Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Destrukcyjna psychoterapia metodą Hellingera - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 sierpnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
10,00

Destrukcyjna psychoterapia metodą Hellingera - ebook

Ustawienia te budzą sprzeciw wielu środowisk naukowych, wedle których nie spełniają one podstawowych wymagań, jakie stawia się współczesnym szkołom psychoterapeutycznym. Proponowane sesje ustawień rodzinnych przypominają raczej seanse spirytystyczne, aniżeli poważną terapię”. Ks. dr Mariusz Gajewski

Nie każdy wie, że niemały wpływ na powstanie psychoterapeutycznej metody Berta Hellingera wywarło plemię Zulusów, wśród którego mieszkał wcześniej przez kilkanaście lat. To stamtąd m.in. zaczerpnął inspirację do tego, by podczas prowadzonej przez siebie terapii nawiązywać kontakty ze zmarłymi przodkami. Swoje spirytystyczne twierdzenia wywodzi on z przejętej od nich koncepcji „wiedzącego pola”. Niemiecka prasa wspominała o niejednym przypadku samobójstwa popełnionego z powodu tej kontrowersyjnej terapii. Zatem zanim się nią  zainteresujemy, warto wcześniej zapoznać się

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64789-53-3
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MOJE PRZYKRE DOŚWIADCZENIA Z USTAWIENIAMI HELLINGERA

Był czas w moim życiu, gdy wszelkie ostrzeżenia i oficjalne wypowiedzi Kościoła dotyczące jogi, wróżenia, różnych form terapeutycznych, noszenia amuletów itp. uważałam za mocno przesadzone i średniowieczne. Nie widziałam nic złego w mieszaniu różnych duchowości i w eksperymentowaniu na tym polu. Nie docierało do mnie, jak potężną, a zarazem delikatną strukturą jest duchowość człowieka. W czasie studiów po raz pierwszy zetknęłam się z ustawieniami rodzinnymi Berta Hellingera... Uznałam je za ciekawą metodę umożliwiającą mi rozwiązanie problemów, które mnie wtedy trapiły.

Gdy miałam 27 lat, zdecydowałam się na uczestnictwo w ustawieniach metodą Berta Hellingera. Jak każdy miewałam różnego typu rozterki, pytania, wątpliwości, które czasami zdawały się przybierać na sile. Głównym motywem podjęcia tego kroku była wątpliwa jakość mojego ówczesnego związku z mężczyzną, a konkretnie narastająca liczba konfliktów między nami. Zaczęłam za ten stan obwiniać siebie. Niemniej jednak uważałam się wówczas za osobę silną, zaradną i... wierzącą, bo przecież systematycznie chodziłam na Mszę św., modliłam się. Pochodziłam z wierzącej rodziny, na którą zawsze mogłam liczyć. Wydawało mi się, że mam kontrolę nad własnym życiem. Najczęściej kierowałam się swoją logiką i ciekawością..., a prawdy ewangeliczne odkładałam gdzieś na bok.

W metodzie Hellingera spodobało mi się odniesienie do porządku rodzinnego, do wybaczenia, do miłości i do innych wartości, które odnajdujemy w chrześcijaństwie. Dziś wiem, że samo odwołanie się do imponderabiliów nie oznacza, iż w innych elementach danej terapii nie kryją się bardzo poważne zagrożenia duchowe.

Ustawienia wyobrażałam sobie jako formę teatru lub psychodramy, która pomoże mi spojrzeć z dystansu na siebie. Nie dostrzegałam lub zwyczajnie nie chciałam wówczas zauważyć obecnego tam spirytyzmu. Czytałam opinie ludzi w Internecie na temat tej metody. Wiele z nich było bardzo pozytywnych, typu: „Wreszcie uzdrowiłam swoje relacje, uzdrowiłam związek, cudowna, piękna, szybka terapia” itp. Ignorowałam nieprzychylne jej wpisy – choćby wypowiedź egzorcysty ks. Andrzeja Grefkowicza, który mówił, iż zgłasza się do niego po pomoc wiele osób, które wcześniej brały udział w ustawieniach Hellingera. Zbagatelizowałam również wypowiedzi jej byłych uczestników, mówiących o stanach ciężkiej psychozy na skutek ustawień, kończących się leczeniem w szpitalach psychiatrycznych.

Poszukując intensywnie informacji na temat tej metody, odwiedzałam wiele stron internetowych terapeutów pracujących tą metodą. Pamiętam często powtarzającą się tam deklarację hołdu i bezsprzecznego uznania dla Berta Hellingera. Czemu zatem zdecydowałam się wziąć w tym udział? Szukałam szybkiej metody. Takiej, która w mgnieniu oka zrobi za mnie wszystko. Metody, która zadowoli moją pychę podsuwającą mi coraz to inne przeszkody utrudniające mi bycie szczęśliwą. To wszystko sprawiło, że pozostawałam głucha i ślepa na wszelkie ostrzeżenia. Z jakiegoś powodu nie dzieliłam się moimi planami z rodziną. Uznałam, że lepiej to zataić przed nimi. Być może gdzieś podskórnie obawiałam się, że moi bliscy nie pozwolą mi zrealizować tego pomysłu.

Na co dzień mieszkam w Norwegii. W sierpniu 2012 roku zdecydowałam się wziąć udział w dwudniowych ustawieniach organizowanych w Warszawie. Zależało mi na tym, by pojechać tam samej.

W grupie, poza prowadzącą, było 12 osób. Terapeutka, jak dowiedziałam się wcześniej, była z wykształcenia psychologiem z kilkunastoletnim stażem, dodatkowo certyfikowana w zakresie terapii ustawień systemowych metodą Hellingera. Sądziłam, że jestem w dobrych rękach.

Spotkanie zaczęło od standardowego przywitania się. Usiedliśmy w okręgu na krzesłach. Przyglądałam się uczestnikom... Na palcu dziewczyny siedzącej obok mnie zauważyłam pierścień Atlantów, kolejna osoba miała czerwony sznurek kabalistów. Jednak nie wzbudziło to moich podejrzeń, pomyślałam: „Każdy ma inną filozofię życia, inny światopogląd...”.

Na początku padło kilka słów wstępu ze strony osoby prowadzącej, po czym przeszliśmy do relaksacji. Mieliśmy wyobrazić sobie rodziców i w myślach wyrazić im wdzięczność, szacunek itp. Ważny był oddech – powolny i głęboki. Potem przeszliśmy do ustawienia pierwszego uczestnika. Każda osoba, która chciała na sobie przeprowadzić ustawienia, miała w kilku zdaniach przedstawić problem, z którym przyszła. Ważne było określenie problemu bez podawania informacji sugerujących innym uczestnikom ich ewentualne zachowanie w tzw. wszechwiedzącym polu. Prowadząca, słuchając z zamkniętymi oczami, zdawała się tworzyć w swoim umyśle wizję dotyczącą sytuacji danej osoby. Potem uczestnik spośród innych osób wybierał swój odpowiednik, a terapeuta pozostałe osoby reprezentujące członków jego sytemu rodzinnego.

Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co dzieje się po wejściu w tzw. „wszechwiedzące pole”. Kilkakrotnie byłam proszona o to, bym wystąpiła w roli reprezentanta kogoś z rodziny osób biorących udział w ustawieniu. Tuż po samym wskazaniu, oderwawszy się od krzesła, poczułam nagle nie swoje emocje, tak jakbym była kimś innym. Reagowało też moje ciało – odczuwałam np. rodzaj ciężaru, napierania na plecy lub dziwną siłę popychającą mnie w określonym kierunku – np. plecami do ziemi, co oznaczało, że osoba, którą reprezentuję, już nie żyje.

W czasie jednego z ustawień wchodząc do kręgu, poczułam żal, smutek, a moje ciało poddało się sile, która przyciągnęła je pod ścianę, pod którą ukucnęłam i zaczęłam szlochać. Innym razem nie mogłam patrzeć na jednego z uczestników ustawienia, głowa sama odwracała mi się w przeciwnym kierunku. Łapałam się na tym, że odczuwam wręcz poirytowanie wobec tej osoby.

Obserwowałam również innych uczestników, przemianę, jaka w nich zachodziła: osoby wyznaczone do określonych „ról” przybierały zupełnie inny niż dotychczas wyraz twarzy, ich wzrok wyrażał niesamowicie silne uczucia, np. ogromną nienawiść, gniew, pogardę, a czasami przychylność i ciepło. Zmieniała się też ich postawa ciała, ton głosu i nie miało to nic wspólnego ze standardowym wczuwaniem się w rolę. Przyglądając się z boku temu, co się działo, można było odnieść wrażenie, że działa tam jakaś siła, która wpływa na uczestników i na dynamikę zdarzeń w „polu”. Osoby będące reprezentantami niejednokrotnie nie wiedziały zupełnie nic o osobie, którą wyobrażają.

Tego też dnia przyszła kolej na moje ustawienie. Jak wszyscy poprzedni uczestnicy zostałam poproszona o zajęcie miejsca obok terapeuty i opowiedzenie w kilku zdaniach o tym, z czym przyszłam. Prowadząca przez chwilę zastanawiała się, czy w moim przypadku jest sens przeprowadzać ustawienie, ponieważ wizje, jakie miała, nie były jednoznaczne. Przez całe 2 dni trwania warsztatów w odniesieniu do nikogo nie miała tego typu wątpliwości. Ostatecznie jednak zdecydowała się na przeprowadzenie mojego ustawienia.

Wybrałam dziewczynę, która miała być „mną”. Zaczęłam obserwować to, co się dzieje. Wybrana przeze mnie osoba nagle zgarbiła się, miała delikatnie uśmiechniętą twarz, lecz powoli zaczęła wycofywać się poza krąg siedzących tam osób. Wyglądało to tak, jakby coś ją ciągnęło za plecy do tyłu. Będąc już pod samą ścianą, podniosła ręce do góry i stanęła na palcach, cały czas się uśmiechając. Terapeutka zapytała mnie: „Co o tym myślisz?” „Nie wiem... Na co dzień wiara jest dla mnie ważna, więc może o to chodzi?” – odpowiedziałam. Na co terapeutka odparła: „Wiesz, że nosisz w sobie chorobę psychiczną?”.

Bardzo mnie przeraziły te słowa, gdyż nie miałam nigdy żadnego załamania psychicznego, depresji, nerwicy, halucynacji, paranoi itp. Właściwie nic, co wskazywałoby na jakieś zaburzenia psychiczne . Z drugiej strony zdawałam sobie sprawę z tego, że każdy z nas w określonych okolicznościach może przeżyć załamanie nerwowe.

Prowadząca zaczęła wypytywać mnie o choroby psychiczne w rodzinie. Odpowiedziałam, że nic nie słyszałam o tym. Jedynie wujek miał padaczkę. Jednak terapeutka usilnie starała się wmówić mi, że musiały występować jakieś choroby psychiczne w mojej rodzinie, z powątpiewaniem odnosząc się do moich przeczących odpowiedzi. Atmosfera stała się bardzo dziwna. Zauważyłam, że psycholog nie była do końca pewna, co powinna ze mną zrobić. Potem odsunęła reprezentującą mnie dziewczynę od ściany, mimo że „ona-ja” nie chciała stamtąd odchodzić, mówiąc, że jest tam „dobrze i jasno”. Prowadząca najpierw wydała polecenie, a potem gestem wprowadziła „mnie” z powrotem do kręgu. Dziewczyna snuła się lekkim krokiem po „polu”. Potem jako „ja” położyła się na ziemi; widziałam, że jest „mi” ciężko... Po czym przez pewien czas stała jeszcze w polu.

Po pierwszym dniu czułam się wspaniale. Podekscytowana przyjechałam na drugi dzień ustawień. Przedostatnim uczestnikiem ustawień była dziewczyna, której historia rodzinna była wyjątkowo skomplikowana. Wytypowała swoją reprezentantkę i osobę reprezentującą jej męża (wśród uczestników był tylko jeden mężczyzna, dlatego na „męża” została wybrana najdrobniejsza dziewczyna w całym zespole). Widać było między nimi bardzo negatywne emocje przypominające relację kat – ofiara. „Ona” uciekała przed nim w granicach okręgu, a „on” podążał za nią niczym pastwiący się i zabawiający ze swoją ofiarą oprawca.

Ta sytuacja trwała do momentu, gdy terapeutka poprosiła mnie o reprezentowanie cioci dziewczyny, która zmarła w nie do końca jasnych okolicznościach. Weszłam do okręgu i automatycznie poczułam ciężar na plecach. Oznaczało to, że widocznie już nie żyję i muszę położyć się na ziemię jako osoba zmarła. Wtedy „ona” podeszła do mnie i chwyciła mnie za rękę, wbijając we mnie błagalny, pełen przerażenia wzrok. Było to silnie przesycone emocjami spojrzenie, jakiego nigdy dotąd nie widziałam. Spojrzenie pełne obłędu. Klęczała przy mnie, trzymając mnie za rękę.

Chwilę później jej „mąż” podszedł do mnie i zaczął głaskać mnie po nogach. Potem poproszono do okręgu kolejną osobę, o ile pamiętam „kuzynkę”. „Kuzynka” również położyła się tuż za moją głową, co oznaczało, że ona również nie żyje. Nie widziałam jej, ale doskonale słyszałam. Ta drobna dziewczyna, która reprezentowała „męża”, budziła w naszym gronie ogromny strach. Bez wątpienia czuło się zło, które udzieliło się wszystkim. Nie chciałam się temu przyglądać, dlatego odwróciłam wzrok w stronę pozostałych uczestników. Słyszałam jednak kroki sygnalizujące, że „mąż” podchodzi do „kuzynki”, a następnie jej przerażony głos i ciężki oddech. Zrozumiałam, że dochodzi tam do przemocy (gwałtu). Z dochodzących odgłosów domyśliłam się, że „mąż” siedział okrakiem na „kuzynce”. W pewnym momencie złapał jej ręce, a potem ścisnął szyję w geście duszenia. Nie tyle to widziałam, co domyśliłam się tego. Nie patrzyłam na to, ponieważ czułam, że przyglądanie się tej scenie byłoby dla mnie zbyt bolesne.

Na twarzach obserwatorów widziałam strach, niektórzy płakali. „Mąż” odszedł od „kuzynki” i przez pewien czas pląsał po „polu”, jak w demonicznym transie. Prowadząca próbowała w jakiś sposób wpłynąć na „niego”, uspokoić go, jednak jej działania były bezskutecznie. Chwilę potem „mąż” podszedł do „cioci”, czyli do mnie leżącej na ziemi. Stanął nade mną w taki sposób, że po lewej i prawej stronie moich bioder znajdowały się „jego” nogi.

Stał tak przez chwilę, patrząc na mnie zimnym, pełnym wyższości, pogardy, ale też i zimnej satysfakcji wzrokiem. „Jego” ręce, początkowo spuszczone wzdłuż ciała, powoli zaczęły się podnosić jakby w geście unoszenia siekiery, czemu towarzyszył zamach ciała. W momencie, gdy cios miał spaść na mnie, dałam znak dłonią, że nie chcę już brać w tym udziału i przerwano ustawienie. Następnie terapeutka zebrała wszystkich do kręgu, by zakończyć ustawienie. Mieliśmy chwycić się za ręce, a następnie oddać hołd i szacunek wszystkim tym osobom, które były reprezentowane podczas ustawienia. Nie tylko ja miałam wrażenie, że sytuacja wymknęła się jej spod kontroli. Wyszłam stamtąd roztrzęsiona. W żaden sposób nie zadbano o to, by nas uspokoić, wyciszyć nasze emocje.

Przez całe dwa dni ustawień miałam w kieszeni różaniec, o którym często myślałam. Nie znałam nikogo w Warszawie. Błąkałam się po mieście ze łzami w oczach, z silnym uczuciem lęku w sercu, tak jakbym w całym tym zgiełku szukała gdzieś schronienia. Zaczęły mnie przerażać moje własne myśli. Uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy zaczęłam traktować samobójstwo lub wizję własnej śmierci jako lek na stan, w jakim wtedy byłam. Tłumy turystów w jakiś sposób mobilizowały mnie do tego, by wewnętrznie nie rozpaść się na kawałki, dlatego nie oddalałam się od ludzi.

Weszłam do kościoła oo. dominikanów, gdzie pozostawałam przez pewien czas, modląc się. Po pewnym czasie zauważyłam, że w jednym z konfesjonałów siedział kapłan. Postanowiłam więc wyznać mu wszystko, co mi ciążyło na sercu w sakramencie spowiedzi, opowiedzieć wszystko, co zaszło. Kapłan przeraził się tym. Z wyczuwalną troską i przejęciem kazał mi wyrzec się tego całego zła. Coraz wyraźniej docierało do mnie, co zrobiłam.

Powrót do Norwegii przewidziałam na kolejny dzień. Ogromny niepokój nie pozwalał mi zasnąć, dlatego cały czas się modliłam. Nieprzerwanie prosiłam mojego Anioła Stróża o opiekę. W efekcie udało mi się zasnąć na parę godzin.

Kolejnego dnia tuż przed południem byłam już w Norwegii. Czułam się troszkę spokojniejsza, jednak miałam wrażenie, że coś się zmieniło. Nie poznawałam samej siebie. Przypisywałam to małej ilości snu i niebywałej ilości łez, jakie wylałam wczorajszej nocy. Wieczorem czułam, że jestem bardziej niż zwykle pobudzona fizycznie i emocjonalnie. Około godziny 23.00 poczułam bardzo silny ucisk na karku, czemu towarzyszyło potworne przerażenie i przekonanie, że zaraz coś mnie zabije. Z jakiegoś powodu byłam pewna, że już nigdy nie zobaczę swojej rodziny. Udało mi się wówczas dodzwonić do siostry i w kilku zdaniach opowiedzieć jej o całej sytuacji. Poprosiłam, by wraz z resztą rodzeństwa pomodliła się za mnie.

Odłożyłam słuchawkę. Wbrew mojej woli moje ciało miało ochotę tarzać się po ziemi, tak jakby w tym momencie była to dla niego najbardziej komfortowa pozycja. Z całych sił próbowałam się uspokoić i powstrzymać ten odruch. Nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje. Po raz kolejny pojawiały mi się myśli, że jeśli mam się tak czuć, to może lepiej umrzeć. Nigdy wcześniej nie odczuwałam tak realnie i mocno pragnienia śmierci.

Poczułam silną potrzebę modlitwy i kontaktu z kapłanem. Modliłam się Koronką do Miłosierdzia Bożego. W moim wnętrzu szalała burza, która najchętniej ujawniłaby się z całą swą niszczycielską siłą. Wiedziałam jednak, że nie mogę sobie na to pozwolić, bo mogłabym się w tym pogrążyć. Bardzo wiele wysiłku kosztowało mnie wtedy wykonywanie prostych, codziennych czynności. Poszukałam w Internecie numeru telefonu do jakiegoś kapłana mieszkającego w okolicy – próba kontaktu okazała się jednak bezskuteczna. Wówczas przypomniałam sobie, że kilka miesięcy wcześniej poznałam bardzo wierzącą i uduchowioną kobietę o imieniu Katarzyna. Zadzwoniłam do niej i poprosiłam o modlitwę i numer telefonu do jakiegoś księdza.

Początkowe próby dodzwonienia się na podany numer zakończyły się fiaskiem. Nikt nie odbierał. Frustracja narastała, ale na szczęście za którymś razem udało mi się połączyć. Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam bardzo kojący głos. Bardzo zwięźle opowiedziałam mu o tym, co się stało. Ksiądz powiedział, że będzie się modlił za mnie, a ja w tym czasie mam powtarzać: „Jezu, ufam Tobie”. Gdy zaczęła się modlitwa, ni stąd ni zowąd kilka razy bardzo głośno krzyknęłam. Nie rozumiałam, jak taki pełen rozpaczy dźwięk mógł się wydobywać z głębi mojego ciała. Odruch tego krzyku był zupełnie niezależny ode mnie. Po modlitwie poczułam ulgę, ale wciąż towarzyszył mi duży smutek i – mniejsza już znacznie – panika. Kolejnego dnia dowiedziałam się, że rozmawiałam przez telefon z egzorcystą...

Tamten wieczór mogę uznać za początek mojego nawrócenia. Nawrócenia na bardziej świadomą i autentyczną wiarę. Tego dnia, a właściwie nocy, nie spałam do około 4.00–5.00 rano, lecz modliłam się. Pojawiły się ogromne wyrzuty sumienia i żal... Nie towarzyszyły jednak już temu myśli o śmierci jako wyzwoleniu z tej sytuacji. Przy pomocy innych osób udało mi się kupić bilet do Polski na kolejny dzień. Nieco trudniej było z dojazdem na lotnisko oddalone o około 100 km, ponieważ zwykłe czynności sprawiały mi wtedy dużo trudności. Ostatecznie po kilku nieudanych próbach udało się znaleźć transport. Byłam w stanie spakować jedynie dokumenty i małe wydanie Pisma Świętego.

Kierowca był Polakiem. Usiadłam na ostatnich siedzeniach kilkunastoosobowego samochodu. Ku mojemu zdziwieniu właściwie przez całą drogę z głośników dobiegały dwie piosenki „Czerwonych Gitar”: „Nie jesteś sama” i „Wielka miłość”. Sceptyk z pewnością stwierdzi, że to przypadek. Ja sądzę, że nie istnieje coś takiego, jak przypadek. Kiedyś twierdzenie: „Bóg Cię kocha” uznawałam za zwykły frazes, którego w ogóle nie zgłębiałam. Teraz dotarło do mnie, że także Jezusa traktowałam bardziej jako mitologiczną postać niż Kogoś, kto z miłości do mnie oddał życie na Krzyżu. Tekst tych piosenek bardzo mnie pokrzepił i wzruszył, mimo iż wcześniej słyszałam je wielokrotnie.

Jednak jeszcze większe zaskoczenie przeżyłam, czytając po drodze Psalmy. Miałam wrażenie, że w trakcie ich lektury tworzył się wokół mnie jakby pancerz ochronny. Nie odczuwałam wtedy żadnego lęku, a jedynie wielką ulgę i przekonanie o prawdziwości tych słów. Od tamtego dnia przez kilka miesięcy odczuwałam bardzo silne pragnienie czytania Pisma Świętego, do którego sięgałam w każdej wolnej chwili, jak po najlepsze lekarstwo na to, co było chore w moim sercu.

W tamtym okresie pojawiła się u mnie nadwrażliwość na różnego typu bodźce. Odczuwałam wewnętrzny ból, gdy np. gdzieś z radia dobiegała muzyka z wulgarnym tekstem lub z chaotyczną linią melodyczną. Nie mogłam słuchać cięższych brzmień, oglądać filmów czy też czytać książek ze scenami przemocy. Bardzo źle znosiłam każdy, nawet przypadkowy, kontakt z tego typu treściami, co wcześniej nie stanowiło dla mnie żadnego problemu. Prawdziwy spokój odnajdywałam jedynie w Biblii, czułam, że w tym Słowie było zdrowie.

W tym czasie moje rodzeństwo i inne bliskie mi osoby nie próżnowały. Poza modlitwą załatwiły mi możliwość uczestniczenia we Mszy św. z modlitwą o uzdrowienie i uwolnienie, w której wzięłam udział dzień później. Tam też odczułam działanie Ducha Świętego. Po nałożeniu rąk przez kapłana podeszłam bliżej ołtarza, by się pomodlić. Poczułam gorąco i dziwne oddziaływanie z prawej strony głowy. Po pewnym czasie zaczęłam się zastanawiać, o co chodzi, gdyż zupełnie nie rozumiałam tego, czego wówczas doświadczałam. Otworzyłam oczy i odwróciłam głowę w kierunku, z którego czułam to dziwne działanie. Ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam, że stoi tam Krzyż.

Niedługo potem na rekolekcjach „Nowego Życia” organizowanych przez wspólnotę Galilea zawierzyłam swoje życie Jezusowi. Wiedziałam, że to był przełom w moim życiu. Tamte wydarzenia były początkiem mojej przemiany – ani szybkiej, ani łatwej. Odsłanianie prawdy o nas samych zazwyczaj nie jest miłe, ale konieczne, by rzeczywiście uleczyć życie. W międzyczasie trafiłam na odpowiednich ludzi, przeżyłam różnego rodzaju owocne rekolekcje charyzmatyczne, doceniłam moc modlitwy. Po wydarzeniach z Warszawy przez około sześć miesięcy zmagałam się z nerwicą lękową. Starałam się traktować tę chorobę jako zadanie i jako drogę, którą mam pokonać, by wzmocnić wiarę, poznać siebie i rozwinąć moją relację z Bogiem. Pismo Święte pouczało: „Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, lecz mocy i miłości, i powściągliwości” (2 Tym 1, 7). Ten fragment pokazał mi, że lęk nie pochodzi od Boga.

Od samego początku rodzina i inne bliskie mi osoby wspierały mnie, jak tylko potrafiły. Mniej więcej dwa tygodnie po tamtym zdarzeniu uznałam, że dobrze mi zrobi wizyta u psychologa, który z boku przyjrzy się sytuacji. Po rozmowie określił mój stan jako zespół stresu pourazowego. Wspomniał, że po ustawieniach Hellingera zgłaszały się do niego po pomoc osoby z bardzo ciężką psychozą i dlatego stanowczo odradza tę metodę. Nie było potrzeby kontynuowania spotkań z psychologiem.

Proces oczyszczania wciąż trwa. W Kościele katolickim mamy wiele sposobów pozwalających nam na uwalnianie się od ciężarów, które nosimy na duszy. Są to różnego typu rekolekcje charyzmatyczne, aktywne członkostwo we wspólnotach religijnych, przebogata literatura, konferencje dostępne w Internecie, a przede wszystkim każda Msza Święta i sakrament spowiedzi. Korzystajmy z nich, by wiara nie była dla nas jedynie dodatkiem, ale autentycznym fundamentem, podwaliną prawdziwie szczęśliwego życia!

Swoje świadectwo chcę zakończyć słowami św. Augustyna: „Gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, tam wszystko jest na swoim miejscu”. Każde inne ustawienie nie jest na miejscu...

Anna

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: