Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Diabeł z Camarro - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Diabeł z Camarro - ebook

Brazylijska dziennikarka śledcza Denise Filippi Ferreira rozpoczyna pracę swoich marzeń w najbardziej kontrowersyjnej gazecie we Włoszech „Lo Scandalo”. Zostaje wysłana na Sycylię, aby przyjrzeć się poczynaniom polityków w tamtejszym środowisku pedofilii. Los jednak stawia na jej drodze najbardziej poszukiwanego na wyspie szefa organizacji mafijnej, zwanego przez wszystkich Diabłem z Camarro. Życie i bezpieczeństwo Denise staje pod wielkim znakiem zapytania.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8104-165-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Barman postawił filiżankę espresso na ciemnym, nagrzanym od słońca blacie. Zaraz potem wyjął z szuflady szmatę i zaczął usuwać przyschnięte do lady ziarenka ryżu. Mocno zacisnął usta, próbując w ten sposób pohamować wzmagającą się wewnątrz furię. Reagował tak za każdym razem, kiedy klienci brudnymi łapskami jedli ryżowe kulki i nie korzystali z papierowych talerzy, które podtykał im prawie pod nos. Pomimo że usuwanie resztek jedzenia było niczym w porównaniu z czyszczeniem obrzyganego kibla i zalanej deski klozetowej, to i tak działało mu na nerwy. Nawet po trzydziestu latach pracy nie potrafił wyzbyć się uczucia obrzydzenia, jakie ogarniało go na widok co poniektórych klientów.

Już dawno rzuciłby tę robotę gdyby nie fakt, że ziemia przynosiła coraz mniejsze zyski. Cena za jeden kwintal winogron była w tym roku tak niska, że rolnicy masowo porzucali uprawy. Rząd nie robił nic, aby wzmocnić pozycję włoskich towarów na rynku międzynarodowym i tym samym postawić na nogi mocno podupadłe rolnictwo sycylijskie. Ponadto, nic nie wskazywało na to, aby w najbliższych latach sytuacja miała ulec zmianie. Warto więc było zacisnąć zęby i dalej pracować jako barman. Bo w końcu lepiej sprzątać obrzygane toalety i regularnie przynosić do domu pensję, niż siedzieć w bezruchu przed telewizorem i w kółko wyklinać poczynania rządu.

Jeszcze kilka lat temu sytuacja wyglądała inaczej. Za jeden kwintal winogron płacili nawet sto dwadzieścia euro. Ludzie wręcz bili się o kupno dodatkowego kawałka ziemi po to tylko, aby jak najszybciej zwiększyć uprawy i zarobić jeszcze parę tysięcy. A teraz… Każdy najchętniej pozbyłby się wszystkiego, co ma, i to za podwójnie niższą cenę.

— O czym tak myślisz, Ciccio? — zapytał rozespany głos za plecami.

Ignazio Scuderi należał do tego rodzaju klientów, którzy dla filiżanki espresso o szóstej rano byli gotowi poświęcić życie. Nic tak bowiem nie budziło go ze snu jak zapach i smak mocnej kawy przygotowanej przez starego, poczciwego Ciccio Scalavino.

— O niczym — mruknął barman.

Ignazio wykrzywił usta na kształt czegoś, co miało przypominać uśmiech.

— Nie jestem durniem, Ciccio. Od razu widać, że coś cię zżera. Chodzi o pieniądze?

Barman zignorował pytanie i kontynuował czyszczenie lady.

— Jeżeli tak, to powiedz — nalegał Scuderi.

— Nie ma o czym mówić.

— Przecież wiesz, że możesz na mnie liczyć.

Ciccio przerwał pracę i usiadł naprzeciw niego.

— Tu nie chodzi o to, że brakuje mi pieniędzy. Problem w tym, Ignazio, że brakuje ich wszystkim. A mnie po prostu krew zalewa, kiedy oglądam w telewizji te zakazane gęby i myślę, że ci idioci podcierają sobie dupy naszymi ciężko zarobionymi pieniędzmi.

— Masz rację, Ciccio — przyznał Ignazio. — Wiesz co… Zrób mi jeszcze jedną kawę.

— A co z pracą?

— Dzisiaj mam wolne.

— No tak… Ty bierzesz wolne, kiedy chcesz. A jak idzie interes?

— Nie mogę narzekać. W ostatnim miesiącu było sporo zgonów.

Barman postawił na ladzie kolejną filiżankę espresso. Dla Ignazio Scuderi zgony oznaczały pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Był jedynym w okolicy producentem marmurowych pomników, które ludzie nabywali nie tylko w przypadku odejścia kogoś bliskiego, ale również na długo przed własną śmiercią.

— To zacznij oswajać się z myślą, że od dzisiaj będzie ich trochę mniej.

— Ooo… A skąd ta odważna teoria?

Barman przysunął twarz nieco bliżej i mocno wyciszonym głosem powiedział:

— W nocy rozbili familię Lo Presti.

Ignazio szeroko otworzył oczy i zrobił się blady jak ściana.

— Że co?

— Słyszałeś.

— Co ty do cholery mówisz, Ciccio?

— Zgarnęli prawie wszystkich. Trzystu sześćdziesięciu członków rodziny trafiło do aresztu. Tych najważniejszych mają dziś przetransportować do Trapani.

— Ale jak to się stało? Policja się wściekła czy co?

— Mówią, że ktoś zaczął śpiewać.

— Żartujesz!

— Nie.

— Ktoś z rodziny?

— Możliwe. Ale krążą głosy, że ludzie Bellomo maczali w tym palce.

— Do diabła, Ciccio, aż nie chce się wierzyć!

— Po piątej był u mnie Santuzzo.

— Ten od gazet?

— Tak. Podobno słyszał co nieco w okolicy.

— Że też ludzie nie śpią w nocy, tylko gapią się w to pudło… Wiadomo coś jeszcze?

— Niewiele. Policja chciała dorwać samego bossa, ale jego dom był pusty.

— Zwiał?

— Nie wiadomo. Może dostał cynk. Kilku jego ludziom też udało się uciec.

— A co na to policja?

— Nic. Część pewnie nadal obstawia domy, a reszta się zmyła. Teraz wszystko zależy od tego czy pojmane ptaszki zaczną śpiewać.

— Bardzo w to wątpię.

— Ja też. Ale może ktoś się złamie. Tym razem nie odpuszczą.

Ignazio wypił do końca kawę i odstawił fliżankę.

— Spadam, Ciccio.

— Jak to? Przecież masz dzisiaj wolne.

— Muszę załatwić parę spraw. Zajrzę do ciebie wieczorem.

— Jak wolisz.

— A ty miej oczy i uszy szeroko otwarte.

— Postaram się.

— Ciao beddu! — powiedział Ignazio, opuszczając bar w pośpiechu.

Kontrowersyjna gazeta Lo Scandalo z siedzibą w Trydencie przy ulicy Piave debiutowała na włoskim rynku cztery lata temu. Jej założyciel i redaktor naczelny — Luigi Macario, pracował niegdyś jako dziennikarz polityczny dla jednej z najbardziej oglądanych stacji telewizyjnych. Został wyrzucony z wielkim hukiem tylko dlatego, że na jednej z konferencji prasowych zorganizowanej przez samego prezydenta, zamiast skupić się na zadawaniu ważnych dla narodu pytań, oficjalnie oskarżył o korupcję kilku wysoko postawionych urzędników państwowych. Jako dowód zaprezentował niezwykle kompromitujące nagrania, za które słono zapłacił podstawionym przez siebie biznesmenom. Wydarzenie to wywołało prawdziwy skandal i choć spotkało się z wielką aprobatą społeczeństwa, zarząd stacji telewizyjnej uznał je za nadużycie praw dziennikarskich i w ten oto sposób Luigi Macario zasilił grono bezrobotnych.

Brak referencji ze strony pracodawcy uniemożliwił mu podjęcie pracy w jakiejkolwiek szanującej się firmie medialnej. Pełen złości i poczucia krzywdy porzucił znienawidzony Rzym i wyjechał na północ kraju. Po kilku miesiącach bezowocnego poszukiwania nowej posady Macario zapożyczył się w banku na dwieście tysięcy euro i rozpoczął pracę nad własną redakcją.

Jego pomysły okazały się tak trafne i chwytliwe, że już po wydaniu kilku numerów o gazecie było głośno w całej prowincji Trentino Alto Adige. Przez następne dwa lata gazeta rozwijała się w zawrotnym tempie, stając się jedną z najbardziej poczytnych w północnej części kraju. W chwili obecnej Lo Scandalo docierało już wszędzie: począwszy od słonecznych plaż Rimini, przez Neapol i Brindisi, a skończywszy na Cagliari i Sirakuzie.

Macario był uważany za człowieka, który nie bał się niczego. Niektórzy mówili, że tematy do swoich artykułów wyciągał od samego diabła. Społeczeństwo włoskie z wielką uwagą śledziło kolejne skandale, po ujawnieniu których stanowiska traciły największe szychy w państwie. Środowisko polityków i biznesmenów coraz bardziej miało się na baczności i coraz częściej rozważało możliwość uciszenia niewygodnego dziennikarza.

Tymczasem Macario nie liczył się z nikim. Im więcej otrzymywał telefonow z pogróżkami, tym prężniej i odważniej podejmował kolejne wyzwania. Był człowiekiem twardym, stanowczym i bezkompromisowym. Zatrudniał wyłącznie najlepszych dziennikarzy. Pracowali dla niego jedynie ci, którzy nie bali się ryzyka i brutalnie odsłaniali najbardziej kontrowersyjne strony włoskiej polityki. W redakcji Lo Scandalo nie było miejsca na przeciętność i spełnianie własnych ambicji. Liczyła się prawda. Prawda bolesna i niewygodna. Taka, za której ujawnienie wielu odważyłoby się zabić. Macario był niczym kat stojący ponad wszystkimi i decydujący o tym, kto straci głowę jako następny. Dziennikarze podążali za nim i starając się utrzymać tempo, podejmowali coraz bardziej ryzykowne kroki. Nad każdą sprawą pracowali długo i aby uzyskać to, co zostało im zlecone, byli gotowi rzucić się w sam środek piekła. Do starannie dobranego kręgu dziennikarzy całkiem niedawno dołączyła Denise Filippi Ferreira.

Luigi Macario zgodził się przyjąć ją do pracy po przeczytaniu serii artykułów na temat problemów, z jakimi borykają się młodzi ludzie wstępujący w szeregi brazylisjkich gangów w Rio de Janeiro. Odważna postawa dziennikarska, jak również upór w dążeniu do odkrycia prawdy, uchylił jej drzwi do świata pełnego wyzwań i nieograniczonych możliwości.

— Tylko i wyłącznie od ciebie zależy czy te drzwi się zamkną, czy otworzą na oścież — powiedział Macario, zamaszyście podpisując umowę.

I tak właśnie wyglądał jej pierwszy dzień w pracy. Od tamtej pory minęły cztery miesiące, podczas których Denise ciężko pracowała nad wybranym przez siebie tematem. Ofiarą jej artykułu stał się wysoko postawiony przedstawiciel kościelny słynący z nadużywania władzy w stosunku do parafian. Chodziło tu nie tylko o wymuszanie środków finansowych, ale przede wszystkim o działania na tle seksualnym. Proboszcz jednej w mediolańskich parafii nie spodziewał się ataku z zewnątrz i bez większego problemu przyjął do swego grona nową, przepiękną parafiankę, która przyjechała z drugiej części świata.

Denise Filippi Ferreira była kobietą o nieprzeciętnej urodzie. Jej czarne, mocno kręcone włosy doskonale komponowały się z nieskazitelnie śniadą cerą i dużymi, wyrazistymi ustami. Brazylijskie pochodzenie objawiało się również pod postacią zgrabnej, kobiecej figury, która natychmiast wpadła w oko sędziwego już proboszcza.

W bardzo krótkim czasie nawiązali zażyłą znajomość, a ta z kolei wskazała bezbłędną drogę do wszystkich jego intryg i przewinień. Szczegółowe zeznania molestowanych przez niego kobiet i dziewcząt, jak również nagrania zdobyte z umieszczonych w plebanii kamer, dostarczyły Denise niezbite dowody na przekręty, jakich dopuszczał się w kościele. Sam proboszcz nie podejrzewał niczego. Żył w przekonaniu, iż cudowna parafianka z Brazylii stała się jego bratnią duszą i ambrozją na chwile pełne smutku. Nie wiedział jednak, że ta słodka i niewinna dziewczyna była gotowa zawrzeć pakt z diabłem, aby tylko osiągnąć postawiony sobie cel.

I tak też się stało. Po czterech miesiącach ciężkiej pracy Denise opuściła Mediolan i wróciła do Trydentu. Kiedy usiadła przy swoim redakcyjnym biurku, poczuła szybsze bicie serca. Wiedziała, że za chwilę stanie przed sedzią, który albo ją ułaskawi, albo wtrąci w najciemniejsze lochy dziennikarskiej kariery.

— Jak się czujesz? — zapytała siedząca obok dziewczyna.

Miała czarne, gęste włosy, które w dużym nieładzie opadały na szyję i ramiona.

— Jeszcze żyję — przyznała Denise.

— Pierwszy artykuł?

— Tak.

— Ciężka sprawa — przyznała, uśmiechając się. — Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Albo zostaniesz, albo wylecisz.

Denise nie odpowiedziała. Wzięła głęboki oddech i próbowała uspokoić nerwy. Ostatni raz była tak przerażona podczas egzaminu prawa jazdy, który zdawała dziesięć lat temu w São João da Boa Vista. Wtedy jej się udało, więc może i tym razem jakoś pójdzie.

— Jestem Lina — rzekła dziewczyna. — Lina Peruzzo. Asystentka Luigi Macario.

— Miło mi. Denise.

— Nie daj się wampirowi. Pokaż, że dasz sobie radę.

Po chwili na biurku zadzwonił telefon.

— Zapraszam, panno Ferreira — powiedział głos w słuchawce.

Salvatore Lo Piano pędził autostradą A29 w kierunku Palermo. Od ponad godziny walczył z niemiłosiernym bólem pośladków, którego nabawił się podczas ostatnich kilku dni spędzonych za kółkiem. Na początku intensywnie wcierał w nie maść przepisaną przez lekarza, po tygodniu przeszedł na tabletki, ale ostatnio coraz częściej rozważał możliwość przyjęcia serii bolesnych zastrzyków, które podobno w krótkim czasie miały przynieść ulgę.

Na samą myśl o długiej, zimnej igle przebijającej skórę pośladka dostawał gęsiej skórki, ale ból nasilał się tak bardzo, że nie widział innego rozwiązania. Nie cierpiał momentów, kiedy musiał zdejmować spodnie i pokazywać światu swój blady tyłek. Uczucie to wzmagało się szczególnie wtedy, kiedy na czele tego świata stała młoda, piękna pielęgniarka. Przecież to wstyd, żeby faceta bolały pośladki i żeby z taką dolegliwością w ogóle pokazywał się u lekarza. Oznaczało to, że jest mięczakiem, a z mięczakami nikt nie umawia się na randki. Z drugiej jednak strony, chyba lepiej byłoby palić się ze wstydu przed piękną kobietą, niż przed sędziwym lekarzem o nieświeżym oddechu, który nauczył się robić zastrzyki sto lat temu i kto wie, jakie tyłki w swoim życiu leczył.

Mając przed oczami obraz dużych, sflaczałych pośladków, Salvatore docisnął pedał gazu i spojrzał na zegarek. Za pół godziny miał odebrać z lotniska człowieka, o którym nie wiedział praktycznie nic. Wdzięczne nazwisko Chevalier wskazywało na francuskie pochodzenie, jednak równie dobrze mógł być obywatelem Nigerii albo Republiki Kongo.

„Nieważne jaki diabeł, oby tylko mówił po włosku“, twierdził Salvatore.

Lata pracy za kółkiem nauczyły go jednej, ważnej rzeczy — trzymania gęby na kłódkę. Wykonywał obowiązki najlepiej, jak potrafił, i nigdy o nic nie pytał. Wielu dziwnych typów wytarło już tyłki o tylne siedzenie jego forda. Salvatore woził tych ludzi wzdłuż i wszerz Sycylii, pokonując dziennie od dwustu do dziewięciuset kilometrów. Załatwiał im mieszkania w najróżniejszych miejscach na wyspie — począwszy od luksusowych apartamentów w centrum Palermo, a skończywszy na starych kościołach w prowincji Agrigento. Od czego to zależało, wiedział doskonale. Pomimo że polecenia nigdy nie były uzasadniane, Salvatore domyślał się wszystkiego i na podstawie kilku zaledwie informacji potrafił bezbłędnie określić cel przyjazdu każdej z osób, którą odbierał z lotniska. Dla tajemniczego pana Chevalier kazano mu zarezerwować pokój w najdroższym hotelu w San Vito Lo Capo na okres dwóch tygodni.

„Facet nieźle sobie użyje“, pomyślał Salvatore.

Chwilę później zmienił pozycję ciała, przenosząc cały jego ciężar na prawy pośladek. Ból stawał się coraz bardziej dokuczliwy, a przejechanie ostatnich kilometrów wydawało się nie mieć końca. Uczucie zmęczenia i dyskomfortu wzrastało z każdą chwilą, potęgując tym samym wewnętrzne napięcie. Głębokie rozważania na temat konsekwencji źle leczonego bólu przerwał drażniący odgłos telefonu.

— Pronto! — krzyknął Salvatore.

— Jak sytuacja? — zapytał gruby, męski głos.

— Jak zawsze. Wszystko pod kontrolą.

— Gdzie jesteś?

— Dojeżdżam do Punta Raisi.

Zapadła cisza. Po chwili w telefonie dał się słyszeć odgłos wydmuchiwanego nosa i kilka mocniejszych chrząknięć.

— W przyszłym tygodniu będziesz miał gościa — kontynuował mężczyzna.

— Tak, pamiętam.

— Załatwiłeś dom?

— Załatwiłem.

— Jakieś problemy?

— Niewielkie. Musiałem dać w łapę, ale potem już poszło gładko.

— Dobrze. Zadzwoń do mnie we wtorek. Dostaniesz nowe wskazówki.

— Jak zawsze, szefie.

— Ciao — powiedział mężczyzna i zakończył rozmowę.

Salvatore zapiął pas, przerzucił ciężar ciała na lewy pośladek i zaczął szukać wolnego miejsca przy lotnisku Punta Raisi.

Piekielny upał dawał się we znaki wszystkim mieszkańcom Mazara del Vallo, ale nikt chyba nie cierpiał z jego powodu bardziej, niż wiecznie osłabiony Francesco di Salvo. Mężczyzna nieustannie walczył z nowymi dolegliwościami, które towarzyszyły mu bez przerwy od ostatnich dziesięciu lat. Na swoim koncie miał między innymi silne bóle migrenowe, wrzody, gronkowca, zaburzenia nerwicowe oraz zespół jelita nadwrażliwego. Od kilku tygodni zmagał się z nadmiernym poceniem i dziwną wysypką na skórze.

„Och“ — jęczał przykuty do krzesła.

Niezwykle wysoka temperatura sprawiała, że z każdą chwilą czuł się coraz gorzej. Nie cierpiał upałów, ale o wiele bardziej dręczyły go chłodne, deszczowe zimy. Tak naprawdę nie było pory roku, podczas której jego zdrowie i sampoczucie byłyby w idealnym stanie. Pomimo że w zeszłym miesiącu Francesco skończył czterdzieści pięć lat, nadal zasilał grono starych kawalerów. Mieszkał razem z matką w dużej, zadbanej willi przy ulicy Orsa Minore. Od morza dzieliło go zaledwie kilkadziesiąt metrów, jednak unikał kąpieli jak diabeł święconej wody. Jego chude, blade ciało najlepiej relaksowało się wtedy, gdy nieruchomo spoczywało na kanapie.

— Powinieneś pójść do psychiatry — zasugerował siedzący naprzeciw mężczyzna. — Od lat ci to powtarzam.

Vincenzo Bellomo był zupełnym przeciwieństwem stękającego na krześle di Salvo. Nigdy nie narzekał na stan swojego zdrowia, a do lekarza chodził wyłącznie wtedy, kiedy jedną nogą był na tamtym świecie. Jego duże, mocno umięśnione ciało wzbudzało respekt już od pierwszej chwili. Pomimo dzikiego spojrzenia i szerokiej blizny na prawym policzku, uchodził za mężczyznę przystojnego, godnego kobiecej uwagi. Charakter miał paskudny, mściwy i zaborczy. Przypominał wściekłego buldoga, który rzucał się łapczywie na ostatni kawałek kiełbasy.

Darmowy fragment
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: