Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czyż ona nie jest słodka? - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 grudnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Czyż ona nie jest słodka? - ebook

Sugar Beth miała wszystko: urodę, pieniądze, popularność, najwspanialszego chłopaka i… nienawiść otoczenia, które nie zapomni, jak łamała serca, niszczyła przyjaźnie i krzyżowała szyki. Fortuna bywa jednak kapryśna. Teraz Sugar Beth wraca do rodzinnego miasteczka, zdesperowana i spłukana. A tam już czekają żądne zemsty jej dawne ofiary. I jej najgorszy wróg – mężczyzna, którego karierę zrujnowała… niezupełnie niechcący.
Ale Sugar Beth ma jeszcze szansę. Musi tylko udowodnić, jaka jest słodka…

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6185-0
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

– Obawiam się – wyznała Pen – że nie jestem wcieleniem dobrych manier. Ciocia mówi, że odebrałam wychowanie godne pożałowania.

Georgette Heyer The Corinthian

Rozdział 1

Dzika córka Parrish w Missisipi wróciła do miasta, które niegdyś opuściła na zawsze. Sugar Beth Carey przeniosła wzrok z mokrej od deszczu przedniej szyby na okropnego psa leżącego obok niej na fotelu pasażera.

– Wiem, co sobie myślisz, Gordon, więc nie krępuj się i to powiedz. Co za upadek, zgadza się? – Roześmiała się gorzko. – Wiesz co, chrzań się. Po prostu… – Zacisnęła powieki, usiłując powstrzymać piekące łzy. – Po prostu… chrzań się.

Gordon podniósł łeb i posłał jej lekceważące spojrzenie. Uważał ją za śmiecia.

– Nie ja, kolego. – Włączyła ogrzewanie w starym volvo, walcząc z zimnem ostatnich dni lutego. – Griffin i Diddie Carey rządzili tym miastem, a ja byłam ich księżniczką. Dziewczyną, która mogła rozpętać wojnę.

Wyobraziła sobie, że słyszy szydercze wycie basseta.

Tak jak rząd domów z cynowymi dachami, które właśnie minęła, również Sugar Beth trochę się zestarzała. Długie, jasne włosy nie lśniły już tak jak dawniej, a kolczyki, maleńkie złote serduszka, nie podskakiwały w beztroskim tańcu. Pełne wargi nie układały się już w zalotne uśmiechy, a gładkie policzki straciły dziewczęcą niewinność trzy małżeństwa temu.

Ocienione gęstymi rzęsami oczy nadal były intensywnie niebieskie, ale w ich kącikach zaczęły się pojawiać delikatne zmarszczki. Piętnaście lat temu była najlepiej ubraną dziewczyną w Parrish, teraz jeden z jej kozaczków na szpilkach miał dziurę w podeszwie, a jasnoczerwona, obcisła sukienka ze skromnym golfem i nie aż tak skromnym wykończeniem nie pochodziła z drogiego butiku, lecz ze sklepu z tanią odzieżą.

Parrish powstało w latach dwudziestych XIX wieku. To bawełniane miasteczko w północno-wschodnim Missisipi uniknęło spalenia przez armię Północy dzięki sztuczkom jego mieszkanek, które urzekły chłopców w niebieskich mundurach wdziękiem i południową gościnnością do tego stopnia, że żaden nie miał serca zapalić pierwszej zapałki. Sugar Beth była spadkobierczynią tych kobiet, ale w takie dni jak ten trudno jej było o tym pamiętać.

Wyregulowała wycieraczki przedniej szyby. Wjeżdżając na Shorty Smith Road, wpatrywała się w piętrowy budynek, który nadal znajdował się na końcu ulicy, pustej w to niedzielne popołudnie. Dzięki ekonomicznemu szantażowi jej ojca Parrish High School była jednym z kilku udanych eksperymentów z integracyjną edukacją publiczną na głębokim Południu. Kiedyś to Sugar Beth rządziła w tej szkole. Decydowała, kto siedział przy najlepszym stoliku w szkolnej stołówce, z którymi chłopcami można się umawiać i czy podróbka torebki Gucciego jest do przyjęcia, jeśli twoim ojcem nie jest Griffin Carey i nie stać cię na oryginalną. Była jasnowłosą boginią, obdarzoną najwyższą władzą.

Nie zawsze była łaskawą dyktatorką, lecz jej władzę rzadko kwestionowali nawet nauczyciele. Jeden próbował, ale Sugar Beth szybko załatwiła sprawę. A co do Winnie Davis… Jakie szanse miała niezdarna, zakompleksiona dziwaczka wobec potęgi Sugar Beth Carey?

Kiedy tak wpatrywała się poprzez lutową mżawkę w gmach liceum, w jej głowie zaczęła dudnić stara muzyka: INXS, Miami Sound Machine, Prince. Wtedy, kiedy Elton John śpiewał Candle in the Wind, śpiewał tylko o Marilyn.

Liceum. To wtedy po raz ostatni była panią świata.

Gordon puścił bąka.

– Boże. Nienawidzę cię, ty beznadziejny psie.

Pogardliwa mina Gordona świadczyła, że się zupełnie nie przejął. Teraz ona również się nie przejmowała.

Sprawdziła wskaźnik poziomu paliwa. Jechała na oparach, ale nie chciała tracić pieniędzy na benzynę, dopóki nie będzie to konieczne. Patrząc na to optymistycznie, kto potrzebuje paliwa po dojechaniu do końca drogi?

Skręciła i zobaczyła pusty plac, gdzie kiedyś stał dom Ryana. Ryan Galantine był dla niej jak Ken dla Barbie. Najpopularniejszy chłopak i najpopularniejsza dziewczyna. „Luv U 4-Ever”. Złamała mu serce, gdy byli na pierwszym roku w Ole Miss: przyprawiła mu rogi z gwiazdą sportu Darrenem Tharpem, który potem został jej pierwszym mężem.

Pamiętała, w jaki sposób Winnie Davis patrzyła na Ryana, kiedy myślała, że nikt tego nie widzi. Tak jakby taki pokraczny dziwoląg jak ona miał jakieś szanse u takiego chłopaka jak Ryan Galantine. Seawillows, grupka przyjaciółek Sugar Beth, prawie sikała ze śmiechu za plecami Winnie. Wspomnienie o tym przygnębiło ją jeszcze bardziej.

Jadąc do centrum, przekonała się, że Parrish zbijało kapitał na swojej nowo zdobytej sławie: jako miejsce akcji, a zarazem główny bohater opartego na faktach bestsellera Ostatni przystanek na drodze donikąd. Nowe Biuro Obsługi Turystycznej przyciągnęło turystów i widać było, że miasto zostało odszykowane. Chodnik przed prezbiteriańskim kościołem nie był już powybrzuszany, a brzydkie lampy uliczne zastąpiono uroczymi latarniami z przełomu wieków. Wznoszące się wzdłuż Tyler Street, historycznej części miasta sprzed wojny secesyjnej, wiktoriańskie domy pokryto świeżą warstwą farby, a miedziany wiatrowskaz zdobił kopułę włoskiego domu panny Eulie Baker. W alei za tym domem Sugar Beth i Ryan pieścili się dzień przed tym, jak poszli na całość.

Wjechała w Broadway, główną ulicę przeciętą czterema przecznicami. Wskazówki zegara na gmachu sądu nie tkwiły już uparcie na dziesiątej dziesięć, a fontannę w parku oczyszczono z dawnego brudu. Bank i pół tuzina innych budynków dorobiło się bordowo-zielonych markiz w pasy i nigdzie nie było widać flagi Konfederacji. Skręciła w lewo, w Valley, i skierowała się w stronę starego, opuszczonego dworca kolejowego przecznicę dalej. Do początku lat osiemdziesiątych XX wieku pociągi Missisipi Central przejeżdżały tędy raz dziennie. W odróżnieniu od innych budynków w śródmieściu dworzec wymagał gruntownego remontu.

Tak jak ona.

Nie mogła odwlekać tego dłużej; ruszyła w kierunku Mockingbird Lane i domu znanego jako Narzeczona Francuza.

Narzeczona Francuza nie zaliczała się do historycznych budynków Parrish, ale była największym domem w mieście, ze wznoszącymi się wysoko kolumnami, przestronnymi werandami i pełnymi wdzięku wykuszowymi oknami. Piękne połączenie stylu południowej plantacji i brytyjskiej architektury z czasów królowej Anny. Dom stał na łagodnym wzniesieniu, z dala od ulicy, wokół niego rosły magnolie, czerwony wrzos, azalie i krzewy derenia. To tu Sugar Beth dorastała.

Tak jak domy przy Tyler Street i ten był bardzo zadbany. Na okiennicach widniała świeża warstwa lśniącej czarnej farby, a półkoliste okienko nad podwójnymi frontowymi drzwiami błyszczało łagodną poświatą żyrandola ze środka. Sugar Beth odcięła się od wieści z miasta lata temu, nie licząc strzępków informacji, które raczyła jej przekazywać ciotka Tallulah, nie wiedziała więc, kto kupił dom. Ale było jej to obojętne. W życiu Sugar Beth już i tak było dość osób, do których miała pretensje, a jej własne imię znajdowało się na samym szczycie tej listy.

Narzeczona Francuza była jednym z zaledwie trzech domów przy Mockingbird Lane. Minęła pierwszy, piętrowy budynek we francuskim stylu kolonialnym. W odróżnieniu od Narzeczonej Francuza, wiedziała, kto w nim mieszka. Celem jej podróży był trzeci dom, należący do ciotki Tallulah.

Gordon poruszył się. Ten pies był diabelskim pomiotem, ale że jej zmarły mąż Emmett go uwielbiał, czuła się zobowiązana zatrzymać go, dopóki nie zdoła mu znaleźć nowego właściciela. Na razie nie miała szczęścia. Trudno znaleźć dom dla basseta z poważnymi zaburzeniami osobowości.

Deszcz padał teraz mocniej i gdyby nie wiedziała, dokąd jedzie, przeoczyłaby zarośnięty wjazd za wysokim żywopłotem stanowiącym wschodnią granicę posiadłości przy Narzeczonej Francuza. Żwir z podjazdu został wymyty już dawno temu, więc zużyte amortyzatory volvo zaprotestowały przeciwko wyboistej drodze.

Powozownia wyglądała na bardziej zaniedbaną, niż Sugar Beth zapamiętała, ale omszałe, bielone cegły, bliźniacze szczyty i stromy dach nadal nadawały jej budynkowi bajkowego uroku. Został wzniesiony w tym samym czasie co Narzeczona Francuza, nigdy nie przechowywano w nim niczego, co by choć trochę przypominało powóz, lecz babcia Sugar Beth uważała słowo „garaż” za zbyt pospolite. Pod koniec lat pięćdziesiątych budynek przekształcono w rezydencję dla ciotki Tallulah. Mieszkała tam do końca życia, a kiedy zmarła, powozownia stała się częścią spadku pozostawionego przez nią bratanicy. Ciotka Tallulah musiała być naprawdę zdesperowana, bo przecież nigdy jej nie akceptowała.

– Wiem, że nie chcesz być próżna i egocentryczna, Sugar Beth, niech Bóg cię błogosławi. Jestem pewna, że któregoś dnia z tego wyrośniesz.

Tallulah uważała, że może obrażać bratanicę do woli, o ile będzie jednocześnie przywoływać Boga wraz z jego błogosławieństwem.

Sugar Beth nachyliła się przez siedzenie i otworzyła Gordonowi drzwi.

– Wyskakuj!

Pies nie znosił moczyć łap. Spojrzenie, jakim ją obdarzył, sugerowało, że oczekuje wniesienia do środka.

– Jeszcze czego – mruknęła.

Wyszczerzył na nią zęby.

Złapała swoją torebkę, to, co zostało w paczce z najtańszym psim jedzeniem, jakie udało jej się znaleźć, i sześciopak coli. Rzeczy z bagażnika mogły poczekać, aż przestanie padać. Wysiadła z samochodu i ruszyła w stronę domu.

Gordon, kiedy chciał, umiał poruszać się szybko, więc w mgnieniu oka pokonał trzy schodki prowadzące na małą werandę. Zielono-złota drewniana tablica pamiątkowa, którą pracujący u ciotki Tallulah majster przymocował czterdzieści lat wcześniej, nadal znajdowała się na honorowym miejscu obok frontowych drzwi.

Latem 1954 roku tworzył tu wielki amerykański malarz przedstawiciel ekspresjonizmu abstrakcyjnego Lincoln Ash

I zostawił Tallulah cenne dzieło sztuki, teraz należące do jej bratanicy, Sugar Beth Carey Tharp Zagurski Hooper. Sugar Beth musiała znaleźć ten obraz najszybciej, jak to możliwe.

Wybrała klucz z kompletu przesłanego jej przez prawnika ciotki, otworzyła drzwi i weszła do środka. Natychmiast owionęły ją zapachy świata Tallulah: maść Ben Gay, pleśń, sałatka z kurczakiem i dezaprobata. Gordon najwyraźniej zapomniał, że nie lubi moczyć łap, bo zawrócił na zewnątrz. Sugar Beth odstawiła pakunki i rozejrzała się.

Salon był zastawiony rodzinnymi meblami, które miały zapewnić przytulność, ale budziły grozę: zakurzone krzesła w stylu sheraton, stoły z nogami zakończonymi szponem zaciśniętym na kuli, sekretarzyk w stylu królowej Anny i wieszak na kapelusze z giętego drewna, przystrojony pajęczynami. Na mahoniowym kredensie stał zegar kominkowy firmy Seth Thomas, razem z parą brzydkich mopsów z chińskiej porcelany i srebrną skrzynką ze zmatowiałą tabliczką, nagrodą dla Tallulah Carey za wiele lat pełnej poświęcenia pracy w szeregach Cór Konfederacji.

Salon był istnym kalejdoskopem barw i deseni. Wytarty orientalny dywanik rywalizował z wyblakłym kwiecistym perkalem sofy. Koralowe i żółte paski fotela wyzierały spod kolekcji wydzierganych szydełkiem poduszek. Otomana miała zielone skórzane obicie, zasłonki były z pożółkłej koronki. Ale kolory i wzory, przytłumione upływem czasu, osiągnęły pewien rodzaj zmęczonej harmonii.

Sugar Beth podeszła do kredensu i otworzyła srebrną skrzynkę. W środku znajdował się komplet sreber stołowych Gorham Chantilly. Ciotka Tallulah sięgała do skrzyneczki co dwa miesiące: po długie łyżeczki do mrożonej herbaty na swoje środowe poranki ze znajomymi od kanasty. Sugar Beth zastanawiała się, ile można dostać na wolnym rynku za komplet sreber Chantilly na dwanaście osób.

O wiele za mało. Potrzebuje tego obrazu.

Chciało jej się siusiu i była głodna, ale najpierw musiała zobaczyć pracownię. Deszcz nie zelżał, złapała więc stary, beżowy sweter pozostawiony przez ciotkę przy drzwiach, zarzuciła go na ramiona i pochylona wyszła na zewnątrz. Woda dostała się przez dziurę w podeszwie do środka buta, kiedy szła chodnikiem wzdłuż domu do garażu. Staroświeckie drewniane drzwi opuściły się na zawiasach. Sugar Beth otworzyła kłódkę jednym z otrzymanych kluczy i pociągnęła drzwi.

Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak zapamiętała. Kiedy powozownię przerobiono na dom dla Tallulah, ciotka nie zgodziła się, żeby stolarze zburzyli część dawnego garażu, w której Lincoln Ash założył sobie pracownię. Zadowoliła się mniejszym salonem i wąską kuchnią; pracownię kazała pozostawić w nienaruszonym stanie. Na drewnianych półkach nadal stały puszki z zaschniętą farbą, a na podłodze, na wielkiej brezentowej płachcie, leżały obrazy. Garaż miał tylko dwa małe okna, więc Ash pracował przy otwartych drzwiach, rozkładając płótna na ziemi. Ciotka wiele lat temu przykryła zachlapany farbą brezent grubą warstwą ochronnej folii, która teraz zupełnie straciła przezroczystość z powodu brudu, martwego robactwa i kurzu, tak że ledwo było widać znajdujące się pod spodem kolory. Drabina, również zabezpieczona folią, stała w rogu pracowni obok stołu ze skrzynką narzędzi i kolekcją wiekowych pędzli Asha. Wszystko było rozrzucone w taki sposób, jakby artysta zrobił sobie przerwę w pracy na papierosa. Sugar Beth nie spodziewała się, że ciotka zostawi obraz przy samych drzwiach, podany jak na tacy, ale mimo wszystko byłoby miło. Stłumiła westchnienie. Z samego rana zacznie poszukiwania na dobre.

Gordon wszedł za nią do domu. Kiedy włączyła stojącą lampę z ozdobionym frędzlami abażurem, rozpacz, która nadgryzała ją od tygodni, wzięła większy kęs. Piętnaście lat temu opuściła Parrish: kompletna arogantka, głupia, mściwa dziewczyna, która nie mogła sobie wyobrazić, że świat nie kręci się wokół niej. Ale to świat zaśmiał się ostatni, nie ona.

Podeszła do okna i odsunęła zakurzoną zasłonę. Nad żywopłotem widziała dachy Narzeczonej Francuza. Jej babcia zaplanowała ten dom, dziadek go zbudował, ojciec unowocześnił, a Diddie urządziła z wielkim przepychem i zaangażowaniem. „Pewnego dnia Narzeczona Francuza będzie twoja, Sugar Baby”.

Kiedyś rozpłakałaby się, przekonana, że życie jest niesprawiedliwe. Teraz opuściła zasłonę i odwróciła się od okna, żeby nakarmić swojego wrednego psa.

Colin Byrne stał w oknie głównej sypialni na pierwszym piętrze Narzeczonej Francuza. Wyglądał jak relikt minionej epoki, może czasów angielskiej regencji czy jakiegokolwiek innego okresu, gdy mężczyźni z towarzystwa nosili monokle, zażywali tabaki i bywali na salonach, odgrywającymi w danym czasie znaczącą rolę. Miał głęboko osadzone ciemne oczy i pociągłą twarz o wystających kościach policzkowych, pod którymi znajdowały się podłużne wgłębienia, niczym przecinki, których końcówki zwijały się w stronę cienkich, pozbawionych uśmiechu ust. Była to twarz znużonego dandysa, a może raczej byłaby taka, gdyby nie nos – długi, wydatny i dość paskudny, ale idealnie pasujący do tej twarzy.

Był ubrany w fioletową aksamitną bonżurkę i czarne, jedwabne spodnie od pidżamy, a na nogach miał kapcie, ozdobione jasnoczerwonymi chińskimi symbolami. Nosił wyłącznie ubrania szyte na miarę, żeby idealnie pasowały do wyjątkowo wysokiej sylwetki o szerokich ramionach, ale wielkie dłonie robotnika, szerokie z grubymi palcami, wskazywały, że nie wszystko w przypadku Colina Byrne’a jest takie, jak może się wydawać.

Kiedy stał w oknie, patrząc, jak zapalają się światła w powozowni, jego surowe usta zrobiły się jeszcze bardziej zacięte. A więc pogłoski były prawdziwe. Sugar Beth Carey wróciła.

Minęło piętnaście lat, odkąd widział ją po raz ostatni. Wtedy był jeszcze prawie chłopcem, dwudziestoletnim, skoncentrowanym na sobie, egzotycznym ptakiem, który wylądował w małym południowym miasteczku, żeby napisać powieść i – no tak – w wolnym czasie uczyć w szkole. Było coś przyjemnego w pozwoleniu sobie na to, by uraza fermentowała przez tak długi czas. Jak dobre francuskie wino, uczucie to nabrało złożoności, subtelności i niuansów, na co nie można liczyć w przypadku szybszego rozwiązania.

Piętnaście lat temu był wobec niej bezsilny. Teraz było inaczej.

Przyjechał do Parrish z Anglii, żeby uczyć w miejscowej szkole średniej, choć nie miał zamiłowania do profesji nauczyciela i jeszcze mniej talentu. Ale Parrish, tak jak inne małe miasteczka w Missisipi, rozpaczliwie potrzebowało nauczycieli. Komitet złożony z czołowych przedstawicieli stanu chciał przygotować młodzież do wejścia w wielki świat, skontaktował się więc z uniwersytetami w Wielkiej Brytanii, oferując absolwentom pracę w komplecie z wizą.

Colin, który od dawna pasjonował się amerykańskimi pisarzami z Południa, skwapliwie skorzystał z okazji. Czy istniało lepsze miejsce do napisania własnej wielkiej powieści niż płodny literacko krajobraz Missisipi, krainy Faulknera, Eudory Welty, Tennessee Williamsa, Richarda Wrighta? Wysmażył przekonujący esej, znacznie wyolbrzymiający jego zainteresowanie nauczaniem, zgromadził pochlebne referencje od kilku swoich profesorów i załączył pierwszych dwadzieścia stron powieści, którą dopiero zaczął, spodziewając się – zupełnie słusznie, jak się okazało – że stan z tak imponującym dziedzictwem literackim będzie sprzyjać pisarzowi. Po miesiącu otrzymał wiadomość, że został przyjęty, wkrótce był już w drodze do Missisipi.

Zakochał się w tym cholernym miejscu już pierwszego dnia – w jego gościnności, tradycjach i małomiasteczkowym uroku. Nie był natomiast zachwycony posadą nauczyciela, nauczanie bowiem, od początku trudne, zrobiło się zupełnie niemożliwe przez Sugar Beth Carey.

Colin nie miał konkretnego planu zemsty. Żadnej makiawelicznej intrygi, obmyślanej przez całą dekadę – nigdy by nie dopuścił, żeby Sugar Beth miała nad nim aż taką władzę. Co nie znaczyło, że zamierzał odłożyć na bok żywioną od tak dawna urazę. Czekał na właściwy moment, by zobaczyć, dokąd go zaprowadzi pisarska wyobraźnia.

Zadzwonił telefon, odszedł więc od okna i podniósłszy słuchawkę, odezwał się charakterystycznym brytyjskim akcentem, którego nie zmiękczyły lata spędzone na południu Ameryki.

– Byrne, słucham.

– Colin, tu Winnie. Próbowałam złapać cię już wcześniej.

Wcześniej tego dnia pracował nad trzecim rozdziałem swojej nowej książki.

– Przykro mi, skarbie. Nie sprawdzałem sekretarki. Masz jakąś ważną sprawę? – Wrócił z telefonem do okna i wyjrzał na zewnątrz. W powozowni zapaliło się kolejne światło, tym razem na piętrze.

– Jesteśmy tu wszyscy na małym spotkaniu. Chłopcy oglądają właśnie wyścigi samochodów. Nikt nie widział cię od wieków. Może byś wpadł? Brakuje nam pana, panie Byrne.

Winnie uwielbiała się z nim przekomarzać, nawiązując do pierwszego okresu ich znajomości i relacji nauczyciel – uczennica. Ona i jej mąż byli najbliższymi przyjaciółmi Colina w Parrish i przez moment kusiło go jej zaproszenie. Ale razem z Winnie będą Seawillows i ich mężowie. Zwykle ich towarzystwo go bawiło, lecz dzisiaj nie był w nastroju na paplaninę tych kobiet.

– Muszę jeszcze trochę popracować. Zaproś mnie następnym razem, dobrze?

– Jasne.

Wpatrywał się w trawnik, bardzo żałując, że to on musi przekazać jej nowiny.

– Winnie… W powozowni palą się światła.

Zapadła cisza. Wreszcie Winnie odezwała się, miękko, prawie bezgłośnie.

– Wróciła.

– Na to wygląda.

Winnie nie była już niepewną siebie nastolatką i w jej łagodnym, południowym głosie pojawiły się stalowe nuty.

– No cóż. Gra się rozpoczęła.

Winnie wróciła do kuchni akurat w momencie, kiedy Leeann Perkins zamknęła z pstryknięciem klapkę swojej komórki. Jej oczy aż błyszczały z podekscytowania.

– Nie uwierzycie.

Winnie podejrzewała, że jednak uwierzy.

Trzy pozostałe zgromadzone w kuchni kobiety oderwały się od swoich czynności. Głos Leeann miał tendencję do przechodzenia w piskliwe tony, kiedy była czymś przejęta, przez co brzmiała zupełnie jak Myszka Minnie z Południa.

– To była Renee. No wiecie, ta spokrewniona z Larrym Carterem, który pracuje w Quik Mart, od kiedy zakończył rehabilitację. Nigdy nie zgadniecie, kto był w urzędzie miejskim parę godzin temu… – urwała dla uzyskania bardziej dramatycznego efektu.

Winnie wzięła nóż i skoncentrowała się na krojeniu ciasta z colą Heidi Pettibone.

Leeann włożyła komórkę do torebki, nie spuszczając z nich wzroku.

– Sugar Beth wróciła!

Łyżka, którą Merylinn Jasper właśnie płukała, spadła do zlewu.

– Nie wierzę.

– Wiedziałyśmy, że wraca. – Czoło Heidi zmarszczyło się z oburzenia. – Ale mimo wszystko, skąd miała tyle tupetu?

– Sugar Beth zawsze miała stalowe nerwy – przypomniała im Leeann.

– Będzie z tego cała masa problemów. – Amy Graham dotknęła złotego krzyżyka, który nosiła na szyi. W szkole średniej była praktykującą chrześcijanką i przewodniczącą Klubu Biblijnego. Nadal miała tendencję do nawracania bliźnich, ale była tak miła, że nikt nie zwracał na to uwagi. Teraz położyła dłoń na ramieniu Winnie. – Wszystko w porządku?

– Tak.

Leeann natychmiast odczuła skruchę.

– Nie powinnam była tego powiedzieć. Znowu byłam niedelikatna, prawda?

– Jak zawsze – odpara Amy. – Ale i tak cię kochamy.

– I Jezus też – wtrąciła Merylinn, zanim Amy miała okazję się rozkręcić.

Heidi pociągnęła za jeden z małych srebrnych kolczyków w kształcie misia, które założyła do czerwono-niebieskiego swetra w misie. Zbierała misie i czasami trochę ją ponosiło.

– Jak długo, według was, zostanie?

Leeann wsunęła rękę za dekolt, żeby podciągnąć ramiączko stanika. Ze wszystkich Seawillows to ona miała najlepsze piersi i lubiła je eksponować.

– Założę się, że niedługo. Boże, ale były z nas zdziry.

W kuchni zapadła cisza, którą przerwała Amy, mówiąc coś, o czym wszystkie myślały.

– Winnie nie była.

Bo Winnie nie była jedną z nich. Ona jedna nie należała do Seawillows. Jak na ironię, to ona była teraz ich liderką.

Sugar Beth wymyśliła Seawillows, kiedy miała jedenaście lat. Wzięła tę nazwę z jakiegoś swojego snu, choć żadna z nich nie pamiętała, o czym on był. Oświadczyła, że Seawillows będą prywatnym klubem, najlepszym, jaki kiedykolwiek istniał, dla najpopularniejszych dziewczyn w szkole, które oczywiście wybierała ona. W większości wykonała dobrą robotę i ponad dwadzieścia lat później Seawillows nadal był najlepszym klubem w mieście.

W szczytowym okresie liczył dwanaście członkiń, ale część dziewczyn wyprowadziła się z miasta, a Dreama Shephard umarła. Teraz zostały tylko te cztery kobiety, stojące w kuchni razem z Winnie. Stały się jej najbliższymi przyjaciółkami.

Do kuchni wetknął głowę Phil, mąż Heidi. Oddał im pustą glinianą miseczkę po dipie Rotel, na który faceci nalegali przy okazji wszystkich spotkań; była to pikantna mieszanka pomidorów i pasty Velveeta, w której zamaczali tostitos.

– Clint zmusza nas do oglądania golfa. Kiedy będziemy jeść?

– Niedługo. I nigdy nie zgadniesz, czego się właśnie dowiedziałyśmy. – Kolczyki Heidi podskoczyły. – Sugar Beth wróciła.

– Żartujesz. Kiedy?

– Dziś po południu. Leeann właśnie odebrała wiadomość.

Phil wpatrywał się w nie przez moment, po czym pokręcił głową i zniknął, żeby podzielić się nowiną z pozostałymi facetami.

Kobiety zabrały się do pracy i przez kilka minut panowała cisza, kiedy każda z nich zatopiła się we własnych myślach. Winnie była najbardziej przesiąknięta goryczą. Kiedy dorastały, Sugar Beth Carey miała wszystko, czego ona pragnęła: urodę, popularność, pewność siebie i Ryana Galantine’a. Winnie miała tylko jedną rzecz, której Sugar Beth pożądała. Ale było to coś ważnego i ostatecznie tylko to jedno miało znaczenie.

Amy wyciągnęła z jednego piekarnika pieczoną szynkę i półmisek słynnych słodkich ziemniaczków Drambuie jej mamy. Z drugiego piekarnika Leeann wyjęła kaszę z serem i czosnkiem oraz zapiekankę ze szpinakiem i karczochami. Kuchnia Winnie, z ciepłymi wiśniowymi szafkami i olbrzymią wyspą na środku, była przestronna i wygodna, dlatego też zwykle spotykały się w jej domu. Tego wieczoru dzieci zostały pod opieką siostrzenicy Amy. Winnie prosiła swoją córkę, żeby zajęła się dzieciakami, ale właśnie weszła ona w okres buntu i odmówiła.

Jako typowe kobiety Południa, Seawillows lubiły się stroić, więc pierwszą część każdego spotkania spędzały na rozmowie o ciuchach. To było ich dziedzictwo przekazane im przez matki, które zakładały nylony i wysokie obcasy, żeby wyjąć pocztę ze skrzynki przed domem. Ale Winnie nie należała do klubu i pomimo ciągłych uwag matki, znacznie później niż koleżanki nauczyła się, jak o siebie zadbać.

Leeann zlizała odrobinę kaszy z serem ze swojego palca wskazującego.

– Ciekawe, czy Colin wie.

– Dzwoniłaś do niego, Winnie? – spytała Amy. – Tak nas zaaferowały te nowiny, że żadna się nie zainteresowała.

Winnie skinęła głową.

– Tak, ale dziś pracuje.

– On zawsze pracuje. – Merylinn sięgnęła po papierowy ręcznik. – Można by pomyśleć, że jest Jankesem.

– Pamiętam, jak wszystkie bałyśmy się go w szkole – powiedziała Leeann.

– Oprócz Sugar Beth – sprostowała Amy. – No i Winnie, oczywiście, bo była jego pupilką.

Wyszczerzyły do niej zęby w szerokich uśmiechach.

– Boże, jak ja za nim szalałam. – Heidi westchnęła. – Był dziwny, ale jaki przystojny. Chociaż nie aż tak jak teraz.

Lubiły mówić o Colinie. Minęło już pięć lat, od kiedy wrócił do Parrish, a one dopiero co przyzwyczaiły się do tego, że mężczyzna będący kiedyś ich nauczycielem, w dodatku nauczycielem, którego najbardziej się bały, teraz zalicza się do grona ich znajomych.

– Wszystkie się w nim durzyłyśmy. Z wyjątkiem Winnie.

– Ja też, ale tylko trochę – powiedziała Winnie dla świętego spokoju, chociaż to nie była do końca prawda. Może i wzdychała nad romantyczną rezerwą zamyślonego Colina, ale nigdy nie fantazjowała o nim na serio, tak jak inne dziewczyny. Dla niej zawsze istniał tylko Ryan. Ryan Galantine, chłopak, który kochał Sugar Beth Carey.

– Co ja zrobiłam z rękawicami od piekarnika?

Winnie podała Amy rękawice.

– Colin wie, że wróciła. Widział światła w powozowni.

– Ciekawe, co zrobi?

Amy wetknęła widelec w półmisek z szynką.

– Cóż, ja wiem jedno: nie zamierzam się do niej odzywać.

– Wiesz dobrze, że to zrobisz, jeśli tylko będziesz miała okazję – stwierdziła Leeann. – Wszystkie to zrobimy, bo umieramy z ciekawości. Ciekawe, jak wygląda.

Jest jasnowłosa i doskonała, pomyślała Winnie. Zwalczyła pragnienie, żeby podbiec do lustra i przypomnieć sobie, że nie jest już niezdarną, dziwaczną Winnie Davis. Choć jej twarz nigdy nie przestała być okrągła i nie mogła nic poradzić na niski wzrost, który odziedziczyła po ojcu, miała szczupłą i zgrabną sylwetkę, co zawdzięczała wyczerpującym treningom pięć razy w tygodniu. Tak jak przyjaciółki, miała staranny makijaż i gustowną biżuterię, a jej ciemne włosy, ścięte w krótkiego modnego boba, dzieło najlepszego stylisty w Memphis, lśniły. Tego wieczoru była ubrana w wyszywaną paciorkami bluzkę, zwężone spodnie i dobrane do nich klapki. Wszystko, co nosiła, było modne, inaczej niż w czasach liceum, kiedy przemykała po szkolnych korytarzach w workowatych ciuchach, przerażona myślą, że ktoś może się do niej odezwać.

Colin, który sam był odmieńcem, rozumiał ją. Był dla niej miły od samego początku, o wiele milszy niż dla jej koleżanek i kolegów z klasy, którzy często stawali się celem jego ostrego języka. Mimo to dziewczyny uwielbiały go. To Heidi, miłośniczka historycznych romansów, wymyśliła mu przezwisko.

– Przypomina mi udręczonego angielskiego księcia – powiedziała – odzianego w czarną, łopoczącą na wietrze pelerynę, który co wieczór przechadza się po murach obronnych swojego zamku, bo wciąż opłakuje śmierć swojej pięknej młodej narzeczonej.

Colin został Księciem, choć nikt nigdy nie zwrócił się tak do niego. Nie był nauczycielem, który by zachęcał do tego rodzaju poufałości.

Zaczęli schodzić się mężczyźni, zwabieni zapachem jedzenia i ciekawi reakcji swoich żon na wieści o powrocie Sugar Beth.

Merylinn zaczęła ich przeganiać, wymachując rękami.

– Tylko tu zawadzacie.

Zignorowali ją, jak zawsze, kiedy przychodziła pora na jedzenie. Kobiety zaczęły swój zwykły taniec wokół nich, przenosząc półmiski z kuchni na kredens z końca osiemnastego wieku, stojący pod jedną ze ścian pełnego wdzięku pokoju stołowego Winnie.

– Colin wie, że Sugar Beth wróciła? – zapytał Deke, mąż Merylinn.

– To on powiedział o tym Winnie. – Merylinn wepchnęła mu w ręce salaterkę.

– A wy, moje drogie, narzekacie, że w Parrish nigdy nic się nie dzieje. – Mąż Amy, Clint, wychował się w Meridian, ale znał wszystkie stare historie tak dobrze, że czasami zapominali, że nie jest jednym z nich.

Brad Simmons, który sprzedawał urządzenia gospodarstwa domowego, zachichotał. Towarzyszył tego wieczoru Leeann, która wprawdzie za nim nie przepadała, ale od czasu swojego rozwodu interesowała się wszystkimi wolnymi facetami w Parrish, nawet pozostawiającymi wiele do życzenia. Nikt nie miał jej tego za złe, bo Leeann było ciężko. Mając dwoje dzieci, w tym jedno niepełnosprawne, i byłego męża, który zawsze zalegał z alimentami, zasługiwała na każde urozmaicenie, jakie tylko udało się jej zorganizować.

Mąż Winnie pojawił się ostatni. Był najwyższy z mężczyzn i bardzo szczupły. Jego pszeniczne włosy, piwne oczy i męska twarz o regularnych rysach sprawiały, że Merylinn parę razy mówiła mu, że powinien zostać stałym dawcą spermy. Seawillows były zbyt kulturalne, by porzucić swoje zajęcia i wziąć go w krzyżowy ogień pytań, na co miały ochotę, ale przyglądały się kątem oka, jak sięgnął po korkociąg i zaczął otwierać wino.

Winnie poczuła ukłucie dawnego bólu. Byli małżeństwem od ponad trzynastu lat. Mieli śliczną córkę, cudowny dom i wiedli życie prawie doskonałe. Prawie… bo niezależnie od jej starań, zawsze będzie druga w sercu Ryana Galantine’a.

Po dwóch dniach życia na coli i czerstwych donutsach, Sugar Beth nie mogła już dłużej odkładać zakupów. We wtorkowy wieczór – miała nadzieję, że o tej porze Big Star będzie pusty – pojechała do miasta. Szczęście jej dopisało. Mogła wybrać wszystko, czego potrzebowała, bez konieczności rozmawiania z kimkolwiek, z wyjątkiem Peg Drucker przy kasie, która była tak wytrącona z równowagi, że dwa razy nabiła winogronową galaretkę, i Cubby’ego Bowmara, który dopadł ją, gdy Peg pakowała jej zakupy.

– O, Sugar Beth! – zawołał, odsłaniając w uśmiechu szczerbę po prawym kle. – Jesteś jeszcze piękniejsza, niż to zapamiętałem, laleczko. – Przeniósł wzrok z jej piersi na krok jej biodrówek. – Mam teraz własny biznes. Czyszczenie Dywanów Bowmara. Wiedzie mi się naprawdę nieźle. Co powiesz na to, żebyśmy skoczyli na piwo do Dudley’a i pogadali o starych czasach?

– Sorry, Cubby, ale wyrzekłam się wspaniałych facetów w dniu, kiedy postanowiłam zostać zakonnicą.

– A niech cię, Sugar Beth, nie jesteś nawet katoliczką.

– To z pewnością zaskoczy mojego dobrego przyjaciela papieża.

– Nie jesteś katoliczką, Sugar Beth. Po prostu zadzierasz nosa, jak zawsze.

– Nadal jest z ciebie niezły mądrala, Cubby. Pozdrów ode mnie swoją mamę.

Wychodząc z Big Stara, nie spojrzała na plakat, na którego widok stanęła jak wryta, gdy wchodziła do środka:

Cykl koncertów pod patronatem Winnie i Ryana Galantine’ów

Niedziela, 7 marca, godzina 14.00

Drugi Kościół Baptystów

Datek w wysokości 5 dolarów zasili miejscowe organizacje dobroczynne

Sugar Beth miała wrażenie, jakby spowijała ją noc, więc skierowała się w stronę jeziora, ale zaraz przypomniała sobie, że nie stać jej na paliwo. Zawróciła na Spring Road, niedaleko bramy Fabryki Okien Careya, przedsiębiorstwa założonego przez jej dziadka, z tym że teraz fabryka nazywała się FOC. Trudno jej było sobie wyobrazić, że Winnie i Ryan organizują cykl koncertów. Byli małżeństwem od ponad dwunastu lat. Ta myśl nie powinna być bolesna, skoro to ona go rzuciła. Z jej talentem do dokonywania złych wyborów wystarczyło jedno spojrzenie na Darrena Tharpa, żeby całkiem zapomniała o „Luv U 4-Ever”. Teraz to Winnie jest siłą napędzającą ożywienie tego miasta, to ona zasiada w zarządach większości miejskich organizacji.

Wyminęła ją firmowa furgonetka Cubby’ego Bowmara, zmierzająca w przeciwnym kierunku. W liceum Cubby i jego kumple mieli zwyczaj zjawiać się w środku nocy na trawniku przed Narzeczoną Francuza i wyjąc do księżyca, wołali jej imię.

– Sugar… Sugar… Sugar…

Ojciec przeważnie się nie budził, ale Diddie wstawała z łóżka, siadała przy oknie Sugar Beth i paliła papierosy Tareytons, przyglądając się im.

– Będziesz prawdziwą kobietą swoich czasów, Sugar Baby – szeptała. – Kobietą swoich czasów.

– Sugar… Sugar… Sugar…

Kobieta swoich czasów skręciła swoim sponiewieranym volvo w Mockingbird Lane i spojrzała na dom we francuskim stylu kolonialnym, w którym kiedyś mieszkał najlepiej prosperujący dentysta w mieście, a który teraz należał do Ryana i Winnie. Minione dwa dni chyba nie mogły być gorsze. Sugar Beth wysprzątała powozownię, która wreszcie nadawała się do zamieszkania, ale nie wpadła nawet na ślad obrazu Lincolna Asha, a jutro musiała stawić czoło kolejnemu nieprzyjemnemu zadaniu, mianowicie przeszukać zrujnowany dworzec. Dlaczego ciotka Tallulah nie zostawiła jej w spadku jakichś wartościowych akcji zamiast tej zaniedbanej powozowni i dworca kolejowego, który już dawno temu powinien zostać zrównany z ziemią?

Dotarła na koniec Mockingbird Lane; zahamowała, dostrzegłszy w świetle reflektorów coś, czego tam nie było, kiedy wyjeżdżała – ciężki łańcuch przeciągnięty w poprzek jej wyboistej żwirowej drogi dojazdowej. Nie było jej zaledwie dwie godziny. Ktoś nie marnował czasu.

Wysiadła z samochodu, żeby zbadać sprawę. Szybko tężejący cement zdążył stwardnieć i kilka mocnych kopniaków nie ruszyło żadnego ze słupków trzymających łańcuch. Najwyraźniej nowi właściciele Narzeczonej Francuza nie rozumieją, że jej droga dojazdowa nie jest częścią ich nieruchomości.

Nastrój siadł jej jeszcze bardziej. Wolałaby zaczekać do jutra ze stawieniem im czoła, ale ponieważ przekonała się boleśnie na własnej skórze, że nie warto odkładać problemów na później, skierowała się na długą ścieżkę, prowadzącą do domu, w którym dorastała. Nawet z zawiązanymi oczami rozpoznałaby znajome wzory z cegieł pod stopami, miejsce, gdzie ścieżka się obniżała i zataczała łuk, żeby uniknąć korzeni dębu, który runął podczas burzy, kiedy miała szesnaście lat. Dotarła do frontowej werandy, z czterema pełnymi gracji kolumnami. Jeśli przejedzie palcem wokół podstawy najbliższej, znajdzie miejsce, w którym wydłubała swoje inicjały kluczem do El Dorado Diddie.

W domu paliło się światło. Sugar Beth usiłowała przekonać samą siebie, że ucisk w żołądku jest spowodowany brakiem porządnego posiłku, ale bezskutecznie. Zanim wyjechała do miasta, próbowała dodać sobie pewności za pomocą obcisłej, cukierkowo różowej koszulki odsłaniającej kilkanaście centymetrów brzucha, dżinsowych biodrówek, opinających jej długie nogi, i czarnych szpilek, w których miała ponad metr osiemdziesiąt. Dopełnieniem stroju były czarna skórzana kurtka i kolczyki ze sztucznymi brylantami wielkości groszku, kupione zamiast tych, które zastawiła. Ale cały ten strój wcale jej nie pomagał. Kiedy przecięła werandę swego dawnego domu, jej obcasy wystukały ponure przypomnienie tego, co utraciła. Sugar Beth Carey… już tu nie mieszka.

Wyprostowała się, uniosła głowę i nacisnęła dzwonek. Zamiast znajomej siedmionutowej melodyjki usłyszała drażniący dwutonowy gong. Jakim prawem ktoś wymienił dzwonki w Narzeczonej Francuza?

Drzwi otworzyły się. Stał w nich mężczyzna. Wysoki i władczy. Minęło piętnaście lat, ale wiedziała, z kim ma do czynienia, jeszcze zanim się odezwał.

– Witaj, Sugar Beth.– Zrobiłam coś nie tak? Tyle znamienitych osób wpatrywało się, jakby nie wierzyło własnym oczom!

Georgette Heyer Wielka Sophy

Rozdział 3

Sugar Beth dokończyła chipsy, które stanowiły jej śniadanie, i patrzyła na Gordona. Pies siedział przy drzwiach w kuchni, pomrukując gniewnie.

– Daj sobie spokój, Gordon. To nie moja wina, że Emmett kochał mnie bardziej od ciebie.

Pies eksperymentował ze swoją psychotyczną miną Christophera Walkena, ale bassety były w niekorzystnej sytuacji, jeśli chodzi o przybranie groźnego oblicza.

– Żałosne.

Wyglądał na urażonego.

– W porządku, chuliganie. – Wstała od stołu, przecięła salon i otworzyła frontowe drzwi.

Kiedy wybiegał, próbował ją szturchnąć. Dobrze znała jego sztuczki i zrobiła unik. Wyszła za nim w kolejny chłodny deszczowy lutowy poranek. Ale to Missisipi, więc w przyszłym tygodniu może być nawet trzydzieści stopni. Miała nadzieję, że do tej pory już dawno jej tu nie będzie.

Gdy Gordon zaczął węszyć, zerknęła na Narzeczoną Francuza. Starała się nie myśleć o wczorajszym spotkaniu z Colinem Byrne’em. Przynajmniej nie rozkleiła się przed dotarciem do powozowni. Powinna była bardziej się starać naprawić dawne winy, ale najwyraźniej nie dorosła aż tak bardzo, jak chciała myśleć.

Dlaczego właśnie on musiał kupić Narzeczoną Francuza? Jeśli wspominał w jakimś wywiadzie o powrocie do Parrish, musiała to przegapić. Colin unikał rozgłosu i nie lubił udzielać wywiadów. Nawet jego zdjęcie na okładce było niewyraźne; inaczej byłaby lepiej przygotowana na tego niebezpiecznego mężczyznę, z którym się wczoraj spotkała.

Podeszła do bukszpanowego żywopłotu oddzielającego ich posiadłości i rozsunęła dolne gałęzie.

– Tędy, diabelski psie.

Choć raz nie miała z nim problemów.

– Spraw, żeby mamusia była z ciebie dumna – zawołała.

Przez chwilę Gordon węszył, wreszcie znalazł odpowiednie miejsce na środku trawnika i zabrał się do rzeczy.

– Dobry piesek.

Wbrew temu, co powiedziała Byrne’owi, czytała Ostatni przystanek na drodze donikąd, razem z resztą kraju. Jak mogłaby zignorować opowieść o ludziach, o których słuchała przez całe swoje życie? Historię białych i czarnych, bogatych i biednych, ludzi, którzy mieszkali w Parrish w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku, w tym jej dziadków, ciotki Tallulah, wujka Leeann, no i oczywiście, był jeszcze Lincoln Ash.

Czytelnicy lubią powieści ukazujące atmosferę Południa. Świadczył o tym ogromny sukces Północy w ogrodzie dobra i zła Johna Berendta, która stała się bestsellerem. Ale oparta na faktach książka Berendta dotyczyła morderstwa i skandalu w kręgach arystokracji starego Savannah, a Ostatni przystanek był kopalnią wiedzy o życiu małego miasteczka. Opowieść o miasteczku w Missisipi, zdrowiejącym po spuściźnie segregacji rasowej, była pełna ekscentrycznych postaci i rodzinnych dramatów, tak uwielbianych przez czytelników, a całości dopełniała silna dawka południowego folkloru. Co prawda inni autorzy też tego próbowali, ale zachwyt Byrne’a tym miasteczkiem, w połączeniu z jego lekko ironicznymi komentarzami autsajdera sprawiły, że Ostatni przystanek stanowił klasę sam w sobie.

Nagle uświadomiła sobie, że Gordon pobiegł truchtem w stronę domu, ani odrobinę niespeszony jego wspaniałością.

– Wracaj tu.

Oczywiście ją zignorował.

– Mówię poważnie, Gordon. Muszę jechać do miasta i jeśli natychmiast tu nie przyjdziesz, pojadę bez ciebie.

Nie była pewna, ale chyba prychnął.

– Wiem, że będziesz próbował mnie dziabnąć, jeśli za tobą pójdę. – Nigdy nie posunął się aż tak daleko, ale lubił, gdy chodziła koło niego na paluszkach.

Patrzyła, jak Gordon wbiega na werandę.

– W porządku. Zrób mi przysługę i nie zawracaj sobie głowy powrotem do domu.

W przeciwieństwie do innych bassetów, Gordon nie przepadał za wędrówkami. Był zbyt wygodny, żeby gdzieś się włóczyć. Sugar Beth wróciła ciężkim krokiem do powozowni. Co sądzić o człowieku, którego nienawidzi nawet własny pies?

Wzięła torebkę, założyła na głowę stary kowbojski kapelusz i ruszyła w stronę samochodu. Za wycieraczką przedniej szyby znalazła mandat za nieprawidłowe parkowanie. Cudownie. Wetknęła mandat za osłonę przeciwłoneczną i pojechała do miasta.

Purlie’s Auto Shop nadal działał, ale w miejscu zajmowanym kiedyś przez królestwo damskich kapeluszy teraz był sklep z artykułami biurowymi. Matka zabierała ją co roku do Spring Fancy Millinery, żeby jej kupić wielkanocny kapelusik, aż do szóstej klasy, kiedy Sugar Beth się zbuntowała.

Nozdrza Diddie trzepotały jak skrzydła motyla, gdy była niezadowolona.

– Ty niewdzięczne dziecko. Skąd nasz Pan ma wiedzieć, że jest dzień Zmartwychwstania, skoro siedzisz w kościele bez nakrycia głowy, jak jakaś poganka. Odpowiedz mi, panno Sugar Baby.

Sugar Beth odpowiedziała natychmiast, również ruszając nozdrzami.

– Naprawdę myślisz, że Jezus Chrystus zostanie w grobie, bo będę bez kapelusza?

Diddie roześmiała się i poszła poszukać swoich papierosów.

Sugar Beth bardzo tęskniła za swoją kochającą, choć niedoskonałą matką, o ojcu zachowała tylko gorzkie wspomnienia.

– On nie jest moim prawdziwym ojcem, prawda, Diddie? – spytała kiedyś. – Zaszłaś w ciążę z kimś innym, a potem tata się z tobą ożenił.

– Sugar Beth Carey, ucisz się. To, że twój ojciec jest rozpustnikiem, nie znaczy, że i ja taka jestem. I nie chcę więcej słyszeć, jak wygadujesz takie bzdury.

Fakt, że jej niebieskie oczy były lustrzanym odbiciem oczu ojca, uniemożliwił Sugar Beth długie trzymanie się iluzji, że Diddie miała sekretnego kochanka.

Przypuszczała, że małżeństwo jej rodziców było nieuniknione, ale chyba nie mogliby być bardziej niedobrani. Diddie, piękna córka miejscowego sklepikarza, i Griffin, spadkobierca Fabryki Okien Careya. Niski, skromny i wybitnie inteligentny Griffin był oczarowany królującą w Parrish pięknością, a Diddie, choć pogardzała chłopakiem, którego uważała za „małą, brzydką ropuchę”, pożądała tego wszystkiego, co mogło jej zapewnić wyjście za niego.

Griffin musiał zdawać sobie sprawę, że Diddie nie odwzajemnia jego uczuć, ale i tak się z nią ożenił, a potem karał ją za to, że go nie kocha, otwarcie żyjąc z inną kobietą. Diddie udawała, że jej to nie obchodzi. Koniec końców Griffin wyrównał rachunki, odwracając się plecami do osoby, którą Diddie kochała najbardziej… do ich córki.

Chociaż nienawidzili się, nigdy nie rozważali rozwodu. Griffin był najważniejszym przedsiębiorcą w mieście, a Diddie liderką życia towarzyskiego i politycznego. Żadne nie chciało się poddać, przystając na propozycję drugiego, i małżeństwo coraz bardziej się staczało, ciągnąc swoim destrukcyjnym śladem zagubioną małą dziewczynkę.

Sugar Beth minęła świeżo odnowiony bar McDonalda i biuro podróży, którego siedzibę ozdabiały nowe, bordowo-zielone markizy. Skręciła w Valley. Ta wąska ulica, prowadząca do opuszczonego dworca kolejowego, umknęła wysiłkom rewitalizacji miasta. Sugar Beth zatrzymała samochód na pokruszonej łacie asfaltu. Kiedy spojrzała na rozpadający się budynek z czerwonej cegły, uświadomiła sobie, że to w tym miejscu Colin Byrne pozował do zdjęcia na okładkę.

Z dachu pospadały gonty, a popękane deski, którymi były zabite okna, pokrywało graffiti. Wśród chwastów przy torach walały się puszki i potłuczone butelki. Dlaczego Tallulah postanowiła zachować tę ruinę? Jej ciotka, tak samo ojciec, miała obsesję na punkcie lokalnej historii i najwyraźniej nie chciała dopuścić do wyburzenia budynku dworca.

Kiedy Sugar Beth wysiadała z samochodu, przypomniał jej się list, który dostała od ciotki.

Droga Sugar Beth,

zostawiam Ci powozownię, dworzec kolejowy i, oczywiście, obraz, bo jesteś moją jedyną żyjącą krewną, i niezależnie od Twojego zachowania więzy pokrewieństwa są mocniejsze od innych związków. Dworzec kolejowy jest w opłakanym stanie, ale kiedy go kupiłam, zabrakło mi energii i funduszy na remont. Fakt, że dopuszczono, by tak bardzo zniszczał, nie świadczy najlepiej o tym mieście. Jestem pewna, że będziesz chciała go sprzedać, ale wątpię, czy uda Ci się znaleźć kupca. Nawet Stowarzyszeniu Społeczności Parrish brak odpowiedniego szacunku dla historii.

Powozownia znajduje się w rejestrze narodowych zabytków. Pracownię Lincolna zachowaj w takim stanie, jak obecnie. Inaczej wszystko przejmie uniwersytet. A co do obrazu… albo go znajdziesz, albo nie.

Serdeczności,

Tallulah Shelborne Carey

PS Niezależnie od tego, co mówiła Ci matka, Lincoln Ash mnie kochał.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: