Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Człowiek o twardym karku - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
20 lutego 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Człowiek o twardym karku - ebook

"Urodził się w 1943 roku w getcie w Święcianach – tam, gdzie dzieci nie powinny się rodzić. Jak wiele adoptowanych dzieci dowiedział się z czasem, że ci, którzy go wychowali, nie są jego biologicznymi rodzicami. Ale prawda okazała się dużo bardziej skomplikowana… W 1966 roku otrzymał święcenia kapłańskie. 23 lutego 1978 roku od przybranej matki usłyszał, że jest Żydem. Miał 35 lat. To był dzień jego drugich narodzin. Romuald Jakub Weksler-Waszkinel – ksiądz katolicki i Żyd. Niezwykła historia człowieka o podwójnym nazwisku i podwójnej tożsamości, zakorzenionego w dwóch ojczyznach, choć w żadnej z nich nie jest tak naprawdę u siebie."

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7536-592-4
Rozmiar pliku: 528 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pan rzekł do Moj­że­sza: „Ogłoś Izra­eli­tom: Je­ste­ście lu­dem o twar­dym kar­ku”.

Księ­ga Wyj­ścia 33, 5

Lecz ty, Izra­elu, je­steś moim słu­gą.
Ja­ku­bie, któ­re­go wy­bra­łem,
po­tom­ku Abra­ha­ma, któ­re­go ob­da­rzy­łem mi­ło­ścią,
cie­bie wzią­łem z krań­ców zie­mi,
z jej za­kąt­ków cię we­zwa­łem
i po­wie­dzia­łem ci: Je­steś moim słu­gą!
Wy­bra­łem cię i nie od­rzu­ci­łem.
Nie bój się, bo Ja je­stem z tobą,
Nie lę­kaj się, bo Ja je­stem two­im Bo­giem!
Umoc­nię cię i będę po­ma­gał to­bie.
Tak! Będę cię wspie­rał
mą pra­wą ręką nio­są­cą wy­zwo­le­nie!

Księ­ga Iza­ja­sza 41, 8–10Trzy ko­bie­ty

Elż­bie­ta

– Kie­dy to było… Dzie­więć­dzie­sią­ty dru­gi albo dzie­więć­dzie­sią­ty trze­ci rok, nie pa­mię­tam do­kład­nie. Ale pa­mię­tam, co się dzia­ło. Raz w roku na­sze sto­wa­rzy­sze­nie or­ga­ni­zu­je zjazd w Śród­bo­ro­wie. Przy­jeż­dża­ją lu­dzie z ca­łej Pol­ski, bar­dzo lu­bią te zjaz­dy, bo my je­ste­śmy jak ro­dzi­na, czu­je­my się zwią­za­ni. Nie, to nie jest więź krwi, tyl­ko wspól­no­ta losu. Wspól­nie prze­ży­li­śmy, to wy­star­czy. Więc jest ten zjazd w Śród­bo­ro­wie i zja­wia się ksiądz Ro­man. Zja­wia się i opo­wia­da swo­ją hi­sto­rię. Opo­wia­da to, o czym dziś wszy­scy wie­dzą, ale wte­dy nie­wie­lu lu­dzi zna­ło tę hi­sto­rię, ja jej nie zna­łam. Więc po­ja­wia się przy­stoj­ny fa­cet, pe­łen uro­ku, pe­łen nie­zwy­kłe­go wdzię­ku, męż­czy­zna, któ­ry wspa­nia­le mówi, po­tra­fi wzru­szyć, za­in­try­go­wać, i opo­wia­da, że jest Ży­dem, że mat­ka od­da­ła go pol­skiej ro­dzi­nie, że jego ży­dow­scy ro­dzi­ce zo­sta­li za­mor­do­wa­ni, a jego pol­scy ro­dzi­ce prze­szli pie­kło, ry­zy­ku­jąc dla nie­go ży­cie. On to wszyst­ko mówi, na sali sie­dzi kil­ka­dzie­siąt ko­biet, bo prze­cież w na­szym sto­wa­rzy­sze­niu są głów­nie ko­bie­ty, chłop­ców ła­twiej było roz­po­znać, więc mniej się ura­to­wa­ło, on mówi, a te wszyst­kie baby pła­czą ze wzru­sze­nia.

Po­tem, wie­czo­rem, jest jak zwy­kle ban­kiet, ko­la­cja, wino. Tam był taki męż­czy­zna, pa­mię­tam, ze Szcze­ci­na przy­je­chał, nie wy­trzy­mał emo­cji, upił się, po­tem le­żał na ko­ry­ta­rzu nie­przy­tom­ny. Przy­szłam na tę ko­la­cję i by­łam zła, bo nie mie­li dla mnie po­ko­ju. Ja nie umiem miesz­kać z kimś – mu­szę być sama, a wte­dy do Śród­bo­ro­wa przy­je­cha­ło tylu lu­dzi, że nie było wol­nych je­dy­nek. „Do­bra – mó­wię go­spo­da­rzo­wi – jak nie ma je­dy­nek, to ja zo­sta­nę na noc w sali, nie pój­dę spać”. I zo­sta­łam w tej ja­dal­ni, a po­tem, po ko­la­cji, kie­dy już by­łam sama, za­czę­łam prze­cha­dzać się mię­dzy sto­li­ka­mi i spi­jać wino. Tu zo­sta­ło tyle, tam tyle i tak so­bie cho­dzi­łam, i pi­łam, i na­wet nie za­uwa­ży­łam, kie­dy za­czę­ło mi być wszyst­ko jed­no. Przy­szedł cieć i pyta: „Gdzie jest pani po­kój?”. „Nie wiem”, mó­wię. „A gdzie jest pani ba­gaż?”. „Też nie wiem”.

Wziął mnie za rękę i za­pro­wa­dził do ja­kie­goś po­ko­ju, gdzie było chy­ba sześć łó­żek i jed­no wol­ne. A po­nie­waż mnie już wte­dy było wszyst­ko jed­no, więc usia­dłam na tym łóż­ku i za­snę­łam. Nie wiem, jak dłu­go spa­łam, w każ­dym ra­zie obu­dził mnie ja­kiś ha­łas, roz­gar­diasz i na­gle sły­szę: „Dziew­czy­ny, ubie­rać się, msza się za­raz za­czy­na!”.

I my­ślę: za­raz, za­raz, gdzie ja je­stem, ktoś tu zwa­rio­wał! Zjazd ży­dow­skich dzie­ci i bie­gną na mszę? To była nie­dzie­la. A co robi ka­to­lic­ki ksiądz w nie­dzie­lę? Idzie do ko­ścio­ła i od­pra­wia mszę. No, a my za nim. Wszyst­kie baby się ja­koś po­zbie­ra­ły i bie­giem przez park do ko­ścio­ła. Była wte­dy w Śród­bo­ro­wie moja przy­ja­ciół­ka z Ka­na­dy i po­tem tak mi opo­wia­da: „Wsta­ję rano, idę na spa­cer, ta­kie pięk­ne po­wie­trze w Śród­bo­ro­wie, i wi­dzę ja­kieś bie­gną­ce ko­bie­ty, więc py­tam: »Gdzie bie­gnie­cie, weź­cie mnie ze sobą!«. One mó­wią: »Do ko­ścio­ła«. »A to nie, ja dzię­ku­ję«”.

Po­tem ta ko­bie­ta z Ka­na­dy mnie pyta: „Co tu się dzie­je, to jest zjazd ży­dow­skich dzie­ci czy co? Po co te wszyst­kie ko­bie­ty do ko­ścio­ła lecą?”.

A one się po pro­stu w nim za­ko­cha­ły. Wszyst­kie się w nim za­ko­cha­ły…

Jo­an­na

– Pa­mię­ta ksiądz, jak się spo­tka­li­ście?

– Na wy­kła­dzie pew­nie.

– Tak, w sie­dem­dzie­sią­tym siód­mym roku. Była na pierw­szym roku stu­diów. Przy­szła na wy­kład z psem.

– I co? Ka­za­łem jej tego psa wy­pro­wa­dzić?

– Nie, wręcz prze­ciw­nie. Po­zwo­lił ksiądz, żeby pies zo­stał. Od razu miał ksiądz u niej punk­ty. Była tym urze­czo­na. To był coc­ker spa­niel. W któ­rymś mo­men­cie ten spa­niel wstał i pod­szedł do ka­te­dry…

– …ksiądz Wasz­ki­nel po­gła­skał psa, a on się otrzą­snął i wró­cił do mnie. Taki ob­ra­zek, pierw­sze sko­ja­rze­nie z księ­dzem.

To był bar­dzo do­bry wy­kła­dow­ca, po­tra­fił przy­kuć uwa­gę stu­den­tów, a to nie było ła­twe. I pew­nie stąd się wziął po­mysł, by się do nie­go zwró­cić, gdy na prze­ło­mie 1979 i 1980 roku za­kła­da­li­śmy z Jo­asią Tur­nau wspól­no­tę dla upo­śle­dzo­nych umy­sło­wo Wia­ra i Świa­tło. Na to się w Pol­sce mówi po­pu­lar­nie „mu­min­ki”. Pod­czas urlo­pu zdro­wot­ne­go rok wcze­śniej by­łam we Fran­cji i w Bel­gii we wspól­no­tach L’Ar­che, tam zdro­wi lu­dzie miesz­ka­ją z upo­śle­dzo­ny­mi. Two­rzą ta­kie domy ro­dzin­ne, ja aku­rat tra­fi­łam do domu w Tro­sly pod Pa­ry­żem. Po­zna­łam ojca Tho­ma­sa Phi­lip­pe'a, któ­ry te wspól­no­ty za­kła­dał i był oj­cem du­cho­wym Je­ana Va­nie­ra. To było dla mnie nie­zwy­kłe prze­ży­cie, za­pa­li­łam się do po­my­słu, żeby stwo­rzyć po­dob­ną wspól­no­tę w Pol­sce.

Chcia­ły­śmy, żeby ksiądz Wasz­ki­nel zo­stał na­szym opie­ku­nem du­cho­wym. I na po­cząt­ku się zgo­dził, na­wet bar­dzo mu się to po­do­ba­ło. Za­czę­li­śmy od­wie­dzać pew­ne­go chłop­ca, miał na imię Woj­tuś. Woj­tuś Wi­słoc­ki, miesz­kał na Li­po­wej. To był do­ra­sta­ją­cy chło­piec, wte­dy w wie­ku pięt­na­stu, szes­na­stu lat, ale cier­piał na nie­do­tle­nie­nie mó­zgu, to nie­ule­czal­ne uszko­dze­nie, do któ­re­go do­cho­dzi przy po­ro­dzie. Le­ka­rze zro­bi­li zdję­cie czasz­ki i po­wie­dzie­li mat­ce, że chło­piec nie ma żad­nych szans na prze­ży­cie. Woj­tuś prze­żył, ale men­tal­nie był na po­zio­mie trzy­mie­sięcz­ne­go dziec­ka. Re­ago­wał na obec­ność – na­szą, swo­jej mamy. Mimo to po­sta­no­wi­li­śmy przy­go­to­wy­wać go do pierw­szej ko­mu­nii świę­tej, wie­rząc, że Pan Je­zus przy­szedł rów­nież do ta­kich osób. My­śmy uwa­ża­li, że Woj­tuś jest w peł­ni oso­bą i może przy­jąć sa­kra­ment.

Ja by­łam wte­dy sza­lo­ną en­tu­zjast­ką. Ca­łym ser­cem wie­rzy­łam, że to wła­śnie do ta­kich lu­dzi przy­cho­dzi Chry­stus, do ta­kich jak Woj­tuś. Od­wie­dza­li­śmy go raz na ty­dzień, od­ma­wia­li­śmy Oj­cze Nasz, a po­tem mo­dli­li­śmy się w mil­cze­niu albo wła­sny­mi sło­wa­mi. Za­le­ża­ło nam na tym, żeby czuł się bez­piecz­nie, żeby czuł na­szą życz­li­wość, mi­łość. I mia­łam wra­że­nie, że Woj­tuś to od­bie­ra. Kie­dyś, pa­mię­tam, od­ma­wia­li­śmy Oj­cze Nasz, a on wy­cią­gnął rękę… Nie wiem, jak o tym mó­wić… Ten gest przy­gar­nię­cia w cza­sie mo­dli­twy, w mo­men­cie kie­dy we czwór­kę od­ma­wia­li­śmy Oj­cze Nasz, kie­dy on mnie ob­jął… To było tak, jak­by ro­zu­miał to, co naj­głęb­sze – że uczest­ni­czy w tej wspól­no­cie, jest z nami.

Gdy wcho­dzi­li­śmy do po­ko­ju, wy­da­wał z sie­bie dźwięk, oczy­wi­ście to nie było sło­wo, tyl­ko ja­kieś chrząk­nię­cie, ja­kiś sy­gnał, że się cie­szy, dźwięk ra­do­ści. I wy­cią­gał rękę, wy­cią­gał rękę przed sie­bie i to zna­czy­ło, żeby za­pa­lić świa­tło. Chciał świa­tła. Ko­ja­rzy­li­śmy mu się z ra­do­ścią i świa­tłem. Jego mama nam to po­wie­dzia­ła. Ona le­piej te ge­sty ro­zu­mia­ła niż my. To był dia­log obec­no­ści, nie słów, obec­no­ści, ubo­giej obec­no­ści…

Ksiądz Wasz­ki­nel nig­dy nie brał udzia­łu w tych mo­dli­twach. Chy­ba nie miał cza­su, był bar­dzo za­ję­ty. Ale po­pro­si­li­śmy go, żeby udzie­lił Woj­tu­sio­wi ko­mu­nii świę­tej. Od­mó­wił.

To mnie bar­dzo za­sko­czy­ło. Po­wie­dział, że nie udzie­li sa­kra­men­tu. Uwa­żał, że to dziec­ko jest nie­świa­do­me i nie może przy­stą­pić do ko­mu­nii, bo nic by z niej nie zro­zu­mia­ło.

I to było po­twor­nie bo­le­sne, że ksiądz, taki mą­dry ksiądz i do­bry czło­wiek, nie po­dzie­la mo­jej wia­ry. Jemu też było smut­no, tak to od­bie­ra­łam, ale mó­wił, że się na to nie zde­cy­du­je. Mia­łam do nie­go ogrom­ny żal. Prze­cież oso­ba to nie tyl­ko in­te­lekt, Pan Je­zus przy­cho­dzi do każ­de­go i w każ­dym wi­dzi czło­wie­ka. A ten, do któ­re­go przy­cho­dzi – po­przez nas, po­przez wspól­no­tę wie­rzą­cych – po­tra­fi od­czuć jego obec­ność.

Ale nasz ksiądz Wasz­ki­nel tego nie ro­zu­mie! Nie chce udzie­lić ko­mu­nii Woj­tu­sio­wi! Dla­cze­go nie chce? My­śmy już wte­dy wie­dzie­li, że Jan Pa­weł II udzie­lał ko­mu­nii lu­dziom głę­bo­ko upo­śle­dzo­nym umy­sło­wo i do­dat­ko­wo nie­wi­do­mym, czy­li oso­bom naj­bar­dziej zu­bo­żo­nym w sen­sie in­te­lek­tu­al­nym. A tu – wspa­nia­ły, mą­dry ksiądz z KUL­-u, uni­wer­sy­te­tu pa­pie­skie­go, a nie chce. Trak­to­wa­łam księ­dza Wasz­ki­ne­la jako ko­goś wię­cej niż in­te­lek­tu­ali­stę, wy­da­wał mi się czło­wie­kiem o ogrom­nym ser­cu, chrze­ści­jań­skiej mi­ło­ści do in­nych, on ro­zu­miał ser­cem. Prze­cież udzie­le­nie ko­mu­nii Woj­tu­sio­wi nie kłó­ci­ło się ani z dok­try­ną ka­to­lic­ką, ani z my­śle­niem i wia­rą księ­dza Wasz­ki­ne­la. To mo­gło być pięk­ne świa­dec­two tego, że głę­bia oso­by ludz­kiej wy­kra­cza poza fi­zycz­ne ogra­ni­cze­nia, na­ma­cal­ny przy­kład, że Je­zus przy­cho­dzi do wszyst­kich. Mo­gli­śmy po­ka­zać, że to jest moż­li­we, po­ka­zać dro­gę do osób, któ­re są od­rzu­ca­ne przez świat i lu­dzi, po­zba­wia­ne god­no­ści.

Po­tem nie miał dla nas cza­su, na­sze dro­gi się ro­ze­szły. Ja uro­dzi­łam dzie­ci – spo­ro, bo sied­mio­ro, miesz­ka­łam w War­sza­wie, dzia­ła­łam w in­nej or­ga­ni­za­cji, przez dwa­dzie­ścia pięć lat nie by­łam w Lu­bli­nie. Na mój ślub w La­skach ksiądz Wasz­ki­nel nie­ste­ty nie przy­je­chał.

I jesz­cze o ma­mie Woj­tu­sia po­wiem. Ta pani była bar­dzo do­świad­czo­na przez ży­cie, nic in­ne­go nie mo­gła ro­bić, bo Woj­tuś wy­ma­gał sta­łej opie­ki, jak nie­mow­lę. Wy­cho­dzi­ła tyl­ko co ja­kiś czas do skle­pu, wra­ca­ła i z po­wro­tem do Woj­tu­sia.

To był he­ro­izm mat­ki, wspa­nia­łe świa­dec­two mi­ło­ści, mo­gła prze­cież go od­dać do domu opie­ki, ale nie chcia­ła. Mia­ła na imię Kry­sty­na. Kry­sty­na Wi­słoc­ka. Po śmier­ci Woj­tu­sia – on zmarł w wie­ku trzy­dzie­stu kil­ku lat – na­pi­sa­ła do mnie list pe­łen żalu i smut­ku, że jej syn nie był przy­ję­ty przez lu­dzi, że był od­rzu­co­ny przez wszyst­kich, na­wet do ko­mu­nii świę­tej nie mógł przy­stą­pić.

Me­raw

– Na po­cząt­ku nie bar­dzo ro­zu­mia­łam, na czym po­le­ga pro­blem. Ro­nit, re­ży­ser­ka z Tel Awi­wu, któ­rej mąż jest ku­zy­nem mo­je­go męża, parę lat wcze­śniej zro­bi­ła o nim film i zwró­ci­ła się do na­sze­go ki­bu­cu, że­by­śmy go przy­ję­li na ulpan, czy­li kurs he­braj­skie­go. Wy­słu­cha­łam tej hi­sto­rii o dziec­ku, któ­re ży­dow­ska mat­ka od­da­ła do­brej pol­skiej ro­dzi­nie, ci lu­dzie go wy­cho­wa­li, on nie wie­dział, że jest Ży­dem, ale w koń­cu się do­wie­dział, bar­dzo póź­no, jak już był księ­dzem ka­to­lic­kim, no i my­ślę so­bie: „OK, te­raz wie, że jest Ży­dem, i chce wró­cić do ju­da­izmu. Oczy­wi­ście, że mu po­mo­że­my, jak­że­by in­a­czej, prze­cież to ofia­ra Szo­ah, mu­si­my po­móc, chce­my po­móc”.

Ja­akow przy­jeż­dża, przyj­mu­je­my go wraz z całą tą eki­pą fil­mo­wą w Sde Eli­ja­hu u mnie w domu. Oni na­gry­wa­ją, bo Ro­nit krę­ci­ła jed­no­cze­śnie film o przy­jeź­dzie Ja­ako­wa do Izra­ela, więc wszyst­ko się dzia­ło i u nas, i w obiek­ty­wie. Py­tam go od razu: „Kim je­steś, Ja­ako­wie We­ksle­rze?”. Dzi­siaj się tro­chę tego wsty­dzę, bo to nie­ład­nie tak py­tać ko­goś, kogo wi­dzi się pierw­szy raz na oczy: „kim je­steś?”. Ale mu­sisz zro­zu­mieć, że my przyj­mu­je­my do na­sze­go ki­bu­co­we­go ulpa­nu mnó­stwo lu­dzi. Przez wie­le lat by­łam dy­rek­tor­ką ulpa­nu kon­wer­syj­ne­go, czy­li ta­kiej szko­ły he­braj­skie­go, gdzie uczą się mło­dzi lu­dzie, któ­rzy chcą przejść na ju­da­izm. I spo­ty­ka­łam wie­le dziw­nych osób z ca­łe­go świa­ta. I wszyst­kich py­ta­łam: „Kim je­steś i cze­go tu szu­kasz?”. Mam chwi­lę na krót­ki wy­wiad, in­te­rview, i na jego pod­sta­wie mu­szę się zo­rien­to­wać, czy dana oso­ba na­praw­dę chce być Ży­dem. Czy ro­zu­mie, po co się nim sta­je? Dla­cze­go chce nim zo­stać? Jak da­lej bę­dzie wy­glą­da­ło jej ży­cie?

Ro­zu­miesz, Da­riusz, jak to jest. Do ki­bu­cu Sde Eli­ja­hu przy­jeż­dża­ją bar­dzo mło­dzi lu­dzie, któ­re­goś dnia ta­kie­mu mło­de­mu chło­pa­ko­wi albo mło­dej dziew­czy­nie strze­la coś do gło­wy – je­dzie do In­dii, in­ne­go dnia – do Ame­ry­ki Po­łu­dnio­wej, a jesz­cze in­ne­go – do Izra­ela. Tego so­bie spró­bu­ję, tam­to zo­ba­czę, tro­chę bud­dy­stą po­bę­dę, tro­chę w klasz­to­rze ja­kimś, tro­chę w ki­bu­cu, może Ży­dem zo­sta­nę. Wiesz, po woj­nie sze­ścio­dnio­wej w 1967 roku lu­dzie z ca­łe­go świa­ta za­czę­li zjeż­dżać do Izra­ela, każ­dy chciał po­móc, pra­co­wać w ki­bu­cu, lu­dzie byli za­fa­scy­no­wa­ni, że to ta­kie ży­cie w ko­mu­nie, nie­któ­rzy na­wet zo­sta­li tu na sta­łe, choć nie prze­szli na ju­da­izm. To byli do­brzy lu­dzie, mie­li do­bre in­ten­cje, nie­któ­rzy zna­leź­li tu na­wet mę­żów i żony. Ale z re­li­gij­ne­go punk­tu wi­dze­nia to jest pro­blem, bo Żyd nie po­wi­nien że­nić się z goj­ką, Ży­dów­ka po­win­na wyjść za Żyda. Wiesz, my, Ży­dzi, cza­sem mu­si­my się bro­nić przed ludź­mi, któ­rzy mają do­bre in­ten­cje. Bo oni na­wet nie­chcą­cy pro­ble­mów na­ro­bią. Do­brze chcą, a po­tem my kło­po­ty mamy.

Ale wra­cam do tego py­ta­nia. Wiem, że za­py­tać „kim ty je­steś?” dwu­dzie­sto­lat­ka to może na miej­scu, ale nie czło­wie­ka po sześć­dzie­siąt­ce. Mimo to go py­tam: „Ja­ako­wie We­ksle­rze, czy chcesz z po­wro­tem stać się Ży­dem, być Ży­dem jak ja, jak on, jak my wszy­scy, któ­rzy tu­taj sie­dzi­my? Czy o coś in­ne­go ci cho­dzi?”.

A wte­dy on za­czy­na mó­wić. Opo­wia­da swo­ją hi­sto­rię, mówi, że chce na­uczyć się he­braj­skie­go i po­znać ju­da­izm, a po­tem bar­dzo uprzej­mie – to Po­lak prze­cież, Po­la­cy są bar­dzo uprzej­mi – pyta, czy mu po­zwo­li­my, by co nie­dzie­la po pra­cy jeź­dził do ko­ścio­ła do Ty­be­ria­dy, fran­cisz­kań­ski ko­ściół tam jest czy ja­kiś inny, nie znam się do­kład­nie – czy bę­dzie mógł jeź­dzić na mszę co nie­dzie­la.

No to ja w tym mo­men­cie… Wow! Jak to?… Albo je­steś Ży­dem, albo nie je­steś! Je­steś do­ro­sły, wy­bie­raj. Ale po­wiedz, kim je­steś.

Przyj­mu­je­my tu mło­dych lu­dzi, uczy­my ich he­braj­skie­go i na­szej kul­tu­ry. Moja re­li­gia mówi, że Bóg jest je­den. Nie ma trzech Bo­gów, nie ma trzech osób bo­skich, je­den jest Bóg. Je­śli chcesz wie­rzyć w Trój­cę Świę­tą – nie ma pro­ble­mu, to jest two­ja pry­wat­na spra­wa. Miesz­kaj w Izra­elu, miesz­kaj w ki­bu­cu, u nas dzie­więć­dzie­siąt pro­cent ki­bu­ców jest la­ic­kich, tam ni­ko­go nie in­te­re­su­je, w co wie­rzysz ani do kogo się mo­dlisz. Ale je­śli chcesz przy­je­chać do re­li­gij­ne­go ki­bu­cu Sde Eli­ja­hu jako stu­dent, to mamy pro­blem. Je­śli po­zwo­lę ci jeź­dzić do Ty­be­ria­dy mo­dlić się do Je­zu­sa, to może za chwi­lę ja­kiś je­den czy dru­gi Żyd po­pro­si mnie, że­bym mu po­zwo­li­ła mo­dlić się do Bud­dy albo do Al­la­ha. Tak nie wol­no.

Aku­rat by­li­śmy w sto­łów­ce, po­szłam umyć ręce, po­tem mod­li­li­śmy się przed je­dze­niem i mó­wię Ja­ako­wo­wi: „Nie mu­sisz mo­dlić się tak jak ja, nie mu­sisz ro­bić tego co ja, mo­żesz się mod­lić, jak chcesz, ale o jed­no cię pro­szę – nie wy­ko­nuj ge­stów re­li­gij­nych, któ­re nie są ży­dow­skie. W swo­im po­ko­ju nie wie­szaj na ścia­nie krzy­ża ani ob­ra­zów Świę­tej Ro­dzi­ny. To, co ro­bisz w ser­cu – two­ja spra­wa, mo­żesz na­wet od­pra­wiać mszę, jak je­steś sam w swo­im po­ko­ju, ale na ze­wnątrz nie rób ni­cze­go in­ne­go niż lu­dzie, któ­rzy tu miesz­ka­ją”.

Na po­cząt­ku po­wie­dział, że musi po­my­śleć. Po­roz­ma­wiał z pol­skim ra­bi­nem Schu­dri­chem, po­tem nasz ra­bin ki­bu­co­wy Achia po­roz­ma­wiał z ra­bi­nem Schu­dri­chem, po­tem ra­bin Schu­drich jesz­cze raz po­roz­ma­wiał z Ja­ako­wem i na ko­niec Ja­akow mówi: „Zga­dzam się na ten wa­ru­nek”.

No to i my po­roz­ma­wia­li­śmy i po­wie­dzie­li­śmy: „Do­brze, przy­jeż­dżaj”. Spra­wa była za­koń­czo­na, Ja­akow jest uczci­wym czło­wie­kiem, jak coś obie­cał, to wia­do­mo, że tak bę­dzie.

I przy­je­chał parę mie­się­cy póź­niej. Bar­dzo do­brze się tu­taj za­adap­to­wał. Nie znał he­braj­skie­go, więc tyl­ko lu­dzie, któ­rzy zna­li fran­cu­ski albo pol­ski – była jed­na czy dwie ta­kie oso­by – mo­gli z nim roz­ma­wiać. Ale wszy­scy otwie­ra­li przed nim domy, po­świę­ca­li czas na roz­mo­wę i na­ukę z nim. W sto­łów­ce nig­dy nie sie­dział sam. Wiesz, jak to jest – bie­rzesz tacę, idziesz po po­si­łek i sia­dasz, mo­żesz po­czuć się sa­mot­ny, ale obok nie­go za­wsze byli lu­dzie. On się tu do­brze czuł.

– Czy chcia­łaś, żeby zo­stał re­li­gij­nym Ży­dem?

– Chcia­ła­bym, żeby Szo­ah nig­dy się nie wy­da­rzy­ło, Ja­akow jest ofia­rą Szo­ah. Gdy­by nie Szo­ah, był­by nor­mal­nym Ży­dem. Jego ro­dzi­ce byli sy­jo­ni­sta­mi, nie byli re­li­gij­ni, ale to nie jest ża­den pro­blem. Może był­by nie­wie­rzą­cy, ale na pew­no nie wie­rzył­by w Je­zu­sa. Może w nic by nie wie­rzył, tak jak ty­sią­ce Ży­dów na ca­łym świe­cie. Nie ob­cho­dzą sza­ba­su, nie cho­dzą do sy­na­go­gi, ale są Ży­da­mi.

Ser­ce mnie boli, gdy o tym mó­wię, ale nie zmie­nię hi­sto­rii. My, Ży­dzi, bę­dzie­my cze­kać, aż wró­ci, aż zo­sta­wi Je­zu­sa ka­to­li­kom i wró­ci do nas. Wiem, że gdy Ja­akow to usły­szy, to się nie zgo­dzi, może się obu­rzy. On my­śli, że może być Ży­dem i ka­to­li­kiem na­raz – jak Je­zus Chry­stus. Tyl­ko że w na­szej re­li­gii nie ma zna­cze­nia, kim był Je­zus – Ży­dem czy nie­-Ży­dem. To waż­ne dla Ja­ako­wa, ale nie dla Ży­dów. Je­zus nie był Bo­giem. Je­śli ktoś wie­rzy, że w ka­wał­ku chle­ba jest Bóg, nie jest Ży­dem. Je­śli ktoś wie­rzy, że bio­rąc do ust ka­wa­łek chle­ba, spo­ży­wa cia­ło Boga, i je­śli pije wino, wie­rząc, że to jest krew Boga, to nie jest Ży­dem.Świę­cia­ny

– Sły­sza­łam o nim. Ktoś przy­niósł i po­ło­żył na gan­ku za­wi­nię­te w szma­ty nie­mow­lę, tak sły­sza­łam, tak mi opo­wia­da­li. Wasz­ki­ne­lo­wa wzię­ła to dziec­ko i od razu po­je­cha­ła z nim do Łyn­tup. A z Łyn­tup pierw­szym po­cią­giem do Pol­ski.

– Na pew­no ktoś tak po pro­stu zo­sta­wił? Bo inni mó­wią, że mat­ka oso­bi­ście prze­ka­za­ła dziec­ko pani Wasz­ki­ne­lo­wej. A ta nie mo­gła pierw­szym po­cią­giem wra­cać, bo woj­na jesz­cze trwa­ła.

– Może i dała jej dziec­ko oso­bi­ście, ale ba­ła­by się pew­nie. Ja o nim za dużo nie wiem, mogę się my­lić.

Świę­cia­ny, sie­dem­dzie­siąt ki­lo­me­trów na pół­noc­ny wschód od Wil­na. Go­dzi­na dro­gi ze sto­li­cy, chy­ba że ktoś ze­chce wstą­pić do Zu­ło­wa, gdzie się uro­dził Mar­sza­łek, albo do Po­wie­wiór­ki, zo­ba­czyć ko­ściół, gdzie go ochrzci­li. Ale nie­wie­le zo­sta­ło: fun­da­men­ty domu ro­dzi­ny Pił­sud­skich, dąb za­sa­dzo­ny przez pre­zy­den­ta Mo­ścic­kie­go w miej­scu, gdzie sta­ła ko­ły­ska Jó­zia. Mało kto tu za­glą­da, naj­wy­żej pol­skie wy­ciecz­ki. A do Świę­cian to już w ogó­le nikt, bo i po co? Kie­dyś to było ład­ne pro­win­cjo­nal­ne mia­sto, han­del kwitł, Ży­dzi z Po­la­ka­mi się mie­sza­li i z Li­twi­na­mi, ale pod ko­niec woj­ny Niem­cy wszyst­ko znisz­czy­li, dziś sto­ją tu same brzyd­kie blo­ki i tyl­ko ko­ściół przy­po­mi­na sta­re cza­sy, dwa cmen­ta­rze, ka­mie­nie z enig­ma­tycz­ny­mi na­pi­sa­mi i lu­dzie, któ­rzy pa­mię­ta­ją.

Te­re­sa Kry­nic­ka jest stąd, w Świę­cia­nach się uro­dzi­ła, pa­mię­ta.

– Za­raz panu opo­wiem o We­ksle­rze, ale u nas w ro­dzi­nie też jed­ną Ży­dów­kę ho­do­wa­li­śmy. Chce pan po­słu­chać?

– Chcę.

– Nel­ly mia­ła na imię, ta mała, co się u nas cho­wa­ła, cór­ka­ Mar­go­li­sa. Ale naj­pierw Mar­go­li­so­wa od­da­ła dziew­czyn­kę Saj­kow­skie­mu. On na Stru­nojc­kiej miesz­kał. Po­tem Saj­kow­ski moim ro­dzi­com ją od­dał, ale u nas czwór­ka dzie­ci już była, to ją od­da­li­śmy do cio­ci z wuj­kiem. Anna Mi­kszto­wa i mąż jej Piotr Mi­kszta, mój chrzest­ny oj­ciec. Oni dzie­ci nie mie­li i ją wy­ho­do­wa­li. Moja cio­cia i wu­jek. Piotr i mój oj­ciec to stry­jecz­ni bra­cia byli. Te­raz już nie żyją, tu mam ich zdję­cia, o, tu, wi­dzi pan?

Wi­dzę na zdję­ciu cia­ło ko­bie­ty w trum­nie.

– W trum­nie cio­cia leży, ja ich cho­wa­ła, na po­grze­bie śpie­wa­ła, te­raz na wszyst­kich po­grze­bach śpie­wam w Świę­cia­nach, w Cer­klisz­kach. Dzi­siaj była rocz­ni­ca śmier­ci Cy­bul­skie­go, to i dziś śpie­wa­ła. W domu, po­tem na cmen­ta­rzu. Jak kto umrze, to idę śpie­wać. A za Ży­dów na­gro­dę do­sta­łam kil­ka lat temu, ży­dow­ski me­dal od Izra­ela, do Wil­na po nie­go jeź­dzi­łam, tu­taj mam, o, pan pa­trzy! Cio­cia i wu­jek spra­wie­dli­we te­raz są czy jak tam, me­dal i po­świad­cze­nie, że wy­ho­do­wa­ła cio­cia i wu­jek tę dziew­czyn­kę.

Oglą­dam me­dal i dy­plom dla Anny i Pio­tra Mi­ksztów, Spra­wie­dli­wych Wśród Na­ro­dów Świa­ta, przy­zna­ne 4 mar­ca 2008 roku.

– Cio­cia nie wie­dzia­ła, co ro­bić, to ochrzci­ła dziew­czyn­kę, za­raz jak ją wzię­ła. Ona ją jak có­recz­kę trak­to­wa­ła. Do chrztu po­szła, po­tem do pierw­szej ko­mu­nii, ka­to­licz­ką była na­sza Nel­ly. Mia­ła ta­kie pięk­ne zdję­cie w bia­łej su­kien­ce ze świe­cą w rę­kach i moja cio­cia je po­ka­zy­wa­ła, i mó­wi­ła: „To moja có­recz­ka”. Ale nie za­cho­wa­ło się to zdję­cie.

– A co się sta­ło z jej ro­dzi­ca­mi?

– Za­bi­ci na po­li­go­nie.

W po­ło­wie sierp­nia 1941 roku szef li­tew­skiej po­li­cji w Świę­cia­nach Ja­nu­ške­vi­čius wy­dał roz­kaz, by wszyst­kich Ży­dów z oko­lic ze­brać na sta­rym po­li­go­nie woj­sko­wym koło No­wych Świę­cian, dwa­na­ście ki­lo­me­trów od Sta­rych Świę­cian.

Ja­nu­ške­vi­čius i dwóch ofi­ce­rów ge­sta­po po­in­for­mo­wa­li bur­mi­strza Świę­cian Ka­ro­li­sa Ci­cėna­sa i sze­fa po­li­cji w Świę­cia­nach Gruz­dy­sa, że wszy­scy Ży­dzi będą roz­strze­la­ni. W le­sie na sta­rym po­li­go­nie, pół­to­ra ki­lo­me­tra od mia­sta, nad rze­ką Żej­mia­ną sta­ło osiem ba­ra­ków, do każ­de­go spę­dzo­no po osiem­set osób, męż­czyzn osob­no, ko­bie­ty i dzie­ci ra­zem. Rów dłu­gi na dwie­ście me­trów, na trzy głę­bo­ki i na dzie­sięć sze­ro­ki wy­ko­pa­li miej­sco­wi. Pod okiem Li­twi­nów pra­co­wa­ło trzy­stu chło­pów. Eg­ze­ku­cje za­czę­ły się 8 paź­dzier­ni­ka. Za­bi­ja­li Li­twi­ni – stu dwu­dzie­stu po­li­cjan­tów z re­gio­nu Świę­cian – pod nad­zo­rem ge­sta­po i SD. Do­ku­men­ty SD mó­wią, że 9 paź­dzier­ni­ka 1941 roku za­mor­do­wa­no 3726 Ży­dów (1169 męż­czyzn, 1840 ko­biet i 717 dzie­ci). W cią­gu trzech dni za­bi­to oko­ło sied­miu, ośmiu ty­się­cy lu­dzi. Po­cho­dzi­li z na­stę­pu­ją­cych mia­ste­czek: Cej­ki­nie, Dau­gie­lisz­ki, Ho­du­cisz­ki, Igna­li­no, Koł­ty­nia­ny, Ła­bo­na­ry, Mie­le­gia­ny, Pod­bro­dzie, Sa­la­mian­ka, Sył­gu­dysz­ki, Świę­cia­ny, Nowe Świę­cia­ny i oko­lic.

Nie wszyst­kich Ży­dów wy­wie­zio­no ze Świę­cian. Koło jed­nej z boż­nic Niem­cy zo­sta­wi­li małe get­to, któ­re­go gra­ni­ca prze­bie­ga­ła mię­dzy uli­ca­mi Szkol­ną, Ry­nek, No­wo­świę­ciań­ską i rze­ką Kuną. Tam umie­ści­li oko­ło trzy­stu osób. To byli nüt­zli­che Ju­den – po­ży­tecz­ni Ży­dzi: rze­mieśl­ni­cy, sto­la­rze, ślu­sa­rze, kraw­cy, ma­la­rze, wszy­scy, któ­rzy mo­gli się Niem­com przy­dać. Wśród nich naj­lep­szy kra­wiec w mie­ście – Ja­kub We­ksler i jego żona Ba­tia, z domu Wa­iskoń­ska albo Wa­isz­kuń­ska. Ich nie wy­wieź­li. Oni prze­ży­li 1941 rok.

– Za­raz doj­dę do We­ksle­ra i jego żony, naj­pierw skoń­czę o Nel­ly. La­tem 1944 roku ja­kaś ko­bie­ta z Mo­skwy przy­je­cha­ła i mówi do niej: „Chodź tu do mnie, ja two­ja cio­cia je­stem”. To Nel­ly się przy­tu­li­ła do mo­jej cio­ci Anny i mówi: „Ma­mu­siu, boję się” i pła­kać za­czę­ła. A Nel­ly już nie­ma­ła dziew­czyn­ka była. Ona z 1937 roku, dwa lata młod­sza ode mnie. Jak się ta niby ciot­ka do­wie­dzia­ła, że Nel­ly Mi­kszto­wie ochrzci­li, to jaką awan­tu­rę im zro­bi­ła! Są­dem za­gro­zi­ła, po­wie­dzia­ła, że od­bie­rze dziec­ko. A po­tem od­je­cha­ła. Po­tem zno­wu przy­je­cha­ła i po­wie­dzia­ła, że bę­dzie spra­wa w są­dzie. Moja cio­cia do Mo­skwy po­je­cha­ła szu­kać wspar­cia gie­ro­ja So­wiet­sko­go So­ju­za Urba­no­wi­cza. On w par­ty­zant­ce był u Mar­ko­wa i znał Mi­ksztów. Ale cio­cia nie wie­dzia­ła, gdzie go szu­kać. Po­szła do jed­ne­go urzę­du, to jej po­wie­dzie­li: „U nas mno­go imie­jet­sa gie­ro­jew So­wiet­sko­go So­ju­za”. No, ale w koń­cu zna­la­zła tego Urba­no­wi­cza, a on po­wie­dział, że się po­sta­ra, ale obie­cać nie może.

A ta ży­dow­ska ciot­ka zno­wu przy­je­cha­ła z ja­ki­miś po­moc­ni­ka­mi z Mo­skwy. Pierw­szą spra­wę w Świę­cia­nach wy­gra­li­śmy, ale po­tem mia­ła być spra­wa w Wil­nie, bo ta niby ciot­ka ży­dow­ska z Mo­skwy nie re­zy­gno­wa­ła. I cią­gle ob­wi­nia­ła ich, że małą ochrzci­li, a oni prze­cież jej ży­cie ra­to­wa­li. Na ko­niec do­ga­da­li się, że dziec­ko samo ma po­wie­dzieć przed są­dem w Wil­nie, gdzie chce żyć – u nas czy u tej ży­dow­skiej ciot­ki w Mo­skwie. Po­wieź­li ją Mi­kszto­wie do sądu i my­śle­li, że wró­cą z nią do domu. Mój wu­jek sprze­dał na­wet kro­wę i świ­nię, bo były po­trzeb­ne pie­nią­dze na ad­wo­ka­ta w Wil­nie, na do­jaz­dy. Wszyst­ko ro­bi­li, by­le­by tyl­ko za­cho­wać cór­kę. Ale, słu­chaj pan, co to się w są­dzie wy­da­rzy­ło!

Zja­wi­ło się dwóch męż­czyzn i jesz­cze jed­na ko­bie­ta i po­rwa­li dziew­czyn­kę. Za­nim wy­rok od­czy­ta­li, po­wieź­li ją! Ona pła­ka­ła gło­śno, ale ją wy­cią­gnę­li z bu­dyn­ku, wpa­ko­wa­li do sa­mo­cho­du i po­wieź­li do Mo­skwy. To wszyst­ko w ga­ze­cie opi­sa­ne było, w ga­ze­cie „Świę­ciań­ski Kraj”. U mnie to prze­świe­co­ne, jak wam po­trzeb­ne, to dam ar­ty­kuł.

– Po­trzeb­ne.

– To ma pan, tu jest. I zdję­cie wuj­ka z cio­cią.

Pani Te­re­sa po­da­je mi zdję­cie i fo­to­ko­pię ar­ty­ku­łu, cór­ka przy­no­si ka­nap­ki z ma­słem i szyn­ką, her­ba­tę, ciast­ka. Na zdję­ciu wy­bla­kłe mło­de po­sta­ci. Piotr w ga­lo­wym mun­du­rze Woj­ska Pol­skie­go, Anna w ciem­nej su­kien­ce, bia­łych ko­ra­lach pa­trzy zde­cy­do­wa­nym wzro­kiem. Ar­ty­kuł pod­pi­sa­ny: Vik­to­ras Piek­tu­nas. Au­tor był in­spek­to­rem szkol­nym w po­wie­cie świę­ciań­skim, po woj­nie po­znał hi­sto­rię Mi­ksztów, ich ży­dow­skiej cór­ki i jej po­rwa­nia z sądu w Wil­nie. Opi­sał ją mniej wię­cej w tej sa­mej for­mie, co pani Te­re­sa. Może coś prze­krę­cił, w koń­cu jego też tam nie było. Jego nie było, pani Kry­nic­kiej nie było, mnie też nie. Wszyst­ko za­sły­sza­ne.

– Pani Te­re­so, a pani cio­cia i wu­jek nie wi­dzie­li, jak im po­ry­wa­ją dziec­ko? Nie pró­bo­wa­li za­trzy­mać Nel­ly?

– Ja nie wiem, bo mnie to też inni opo­wia­da­li. Nikt nie wie, jak to było na­praw­dę. Cio­cia po­tem do Mo­skwy jeź­dzi­ła, po­zna­ła ad­res Nel­ly, do­brze ją tam przy­ję­li, ale nie od­da­li ma­łej. A wuj­ko­wi to mało ser­ce nie pę­kło. Tam to już ta na­sza dziew­czyn­ka nie Mar­go­li­sów­na tyl­ko Ka­wi­na była. I tak zo­sta­ło…

Tak zo­sta­ło. Na dy­plo­mie z Jad wa­-Szem hi­sto­ria po­rwa­nia Nel­ly nie jest opi­sa­na. Wspo­mi­na się tyl­ko, że po woj­nie Nel­ly Ka­vi­na utrzy­my­wa­ła kon­takt z Mi­kszta­mi, od­wie­dza­ła ich i ko­re­spon­do­wa­ła z nimi aż do ich śmier­ci.

*

Plac Wol­no­ści w Świę­cia­nach był kie­dyś pla­cem tar­go­wym. Kie­dyś, czy­li przed woj­ną. Zjeż­dża­li Ży­dzi z ca­łej oko­li­cy i han­dlo­wa­li. W czerw­cu 1940 roku, kie­dy byli tu już So­wie­ci, w cią­gu jed­ne­go dnia z pla­cu tar­go­we­go zro­bio­no park. To był pierw­szy „nie­dziel­nik”, dzień prac spo­łecz­nych, zor­ga­ni­zo­wa­ny na we­zwa­nie Fio­do­ra Mar­ko­wa, mia­no­wa­ne­go wła­śnie na sta­no­wi­sko so­wiec­kie­go prze­wod­ni­czą­ce­go miej­skie­go ko­mi­te­tu wy­ko­naw­cze­go. Mar­kow to waż­na po­stać dla Świę­cian, wró­cę do niej.

Dzi­siaj na pla­cu Wol­no­ści same lipy, a na li­pach pta­sie gniaz­da.

– Utra­pie­nie bo­skie z tymi pta­ka­mi – na­rze­ka pani Kry­nic­ka – bru­dzą tyl­ko. Przy­jeż­dża­ją cza­sem dźwi­giem i im te gniaz­da zwa­la­ją, bo po­tem nie ma kto sprzą­tać po pta­kach.

– Ale po co nisz­czą gniaz­da, sko­ro pta­ki tak pięk­nie śpie­wa­ją? – py­tam.

– A one wszę­dzie śpie­wać mogą, to tu­taj aku­rat mu­szą?

Słoń­ce świe­ci, pięk­na kwiet­nio­wa nie­dzie­la, wła­śnie skoń­czy­ła się pol­ska msza. Cho­dzę po par­ku, słu­cham pta­ków, oglą­dam dwa po­mni­ki. Je­den to wy­so­ka drew­nia­na me­no­ra usta­wio­na po­środ­ku gwiaz­dy Da­wi­da uło­żo­nej z ka­mie­ni i na­pis: „Šve­nčio­nių Geto Kan­ki­niams 1941–1944”. A po dru­giej stro­nie par­ku, od No­wo­świę­ciań­skiej, ka­mień z gwiaz­dą Da­wi­da i na­pi­sem: „Sio­je vie­to­je XVIII–XIX wiek a sto­ve­jo 3 sy­na­go­gas”.

– Tu­taj wszę­dzie, gdzie my miesz­ka­my, ży­dow­skie domy były – mówi pani Kry­nic­ka. – Moja ma­mu­sia cho­dzi­ła im prać bie­li­znę. Nie bar­dzo by­li­śmy bo­ga­te, nas osiem było, ale czte­ry dzie­ci umar­li, czte­ry się zo­sta­li. Ta­tuś ko­nia miał, to ja­koś żyli na Stru­nojc­kiej uli­cy. Na Stru­nojc­kiej też Ży­dzi żyli, koło nas. Icka był, Lej­ba był, tacy jed­ni rybę sprze­da­wa­li, smród szedł, pa­mię­tam ten smród ryby z dzie­ciń­stwa do dziś. Rau­bo­wa była, den­tyst­ka, na No­wo­świę­ciań­skiej zęby le­czy­ła, też ma­mu­sia cho­dzi­ła jej prać i sprzą­tać. Moja sio­stra z trzy­dzie­ste­go trze­cie­go rocz­ni­ka i cór­ka Rau­bo­wej z trzy­dzie­ste­go trze­cie­go. Taka Spi­żo­wa była, pra­wo­sław­na, ale za Żyda wy­szła. Ze­gar­ki sprze­da­wa­li, miesz­ka­li w tym miej­scu, gdzie te­raz jest ten wiel­ki dom kul­tu­ry na Wi­leń­skiej. Po­tem tego jej męża w chle­wie trzy­ma­li, cho­wa­li przed Li­twi­na­mi i Niem­ca­mi, Spi­żo­wa wszyst­kie zło­to od­da­ła, żeby tyl­ko ucho­wać męża, po­tem ma­mu­sia cho­dzi­ła tam mu je­dze­nie no­sić, bo Spi­żo­wa nic już nie mia­ła. A po­tem Li­twi­ni zna­leź­li go i za­bi­li – i Spi­żo­wą, i jej męża. Spi­żo­wa pro­si­ła ich: „Toż ja nie Jew­riej­ka”, mó­wi­ła. „Ale z Jew­rie­jem ży­łaś!”. Wi­dzia­łam, jak ją na śmierć pro­wa­dzi­li. Li­twi­ni wie­dzie­li, kto jest kto, Żyda umie­li roz­po­znać, bo Niem­cy to nie wie­dzie­li, kto Żyd, a kto nie. I na­sze też im po­ma­ga­li, byli tacy, ale nie­du­żo ich było. I to chy­tre byli, wszyst­ko Ży­dom za­bie­ra­li, całe zło­to, że ich niby nie roz­strze­lą, jak od­da­dzą, że się wy­ku­pią, a po­tem i tak ich strze­la­li.

Ko­war­ski tu miesz­kał, dok­tor zna­ny w ca­łej oko­li­cy, roz­strze­la­li go Li­twi­ni w Cer­klisz­kach. Niem­cy go pu­ści­li na­wet, ale Li­twi­ni za­bi­li. Jak po woj­nie ro­dzi­na Ko­war­skie­go przy­jeż­dża­ła z Izra­ela, to moja ko­le­żan­ka z Cer­kli­szek im do­kład­nie po­ka­za­ła, gdzie go za­bi­li. Bo Niem­cy go wy­pu­ści­li, jak im po­wie­dział, że jest dok­to­rem, prze­żył­by może, ale on, dur­ny, dro­gą po­szedł. Żeby po­lem szedł do domu, toby go nie zna­leź­li, ale on na dro­gę wy­szedł. Szau­li­sy wo­zem je­cha­ły i go roz­strze­la­ły.

I inne Żydy też były w Świę­cia­nach. Na Wi­leń­skiej uli­cy jak się wie­czo­rem wy­szło, to tyl­ko po ży­dow­sku, wię­cej nic. Na Szkol­nej Druts taki żył, na No­wej Gro­zul miesz­kał, oni prze­ży­li, wy­je­cha­li do Izra­ela, na Wic­kiej uli­cy garn­ki le­pił taki Bloch…

– Jak Po­la­cy żyli przed woj­ną z Ży­da­mi?

– Do­brze. Mój ta­tuś to wszyst­kich ich znał po na­zwi­sku. Aż do śmier­ci, a zmarł, jak miał dzie­więć­dzie­siąt sześć lat. Jak nie mia­łeś pie­nię­dzy, to Żyd da­wał na de­kret, ta­tuś mó­wił, a jak kto zmarł i nie mie­li za co po­cho­wać, bo daw­niej to i trzy pudy zbo­ża trze­ba było księ­dzu dać, to szli do Żyda. Żyd po­ży­czył i po­cho­wał czło­wiek swe­go. Tak mój ta­tuś swo­je­go ojca po­cho­wał.

– Wie­lu Po­la­ków ra­to­wa­ło Ży­dów?

– Lę­ka­li się lu­dzie. Po woj­nie też się lę­ka­li. Wszyst­kich się bali. Moją cio­cię i wuj­ka Mi­ksztów So­wie­ci wzię­li, ale ich wy­pu­ści­li, nic im nie zro­bi­li. A mo­je­go ojca tak samo Li­twi­ni na po­li­cję po­pro­wa­dzi­li, że my niby wzię­li Ży­dów­kę, ale też go pu­ści­li. Bo te So­wie­ci to też Li­twi­ni byli, po li­tew­sku prze­cież ze sobą roz­ma­wia­li, dwu­licz­ne lu­dzie, te­raz oni tacy an­ty­ko­mu­ni­ści, a za So­wie­tów to oni naj­więk­si so­wie­ci­ści byli, Ru­scy mniej za­ka­zy­wa­li jak oni…

Niech pan pije her­ba­tę, może zim­na już, no­wej zro­bię. Zo­ba­czy­ła ja pana w ko­ście­le i od razu wie­dzia­ła, że ktoś z Pol­ski przy­je­chał…

*

Po jed­nej stro­nie szo­sy na Łyn­tu­py ka­to­lic­ki cmen­tarz, po dru­giej ży­dow­ski. Ka­to­lic­ki pięk­nie po­ło­żo­ny – na wzgó­rzach, wzdłuż dro­gi, wśród so­sen, bu­ków i lip. Pol­skie gro­by le­gio­ni­stów po­le­głych w la­tach 1919–1921 od­no­wio­ne, za­dba­ne. Kil­ka mie­się­cy przed moją wi­zy­tą ktoś po­ma­zał je far­bą, tak się ostat­nio czę­sto dzie­je na li­tew­skich cmen­ta­rzach. Li­twi­ni nisz­czą pol­skie gro­by, jak­by mści­li się za wszyst­ko, cze­go im przez wie­ki po­ską­pi­ła hi­sto­ria. Hi­sto­ria, czy­li my, Po­la­cy. Ale tego dnia pol­skie mo­gi­ły w Świę­cia­nach są już upo­rząd­ko­wa­ne i czy­ste.

– Od razu wie­dzia­łem, że pan z Pol­ski – mówi mi star­szy pan, go­spo­darz cmen­ta­rza. – Wa­cław Ga­bry­no­wicz – przed­sta­wia się i opo­wia­da swo­ją hi­sto­rię.

Przez lata miesz­kał nie­opo­dal, na wsi, tak się zło­ży­ło, że za­czął się opie­ko­wać cmen­ta­rzem, na któ­rym leżą po­ko­le­nia Po­la­ków z Wi­leńsz­czy­zny. Py­tam, dla­cze­go Li­twi­ni nisz­czą pol­skie gro­by.

– Bo my dla nich oku­pan­ty. Do dziś oku­pan­ty.

Po dru­giej stro­nie szo­sy las, a w nim ży­dow­skie gro­by, ka­ska­dy ka­mie­ni za­pad­nię­te w zie­mię, po­ro­słe mchem, wy­dep­ta­na ścież­ka wzdłuż mo­gił, śla­dy ogni­ska, śmie­ci, bu­tel­ki, pusz­ki po pi­wie. Jak le­śne obo­zo­wi­sko, z któ­re­go za­po­mnie­li odejść zmar­li. Prze­szka­dza­ją ży­wym. Za co mści­li się Li­twi­ni na Ży­dach? Wia­do­mo – za ko­mu­nizm. Li­twi­ni Ży­dów mor­do­wa­li za to, że ocho­czo przy­ję­li so­wiec­ką wła­dzę, któ­ra była dla nich lep­sza niż li­tew­ski czy pol­ski an­ty­se­mi­tyzm, za wy­wóz­ki na Sy­bir, któ­re ży­dow­scy ko­mu­ni­ści po­ma­ga­li or­ga­ni­zo­wać, a po­tem za to, że ucie­ka­li z gett do so­wiec­kich od­dzia­łów par­ty­zanc­kich i sia­li po­płoch w oko­li­cy. Przez Ży­dów Li­twi­ni cier­pie­li, przez nich i przez Po­la­ków nie mie­li wła­sne­go pań­stwa. Tak do dziś uwa­ża­ją. A dzie­ci z ro­syj­skiej szko­ły każ­dej wio­sny przy­cho­dzą sprzą­tać ży­dow­ski cmen­tarz. W tym roku jesz­cze ich nie było.

Mię­dzy drze­wa­mi wi­dzę na­gle krzyż. Krzyż na cmen­ta­rzu ży­dow­skim? Krzyż i ta­bli­ca: „20 maja 1942 roku roz­strze­la­no tu czter­dzie­ścio­ro miesz­kań­ców m. Świę­cia­ny”.

Jak to „roz­strze­la­no”? Kto roz­strze­lał? Wer­sja bez­oso­bo­wa, zna­czy – nie wia­do­mo kto. Ci, któ­rych za­bi­ja­li, mie­li imio­na i na­zwi­ska, ci, któ­rzy za­bi­ja­li, mie­li imio­na i na­zwi­ska. Gdzie one są? Po­cho­wa­ne wraz z ludź­mi czy jak?

Li­tew­ska wer­sja na­pi­su mówi „hi­tle­row­scy oku­pan­ci roz­strze­la­li”. To zna­czy Niem­cy czy Li­twi­ni? Nie, hi­tle­row­cy. Te­raz się mówi „na­zi­ści”. Ale kim byli? Kim są?

– Jak ru­scy par­ty­zan­ci od Mar­ko­wa za­bi­li Bec­ka, nie­miec­kie­go ko­mi­sa­rza na okręg Wil­na, to Niem­cy Po­la­ków za­go­ni­li na cmen­tarz ży­dow­ski i tam roz­strze­la­li – tłu­ma­czy pani Kry­nic­ka. – Bo mó­wi­li, że współ­pra­co­wa­li z par­ty­zan­ta­mi. Kogo po­pa­dło bra­li, naj­wię­cej Po­la­ków ze Świę­cian, i tam po­mor­do­wa­li ich, i tam te­raz ta­bli­ca stoi dla Po­la­ków. Na ży­dow­skim cmen­ta­rzu. Ja pa­mię­tam to, bo jak ich pro­wa­dzi­li, to ja z ma­mu­sią na uli­cy sta­łam i pła­ka­łam.

*

Z tymi par­ty­zan­ta­mi na Li­twie by­wa­ło róż­nie. Zwłasz­cza z so­wiec­ki­mi. Byli sła­bo uzbro­je­ni, nie­zor­ga­ni­zo­wa­ni, naj­czę­ściej prze­miesz­cza­li się ma­ły­mi grup­ka­mi, w któ­rych skład wcho­dzi­li so­wiec­cy de­zer­te­rzy, jeń­cy, któ­rym uda­ło się zbiec z nie­wo­li, i Ży­dzi, któ­rzy ucie­ka­li z gett w oko­licz­nych mia­stecz­kach. Ale ci ostat­ni w ogó­le nie nada­wa­li się do wal­ki. Star­cy, ko­bie­ty, dzie­ci, prak­tycz­nie nikt nie miał bro­ni. A na­wet gdy­by mie­li i tak nie po­tra­fi­li­by się nią po­słu­żyć. Ży­dzi z ma­łych li­tew­skich mia­ste­czek nie umie­li prze­trwać w le­sie, czę­sto wpa­da­li w ręce in­nych od­dzia­łów, okra­da­no ich, ko­bie­ty gwał­co­no, nie­kie­dy za­bi­ja­no. Mimo to par­ty­zan­tom uda­wa­ło się pro­wa­dzić sku­tecz­ne ak­cje prze­ciw Niem­com. Tę w Świę­cia­nach zor­ga­ni­zo­wał Fio­dor Mar­kow i jego lu­dzie.

Mar­kow był oby­wa­te­lem pol­skim, so­wiec­kim agen­tem, ko­mu­ni­stą, przed woj­ną więź­niem Be­re­zy Kar­tu­skiej. Póź­niej sie­dział w Wil­nie na Łu­kisz­kach za dzia­łal­ność w nie­le­gal­nej Ko­mu­ni­stycz­nej Par­tii Za­chod­niej Bia­ło­ru­si. Chciał przy­łą­czyć te te­re­ny do Związ­ku Ra­dziec­kie­go. W 1939 roku po wej­ściu So­wie­tów wy­zna­czo­no go do władz Świę­cian. Gdy Niem­cy za­ata­ko­wa­li ZSRR, uciekł na wschód z Ar­mią Czer­wo­ną. Ukoń­czył kurs dla dy­wer­san­tów pro­wa­dzo­ny przez NKWD i zo­stał skie­ro­wa­ny za li­nię fron­tu do re­jo­nu po­staw­skie­go. Jego gru­pa mia­ła pro­wa­dzić dzia­ła­nia na szla­kach ko­mu­ni­ka­cyj­nych Niem­ców. Utwo­rzył nie­du­ży od­dział, z któ­rym prze­pro­wa­dził kil­ka uda­nych ak­cji na tra­sach ko­le­jo­wych. A poza tym ter­ro­ry­zo­wał wsie, ra­bo­wał, pa­lił domy. W sierp­niu 1943 roku lu­dzie Mar­ko­wa roz­bro­ili pol­ski od­dział AK po­rucz­ni­ka An­to­nie­go Bu­rzyń­skie­go. Pięć­dzie­siąt osób, w tym ofi­ce­rów, roz­strze­la­li nad je­zio­rem Na­rocz; osiem­dzie­siąt pu­ści­li do domu bez bro­ni, a sie­dem­dzie­się­ciu męż­czyzn przy­mu­so­wo wcie­li­li do od­dzia­łu ra­dziec­kie­go. Po­la­cy z Wi­leńsz­czy­zny nie mó­wi­li o Mar­ko­wie „par­ty­zant”. Mó­wi­li o nim i jego lu­dziach „ban­dy­ci”. Bali ich się tak samo jak Niem­ców.

To wła­śnie od­dział Mar­ko­wa za­bił Jo­se­pha von Bec­ka, ko­men­dan­ta obo­zu je­niec­kie­go, i dwóch nie­miec­kich ofi­ce­rów. Praw­do­po­dob­nie przez po­mył­kę – Beck wca­le nie był naj­gor­szym z Niem­ców peł­nią­cych funk­cje ad­mi­ni­stra­cyj­ne w re­gio­nie. Wie­le wska­zu­je na to, że Mar­kow cze­kał na od­dział żan­dar­mów. Li­twi­ni oskar­ży­li o za­mach Po­la­ków i za­czę­ły się eg­ze­ku­cje. Ilu za­bi­to – nie wia­do­mo do­kład­nie. Re­la­cje mó­wią o co naj­mniej czte­ry­stu miesz­kań­cach Świę­cian i oko­lic. Zo­sta­li roz­strze­la­ni na cmen­ta­rzu ży­dow­skim w Świę­cia­nach i w kil­ku in­nych miej­scach na te­re­nie gmin Łyn­tu­py, Kie­mie­lisz­ki, Ho­du­cisz­ki, Ko­ma­je i Twe­recz w dniach 19 i 20 maja 1942 roku.

Dla­cze­go Po­la­ków ze Świę­cian za­strze­lo­no na cmen­ta­rzu ży­dow­skim?

– Z po­gar­dy – mówi Zdzi­sław Chle­wiń­ski, któ­ry miesz­kał wte­dy w Świę­cia­nach, a po­tem zo­stał księ­dzem i psy­cho­lo­giem na Ka­to­lic­kim Uni­wer­sy­te­cie Lu­bel­skim¹. – Chcie­li, żeby tam­ci na­wet w chwi­li śmier­ci czu­li się po­ni­że­ni.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: