Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dante: studja nad Komedją Bozką - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dante: studja nad Komedją Bozką - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 332 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Żad­ne­mu może z wiel­kich po­etów, przed­sta­wi­cie­li prze­szło­ści, słusz­niej się nie na­le­ży jak Dan­te­mu to nad­uży­te okre­śle­nie – że sobą, całą uosa­bia epo­kę; – ża­den w isto­cie, prócz Ho­me­ra, nie wcie­lił tak swe­go wie­ku, jego cha­rak­te­ru, je­ni­ju­szu i wie­dzy, jak wiel­ki wieszcz flo­renc­ki – I'al­tis­si­mo po­eta.

Ża­den też z chrze­ściań­skich po­etów no­wej ery nie jest na­deń bar­dziej chrze­ściań­skim, wy­bit­niej sy­nem tego świa­ta, któ­ry na gru­zach po­kru­szo­nej sta­ro­żyt­no­ści się wzno­si. – Po­stać to tak wiel­ka, ta­kim ob­le­czo­na ma­je­sta­tem je­ni­ju­szu, cier­pie­nia, po­tę­gi du­cha i ser­ca po­tę­gi, że nad nią aż do na­szych cza­sów w dzie­jach umy­słu ludz­kie­go nie znaj­du­je­my ani więk­szej, ani po­wszech­ną zgo­dą, wie­ków jed­no­gło­śniej uzna­nej.II.

Po­dróż­ny, któ­ry z rów­nin na­szych i zie­lo­nych pa­gór­ków ci­szą ob­wia­nych po raz pierw­szy do­sta­je się do tych kra­jów któ­rych grzbiet po­ła­ma­ły ka­ta­kly­zmy i spię­trzy­ły w mas­sy ol­brzy­mie wie­ku­iste­mi po­kry­te śnie­ga­mi – gdy uj­rzy na ciem­nym sza­fi­rze nie­ba te bia­ło­ścią swą olśnie­wa­ją­ce szczy­ty, nie do­wie­rza swym oczom, zda­ją mu się wid­ma­mi i chmu­ra­mi. Ta­kim snem po­etycz­nym zja­wia się Mont­blanc w srebr­nym swym płasz­czu, a kto chce do­stać się do jego wierz­choł­ka, czę­sto dro­gę ży­ciem przy­pła­ca.

Wra­że­nie Alp tych czy­nią ol­brzy­my, któ­re po nad tłu­my wznio­sły się je­ni­ju­szem nie­śmier­tel­nym, im tak­że by je zba­dać, ży­cie po­trze­ba po­świę­cić. Każ­da szcze­li­na, każ­dy stru­mień, każ­da ska­ła, skła­da się na ten świat dziw­ny, wiel­ki, strasz­ny i wdzięcz­ny, nie­po­do­bien ni­cze­mu, w so­bie cały. W li­te­ra­tu­rze wie­ków Dan­te jest jed­ną z tych gór nie­do­stęp­nych.III.

Dan­te jest to sa­mo­ist­nie bu­dzą­ca się po­ezya chrze­ściań­ska, któ­ra się zja­wia od razu w ca­łym bla­sku – nie­prze­ści­gnio­nym do dziś dnia.

Oso­bli­wym a nie­szczę­śli­wym tra­fem w li­te­ra­tu­rze na­ro­du wzro­słe­go ser­decz­nem po­ślu­bie­niem ca­łej chrze­ściań­skiej idei, na tej zie­mi, któ­ra bro­ni­ła ewan­ge­lii nie­tyl­ko mie­czem, ale ca­łym swym ży­wo­tem, – w Pol­sce dłu­go jest głu­cho o Dan­cie. Aż do ostat­nich nie­mal cza­sów imie jego nam obce, wiel­ka pieśń nie­przy­swo­jo­na i nie­zna­na. W epo­ce w któ­rej nas łą­czą naj­ści­ślej­sze z Wło­cha­mi sto­sun­ki, gdy mło­dzież na­sza kształ­ci się w Pa­dwie, po­eci prze­kła­da­ją po­ema­ta i uczą się na ich wzo­rach – le­d­wie jed­ną po­bież­ną znaj­du­je­my wzmian­kę do­wo­dzą­cą, że imie nie­śmier­tel­ne­go wiesz­cza – do nas do­bie­gło. – Jest to fak­tem tem trud­niej­szym do wy­tłu­ma­cze­nia, że nig­dzie może Boz­ka Ko­me­dja le­piej po­ję­tą i oce­nio­ną by być nie mo­gła, jak u nas. Tym­cza­sem aż do XIX wie­ku Dan­te po­zo­sta­je nam pra­wie zu­peł­nie nie­zna­nym, i gdy inne na­ro­dy jak wspól­ną wła­sność chrze­ściań­stwa przy­swa­ja­ją so­bie to ar­cy­dzie­ło, usi­łu­jąc wnik­nąć w jego du­cha, ba­da­ją pięk­no­ści i roz­sła­nia­ją ta­jem­ni­ce, gdy gdzie­in­dziej całe księ­go­zbio­ry sta­no­wi już li­te­ra­tu­ra Dan­tej­ska – my le­d­wie się jesz­cze ucze­my imie­nia wiesz­cza.

Do dziś dnia mamy za­le­d­wie je­den zu­peł­ny, nie bez wiel­kich za­let, prze­kład Jul­ja­na Kor­sa­ka, kil­ka prób nie­do­koń­czo­nych, a cał­kiem zby­wa nam pra­wie na stu­djach wła­snych nad tą epo­pe­ją, któ­rej ba­da­nie star­czy na za­peł­nie­nie ży­cia czło­wie­ka.IV.

Tak wie­lo­stron­nie pięk­nem i wiel­kiem jest to dzie­ło, tak w so­bie wie­le za­my­ka, że zbli­że­nie się doń, nie roz­cza­ro­wa­nie, ale co­raz więk­szy za­pał obu­dza. Lek­ce­wa­żyć Dan­te­go ten tyl­ko może, kto go nie zna, lub za­znał z da­le­kie­go o nim roz­gło­su.

Bliz­ko sześć­set lat dzie­li nas od tej epo­ki w któ­rej, w bo­le­ściach wy­gna­nia, w uci­sku oj­czy­zny wiel­ki po­eta wy­śpie­wał Ko­me­dją Bożą. – Za­raz po zgo­nie tu­ła­cza roz­po­czę­to ze czcią re­li­gij­ną wpa­try­wać się w nią i ba­dać spu­ści­znę nie­śmier­tel­ną któ­rą po so­bie zo­sta­wił – li­te­ra­tu­ra więc Dan­tej­ska uro­sła ogrom­nie, a przed­miot zda­je się na oko wy­czer­pa­nym. W isto­cie jed­nak tak nie jest. Jak wszyst­ko praw­dzi­wie pięk­ne i na­ce­cho­wa­ne pięt­nem je­ni­ju­szu, Ko­me­dja Dan­te­go do­star­cza do dziś dnia no­wych my­śli i co­raz ja­śniej­szych pro­mie­ni.

Z oba­wą przy­stę­pu­je­my do tego przed­mio­tu, któ­re­go roz­miar i waż­ność czu­je­my; skła­nia do tego nad­zwy­czaj­na pięk­ność i wiel­kość dzie­ła z jed­nej, małe jego u nas roz­po­wszech­nie­nie z dru­giej stro­ny.

Nie po­tra­fie­my wy­czerp­nąć ca­łe­go za­da­nia, ale się nam może uda wska­zać dro­gi, za­chę­cić do po­zna­nia naj­więk­szej z epo­pei now­szych cza­sów.V.

Dan­te, po­wie­dzie­li­śmy, przed­sta­wia nam sobą, całą epo­kę, to też bez bliż­sze­go po­zna­nia cza­sów, w któ­rych żył, cier­piał i wiesz­czył, po­znać go i oce­nić nie po­dob­na.

Cała ta mgli­sta prze­strzeń kil­ku wie­ków, w któ­rych nowa spo­łecz­ność kształ­ci się, ura­bia, prze­tra­wia na swą ko­rzyść reszt­ki sta­ro­żyt­nej wie­dzy i cy­wi­li­za­cyi – do­tąd w ogó­le mało jest zna­na, a była nie słusz­nie wzgar­dzo­ną.

Dłu­go imie­niem wie­ków bar­ba­rzyń­skiej ciem­no­ty na­zy­wa­no te cza­sy, osła­nia­ją­ce ko­leb­kę no­wej ery. Na­wy­kli­śmy uśmie­chać się z jej na­uki, z form su­chych, z na­iw­nych ale peł­nych ży­wot­no­ści utwo­rów – któ­re zja­wia­ją się rzad­ko wpo­śród cięż­kich walk wszel­kie­go ro­dza­ju, ja­kie na­ro­dy od­by­wać mu­szą, zdo­by­wa­jąc po­sa­dy przy­szło­ści.

W isto­cie nie jest przy­nę­ca­ją­cem ba­da­nie tych po­cząt­ków ro­dzą­ce­go się świa­tła, od X. do XIII. wie­ku, ale przed­miot to jako Stu­djum hi­sto­rycz­ne nie­zmier­nej wagi.

W ło­nie tego po­zor­ne­go za­mę­tu, acz jesz­cze nie wy­raź­nie ukształ­to­wa­ne zja­wia­ją się za­rod­ki tego wszyst­kie­go, co ma w XV. i XVI. tak buj­nie roz­kwi­tać. Wie­ki te są pra­dzia­da­mi cy­wi­li­za­cyi od­ro­dze­nia, a pod ubo­gą i szorst­ką ich suk­nią, biją ry­cer­skie ser­ca, nie­ustan­ne­go tru­du nie­po­ko­jem.

Zaj­mu­ją­cem też nad wy­raz wszel­ki jest do­cho­dze­nie dróg ja­kie­mi szła ludz­kość do za­wią­za­nia wę­zła mię­dzy świa­ta­mi dwo­ma, do po­jed­na­nia tra­dy­cij po­gań­skich z na­uką chrze­ści­jań­ską. Cała pra­ca du­cho­wa, po więk­szej czę­ści nie­wi­dzial­na, od­by­wa­ją­ca się wśród tych ciem­no­ści od X do XIII wie­ku, ma wła­śnie za głów­ne za­da­nie, z resz­tek tra­dy­cij sta­ro­żyt­nych, zdo­być spu­ści­znę dla chrze­ści­jań­skie­go świa­ta.

Ale w jak­że trud­nych oko­licz­no­ściach od­by­wa się ta mo­zol­na pra­ca oko­ło po­sad przy­szło­ści!

Po­cząw­szy od X wie­ku, wi­dzie­my wszę­dzie, jak­by po­zo­sta­łość po prze­szłym za­mę­cie – boje, roz­ter­ki, wal­ki bez sa­mo­wie­dzy celu, ale z któ­rych nie­złom­ne pra­wo po­stę­pu wy­ra­dza nie­spo­dzia­nie co ma mu po­słu­gi­wać i ludz­kość pchnąć na nowe tory. Nie raz py­cha i żą­dza pa­no­wa­nia ma­łe­go bo­ha­te­ra oczysz­cza dro­gę wiel­kiej praw­dzie; – przy do­go­ry­wa­ją­cym bla­sku sta­re­go ce­sar­stwa, któ­re jed­no­czy­ło ludy – wy­bi­ja się tu i owdzie chęt­ka sa­mo­ist­no­ści, od­osob­nie­nia, am­bi­cya jed­no­stek, któ­ra nie wie iż jest na­rzę­dziem przy­szłej swo­bo­dy. To na­wet co się nam wy­da­je błę­dem lub tra­fem, pro­wa­dzi we­dle nie­zbła­ga­ne­go pra­wa roz­wo­ju ludz­ko­ści… do opatrz­ne­go skut­ku i koń­ca, za­wsze ku lep­sze­mu, ku wy­ży­nom. Ale dro­gi przez któ­re się idzie ku nim, są cięż­kie.

W tym osła­wio­nym Xym wie­ku, któ­ry nam po so­bie zo­sta­wił tyl­ko śla­dy pra­cy umy­sło­wej Ara­bów, na chwi­lę zda­ją­cych się chcieć prze­jąć spu­ści­znę Gre­cij i Rzy­mu, – dzie­ła Kon­stan­te­go Por­fy­ro­ge­ne­ty, któ­ry z mi­ło­ści dla na­uki i sztu­ki, rzą­dy pań­stwa za­nie­dby­wał, – wre­ście kro­ni­ki, jak Flo­do­ar­do­wą i Lu­it­pran­da, – w tym dzie­sią­tym wie­ku już nie jest ani tak ciem­no, ani tak dzi­ko, – jak się nie­gdyś dzie­jo­pi­som zda­wa­ło.

Na­uka, mi­łość świa­tła, tra­dy­ci­je cy­wi­li­za­cij, chro­nią, się wpraw­dzie w cia­śniej­sze koła – prze­cho­wy­wa­ne są, przez nie­wie­lu, ale Znicz ten świę­ty nie ga­śnie. Zo­sta­je za­wsze iskra na oł­ta­rzu, z któ­rej dłoń wie­ku i je­ni­ju­szu ogień roz­pa­lić po­tra­fi.

Wiek ten dzie­sią­ty, do wspól­nej pra­cy lu­dów cy­wi­li­zo­wa­nych, ra­zem z chrze­ści­ja­ny po­wo­łu­je Sło­wian, Cze­chy, Pol­skę i Ruś. Pół­noc skan­dy­naw­ska roz­świe­ca się tak­że. Po­trze­by na­wra­ca­nia zmu­sza­ją, do na­uki ję­zy­ków do­tąd wzgar­dzo­nych i są pierw­szą, do kształ­ce­nia ich po­bud­ką.VI.

Z łona puszcz Ger­ma­nij, wy­cho­dzi na pole czy­nu na­ród nie­miec­ki, do dłu­gich walk po­wo­ła­ny – pierw­sze jego pie­śni tchną wal­ką o pod­bój świa­ta.

Ważą się losy, wśród upad­ku grec­kie­go pań­stwa, za­mie­ra­ją­ce­go po­wo­li jak­by snem przed­gro­bo­wym – wśród zwy­cięztw Tur­ków i Ara­bów, wpo­śród bez­sil­nych sta­rań o od­bu­do­wa­nie ce­sar­stwa rzym­skie­go w Eu­ro­pie – przy­szłość wy­ra­bia się ta­jem­ni­cza, nie­po­chwy­co­na. Je­de­na­sty wiek, epo­ka wo­jen krzy­żo­wych – pra­cu­je tak­że dla przy­szło­ści, gro­ma­dzi jej na­sio­na; nie po­zo­sta­ją, one bez wpły­wu na­wet na pi­śmien­nic­two póź­niej­sze. Tym­cza­sem oświe­ceń­sze umy­sły, za­przą­ta­ją za­wsze jesz­cze kwe­stje re­li­gij­no-fi­lo­zo­ficz­ne. W tej epo­ce, re­li­gij od fi­lo­zo­fij od­dzie­lić jesz­cze nie moż­na. Teo­lo­gi­ja jest po­lem na któ­rem umysł ludz­ki po­ru­sza się aby nie odrę­twiał. W uczu­ciu re­li­gij­nem, któ­rem wie­ki te są prze­ję­te całe ży­cie ich się jed­no­czy – ono im głów­ną na­da­je ce­chę. Wia­ra dźwi­ga na­ro­dy, do naj­więk­szych ofiar pod­bu­dza, roz­na­mięt­nia do czy­nów bo­ha­ter­skich, wy­ra­dza wal­ki płod­ne, ale nie daje też wy­ga­sać ide­om wiel­kim, za­sa­dom nie­śmier­tel­nym, któ­re z chro­pa­wej łu­pi­ny roz­wić się i buj­no roz­ro­snąć mają. Te na po­zór drob­nost­ko­we spo­ry re­ali­stów z no­mi­na­li­sta­mi, któ­re się nam dziś zda­la, gdy zga­sła myśl co je oży­wia­ła, mar­twe­mi i czcze­mi wy­da­ją, – są jak­by gym­na­sty­ką my­śli, krze­pią­cą ją, nie da­ją­cą jej otrę­twieć. Z dru­giej stro­ny wiek to, w któ­rym ję­zy­ki mło­de, po­czu­wa­ją swe pra­wa do ży­cia. To co nie daw­no jesz­cze bar­ba­rzyń­skiem uzna­wa­ne, mia­ło tyl­ko pra­wo umie­rać i być po­chło­nię­tem a wzgar­dzo­nem – wy­po­wia­da się już ży­ją­cem i do ży­cia zdol­nem. Fe­no­men to zna­czą­cy, któ­ry zwia­stu­je na­ro­dze­nie się no­wej idei. W świe­cie po­gań­skim ce­sar­stwo, Rzym, jego ję­zyk i oby­czaj po­chła­niał wszyst­ko; te­raz ideą chrze­ści­jań­ską rów­no­upraw­nio­ne do ży­cia, po­czu­wa­ją się w so­bie na­ro­dy i o wy­swo­bo­dze­nie, o sa­mo­ist­ność do­ma­ga­ją. Re­for­ma spo­łecz­na, któ­rą od jed­nost­ki po­czę­ło chrze­ści­jań­stwo, do­się­ga idei pań­stwo­wej.

Ję­zyk ła­ciń­ski po­zo­sta­je za­wsze wiel­kim mi­strzem i wzo­rem – ale jego dzie­ci i wy­cho­wan­ce upo­mi­na­ją się o wy­dzie­le­nie spu­ści­zny, i od­bie­ra­ją ją same.

Pra­ca oko­ło cy­wi­li­za­cij, któ­ra była przy­wi­le­jem jed­nej mowy Rzy­mu i Ce­za­row – pra­ca du­cho­wa po­czy­na się dzie­lić. Toż samo zwia­stu­je iż cy­wi­li­za­cyj­nych swych ce­lów ludz­kość in­ne­mi chce po­szu­ki­wać dro­ga­mi, aby ła­twiej do nich do­szła.

Zja­wie­nie się ję­zy­ków no­wych, jest pierw­szem wy­klu­ciem się idei na­ro­do­wo­ści.VII.

W dwu­na­stym wie­ku już to ży­cie umy­sło­we, któ­re jest ce­lem i koń­cem ludz­ko­ści na zie­mi, co­raz roz­wi­ja się sil­niej, co­raz żyw­szem bije tęt­nem. Ma ono wszyst­kie ce­chy mło­dzień­stwa swe­go; rzu­ca się z zu­chwal­stwem i po­tę­gą mło­do­ści na za­da­nia naj­nie­do­stęp­niej­sze, na kwe­sti­je po­za­świa­to­we; skrzy­dła­mi Ika­ra, nim po­zna­ło zie­mię – chce nie­bios do­się­gnąć. Naj­za­wil­sze teo­lo­gicz­ne ba­da­nia zaj­mu­ją umy­sły i roz­na­mięt­nia­ją tłu­my, – re­li­gi­ja jest za­wsze jesz­cze głów­nym pla­cem szer­mier­ki umy­słu ludz­kie­go.

Imio­na Abel­lard'a, Pio­tra Lom­bar­do, Ar­nol­da z Bre­scij, św. Ber­nar­da; zja­wie­nie się sekt Al­bi­gen­sów i Wal­den­sów, zwia­stu­nów wcze­snych pro­te­stan­ty­zmu, po­świad­cza­ją, o tem.Ży­wot wie­ku­isty z ży­wo­tem ziem­skim two­rzą jesz­cze jed­nę, spój­ną ca­łość i wia­ra pa­nu­je tym wie­kom.

Obok pi­sa­rzy teo­lo­gicz­nych, mno­ży się też licz­ba kro­ni­ka­rzy i hi­sto­ry­ków – po­ezi­ja w ję­zy­ku ludu wszę­dzie pró­bu­je sił swo­ich, aby nic do tego chó­ru nie bra­kło, obok roz­praw naj­wznio­ślej­szej tre­ści, do­ty­czą­cych isto­ty Boga i na­tu­ry czło­wie­ka, – oży­wa się już iro­ni­ja, śmie­je szy­der­stwo, bu­dzi sa­ty­ra zja­dli­wa i bez­li­to­sna wo­ła­ją­ca o re­for­my oby­cza­ju zgod­ne z na­uką wia­ry.

Roz­bu­dze­nie do pra­cy du­cha już w tym wie­ku jest ude­rza­ją­cym, za­po­wia­da ono po­stę­py dal­sze, któ­rych nic po­wstrzy­mać nie może. – Wie­dza i na­uka po­wo­li prze­kra­cza­ją mury klasz­to­rów i w róż­nych po­sta­ciach prze­ni­ka­ją w spo­łe­czeń­stwo chci­wie ich spra­gnio­ne.

Od­ro­dze­nie to wszę­dzie za­rów­no w Eu­ro­pie czuć się daje, na pół­no­cy w Skan­dy­na­wij, we Fran­cij tru­ba­du­rów, w An­glij, w Niem­czech, na dwo­rze Kom­ne­nów, u Ara­bów stu­di­ju­ją­cych Ga­le­na i ko­men­tu­ją­cych Ary­sto­te­le­sa, w li­te­ra­tu­rze rab­bi­nicz­nej, któ­ra ma swe­go Ben­ja­mi­na z Tu­de­li.

Obok tych mło­dzień­czych en­tu­zja­zmów, nie­zbła­ga­ne szy­der­stwo, to może naj­cie­kaw­szy du­cho­wy fe­no­men tego wie­ku. Li­te­ra­tu­ra urzę­do­wa po­waż­na, sta­no­wi tyl­ko po­ło­wę tego ży­cia dwu­twa­rze­go epo­ki. Da­le­ko mniej zna­na dziś, a wię­cej roz­po­wszech­nio­na na­ów­czas, krą­ży­ła w od­pi­sach po klasz­to­rach i dwo­rach sa­ty­ra pro­te­stu­ją­ca w imie idei chrze­ści­jań­skiej prze­ciw­ko oby­cza­jom po­gań­skim. Ze zbio­rów Grim­ma i Schmel­le­ra, Wri­ght'a i Du­me­ril'a moż­na ją co­kol­wiek po­znać. Sztu­ka któ­ra jesz­cze ani po­ję­ła ani do­ści­gnę­ła ide­ału, już pod wra­że­niem tych uspo­so­bień wie­ku skła­nia się ku przed­wcze­snej ka­ry­ka­tu­rze. Por­ty­ki świą­tyń i kar­ty psał­te­rzów okry­wa­ją się szy­der­stwy z tej spo­łecz­no­ści, któ­ra, spie­ra­jąc się o nie­po­ści­głe praw­dy wie­ku­iste, do ży­cia ich za­sto­so­wać nie chce.

To po­czu­cie fał­szu i nie­lo­gicz­no­ści roz­bu­dza się na­przód w mas­sach, ob­ja­wia bez­kształt­nie, prze­cho­dzi nie­mal wzgar­dzo­ne – ale trwa i ro­śnie po­kąt­nie aż je w XVI wie­ku sil­niej­sze umy­sły, śmiel­sze dło­nie, po­chwy­cą jako oręż do wal­ki.VIII.

Wiek XIII. w któ­re­go dru­giej po­ło­wie uro­dził się Dan­te, jest dal­szem a co­raz buj­niej­szem roz­wi­nię­ciem pra­cy w po­przed­nim roz­po­czę­tej. Na­prze­ciw ze­psu­te­mu spo­łe­czeń­stwu, któ­re­go oby­cza­jów wia­ra oczy­ścić nie mo­gła – pro­te­stu­je za­wsze taż sa­ty­ra nie­li­to­ści­wie przez usta żacz­ków i mło­dzie­ży, – ale sil­niej jesz­cze nad nich, ży­ciem ubó­stwa, po­ko­ry, wy­rze­cze­nia się sa­me­go sie­bie, wy­czło­wie­cze­niem, po­su­nię­ciem do krań­ców osta­tecz­nych speł­nie­nia prze­pi­sów ewan­ge­lij – pro­te­stu­ją św. Fran­ci­szek z Asy­żu i Do­mi­nik.

Pierw­szy szcze­gól­niej jest jak­by od­no­wi­cie­lem praw­dy, bo wcie­le­niem ży­wo­ta we­dle na­uki ewan­ge­lij, po­su­nię­te­go pra­wie za kres mocy ludz­kiej. Na­prze­ciw zbyt­kom i roz­pu­ście sta­wi się do­bro­wol­ne ubó­stwo, szczę­śli­wa nę­dza, zwy­cięz­two du­cha nad po­ko­na­nem cia­łem.

Mno­żą się szko­ły, księ­gi i je­ni­ju­sze, na­uka wy­ra­sta z ja­kichś nie­do­strze­żo­nych odro­bin, któ­re od wiel­kie­go ka­ta­kly­zmu roz­pro­szo­ne le­ża­ły. Tłu­my uczniów, chci­wych wie­dzy, za­le­ga­ją przed­sie­nia uni­wer­sy­te­tów, któ­rych licz­ba się po­mna­ża.

Mi­łość na­uki sta­je się nie­mal go­rącz­ką; mło­dzież ubo­ga spę­dza noce na sło­mie u drzwi sal, aby słu­chać wy­kła­du mi­strza; pły­nie ty­sią­ca­mi do tych źró­deł świa­tła, a za­da­nia, któ­re dziś ni­ko­go nie roz­na­mięt­nia­ła, rzekł­bym na­wet nie ob­cho­dzą, za­da­nia na­tu­ry ist­nie­nia, ży­wo­ta po­za­świa­to­we­go, losu i prze­zna­czeń czło­wie­ka, przy­ro­dy i władz ludz­kich, za­da­nia naj­such­sze, naj­oder­wań­sze, bu­dzą za­pał aż do exta­zy po­su­nię­ty, po­le­mi­kę aż do nie­na­wi­ści roz­pa­la­ją­cą.

Jest to za­praw­dę ce­chą wie­ku, któ­ry dla przy­szło­ści pra­cu­je.

Wiek też to św. To­ma­sza z Akwi­nu, Al­ber­ta Wiel­kie­go, Duns

Sko­ta, na­osta­tek za mało do­tąd zna­ne­go Ro­ge­ra Ba­ko­na, któ­re­mu do­pie­ro nowe ba­da­nia przy­wró­ci­ły sła­wę na­leż­ną.

Sam on je­den ze św. To­ma­szem, już by z wie­ku tego styg­mat bar­ba­rzyń­stwa ze­trzeć był zdol­nym.

Obok zdu­mie­wa­ją­cej na­uki i me­to­dy To­ma­sza, uni­wer­sal­ność Ba­ko­na w trzech jego wiel­kich ułam­ko­wo nam zna­nych dzie­łach za­war­ta, jest na ten wiek pra­wie nie wy­tłu­ma­czo­ną.

W głów­nem Opus ma­jus, Ba­kon już za­kła­da pod­sta­wy przy­szło­ści, do­ma­ga­jąc się swo­bo­dy dla umy­słu a jako me­to­dę za­le­ca­jąc do­świad­cze­nie.

Wspo­mi­na­my tu o nim szcze­gól­niej dla togo, że To­masz z Akwi­nu w kwe­sti­jach teo­lo­gicz­nych a Ba­kon w na­uko­wych, wy­świe­ca­ją nam i tłu­ma­czą nie­zmier­ną uczo­ność na­sze­go po­ety, zda­ją­ce­go się wiek swój prze­ści­gać a w isto­cie bę­dą­ce­go tyl­ko ide­al­nem jego dzie­cię­ciem.IX.

Wśród tego roz­świ­tu no­wej ery, gdy Wło­chy roz­bi­te i ro­ze­rwa­ne w wal­kach gwel­fów i gi­bel­li­nów po­że­ra­ją się same, a mimo stru­mie­nie wy­la­nej krwi mają jesz­cze do­syć siły by two­rzyć nową sztu­kę i nowe pie­śni – przy­cho­dzi na świat je­ni­jusz, któ­ry tę epo­kę ma w so­bie naj­peł­niej wy­ra­zić. Hi­sto­rya czło­wie­ka jest tu tak nie­zbęd­nym ko­men­ta­rzem dzie­ła, że mó­wić o Boz­kiej Ko­me­dij nie da­jąc po­znać jej twór­cy, by­ło­by nie­moż­li­wem.

Po­emat ten to wiek XIII cały i Dan­te cały. Nie jest to już owa pieśń Ho­me­ra i Wir­gil­ju­sza, z po za któ­rej nie wi­dać ich twór­cy, pieśń bez ce­chy wła­snej śpie­wa­ka, któ­ra za­rów­no dzie­łem jed­ne­go i dzie­się­ciu być może – a w isto­cie jest utwo­rem na­ro­du nie jed­nost­ki. Tu, głów­nym bo­ha­te­rem czło­wiek, wieszcz po­czu­wa­ją­cy się do god­no­ści swej mimo chrze­ści­jań­skiej po­ko­ry, nie wa­ha­ją­cy się na bar­ki swe wło­żyć brze­mie­nia ca­łe­go epo­pei nie­ba i zie­mi.

Od po­ema­tów sta­ro­żyt­nych do tego pierw­sze­go chrze­ści­jań­skie­go – ol­brzy­mia prze­strzeń – nie­zmier­na oboj­ga róż­ni­ca.

W tam­tych wy­stę­po­wał zbio­ro­wy czło­wiek, zbio­ro­wy je­ni­jusz wie­ku w któ­rym jed­nost­ka to­nę­ła po­świę­co­na ca­ło­ści; w któ­rym na­ro­dy były jed­no­li­te­mi bry­ła­mi – tu, sta­je czło­wiek po­je­dyń­czy, od­ku­pio­na przez Chry­stu­sa jed­nost­ka swo­bod­na, po­czu­wa­ją­ca się do od­ręb­ne­go ży­cia.

Jest to po­emat no­wej ery, któ­rej go­dłem – wy­swo­bo­dze­nie umy­słu, prze­ko­nań, czy­nów, pod­da­nych nie woli czło­wie­ka ale pra­wu Bo­że­mu.X.

W naj­pięk­niej­szej z do­lin cu­dow­nej Ita­lij, u kwie­ci­stych brze­gów Arno, gdzie na wzgó­rzu wzno­szą się gru­zy sta­rej Fe­su­li, a po­ni­żej roz­ta­cza­ją mury i wie­że mia­sta kwia­tów i pie­śni, uro­dził się wieszcz wie­ku. Kwia­ty i pie­śni Flo­ren­cyi wy­ro­sły dłu­go krwią pod­le­wa­ne.

Zbu­rzo­na okrut­nie przez Jul­ju­sza Ce­za­ra, Fe­su­la zmie­nia się w bo­ga­tą i świet­ną Flo­ren­cyą. Opar­ła się ona Go­tom, ale bicz boży Atyl­la ob­ró­cił ją w po­piół i gru­zy.

Pod­nio­sła się zno­wu i za­kwi­tła, uszedł­szy na­pa­du Lon­go­bar­dów, ale w ło­nie jej, z bo­gactw i sił zbyt­ku wy­ro­sły nie­na­wi­ści bra­ter­skie. Roz­dział lud­no­ści, któ­rej róż­ne klas­sy, imie­niem i mnie­ma­nem po­cho­dze­niem roz­dwa­jać się i pa­no­wać so­bie chcia­ły – nie­mal u ko­leb­ki już wi­docz­ny, cha­rak­te­ry­zu­je dzie­je gro­du. Zby­tek ten ży­wot­no­ści, ile­kroć na ze­wnątrz wy­lać się nie może, we wła­snem ło­nie ro­dzi wal­ki za­bój­cze. Pod roz­ma­ite­mi na­zwa­mi, osta­tecz­nie jako gwel­fy i gi­bel­li­ny, Flo­rent­czy­cy w nie­ustan­nym boju i bez­ła­dzie, szu­ka­ją na­próż­no pod­po­ry u ob­cych, u pa­pie­żów i ce­sar­stwa, by jed­no z tych stron­nictw z po­mo­cą bo­daj obcą zwy­cię­żyć mo­gło. Na nie­szczę­ście zwy­cięz­two sprzy­ja na prze­mia­ny, chwi­lo­wo jed­nym i dru­gim, nikt sta­now­czo góry wziąć nie może, a każ­dy rok tej wal­ki rzu­ca w nią na­sio­na nowe nie­na­wi­ści, po­bud­ki ze­msty, dłu­gi krwi nie­opła­co­ne. W po­środ­ku tego mia­sta wież i za­mczysk obron­nych, na któ­re­go uli­cach cią­głe sta­cza­no boje, któ­re­go każ­dy ka­mień był chlub­ną lub sro­mot­ną pa­miąt­ką, – lud, pa­try­cy­usze, po­dróż­ni, le­ga­ci pa­piez­cy, cu­dzo­ziem­skie ksią­żę­ta, mu­sie­li prze­jeż­dżać zbroj­no i czu­wać od za­sa­dzek. Ko­ściel­ne pro­gi za­le­d­wie mo­gły po­wstrzy­mać za­cię­tych za­pa­śni­ków.

Wszyst­ko w tych wa­śniach go­rącz­ko­wych bra­ło udział aż do nie­wiast i dzie­ci, aż do mni­chów i wy­rob­ni­ka. Dzwo­ny ko­ściel­ne biją za­rów­no zwo­łu­jąc na mo­dli­twę i na trwo­gę. Rzad­ki dzień wy­tchnie­nia. Dziś górą jed­ni a zwy­cię­że­ni idą wy­gnań­ca­mi tu­łać się po mia­stach i wsiach są­sied­nich; dru­dzy ju­tro zwy­cięz­cy na od­wet palą, pa­ła­ce i nisz­czą do­mo­stwa, ra­bu­ją skarb­ce i ści­na­ją wczo­raj­szych try­um­fa­to­rów. W po­cząt­ku XIII wie­ku (1215) sce­ną god­ną Sha­ke­spe­arow­skie­go dra­ma­tu po­czy­na się ta woj­na bra­ter­ska.

Pięk­ny pa­nicz Bu­on­del­mon­ti ma za­ślu­bić mło­dą pa­try­cjusz­kę Ami­dei. Ro­dzi­ny się zgo­dzi­ły, ogło­szo­no mał­żeń­stwo przy­szłe.

Jed­ne­go dnia uro­dzi­wy mło­dzian prze­jeż­dża kon­no pod okna­mi pa­ła­cu Do­na­tich. Na bal­ko­nie stoi mat­ka i cór­ka za­kwe­fio­na. Bu­on­del­mon­ti pod­niósł gło­wę.

– Hej! hej! mes­ser Bu­on­del­mon­ti za­wo­ła­ła nań z bal­ko­nu nie­wia­sta, ja­ką­żeś to so­bie wy­brał żonę? Taki ry­cerz jak wy, mogł­by się so­bie o pięk­niej­szą po­sta­rać.

Patrz! jam dla cie­bie moją cór­kę cho­wa­ła!

To mó­wiąc mat­ka od­sła­nia za­ru­mie­nio­ne dziew­czę – cud pięk­no­ści.

Bu­on­del­mon­ti ocza­ro­wa­ny, roz­mi­ło­wa­ny, ła­mie dane sło­wo i po­sta­na­wia po­ślu­bić cór­kę Si­gno­ry Do­na­ti.

Ro­dzi­na Ami­dei, prze­waż­ne ma­ją­ca wpły­wy – obu­rzo­na na­ra­dza się nad uka­ra­niem zdraj­cy.

Mo­sca Lam­ber­ti prze­ry­wa dłu­gie na­ra­dy – Cosa fat­ta capo ha! woła w unie­sie­niu. Dzia­łać na­le­ży nie ra­dzić.

I gdy w po­ra­nek dnia wiel­kiej­no­cy, cały w bie­li i we zło­cie, na bia­łym ko­niu, pięk­ny Bu­on­del­mon­ti z Ol­tra-Arno przez most prze­jeż­dża, tłum zwo­len­ni­ków Ami­de­ich na­pa­da go zbroj­ny, z mie­cza­mi, ścią­ga z ko­nia i za­bi­ja.

Ten mord gwał­tow­niej jesz­cze roz­dzie­ra mia­sto na dwa obo­zy. Domy zmie­nia­ją się w twier­dze, dro­gi ob­sta­wia­ją, za­sadz­ka­mi. Na chwi­lę zwy­cię­ża­ją gi­bel­li­ni , po­tem znów wra­ca­ją, gwel­fy.

Lud obie­ra so­bie wo­dza a gmi­na ko­rzy­sta­jąc z za­tar­gów mie­dzy moż­ne­mi, przy­cho­dzi do wła­dzy. Część gi­bel­li­nów trzy­ma­ją­ca z Man­fre­dem, sy­nem Fry­de­ry­ka II., wy­że­nio­na z Flo­ren­cij, szu­ka przy­tuł­ku w Sien­nie. Wal­ka roz­cią­ga się po za mury mia­sta na gro­dy przy­le­głe. Ale krót­ko trwa try­umf gwel­fów, któ­rzy strasz­ną po­no­szą klę­skę pod Mon­ta­per­ti. Flo­ren­ci­ja prze­cho­dzi zno­wu w ręce gi­bel­li­nów i gwel­fy wy­gna­ne zy­sku­ją sprzy­mie­rzeń­ca w Ka­ro­lu An­de­ga­weń­skim.

Z róż­nem szczę­ściem to­czy się ta za­ja­dła wal­ka, aż do upad­ku Man­fre­da.XI.

Wśród tych bo­jów, we czte­ry mie­sią­ce po Man­fre­da śmier­ci, w Maju roku 1265, przy­cho­dzi na świat nasz po­eta.

Był on po­tom­kiem sta­rej a moż­nej ro­dzi­ny flo­renc­kiej Eli­ze­ów, wio­dą­cej się od rzym­skich przy­by­szów. Imie Ali­ghie­rich w po­cząt­ku XII wie­ku przy­brał nad­dziad jego, oże­nio­ny z dzie­dzicz­ką tego na­zwi­ska.

Na­ro­dze­nie wiesz­cza, we­dle le­gen­dy, za­po­wia­da się we śnie jego mat­ce, któ­ra śni o dzie­ci­nie kar­mią­cej się li­ść­mi lau­ro­we­mi.

Syn moż­nych ro­dzi­ców, pierw­sze na­uki po­bie­rał Dan­te we Flo­ren­cij, któ­rej szkół nie bra­kło, ' urzą­dzo­nych jak one wów­czas były wszę­dzie, i w sied­miu dzia­łach za­my­ka­ją­cych co po­spo­li­te­mu czło­wie­ko­wi znać i wie­dzieć było po­trze­ba. Stu­dja te, jak wia­do­mo, roz­po­czy­na­ły się gram­ma­ty­ką a koń­czy­ły na astro­no­mij i mu­zy­ce.

Wie­my z sa­me­go Dan­te­go, iż jed­nym z jego mi­strzów był Bru­net­to La­ti­ni, człek lek­ki, pło­chy, ze­psu­ty, pe­łen wad, ale umy­słu nie­po­spo­li­te­go; wię­cej może Fran­cuz niż Włoch cha­rak­te­rem. Dan­te mie­ści go, nie­ste­ty – w pie­kle, mimo wiel­kie­go ser­ca, mi­ło­ści i wdzięcz­no­ści, ja­kie czuł dla nie­go. W jego usta kła­dzie prze­po­wied­nie swój przy­szło­ści – jemu przy­zna­je wsz­cze­pie­nie wia­ry w nie­śmier­tel­ność dzieł wiel­kich.

Pra­wie u pro­gu tego ży­cia po­ety – któ­re już samo jest po­ema­tem – spo­ty­ka­my i tego dru­gie­go mi­strza, co po Bru­net­tim na­uczyć go miał cier­pieć, wie­rzyć, żyć świa­tłem, du­chem, nie­bem. Tym na­uczy­cie­lem była mi­łość a tłu­ma­czem jego – nad­ziem­ska isto­ta, Be­atryx.XII.

Mó­wiąc o tem uczu­ciu, któ­re w ca­łem ży­ciu Dan­te­go i w jego po­ema­cie tak prze­waż­ne zaj­mu­je miej­sce, a głów­ną, ich jest dźwi­gnią – mu­sie­my się zo­sta­no­wić, czem była mi­łość w tam­tych wie­kach i co tem imie­niem zwa­no.

Je­ste­śmy od tej epo­ki i wy­obra­żeń jej w isto­cie da­le­ko da­lej, ni­że­li się nam zda­je, a mi­ło­ści tej… uczu­cia zro­dzo­ne­go z po­jęć czy­sto chrze­ści­jań­skich, któ­re pod­no­si­ło czło­wie­ka i uświę­ca­ło go, pra­wie po­jąć też dziś nie umie­my. W świe­cie sta­ro­żyt­nym to co no­si­ło mi­ło­ści imie, ogra­ni­cza­ło się na­mięt­no­ścią cie­le­sną, było sza­łem, fan­ta­zi­ją, pra­gnie­niem na­sy­ce­nia – i daje się okre­ślić mniej wię­cej świet­ną i wy­szu­ka­ną roz­pu­stą zmy­sło­wą. Mi­łość ta w mło­do­ści przy­bie­ra­ją­ca bar­wy świe­że i po­etycz­ne – na sta­rość sta­wa­ła się ohyd­ną i zwie­rzę­cą.

W świe­cie tym i nie­wia­sta też cale inne zaj­mo­wa­ła miej­sce, była ona słu­gą, po­wier­ni­cą, przy­ja­ciół­ką, ko­chan­ką, go­spo­dy­nią – ale nie sta­ła się jesz­cze czło­wie­kiem rów­nym mę­żo­wi; na­mięt­no­ści z ide­ału strą­ca­ły ją do roli upodlo­nej ba­chant­ki.

Nie­wia­sta swo­bod­na, do­peł­nia­ją­ca czło­wie­ka, ma­ją­ca swem uka­za­niem się na sce­nie zmie­nić spo­łecz­ność całą, stwo­rzyć świat nowy – ro­dzi się do­pie­ro z chrze­ści­jań­stwem. Pro­to­ty­pem jej jest ide­ał – dzie­wi­ca mat­ka Boga. Od czci tego ide­ału nie­wia­sty po­czy­na się uświę­ce­nie, pod­nie­sie­nie, wy­swo­bo­dze­nie ko­bie­ty, któ­ra na­wet mat­ką na czo­le po­win­na no­sić dzie­wic­two cno­ty, pro­mień nie­win­no­ści.

Z ko­bie­tą nową zmie­nia się mi­łość dla niej – z na­mięt­no­ści sta­je się uczu­ciem, czcią, nie­mal ubó­stwie­niem pięk­na cia­ła i du­cha za­ra­zem, czy­sto­ści i świę­to­ści.

Nic le­piej od­ma­lo­wać nie po­tra­fi mi­ło­ści tej ide­al­nej, pla­to­nicz­nej, pod­no­szą­cej się aż do mi­stycz­nych dusz ślu­bów, nad hi­stor­ją Dan­te­go i Be­atry­sy, skre­ślo­ną przez nie­go sa­me­go w Vita Nu­ova. Tą epo­ką no­we­go roz­po­czę­te­go ży­wo­ta jest dlań pierw­sze na Be­atry­sę wej­rze­nie.

Dan­te był na­ów­czas dzie­się­cio­let­nim chło­pa­kiem, Be­atryx ośmio­let­nią dzie­wecz­ką. Uj­rzał ją na uro­czy­sto­ści wio­sen­nej, wśród we­so­łe­go gro­na, skrom­nie ró­żo­wo ubra­ną. Wi­dok jej ra­ził go jak pio­ru­nem "duch mój prze­ra­żo­ny, pi­sze – drżał wszyst­kie­mi tęt­ny, jak­by czuł nad­cho­dzą­ce­go i zwia­stu­ją­ce­go się bó­stwa po­tę­gę. Ecce Deua for­tior me, qui ve­niens do­mi­na­bi­tur mihi Oto Bóg sil­niej­szy na­de­mnie, któ­ry przy­cho­dzi by mną za­wład­nął. "

Cała ta księ­ga, któ­ra nosi ty­tuł: Ży­wot Nowy (Vita nu­ova) po­świę­co­na jest dzie­jom uczu­cia naj­czyst­sze­go, kry­ją­ce­go się z sobą, nie­śmie­ją­ce­go wy­po­wie­dzieć, no­szo­ne­go w du­szy jak skarb naj­droż­szy i sta­no­wią­ce­go w isto­cie dru­gie jak­by ży­cie od­ręb­ne, wca­le nie­spo­jo­ne z rze­czy­wi­sto­ścią. Wy­pad­ki tej mi­ło­ści są tak pro­ste, tak ra­czej nie­zna­czą­ce iż wiel­kie tyl­ko i prze­po­tęż­ne uczu­cie mo­gło je pod­nieść do zna­cze­nia ja­kie­go na­bie­ra­ją w tej księ­dze.

Dla lu­dzi co nie są w sta­nie pod­nieść się do po­ję­cia tej mi­ło­ści – hi­sto­rya to pra­wie dzie­cin­na. Dru­gi raz spo­ty­ka Dan­te Be­atryx już osiem­na­sto­let­nim mło­dzień­cem, całą w śnież­nej bie­li, idą­cą uli­cą wpo­środ­ku dwóch dru­gich nie­wiast. Be­atryx po­zdra­wia go tak mile, iż Dan­te, do któ­re­go po raz pierw­szy prze­mó­wi­ła w ży­ciu, za­chwy­co­ny, upo­jo­ny jej pięk­no­ścią – ucie­ka, szu­ka sa­mot­no­ści aby się tym ob­ra­zem na­pa­wał.

W tem od­osob­nie­niu ma wi­dze­nia i eks­ta­zy, mi­łość jego wy­le­wa się w ślicz­nych i wdzięcz­nych so­ne­tach, tej for­mie wło­skim ulu­bio­nej po­etom, łą­czą­cej w so­bie po­wa­gę po­ema­tu ze wdzię­kiem pio­sen­ki.

So­net za­przy­jaź­nia go z dru­gim mło­dzień­cem, po­etą Gu­ido Ca­val­can­ti.

Dziw­ne to za­praw­dę, trwoż­li­we uczu­cie Dan­te­go, przez całe nie­mal ży­cie Be­atry­sy jak naj­sta­ran­niej się ukry­wa. Po­eta wi­docz­nie roz­ko­cha­ny uda­je, iż przed­mio­tem jego mi­ło­ści jest inna nie­wia­sta, aże­by dro­giej swej ta­jem­ni­cy ni­ko­mu na­wet do­my­śleć się nie dać. – Ma w tem roz­kosz ja­kąś by uwiel­bie­nie swe dla niej za­kryć przed oczy­ma wszyst­kich, a na­wet przed tą, któ­ra jest ce­lem mi­ło­ści. –

Aże­by zro­zu­mieć, co on na­zy­wa mi­ło­ścią, przy­to­czyć trze­ba co Dan­te od­po­wia­da przy­ja­cie­lo­wi, któ­ry go pyta – co mi­łość?

"Mi­łość a ser­ce szla­chet­ne – to jed­no. Ona bez nie­go wszak ist­nieć nie może. – Jako ro­zum­na du­sza bez ro­zu­mu."–

W in­nym so­ne­cie po­wia­da, że gdy na nią pa­trzał, nie miał w świe­cie nie­przy­ja­cie­la, ko­chał wszyst­kich, prze­ba­czał ca­łe­mu świa­tu – i o co­kol­wiek­by go był wów­czas kto spy­tał, nie umiał­by nic in­ne­go od­po­wie­dzieć, nad ten je­den wy­raz – Mi­łość.

W Co­nvi­to (I. 2) oba­wia­jąc się, aby o uczu­cie ziem­skie z fał­szy­we­go wy­kła­du swych po­ezyi po­mó­wio­nym nie był, po­wia­da jesz­cze wy­raź­niej:

– "Lę­kam się, aby mnie nie po­są­dzo­no o na­mięt­ność wiel­ką, któ­ra w pie­śniach mych zda­je się pa­no­wać na­de­mną – ale ohy­da ta usta­je, gdy zwa­ży­cie sło­wa moje – po­ka­zu­ją one, że nie na­mięt­ność mną po­wo­do­wa­ła – ale cno­ta. "

Mi­łość więc dla Dan­te­go, to było uszla­chet­nie­nie, to było, że uży­ję wy­ra­zu na­sze­go po­ety – wy­anie­le­nie czło­wie­ka.XIII.

Be­atryx zaj­mu­je w isto­cie rolę prze­wod­nicz­ki cno­ty w ży­ciu po­ety i jego po­ema­cie – pro­wa­dzi go do nie­bios. W zja­wi­sku tem nie ma nic ziem­skie­go, jest to ob­jaw Boży – wio­dą­cy do Boga. Bez niej nie by­ło­by po­ema­tu… Ona jest wi­dze­niem nie­bios i anio­łów; kró­lu­je pie­śni, któ­ra na cześć jej jest wy­śpie­wa­ną.

Na­próż­no­by w Be­atry­sie chcia­no upa­try­wać uoso­bie­nie ja­kieś – po­stać zmy­ślo­ną, – ty­sią­cz­ne świa­dec­twa do­wo­dzą rze­czy­wi­sto­ści tego ide­al­ne­go zja­wi­ska.

Sto­su­nek tych dwoj­ga istot jest dziw­ny, jak uczu­cie któ­re je łą­czy. Dan­te pra­wie jej uni­ka, nie śmie przy­bli­żyć się do niej… czci ob­raz jej w sa­mot­no­ści, za­pi­su­je ile­kroć ją spo­ty­ka; prze­czu­wa my­śli, na­osta­tek prze­wi­du­je zgon jej.

Za­mąż­pój­ście Be­atry­sy nie zmie­nia tego uczu­cia ani je osła­bia, śmierć go nie nisz­czy. (Na­wia­so­wo do­dać na­le­ży, iż hi­sto­rycz­nie za­mąż­pój­ście to do­wie­dzio­nem nie jest).

Czy­ta­jąc Vita no­vel­la, zda­wa­ło­by się z tego za­prząt­nie­nia mi­ło­ścią, iż ży­cie Dan­te­go w tej epo­ce upły­wać całe mu­sia­ło na bez­czyn­nem roz­my­śla­niu i ek­zal­ta­cyi.

Tak prze­cież nie jest – ży­cie nowe idzie w pa­rze z tru­dem po­wsze­dnie­go ży­wo­ta i nie prze­szka­dza do speł­nie­nia jego obo­wiąz­ków.

Wszyst­ko to dla nas jest je­śli nie mało po­jęt­nem, to do wy­tłu­ma­cze­nia trud­nem… nie zwy­kli­śmy dziś do po­dzia­łu czło­wie­ka na po­spo­li­te­go i nad­ziem­skie­go. Uczu­cia na­sze są gwał­tow­niej­sze a mniej trwa­łe, po­chła­nia­ją czło­wie­ka, palą się ogniem sło­mia­nym. – Tu mi­łość czy­sta, nie ziem­ska, ci­cha, ma­ją­ca w so­bie coś aniel­skie­go, trwa jak skarb w ło­nie po­grze­bio­ny – do zgo­nu.

Hi­stor­ja ży­wej Be­atry­sy cała jest w so­ne­tach i ob­ja­śnie­niach do nich w Vita nu­ova – po­gro­bo­wa w wiel­kim po­ema­cie. Zwią­zek tych dwóch utwo­rów, z któ­rych pierw­szy mało jest zna­nym – dla zro­zu­mie­nia oboj­ga ko­niecz­ny.

To co Le­onar­do Are­ti­no ze­brał o mło­do­ści Dan­te­go, – same wzmian­ki w Boz­kiej Ko­me­dji, do­wo­dzą że się nie usu­wał od ży­cia czyn­ne­go, że ob­ra­cał się w kole mło­dych ró­wien­ni­ków, dzie­lił ich za­ba­wy, i speł­niał obo­wiąz­ki ja­kie nań oby­wa­tel­stwo wkła­da­ło.

W bi­twie pod Cam­pal­di­no znaj­du­je­my go uzbro­jo­nym, wal­czą­cym w pierw­szych sze­re­gach, na­ra­żo­nym na naj­więk­sze nie­bez­pie­czeń­stwa. O bi­twie tej sam Dan­te pi­sze w jed­nym z do­szłych do nas li­stów swo­ich – do­da­jąc iż brał w niej udział.

W r. 1290 umar­ła ubó­stwia­na Be­atryx, żal po jej zgo­nie głę­bo­ki, ma­ją­cy ca­łe­mu to­wa­rzy­szyć ży­ciu, nie wstrzy­mał go od sta­wie­nia się do no­wej wal­ki pod Ca­pro­na. Może być, iż szu­kał po­cie­chy, za­po­mnie­nia w gwał­tow­nych wzru­sze­niach i nie­bez­pie­czeń­stwie na ja­kie się wy­sta­wiał.

Wkrót­ce po­tem ro­dzi­na, lę­ka­jąc się za­pew­ne aby mi­łość i smu­tek na­zbyt od ży­cia nie ode­rwa­ły, skło­ni­ła go do za­ślu­bie­nia Gem­my Do­na­ti. Ale mał­żeń­stwo to, o któ­rem mil­czy po­eta, któ­re przy­jął jako obo­wią­zek a dźwi­gał jak cię­żar, nie mo­gło być Szczę­śli­wem, choć zda­je się do­syć dłu­go trwa­łem. – W koń­cu wę­zeł ten mu­siał star­gać, nie mo­gąc go ro­ze­rwać i po­zo­stał sa­mot­nym.XIV.

Ży­cie pu­blicz­ne osła­dza­ło mu go­ry­cze do­mo­we­go; oce­nio­ny przez swych współ­o­by­wa­te­li jako pra­wy i zdol­ny, uży­wa­nym był do licz­nych po­selstw, na dwo­ry rzym­ski, ne­apo­li­tań­ski, do róż­nych miast wło­skich, do Ka­ró­la Mar­tel­la itp.

Roz­mia­ry tej pra­cy nie do­zwa­la­ją nam wcho­dzić w bliż­sze szcze­gó­ły tych po­sług speł­nio­nych szczę­śli­wie i pra­wie za­wsze po­myśl­nym uwień­czo­nych skut­kiem.

Dłu­gie lata spo­ko­ju, do­stat­ki na­gro­ma­dzo­ne przez Flo­rent­czy­ków, szczę­ście któ­re im słu­ży­ło, uzu­chwa­li­ło i ze­psu­ło nowe po­ko­le­nie. Ze zbyt­ku sił nie­zu­ży­tych zro­dzi­ły się zno­wu w rze­czy­po­spo­li­tej roz­ter­ki, po­dzia­ły, wa­śnie i boje.

Moż­ni i lud sta­nę­li prze­ciw­ko so­bie jako nie­przy­ja­cie­le – sta­re wspo­mnie­nia pod­nie­ci­ły po­żar woj­ny do­mo­wej.

Lud po­wstał prze­ciw­ko pa­try­cju­szom, któ­rzy szczę­śli­we­mu wy­pad­ko­wi może za­wdzię­cza­li iż po uciecz­ce Gia­no del­la Bel­la nie pa­dli zgnie­ce­ni przez tłu­my. Skut­kiem no­wych wa­śni, gwel­fo­wie po­dzie­li­li się na czar­nych i bia­łych.

Ro­dzi się tu na­tu­ral­nie py­ta­nie, do ja­kie­go stron­nic­twa na­le­żał Dan­te, znaj­du­jąc się wpo­śród spo­łe­czeń­stwa roz­na­mięt­nio­ne­go, w któ­rem po­zo­stać obo­jęt­nym zda­je się nie­po­do­bień­stwem.

Z pism Dan­te­go i z jego ży­cia wno­szo­no, iż był po­cząt­ko­wo z gwel­fa­mi, póź­niej z gi­bel­li­na­mi. W isto­cie ma się in­a­czej. Dan­te w tym wie­ku na­mięt­no­ści i wy­łącz­no­ści po­li­tycz­nych oka­zał się wyż­szym nad swój wiek i spół­cze­snych. Nie­był on ani gwel­fem ani gi­bel­li­nem, czar­nym ani bia­łym, był wier­nem dzie­cię­ciem Flo­ren­cyi, ko­cha­ją­cym kraj, pra­gną­cym dlań zgo­dy i spo­ko­ju.

Nie jest to pro­sty do­mysł wy­cią­gnio­ny z po­ję­cia o cha­rak­te­rze wiesz­cza, ale rzecz udo­wod­nio­na współ­cze­sne­mi świa­dec­twy.

W obu obo­zach sza­no­wał on lu­dzi prze­ko­nań szcze­rych, chę­ci po­czci­wych; w obu nie­na­wi­dził tych co dla swej am­bi­cyi po­świę­ca­li oj­czy­znę i mą­ci­li wodę dla wła­snej ko­rzy­ści. Ża­den ze współ­cze­snych i naj­bliż­szych Dan­te­go ko­men­ta­to­rów i bio­gra­fów nie śmie go przed­sta­wić jako za­śle­pio­ne­go i od­da­ne­go jed­ne­mu stron­nic­twu. Ta­kie po­ślu­bie­nie in­te­re­sów par­tyi nie przy­sta­ło lu­dziom ser­ca i za­sad – jest to nie­wo­la, któ­rej pod­dać się mogą, tyl­ko ci, co swej god­no­ści nie czu­ją, ani sobą wład­ną. We wszyst­kich epo­kach lu­dzi sta­łych prze­ko­nań wi­dzie­my nie­za­leż­ne­mi i od­osob­nio­ne­mi, nie­wią­żą­ce­mi się ze stron­nic­twy, nie­da­ją­ce­mi uwię­zić for­mu­łą chwi­lo­wą. Ta­kim się nam oka­zu­je Dan­te.

Je­den z póź­niej­szych jego bio­gra­fów, Bal­bo, dzi­wi się a wy­tłu­ma­czyć so­bie nie umie, jak mógł na prze­mia­ny żyć z gwel­fa­mi i z gi­bel­li­na­mi w zgo­dzie, przy­jaź­nić się zjed­ne­mi i dru­gie­mi. Upa­tru­je on wtem nie­mal chwiej­ność ja­kąś w za­sa­dach. Tak być nie mo­gło i nie było.

Dan­te ko­chał swą Ita­lią, ko­chał oj­czy­sty gród mi­ło­ścią, któ­ra w po­ema­cie try­ska stru­mie­niem go­rą­cym, wprost z żół­cią prze­peł­nio­ne­go ser­ca. Mó­wiąc o nich, znaj­du­je wy­ra­zy tak na­masz­czo­ne, tak przej­mu­ją­ce jak Je­re­mia­szo­we tre­ny, pod­no­si się do wy­żyn, na któ­re tyl­ko mi­łość wznieść może. Ale dla tego że ko­cha oj­czy­znę, zba­wie­nia jej szu­ka nie w lu­dziach i stron­nic­twach, ale w za­sa­dach i ide­ach.XV.

Stan ów­cze­snych Włoch, wspo­mnie­nia daw­nej wiel­ko­ści Rzy­mu, na­re­ście idee wie­ku, ka­za­ły zba­wie­nia szu­kać w sil­nej wła­dzy mo­nar­chicz­nej, któ­ra­by była stró­żem po­rząd­ku po­wszech­ne­go, nie ście­śnia­jąc swo­bód po­je­dyń­czych gmin i gro­dów.

Wło­chy roz­bi­te, po­szar­pa­ne, o któ­re do­bi­ja­li się przy­by­sze obcy, w któ­rych wła­dza pa­pie­żów za sła­ba była by utrzy­mać po­kój (choć go za­wsze mo­gła za­kłó­cić) – w idei Dan­te­go wy­ra­żo­nej w trak­ta­cie o Mo­nar­chij i w li­stach – po­trze­bo­wa­ły sil­nej dło­ni coby je zjed­no­czyć mo­gła.

Już na­ów­czas zjed­no­cze­nie to było pra­gnie­niem i ide­ałem.

Od­bu­do­wa­nie ce­sar­stwa rzym­skie­go we­dle ów­cze­snych po­jęć i sta­nu, jed­no tyl­ko mo­gło to zjed­no­cze­nie i uspo­ko­je­nie za­pew­nić. Pra­gnąc jed­no­ści Włoch Dan­te, był gor­li­wym zwo­len­ni­kiem wskrze­sze­nia ce­sar­stwa, za szko­dli­wy i zgub­ny uwa­ża­jąc po­dział wła­dzy po­mię­dzy ce­sa­rzem a pa­pie­żem, któ­ry roz­strój i nie­ład utrwa­lał.

Nie ofia­rą swo­bód zdo­by­tych przez po­je­dyń­cze gmi­ny, chciał on spo­kój oku­pić, ale poj­mo­wał że po­rzą­dek da się po­go­dzić z nie­mi, by­le­by wódz na­czel­ny stał sil­nie na stra­ży pra­wa.

To po­słan­nic­two Boże przy­zna­wał on ce­za­rom, ma­ją­cym uspo­ko­ić Wło­chy, po­ha­mo­wa­niem swa­wo­li chwi­lo­wo prze­wa­ża­ją­cych a burz­li­wych stron­nictw.

We­dle idei swo­je­go wie­ku był on za zjed­no­cze­niem Włoch i za pra­wem prze­ciw­ko sile zwie­rzę­cej a chciał wła­dzę zlać w na­masz­czo­ne ręce, któ­re­by obok mie­cza po­świę­co­ne­go, sza­lę spra­wie­dli­wo­ści trzy­ma­ły.

W ostat­niem roz­pad­nię­ciu się Flo­rent­czy­ków na czar­nych i bia­łych gwel­fów, Dan­te po­zo­stał po stro­nie umiar­ko­wa­nych i cho­ciaż zda­je się że Do­na­ti (Czar­ni) byli ro­dzi­ną jego żony, trzy­mał ze stron­nic­twem Cer­chich, któ­re mniej się oka­za­ło gwał­tow­nem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: