Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Detektyw Kefirek i pierwszy trup - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
5 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Detektyw Kefirek i pierwszy trup - ebook

Teoś Kefirek i jego przyjaciel Dominiczek mają już za sobą jedno śledztwo w niebagatelnej sprawie, zakończone sukcesem. Tymczasem zbliżają się ferie, które wcale nie będą nudne. Ktoś włamuje się do mieszkania Kasandry, wróżki z sąsiedztwa. Potem robi się jeszcze bardziej interesująco, ale i poważniej - zamordowany zostaje właściciel zakładu pogrzebowego. Zapętlające się tropy łączą wróżkę, mafię i... psie kupy. W trakcie śledztwa chłopcy odkrywają, że znajomość gry w statki bywa pomocna, a nieistniejący pies może uratować kogoś z potrzasku. I choć niepohamowana ciekawość młodych bohaterów sprawia, że czasem nieświadomie ryzykują nawet życie, efekty ich dochodzenia naprawdę pomogą policji w ujęciu sprawców. Detektyw Kefirek i pierwszy trup to wciągająca i przezabawna powieść kryminalna, która pokazuje, że początkujący detektywi potrafią uchwycić nić, która doprowadzi ich do kłębka nawet śladami psich kup.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-253-8
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Małgorzata Strękowska – Zaremba

(ur. 1960)

pisarka, autorka podręczników, dziennikarka. Od 2008 roku członek zarządu Oddziału Warszawskiego

Stowarzyszenia Pisarzy Polskich; należy również do Stowarzyszenia Wolnego Słowa i Polskiej Sekcji IBBY. Laureatka m.in. Nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńkiego za powieść Abecelki i duch Bursztynowego Domu (2003). Ostatnio wydała książki Złodzieje snów (2008) oraz Filipek i rodzina (2010); ta pierwsza została wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej. Detektyw Kefirek i pierwszy trup to dalszy ciąg przygód bohatera książki Detektyw Kefirek na tropie kościotrupa (W.A.B. 2010)

w serii z kotem ukazały się m.in.

Anna Dale

Tajna agentka Dawn

Franklin W. Dixon

Bracia Hardy. Śmiertelne niebezpieczeństwo

Bracia Hardy. W oparach szaleństwa

Bracia Hardy. Śledztwo m promenadzie

Karen Karbo

Minerva Clark na tropie

Minerva Clark schodzi na psy

Minerva Clark traci ducha

Sophie de Mullenheim

FBI i dziewięć kocich żywotów

Marcin Pałasz

Dziwne przypadki Ferdynanda Szkodnika

Dariusz Rekosz

Czarny Maciek i wenecki starodruk

Christopher Russell

Szybki Jack i krwawy gabinet

w przygotowaniu:

Dariusz Rekosz

Czarny Maciek i wieża śmierciI Niedziela

W skrócie jest tak: ja chcę zostać detektywem, mam trupa, a obok mnie mieszka podejrzany o udział w morderstwie! Obłęd w ciapki, no nie?

Jestem wybrańcem losu!

Aha, zawsze grzeczny Dominiczek mnie naśladuje, więc trup jest też jego. Ale on chce rozwiązać zagadkę morderstwa trupa, badając psie kupy, więc nie stanowi dla mnie żadnej konkurencji.

Przepraszam, tłumaczę niezbyt precyzyjnie, to z tej tam – ekscytacji! Oczywiście nie trup został zamordowany, tylko człowiek, który teraz jest trupem.

I jeszcze jedno, zamieszany w morderstwo uważa, że tylko ja mogę udowodnić jego niewinność. A wszystko dlatego, że parę razy wdepnąłem w psią kupę.

Przecież to jakiś megaobłęd!

Czy w efekcie mojego śledztwa podejrzany o udział w morderstwie zostanie uniewinniony,tego nie wiem. Chociaż ze względu na basseta Olusia wolałbym oczyścić podejrzanego z zarzutów, bo jeśli pójdzie siedzieć, to ja będę musiał się zajmować leniwym Olusiem, a wcale się do tego nie palę (rym niezamierzony). Wystarczy, że zajmuję się Młodszym. Czyli – jak być może pamiętacie – przedszkolakiem Zachariaszkiem. Hi, hi, nie mogę się powstrzymać od śmiechu, kiedy wymawiam jego imię. Gdyby je napisać dużą czcionką i postawić w pionie, byłoby wyższe od samego Zachariasza. Młodszy wolno rośnie. Mama mówi, że to chwilowy zastój i nie ma się czym przejmować, bo tata w jego wieku też był knypkiem, a teraz gra na trąbie.

– Grać gra, ale jak na faceta to dalej jest knypkiem – zauważyłem, chyba niepotrzebnie, bo nie zostałem pochwalony.

Obłęd w ciapki, rodzice są przewrażliwieni na swoim punkcie i nerwowo reagują na krytykę. Jednak to, czy tata jest knypkiem, czy nie, niczego do sprawy morderstwa nie wnosi, więc dajmy mu spokój.

Pora uporządkować wiedzę o sprawie, której nadałem kryptonim „ŚPIJ SPOKOJNIE”. Dlaczego właśnie taki? O tym później.

Z przykrością muszę stwierdzić, że wszystko, co najciekawsze, zaczęło się od śmierdzącej psiej kupy. Potem była przyczepka, a później trup.

Jednak najpierw była niedziela. A właściwie piątek. Przepraszam, że trochę gmatwam, ale nie mam wprawy w opowiadaniu o sobie.

Piątek jest ważny, bo w piątek rozpoczęły się ferie zimowe. W tym czasie zamierzałem urządzić na strychu gabinet detektywistyczny, a przynajmniej przytulne miejsce, gdzie mógłbym ukryć się przed Młodszym i uciec przed hałasem trąby, na której ćwiczy tata. W przygotowaniu gabinetu miał mi pomóc Dominik. On jest bardzo dokładny, więc nadaje się do sprzątania jak nikt inny.

Sami wiecie, że sprzątanie to nic przyjemnego. W sobotę szło jeszcze jako tako, ale w niedzielę już gorzej. Zrobiliśmy sobie przerwę i postanowiliśmy połazić po osiedlu.

Ferie zimowe bez śniegu, porażka! – pomyślałem. Zadarłem głowę, chcąc wypatrzyć choćby parę białych płatków.

– Wdepnąłeś – Dominiczek zauważył, że wlazłem w psią kupę.

No obłęd w ciapki z tymi psami! Napaskudziły pod samą bramą Kasandry (czyli pani Krysi. Tej, która jest dyplomowaną wróżką).

– To nie wina psów, tylko ich właścicieli. – Dominik jak zwykle domyślił się, o czym myślę.

– Niewiele mi to pomoże. Po psiej kupie raczej trudno poznać, czyj pies ją zostawił. Gdyby było łatwo, z miejsca pozwałbym właściciela o odszkodowanie za zniszczone buty i stres z powodu smrodu. Chyba że… – przerwałem. Pomysł z odszkodowaniem nie był niewykonalny. Gdybym dał Młodszemu brudny but do powąchania, to kto wie.

Zna wszystkie psy w okolicy i choćby ze względu na wzrost (i na zainteresowania) poznaje świat w dziwaczny sposób.

Z zadumy wyrwała mnie Kasandra.

– Znowu macie ferie – powiedziała to takim tonem, jakby miała o to do nas pretensję.

– Znowu – odparł nagle przygnębiony Dominiczek.

Jak on to robi, że potrafi dostosować się do nastroju rozmówcy? Przed chwilą promieniał radością i szast-prast przestawił się na zgnębionego. Jak kameleon!

Ja tak nie potrafię, więc zapytałem Kasandrę wprost, dlaczego ma zły humor.

– Gdyż nic dobrego mnie nie czeka, młody sąsiedzie. Nigdy nie wróż samemu sobie, to żelazna zasada. Ja ją złamałam i teraz wiem, że zostanę wplątana w cuchnącą sprawę. Niestety nie wiem w jaką, ale cuchnącą na odległość…

Pociągnęła nosem, a ja machinalnie zrobiłem to samo i aż mnie zatkało od smrodu.

– Co tak śmierdzi? – spytała z wyraźnym niepokojem.

– Bez paniki, to tylko Teoś wdepnął w cuchnącą sprawę – wyjaśnił zawsze grzeczny Dominiczek.

Kasandra, widząc mój upaprany but, pokiwała głową i oświadczyła z nutą zazdrości w głosie:

– Nie każdy ma szczęście wdepnąć jedynie w psie łajno. – Zarzuciła na ramię długi szal w obłędne ciapki i zapatrzyła się w puste niebo.

Nagle obok mnie pojawił się Młodszy.

– Śmierdzisz! – powiedział i pognał do domu, krzycząc na całą ulicę: – Mamo! Teoś wlazł w gówno!

No obłęd w ciapki! Rodzina to straszna rzecz, nigdy nie wiadomo, kiedy przyniesie człowiekowi wstyd. Mnie przyniosła od razu. A to dlatego, że na ulicy pojawiła się Karolina (ta prymuska z naszej klasy, co to chce zostać prokuratorką).

– Śmierdzący przypadek – powiedziała. Zadarła nos i przeszła obok.

Poczerwieniałem jak piwonia, nie dlatego że Karolinę lubię, ale dlatego że jej nie lubię. Nie powinna dysponować wiedzą, która może mnie ośmieszyć. O to chodzi, rozumiecie.

– Każdemu się zdarza – pocieszył mnie Dominiczek.

Kiedy weszliśmy do domu, z pokoju dobiegł nas głos mamy. Tłumaczyła Młodszemu, żeby nie używał brzydkich wyrazów.

– Teoś wszedł w kupę! Powtórz.

– Teoś wszedł w kupę powtórz. Wielgachną! -Młodszy zobaczył mnie i dopadł do buta. – Daj powąchać!

– Wiesz czyja? – spytałem.

– Wiem, ale nie powiem. – Skrzyżował ręce i odszedł.

Zapomniałem, że jest na mnie obrażony, bo wczoraj przegnałem go sprzed komputera.

Kiedy myłem podeszwę, usłyszałem, że dzwoni do swojego kolegi Bartusia.

– A Teoś wlazł w kupę Cebrera, ha! ha! ha!

Który to Cebrer? – przemknęło mi przez głowę. Eee, nieważne.

Młodszy i Bartuś interesują się psami. Mnie to specjalnie nie zajmuje. Pies nie ukrywa żadnej tajemnicy, która byłaby wyzwaniem dla rasowego detektywa. Co prawda czytałem Psa Baskerville'ów, ale Polska to nie Anglia, więc nie ma porównania.

Do łazienki zajrzała mama. Z pretensjami. Podobno namawiam Młodszego do złego (to mama zrymowała), czyli do wąchania śmierdzących butów.

– Dlaczego nie zainteresujesz go czymś pożytecznym? Na przykład… o, techniką! Albo choćby piłką nożną. Wymyśl coś! Książkę mu przeczytaj, może być ta, którą dostał od Mikołaja.

„Wymyśl coś!” – nie jestem niańką, nikt mnie nie uczył opieki nad przedszkolakiem!

II NIEDZIELNE POPOŁUDNIE

Młodszemu odbijało na maksa. Muszę o tym wspomnieć, choć gdybym nie miał takiej szurniętej rodziny, pewnie nie musiałbym.

– On chce mieć swojego psa! – krzyknęła rozpaczliwie mama po całym dniu z Młodszym (jak powiedziała, Pan Bóg ją pokarał wolnym weekendem), chociaż tata dopiero co wszedł i na bank był zmęczony, bo właśnie wrócił z trasy koncertowej. W dodatku krzyczała do trąby, a przecież dobrze wie, że zawsze najpierw wchodzi trąba, a potem tata.

– Wiem. Będziemy się nad tym zastanawiać. Zachariaszku, Oluś ci nie wystarczy? – Tata sądził, że łagodnością ugra coś u Młodszego, jednak przecenił swoje siły.

– Oluś jest Kasardy! Wszyscy w przeszkolu mają swojego psa!

– Nieprawda, twój najlepszy kolega Bartuś nie ma psa.

– Nie ma psa, ale ma dziewczynę! – Młodszy objął się rękami i pomaszerował do swojego pokoju.

Rodzice długo stali w korytarzu, zastanawiając się, jakie cechy sprawiają, że dziewczyny i psy można traktować zamiennie. Przestałem się interesować psią tematyką. W końcu to ich zmartwienie.

III PONIEDZIAŁEK

W poniedziałek rano otworzyłem najpierw jedno oko, a potem drugie. Ferie! Mogę dalej spać, ucieszyłem się w duchu i zamknąłem najpierw drugie oko, a potem pierwsze. „Szkoda, że nie ma śniegu”, pomyślałem sennie. I usłyszałem głosy. Nie w głowie, przecież nie jestem dyplomowaną wróżką. Dobiegały zza okna od strony podwórka Kasandry.

Wyjrzałem przez okno (teraz mam pokój na piętrze, parter zajął Młodszy).

Obłęd w ciapki, policja! Prawdziwy policyjny wóz stał na ulicy. A na podwórku Kasandry, wśród tłumu sąsiadów, dzielnicowy spisywał zeznania dyplomowanej wróżki.

Wybiegłem z domu jak strzała. Na dworze dopadłem Jaśka. W odróżnieniu od Bartusia (to jego starszy brat, pamiętacie?) nie gada zbyt wiele, ale tym razem się nie oszczędzał. Dowiedziałem się, że w nocy włamano się do Kasandry.

Niemożliwe! – pomyślałem. Co u niej kraść? Złodziej się tam nie pożywi. Najcenniejszy jest pies Oluś i kilka zestawów kart tarota.

– Ukradli Olusia?

Jasiek splunął (gra w kosza, więc jak każdy sportowiec spluwa na poczekaniu).

– Przeszukali cały dom, wszystko, bracie, wywalili na podłogę, a Oluś spał w budzie, hy, hy! Kasandra miała szczęście, że wróciła dopiero nad ranem z jakiegoś Światowego Zjazdu Czarownic, hy, hy…

Fakt, że tuż pod moim oknem grasowali rabusie, totalnie mną wstrząsnął. Podszedłem jak najbliżej stróża prawa, żeby nie uronić ani słowa.

– Znaki szczególne? – spytał dzielnicowy.

Popatrzyłem na dyplomowaną wróżkę. Znaków szczególnych to ona ma wyjątkowo dużo: długie i kręcone rude włosy, nastroszone tak, jakby zawsze siedziała tyłem do kierunku jazdy w odkrytym samochodzie, no i całe mnóstwo talizmanów na szyi. Najbardziej podobają mi się zęby niedźwiedzia. W dzieciństwie pożyczyłem je bez wiedzy Kasandry, bo Dominiczek chciał się bawić w Indian. Mówiłem mu, że w Indian bawiono się przed wojną, ale on nie potrafi dać za wygraną… Skończyło się awanturą. Dyplomowana wróżka stwierdziła chłodno, że widzi mnie w gronie kryminalistów. Dominiczek się rozryczał, bo wróżka nie umieściła go tam ze mną. Jedyny pożytek z tego był taki, że najadłem się cukierków (Dominik dostał je od Kasandry, ale mu zabrałem, żeby szybciej zszedł na złą drogę i się nie mazał).

– I miała zielone kołpaki – Jasiek wymieniał znaki szczególne… Kasandry?

No nie, oczywiście, że nie. Chodziło o starą przyczepkę, która od wieków stała w garażu i nadawała się tylko na złom. Ostatnio leżały na niej dwa nowe okna dachowe kupione jeszcze jesienią. Kasandra od lat planuje remont poddasza, jednak na razie skończyło się na zakupie okien.

– Wartość skradzionych rzeczy? – dopytywał się dzielnicowy.

– Wartość? Okna ma pan na rachunku, a przyczepkę kupił nieboszczyk mąż, więc wartość sentymentalna i magiczna, gdyż, jak panu wiadomo lub nie, zieleń jest kolorem…

Dzielnicowy westchnął.

– W złotych polskich, pani Krysiu, w złotych polskich.

– W złotych polskich? – Kasandra wzniosła oczy ku ponuremu niebu na znak, że nie zajmuje się tak przyziemnymi sprawami. – Proszę spytać Olusia, on jej pilnował. I proszę dopisać, że od niedzieli prześladuje mnie wewnętrzne przekonanie, iż zostanę wplątana w jakąś cuchnącą sprawę! – zażądała kategorycznie.

– A? – Dzielnicowy wyglądał, delikatnie mówiąc, niezbyt inteligentnie.

– W śmierdzącą sprawę. Jestem świadkiem, że to prawda. Od niedzieli chodzi za panią Kasandrą śmierdząca sprawa – wtrąciłem się do rozmowy.

Policjant spojrzał na mnie nieprzyjaźnie i zwrócił się do Kasandry.

– Rozejrzę się tu i tam – obiecał – ale radzę wyrejestrować przyczepę, bo z doświadczenia wiem, że jak nic pójdzie na złom. A co do okien, to wielka lekkomyślność zostawiać nowe w niezamkniętym garażu. Czy są jakieś inne straty?

Na szczęście były. Złodzieje ukradli nie tylko przyczepkę i dwa nowe okna, ale i sto złotych z toaletki.

Czekałem z niecierpliwością na dalszy ciąg śledztwa, ale policjant tylko energicznie skinął głową, wsiadł do radiowozu i odjechał w stronę komendy.

Też mi śledztwo! Nawet śladów na ziemi nie sprawdził. Przecież przyczepę można odnaleźć choćby po rysunku bieżnika opon.

Zadzwoniłem po Dominiczka.

– Przychodź, mamy sprawę! Okradli Kasandrę! Zrobimy odlew!

– Kasandry?

Obłęd w ciapki! A mama uważa, że Dominik chwyta wszystko w lot!

Przybiegł, gdy oglądałem kłódkę na drzwiach garażu. Była tak zardzewiała, że nawet gdyby Kasandra chciała ją zamknąć, to nie przekręciłaby klucza, który zresztą tkwił w dziurce, bo nie można go było wyjąc.

– Zdjęli odciski palców?! – Dominiczek oparł ręce o kolana, żeby odsapnąć.

– Coś ty, nawet im to do głowy nie przyszło.

– Głupi nie są. Okien nie znajdą, sto złotych niepodpisane, a przyczepa nic niewarta – stwierdził Jasiek.

Warta, niewarta, ale sprawa jest – pomyślałem.

Zrobiliśmy zdjęcia drzwi i śladów na ziemi. Pozostawało jeszcze przygotować odlew bieżnika. Mieliśmy szczęście, od garażu aż do bramy biegł wyraźny ślad obciążonej oknami przyczepki. Za bramą, na asfaltowej jezdni ślad się urywał. Moje biuro detektywistyczne nie dysponowało odpowiednimi materiałami, więc musieliśmy kupić gips do sporządzenia odlewu. Pobiegłem do domu po kasę. Pech chciał, że w drzwiach natknąłem się na mamę. Jak zwykle śpieszyła się do pracy, a jeszcze musiała odwieźć Młodszego do przedszkola.

– Wiesz co? – Z jej miny wywnioskowałem, że wpadła na genialny pomysł. – Weź Młodszego, niech wybierze smycz. Potem odprowadź go do przedszkola, to po drodze. Lepiej, żeby on spóźnił się do przedszkola, niż ja do pracy.

– Mam kupić mu smycz? – Nie mogłem uwierzyć, że rodzice zdecydowali się podarować Młodszemu psa. Kiedy ja o coś proszę, zawsze znajdują tyle przeszkód, że można by z nich usypać Kilimandżaro, a Młodszy chce i dostaje.

– I obrożę? – spytałem, żeby nie biegać do sklepu dwa razy.

– Nie! – Mama pomachała mi ręką i odjechała.

Na podwórku został rozpromieniony Młodszy. Wziąłem go za rękę i dołączyłem do Dominika.

Najpierw kupiliśmy gips, potem poszliśmy do sklepu „Pod Leniwym Kotem”.

– Są psy?! – spytał Młodszy, ledwie przekroczyliśmy próg.

– Poproszę obrożę, dla niego – wskazałem Młodszego.

Zdziwienie w oczach sprzedawcy zmusiło mnie do przerwania detektywistycznego wątku (myślałem o kradzieży) i skierowania uwagi na sprawy rodzinne.

– To znaczy, chodzi o smycz – uśmiechnąłem się słabo.

– Tak? Dla jakiego pieska? – spytał sprzedawca.

– Eeee… – uświadomiłem sobie naraz, że nie wiem. Pomyślałem jednak, że pies nie może być duży, jeśli takie chuchro jak Młodszy ma go prowadzać na smyczy. – Malutki, jak ratlerek albo chihu…

– Nie rajtelek! Owczarek, wielgachny jak miś! Czarny i kudłaty! – Młodszy stanął na palcach, żeby pokazać jak wielgachny ma być pies.

Sklepikarz zrozumiał, że lepiej nie ustalać wielkości psa. Podał smycz pasującą do ręki Młodszego. Długość smyczy regulował przycisk na uchwycie. Młodszy był wniebowzięty.

Wyszliśmy ze sklepu.

– Nie wydaje ci się to dziwne? – spytał Dominiczek.

– Co takiego? Że basset Oluś nie szczekał? Może znał złodzieja albo spał na obu uszach.

– Że kazali ci kupić smycz bez obroży, i w dodatku nie wiadomo dla jakiego psa.

Obłęd w ciapki, ten zawsze szuka dziury w całym!

– Okradli moją sąsiadkę! Co mi tam pies Młodszego! Niech się rodzice martwią, że nie są agresywni!

– Asertywni.

– Asertywni to oni są, ale tylko w stosunku do mnie!

– Moim zdaniem ta smycz jest podejrzana. Twoi rodzice planują jakiś przekręt.

– I-tam, rodzice nie mają czasu na takie rzeczy. Mama nawet w weekendy jeździ w teren na pomiary działek albo siedzi w biurze i rysuje mapki. A tata trąbi albo myśli o trąbieniu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: