Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dobry ekonom czyli Popularnie przedstawiony skrócony wykład, z zastosowaniem do potrzeb kraju polskiego, nauki o naturze i pokarmie roślin, o własności, uprawie i obsiewie gruntu i o produkcyi i obchodzeniu się z nawozem. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dobry ekonom czyli Popularnie przedstawiony skrócony wykład, z zastosowaniem do potrzeb kraju polskiego, nauki o naturze i pokarmie roślin, o własności, uprawie i obsiewie gruntu i o produkcyi i obchodzeniu się z nawozem. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 419 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DO­BRY EKO­NOM

PO­PU­LAR­NIE PRZED­STA­WIO­NY SKRÓ­CO­NY WY­KŁAD, Z ZA­STO­SO­WA­NIEM DO PO­TRZEB KRA­JU POL­SKIE­GO, NA­UKI O NA­TU­RZE I PO­KAR­MIE RO­ŚLIN; O WŁA­SNO­ŚCI, UPRA­WIE I OB­SIE­WIE GRUN­TU, I O PRO­DUK­CYI I OB­CHO­DZE­NIU SIĘ Z NA­WO­ZEM

NA­PI­SA­NY W DWÓCH TO­MACH

przez

Jana Kan­te­go Gre­go­ro­wi­cza .

Tom I.

War­sza­wa,

Na­kład i druk S. Or­gel­bran­da.

1858.

Wol­no dru­ko­wać, z wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry po wy­dru­ko­wa­niu pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by eg­zem­pla­rzy.

w War­sza­wie d. 1/13 Grud­nia 1856 r.

Cen­zor, Rad­ca Dwo­ru Sta­ni­sław­ski.

Wiel­moż­ne­mu,

Igna­ce­mu Dą­brow­skie­mu.

Na­czel­ni­ko­wi Sek­cyi Dóbr i La­sów w Kom­mis­syi Rzą­do­wej Przy­cho­dów i Skar­bu

w do­wód szcze­re­go sza­cun­ku

jako daw­ny i wdzięcz­ny uczeń

Pra­cę tę po­świę­cam

Jan Kan­ty Gre­go­ro­wicz.DO CZY­TEL­NI­KA.

Od­da­jąc dzieł­ko ni­niej­sze na uży­tek ziom­ków mo­ich, dla tego da­łem mu ty­tuł Do­bry Eko­nom, że każ­dy za­rzą­dza­ją­cy choć­by naj­mniej­szym fol­warcz­kiem, je­że­li chce do­brze go­spo­da­ro­wać, po­wi­nien ko­niecz­nie być do­brym eko­no­mem, czy­li umieć wszyst­ko to, co w nim po­mie­ści­łem.

Pod na­zwę zaś Eko­no­ma nie pod­cią­gam sa­mych tyl­ko zna­nych po­wszech­nie ofi­cy­ja­li­stów, ale każ­de­go, kto tyl­ko sam za­rzą­dem w go­spo­dar­stwie się trud­ni. Że zaś w ogó­le go­spo­da­rzy na­szych, czy to sa­mych dzie­dzi­ców, dzier­żaw­ców lub ofi­cy­ja­li­stów, wię­céj jest prak­tycz­ne­go jak na­uko­we­go wy­kształ­ce­nia, bez któ­re­go nig­dy w kra­ju na­szym go­spo­dar­stwo wy­so­ko nie pój­dzie, dla tego wy­kład skró­co­ny na­uki o Do­brym Eko­no­mie tak sta­ra­łem się po­pro­wa­dzić, aby każ­dy, naj­mniej­sze­go nie­ma­ją­cy wy­obra­że­nia o go­spo­dar­stwie wiej­skiem, mógł wy­kład mój rozu – miéć, po­jąć i zo­stać do­brym i na­uko­wym go­spo­da­rzem.

Czy pra­ca moja od­po­wié temu za­da­niu, czas to do­pie­ro po­ka­że, są­dzę jed­nak, że jest ko­niecz­ną, bo cho­ciaż mamy uczo­ne i sza­cow­ne dzie­ła ś… p. Ocza­pow­skie­go, Ku­row­skie­go i in­nych, nie po­sia­da­my ani jed­ne­go tak po­pu­lar­nie na­pi­sa­ne­go, żeby było przy­stęp­ne nie tyl­ko dla lu­dzi z pew­nem wy­kształ­ce­niem, ale i dla ta­kich co nie­wie­le na­uko­wych wia­do­mo­ści po­sia­da­ją.

Dzieł­ko Do­bry Eko­nom ma za­ra­dzić temu; dla tego da­jąc wia­do­mo­ści na­uko­we o na­tu­rze, skła­dzie i kar­mie­niu się ro­ślin; o skła­dzie grun­tu i wła­sno­ściach czę­ści skła­do­wych te­goż, sta­ra­łem się przed­sta­wić je w jak naj­szczu­plej­szych ra­mach o tyle tyl­ko, o ile to było ko­niecz­ném do zro­zu­mie­nia w dal­szym cią­gu wy­kła­du dla cze­go tak a nie in­a­czéj na­le­ży upra­wiać rolę; ja­kim za­si­lać ją na­wo­zem: czy by­dlę­cym, owczym lub koń­skim, moc­no lub sła­bo roz­ło­żo­nym; dla cze­go tak a nie inn­nym? ja­kiem ziar­nem ob­sie­wać rolę: czy ży­tem, psze­ni­cą, jęcz­mie­niem lub owsem, i dla cze­go tém a nie in­nem?

Część ty­czą­ca się pro­duk­cyi na­wo­zu i ob­cho­dze­nia się z nim aż do przy­ora­nia, jest w dzieł­ku tém naj­ob­szer­niej­szą, bo pa­trząc nie raz na mar­no­traw­stwo te­goż po go­spo­dar­stwach, jak go­spo­da­rze przez nie­zna­jo­mość naj­prost­szych wia­do­mo­ści na­uko­wych, złem, fał­szy­wém z nim po­stę­po­wa­niem sa­mo­wol­nie nisz­czą sie­bie, bo uszczu­pla­ją za­sił­ku dla roli, aż przy­kro się robi wspo­mniaw­szy na ogól­ną chu­dość i ja­ło­wość na­szych grun­tów, na nie­moż­ność skut­kiem tego za­sto­so­wa­nia na nich ulep­szeń i po­my­słów za­gra­nicz­nych, i na ogól­nie nędz­ny stan go­spo­dar­stwa wiej­skie­go, cho­ciaż kraj nasz przedew­szyst­ki­ém jest rol­ni­czym.

Część ta cho­ciaż opar­tą jest na na­uko­wém do­wo­dze­niu, za­wie­ra jed­nak tyl­ko tyle w so­bie teo­ryi, ile to było ko­niecz­ném i nie­zbęd­ném; sło­wem w ca­łej mo­jej pra­cy sta­ra­łem się o wy­kład pro­sty, jak naj­przy­stęp­niej­szy, ele­men­tar­ny, zro­zu­mia­ły dla każ­de­go, aby tyl­ko ob­da­rzo­ne­go do­bre­mi chę­cia­mi i zdro­wym roz­sąd­kiem.

Dla­te­go rad­bym wi­dzieć dzieł­ko moje w ręku pra­wie każ­de­go go­spo­da­rza, bo je­że­li mnie mi­łość wła­sna nie myli, prze­ko­na­ny je­stem naj­su­mien­ni­éj, że każ­dy po prze­czy­ta­niu mego Do­bre­go Eko­no­ma, aby tyl­ko roz­waż­nie, pil­nie i z do­brą wolą, rze­czy­wi­ście zo­sta­nie do­brym eko­no­mem, czy­li do­brym za­rządz­cą i go­spo­da­rzem.

Przedew­szyst­kiem więc po­le­cam pra­cę moje wszyst­kim ofi­cy­ja­li­stom eko­no­micz­nym, szcze­gół­niej tak zwa­nym eko­no­mom i pi­sa­rzom, a na­wet i pa­nom rządz­com, bo słusz­na jest, aby wia­do­mo­ści sta­nu, któ­ry im chleb daje, były im do­kład­nie zna­ne, i żeby czyn­ność nie tyl­ko opie­ra­li na prak­ty­ce, ale i na na­uce: tym spo­so­bem pryn­cy­pa­łom swo­im za­pew­nia­li ko­rzyść, kra­jo­wi po­więk­sze­nie bo­gac­twa, a so­bie co­raz świet­niej­sze wi­do­ki. Że zaś są inne jesz­cze wa­run­ki, od za­cho­wa­nia któ­rych za­le­ży i obiór sta­nu go­spo­dar­cze­go i samo do­bre po­wo­dze­nie go­spo­dar­stwa, dla tego przed sa­mym wy­kła­dem za­miesz­czam Uwa­gi nad przy­czy­ną le­ni­we­go u nas po­stę­pu go­spo­dar­stwa wiej­skie­go, w mniej­szej czę­ści dru­ko­wa­ne w Ga­ze­cie Rol­ni­czej.

A te­raz w Imię Boże idź w świat pra­co moja!UWA­GI. NAD PRZY­CZY­NĄ LE­NI­WE­GO U NAS PO­STĘ­PU GO­SPO­DAR­STWA WIEJ­SKIE­GO.

Nie ma pra­wie pi­sma jed­ne­go, ar­ty­ku­łu w do­dat­kach rol­ni­czych, lub na­wet ust­nej o rol­nic­twie roz­mo­wy, w któ­rych­by nie na­rze­ka­no, że u nas go­spo­dar­stwo wiej­skie na bar­dzo ni­skiej znaj­du­je się sto­pie; że wpraw­dzie dąży niby ku po­stę­po­wi, ale tak wol­no, tak po­je­dyn­cze­mi usi­ło­wa­nia­mi, że na­wet do­my­ślać się nie moż­na, kie­dy cały kraj wy­dźwi­gnie się z bied­ne­go obec­ne­go swe­go po­ło­że­nia.

Zwy­kle za przy­czy­ny tego złe­go na­zna­cza­ją nie­chęć, brak ka­pi­ta­łów, nie­udol­ność i t… d., i rzu­ca­jąc gro­my na bied­nych go­spo­da­rzy, wszy­scy łają, krzy­czą, pi­szą: a pra­cuj­cież! a sta­raj­cież się! a oszczę­dzaj­cież! abądź­cież chęt­niej­sze­mi! Nikt jed­nak, o ile wie­my, po­mi­mo tych ła­jań i na­mów, aż do znu­dze­nia po­wta­rza­nych, nie przed­sta­wił kwe­styi tej w ob­szer­niej­szym roz­bio­rze, nie za­sta­no­wił się o ile za­rzu­ty te są słusz­ne i ja­kie przy­czy­ny wpły­wa­ją na nas, że w skut­kach swych tak źle za nami prze­ma­wia­ją.

Nikt bo­wiem nie za­prze­czy, że każ­dy sku­tek ma swo­je przy­czy­nę, dla tego też je­że­li u nas go­spo­dar­stwo wiej­skie dla tego tak le­ni­wo dąży do ulep­sze­nia, że je­ste­śmy nie­chęt­ni, nie­pra­co­wi­ci i t… d., to mimo woli na­su­wa się py­ta­nie: jaka jest przy­czy­na tej nie­chę­ci i le­ni­stwa? bo trud­no przy­pu­ścić, aby ród Sło­wian tak zdol­ny do wszyst­kie­go, do cze­go tyl­ko się weź­mie, sa­mo­wol­nie prze­no­sił tro­ski i kło­po­ty przy próż­niac­twie, nad ob­fi­tość i byt do­bry przy pra­cy i sta­ra­niu. By­ło­by to bo­wiem tak coś strasz­ne­go, że po­my­śleć już dreszcz przej­mu­je: a prze­cież pod tym wzglę­dem nikt nam jesz­cze nie zro­bił za­rzu­tu; więc mu­szą być obocz­ne wpły­wy, już w nas sa­mych lub ze­wnątrz nas znaj­du­ją­ce się, któ­re mi­mo­wo­li naj­nie­słusz­niej na­ra­ża­ją nas na po­dob­ne przy­mów­ki.

Roz­wi­nię­cie tego wzię­li­śmy za­zą­da­nie obec­nej pra­cy, i nie zwa­ża­jąc na żad­ne wzglę­dy, za­sta­na­wia­jąc się nad na­szą mło­dzie­żą wiej­ską; zie­mia­na­mi jako go­spo­da­rza­mi, oj­ca­mi, pa­na­mi; ich żo­na­mi jako go­spo­dy­nia­mi, oby­wa­tel­ka­mi, pa­nia­mi; i ofi­cy­ja­li­sta­mi eko­no­micz­ne­mi, wy­po­wie­my wszyst­ko z praw­dą, szcze­rze i otwar­cie, bo tyl­ko tym je­dy­nie spo­so­bem moż­na słu­żyć z ko­rzy­ścią ziom­kom i kra­jo­wi.

Uprze­dzam więc Sza­now­nych Czy­tel­ni­ków, że jak­kol­wiek wie­le jest u nas ta­kiej mło­dzie­ży i zie­mian, do któ­rych dal­szy ciąg na­szej pra­cy w ni­czem sto­so­wać się nie może; wię­cej jed­nak znaj­dzie się ta­kich, któ­rzy w n iej nie raz z bo­le­sną a na­wet z ostrą spo­tka­ją się praw­dą. Nie­chże więc nie mają za złe au­to­ro­wi, któ­ry w rze­czy­wi­stych a nie w wy­ma­rzo­nych fak­tach zbie­rał ma­te­ry­ja­ły do swe­go ro­zu­mo­wa­nia: nie­chże go nie ob­rzu­ca klą­twą po­twa­rzy, bo on nie­jed­nost­ki, tyl­ko ogół za­wsze miał aa wzglę­dzie; ale wszedł­szy sami w sie­bie niech usłu­cha­ją rad, któ­re dyk­tu­je nie na­pu­szo­ne za­ro­zu­mie­nie, nie śmiesz­na chęć ła­ja­nia in­nych, a sa­me­mu ucho­dze­nia ta nie­omyl­ne­go, bo­śmy wszy­scy lu­dzie ułom­ni: ale praw­dzi­wa mi­łość oj­czy­ste­go kra­ju, do tego kąta w któ­rym się wro­dzi­ło, w któ­rym się na­uczy­ło Boga chwa­lić sta­rym oby­cza­jem, ko­chać wszyst­kich lu­dzi jak bra­ci, sy­nów jed­ne­go wspól­ne­go nam Ojca – Boga; i to prze­ko­na­nie, że się ra­dzi szcze­rze i po­czci­wie. Z na­dzie­ją więc w du­szy., że z rów­nym od­dźwię­kiem czy­tel­ni­cy przyj­mą pra­cę na­szą, po­tem krót­kiem prze­mó­wie­niu przy­stę­pu­je­my do rze­czy.

Już to nikt za­pew­ne nie za­prze­czy, że chcąc być do­brym go­spo­da­rzem i chcąc do­brze go­spo­da­ro­wać, po­trze­ba ko­niecz­nie sto­sow­ne­go aa to uspo­so­bie­nia czy­li zdat­no­ści: wia­do­mo­ści teo­re­tycz­nych czy­li na­uki go­spo­dar­stwa wiej­skie­go; prak­tycz­ne­go obznaj­mie­nia się z tym przed­mio­tem, czy­li do­świad­cze­nia i wła­ści­we­go za­so­bu pie­nięż­ne­go. Po­sia­da­ją­cy wszyst­kie te wa­run­ki, czy­li zdat­ny, ukształ­co­ny, prak­tycz­ny i z za­so­bem, a ja­kich u nas do­syć na­li­czyć moż­na, nie­za­wod­nie do­brym bę­dzie go­spo­da­rzem; bez jed­ne­go z nich już trud­no go­spo­da­rzyć, a cóż do­pie­ro po­wie­dzieć o ta­kich, któ­rym wszyst­kich czte­rech wa­run­ków bra­ku­je?

Ze wszyst­kich jed­nak tych przy­mio­tów, ce­chu­ją­cych do­bre­go go­spo­da­rza i da­ją­cych moż­ność do­bre­go go­spo­da­ro­wa­nia, naj­waż­niej­szym i nie­zbęd­nym jest pierw­szy, to jest ko­niecz­ność zdat­no­ści czy­li ta­len­tu; bo pra­ca może dać na­ukę, czas do­świad­cze­nie, oko­licz­ność za­so­by, ale ani czas, ani pra­ca, ani pie­nią­dze nie roz­wi­ną w czło­wie­ku zdat­no­ści, owe­go ta­len­tu, z któ­rym czło­wiek na świat przy­cho­dzi, i pra­wie mi­mo­wol­nie bez wy­ro­zu­mo­wa­nia oka­zu­je wy­łącz­ny po­ciąg i uspo­so­bie­nie do tego a nie in­ne­go za­trud­nie­nia.

Za­pa­tru­jąc się bo­wiem pil­nie na dzie­ci i na mło­dzież tak zwa­ną wy­rost­ka­mi, już w nich wi­dzie­my róż­ne po­cią­gi: to do pió­ra, do książ­ki, do ręcz­nych ro­bót, do mu­zy­ki, na go­spo­da­rza i t… d.; sło­wem do wszyst­kich ro­dza­jów pra­cy, przez któ­rą czło­wiek chleb po­wsze­dni zdo­by­wa.

Szczę­śli­wy taki, któ­re­mu oko­licz­no­ści do­zwo­lą pójść za wro­dzo­nym po­cią­giem! bo wte­dy na­tu­ra nie do­znaw­szy gwał­tu, skie­ru­je całą myśl, całą du­szę, uspo­so­bie­nie do ob­ra­ne­go za­trud­nie­nia i umi­ło­wa­nia go wszyst­kie­mi si­ła­mi, jako zgod­ne­go z na­szem ży­cze­niem.

Je­że­li bo­wiem stro­na ma­te­ry­jal­na na­szej isto­ty robi wy­bór mię­dzy po­ży­wie­niem, i do jed­ne­go po­ciąg, do in­ne­go pra­wie wstręt oka­zu­je, prze­ła­ma­nie któ­re­go sil­ną wolą szwank dla zdro­wia spro­wa­dza; to i w pra­cy, jako po­trze­bie i po­kar­mie stro­ny na­szej mo­ral­nej, du­sza w jed­nym szcze­gól­niej roz­mi­łu­jąc się przed­mio­cie, od­cią­gnię­ta od nie­go, musi bo­leć i tę­sk­nić, i ani chwi­li nie to­wa­rzy­szyć my­ślą za­trud­nie­niu, któ­re­go nie lubi i któ­ry gwałt za­da­je jej uspo­so­bie­niu.

Taka więc pra­ca jak­żeż wte­dy bę­dzie wy­ko­ny­wa­ną? na­tu­ral­nie, aby zbyć – praw­dzi­wie jak za pańsz­czy­znę, pra­wie ma­chi­nal­nie, bo bez uczest­nic­twa my­śli; i nad­to, czło­wiek taki robi się zrzęd­nym, ma­rud­nym, bo duch jego cią­gle łak­nie, cią­gle głod­ny: jak cia­ło gdy­by­śmy go kar­mi­li in­ne­mi po­tra­wa­mi, któ­rych nie lubi.

Ta­kie nie­usłu­cha­nie gło­su na­tu­ry i spa­cza­nie we­wnętrz­ne­go uspo­so­bie­nia, naj­wię­cej robi lu­dzi nie­szczę­śli­we­mi, na czem i oni oso­bi­ście i kraj cały wie­le tra­ci. I tak: zna­łem mło­de­go czło­wie­ka, któ­ry szcze­gól­niej lu­bił się zaj­mo­wać ry­sun­kiem i ma­lar­stwem: wszę­dzie kre­ślił, ma­zał, i wie­le oka­zy­wał do tego zdol­no­ści. Skrom­ny jed­nak w ży­cze­niach pro­sił, na­wet bła­gał ro­dzi­ców, żeby go spo­so­bio­no na ma­la­rza choć­by po­ko­jo­we­go; nie usłu­cha­no, wy­śmia­no, wy­drwio­no, i mimo na­rze­kań, mimo pła­czu, od­da­no go do han­dlu niby na bu­ch­hal­te­ra. I cóż się dzie­je? mło­dzian pra­cu­je ale jako przy­mu­szo­ny, a pra­ca przy­mu­szo­na wie­my co war­ta. Ręka z pió­rem przy sto­li­ku, cy­fry pod ocza­mi, ale myśl gdzieś buja po świe­cie, po ko­persz­ty­chach, ry­sun­kach i t… p. Na­tu­ral­nie, ro­bo­ta mała i peł­na błę­dów: pryn­cy­pał się gnie­wa, mło­dzian smu­ci się, nie­cier­pli­wi, tę­sk­ni, prze­kli­na i ży­cie i lu­dzi, ro­dzi­ce się mar­twią, na­rze­ka­ją, łają, a ten nie­chę­ci się wresz­cie do wszyst­kie­go i do ro­dzi­ców: uni­ka ich, stro­ni, póź­niej roz­pa­cza i po­ma­łu roz­pusz­cza się tak da­le­ce, że ro­dzi­ce wresz­cie wi­dząc że źle zro­bi­li, od­da­li go do ma­la­rza. – Ale już było za póź­no – i choć dla je­dy­na­ka, całą swą po­cie­chę i na­dzie­ję sta­ro­ści z pła­czem i naj­więk­szą bo­le­ścią mu­sie­li obrać nowy stan, w któ­rym nie­po­słu­szeń­stwo i śmier­cią może być uka­ra­ne.

Zna­łem in­ne­go ze szcze­gól­nem uspo­so­bie­niem do ro­bót ręcz­nych, i choć bez po­przed­niej do tego na­uki, ot tak sam z sie­bie był ko­wa­lem, ślu­sa­rzem, sto­la­rzem, in­tro­li­ga­to­rem, ta­pi­ce­rem; w domu miał peł­no he­bel­ków, pil­ni­ków, świ­der­ków i t.p… na­rzę­dzi i ty­sią­ce róż­nych po­my­słów i ulep­szeń. Ja­kiż to dziel­ny mógł­by być z nie­go rze­mieśl­nik, zwłasz­cza przy wy­kształ­ce­niu któ­re po­sia­dał! Ale coż? los zro­bił go urzęd­ni­kiem: dał mu pa­pier, pió­ro, atra­ment i re­fe­ra­ty; uspo­so­bie­nie więc we­wnętrz­ne czy­li na­tu­ra cią­gnę­ła go do ręcz­nej pra­cy, ko­niecz­ność do pi­sma; re­fe­ra­ty więc wy­cho­dzi­ły strasz­nie cho­ro­bli­we, i uzna­ny na­tu­ral­nie za nie­zdat­ne­go mar­niał bie­dak na ma­łej po­sa­dzie, bo jak­żeż tu ta­kie­go w stop­niach po­su­wać? całą po­cie­chę i za­po­mnie­nie nie­do­li znaj­du­jąc w warsz­ta­tach, któ­rym po­świę­ciw­szy się, mógł­by pójść może bar­dzo wy­so­ko i so­bie za­pew­nić spo­koj­ny i za­moż­ny byt, a tem sa­mem i kra­jo­wi praw­dzi­wy z sie­bie przy­nieść po­ży­tek.

Zna­łem tak­że rze­mieśl­ni­ka, któ­ry umyśl­nie wy­niósł się na pro­win­cy­ją, żeby mógł przy warsz­ta­cie pro­wa­dzić i go­spo­dar­stwo wiej­skie. Wy­na­jął w mia­stecz­ku dom z kil­ko­na­sto­ma mor­ga­mi grun­tu: orał, siał, ulep­szał, czy­tał dzie­ła go­spo­dar­cze, jeź­dził po jar­mar­kach, za obej­rze­niem le­piej pro­wa­dzo­nych go­spo­darstw: nie do­spał, nie do­jadł; sło­wem, żył tyl­ko my­ślą agro­no­mii i rolę ma­łe­go swe­go ka­wał­ka w praw­dzi­wie kwit­ną­cym po­sta­wił sta­nie.

Ale warsz­tat za­nie­dba­ny, bo bra­ko­wa­ło mu za­rządz­cy całą du­szą i z po­świę­ce­niem od­da­ne­go, do­zo­ro­wa­ny tyl­ko z ko­niecz­no­ści, co­raz nik­nął, tra­cił na wzię­to­ści tak, że w koń­cu ra­tu­jąc go, nie był bie­dak ani rze­mieśl­ni­kiem, ani go­spo­da­rzem, i z bie­dy, ze zgry­zo­ty i zmar­twie­nia wpadł w po­ni­że­nie, bo roz­pił się i dziś do­syć czę­sto ka­wał­ka chle­ba nie znaj­dzie w domu. Gdy­by po­szedł­szy za swo­jem uspo­so­bie­niem, nie mo­gąc być dzie­dzi­cem ani dzier­żaw­cą, zo­stał był ofi­cy­ja­li – stą wiej­skim, nie­za­wod­nie sta­nął­by na naj­wyż­szym szcze­blu swe­go fa­chu; a tak, znik­nął bez po­żyt­ku dla sie­bie i dla kra­ju.

Zna­łem wresz­cie ga­spo­da­rza,. bo­ga­te­go na­wet wła­ści­cie­la, u któ­re­go go­spo­dar­stwo była Boże od­puść. Ale dzie­dzic pa­mięt­ny ad­mi­ni­stra­cyi kra­jo­wej, bo był ja­kiś czas apli­kan­tem, urzą­dził u sie­bie for­mal­ne biu­ro eko­no­micz­ne. Po ca­łych dniach, ale to w ca­łem zna­cze­niu tego sło­wa pi­sał, ma­zał, po­pra­wiał:, dwóch wy­łącz­nie trzy­ma­nych pi­sa­rzy prze­pi­sy­wa­ło; bru­li­jo­ny szły do akt, któ­rych miał peł­ne sza­fy, zu­peł­nie jak po… biu­rach, mun­da w świat mię­dzy lu­dzi; wy­da­wał pla­ny, roz­ka­zy, przyj­mo­wał szcze­gó­ło­we ra­por­ty, te mo­ni­to­wał, na pi­śmie od­bie­rał od­po­wie­dzi, te zno­wu bre­vi manu prze­sy­łał do wy­ja­śnie­nia; każ­de słów­ka, każ­dy list przed dwu­dzie­stu laty na­pi­sa­ny w bru­li­jo­nie w kwa­drans mo­gły być zna­le­zio­ne: sło­wem za­rząd, po­rzą­dek, pło­do­zmia­ny, chów by­dła, lasy, go­rzel­nie były wy­bor­nie rzą­dzo­ne….na pa­pie­rze, a w polu li­cho­ta że aż ser­ce bo­la­ło: w sto­do­łach pust­ki, a w kie­sze­ni pół tego, co mo­gło być przy in­nym tyl­ko za­rzą­dzie, cho­ciaż na tym sa­mym stop­niu go­spo­dar­stwa.

Co się tam dzia­ło, to tomy moż­na­by pi­sać, bo każ­dy mu­siał my­śleć o pió­rze nie o roli: ale mimo tego dzie­dzic był pew­ny, że jest naj­pierw­szym agro­no­mem swe­go wie­ku. Gdy­by za­miast dóbr miał li­sty za­staw­ne w kie­sze­ni, a sam po­świę­cił się urzę­do­wa­niu, mógł­by być zdat­nym i pra­co­wi­tym urzęd­ni­kiem, bo wi­dać że miał do tęga za­mi­ło­wa­nie; a do­bra in­a­czej ad­mi­ni­stro­wa­ne, wy­da­wa­ne­mi ko­rzy­ścia­mi po­więk­szy­ły­by bo­gac­two kra­jo­we. Gdy wszyst­ko po­szło wbrew uspo­so­bie­niu, bie­dak mę­czył się tyl­ko na wsi; tra­cił więc na­tem i sam i kraj cały.

Mo­gli­by­śmy i wię­cej po­dob­nych przy­kła­dów przy­to­czyć, ale są­dzi­my, że i tych kil­ka do­sta­tecz­ne­mi są do prze­ko­na­nia, że w ob­ra­niu sta­nu ko­niecz­nie po­trze­ba iść za gło­sem na­tu­ry, za­tem mi­mo­wol­nem, uspo­so­bie­niem do tej a nie in­nej pra­cy, któ­re się na­zy­wa zdat­no­ścią albo ta­len­tem, z ja­kim do cze­goś nie­mal każ­dy czło­wiek na świat przy­cho­dzi.

Roz­pa­trzyw­szy się mię­dzy ludź­mi wi­dzie­my, iż kto­kol­wiek usłu­chał tego gło­su we­wnętrz­ne­go, nie­za­wod­nie do­brze mu się dzie­je; kto zaś od­rzu­cił, na­ra­ził się na wal­kę ca­łe­go ży­cia mię­dzy mu­sem a po­cią­giem na­tu­ral­nym, i jest jak to drze­wo, co nie mo­gąc się roz­wi­jać w na­tu­ral­nym kie­run­ku, krzy­wi się, kar­ło­wa­cie­je, ni cie­niu, ni owo­ców lu­dziom nie daje i przed cza­sem usy­cha, W na­tu­rze bo­wiem nie się nie dzie­je bez celu, uspo­so­bie­nie więc czło­wie­ka do cze­goś, z któ­rem na świat przy­cho­dzi, jest wła­śnie tym ce­lem, któ­re­mu i dla wła­sne­go i dla ogól­ne­go do­bra, je­że­li chce­my być szczę­śli­wi, ko­niecz­nie za­do­syć po­win­ni­śmy się sta­rać uczy­nić.

Że lu­dzie tej pro­stej za­sa­dy nie trzy­ma­ją się, że przez to nie­za­do­wo­le­ni są i z sie­bie i z ży­cia i ze wszyst­kie­go, do­syć jest spoj­rzeć po świe­cie. Cóż to tam na­rze­kań – urzęd­ni­ków na biu­ro­wość, zie­mian na go­spo­dar­stwo, rze­mieśl­ni­ków na warsz­ta­ty. Każ­dy za­rze­ka się nie­po­świę­cić syna fa­cho­wi, w któ­rym sam pra­cu­je; i w po­śród tej po­wo­dzi la­men­tów i sar­kań rzad­ko kie­dy wznie­sie się głos za­do­wo­le­nia. Cóż tego po­wo­dem?

Oto dla tego, że z góry so­bie po­wia­da­my: będę tym albo owym, bo tym być mi nie wy­pa­da; i głos we­wew­nętrz­ny przy­tłu­mia­my w so­bie, i nie­ja­ko na­gi­na­my go w pra­sie na­sze­go po­ję­cia do pój­ścia za­tem, co­śmy so­bie gło­wą swo­ją uło­ży­li. Jed­nost­ki więc tra­cą, ale tra­ci i ogół, bo pra­ca jed­no­stek w wstecz­nym od­by­wa­na kie­run­ku, jako nie owoc po­tę­gi du­cha i za­mi­ło­wa­nia, ale musu i nie­chę­ci, ma­łej musi być war­to­ści, a przy­najm­niej bez za­ro­dów my­śli po­stę­po­wej, któ­ra zbio­ro­wo cały je­den ro­dzaj za­trud­nie­nia ludz­kie­go z dniem każ­dym do po­lep­sze­nia po­su­wa.

Z tego więc po­ka­zu­je się co­śmy do­tąd po­wie­dzie­li, że każ­de za­trud­nie­nie, każ­da pra­ca, któ­ra spo­sób do ży­cia sta­no­wi, aby była do­brze wy­ko­ny­wa­ną i dała tak jed­nost­kom jak kra­jo­wi praw­dzi­wą ko­rzyść, musi ko­niecz­nie w czło­wie­ku po­świę­ca­ją­cym się jej obu­dzać praw­dzi­we za­mi­ło­wa­nie, musi się zga­dzać z jego chę­cią i uspo­so­bie­niem, zdal­no­ścią czy­li z owym ta­len­tem wro­dzo­nym do cze­goś, z ja­kim każ­dy nie­mal na świat przy­wo­dzi. Że wów­czas czło­wiek odda się ob­ra­ne­mu za­trud­nie­niu, jako zga­dza­ją­ce­mu się z jego na­tu­ral­nem uspo­so­bie­niem, całą swą du­szą i wszyst­kie­mi my­śla­mi wle­je weń ży­cie i czer­stwy roz­wój, zu­peł­nie jak przy spo­ży­wa­niu po­kar­mu ulu­bio­ne­go, któ­ry w nas nie raz śmiesz­ne, dzie­cin­ne ła­kom­stwo obu­dza­jąc, ob­ra­ca się na po­ży­tek i zdro­wie cia­łu. Że czło­wiek nie po­szedł­szy za tym we­wnętrz­nym gło­sem na­tu­ry, zu­peł­nie nie od­po­wie swe­mu prze­zna­cze­niu, a tem sa­mem pra­cą ca­łe­go swe­go ży­cia nie tyl­ko so­bie i kra­jo­wi żad­nej nie przy­no­si ko­rzy­ści, ale czę­sto szko­dę.

Że każ­de za­trud­nie­nie pe­wien ro­dzaj pra­cy sta­no­wią­ce, żeby się po­su­wa­ło ku po­stę­po­wi, musi być upra­wia­ne przez lu­dzi od­da­nych mu z praw­dzi­we­go po­pę­du i za­mi­ło­wa­nia, bo in­a­czej bę­dzie kar­ło­wa­cieć, więd­nąć, nie przed­sta­wiać żad­ne­go ży­cia, jako po­zba­wio­ne my­śli i du­szy tych, któ­rzy go przed­sta­wia­ją.

A po­nie­waż go­spo­dar­stwo wiej­skie jest tak­że za­trud­nie­niem da­ją­cem utrzy­ma­nie lu­dziom, żeby więc ko­rzyść i po­świę­ca­ją­cym się jemu i ca­łe­mu kra­jo­wi przy­no­si­ło, żeby się roz­wi­ja­ło z całą du­szą i rzeź­wo­ścią, ko­niecz­nie po­trze­bu­je pra­cow­ni­ków z uspo­so­bie­niem na­tu­ral­nem, z po­pę­dem, z ta­len­tem do nie­go;

bo in­a­czej, nie­na­ce­cho­wa­ne ca­łem za­mi­ło­wa­niem i po­świę­ce­niem go­spo­da­rza, musi ko­niecz­nie w roz­wo­ju swo­jem oka­zać brak tego i zo­sta­wać w sta­nie cho­ro­bli­wym i nie­do­kład­nym, gdyż myśl ludz­ka za­wsze od­bi­ja się w jego czy­nach.

Roz­pa­tru­jąc się te­raz po na­szym ka­wał­ku zie­mi, ja­kież mię­dzy go­spo­da­rza­mi znaj­dzie­my prak­tycz­ne za­sto­so­wa­nie tej nie­zbi­tej za­sa­dy.

Otóż ogół kra­ju uznaw­szy przez ja­kieś naj­niesz­czę­śliw­sze wy­ro­zu­mo­wa­nie, że po­świę­ce­nie się go­spo­dar­stwu wiej­skie­mu jest za­trud­nie­niem naj­szla­chet­niej­szem i naj­bar­dziej uzac­nia­ją­cem, całą swo­je myśl ży­cze­nia i sta­ra­nia ob­ró­cił tyl­ko na to, aby ja­kim­bądź spo­so­bem sta­nąć w licz­bie pra­cow­ni­ków, któ­rych rol­ni­ka­mi, go­spo­da­rza­mi, zie­mia­na­mi lub oby­wa­te­la­mi na­zy­wa­my.

Nie ba­da­jąc więc czy jest wro­dzo­na zdat­ność, któ­ra je­dy­nie daje za­mi­ło­wa­nie ob­ra­ne­go za­trud­nie­nia, mło­dy czło­wiek, aby tyl­ko był po­sia­da­czem ja­kie­go ka­pi­ta­li­ku, na­tych­miast ku­pu­je wio­skę, lub bie­rze dzier­ża­wę i zo­sta­je go­spo­da­rzem. Je­że­li szcze­gól­nym wy­pad­kiem wy­bór był traf­ny, idzie wszyst­ko do­brze z ma­łym na­der wy­jąt­kiem, bo ta­lent czy­li wro­dzo­na zdat­ność rzu­ci go z ca­łym za­pa­łem pra­cy i sto­sow­ne­mu kształ­ce­niu się i wy­naj­dzie w chwi­lach prze­ciw­nych środ­ki ra­tun­ku na­wet tam, gdzie ich ani spo­strze­że oko pra­cow­ni­ka przy­mu­so­wo go­spo­da­ru­ją­ce­go. Je­że­li zaś prze­ciw­nie, mło­dy taki czło­wiek wbrew swe­mu uspo­so­bie­niu, idąc za błęd­nym gło­sem opi­nii musi go­spo­da­rzyć, czyż za­ję­cie jego bę­dzie ta­kie, ja­kie­go go­spo­dar­stwo wy­ma­ga? Czyż on my­ślą do­brą bę­dzie mógł na­zna­czyć każ­dy krok, każ­dy ruch go­spo­dar­czy, bez cze­go nie poj­mu­je­my do­bre­go go­spo­dar­stwa, kie­dy ta myśl tyl­ko z musu na­gi­na­jąc się w kół­ko rol­ni­cze raz wraz od­ry­wa­ną bę­dzie od in­nych przed­mio­tów wię­cej zga­dza­ją­cych się z jego uspo­so­bie­niem?

Czyż wresz­cie znu­dzo­ny na­strę­cza­ją­ce­mi się prze­szko­da­mi, z któ­re­mi do wal­ki tyl­ko praw­dzi­we za­mi­ło­wa­nie i ta­lent god­nie sta­nąć może i po­ko­nać, zmę­czo­ny cią­głem sza­mo­ta­niem się my­śli roz­dzie­la­ją­cej się mię­dzy go­spo­dar­stwem a wro­dzo­nym po­cią­giem do cze­goś in­ne­go, nie wy­wo­ła z cza­sem zu­peł­ne­go znie­chę­ce­nia, za­nie­dba­nia i od­da­nia roli na wolę Bo­ską?

Że tak się dzie­je na świe­cie, do­syć spoj­rzeć na na­szych go­spo­da­rzy, a pil­nie ba­da­jąc, nie­za­wod­nie prze­ko­na­my się, że wszę­dzie gdzie tyl­ko go­spo­dar­stwo jest w praw­dzi­wie kwit­ną­cym sta­nie, gdzie w roz­wo­ju swo­im praw­dzi­wym od­zna­cza się po­stę­pem, ze dniem każ­dym ulep­sza się i do­sko­na­li; gdzie nic się nie mar­nu­je ani czas, ani pra­ca, ani ka­pi­tał, ale ze wszyst­kie­go cią­gnio­na jest ko­rzyść jak naj­mo­żeb­niej­sza, tam nie­za­wod­nie gło­wa któ­ra rzą­dzi ta­kiem go­spo­dar­stwem, jest zdat­na i w ta­len­tem, bo w każ­dej naj­mniej­szej jego drob­no­st­ce jest jej myśl i du­sza, jest praw­dzi­we za­mi­ło­wa­nie i zu­peł­ne od­da­nie się i po­świę­ce­nie.

Gdzie zaś go­spo­dar­stwo ani po­stę­pu, ani do­bre­go roz­wo­ju nie prze­sta­wia; gdzie wię­cej jest za­nie­dba­nia i opusz­cze­nia jak tro­skli­wo­ści, tam z pew­no­ścią moż­na twier­dzić, z ma­łym tyl­ko wy­jąt­kiem, o czem póź­niej bę­dzie­my mó­wi­li, że za­rzą­dza­ją­cy nie­mnie ma zdat­no­ści ku temu po­trzeb­nej, i mógł­by być do­brym czem in­nem, tyl­ko nie go­spo­da­rzem.

Chęć bo­wiem i sil­na wola mimo ca­łe­go na­tę­że­nia, je­że­li nie są pod­sy­ca­ne tą iskrą hożą, któ­rą­śmy na­zwa­li zdat­no­ścią lub ta­len­tem, nic tu nie po­mo­gą: ho czyż moż­na być do­brym ma­la­rzem, mu­zy­kiem, ar­ty­stą dra­ma­tycz­nym, pi­sa­rzem, je­że­li się do tego nie po­sia­da mimo naj­sil­niej­szej pra­cy chę­ci i woli du­szy, wro­dzo­ne­go uspo­so­bie­nia? A za­wód go­spo­dar­czy czyż nie jest za­trud­nie­niem jak każ­de inne, wy­ma­ga­ją­cem ko­niecz­nie na­tchnie­nia Bo­że­go, któ­re­go się nie na­by­wa na­uką i cza­sem, lecz się z nie­mna świat przy­cho­dzi i do­pie­ro wła­sną pra­cą i usi­ło­wa­niem roz­wi­ja i kształ­ci.

Je­że­li więc na ob­ra­nie u nas sta­nu go­spo­dar­cze­go nie wpły­wa, jak to do­tąd ma miej­sce, uspo­so­bie­nie we­wnętrz­ne, ale po­sia­da­nie pew­nej kwo­ty pie­nięż­nej, cóż dziw­ne­go, że go­spo­dar­stwo kra­jo­we przyj­mu­jąc aa chy­bił tra­fił pra­cow­ni­ków w sze­re­gi swo­je, tak po­wol­nie roz­wi­ja się na dro­dze po­stę­pu? Bo czyż to praw­dzi­wa zdat­ność za­wsze cho­dzi z moż­no­ścią go­spo­da­ro­wa­nia na swo­jem? a moż­no­ści tej czyż za­wsze to­wa­rzy­szy zdat­ność?

Gdy­by pod tym wzglę­dem sta­ran­ny u nas ro­bio­no wy­bór, gdy­by go­spo­dar­stwu po­świę­ca­li się lu­dzie z praw­dzi­we­go po­wo­ła­nia, cały kraj zy­skał­by na­tem, bo go­spo­dar­stwo wzię­te pod za­rząd ener­gicz­nej my­śli, w każ­dym szcze­gó­le osnu­te jej po­tę­gą, któ­rą dać tyl­ko może rze­czy­wi­sty ta­lent; wi­docz­nie po­su­wa­ło­by się na­przód i wkrót­ce do­go­ni­li­by­śmy na­szych są­sia­dów, któ­rzy nas tak daw­no w po­stę­pie wy­prze­dzi­li.

Gdy in­a­czej jest, wi­docz­nie źle się dzie­je, a kie­dy się źle dzie­je przez nas sa­mych, to i przez nas sa­mych na­pra­wa tego może na­stą­pić, bo ludz­ka rzecz błą­dzić, ale i ludz­ka błąd na­pra­wić. Jak zaś mamy po­stę­po­wać że­by­śmy tego do­ko­na­li, sta­rać się bę­dzie­my czy­tel­ni­kom na­szym wy­ro­zu­mo­wać i rzecz tę ob­szer­niej co­kol­wiek przed­sta­wić.

Uczy nas Pi­smo Świę­te, że Bóg wy­ga­nia­jąc czło­wie­ka z raju po­wie­dział, że «od­tąd bę­dziesz pra­co­wał w po­cie swe­go czo­ła.» Pierw­szem więc na­tu­ral­nie za­ję­ciem wy­gnań­ca była rola, bo zie­mia jest mat­ką wszyst­kie­go, co tyl­ko czło­wiek po­trze­bu­je do utrzy­ma­nia swe­go bytu. Żeby jed­nak ze słów tych ktoś nie wy­cią­gnął wnio­sku za rol­nic­twem prze­ma­wia­ją­ce­go, bo przy­odzia­ne­go po­wa­gą tylu set wie­ków, zmu­sze­ni je­ste­śmy zwró­cić uwa­gę czy­tel­ni­ków, że obok rol­nic­twa wspól­ny nasz pro­to­pla­sta, skut­kiem po­trzeb cia­ła mu­siał być i pa­stu­cha, i my­śli­wym, i rzeź­ni­kiem, i sto­la­rzem, i ku­cha­rzem, i po­my­wacz­ką: sło­wem, nie tyl­ko rol­ni­kiem, ale rze­mieśl­ni­kiem i in­nym pra­cow­ni­kiem ręcz­nym, bo mu pra­ca i znój dane zo­sta­ły za nie­od­stęp­ne to­wa­rzysz­ki.

Póź­niej, kie­dy ludz­kość za­czę­ła się roz­ra­dzać, kie­dy ko­niecz­nym oka­zał się po­dział pra­cy, po­two­rzy­ły się róż­ne sta­ny, któ­re dziś zna­my pod na­zwą urzęd­ni­ków, rol­ni­ków, ar­ty­stów, prze­my­słow­ców, rze­mieśl­ni­ków, kmie­ci i wy­rob­ni­ków, a któ­re wszyst­kie jed­nym zwą się wy­ra­zem pra­cy; bo każ­dy z nich, aby wier­nie wy­ko­ny­wał wło­żo­ne nań obo­wiąz­ki przez stan w któ­rym zo­stał po­miesz­czo­ny, musi pra­co­wać i cięż­ko pra­co­wać.

Wy­ła­mu­ją­cy się z tego obo­wiąz­ku pod ja­kim­kol­wiek­bądź ty­tu­łem, z któ­re­go pra­cy ludz­kość nic nie ko­rzy­sta, jest pa­so­ży­tem w spo­łe­czeń­stwie, bo wszyst­ko z niej bie­rze a nie w za­mian nie przy­no­si. Lek­ce­wa­żyć zaś pra­cy po­je­dyn­czej, choć­by naj­drob­niej­szej nie na­le­ży, bo ta aby tyl­ko wy­ko­ny­wa­ną była z całą su­mien­no­ścią, i pod go­dłem do­bra ogól­ne­go po­łą­czo­na z in­ne­mi po­dob­ne­go ro­dza­ju, ty­sią­cem nie­do­strze­żo­nych dróg roz­pły­nie się po ca­łym kra­ju i doj­dzie do każ­de­go, to w po­sta­ci osło­dze­nia nie­do­li bliź­nie­go, to ma­te­ry­jal­ne­go ja­kie­go ulep­sze­nia, lub wresz­cie uzac­nie­nia du­szy i wy­kształ­ce­nia umy­sło­we­go.

Czło­wiek więc każ­dy bez wy­jąt­ku, choć­by nie po­trze­bo­wał, ko­niecz­nie po­wi­nien pra­co­wać, bo ludz­kość to jak w ulu psz­czo­ły, z któ­rych każ­da owoc dzien­nej swo­jej pra­cy skła­da do wspól­nych za­pa­sów, żeby po­tem mia­ła pra­wo ze wszyst­kie­mi z nich ko­rzy­stać.

Tak więc pra­ca każ­da bez wy­jąt­ku, aby tyl­ko nio­sła po­ży­tek ogó­ło­wi, jest pięk­ną, szla­chet­ną, da­ją­cą po­kój we­wnętrz­ny i szczę­ście, bo jest wy­peł­nie­niem woli bo­żej, z któ­rej na­masz­cze­niem każ­dy czło­wiek na świat przy­cho­dzi. Ludz­kość jed­nak, a za­tem i na­sza spo­łecz­ność, mimo tak pro­stych za­sad, nie­po­trze­bu­ją­cych pra­wie do­wo­dze­nia, nie idzie w ca­łej swej ma­sie za tym we­wnętrz­nym gło­sem na­tu­ry, a skut­kiem nie­chę­ci do pra­cy po­dzie­li­ła ją na róż­ne kla­sy, i stan zie­mia­ni­na, jako nie­pra­cu­ją­ce­go rę­ko­ma, po­sta­wi­ła na naj­wyż­szym szcze­blu, a za nim do­pie­ro umie­ści­ła urzęd­ni­ka, prze­my­słow­ca, rze­mieśl­ni­ka i t… d. Skut­kiem tego i wy­bór sta­nu za­sto­so­wa­no do tych sa­mo­wol­nych, na­wet śmiesz­nych po­dzia­łów; na uspo­so­bie­nie, ową iskrę na­tchnie­nia bo­że­go nie zwró­co­no żad­nej uwa­gi i każ­dy po więk­szej czę­ści zo­sta­wał nie tym, do cze­go po­sia­dał wro­dzo­ną zdat­ność, ale tym co no­si­ło na so­bie ce­chę po­dług ludz­kiej kla­sy­fi­ka­cyi, szla­chet­niej­sze­go i za­cniej­sze­go za­trud­nie­nia.

Ta­kie wy­pa­cze­nie pra­wa na­tu­ry, któ­ra da­jąc roz­licz­ne­go ro­dza­ju pra­ce czło­wie­ko­wi, róż­ne uzdat­nie­nia roz­rzu­ci­ła mię­dzy lu­dzi, wy­wo­ła­ło na­tu­ral­nie jak naj­gor­sze skut­ki, a po­łą­czo­ne z le­ni­stwem na­szem i nie­prze­ję­ciem się za­sa­dą ko­niecz­no­ści pra­co­wa­nia dla spra­wy ogó­łu, więk­szość z obie­ra­ją­cych so­bie stan zro­bi­ła pra­cu­ją­cą z musu, znacz­ną część tra­wią­cych czas bez żad­nej dla ogó­łu ko­rzy­ści, a ma­lut­ką tyl­ko czą­stecz­kę praw­dzi­wie uży­tecz­nych pra­cow­ni­ków, któ­rzy po­słusz­ni we­wnętrz­ne­mu gło­so­wi, zo­sta­li tem, czem zo­stać byli po­win­ni. Lo­so­we ta­kie a nie­na­tu­ral­ne roz­po­rzą­dze­nie na­szej przy­szło­ści mu­sia­ło stać się po­wo­dem owych stę­kań i na­rze­kań ludz­kich na bie­dę, nie­za­do­wo­le­nie, coby wszyst­ko nie mia­ło miej­sca, gdy­by ro­zum i ba­da­nie we­wnętrz­ne­go uspo­so­bie­nia ro­bi­ło wy­bór w obio­rze sta­nu.

Zwra­ca­jąc te­raz uwa­gę od ogól­nych tych za­sad, do ich prak­tycz­ne­go za­sto­so­wa­nia w na­szym kra­ju, cóż w idzie­my?

Oto mło­dzież, któ­ra wy­kształ­ce­niem swo­jem naj­wię­cej przed­sta­wia na­dziei kra­ju, cho­ciaż­by ze wstrę­tem, jak tyl­ko opu­ści mury szkol­ne, osie­dla się albo na wsi na dzie­dzic­twie lub dzier­ża­wie, albo w biu­rach rzą­do­wych na apli­ka­cyi, bo tyl­ko te dwa za­ję­cia uwa­ża god­ne czło­wie­ka.

Skut­kiem więc tak nie­zwy­kłej kon­ku­ren­cyi w obu­dwóch sta­nach, ogrom­nie cięż­ko idzie mło­dzie­ży: i jed­ni na­rze­ka­ją si­wie­jąc nie raz na apli­ka­cyi, lub ja­kim dwu­ty­siącz­nym eta­cie na nie­szczę­śli­wy los, któ­ry ich przy­kuł do pió­ra; inni zno­wu kle­pią bie­dę na wy­cią­gnię­tej bez­mia­ry dzier­ża­wie lub ob­dłu­żo­nych wio­skach sche­da­mi ro­dzi­ny, szu­ka­jąc jak głod­ny chle­ba po­saż­ne­go oże­nie­nia,

Ja­kie ztąd na­stęp­stwa i w szcze­gó­le i w ogó­le wy­ni­ka­ją, ła­two so­bie wy­obra­zić, a jed­nak nie trud­na na to rada.

Czyż to bo­wiem stan rol­ni­ka i urzęd­ni­ka nie jest pra­cą jak każ­dy inny? a każ­da pra­ca czyż nie uszla­chet­nia czło­wie­ka?

Po­wie­dzie­li­śmy wy­żej przy obio­rze sta­nu, że szczę­śli­wym jest ten, co po­szedł za we­wnętrz­nem swo­jem uspo­so­bie­niem. Czyż więc je­dy­nie przy­cho­dzie­my na świat z uspo­so­bie­niem na go­spo­da­rza lub urzęd­ni­ka; czyż wie­lu z nas nie po­sia­da praw­dzi­wych zdol­no­ści do róż­nych rze­miosł lub prze­my­sło­we­go za­trud­nie­nia? Dla cze­góż więc nie słu­chać tego gło­su bo­że­go, tyl­ko gwał­tem ci­snąć się w obcy so­bie ży­wioł i więd­nąć w nim i mar­nieć, gdy w od­po­wied­nim swo­im chę­ciom fa­chu mo­gli­by­śmy stać się chlu­bą ro­dzin­ne­go kra­ju. Dla­cze­go oj­co­wie nie­ba­da­ją skłon­no­ści swo­ich dzie­ci i po­dług tego nie roz­po­rzą­dza­ją ich przy­szło­ścią?

Ale u nas wszyst­ko idzie na opak. Ot na­przy­kład w dwor­ku po­czci­we­go zie­mia­ni­na kil­ko­ro dzia­tek cho­wa Bóg na po­cie­chę ro­dzi­ców. Czy na dzie­dzic­twie, czy na dzier­ża­wie, co moż­na wiel­kie­go zo­sta­wić tak licz­nej ro­dzi­nie, żeby aż ta nie po­trze­bo­wa­ła sama na sie­bie pra­co­wać, ale cały wi­dok przy­szło­ści za­kła­da­ła na­tem, co na każ­de­go przy­pad­nie z ogól­ne­go po ro­dzi­cach po­dzia­łu. Je­że­li jest w domu jaki ka­pi­ta­lik, ten się cho­wa na wia­no dla có­rek lub na za­pas go­spo­dar­ski, sy­no­wie więc mu­szą my­śleć o chle­bie i we wła­snej pra­cy szu­kać dla sie­bie środ­ków przy­szłe­go utrzy­ma­nia.

Tu więc z musu przy­najm­niej tyle robi się do­bre­go, że kraj zy­sku­je pra­cę w za­mian za dane utrzy­ma­nie ta­kie­mu pra­cow­ni­ko­wi, któ­ry tem sa­mem prze­sta­je być dla nie­go cię­ża­rem. Ale wy­bór do tego jak­że jest zro­bio­ny?

Oto taki oj­ciec nie ba­da­jąc skłon­no­ści swo­ich sy­nów, wbrew na­wet nie raz ich na­tu­ral­ne­mu uspo­so­bie­niu, po ukoń­cze­niu szkół, na chy­bił tra­fił, naj­czę­ściej jed­ne­go, któ­ry ja­kiś po­ciąg po­ka­zu­je do ży­cia wiej­skie­go, do po­mo­cy zo­sta­wia przy so­bie, a in­nych po­świę­ca na urzęd­ni­ków, ostat­ni wy­cią­ga­jąc z sie­bie grosz krwa­wo za­pra­co­wa­ny na ich utrzy­ma­nie w cza­sie apli­ka­cyi.

Ta­kie lo­so­we roz­po­rzą­dze­nie swe­mi dzieć­mi, czyż za­wsze wyda po­żą­da­ne owo­ce? Czyż je­den z nich sta­nie się nie­za­wod­nie do­brym go­spo­da­rzem, tak jak go poj­mu­je­my, a dru­dzy chęt­ne­mi i zdat­ne­mi urzęd­ni­ka­mi?

Inni zno­wu ro­dzi­ce, któ­rych Bóg upo­sa­żył więk­szem mie­niem, ro­bią jesz­cze go­rzej, bo ci już bez żad­ne­go wy­łą­cze­nia, wszyst­kich sy­nów prze­zna­cza­jąc na go­spo­da­rzy, upo­sa­ża­ją ich w od­dziel­ne czę­ści swe­go ma­jąt­ku, ob­cią­ża­ne naj­czę­ściej obo­wiąz­ka­mi róż­nych w przy­szło­ści wy­płat, ma­ją­ce­mi się re­ali­zo­wać bo­ga­tem oże­nie­niem.

Znów więc wy­bór sta­nu ro­bio­ny jest na chy­bił tra­fił, i je­że­li się nie udał, to już w ta­kim ra­zie cały kraj na­tem tra­ci, bo po­sia­da­ny ma­ją­tek sam z sie­bie ja­kie ta­kie da przy­najm­niej utrzy­ma­nie, a pra­ca ta­kich jed­no­stek nik­nie bez żad­nej ko­rzy­ści, bo nic sama z sie­bie jako po­zba­wio­na za­rzą­du, za­mi­ło­wa­nia i zdat­no­ści, nie wy­do­by­wa.

Z tego więc co­śmy do­tąd po­wie­dzie­li, wi­dzie­my, że naj­pierw­szy wa­ru­nek ce­chu­ją­cy do­bre­go go­spo­da­rza, to jest zdat­ność, czy­li uspo­so­bie­nie na­tu­ral­ne do tego sta­nu, tyl­ko przy­pad­ko­wym tra­fem bywa u nas udzia­łem lu­dzi po­świę­ca­ją­cych się fa­cho­wi go­spo­dar­cze­mu, i że dla tego po­stęp kra­jo­we­go rol­nic­twa tak się leni – wo po­su­wa, bo go upra­wia­ją lu­dzie z ma­łym wy­jąt­kiem nie z na­tu­ral­ne­go po­pę­du, ale nie­ja­ko z musu i ko­niecz­no­ści.

Pra­gnąc więc aby pod tym wzglę­dem złe wstrzy­mu­ją­ce po­stęp go­spo­dar­stwa wiej­skie­go na­pra­wio­ne zo­sta­ło, ko­niecz­nie po­trze­ba, aby oj­co­wie ro­dzin tyl­ko ta­kich sy­nów do nie­go prze­zna­cza­li, któ­rzy istot­ne do tego fa­chu po­sia­da­ją za­mi­ło­wa­nie, bo to bę­dzie mia­rą ich zdat­no­ści i uspo­so­bie­nia.

Ale spy­ta się może nie je­den: cóż ro­bić z mło­dzie­żą, któ­ra po­dług przed­sta­wio­ne­go ro­zu­mo­wa­nia nie oka­zu­je po­trzeb­nej zdat­no­ści na go­spo­da­rza? prze­cież wszy­scy nie mogą być urzęd­ni­ka­mi, bo i do tego po­trze­ba sto­sow­ne­go uspo­so­bie­nia? Praw­da, nie­prze­czę, i ra­dzę tyl­ko ta­kich po­świę­cać służ­bie pu­blicz­nej, któ­rzy z chę­cią za­sią­dą do sto­li­ka biu­ro­we­go.

Ale cóż ro­bić z ta­kim, któ­ry ani na go­spo­da­rza, ani na urzęd­ni­ka nie przed­sta­wia wy­ma­ga­nych przy­mio­tów?

Przedew­szyst­kiem trze­ba wpa­jać od lat dzie­cin­nych w mło­de­go czło­wie­ka: że jak ptak do la­ta­nia, tak czło­wiek stwo­rzo­ny jest do pra­cy; że każ­da po­czci­wa pra­ca, bez żad­ne­go wy­jąt­ku, czy ręką, czy gło­wą, czy pió­rem – jest za­cna i szla­chet­na i pod­no­si god­ność oso­bi­stą; że choć ro­dzi­ce po­sia­da­ją ma­ją­tek, ale ten nie jest jego; że może być jesz­cze stra­co­ny, i że każ­dy do­bry oby­wa­tel swe­go kra­ju, po­wi­nien sta­rać się mimo po­sia­da­ne­go lub spo­dzie­wa­ne­go ma­jąt­ku, wła­sną pra­cą wy­do­by­wać środ­ki swe­go utrzy­ma­nia, a mie­nie ro­dzi­ciel­skie uwa­żać tyl­ko jako do­da­tek od losu mu w da­rze dany, jako śro­dek do ła­twiej­sze­go i lep­sze­go przy­spo­so­bie­nia się do przy­szłej pra­cy i jej więk­sze­go roz­wo­ju.

Że chleb po­wsze­dni win­nym być ta­kie­mu lo­so­wi a nie wła­sne­mu sta­ra­niu, jest wsty­dem i nie­do­łęz­twem, pew­nym ro­dza­jem upo­ko­rze­nia, bo świad­czą­cym przez to o na­szej ni­co­ści mo­ral­nej, któ­ra na­wet środ­ków utrzy­ma­nia za­bez­pie­czyć nie po­tra­fi­ła. Sło­wem, trze­ba wmó­wić w mło­de­go czło­wie­ka, trze­ba wszyst­kie jego my­śli, na­dzie­je i wi­do­ki skie­ro­wać do jed­nej głów­nej rze­czy, to jest, żeby się sta­rał mieć stan i z nie­go utrzy­ma­nie, za­nim do­pusz­czo­ny zo­sta­nie do ko­rzy­ści z spu­ści­zny ro­dzi­ciel­skiej.

Tak wy­cho­wa­ny mło­dy czło­wiek: uczo­ny od dziec­ka, że kie­dyś bę­dzie wy­pusz­czo­ny z domu jak ptak z gniaz­da, żeby sam sił swo­ich pro­bo­wał i sam na swo­je przy­szłość za­ro­bił; nie­za­wod­nie od pierw­sze­go brza­sku roz­wi­ja­ją­cej się my­śli, zwra­cać bę­dzie pil­ną uwa­gę na sie­bie, ba­dać swo­je skłon­no­ści, któ­re po­kie­ro­wa­ne roz­sąd­ne­mi ra­da­mi ro­dzi­ców, po­świę­cą go ta­kie­mu za­trud­nie­niu, do ja­kie­go istot­ne po­sia­da uspo­so­bie­nie.

Wów­czas u nas każ­dy ro­dzaj pra­cy, któ­ry pod róż­ne­mi na­zwi­ska­mi gło­wa i ręka ludz­ka upra­wia, zy­sku­jąc szer­mie­rzy do­brej woli i istot­nej zdat­no­ści, cu­dow­nym roz­wi­jać się bę­dzie spo­so­bem, wszyst­ko po­su­wać się na­przód i kraj praw­dzi­wie bo­ga­cić.

Gdy wszyst­ko in­a­czej się dzie­je: gdy od dziec­ka chęć do pra­cy nie jest roz­wi­ja­na, ale przed­sta­wia­niem się ary­sto­kra­tycz­nych po­dzia­łów nie­ja­ko tłu­mio­ną (a); gdy wszyst­ko i wszy­scy jed­nym po­wta­rza­ją chó­rem: ro­dzi­ców masz ma­jęt­nych, bę­dziesz więc pa­nem; albo: je­steś sy­nem zie­mia­ni­na, weź­miesz dzier­ża­wę, oże­nisz się do­brze i bę­dziesz oby­wa­te­lem; gdy tak wy­cho­wa­ny mło­dzian, miał­by so­bie pra­wie za hań­bę we wła­snej pra­cy szu­kać środ­ków przy­szłe­go swe­go wy­ży­wie­nia, – to cóż dziw­ne­go, że i rol­nic­two i prze­mysł, i wszyst­ko tak na ni­skim zo­sta­ję u nas stop­niu, a for­tu­ny pań­skie roz­pra­sza­ją się po świe­cie, bo­ga­cąc li­chwia­rzy i oszu­stów.

Gdy­by mło­dzież taka, jako po­sia­da­ją­ca ma­te­ry­jal­ne środ­ki kształ­ce­nia się i przy­szłe­go roz­wo­ju fa­chu ob­ra­ne­go po­dług swe­go uspo­so­bie­nia, szła wła­ści­wą dro­gą;
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: