Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Dobra córka - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
11 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dobra córka - ebook

Dwadzieścia osiem lat temu matka Charlotte i Samanthy została zamordowana na ich oczach. Żadna z dziewczynek nigdy nie zdradziła, co jeszcze wydarzyło się podczas brutalnego napadu na ich dom. Tragiczne wydarzenie zniszczyło więzi rodzinne, każda z sióstr poszła swoją drogą. Samantha robi karierę w Nowym Jorku, Charlotte prowadzi kancelarię w rodzinnym miasteczku. Życie płynie dalej, ale nagle wszystko zaczyna iść źle. Charlotte jest świadkiem dwóch brutalnych morderstw, które wstrząsają lokalną społecznością. Angażuje się w sprawę, nie podejrzewając, że przy okazji odkryje całą prawdę o rodzinnej tragedii sprzed lat. Siostry muszą połączyć siły, by raz na zawsze zamknąć tamten rozdział życia.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-3066-7
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Charlie Quinn szła zaciemnionymi korytarzami gimnazjum w Pikeville z narastającym niepokojem. Nie był to klasyczny poranny przemarsz wstydu. Raczej głębokiego żalu. To określenie doskonale pasowało do sytuacji, ponieważ właśnie w tym budynku pierwszy raz uprawiała seks z facetem, z którym nie powinna tego robić. A ściślej mówiąc, w sali gimnastycznej, co dowodziło, że tata miał rację w kwestii zagrożeń płynących z pozwolenia na późne powroty do domu.

Skręciła za róg, ściskając w dłoni telefon. Niewłaściwy chłopak. Niewłaściwy mężczyzna. Niewłaściwy telefon. I niewłaściwa droga, ponieważ Charlie nie wiedziała, dokąd idzie. Okręciła się na pięcie i zaczęła wracać tą samą drogą. Wszystko w tym głupim budynku wyglądało znajomo, ale nic nie znajdowało się tam, gdzie według niej powinno. Pamięć ją zawiodła.

Skręciła w lewo i znalazła się przed gabinetem dyrekcji. Puste krzesła czekały na niegrzecznych uczniów wysłanych na dywanik. Plastikowe siedzenia przypominały te, na których Charlie przesiedziała pierwsze lata. Za pyskowanie. Za kłótnie z nauczycielami, kolegami i koleżankami, wyżywanie się na martwych obiektach. Jej dorosła wersja zdzieliłaby w twarz swoją nastoletnią wersję za to, że była taką zołzą.

Oparła dłoń o szybę i zajrzała do ciemnego biura. Wreszcie coś wyglądało, jak powinno wyglądać. Wysoki kontuar, za którym brylowała pani Jenkins, sekretarka szkoły. Proporczyki zwisające z przeciekającego sufitu. Prace plastyczne uczniów na ścianach. Pojedyncze światło na końcu pomieszczenia. Charlie nie zamierzała pytać dyrektora Pinkmana o drogę do autora niewygodnej dla niej wiadomości w stylu:

Cześć, wzięłaś nie swojego iPhone’a po numerku w mojej furgonetce u Trefnego Raya wczoraj wieczorem.

Charlie nie widziała sensu w pytaniu siebie, o czym wtedy myślała, ponieważ do baru o nazwie Trefny Ray nie chodziło się rozmyślać.

Telefon, który trzymała w ręku, zadzwonił. Charlie zobaczyła wygaszacz ekranu przedstawiający owczarka niemieckiego z gryzakiem w pysku. Identyfikator rozmówcy pokazał napis: SZKOŁA.

– Tak? – zapytała.

– Gdzie jesteś? – W jego głosie było napięcie. Pomyślała o możliwych groźnych następstwach przypadkowego seksu z poznanym w barze nieznajomym: chorobach wenerycznych, zazdrosnej żonie, rozwścieczonej matce nieślubnego dziecka, szantażu.

– Stoję przed gabinetem Pinka – powiedziała.

– Odwróć się i skręć w drugi korytarz na prawo.

– Dobrze. – Charlie rozłączyła się.

Złapała się na tym, że próbuje rozszyfrować ton jego głosu, po czym skarciła się w duchu. To i tak nie miało znaczenia, skoro nigdy więcej tego człowieka nie zobaczy.

Ruszyła ciemnym korytarzem, a sportowe buty skrzypiały na wypastowanej podłodze. Usłyszała za sobą cichy trzask. W sekretariacie zapaliło się światło. Zgarbiona starsza kobieta, wyglądająca jak duch pani Jenkins, weszła za kontuar, szurając nogami. Gdzieś w oddali otworzyły się i zamknęły ciężkie metalowe drzwi. Odezwał się brzęczyk wykrywacza metali. Ktoś zadzwonił pękiem kluczy.

Z każdym nowym dźwiękiem atmosfera gęstniała, jakby szkoła szykowała się na poranny szturm. Charlie rzuciła okiem na wielki zegar na ścianie. Jeśli nic się nie zmieniło w harmonogramie zajęć, pierwszy dzwonek miał rozbrzmieć niedługo. Uczniowie, którzy wcześnie zostali przywiezieni do szkoły i czekają na lekcje w stołówce, za chwilę wypełnią korytarze.

Charlie należała do tej grupy uczniów. Przez długi czas, gdy tylko pomyślała o tacie, widziała go z łokciem wystającym z okna chevroleta chevette i zapalonym papierosem w palcach, gdy wyjeżdżał ze szkolnego parkingu.

Przystanęła.

Numery sal w końcu przykuły jej uwagę. Natychmiast zorientowała się, gdzie jest. Dotknęła czubkami palców zamkniętych drewnianych drzwi. Sala numer trzy. Jej bezpieczna przystań. Pani Beavers odeszła na emeryturę dawno temu, ale w uszach Charlie nadal brzmiały jej słowa:

– Zabiorą ci kozę tylko wtedy, kiedy pokażesz im, gdzie trzymasz siano.

Charlie nadal nie była pewna ich sensu. Domyślała się, że mają związek z klanem Culpepperów, którego przedstawiciele niestrudzenie ją prześladowali, kiedy w końcu wróciła do szkoły.

A może Etta Beavers, nauczycielka, która trenowała dziewczęcą drużynę koszykówki, dobrze wiedziała, jak to jest być obiektem szyderstw i drwin.

Nie było nikogo, kto mógłby poradzić Charlie, jak zachować się w obecnej chwili. Pierwszy raz od czasów nauki w college’u pozwoliła sobie na jednorazową przygodę. Nie należała do kobiet, które lubią wdawać się w takie historie. Nie chodziła do barów. Nie nadużywała alkoholu. Nie popełniała niewybaczalnych pomyłek. Przynajmniej do niedawna.

Jej życie zaczęło się sypać w sierpniu zeszłego roku. Spędzała wtedy całe dnie, popełniając błąd za błędem, i jak widać, w maju tego roku nic się nie zmieniło. Błędy popełniała jeszcze przed wstaniem z łóżka. Tego ranka leżała wpatrzona w sufit i wmawiała sobie, że to, co zaszło w nocy, wcale się nie wydarzyło, gdy z torebki dobiegł ją dźwięk telefonu. Nieznany dźwięk.

Odebrała, ponieważ zawinięcie aparatu w folię aluminiową, wyrzucenie go do śmietnika za biurem i kupienie nowego telefonu, do którego przerzuciłaby zawartość kopii zapasowej, nie przyszło jej do głowy aż do chwili, w której rzuciła „halo” do słuchawki.

Krótka rozmowa przebiegła tak, jak można się tego było spodziewać po dwojgu obcych sobie ludziach:

– Dzień dobry, nieznajoma. Na pewno zapytałem cię o imię, ale go nie pamiętam. Chyba mam twój telefon.

Charlie zaproponowała spotkanie w miejscu pracy nieznajomego. Nie chciała, żeby dowiedział się, gdzie mieszka, gdzie pracuje ani jakim autem jeździ. Patrząc na jego furgonetkę i pięknie wyrzeźbione ciało, przypuszczała, że ma do czynienia z mechanikiem albo farmerem. Kiedy powiedział, że jest nauczycielem, natychmiast pomyślała o Stowarzyszeniu Umarłych Poetów. A kiedy uściślił, że uczy w gimnazjum, natychmiast zrodziło się w niej podejrzenie, że ma do czynienia z pedofilem.

– Tutaj. – Mężczyzna stał w otwartych drzwiach na drugim końcu długiego korytarza.

W tej samej chwili rozjarzyły się wiszące pod sufitem świetlówki, zalewając Charlie snopem najbardziej niekorzystnego światła. Natychmiast pożałowała wyboru stroju: złachanych dżinsów i spłowiałej bawełnianej koszulki z długim rękawem z logo kobiecej drużyny koszykówki Duke Blue Devils.

– Boże – mruknęła pod nosem. Mężczyzna na drugim końcu korytarza nie miał tego problemu.

Pan Nie-Pamiętam-Twojego-Imienia wyglądał jeszcze lepiej, niż go zapamiętała. Rozpinana koszula i spodnie khaki nie były w stanie ukryć faktu, że ma prawdziwe mięśnie tam, gdzie zwykle u mężczyzn po czterdziestce znajduje się mięsień piwny. Jego broda była czymś więcej niż popołudniowym zarostem. Siwizna na skroniach dodawała tajemniczości. Nawet z końca korytarza Charlie wyraźnie widziała dołek w brodzie.

Z takimi facetami się nie umawiała. Wręcz przeciwnie, mężczyzn tego typu programowo unikała. Wydawał się zbyt nieprzystępny, zbyt silny, zbyt trudny do rozszyfrowania. Obcowanie z kimś takim przypominało zabawę naładowaną bronią.

– To ja. – Wskazał tablicę ogłoszeniową pod swoją salą.

Na białym pergaminie widniały małe odciski dłoni. Wycięte z papieru litery układały się w napis PAN HUCKLEBERRY.

– Huckleberry? – zapytała Charlie.

– Tak naprawdę to Huckabee. – Wyciągnął do niej rękę. – Huck.

Charlie uścisnęła mu dłoń. Za późno zorientowała się, że Huck wyciągnął rękę po iPhone’a.

– Przepraszam. – Podała mu telefon.

Posłał jej krzywy uśmiech, który pewnie przyprawiał jego uczennice o szybsze bicie serca.

– Twój jest tutaj.

Charlie weszła za nim do klasy. Na ścianach wisiały mapy, co miało sens, ponieważ wyglądało na to, że Huck jest nauczycielem historii. O ile wierzyć w napis głoszący, że PAN HUCKLEBERRY UWIELBIA HISTORIĘ ŚWIATA.

– Może nie pamiętam wszystkiego z ostatniej nocy, ale mówiłeś chyba, że służysz w piechocie morskiej?

– Już nie, ale to brzmi lepiej niż nauczyciel w gimnazjum – skwitował autoironicznie. – Zaciągnąłem się jako siedemnastolatek, przeszedłem na emeryturę sześć lat temu. – Oparł się o biurko. – Szukałem sposobu, żeby służyć dalej, skorzystałem z możliwości darmowej edukacji dla byłych żołnierzy i tak wylądowałem tutaj.

– Założę się, że na walentynki dostajesz furę kartek ze śladami łez. – Charlie oblewałaby historię codziennie, gdyby jej nauczyciel wyglądał jak pan Huckleberry.

– Masz dzieci? – zapytał.

– Nic mi o tym nie wiadomo – odparła, ale nie zadała tego samego pytania. Zakładała, że mężczyzna mający dzieci nie używałby zdjęcia psa jako wygaszacza ekranu. – Jesteś żonaty?

– Nie pasował mi ten stan – odparł, potrząsając głową.

– Mnie tak. Od dziewięciu miesięcy jestem w oficjalnej separacji – wyjaśniła Charlie.

– Zdradziłaś go?

– Można by tak sądzić, ale nie. – Przesunęła palcem po książkach stojących na półce przy biurku. Homer. Eurypides. Wolter. Brontë. – Nie wyglądasz na wielbiciela Wichrowych wzgórz – zauważyła.

– W furgonetce nie pogadaliśmy sobie za wiele – odparł z uśmieszkiem.

Charlie chciała odwzajemnić ten uśmiech, ale żal wygrał. Kąciki ust jej opadły. Pod pewnymi względami te flirciarskie przekomarzanki były większym grzechem niż fizyczny akt seksualny. Przekomarzała się ze swoim mężem. Mężowi zadawała niedorzeczne pytania.

A wczoraj w nocy pierwszy raz w życiu go zdradziła.

Huck wyczuł zmianę jej nastroju.

– To nie moja sprawa, ale jest czubem, że pozwala ci odejść.

– Ze mną trudno wytrzymać. – Zatrzymała wzrok na jednej z map. W wielu punktach Europy i Bliskiego Wschodu były wbite niebieskie pineski. – To miejsca, w których byłeś?

Skinął głową, ale nie rozwinął tematu.

– Piechota morska – ciągnęła Charlie. – Byłeś w Navy SEALS?

– Żołnierz piechoty morskiej może być komandosem, ale nie każdy komandos służy w piechocie morskiej.

Charlie już miała zwrócić mu uwagę, że nie odpowiedział na jej pytanie, ale Huck ją uprzedził:

– Twój telefon dzwonił w nocy.

Serce podeszło jej do gardła.

– Nie odebrałeś?

– Nie. Bardziej mnie bawi rozszyfrowywanie cię po identyfikatorach dzwoniącego. – Oparł się całym ciężarem o biurko. – B2 zadzwonił około piątej rano. Przypuszczam, że to twój diler ze sklepiku z suplementami.

Serce Charlie znowu załomotało.

– To Ryboflawina, mój instruktor spinningu.

Huck zmrużył oczy, ale nie drążył dalej.

– Piętnaście po piątej dzwonił niejaki Tatko. Brak czułego słówka przed tą ksywką każe przypuszczać, że to naprawdę twój ojciec.

Skinęła głową, chociaż w głowie słyszała głos mamy obruszającej się na dźwięk słowa „ksywka”.

– Inne wskazówki?

Huck udał, że gładzi długą brodę.

– Od mniej więcej wpół do szóstej zaczęły się telefony z więzienia okręgowego. Co najmniej sześć, w pięciominutowych odstępach.

– Rozszyfrowałaś mnie, Nancy Drew. – Charlie uniosła ręce w geście poddania. – Jestem dilerką. Paru moich kurierów wpadło w weekend z towarem.

– Jeszcze trochę, a ci uwierzę – zaśmiał się.

– Jestem adwokatką – przyznała w końcu. – Zwykle ludzie lepiej reagują na dilerkę.

Huck przestał się śmiać. Znowu zmrużył oczy, ale rozbawienie uleciało.

– Jak się nazywasz?

– Charlie Quinn. – Była gotowa przysiąc, że drgnął na brzmienie jej nazwiska. – To dla ciebie jakiś problem? – zapytała zaczepnie.

Zacisnął szczęki tak mocno, że grdyka stała się bardziej widoczna.

– Na karcie kredytowej jest inne nazwisko.

Charlie milczała przez chwilę. W tym stwierdzeniu było wiele nieścisłości.

– To moje nazwisko po mężu. Dlaczego oglądałeś moją kartę?

– Nie oglądałem. Rzuciłem na nią okiem, kiedy położyłaś ją na barze. – Wstał zza biurka. – Muszę przygotować się do lekcji.

– Chodzi o to, co powiedziałam? – Charlie próbowała obrócić to w żart, ponieważ oczywiście poszło o jej słowa. – Wszyscy nienawidzą prawników, póki sami ich nie potrzebują.

– Dorastałem w Pikeville.

– To nie jest wyjaśnienie.

Huck otwierał i zamykał szuflady biurka.

– Zaraz będzie dzwonek. Muszę się przygotować.

Charlie skrzyżowała ramiona. Nie pierwszy raz odbywała tego typu rozmowę z długoletnimi mieszkańcami Pikeville.

– Są dwa powody, dla których tak się zachowujesz.

Huck zignorował tę uwagę. Otworzył i zamknął kolejną szufladę.

Charlie podniosła jeden palec.

– Albo nienawidzisz mojego ojca, co mnie nie dziwi, bo wielu ludzi go nienawidzi, albo… – Podniosła drugi palec, żeby wymienić bardziej prawdopodobny powód, przez który dwadzieścia osiem lat temu jej życie po powrocie do szkoły stało się nie do zniesienia, a w mieście nadal ścigały ją nienawistne spojrzenia ludzi wspierających endogamiczny klan Culpepperów. – Albo uważasz mnie za zepsutą sukę, która pomogła wrobić Zachariaha Culpeppera i jego niewinnego młodszego braciszka, żeby mój tata położył łapę na polisie ubezpieczeniowej tych gości i ich zasranej przyczepie. Czego, nawiasem mówiąc, nigdy nie zrobił. Mógł podać ich do sądu za dwadzieścia kawałków, jakie mu wisieli, ale tego nie zrobił. Nie mówiąc już o tym, że mogłam wskazać te ścierwa z zamkniętymi oczami.

Huck kręcił głową, zanim skończyła.

– Nie chodzi o to.

– Naprawdę? – Kiedy powiedział, że dorastał w Pikeville, Charlie od razu przypięła mu łatkę zwolennika Culpepperów.

Z drugiej strony widziała służących w marynarce ludzi, którzy nienawidzili takich jak Rusty, dopóki nie wpadli za nadmiar oksykodonu albo dziwek. Jak mawiał Rusty, demokrata to republikanin, który przeszedł przez tryby systemu wymiaru sprawiedliwości.

– Kocham tatę, ale nie zajmuję się tego typu prawem jak on. Połowa moich klientów to nieletni, druga połowa to narkomani. Pracuję z głupimi ludźmi, którzy robią głupie rzeczy i potrzebują adwokata, żeby powstrzymał prokuratora przed stawianiem im zbyt poważnych zarzutów. – Charlie wzruszyła ramionami i uniosła lekko ręce. – Po prostu wyrównuję szanse.

Huck spiorunował ją wzrokiem. W jednej chwili jego złość przeszła we wściekłość.

– Wyjdź stąd. Natychmiast.

Twardy ton jego głosu sprawił, że cofnęła się o krok. Nikt nie wiedział, gdzie ona jest, a pan Huckleberry mógł skręcić jej kark jedną ręką.

– Dobrze. – Porwała telefon z biurka i ruszyła ku drzwiom. Wbrew rozsądkowi, który mówił jej, żeby ugryzła się w język i wyszła, okręciła się na pięcie i zapytała: – Co mój ojciec ci zrobił?

Huck nie odpowiedział. Siedział za biurkiem z głową nad stosem papierów, z czerwonym długopisem w dłoni.

Charlie czekała.

Huck bębnił długopisem w blat, co było jawnym, choć niewerbalnym nakazem wyjścia.

Charlie już miała mu powiedzieć, gdzie może sobie wsadzić ten długopis, gdy nagle usłyszała z korytarza donośny trzask.

Po nim nastąpiły jeszcze trzy, jeden po drugim.

To nie był dźwięk strzelającego gaźnika samochodu.

To nie były fajerwerki.

Ktoś, kto był naocznym świadkiem strzelania do człowieka z broni palnej, nigdy nie pomyli odgłosu wystrzału z niczym innym.

Nagle znalazła się na podłodze. Huck rzucił ją za szafę na dokumenty i nakrył swoim ciałem.

Powiedział coś – widziała, że porusza ustami – ale słyszała jedynie echo wystrzałów dudniące jej w głowie. Cztery. Każdy z nich był przerażającym wspomnieniem przeszłości. Jak wtedy zaschło jej w ustach. Jak wtedy jej serce stanęło. Jak wtedy ścisnęło ją w gardle. Świat zawęził się do tunelu, na którego końcu jaśniał maleńki punkt.

Po chwili usłyszała Hucka:

– Strzelec w gimnazjum – szeptał spokojnie do telefonu. – Zdaje się, że jest w pobliżu gabinetu…

Kolejny trzask.

Kolejny wystrzelony nabój.

I następny.

I wtedy rozbrzmiał dzwonek.

– Jezu – powiedział Huck. – W stołówce jest co najmniej pięćdziesięcioro uczniów. Muszę…

Mrożący krew w żyłach kobiecy krzyk nie pozwolił mu dokończyć.

– Na pomoc! Pomóżcie nam!

Charlie zamrugała.

Klatka piersiowa Gammy eksplodowała.

Zamrugała znowu.

Krew trysnęła z głowy Sam.

Uciekaj, Charlie!

Znalazła się za drzwiami, zanim Huck zdążył zareagować. Nogi same ją niosły. Serce łomotało w piersi. Uderzała butami o wypastowaną podłogę, ale w wyobraźni czuła pod bosymi stopami ziemię, smagnięcia gałęzi na twarzy, strach ściskający jej pierś niczym drutem kolczastym.

– Na pomoc! – wołała kobieta. – Pomóżcie nam!

Huck dogonił Charlie, gdy skręcała za róg. Był niewyraźną plamą, ponieważ znowu widziała tylko tunelowo. Tym razem w tunelu znajdowało się troje ludzi na końcu korytarza.

Stopy mężczyzny były skierowane ku sufitowi.

Za nim, po jego prawej stronie, para mniejszych stóp.

Różowe buty. Białe gwiazdki na podeszwach. Światełka, które mogły migać, kiedy szła.

Starsza kobieta klęczała przy leżącej dziewczynce, kiwając się jednostajnie w przód i w tył i zawodząc.

Charlie chciała jej zawtórować.

Rozbryzgi krwi pokrywały plastikowe krzesła przed gabinetem dyrektora, ściany, sufit i podłogę.

Ta jatka wprawiła Charlie w odrętwienie. Zwolniła do truchtu, potem przeszła w marsz. Już to kiedyś widziała. Wiedziała, że wszystko można upakować w małym pudełku i zamknąć je później; że można iść dalej przed siebie, o ile nie będzie się za dużo spało, oddychało i żyło zbyt intensywnie, by w każdej chwili być gotowym paść w objęcia śmierci.

Gdzieś z trzaskiem otworzyły się drzwi. W korytarzu rozbrzmiały głośne kroki. Donośne głosy. Krzyki. Płacz. Charlie nie rozróżniała słów. Nagle znalazła się pod wodą. Jej ciało poruszało się wolno, ramiona i nogi walczyły ze spotęgowaną siłą grawitacji. Jej mózg w ciszy zestawiał listę tego wszystkiego, czego nie chciała widzieć.

Pan Pinkman leżał na plecach, niebieski krawat ułożył mu się na ramieniu. Biel koszuli niknęła pod powiększającą się krwawą plamą. Z lewej strony głowy miał otwartą ranę, a skóra okrywająca czaszkę wisiała jak postrzępiony papier. Tam, gdzie powinno być prawe oko, ziała czarna dziura.

Pani Pinkman nie klęczała przy mężu. To ona była krzyczącą kobietą, która nagle zamilkła. Trzymała na kolanach głowę dziewczynki, przyciskając pastelowoniebieski pulower do jej szyi. Kula uszkodziła jakiś ważny organ. Pani Pinkman miała jasnoczerwone dłonie. Krew zabarwiła brylant w jej obrączce na kolor pestki wiśni.

Kolana odmówiły Charlie posłuszeństwa.

Opadła na podłogę obok dziewczynki.

Zobaczyła siebie leżącą na ziemi w lesie.

Ile miała lat? Dwanaście? Trzynaście?

Patykowate nogi. Krótkie czarne włosy jak u Gammy. Długie rzęsy jak u Sam.

– Pomóż mi – wychrypiała pani Pinkman ledwie słyszalnym szeptem. – Proszę.

Charlie wyciągnęła przed siebie ręce, nie bardzo wiedząc, gdzie je położyć. Ranna dziewczynka przewróciła oczami, potem nagle skupiła wzrok na Charlie.

– Wszystko w porządku – powiedziała do niej Charlie. – Wszystko będzie dobrze.

Pani Pinkman modliła się nad dzieckiem.

– Panie, nie opuszczaj tego aniołka, błagam, Panie, nie bądź daleko od niej. Wspomóż ją.

Mózg Charlie zaklinał rzeczywistość: „Nie umrzesz, nie poddasz się, skończysz liceum, pójdziesz do college’u, wyjdziesz za mąż. Nie zostawisz po sobie wyrwy wśród najbliższych, którzy cię kochają”.

– Śpiesz mi na pomoc, zbawienie moje, o Panie – ciągnęła pani Pinkman.

Charlie zwróciła się do dziewczynki:

– Spójrz na mnie. Wyjdziesz z tego.

Ale dziewczynce nie było to dane.

Powieki zaczęły jej drżeć. Zsiniałe usta rozchyliły się, odsłaniając drobne zęby, zbielałe dziąsła i jasnoróżowy czubek języka.

Powoli krew odpływała z jej twarzy. Charlie skojarzyło się to z zimą nadchodzącą od strony gór. Zabarwione na czerwono, pomarańczowo i żółto jesienne liście stopniowo rudzieją, potem brązowieją i zaczynają opadać, a kiedy lodowate macki chłodu sięgają pagórków za miastem, wszystko jest już martwe.

– O Boże – załkała pani Pinkman. – Biedny aniołek. Biedny mały aniołek.

Charlie nie pamiętała, kiedy wzięła dziewczynkę za rękę, ale teraz trzymała w dłoni jej drobne palce. Były zimne jak rękawiczka zgubiona na placu zabaw w zimowy dzień. Czuła, jak palce dziewczynki wysuwają się z jej dłoni. Chuda ręka opadła bezwładnie na podłogę.

Koniec.

– Kod czarny!

Charlie drgnęła na dźwięk tego okrzyku.

– Kod czarny! – Po korytarzu biegł policjant. W jednej ręce trzymał krótkofalówkę, w drugiej broń. W jego głosie brzmiała panika. – Przyjedźcie do szkoły! Przyjedźcie do szkoły!

Na ułamek sekundy skrzyżował spojrzenie z Charlie. Zorientowała się, że ją rozpoznał. Potem przeniósł wzrok na ciało martwego dziecka. Na jego twarzy odmalowało się przerażenie, które ustąpiło miejsca żalowi. Czubkiem buta stanął w kałuży krwi. Poślizgnął się i upadł na ziemię z głośnym stęknięciem. Strzelba wypadła mu z ręki i potoczyła się po podłodze.

Charlie spojrzała na dłoń, którą trzymała dziewczynkę. Potarła palce. Krew była lepka. Inaczej niż u Gammy, której krew wydawała się śliska i tłusta jak olej.

Biała kość. Kawałki serca i płuca. Strzępy ścięgien, tętnic i żył sterczących z ziejących ran.

Pamiętała powrót na farmę po tym wszystkim. Rusty wynajął kogoś do sprzątnięcia domu, ale ten człowiek zrobił to niedokładnie. Kilka miesięcy później, szukając miseczki na tyłach jednej z szafek, Charlie znalazła kawałek zęba Gammy.

– Nie! – wrzasnął Huck.

Charlie podniosła głowę, wstrząśnięta tym, co zobaczyła. Co przeoczyła i z czego nie zdawała sobie sprawy, choć rozgrywało się ledwie czterdzieści metrów od niej.

Na podłodze oparta plecami o szafki siedziała nastolatka. Mózg Charlie wydobył wspomnienie ulotnego obrazu – dziewczyny widocznej gdzieś na obrzeżach jej wizji – gdy biegła w stronę ciała. Natychmiast rozpoznała ten typ: czarne ubranie, czarna konturówka do oczu. Gotka. Zero krwi. Pucołowata twarz wyrażająca szok, nie ból. Nic jej nie jest, pomyślała, mijając ją w pędzie ku pani Pinkman i rannej dziewczynce. Ale z młodocianą gotką coś było nie tak.

To ona strzelała.

Miała w dłoni rewolwer. Zamiast mierzyć z niego do kolejnych ofiar, celowała nim we własną pierś.

– Odłóż to! – Stojący kilka metrów dalej policjant mierzył do niej z broni. Każdy jego ruch zdradzał przerażenie, od kołysania się na piętach po kurczowe zaciskanie palców na lufie. – Powiedziałem, kurwa, odłóż!

– Ona pana posłucha. – Huck kucnął plecami do dziewczyny, zasłaniając ją przed policjantem. Uniósł ręce. Mówił pewnym, spokojnym głosem. – Już dobrze, wszystko będzie dobrze, tylko zachowajmy spokój.

– Zejdź mi z drogi! – Policjant nie był spokojny, tylko jeszcze bardziej się spinał, gotów pociągnąć za spust, gdy tylko zyska sposobność oddania czystego strzału. – Zejdź mi, kurwa, z drogi!

– Ona ma na imię Kelly. Kelly Wilson – powiedział Huck.

– Odsuń się, dupku!

Charlie nie patrzyła na mężczyzn. Obserwowała broń.

Rewolwer i strzelba.

Strzelba i rewolwer.

Poczuła znajome odrętwienie, które ogarniało ją już tyle razy przedtem.

– Rusz się! – zawołał policjant. Przesunął lufę w jedną, potem w drugą stronę, usiłując wycelować obok Hucka. – Zejdź mi z drogi!

– Nie. – Huck nie zmienił pozycji. Klęczał na ziemi plecami do Kelly, trzymał ręce w górze. – Nie rób tego, stary. Ona ma dopiero szesnaście lat. Chyba nie chcesz zabić…

– Zejdź mi z drogi! – powtórzył policjant. Powietrze było naelektryzowane jego strachem. – Na ziemię!

– Przestań, człowieku. – Huck przesuwał się to w lewo, to w prawo, blokując linię strzału. – Ona już nie chce zabić nikogo innego, tylko siebie.

Dziewczyna otworzyła usta. Charlie nie zrozumiała jej słów, ale policjant tak.

– Słyszałeś te sukę? – wrzasnął. – Niech to zrobi albo zejdź mi z drogi!

– Niech pan przestanie – wyszeptała pani Pinkman. Charlie niemal o niej zapomniała. Żona dyrektora ukryła twarz w dłoniach, żeby nie patrzeć na rozgrywającą się scenę. – Błagam.

– Kelly – spokojnym głosem odezwał się Huck, wyciągając za siebie rękę wnętrzem dłoni do góry. – Oddaj mi broń. Nie musisz tego robić, skarbie. – Odczekał kilka sekund. – Kelly, spójrz na mnie.

Powoli dziewczyna spojrzała mu w twarz. Miała lekko otwarte usta, szkliste oczy.

– Główny korytarz! Główny korytarz! – Kolejny policjant minął Charlie. Kucnął na jedno kolano i wykonał ślizg po podłodze, trzymając w obu rękach glocka i wrzeszcząc: – Odłóż broń!

Pani Pinkman łkała, nie odrywając dłoni od twarzy.

– Proszę cię, Boże, wybacz jej grzech.

– Kelly – nie odpuszczał Huck. – Oddaj mi broń. Nikomu więcej nie stanie się krzywda.

– Na ziemię! – ryknął drugi policjant groteskowo wysokim tonem zabarwionym histerią. Charlie widziała, jak palec tężeje mu na spuście. – Na ziemię!

– Kelly! – Huck zwrócił się do niej stanowczo, jak rodzic rozzłoszczony wybrykami dziecka. – Więcej nie poproszę. Oddaj mi broń w tej chwili. – Potrząsnął otwartą dłonią dla podkreślenia wagi tych słów. – Nie żartuję.

Kelly Wilson nieznacznie skinęła głową. Charlie dostrzegła w jej oczach błysk zrozumienia. Wreszcie zaczął docierać do niej sens słów Hucka. Ktoś jej mówił, co ma robić, pokazywał drogę wybrnięcia z sytuacji. Stężałe ramiona opadły lekko. Zamknęła usta, zamrugała. Charlie wiedziała, co dzieje się z dziewczyną. Czas stanął w miejscu, a potem ktoś jakimś cudem znalazł właściwy klucz i na nowo uruchomił mechanizm.

Bardzo powoli Kelly położyła rewolwer na otwartej dłoni Hucka.

Mimo to policjant nacisnął spust.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: