się na myśli: „To oczywiste – dlaczego oni tracą czas i pieniądze, żeby ustalić coś takiego?” Jest kilka powodów, które skłaniają nas do przeprowadzania eksperymentów, chociaż ich wyniki często wydają się bynajmniej niezaskakujące. Wszyscy jesteśmy podatni na wpływ tzw. tendencji do przewidywania wstecz (hindsight bias), co oznacza, że jesteśmy skłonni przeceniać naszą zdolność przewidywania, kiedy już znamy wynik danego wydarzenia. Na przykład, badania wykazały, że kiedy następnego dnia po wyborach pytano ludzi, których kandydatów typowaliby na zwycięzców, to niemal wszyscy byli przekonani, że wytypowaliby rzeczywistych zwycięzców – chociaż w dniu poprzedzającym wybory ich przewidywania nie były wcale tak dokładne. Podobnie wynik eksperymentu prawie zawsze wydaje się łatwiejszy do przewidzenia wtedy, gdy znamy już rezultaty, niż gdyby poproszono nas o odgadnięcie tego wyniku bez możliwości korzystania z „przewidywania wstecz”.

Ponadto badania – nawet jeżeli ich wyniki wydają się oczywiste – mają duże znaczenie, ponieważ wiele rzeczy, o których „wiemy”, że są prawdziwe, okazuje się fałszywymi, gdy się je dokładnie zbada. Chociaż na przykład rozsądne wydaje się przypuszczenie, że ludzie, którym grozi się poważną karą za pewien sposób zachowania się, mogą w końcu nauczyć się gardzić tym zachowaniem, to jednak, gdy zagadnienie zbadano w sposób naukowy, okazało się, iż jest akurat odwrotnie: u ludzi, którym grozi umiarkowana kara, wytwarza się niechęć do zakazanego zachowania, natomiast ludzie zagrożeni surową karą wykazują nawet niewielki wzrost pozytywnego nastawienia wobec zakazanego zachowania. Podobnie większość z nas, na podstawie własnego doświadczenia, przypuszczałaby, że gdybyśmy przypadkiem usłyszeli, iż ktoś mówi o nas miłe rzeczy, nie wiedząc o naszej obecności, to skłonni bylibyśmy lubić tę osobę – jeśli wszystkie inne czynniki pozostają bez zmiany. Jak się okazuje, jest to prawda. Lecz jest również prawdą, że jesteśmy skłonni lubić tę osobę jeszcze bardziej, jeśli niektóre z podsłuchanych uwag o nas nie są bynajmniej miłe. O zjawiskach tych powiemy obszerniej w kolejnych rozdziałach.

W swym dążeniu do zrozumienia zachowania społecznego ludzi zawodowy psycholog społeczny ma dużą przewagę nad większością psychologów-amatorów. Chociaż, podobnie jak amator, zaczyna on zwykle od dokładnej obserwacji, to jednak może wyjść daleko poza nią. Nie musi czekać na wystąpienie pewnych sytuacji, aby móc zaobserwować, jak ludzie reagują; w rzeczy samej może on powodować powstawanie tych sytuacji. Może więc przeprowadzić eksperyment, w którym wielu ludzi zostaje poddanych oddziaływaniu określonych warunków (takich jak np. poważne zagrożenie lub zagrożenie umiarkowane, usłyszenie „przypadkiem” miłych rzeczy o sobie lub pewnej kombinacji rzeczy miłych i nieprzyjemnych). Ponadto może to zrobić w sytuacjach, w których wszystkie czynniki udaje się utrzymać bez zmiany, z wyjątkiem określonych warunków będących przedmiotem badania. Może zatem wyciągać wnioski na podstawie danych znacznie dokładniejszych i bardziej licznych niż dane dostępne dla psychologa społecznego-amatora, który musi opierać się na obserwacjach zdarzeń zachodzących przypadkowo i w złożonych okolicznościach.

Niemal wszystkie dane przedstawione w tej książce są oparte na eksperymentalnym materiale dowodowym. Z tego względu ważne jest, aby czytelnik rozumiał, na czym polega eksperyment w psychologii społecznej, i aby zdawał sobie sprawę z zalet, wad, problemów etycznych; ekscytacji, kłopotów i zmartwień związanych z tego rodzaju przedsięwzięciem. Aczkolwiek zrozumienie metody eksperymentalnej jest ważne, to nie jest bynajmniej niezbędne do zrozumienia prezentowanych tu zagadnień merytorycznych. Dlatego też rozdział „Psychologia społeczna jako nauka” zamyka tę książkę. Czytelnik może przestudiować ten rozdział teraz, przed przystąpieniem do dalszej lektury (jeśli woli zapoznać się z problemami technicznymi przed zagłębieniem się w materiał merytoryczny), lub też może go przeczytać w każdym momencie zapoznawania się z tą książką, gdy tylko problemy te wzbudzą jego zainteresowanie.

Ludzie, którzy postępują anormalnie, niekoniecznie muszą być szaleńcami

Psycholog społeczny bada sytuacje społeczne, które wpływają na zachowanie się ludzi. Niekiedy te naturalne sytuacje wytwarzają nacisk tak wielki, że pod jego wpływem ludzie zachowują się w sposób, który łatwo można sklasyfikować jako anormalny. Gdy mówię „ludzie”, mam na myśli bardzo wielką liczbę ludzi. Moim zdaniem, określenie tych ludzi jako psychotyków nie przyczyni się do lepszego zrozumienia zachowania ludzkiego. Znacznie bardziej pożyteczne będzie podjęcie próby zrozumienia natury sytuacji i procesów, które wywołały to zachowanie. Prowadzi nas to do pierwszego prawa Aronsona:

Ludzie, którzy postępują anormalnie, niekoniecznie muszą być szaleńcami.

Weźmy jako przykład nauczycielkę ze stanu Ohio, która stwierdziła, że czworo studentów uniwersytetu stanowego w Kent zasłużyło na śmierć. Nie sądzę, aby była ona osamotniona w tym przekonaniu; a chociaż wszyscy ludzie, którzy wyznają taki pogląd, mogą być psychotykami, poważnie w to wątpię i wątpię także, czy sklasyfikowanie ich w ten sposób przyczyni się w jakimś stopniu do wzbogacenia naszej wiedzy. Po tragicznych wydarzeniach w Kent rozeszła się pogłoska, że zabite dziewczęta były w ciąży – a więc całe szczęście, że zginęły – a ponadto wszyscy czworo byli brudni i tak zawszeni, że personel kostnicy nie mógł opanować mdłości przy oględzinach zwłok. Oczywiście, pogłoski te były całkowicie fałszywe, jednakże – jak podaje James Michener – szerzyły się one lotem błyskawicy. Czy wszyscy ludzie, którzy wierzyli w te pogłoski i je rozpowszechniali, byli szaleni? Na dalszych stronach tej książki rozpatrzymy procesy prowadzące do zachowań tego rodzaju – procesy, na które w większości okazujemy się podatni w odpowiednich warunkach społeczno-psychologicznych.

Jedna z moich dawnych studentek, Ellen Berscheid, zaobserwowała, że ludzie są skłonni wyjaśniać nieprzyjemne zachowania w ten sposób, że postępującego tak człowieka obdarzają jakąś „etykietką” („szaleniec”, „sadysta” itd.), wyłączając go przez to z grona „nas, porządnych ludzi”. Dzięki temu nie musimy już troszczyć się o jego zachowanie, ponieważ nie ma ono nic wspólnego z zachowaniem porządnych ludzi. Według Berscheid, niebezpieczeństwo tego typu myślenia polega na tym, że czyni nas skłonnymi do nadmiernej pewności siebie, jeśli chodzi o naszą własną podatność na naciski sytuacyjne wywołujące nieprzyjemne zachowanie, a to prowadzi do stosowania dość naiwnego podejścia w rozwiązywaniu problemów społecznych. W szczególności takie naiwne rozwiązanie mogłoby przewidywać opracowanie zestawu testów diagnostycznych służących do ustalenia, kto jest kłamcą, kto sadystą, kto łapownikiem, a kto szaleńcem; społeczne działanie mogłoby następnie polegać na zidentyfikowaniu tych ludzi i przekazaniu ich do odpowiednich zakładów. Oczywiście, nie chcę przez to powiedzieć, iż psychoza nie istnieje, ani też, że psychotyków nie powinno się kierować do zakładów leczniczych. Nie twierdzę również, iż wszyscy ludzie są tacy sami i że reagują w równie zwariowany sposób na te same intensywne naciski społeczne. Stwierdzam natomiast raz jeszcze, że pewne zmienne sytuacyjne mogą spowodować, iż duża część spośród nas, „normalnych” osób dorosłych, będzie się zachowywać w sposób bardzo niesympatyczny. Jest sprawą najwyższej wagi, abyśmy starali się zrozumieć te czynniki i procesy, które prowadzą do nieprzyjemnych zachowań.

Może się tu przydać pewien przykład. Wyobraźmy sobie więzienie. Pomyślmy o strażnikach więziennych. Jacy oni są? Jest prawdopodobne, że większość osób wyobrazi sobie strażników więziennych jako ludzi twardych, gruboskórnych i nieczułych. Niektórzy mogliby nawet uznać ich za osobników okrutnych, o skłonnościach tyrańskich i sadystycznych. Ci, którzy przyjmują tego rodzaju dyspozycyjny pogląd na świat, mogliby wskazywać, że ludzie zostają strażnikami właśnie po to, aby mieć sposobność wyładowywania swych skłonności do okrucieństwa względnie bezkarnie. A teraz wyobraźmy sobie więźniów. Jacy oni są? Buntowniczy? Potulni? Wszystko jedno, jakie specyficzne obrazy znajdują się w naszych umysłach, istotne jest natomiast to, że takie obrazy w ogóle istnieją – i że większość z nas żywi przekonanie, iż więźniowie i strażnicy całkowicie różnią się od nas samych pod względem cech charakteru i osobowości.

Może to być prawdą, lecz nie bądźmy zbyt pewni. Philip Zimbardo przeprowadził dramatyczny eksperyment, tworząc namiastkę więzienia w podziemiach Wydziału Psychologii Uniwersytetu w Stanford. W tym „więzieniu” umieścił on grupę normalnych, dojrzałych, zrównoważonych, inteligentnych młodych ludzi. Rzucając monetą, Zimbardo mianował połowę z nich strażnikami, a połowę więźniami, po czym przebywali oni w tym charakterze przez sześć dni w tak zaimprowizowanym „więzieniu”. I co się wydarzyło? Pozwólmy, aby Zimbardo opowiedział nam o tym własnymi słowami.

Po upływie zaledwie sześciu dni musieliśmy zlikwidować nasze niby-więzienie, gdyż to, co ujrzeliśmy, było przerażające. Nie było już jasne ani dla nas, ani dla większości badanych, gdzie jeszcze są oni sobą, a gdzie zaczynają się ich role. Większość istotnie stała się „więźniami” lub „strażnikami” niezdolnymi już do wyraźnego rozróżnienia między odgrywaną rolą a samym sobą. Wystąpiły dramatyczne zmiany w prawie każdym aspekcie ich zachowania, myślenia i odczuwania. W czasie krótszym niż tydzień doświadczenia związane z pobytem w „więzieniu” przekreśliły (na pewien czas) to, czego badani nauczyli się przez całe życie; wartości ludzkie uległy zawieszeniu, obraz samego siebie został podważony, ujawniła się najbrzydsza, najnikczemniejsza, patologiczna strona natury ludzkiej. Byliśmy wstrząśnięci, gdyż widzieliśmy, że niektórzy chłopcy („strażnicy”) traktują pozostałych jak nędzne zwierzęta, znajdując przyjemność w okrucieństwie, podczas gdy inni chłopcy („więźniowie”) stali się służalczymi, odczłowieczonymi robotami, myślącymi jedynie o ucieczce, o własnym, indywidualnym przetrwaniu i o swej wzrastającej nienawiści do strażników.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: