Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czternasta kolonia - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Czternasta kolonia - ebook

Akcja, historia, spiski i tajemnice, a wszystko to na tle wielkiej amerykańskiej polityki

– taką mieszankę potrafi przyrządzić tylko Steve Berry!

Zaczyna się odliczanie do wielkiej zemsty…

Za trzy dni zostanie zaprzysiężony nowy prezydent Stanów Zjednoczonych. Były agent KGB, w którym wciąż płonie nienawiść z czasów zimnej wojny, szykuje się do ataku. Czy wskazówki pozostawione przez sekretne stowarzyszenie pomogą odkryć prawdę? Czy Cotton Malone i jego drużyna zdołają uchronić Amerykę przed grożącym jej niebezpieczeństwem?

„Berry zawsze oferuje coś dobrego: sprytnego bohatera, aktualną opowieść z sekretami historii i mnóstwem akcji”. Booklist

„Czternasta kolonia to najlepszy thriller polityczny, jaki ukazał się od bardzo dawna”. Suspense Magazine

„Berry po raz kolejny połączył historię i suspens w dynamiczny thriller z wartką akcją. Fani autora nie będą rozczarowani”. Library Journal

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8110-027-4
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Serdecznie dziękuję Johnowi Sargentowi, szefowi Macmillana, Sally Richardson, która dowodzi St. Martin’s, oraz mojemu wydawcy Andrew Martinowi. Wielkie wyrazy wdzięczności kieruję także do Hectora DeJeana z działu reklamy; Jeffa Dodesa i całej ekipy z działu marketingu i sprzedaży, ze szczególnym uwzględnieniem Paula Hochmana; Jen Enderlin, która o wydaniach w miękkiej oprawie wie wszystko; Davida Rotsteina, który stworzył okładkę; Stevena Seighmana, odpowiedzialnego za wewnętrzną kompozycję książki; oraz Mary Beth Roche i jej ludzi z działu audio.

Jak zawsze chylę czoła przed Simonem Lipskarem, który po raz kolejny wykonał świetną robotę.

Dziękuję też mojej redaktorce, Kelley Ragland.

Na wyróżnienie zasługuje jeszcze kilka osób: Meryl Moss i jej niesamowity zespół od promocji (zwłaszcza Deb Zip i JeriAnn Geller); Jessica Johns i Esther Garver, dzięki którym Steve Berry Enterprises działa bez zarzutu; pułkownik Barry King za pomoc w kwestiach związanych z maszynerią wojskową; Hayden Bryan z episkopalnego kościoła Świętego Jana za otwarcie przede mną drzwi i bycie moim przewodnikiem; oraz Doug Scofield za zapoznanie mnie ze szkolnym matem.

Nie mógłbym zapomnieć o mojej żonie, Elizabeth, która jest po prostu wspaniała.

W 2013 roku Elizabeth i ja zorganizowaliśmy dla fanów rejs po Dunaju. Nie wiedzieliśmy, czego się po tym spodziewać, w końcu postanowiliśmy na osiem dni zamknąć się na małej łodzi z grupą zupełnie obcych ludzi. Każdy byłby trochę nerwowy. Ale okazało się to cudownym doświadczeniem i wróciliśmy z tej wycieczki bogatsi o dwudziestu nowych przyjaciół. W trakcie rejsu robiliśmy sobie przystanki, żeby zwiedzić to i owo, i zawsze wtedy podążaliśmy całą grupą za Elizabeth, która niosła przed sobą pomarańczowe wiosło. Po jakimś czasie zaczęliśmy na nią mówić Mama Kaczka, a sami, w naturalny sposób, staliśmy się jej Kaczątkami. Od tamtej pory udało nam się odwiedzić niemal wszystkich z tej dwudziestki, niektórych więcej niż raz. Kilka postaci w tej książce nosi nawet ich nazwiska. Tych zaś, których tym razem pominąłem, zapewniam: nie martwcie się, wasz czas nadejdzie.

Tę powieść dedykuję więc wszystkim Kaczkom.

Do których Elizabeth i ja z dumą się zaliczamy.PROLOG

WATYKAN
PONIEDZIAŁEK, 7 CZERWCA 1982

Ronald Reagan wiedział, że w to miejsce przywiodła go ręka Boga. Jak inaczej dałoby się to wytłumaczyć? Dwa lata temu walczył zaciekle w prawyborach, po raz trzeci starając się uzyskać prezydencką nominację Partii Republikańskiej. Wygrał tę bitwę, a potem zwyciężył w wyborach powszechnych, zdobywając aż czterdzieści cztery stany, dzięki czemu pokonał Jimmy’ego Cartera, urzędującego prezydenta z ramienia demokratów. Następnie, czternaście miesięcy temu, został postrzelony, ale jako pierwszy amerykański prezydent w historii zdołał przeżyć zamach na swoje życie. A teraz znalazł się tu, na trzecim piętrze Pałacu Apostolskiego, w prywatnym gabinecie papieża, gdzie za chwilę miał odbyć rozmowę z duchowym przywódcą niemal miliarda katolików.

Wszedł do pomieszczenia, które zachwyciło go swoją prostotą. Grube zasłony w oknach były zaciągnięte, żeby nie wpuścić do środka letniego słońca. Prezydent wiedział, że każdej niedzieli papież staje w jednym z tych okien, by modlić się razem z tysiącami pielgrzymów zgromadzonych na placu Świętego Piotra. W skromnym wystroju pokoju najbardziej rzucało się w oczy zwyczajne drewniane biurko, bardziej przypominające stół, po którego obu stronach stały tapicerowane fotele z wysokimi oparciami. Na blacie były tylko złoty zegar, krucyfiks i skórzana podkładka. Pod spodem, na marmurowej posadzce, leżał orientalny dywan.

Jan Paweł II, ubrany w papieską biel, stał nieopodal biurka. W ciągu ostatnich kilku miesięcy on i prezydent napisali do siebie w sekrecie kilkanaście listów, które przekazywali za pośrednictwem specjalnego kuriera. Im obu sen z powiek spędzało widmo broni nuklearnej oraz ciężki los Europy Wschodniej. Siedem miesięcy wcześniej Sowieci wprowadzili w Polsce stan wojenny, kładąc kres wszelkim rozmowom o potencjalnych reformach. W odwecie USA zastosowały sankcje wymierzone zarówno w Związek Radziecki, jak i marionetkowy rząd Polski, które miały obowiązywać do czasu zniesienia stanu wojennego, uwolnienia wszystkich więźniów politycznych i wznowienia dialogu z opozycją. Aby jeszcze bardziej wkraść się w łaski Stolicy Apostolskiej, Reagan nakazał swojej specjalnej wysłanniczce dostarczyć papieżowi mnóstwo tajnych informacji wywiadowczych na temat Polski, chociaż podejrzewał, że większość tej wiedzy posiadano w Watykanie już wcześniej.

Ale dowiedział się dzięki temu jednego.

Ten sprytny kapłan, który od niedawna zajmował jedno z najbardziej wpływowych stanowisk na świecie, tak samo jak on uważał, że Związek Radziecki stoi w obliczu upadku.

Mężczyźni podali sobie ręce, wymienili wstępne uprzejmości i ustawili się do wspólnego zdjęcia. Jan Paweł II wskazał na biurko, po czym obaj zajęli przy nim miejsca pod czujnym okiem Matki Boskiej spoglądającej z obrazu na ścianie. Kiedy fotoreporterzy oraz wszyscy asystenci opuścili pomieszczenie, po raz pierwszy w historii papież i prezydent Stanów Zjednoczonych znaleźli się sam na sam. To Reagan poprosił o ten niezwykły przywilej, a Jan Paweł wyraził zgodę. W przygotowaniach do prywatnej rozmowy nie uczestniczył oficjalny personel żadnej ze stron. Tylko specjalna wysłanniczka prezydenta pracowała dyskretnie nad organizacją spotkania.

Tak więc obaj dobrze wiedzieli, dlaczego tu są.

– Wasza Świątobliwość, przejdę od razu do rzeczy. Chcę zerwać układ z Jałty.

Jan Paweł II pokiwał głową.

– Ja także. Były to bezprawne porozumienia. Popełniono wielki błąd. Zawsze uważałem, że ustalenia, które zapadły w Jałcie, powinny zostać cofnięte.

Pod tym względem jego wysłanniczka dobrze odczytała punkt widzenia papieża. Konferencja jałtańska odbyła się w lutym 1945 roku. Stalin, Roosevelt i Churchill spotkali się wtedy po raz ostatni, aby zdecydować, jak będzie wyglądała powojenna Europa i kto będzie sprawował w niej władzę. Nakreślono nowe granice, niektóre dość przypadkowo, inne świadomie, aby udobruchać Sowietów. W ramach tych ustępstw zdecydowano, że w strefie wpływów Związku Radzieckiego znajdzie się też Polska, gdzie Stalin zobowiązał się przeprowadzić wolne wybory. Oczywiście obietnica nigdy nie została spełniona i od tamtej pory władzę w tym kraju sprawowali komuniści.

– Jałta stworzyła sztuczne podziały – powiedział Jan Paweł II. – Ja i miliony moich rodaków nie mogliśmy znieść faktu, że nasza ojczyzna została sprzedana. Walczyliśmy i ginęliśmy na tej wojnie, ale dla nikogo nie miało to żadnego znaczenia. Przez czterdzieści lat dużo wycierpieliśmy, najpierw ze strony nazistów, a potem Sowietów.

– Wierzę też – podjął Reagan – że droga do zakończenia układu z Jałty wiedzie przez Solidarność.

To pęknięcie w żelaznej kurtynie pojawiło się dwa lata temu. Zaczęło się w Stoczni Gdańskiej, gdzie powstał pierwszy związek zawodowy niekontrolowany przez komunistów. Dziś Solidarność miała ponad dziewięć milionów członków, co stanowiło jedną trzecią całej krajowej siły roboczej. Na czele związku stanął niepokorny elektryk nazwiskiem Lech Wałęsa. Ruch stale rósł w siłę i zdobywał coraz większą popularność, i dlatego w grudniu poprzedniego roku polski rząd wprowadził stan wojenny, aby zdusić jego dalszy rozwój.

– Popełnili błąd, próbując zdławić Solidarność – powiedział prezydent. – Najpierw pozwalali jej istnieć przez szesnaście miesięcy, a potem, akurat kiedy zaczynała się naprawdę liczyć, wykonali zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i zakazali jej dalszego działania. Tym razem rząd przecenił swoje siły.

– Wysyłałem sygnały do polskich władz – odparł papież – że trzeba rozpocząć rozmowy na temat przyszłości Solidarności i zniesienia stanu wojennego.

– Ale po co z nimi walczyć?

Prezydent obserwował reakcję rozmówcy na swoją sugestię. Jego specjalna wysłanniczka namawiała Reagana do poruszenia tego tematu, przekonana, że w Watykanie spotka się to ze zrozumieniem.

Na twarzy papieża zagościł uśmiech.

– Rozumiem. Zostawmy ich w spokoju. Przecież tylko jeszcze bardziej zrażają do siebie naród. Po co im w tym przeszkadzać?

Reagan pokiwał głową.

– Działania rządu przeciwko Solidarności są jak nowotwór. Niech rośnie. Każde wrogie słowo, które pada z ust władzy, tylko dodaje sił całemu ruchowi. Solidarność potrzebuje jedynie pieniędzy, żeby utrzymać się przy życiu, a Stany Zjednoczone są gotowe jej w tym pomóc.

Papież pokiwał głową, rozważając w skupieniu jego słowa. To więcej, niż prezydent uzyskał od własnych ludzi. Departament Stanu nie zgadzał się z tą taktyką, utrzymując, że reżim sprawujący władzę w Polsce jest stabilny, silny i cieszy się poparciem społeczeństwa. W podobny sposób oceniali sytuację w Związku Radzieckim.

Ale jego ludzie się mylili.

– Każdego dnia rośnie wewnętrzne napięcie w kraju, a Sowieci nie mają pojęcia, jak się z tym uporać. Komunizm nie ma narzędzi do radzenia sobie z niezadowoleniem społecznym poza uciekaniem się do przemocy i terroru. Moskwa uznaje jedynie taką moralność, która służy jej własnym celom. Komuniści rezerwują sobie prawo do popełniania każdej zbrodni. Kłamią, oszukują, robią, co chcą. Żaden system polityczny oparty na takich zasadach nie przetrwał długo. Upadek jest nieunikniony. – Prezydent przerwał na chwilę, po czym dodał: – Ale możemy go przyspieszyć.

– To drzewo jest nadgniłe – przyznał papież. – Wystarczy dobrze potrząsnąć i zepsute jabłka zaczną same spadać. Komunizm jest złem. Odbiera ludziom wolność.

To kolejna opinia, którą Reagan miał nadzieję tu dziś usłyszeć; jego wysłanniczka się nie pomyliła. Jeszcze nigdy papież i prezydent nie spiskowali razem w taki sposób i żaden z nich nigdy nie będzie mógł się do tego przyznać. Kościół otwarcie zabraniał swoim przedstawicielom angażowania się w politykę. Całkiem niedawno świat przekonał się o tym, kiedy Jan Paweł II publicznie skarcił księdza, który zignorował papieski nakaz rezygnacji ze stanowiska państwowego. Nie oznaczało to jednak, że Kościół pozostawał ślepy na przypadki tyranii i niesprawiedliwości, zwłaszcza gdy zdarzały się tak blisko. To kolejny dowód na to, że wszystko działo się wedle boskiego planu. W tym konkretnym momencie w dziejach ludzkości epicentrum burzy znalazło się nad Polską. Po raz pierwszy od czterystu pięćdziesięciu lat nie Włoch, tylko właśnie Polak zasiadał na tronie Piotrowym. A niemal dziewięćdziesiąt procent Polaków stanowili katolicy.

Nie dałoby się napisać lepszego scenariusza.

Związek Radziecki znalazł się na skraju rewolucyjnych zmian. Prezydent czuł to całym sobą.

Naród rosyjski nie jest uodporniony na przewroty społeczne, a Polska stała się dziś kołem zamachowym, zdolnym wprawić w ruch cały mechanizm. Wystarczy, że padnie jeden kraj, a wszystkie pozostałe pójdą w jego ślady, jak kostki domina: Czechosłowacja, Bułgaria, Węgry, Rumunia i inne państwa satelickie Związku Radzieckiego. Cały blok wschodni. Każdy kraj, jeden po drugim, runie w tę przepaść.

Dlaczego więc im w tym nie dopomóc?

– Jeśli mogę… – odezwał się znowu prezydent. – Ktoś zapytał mnie kiedyś: po czym rozpoznać komunistę? Odpowiedź jest prosta. To ktoś, kto czyta Marksa i Lenina. A po czym rozpoznać antykomunistę? – Zawiesił na chwilę głos. – To ktoś, kto rozumie Marksa i Lenina.

Papież skwitował to uśmiechem. Ale była to prawda.

– Zgodziłem się na tę prywatną rozmowę – powiedział papież – ponieważ chciałem, żebyśmy mogli być ze sobą szczerzy. Uznałem, że przyszedł już na to czas. Dlatego muszę spytać: co z pociskami, które zamierza pan rozmieścić w Europie? W tej chwili kieruje pan bezprecedensowym procesem remilitaryzacji Ameryki, wydając na ten cel miliardy dolarów. To budzi mój niepokój.

Jego wysłanniczka ostrzegała go przed tym, więc prezydent miał gotową odpowiedź.

– Na świecie nie ma nikogo, kto bardziej ode mnie nienawidzi wojny i broni nuklearnej. Musimy uwolnić naszą planetę od obu tych plag. Moim celem jest pokój i powszechne rozbrojenie. Ale żeby to osiągnąć, muszę korzystać z tego, nad czym sprawuję bezpośrednią kontrolę. Tak, dozbrajamy się, robię to jednak nie tylko po to, by wzmocnić Amerykę, ale także by doprowadzić do bankructwa ZSRR.

Jan Paweł II słuchał z uwagą.

– Wasza Świątobliwość ma rację. Wydajemy miliardy dolarów. Sowieci nie będą mieli innego wyjścia, jak tylko starać się nam dorównać. Będą musieli wydać tyle samo albo więcej. Różnica polega na tym, że nas na to stać, a ich nie. Kiedy Stany Zjednoczone inwestują w projekty rządowe, te fundusze z powrotem zasilają naszą gospodarkę w postaci pensji pracowników i dochodów uzyskiwanych przez przedsiębiorstwa. Kiedy Sowieci wydają pieniądze, po prostu uszczuplają swój skarb państwa. Nie ma tam wolnego rynku. Pieniądze znikają bezpowrotnie. Płace i dochody są odgórnie kontrolowane i regulowane, więc władze muszą nieustannie generować nowe środki, żeby pokryć wszystkie wydatki. My natomiast odzyskujemy pieniądze i ponownie wprowadzamy je do obiegu. Nie są w stanie dotrzymać nam kroku, rubel za dolara, rok po roku. To niemożliwe. Ich gospodarka imploduje.

Prezydent widział, że wzbudził zainteresowanie papieża.

– Komunizm nigdy nie zapewnił sobie społecznego poparcia, które by go legitymizowało. Władza opiera się w nim wyłącznie na przemocy i zastraszaniu. Czas pracuje przeciwko nim, a świat bardzo się zmienił. Komunizm to tylko współczesna wersja pańszczyzny, w moim odczuciu niemająca pod żadnym względem przewagi nad kapitalizmem. Czy Wasza Świątobliwość zdaje sobie sprawę, że w Związku Radzieckim mniej niż jedna rodzina na siedem posiada samochód? Jeśli ktoś chce kupić auto, musi czekać dziesięć lat. Jak taki system można uznać za stabilny?

– Ten reżim opiera się na chwiejnych podstawach – przyznał papież z uśmiechem. – Zawsze tak było, od samego początku.

– Chcę dać jasno do zrozumienia, że nie dążę do wojny. Narodowi amerykańskiemu nie zależy na podbojach. Chcemy trwałego pokoju.

Prezydent mówił szczerze. W wewnętrznej kieszeni marynarki nosił plastikową kartę z kodami potrzebnymi do uruchomienia amerykańskiego arsenału nuklearnego. Za drzwiami siedział jego wojskowy asystent, trzymający w rękach czarną skórzaną torbę, która zawierała wszystko, co niezbędne do zarządzenia ataku. Stany Zjednoczone posiadały w sumie 23 464 głowice jądrowe. Związek Radziecki zgromadził ich 32 049. Reagan nazywał je narzędziami zagłady. Wystarczyłaby zaledwie garstka, aby zniszczyć całą ludzką cywilizację.

Postawił sobie za cel dopilnować, by nigdy nie zostały użyte.

– Wierzę panu – powiedział papież. – Pańska wysłanniczka w przekonujący sposób przedstawiła pańskie stanowisko w tej sprawie. To bystra kobieta. Znalazł pan odpowiednią osobę do tej roli.

To wcale nie on ją znalazł. Wybrał ją Al Haig spośród swoich attaché w Departamencie Stanu. Jan Paweł II miał jednak co do niej rację. Była młoda, inteligentna i obdarzona wyjątkową intuicją. Reagan bardzo cenił sobie jej zdanie we wszystkich kwestiach związanych z Watykanem.

– Skoro już rozmawiamy otwarcie – odparł – pozwolę sobie zauważyć, że Wasza Świątobliwość także potrafi posługiwać się iluzją. Tamten ksiądz zbesztany na pasie startowym w Nikaragui – to była piękna demonstracja gniewu. Otrzymał nakaz rezygnacji ze stanowiska rządowego, ale przeciwstawił się. I nadal się przeciwstawia. Podejrzewam, że ten człowiek jest teraz dla Watykanu cennym źródłem informacji na temat poczynań sandinistów. I któż mógłby go o cokolwiek podejrzewać po takiej publicznej reprymendzie?

Jan Paweł II nic na to nie odpowiedział, ale Reagan widział, że wyciągnął słuszne wnioski. Sandiniści nie byli niczym więcej jak tylko marionetkami Sowietów. Jego ludzie już od jakiegoś czasu pracowali nad tym, aby uwolnić od nich Amerykę Środkową, i najwyraźniej ten sam cel przyświecał Watykanowi.

– Musimy prowadzić dalekowzroczną politykę – stwierdził papież. – Taką, która obejmuje cały świat i dąży do sprawiedliwości, wolności, miłości i prawdy. Pokój zawsze powinien być naszym priorytetem.

– Bez wątpienia. Mam pewną teorię. – To była odpowiednia chwila, żeby podzielić się swoimi przemyśleniami. – Z mojego punktu widzenia Związek Radziecki to zasadniczo państwo chrześcijańskie. Rosjanie byli chrześcijanami na długo przed tym, zanim stali się komunistami. Jeśli utrzymamy obecny kurs, myślę, że uda nam się przechylić szalę i ludzie w ZSRR powrócą do swojej odwiecznej wiary, która przyćmi nauki komunizmu.

Zastanawiał się, czy jego rozmówca uważa, że tylko stara się mu przypodobać. Przed przyjazdem otrzymał szczegółową sylwetkę papieża, sporządzoną na podstawie informacji przekazywanych przez swoją wysłanniczkę. Jan Paweł II cenił porządek i bezpieczeństwo, wolał zajmować się konkretami niż roztrząsać to, co niewiadome. Był myślicielem, który kieruje się rozumem i zdrowym rozsądkiem. Dwuznaczność, impulsywność i wszelkie przejawy ekstremizmu budziły w nim wstręt. Zanim podjął jakąś decyzję, zawsze starał się wszystko gruntownie przemyśleć. Ale nade wszystko nie znosił ludzi, którzy mówili mu to, co ich zdaniem chciał usłyszeć.

– Naprawdę pan w to wierzy? – zapytał papież. – W głębi serca? W swojej głowie i w swojej duszy?

– Muszę przyznać, Wasza Świątobliwość, że nie jestem człowiekiem, który regularnie chodzi do kościoła. Nie uważam się nawet za kogoś otwarcie religijnego. Ale jestem osobą głęboko uduchowioną. Wierzę w Boga. I czerpię siłę z mojej wiary.

Prezydent mówił całkowicie szczerze.

– Mamy ze sobą dużo wspólnego – dodał.

Jan Paweł II niewątpliwie też zdawał sobie z tego sprawę. W zeszłym roku, w odstępie zaledwie dwóch miesięcy, obaj zostali postrzeleni przez zamachowców. Wszystkie kule, wystrzelone z bliskiej odległości, o włos minęły tętnice, co oznaczałoby pewną śmierć. Reagan dostał w płuco, natomiast pociski przeznaczone dla Jana Pawła II przeszły na wylot, jakimś cudem omijając najważniejsze narządy.

– Bóg ocalił nas obu – powiedział prezydent – abyśmy mogli zrobić to, co planujemy. Jak inaczej to wytłumaczyć?

Od dawna uważał, że każdy człowiek ma do spełnienia zadanie w ramach boskiego planu dla świata, pozostającego poza ludzką kontrolą. Wiedział, że jego rozmówca również wierzy w moc symbolicznych aktów i w rolę opatrzności.

– Zgadzam się z panem, panie prezydencie – odpowiedział niemal szeptem papież. – Musimy to zrobić. Razem.

– W moim przypadku zamachowiec był po prostu obłąkany. Ale Wasza Świątobliwość ma, jak sądzę, dług wobec Sowietów.

CIA odkryło powiązania pomiędzy niedoszłym zabójcą Jana Pawła II a Bułgarią, a pośrednio także Moskwą. Biały Dom przekazał tę informację Watykanowi. Co prawda brakowało niepodważalnych dowodów, ale w zamachu chodziło o zniszczenie Solidarności poprzez wyeliminowanie jej duchowego i moralnego przewodnika. Oczywiście Sowieci nigdy nie pozwoliliby sobie na to, żeby bezpośrednio uczestniczyć w spisku mającym na celu zamordowanie przywódcy miliardowej wspólnoty katolików.

Ale na pewno brali w tym udział.

– „Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi”¹ – odparł Jan Paweł II. – Zemsta byłaby odrobinę niechrześcijańska, czyż nie?

Prezydent postanowił również podeprzeć się Biblią i listem do Rzymian.

– „Nie wymierzajcie sami sobie sprawiedliwości, lecz pozostawcie to pomście Bożej”.

– „Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód – nakarm go. Jeżeli pragnie – napój go. Tak bowiem czyniąc, węgle żarzące zgromadzisz na jego głowę”.

Tak właśnie zrobią.

Papież był świadkiem zbrodni nazistowskich. Jeszcze jako zwykły ksiądz Karol Wojtyła przeżył ten niewyobrażalny koszmar, jaki dotknął Polski. Współpracował z tamtejszym ruchem oporu. Po wojnie robił, co mógł, żeby przeszkadzać Sowietom, którzy ściągnęli na polski naród dalsze cierpienia. Wedle wszelkich relacji Jan Paweł II był postacią heroiczną, człowiekiem niezwykłym, równie odważnym, co wykształconym.

Ludzie czerpali od niego siłę.

A teraz znalazł się we właściwym miejscu i czasie. I z odpowiednim nastawieniem.

– W chwili, gdy postrzelono mnie na placu Świętego Piotra – odezwał się papież – miałem nieodparte przeczucie, że zostanę ocalony, i ta pewność nie opuściła mnie ani na chwilę. Maria Panna zainterweniowała osobiście tamtego dnia i sprawiła, że przeżyłem. Wierzę w to całym sercem. I niech Bóg mi wybaczy, ale rzeczywiście mam dług wobec Sowietów. Nie tylko za to, co chcieli zrobić mnie, ale też za krzywdę, jaką wyrządzają milionom ludzi na całym świecie od tak dawna. Wybaczyłem mojemu niedoszłemu zabójcy. Odwiedziłem go w jego celi, klęknąłem i modliłem się wraz z nim, a on we łzach żałował za grzechy. Nadszedł czas, aby także ci, którzy go wysłali, zrozumieli swój grzech.

Prezydent widział w oczach rozmówcy determinację i gotowość do walki. On także był gotowy. Choć miał już siedemdziesiąt jeden lat, czuł się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Po nieudanym zamachu na jego życie wstąpiły w niego nowe siły, jakby naprawdę narodził się na nowo. Czytał to, co pisali publicyści. Oczekiwania w stosunku do jego prezydentury wydawały się dość niskie. W poprzednich dekadach sam ciężar tego stanowiska doprowadził do upadku wielu dobrych ludzi. Kennedy zginął. Johnson stracił władzę przez Wietnam. Nixon został zmuszony do rezygnacji. Ford przetrwał tylko dwa lata, a Cartera wyborcy odesłali do domu po jednej kadencji. Krytycy nazywali Ronalda Reagana lekkomyślnym kowbojem, podstarzałym aktorzyną, człowiekiem, który potrzebuje innych, żeby mówili mu, co ma robić.

Ale się mylili.

Był eksdemokratą, który dawno temu przeszedł na stronę republikanów, a to oznaczało, że tak naprawdę nie wpisywał się w żaden polityczny schemat. Wielu bało się go i nie ufało mu. Inni zwyczajnie nim gardzili. Ale był czterdziestym prezydentem Stanów Zjednoczonych i miał zamiar pozostać na tym stanowisku przez kolejnych siedem lat. Planował cały ten czas poświęcić na jeden cel.

Zniszczenie imperium zła.

Tym właśnie był dla niego Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Ale Reagan nie mógłby dokonać tego sam. Zresztą wcale nie musiał. Znalazł sojusznika, i to takiego, który miał dwa tysiące lat doświadczenia w walce z tyranią.

– Ze swojej strony będę nadal wywierał presję zarówno polityczną, jak i ekonomiczną – powiedział. – Wasza Świątobliwość dołoży do tego wsparcie duchowe. Przydałaby się kolejna wizyta w Polsce, ale jeszcze nie teraz. Może za jakiś rok.

Jan Paweł II odwiedził już raz swoją ojczyznę w 1979 roku. Na mszy świętej odprawionej na placu Zwycięstwa w Warszawie stawiły się trzy miliony ludzi. Reagan oglądał ten niezwykły spektakl w telewizji jeszcze jako kandydat na prezydenta. Widział, jak człowiek ubrany w biel wysiadł z papieskiego samolotu i ucałował ziemię. Pamiętał dokładnie, co papież kilkakrotnie powiedział swoim rodakom.

Nie lękajcie się.

I właśnie wtedy zrozumiał, ile może osiągnąć religijny przywódca kościoła liczącego miliard wiernych, szczególnie taki, który włada sercami i umysłami milionów Polaków. Był jednym z nich. Będą słuchać, co ma do powiedzenia. Ale papież nie może mówić otwartym tekstem. Komunikat płynący z Rzymu zawsze musi dotyczyć prawdy, miłości i pokoju. Bóg istnieje i każdy z nas ma niezbywalne prawo oddawać mu cześć. Moskwa z początku będzie próbowała to ignorować, ale w końcu odpowie groźbami i przemocą, a jaskrawy kontrast pomiędzy tymi dwiema postawami okaże się niezwykle wymowny. A w tym samym czasie Ameryka będzie wspierać ruchy reformatorskie w państwach bloku wschodniego, finansować budowanie w nich gospodarki wolnorynkowej oraz izolować Związek Radziecki zarówno pod względem ekonomicznym, jak i technologicznym, wolno, ale nieubłaganie doprowadzając Sowietów do bankructwa. Będzie wykorzystywać uczucia strachu i paranoi, które komuniści uwielbiają podsycać u innych, ale z którymi nie potrafią sobie radzić na własnym podwórku.

Doskonała wojna toczona na dwa fronty.

Spojrzał na zegar. Rozmawiali około piętnastu minut.

Każdy z nich dokładnie rozumiał, jakie stoi przed nimi zadanie i jaką obaj mają rolę do odegrania. Czas na ostatni krok. Prezydent wstał i wyciągnął rękę ponad blatem biurka.

Papież także podniósł się z fotela.

– Oby nam obu udało się wypełnić nasz obowiązek wobec ludzkości – powiedział prezydent.

Papież pokiwał głową i uścisnęli sobie ręce.

– Razem – dodał Reagan – pokonamy Związek Radziecki.ROZDZIAŁ 1

BAJKAŁ, SYBERIA
PIĄTEK, 18 STYCZNIA
GODZ. 15:00

Cotton Malone wiedział z własnego doświadczenia, że takie odludne miejsca z reguły oznaczają kłopoty.

Dzisiaj to się potwierdziło kolejny raz.

Wykonał samolotem nawrót o sto osiemdziesiąt stopni, żeby jeszcze raz rozejrzeć się przed lądowaniem. Od zachodu widział mosiężną kulę słońca wiszącą nisko nad horyzontem. Bajkał pokrywała warstwa lodu, tak gruba, że można było po nim jeździć samochodem. Cotton już wcześniej zauważył ciężarówki, autobusy i auta osobowe mknące we wszystkich kierunkach po mlecznobiałych liniach, wyznaczające kołami tymczasowe pasy ruchu. Inne pojazdy stały zaparkowane wokół wybitych w lodzie przerębli. Pamiętał z historii, że na początku XX wieku na zamarzniętej tafli położono tory kolejowe, żeby usprawnić przesył zaopatrzenia na wschód podczas wojny rosyjsko-japońskiej.

Fakty dotyczące Bajkału ledwo mieściły się w głowie. To najstarsze jezioro na świecie, uformowane trzydzieści milionów lat temu w wielkiej dolinie ryftowej, zawiera jedną piątą zasobów słodkiej wody znajdujących się na Ziemi. Zasila je ponad trzysta rzek, a wypływa z niego tylko jedna. Bajkał ma niemal 640 kilometrów długości, a jego szerokość dochodzi do 80 kilometrów. Maksymalna głębokość jeziora wynosi ponad 1600 metrów. Linia brzegowa mierzy około 2000 kilometrów, a powierzchnia upstrzona jest trzydziestoma wyspami. Ten gigantyczny zbiornik wodny w kształcie półksiężyca znajduje się ponad 3000 kilometrów na zachód od wybrzeża Pacyfiku i ponad 5000 kilometrów na wschód od Moskwy, stanowiąc część ogromnego pustkowia niedaleko granicy z Mongolią. Bajkał figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO, a to – Cotton wiedział aż nazbyt dobrze – też zazwyczaj zwiastuje kłopoty.

Zima trzymała w swoich szponach zarówno wodę, jak i otaczający ją ląd. Temperatura oscylowała wokół zera, wszędzie leżał śnieg, ale na szczęście chwilowo nie spadał z nieba. Cotton zszedł na pułap 200 metrów i wyrównał lot. Na nogach czuł ciepłe powietrze buchające z grzejnika w kabinie. Samolot należał do rosyjskich sił powietrznych, czekał na niego na małym lotnisku pod Irkuckiem. Skąd ta nagła współpraca pomiędzy Amerykanami i Rosjanami? Tego nie wiedział, ale Stephanie Nelle powiedziała mu, żeby korzystał, póki może. Normalnie do wjazdu na teren Rosji potrzebna była wiza i Cotton w czasach służby w jednostce Magellan Billet wielokrotnie używał fałszywek. Również celnicy często stwarzali problemy. Tym razem jednak obyło się bez tej całej biurokracji i żadni urzędnicy nie utrudniali mu przyjazdu. Bez problemu przyleciał do kraju na pokładzie rosyjskiego myśliwca HAL FGFA, nowego modelu z dwoma siedzeniami, i wylądował w bazie lotniczej na północ od Irkucka, gdzie na płycie stało w rzędzie dwadzieścia bombowców średniego zasięgu Tu-22M. Po drodze korzystali z powietrznego tankowca Ił-78 w celu uzupełnienia paliwa. Na lotnisku Cotton przesiadł się do śmigłowca, który zabrał go na południe, gdzie czekał już obiecany samolot.

Przygotowany dla niego jednosilnikowy dwupłatowiec An-2 miał zamknięty kokpit i tylną kabinę pasażerską mogącą pomieścić dwanaście osób. Czterołopatowe śmigło przegryzało się przez oporne, zimne powietrze, wprawiając cienki aluminiowy kadłub w nieustanne drżenie. Cotton nie znał zbyt dobrze tej niezawodnej sowieckiej maszyny, pamiętającej niemalże czasy drugiej wojny światowej, która leciała wolno i pewnie, nie pozwalając pilotowi na żadne specjalne wyczyny. Ten akurat model był dodatkowo wyposażony w płozy, dzięki czemu mógł wystartować z zaśnieżonego pola.

Cotton zakończył manewr skrętu i ustawił kurs na północny wschód, przelatując nad gęsto zalesionym terenem. Z mijanych w dole ostrych grani sterczały nierówne rzędy ogromnych głazów przypominających zęby jakiegoś gigantycznego zwierzęcia. Słupy wysokiego napięcia, niczym długie palce szeroko otwartej dłoni, połyskiwały w świetle słońca na jednym z odległych stoków. Po drugiej stronie jeziora rozciągała się kraina o różnorodnej rzeźbie terenu: od pustych równin, tylko gdzieniegdzie nakrapianych skupiskami małych drewnianych domków, przez lasy pełne brzóz, jodeł i modrzewi po ośnieżone szczyty gór. Cotton dojrzał nawet stare baterie artyleryjskie rozlokowane wzdłuż jednego ze skalistych grzbietów. Jego misja polegała na dokładnym sprawdzeniu kilku budynków znajdujących się tuż nad wschodnim brzegiem jeziora, na północ od miejsca, gdzie kończyła swój bieg płynąca z Mongolii Selenga. Zapiaszczone ujście rzeki tworzyło imponującą deltę: skute lodem odnogi, ośnieżone wysepki i porastające zamarznięte rozlewisko szuwary stapiały się w jeden statyczny obraz o nieregularnym kształcie.

– Co widzisz przed sobą? – w słuchawkach rozległ się głos Stephanie Nelle.

System komunikacyjny samolotu był podłączony do telefonu komórkowego Cottona, dzięki czemu jego była szefowa mogła go monitorować z Waszyngtonu.

– Głównie lód. To niesamowite, że coś tak dużego jest w stanie zamarznąć na kamień.

Patrząc z góry, można było odnieść wrażenie, że w lodzie są zatopione ciemnoniebieskie opary. Nad taflą wirowała delikatna mgiełka śniegu, skrzącego się w słońcu jak diamentowy pył. Cotton podszedł bliżej i przyjrzał się stojącym w dole budynkom. Wcześniej zapoznał się ze zdjęciami satelitarnymi tego obszaru. Teraz oglądał go z lotu ptaka.

– Główny budynek znajduje się poza obrębem wioski, jakieś czterysta metrów na północ – zakomunikował.

– Jest jakiś ruch?

W skupisku domów z drewnianych bali panował spokój, jedyne ślady życia stanowiły kłęby dymu unoszące się z kominów. Wioska wydawała się pozbawiona punktu centralnego, przechodziła przez nią pojedyncza, czarna droga obrysowana śniegiem. Nad resztą zabudowań dominował kościół ze ścianami z żółtych i różowych desek i dwoma cebulastymi kopułami. Domy stały bardzo blisko jeziora, od którego oddzielała je jedynie kamienista plaża. Cotton został zawczasu poinformowany, że mniej zaludniony i rzadziej odwiedzany jest wschodni brzeg, gdzie żyło około 80 tysięcy ludzi skupionych w pięćdziesięciu osadach. Południowy kraniec jeziora stał się atrakcją turystyczną, popularną zwłaszcza latem, ale reszta linii brzegowej, ciągnąca się przez setki kilometrów, pozostawała bardzo odizolowana.

I właśnie dzięki temu mogło istnieć takie miejsce jak to poniżej.

Mieszkańcy nazwali swoją wioskę Czajanije, czyli „Nadzieja”. Jedyne, czego pragnęli, to żeby zostawiono ich w spokoju i przez ponad dwadzieścia lat rząd rosyjski szedł im na rękę. Byli to członkowie Czerwonej Gwardii, którzy stworzyli tu ostatni bastion zatwardziałych komunistów w nowej Rosji.

Cotton wiedział, że najważniejszy dom w wiosce to stara dacza. Każdy szanujący się sowiecki przywódca od czasów Lenina miał swoją wiejską rezydencję i ci, którzy zarządzali wschodnimi prowincjami, nie byli wyjątkiem. Widoczny w dole budynek stał na olbrzymiej skale sterczącej nad zamarzniętą taflą jeziora, na końcu krętej czarnej drogi wijącej się wśród oprószonych śniegiem sosen. Nie była to żadna drewniana chatka, tylko piętrowy budynek z cegieł i betonu, ze ścianami koloru ochry i dachem pokrytym płytkami łupkowymi. Po jednej stronie stały dwa samochody. Z komina domu oraz jednego z kilku drewnianych budynków gospodarczych wydobywał się gęsty dym.

Nie było widać ani żywej duszy.

Cotton odbił na zachód, żeby okrążyć jezioro i zrobić jeszcze jedno podejście. Uwielbiał latać i miał do tego prawdziwy talent – umiał świetnie panować nad maszyną. Już niedługo wykorzysta płozy samolotu i wyląduje na lodzie kilka kilometrów na południe stąd, pod miasteczkiem o nazwie Babuszkin. Następnie uda się taksówką na nabrzeże przeładunkowe – które, jak go zapewniano, o tej porze roku nie obsługuje żadnych statków. Tam powinien czekać na niego jakiś samochód, żeby mógł z powrotem pojechać na północ i przyjrzeć się temu miejscu z bliska.

Jeszcze raz przeleciał nad daczą i całym Czajanije, po czym skierował samolot w stronę Babuszkinu. Słyszał o wielkim syberyjskim marszu lodowym podczas rosyjskiej wojny domowej, kiedy trzydzieści tysięcy żołnierzy wycofywało się przez zamarznięty Bajkał. Większość zmarła po drodze, a ich ciała tkwiły w lodzie aż do wiosny, kiedy wreszcie zniknęły w głębinach. To miejsce było brutalne i bezwzględne. Jakiś pisarz powiedział o nim kiedyś: „Nieprzyjazne dla obcych, mściwe wobec nieprzygotowanych”.

Cotton był w stanie w to uwierzyć.

Nagle jego uwagę przyciągnął błysk wśród wysokich sosen i modrzewi, których zielone gałęzie ostro kontrastowały z białym podłożem. Coś wyleciało spomiędzy drzew i mknęło w jego stronę, ciągnąc za sobą ogon dymu.

Pocisk?

– Mam kłopoty – powiedział do mikrofonu. – Ktoś do mnie strzela.

Lata doświadczenia zrobiły swoje – Cotton zaczął działać automatycznie i instynktownie. Odbił ostro w prawo i zanurkował, wytracając wysokość. Jego An-2 poruszał się z równą gracją co osiemnastokołowa ciężarówka, dlatego musiał bardzo się przechylić, żeby zejść jeszcze niżej. Człowiek, który przekazał mu samolot, ostrzegał, że trzeba przez cały czas bardzo mocno trzymać stery, i miał absolutną rację. Wolant szarpał się w jego rękach jak byk. Wydawało się, że wszystkie nity mogą w każdej chwili puścić. Pocisk z hukiem przeszedł obok, ale zahaczył o oba lewe skrzydła. Cały kadłub się zatrząsł. Cotton wyrównał lot i oszacował zniszczenia. Powierzchnie nośne skrzydeł pokrywało tylko płótno i wiele zastrzałów było teraz uszkodzonych i odsłoniętych, a postrzępione krawędzie materiału trzepotały w strumieniu powietrza.

Musiał jak najszybciej ustabilizować maszynę.

Samolot bujał się na boki, podczas gdy Cotton ze wszystkich sił starał się zachować nad nim kontrolę. Leciał prosto w stronę silnego północnego wiatru z prędkością mniejszą niż dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Ryzyko przeciągnięcia stawało się jak najbardziej realne.

– Co się dzieje? – zapytała Stephanie.

Wolant nadal próbował wyrwać mu się z rąk, ale Cotton trzymał mocno i stopniowo zaczął odzyskiwać wysokość. Silnik ryczał jak kawalkada motocykli, śmigło walczyło, by utrzymać maszynę w powietrzu.

Cotton usłyszał złowieszcze terkotanie, a po nim odgłos przypominający wystrzał.

Wiedział, co się dzieje. Śmigło było poddane zbyt wielkiemu obciążeniu i silnik zaczął stawiać opór. Kontrolki na desce rozdzielczej na chwilę zgasły, po czym ponownie się zapaliły.

– Dostałem pociskiem ziemia-powietrze – oznajmił swojej byłej szefowej. – Tracę panowanie i zaczynam spadać.

W tym momencie silnik zamarł.

Wszystkie instrumenty przestały działać.

Kokpit z przodu i po bokach otaczały okna, siedzenie drugiego pilota było puste. Cotton przeszukał wzrokiem krajobraz na dole, ale gdziekolwiek spojrzeć, błyszczał tylko niebieski lód Bajkału. Jego An-2 w okamgnieniu zmienił się z samolotu w trzy i pół tony złomu.

Przeszył go strach. W głowie huczała tylko jedna myśl.

Czy tak właśnie będzie wyglądała jego śmierć?ROZDZIAŁ 2

WASZYNGTON
GODZ. 2:20

Stephanie Nelle wpatrywała się w milczący głośnik na biurku, stanowiący jej bezpośrednie połączenie z telefonem Cottona Malone’a.

– Jesteś tam? – zapytała jeszcze raz.

W odpowiedzi usłyszała tylko ciszę.

W uszach dzwoniły jej ostatnie słowa Cottona.

Tracę panowanie i zaczynam spadać.

Spojrzała ponad blatem biurka na Bruce’a Litchfielda, pełniącego obecnie obowiązki prokuratora generalnego, który jeszcze przez dwa dni miał być jej przełożonym.

– Cotton ma kłopoty. Ktoś zestrzelił jego samolot pociskiem ziemia-powietrze.

Znajdowali się w biurze w Departamencie Sprawiedliwości. Normalnie Stephanie siedziałaby teraz we własnym, bezpiecznym gabinecie w siedzibie jednostki Magellan Billet w Atlancie. Ale to nie było już możliwe, ponieważ z powodu zbliżającej się inauguracji nowego prezydenta kazano jej przenieść się na północ, do Waszyngtonu.

Dobrze wiedziała dlaczego.

Żeby Litchfield mógł ją mieć na oku.

W grudniu Harriett Engle, która służyła jako trzeci prokurator generalny w administracji prezydenta Danny’ego Danielsa, złożyła rezygnację. Druga kadencja Danielsa dobiegła końca i nie dość, że oznaczało to zmianę na stanowisku prezydenta, kontrolę zarówno nad Białym Domem, jak i połową Kongresu przejęła nowa partia. Daniels dokładał wszelkich starań, żeby doprowadzić do zwycięstwa wspieranego przez siebie kandydata, ale poniósł porażkę. Wyglądało na to, że jego magia działała tylko na niego samego. Litchfield był tutaj o tej nieludzkiej porze, ponieważ tymczasowo sprawował nadzór nad Departamentem Sprawiedliwości oraz tym, co zostało z jednostki Magellan Billet.

Dwa miesiące temu, dzień po Święcie Dziękczynienia, Stephanie otrzymała informację, że nie tylko przestanie być szefem Magellan Billet, ale także cała jednostka zostanie rozwiązana. Nowy prokurator generalny, który w przyszłym tygodniu miał być zatwierdzony przez Senat, już wcześniej oznajmił, że jego zdaniem Magellan Billet niepotrzebnie duplikuje funkcje wielu innych podlegających rządowi komórek wywiadu i kontrwywiadu. Ponieważ Departament Sprawiedliwości nie potrzebował już jej usług, jednostka miała zostać zlikwidowana, a jej agenci przydzieleni do innych instytucji.

– Niech Rosjanie się tym zajmą – powiedział Litchfield. – Prosili nas o pomoc, ty im jej udzieliłaś, teraz to ich problem.

– Chyba nie mówisz poważnie. Nasz człowiek został zestrzelony. Nie zostawiamy swoich ludzi na łasce obcych służb.

– Teraz dużo się tu zmieni. I nie zapominaj, że to ty wysłałaś tam Malone’a bez mojej zgody.

– Prosił mnie o to prezydent Stanów Zjednoczonych.

Litchfield pozostawał niewzruszony.

– Ustaliliśmy, że wszystkie decyzje operacyjne mają być konsultowane ze mną. Ale w tym przypadku tak się nie stało. I oboje wiemy dlaczego. Ponieważ ja bym na to nie pozwolił.

– Nie potrzebowałam twojego upoważnienia.

– Owszem, potrzebowałaś. Dobrze wiesz, że na mocy tymczasowego porozumienia obecna ekipa ma o wszystkim powiadamiać nową administrację, a począwszy od zeszłego tygodnia, wszelkie decyzje mają być podejmowane wspólnie. Moim zadaniem jest dopilnować, aby przyszła władza była informowana na bieżąco. Jednak z jakiegoś powodu decyzja o wszczęciu tej operacji została podjęta całkowicie jednostronnie.

Litchfield był sędzią z osiemnastoletnim stażem. Przez ostatnich pięć lat służył jako zastępca prokuratora generalnego, mianowany przez Danielsa i zatwierdzony przez Senat. Nowy prokurator generalny jeszcze nie zdecydował, kto spośród podlegających mu urzędników zostanie, a kto odejdzie. Stephanie wiedziała, że Litchfield walczy o wysokie stanowisko i dlatego gdy tylko mianowany przez nowego prezydenta prokurator generalny zgłosił zamiar rozwiązania jednostki Magellan Billet, Litchfield bez namysłu skorzystał z okazji, by pokazać, że może grać w barwach nowej drużyny. W innych okolicznościach nigdy nie pozwoliłaby na tak daleko posuniętą ingerencję biurokracji, ale teraz, w przeddzień inauguracji, wszystko stało się płynne. Zmieniała się ekipa rządząca krajem. Nie było mowy o jakiejkolwiek stabilizacji.

– Próbowałaś zachować to w tajemnicy – dodał Litchfield – ale ja i tak się dowiedziałem. I dlatego jestem tu teraz, w środku nocy. Nie obchodzi mnie, co o tym myśli Biały Dom, to koniec.

– Lepiej módl się, żeby Cotton się stamtąd nie wydostał – odparła Stephanie równie swobodnym tonem co on.

– Co to ma niby znaczyć?

– Nie chcesz wiedzieć.

– Poinformuj Rosjan o tym, co się stało – powiedział Litchfield. – Niech oni się tym zajmą. Zresztą nigdy tak naprawdę nie wyjaśniłaś, dlaczego prezydent postanowił wysłać tam Malone’a.

To prawda, chociaż akurat Litchfield z pewnością umiałby zrozumieć, jaką wartość posiada oddana komuś przysługa. W Waszyngtonie traktowano to jak osobną walutę. Przysługa za przysługę, tak właśnie kręcił się ten cały biznes, zwłaszcza przed laty, w czasach, gdy Stephanie rozkręcała swoją jednostkę. Jej pierwsza dwunastka agentów to byli bez wyjątku prawnicy, wszyscy dodatkowo przeszkoleni w pracy wywiadowczej. Wśród oryginalnych członków zespołu znalazł się także Cotton, sprowadzony w tym celu z Wojskowego Biura Śledczego marynarki wojennej, absolwent Wydziału Prawa na Uniwersytecie Georgetown. Pracował dla niej przez dwanaście lat, po czym przeszedł na wcześniejszą emeryturę i przeprowadził się do Kopenhagi, gdzie założył antykwariat z książkami. W ciągu ostatnich kilku lat raz na jakiś czas dawał się wciągnąć z powrotem do jej świata, kiedy zatrudniała go do pomocy przy specjalnych zleceniach. Jednym z nich było dzisiejsze zadanie, prosty lot zwiadowczy.

Ale coś poszło nie tak.

– Rób, co mówię – powiedział Litchfield.

Niedoczekanie, pomyślała.

– Bruce, jeszcze przez dwa dni to ja stoję na czele tej agencji. I dopóki jestem jej szefem, będę nią kierować tak, jak uważam za stosowne. Jeśli ci się to nie podoba, zwolnij mnie. Ale wtedy będziesz musiał się tłumaczyć przed Białym Domem.

Wiedziała, że tej groźby nie będzie mógł zlekceważyć. Danny Daniels nadal piastował urząd prezydenta, a Magellan Billet już od dłuższego czasu było agencją, do której zwracał się w pierwszej kolejności, gdy zachodziła taka potrzeba. Litchfield to typowy karierowicz z Waszyngtonu. Miał tylko jeden cel: przetrwać i zachować stanowisko. I zupełnie się nie liczyło, w jaki sposób go osiągnie. W przeszłości Stephanie miała z nim styczność tylko kilka razy, ale słyszała, jak tu i ówdzie nazywano go oportunistą. Dlatego za nic w świecie nie pozwoliłby sobie na przepychankę z prezydentem Stanów Zjednoczonych, ponieważ, po pierwsze, byłby skazany na porażkę, a po drugie, ściągnąłby na siebie zbyt dużo uwagi. Jeśli ten człowiek chciał być członkiem nowej administracji, musiał najpierw przetrwać odejście starej.

– Posłuchaj – odezwał się – nie odbieraj tego jako złośliwość, ale twój czas minął. Tak samo jak prezydenta. Nie możecie oboje po prostu się z tym pogodzić? Tak, jesteś szefową Magellan Billet. Ale nie masz już pod sobą żadnych agentów. Wszyscy odeszli. Zostałaś tylko ty. Jedyne, co musisz jeszcze zrobić, to posprzątać po sobie. Potem pojechać do domu. Wycofać się. Zacząć korzystać z życia.

Przeszło jej to przez myśl. Stephanie zaczynała karierę w Departamencie Stanu jeszcze za czasów Reagana, potem przeniosła się do Departamentu Sprawiedliwości, a w końcu przydzielono ją do Magellan Billet. Kierowała tą jednostką przez wiele lat, a teraz to wszystko się skończyło. Budżet agencji wynosił 10 milionów dolarów i Stephanie dowiedziała się od swoich źródeł, że te środki mają zostać przekierowane na różne projekty społeczne, kampanie PR-owe i inne cele mające poprawić wizerunek nowego prokuratora generalnego. Najwyraźniej uznano to za ważniejsze niż tajne operacje wywiadowcze. Departament Sprawiedliwości miał zostawić szpiegowanie CIA, NSA i wszystkim innym trzyliterowym agencjom.

– Powiedz mi, Bruce, jakie to uczucie być tym drugim? Nigdy kapitanem, tylko zawsze drugim oficerem?

Litchfield pokręcił głową.

– Naprawdę, bezczelna stara jędza z ciebie.

– Bezczelna? – powtórzyła Stephanie z uśmiechem. – Pewnie. Jędza? Możliwe. Ale nie jestem stara. Jestem natomiast szefem Magellan Billet i będę nim jeszcze przez dwa dni. Może i zostałam sama na placu boju, ale nadal to ja tu dowodzę. Tak więc albo mnie zwolnij, albo wynoś się stąd.

Nie żartowała. Zwłaszcza gdy mówiła, że nie jest stara. Do dziś w jej aktach osobowych nie widniała informacja na temat wieku. Rubryka „data urodzenia” pozostawała pusta.

Litchfield wstał.

– W porządku, Stephanie. Zrobimy, jak chcesz.

Nie mógł jej zwolnić i oboje zdawali sobie z tego sprawę. Będzie jednak mógł to zrobić dwudziestego stycznia w południe. To dlatego Stephanie pozwoliła Cottonowi bezzwłocznie udać się do Rosji, nie czekając na niczyją zgodę. Nowy prokurator generalny się mylił. Departament Sprawiedliwości potrzebował jednostki Magellan Billet, której misja wykraczała poza zakres kompetencji innych agencji wywiadowczych. Z tego właśnie powodu jej siedziba główna mieściła się dziewięćset kilometrów stąd, w Atlancie, z dala od waszyngtońskiej polityki. Ta jedna decyzja, podjęta przed laty przez Stephanie, pozwoliła jednostce działać skutecznie i jednocześnie zachować niezależność. Była dumna z tego dziedzictwa.

Litchfield wyszedł z gabinetu. Co do jednego miał rację – Stephanie straciła wszystkich swoich agentów, a biuro w Atlancie zostało zamknięte.

Nie miała zamiaru przyjmować innego stanowiska w Departamencie Sprawiedliwości ani też dać się wyrzucić. Wolała sama odejść z pracy. Przyszedł czas, żeby skorzystać z wypracowanej emerytury i znaleźć sobie jakieś inne zajęcie. Nie ma mowy, żeby siedziała całymi dniami w domu.

Jej umysł pracował na podwyższonych obrotach, co w pewnym sensie pozwalało Stephanie zachować spokój. Cotton miał kłopoty i nie chciała liczyć na pomoc Rosjan. Od początku nie podobało jej się, że musi im zaufać, ale nie było innego wyjścia. Dokładnie wyjaśniła Cottonowi ryzyko, a on zapewnił ją, że będzie ostrożny. Teraz została już tylko jedna osoba, do której mogła się zwrócić.

Sięgnęła po swojego smartfona i zaczęła pisać SMS-a.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: